SYMBOL I RANA: CZERWIEC 1956 W POEZJI I PROZIE
Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu
Czas czytania: ok. 51 min.SERGIUSZ STERNA-WACHOWIAK
Herbert: (...) jedyne prawdziwe robotnicze powstanie w Polsce, w Poznaniu, nie miało żadnego echa w literaturze, zaskoczyło intelektualistów. Trznadel: Ach, wszystkiego jest kilka wierszy na ten temat.
Jacek Trznadel, Hańba domowa
1.
Poznań, 28 czerwca 1956. Świta. Bohater "opowiadania filmowego" Tomasza Soldenhoffa Romek (pisanego 1986, drukowanego 1988)1, literacki sobowtór Romka Strzałkowskiego - śpi zwinięty w kłębek, do późna czytał, ma przed sobą całe wakacje przy "czarnym Bechsteinie", przed jesiennym konkursem pianistycznym. Tomasz Lempart, postać z powieści Mariana Grześczaka Odyseja, odyseja (pisanej 1963, 1973-1974, wydanej 1976), opuszcza całonocną studencką popijawę. Jest pół do czwartej. Już na ulicy dogania go Kasia Kunicka, córka majstra z Zakładów im. Stalina (dzisiaj "H. Cegielski"), robotniczego delegata na rozmowy w Warszawie, z których mimo obietnic władzy niewiele wynikło: "Śliczny poranek się robi - powiedziała Katarzyna - może wreszcie będzie trochę pogody. Tomasz podniósł głowę, jak robił to często, kiedy wiał silny wiatr. W środek nieba wsiąkały blade gwiazdy" (s.239). Borecki, bohater powieści Bogusława Koguta Jeszcze miłość (pisanej 1958, 1963, 1966, drukowanej 1967) - jest w Poznaniu, u Goszczyńskich. Śpi snem niespokojnym, przyjechał "z Brodnej na Ziemiach Odzyskanych" upomnieć się u "poznańskich towarzyszy" o swoje, komunista i partyzant AL, skrzywdzony za Stalina. Rano ma pójść na dworzec, po córkę, "był umówiony z Milką, miała przyjechać (...) chciała coś kupować, nie bardzo wiedział co". Do pracy wychodzą dwaj sąsiedzi - "ojciec ze starą teczką z czarnej ceraty" i "porucznik w okrągłej czapce wojskowej ze srebrnym orzełkiem" - bohaterowie noweletki Czesława Michniaka Tego dnia (pisanej w lipcu 1956, drukowanej 1957).
Sergiusz Sterna-Wachowiak
Porucznik Cyryl Kowalik z opowiadania Jerzego Korczaka Nieznaczny ruch gąsienicy (drukowanego 1986), pojawia się nieco później i w jeszcze innym punkcie miasta: "przeszedł w zamyśleniu koło wartowni, machinalnie odsalutował dyżurnemu i przecinając koszarowy dziedziniec, skierował się do sztabowego budynku. Miał jeszcze kwadrans czasu - egzaminy z matematyki podchorążych pierwszego roku zaczynały się o siódmej" (s.88). Do miasta przyjechał już i "poszedł powłóczyć się po terenach targowych" major Karol Ostuda, komendant U rzędu Bezpieczeństwa w fikcyjnych Najdrzycach z powieści Piotra Guzego Krótki żYwot bohatera pOzYtywnego (pisanej 1964-1965, wydanej 1966). Gorliwy zetempowiec z noweli Stanisława Rogali Rozstrzelano czYjeś serce (drukowanej 1990 pod tym z Iłłakowiczówny rodem tytułem), przysłany na Targi w roli obserwatora, jest w mieście od kilku dni i właśnie szykuje się na spotkanie z rudowłosą Marysią, koleżanką ze szczeniackiej powojennej organizacji Orła Białego: "Chciał zdążyć, chciał być wcześniej, wyławiać ją z tłumu, obserwować jak nadchodzi. A musiał się dokładnie ogolić, umyć, elegancko ubrać, naperfumować, kupić kwiaty. Spieszył się. Bardzo wcześnie wyszedł z hotelu"(s.67). Na podwórze jeżyckie, gdzieś w okolicach ulicy Słowackiego, Placu Asnyka i zajezdni przy Gajowej - w powieści Krystyny Kofty Wióry (pisanej 1979, wydanej 1980) - wybiegają dzieci: "Zmęczone upałem minuty czerwcowego poranka umierały z gorąca, odchodząc w czas przeszły bez nadziei na daszcz. Na podwórku nie było nikogo, kto by je porachował spoglądając od czasu do czasu na zegarek. Słabe tykanie dochodziło jedynie z trzech pudełek po zapałkach, w których poruszały się chrabąszcze. Mały Gnój skończył właśnie robienie gwoździem dziur w dachu ostatniego pudełka". O tej już porze, niedaleko, w domu przy Gajowej 4, Kazimiera Iłłakowiczówna krząta się w swoim spartańsko urządzonym pokoju, pochłonięta myślami o nowych tekstach. Od kilku lat niczego jej nie drukują poza przekładami, z których wobec tego żyje, zasilając budżet jeszcze lekcjami języków obcych. Ale dziś chce "o kulturze napisać naprawdę inteligentnie", pochyla się "jak każe przepis nad dziejami dwudziestolecia", "do essayu oczy przysłania" (Rozstrzelano moje serce, napisane 4 lipca'56, drukowane jesienią 1956). W innym punkcie miasta, na Przemysłowej, przy Rynku Wiłdeckim, w pokoju z wykuszem zawieszonym nad ulicą siada w fotelu i zaczyna coś pisać profesor, "stary ateusz", postać z Ciemni (wydanej 1989) Bogusławy Latawiec. O tej porze w mieście działają już także bohaterowie Krwi Andrzeja Górnego (pisanej 1983-1986, wydanej 1989) i Kamyka Dawidowego Piotra Rakowskiego (moja lektura maszynopisu 1989). I być może w chwili, gdy w powieści Kofty Mały Gnój puszcza zajączki z lusterka i świeci w oczy kundlowi Perle, Tomasz Lempart, bohater powieści Grześczaka, który trzy dni temu wyszedł z więzienia na Młyńskiej (powieściowa Wiatraczna), raz jeszcze wraca myślą do nocnej rozmowy z paczką dobrych, uniwersyteckich kompanów: "Nie wiem, długo mnie nie było, poszedłem innym kanałem, coś się w tym czasie stało, powiedzcie mi co się stało? (...) Wy wszyscy się boicie. Boicie się poddać próbie własną odwagę. Nikt z was nie wierzy w to, że można coś zmienić" (s.236-237).
,,- Czekamy jak na Godota - powiedziała Maria - (...). Na kogo? - zapytał Tomasz. - Sztuka Becketta - wtrącił Andrzej. Powiedzonko robi już karierę" (s.119).
Jest krótko przed ósmą rano. O siódmej trzydzieści doktor Henryk Karoń rozpoczyna pracę w Szpitalu Miejskim przy ul. Mickiewicza; 28 czerwca w grafIku dyżurów tego szpitala określony został jako "dzień nieoperacyjny" . W Oficerskiej Szkole Broni Pancernej kapitan Tadeusz Dobrzański egzaminuje podchorążych z matematyki, całkiem jak porucznik Cyryl Kowalik, bohater opowiadania Korczaka. Trzynastoletni Romek Strzałkowski zastanawia się, co wybrać w tak piękny poranek: ćwiczenie poloneza czy spacer po mieście? Feliks Sztul ma przed sobą kolejny dzień pobytu na rocznym kursie kombajnistów na Golęcinie. Janina Bączkiewicz, zatrudniona w okresie Targów na poczcie Poznań 1, wykonuje już pierwsze, codzienne czynności telegrafistki. Jan Fichna bierze się do pracy za biurkiem Zarządu Międzynarodowych Targów Poznańskich. Przy ul. Ratajczaka 42, na trzecim piętrze, w narożnym pokoju, Egon Naganowski zasiada do śniadania 2 . Dochodzi ósma.
Jeszcze wczoraj "wszystko było na swoim miejscu". Jak w powieści Grześczaka - w kioskach papierosy "Giewont", "zielony papierek z chatką góralską i kawał słońca nad horyzontem", w kieszeni "dziesiątka ze żniwiarzami", w bocznych uliczkach miasta budki z piwem, w księgarniach bardzo tanie książki, w uniwersyteckim dziekanacie balustrada z przywiązanym do niej za pomocą sznurka kawałkiem kopiowego ołówka, w mieście scenki rodzajowe nieodłączne od Targów: "Na małym placyku, oblepionym w obce napisy i ozdobionym transparentem autoservice, pełno było szerokich i długich aut, wokół których uwijali się podnieceni gapie, dzieci, młodzież, starzy. Z niedowierzaniem dotykali szyb samochodowych, kopali czubkami butów w opony, zaglądali pod karoserię" (s.99). Wczoraj wszystko było jeszcze na swoim miejscu i jak w powieści Kofty dorośli, zdarzało się, szeptali: "powiem panu, że ja nie mam zdrowia na te ich normy, przecież to trzeba obliczyć, ile człowiek może zrobić, może ja za stara jestem, no nie wiem, może co innego tam, tam tak, ale tu, tu nie, to się musi wywrócić, widział to świat i do czego to ma doprowadzić, tylko do rozlewu krwi braterskiej, ja już tego nie doczekam, ale mówię to panu, do rozlewu krwi braterskiej przyjdzie" - a dzieci pisały wypracowania w rodzaju: "Staszic stara się pomóc chłopom. Chłop był chudy - tu Kofta przedrzeźnia Przestrogi dla Polski - i oczy miał zapadnięte. Oddychał ciężko, gdyż miał dychawicę. Był ubrany w skóry lub siermięgę". Wczoraj "wszystko było jeszcze na swoim miejscu" i jak w powieści Koguta w urzędowych salach i domach partii ciągnęły się długie, półsenne narady ideologiczne, na których komuniści, kombatanci w wojskowych bluzach, obnosili piersi pełne równo poprzypinanych orderów. W następnych godzinach wiele się odmienia i zaranek 28 czerwca 1956 przynosi dziwne, uroczyste napięcie ni to wtajemniczenia ni oczekiwania, czyli niesamowity nastrój, świetnie po latach oddany w Historii (pisanej 198]?, ogłoszonej 1986) Stanisława Barańczaka, która zresztą - co słusznie podkreśla Tadeusz Nyczek 3 - nie tylko Czarnego Czwartku dotyka:
Sergiusz Sterna-Wachowiak
Dziesięcioletni, wybiega na zapuchniętą od snu ulicę.
Słońce czerwca zgrzyta pod stopą, odbite w rozsypanym szkle.
Zamknięty kiosk jak latawiec ciągnie za sobą wstęgę kolejki. Ludzie milczą, z rzadka podnosząc oczy. N ormalnie o tej porze gazety zawsze już były.
Moneta poci się w garści. Gdy wraca pędem do domu, dwaj mundurowi przy słupie ogłoszeniowym na rogu usiłują jakimś narzędziem - najwyraźniej jest to śrubokręt wyciąć z słoniowej skóry cyrkowych afiszy naklejoną na wierzchu, ręcznie pisaną kartkę.
Gęsta atmosfera i dziwne napięcie przenikają także wiele innych literackich i nieliterackich świadectw owego poranku, pełnych obrazów z lekka surrealistycznych. Coś z tego znajdujemy w przydługim (111 wersów) poemacie Franciszka Fenikowskiego Czarny Czwartek (pisanym w lipcu, drukowanym jesienią 1956):
Zanim jeden punkt czarny, mały krwawą plamą się rozlał na mapach wstawał dzień i lipy szalały, rósł, mdlił, dławił słodki ich zapach; student zgięty ponad historią rzucił książkę i w oknie stanął... Duszno.
Duszno jak w prosektorium w to czerwcowe, czwartkowe rano.
A znów w noweletce Michniaka Poznańczycy ruszają się jak w newrozie: malec akurat teraz, rankiem, upiera się postawić "pałac z czerwonych klocków", ludzie wykupują w kiosku ostatnie pudełka zapałek, starsi małżonkowie schodzą do piwnicy, aby koniecznie obejrzeć przechowywane w skrzyni szkło i porcelanę, i teraz właśnie pojawia się niewidomy tajemniczy sąsiad o lasce, jest słonecznie, lecz "podwiewa gwałtowny północny wiatr" i kałuże wyglądają "pomarszczone jak skóra starego człowieka", kobiety ustawiają się w kolejce przed zamkniętą tanią jatką i nie wiadomo czy znakiem dnia będzie widniejący "za żelazną kratą na białych kafelkach świński gipsowy łeb z odłupanym uchem", zastępujący prawdziwe mięso, czy raczej widmowy tramwaj, nieruchomy i pusty jakby zabrakło prądu w sieci. Obrazy te są portretami owych długich minut złowieszczej ciszy między wczorajszą anormalną normą a zbliżającym się paroksyzmem wszelkich norm, jak znaki stanu pośredniego, prześwitu między indywidualnie odczuwaną beznadzieją a powstaniem zbuntowanych ludzkich mas. Powstaniem czerwcowym w Poznaniu, wyobrażanym przy tym w części poświęconych mu poezyj
i próz jako wydarzenie mało zaskakujące, przeciwnie, przez wielu przewidziane i przepowiedziane. Że przynajmniej "coś" wisiało w powietrzu, Michniak i Korczak, Grześczak, Kofta i Barańczak - autorzy przecie nie hołdujący spiskowej teorii dziejów - gotowi przysiąc; wypada dodać, że z drugiej strony przeczuć jakichkolwiek nie mieli i znaków żadnych nie pamiętają bohaterowie Koguta i Guzego, czyli partyjniak i ubek. O ile można wierzyć zapewnieniom młodszym od faktów, o tyle trudno pozostać głuchym na profecje Czarnego Czwartku przechowane w papierach pośmiertnych Wojciecha Bąka, czyli nie drukowanych fragmentach jego Chorałów, Pór roku, Psalmów współczesnych i Listów do PrzYszłego: "Wybiegną ludzie ze strychów, wybiegną z piwnic, jI krzyk radosny wzięci - głos czysty hymnu, jWszystkie usta rozewrą się śpiewem, tłum jedne będzie miał wargij Nie stopy będą tańczyły, ale serca, nie pijani będą wódką, lecz radością" (Psalm 33). Poza Listami do PrzYszłego, wiwisekcją faszyzmu i stalinizmu, pisze Bąk wówczas także Psalm 28, rozgrywający - w dynamicznej scenerii dworca kolejowego - akt pojednania inteligenta z masami: "Serce moje bije w ich sercu, oddech mój tchnie ich oddechem, jKroki moje kroczą w ich krokach, gesty dłoni mojej w ich dłoniach,jIdę ich tłumem ,,4. Samo przejście od jak zawsze mglistych profecyj do wyistoczeń, czyli wypadków - jawi się bardziej prozaicznie. Tomasz Lempart i Kasia wejdą do domu, w mieszkaniu nie będzie już majstra Kunickiego, zjedzą śniadanie; "kończyli jeść, kiedy rozległo się głośne i dłuższe niż zwykle wycie fabrycznej syreny" (s.265). W powieści Kofty dzieci na podwórkach usłyszą spoza kamienic daleki, narastający śpiew i stukot drewnianych chodaków. "Nagle zza rogu olbrzymiej kamienicy - ciągnie narrator Tego dnia Michniaka - wynurzył się tłum ludzi. Przelewając się między nieruchomymi pojazdami skręcał w aleję, która prowadziła do centrum miasta. Ciemnoszary od brudnych, wysmarowanych kombinezonów, podobny był do burzliwego nieba, które jeszcze milczy, ale za chwilę może przemówić hukiem piorunów. Szli tak z kwadrans, zdawało się, bez końca. Szli i szli". Profesor z Ciemni Latawiec "akurat usiadł w fotelu i zaczął pisać, gdy ulicą <<lunął» pochód. Tak to określił: <<lunął». (...) Najpierw pomyślał, że to legalne, zorganizowane, jakaś popisówka przed zagranicznymi wystawcami. (...) I w tym samym momencie, gdy zobaczył przewrócony na łuku jezdni tramwaj, usłyszał: «My chcemy Boga, my poddani, my chcemy Boga w domu, w szkole». Śpiewali zadzierając głowy wysoko ku oknom, jakby szukali w nich dodatkowych źródeł siły" (s.50-51). Egon N aganowski nie skończy śniadania, bo usłyszy" szum licznych głosów i stukot drewniaków", wobec czego wybiegnie na ulicę. Jan Fichna nie będzie w tym dniu urzędował. Podobnie telegrafistka Bączkiewicz. Borecki z powieści Koguta spóźni się na dworzec: najpierw stanie jak wryty na widok ludzi w roboczych kombinezonach, a potem, na dworcu, zatrzyma się przy zmasakrowanych przez tłum zwłokach kaprala UB, Zygmunta Izdebnego. Porucznik Kowalik przerwie matematyczny egzamin i posłuszny - na razie - rozkazom, ruszy czołgiem "na miasto". Nie uda się randka zetempowca; rudowłosa Marysia nie przyjdzie na spotkanie. Mignie tylko raz i drugi w oknach gmachu UB, siejąc po demonstrantach długimi seriami z automatu i nie dostanie bukietu gerber; niedoszły amant
Sergiusz Sterna- Wachowiakzłoży kwiaty na bruku, przy okrwawionym sztandarze. Feliks Sztul nie będzie tego dnia podziwiał kombajnów, a doktor Karoń przeżyje morderczo wyczerpujący dyżur na sali operacyjnej, co jakiś czas ostrzeliwanej. Kazimiera Iłłakowiczówna nie napisze eseju. Ułoży za to jeden z bardziej w powojennej liryce polskiej wstrząsających wierszy:
Rym się na gromadę zwlókł; jest go dosyć... Tyle pokoleń... Lecz zbryzgano mózgiem bruk i bruk się wzdyma powoli. Myśleć zaczął, choć ledwo się dźwiga i do zapytań ośmiela - - "Czemu zawsze rządzi inteligent, a do robotników się strzela?"
Niemy dotąd warknął koci łeb, splunęła granitowa kostka: "Znowuśmy się dali wziąć na lep, położono nas - jak zawsze - mostem". A ja na tym moście jak kiep do essayu oczy przysłaniam, krew nie płynie już, już tylko skrzep... Rozstrzelano moje serce w Poznaniu.
(Rozstrzelano moje serce)
Kto przeczyta, co napisano o poznańskim zrywie, w lekturach może znaleźć pochop do twierdzenia, że Czarny Czwartek był i dla wielu nadal jest tekstem, czyli ukrytym w pozornym chaosie wypadków porządkiem figur stylistycznych, kulturowych komunikatów, gier słownych, znaczeń, a pewnie i aluzji czy cytatów. Jarosław Maciejewski, wprowadzając do Poznańskiego Czerwca 1956, wydarzenia tamtego dnia nazywa "żywym teatrem"; teatralizacja to wszak odmiana tekstualizacji rzeczywistości. W każdym razie Czarny Czwartek jest czy był faktem o tyle, o ile pozwala się czy pozwalał zrozumieć jak tekst i w wydarzeniach tamtego dnia świadkowie i artyści pióra do dziś, wciąż na nowo, szukają pierwiastków tekstowości. Nie wystarcza im tragizm wydarzeń samych w sobie, nie poprzestają na wiedzy dokumentalistów czy świadomości historiografów. Dokonują nieustającego przekładu wypadków na znaki kulturowe. Czerwiec'56 bywał różnorako interpretowany, po wielokroć nim manipulowano - i czy nie kolejny to dowód, że był i jest przede wszystkim tekstem? Można byłoby rzec, że Czarny Czwartek był tak, i był o tyle, jak - i o ile - istnieć może nie tylko rzeczywistość faktyczna, lecz również umowna, tekstowa: porządek znaków, figur, symboli, mitów, fabuł. Odgadnięcie i zdeszyfrowanie konwencji, stylu, poetyki, mitu Czerwca - oto, co przyświecało prawie każdemu, kto kruszył pióro w tej sprawie. Trauma Czarnego Czwartku - rana rzeczywistości i rana pamięci - miała stać się symbolem. Rana
Ryc. 1. Oskarżony: Czerwiec Pięćdziesiątsześć. Scenariusz Izabella Cywińska i Włodzimierz Braniecki, reżyseria Izabella Cywińska i Janusz Michałowski, scenografia Michał Kowarski. Premiera: Teatr Nowy w Poznaniu, 20 czerwca 1981 roku. Ulotka premierowa Jędrzeja Stępaka
i symbol, rzeczywisty fakt i rzeczywistość znaku kulturowego zostały "popchnięte" ku sobie. Ale się nie spotkały, nie przeniknęły wzajemnie i stan ich nachylenia ku sobie trwa, niespełniony . Pierwsze świadectwa i dokumenty Czarnego Czwartku pochodzą od władzy i krajowej prasy oraz od dziennikarzy i świadków z zagranicy (reportaże, zwłaszcza na łamach tygodników "Quick", "Spiegel", "Paris Match"). Jeszcze wcześniejsze są teksty, których autorami były pochód i manifestacja. Okrzyki "Chodźcie z nami!", "Wypuścić aresztowanych!", "Chodźcie, wy też nie macie co jeść!", "Żądamy wolnych wyborów pod nadzorem ONZ!", "Precz z Ruskami! " i... "Nie deptać trawników!". Pospiesznie zaimprowizowane transparenty . . Ch hl b , " p d k , " Ch l , . , " Z .
I napISY" cemy c e a. , " recz z y taturą. ,,, cemy wo noscl. , " ądamy religii w szkole!", "Chcemy jeść!", "Żądamy obniżki cen. Chcemy żyć!", "Wolność! Chleba!", "My chcemy chleba dla naszych dzieci!", "Precz z krwiopijcami!". Śpiewy religijne i patriotyczne, Boże coś Polskę, Rota, My chcemy Boga, Jeszcze Polska nie zginęła. Okrzyki - a nawet przemowy - z opanowanego przez manifestujących radiowozu. Głosom, którymi przemówiły pochód i manifestacja, władza - co charakterystyczne - przeciwstawiła najpierw obojętną muzykę w radiu, a potem odczytaną na lokalnej fali i rozrzuconą niby ulotka odezwę: "Klasa robotnicza i ludność Poznania nie mają nic wspólnego z chuligańskimi mętami, które sp 0
Sergiusz Sterna-Wachowiak
wodowały szereg ubolewania godnych ekscesów, zniszczyły wiele dóbr wypracowanych mozolnym, robotniczym trudem". Nazajutrz komunikat PAP oznajmiał: "Od pewnego czasu agentura imperialistyczna i reakcyjne podziemie starały się wykorzystać trudności ekonomiczne i bolączki w niektórych zakładach Poznania dla sprowokowania wystąpień przeciwko władzy ludowej.(...) W dniu 28 bm. agentom wroga udało się sprowokować zamieszki uliczne." Tego też dnia premier Cyrankiewicz przed mikrofonami poznańskiego radia wygłosił przemówienie, które zawierało oficjalną wersję i ocenę wydarzeń, zobowiązującą "aparat władzy" oraz "świadome społeczeństwo". Obok słów o "imperialistycznych agentach", "wichrzycielach", "ponurych popisach agentów i prowokatorów", a także o "bolączkach", "błędach", "nieprawidłowym stosowaniu obowiązujących przepisów" - Cyrankiewicz wypowiedział wówczas i słowa następujące: "Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie". ("Jeśli rzeczywiście będzie się stosować tą karę, jak zapewnia polski premier, wkrótce rządzić będą jedynie jednoręcy - zauważy kilkanaście dni później Albert Camus. - Gdyż rządy te i ich biurokraci nie tylko podnieśli rękę na lud, lecz zadali mu cios, powalili w kałużę krwi"5). 3 lipca oceny sytuacji dokonało Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej; w zachowanym dokumencie jest mowa o ekonomiczno-płacowych przyczynach "niezadowolenia", ale nadal w użyciu są zwroty "bojówki", "prowokatorzy". 18 lipca na VII Plenum KC PZPR, referat poruszający sprawę Czarnego Czwartku wygłosił Edward Ochab: "Z analizy wypadków, ich tła i przebiegu wynika, że nie małą rolę odegrała bezduszność i biurokratyzm władz zarówno centralnych, jak i miejscowych. (...) Partia przywoła do porządku tych wielmożów w aparacie administracyjnym i gospodarczym, którzy mają watę w uszach i zapominają o swych obowiązkach". Po stwierdzeniach obwiniających administrację, czyli wybielających partię, Ochab powtórzył, że "na tym tle (...) udało się warchołom i demagogom spowodować strajk i manifestacje w Poznaniu ,,6.
Z czasem, niekrzykliwie i często niejawnie, propagandzie odpór dały świadectwa prawdy. To jednak już wiele lat później. Tym bardziej cenne, choć surowe, szorstkie, są nieliczne świadectwa wczesne, te z dni, tygodni, miesięcy najbliższych Czerwcowi. Piosenka uwięzionych na Młyńskiej powstańców ułożona przez oskarżonego Włodzimierza Marciniaka:
Raz pewnego czwartku strajk my urządzili Żeby dać nauczkę tej parszywej świni, Wolność, niech żyje wolność, niech żyje nam!
Urząd Bezpieczeństwa kajdanami brzęka, Lecz każdy Poznaniak tego się nie lęka.
Wolność, niech żyje wolność, niech żyje nam!
U rząd Bezpieczeństwa czarną kawę chlapie, Już przyszła okazja - dostaje po papie.
Wolność, niech żyje wolność, niech żyje nam!
Urząd Bezpieczeństwa do Cyranka dzwoni, Żeby przysłał pomoc Moskali i broni.
Wolność, niech żyje wolność, niech żyje nam!
Moskale przybyli w mundurach Polaków, Żeby pomordować chłopców cegielszczaków, Wolność, niech żyje wolność, niech żyje nam!
Za te wszystkie kary, za te wszystkie zbrodnie Damy wam po dupie, popękają spodnie.
Napisany w tamten czwartek nocą konsolacyjny wiersz Jacka Małeckiego 28 czerwca: "Bracia «Bandyci», / ręce nasze czyste i żywe / są brudne i / zaplamione / waszym straconym życiem (...) Testament spełnionego życia / przedwcześnie / zmyjemy z rąk naszych, / zmyjemy życiem - / zdobytą wolnością". Pełna dramatyzmu "kołysanka" Konrada Doberschuetza - skazanego, głównie za jej napisanie, na trzy lata więzienia 7 - poświęcona Romkowi Strzałkowskiemu, zamordowanemu w garażach czy też dyspozytorni UB strzałem w serce:
Spij spokojnie mój mały chłopczyku, Nie oddano nad grobem Twym salwy, Ciebie nocą chowano, po cichu, Bez honorów, bez mów i bez Salve.
o słuchajcie mnie chłopcy znad Nilu, Znad Tamizy, Sekwany, znad Wołgi, Wasz kolega znad Warty dziś zginął, Kiedy szedł ze sztandarem na czołgi.
o słuchajcie mnie chłopcy wśród śniegów, Spod parnego usłyszcie mnie nieba, Nasi chłopcy szli w pierwszym szeregu, Z transparentami: Żądamy chleba!
Nasi chłopcy odważnie i śmiało Szli jak dzieci z ufnością, lecz z gniewem Przeciw bratnim a obcym szli strzałom, Aż się krew pomieszała ich z chlebem.
Wiele opowieści krążyło w wersji ustnej, szeptanej, w rękopiśmiennych odpisach pojawiała się piosenka Marciniaka, "kołysanka" Doberschuetza - uznana przez prokuraturę za zbrodniczą - w wersji ustnej i odpisach znana była, zdaje się, jeszcze szerzej. W odpisach krążyły listy uwięzionych do rodzin i listy rodzin do władz. Magnetofonowe nagrania procesów poznańskich, które toczyły się między 27 września a 22 października '56, udostępnione zostały dzięki radiowym archiwom dopiero po dwudziestu pięciu latach (ówczesne radio nadawało jedynie fragmenty rozpraw, a ich akta zostały zniszczone jako...
Sergiusz Sterna-Wachowiak
"dokumenty niehistoryczne") - w mieście podawano sobie jednak wiadomości o wystąpieniu Józefa Chałasińskiego w roli biegłego w "procesie dziesięciu" i o mowie obrończej adwokata Stanisława Hejmowskiego. Dokumenty partyjne i rządowe, a już zwłaszcza wojskowe i policyjne raporty oczywiście nie były dostępne 8 , bardzo trudno było o dostęp do reportaży z prasy zachodniej. Trudno ocenić skutek akcji balonowej amerykańsko-polonijnego Komitetu Wolnej Europy - "poszło balonami do Polski przeszło milion ulotek z szeregiem zdjęć i z omówieniem wypadków poznańskich"9 - bo wiadomo, jak za owymi balonami uganiały się patrole MO, UB i KBW. A trzeba dodać, że wbrew zapewnieniom propagandy o wrażej inspiracji buntu, ulotki poza opisem wydarzeń zawierały apele o trzeźwość, spokój, rozwagę i realistyczną ocenę sytuacji. Dominowała empatia, nie nuta tyrtejska, i głównie empatię właśnie utrwalił austriacki poeta Ernst Jandl w wierszu Poznań, czerwiec 56 /pisanym 9 lipca 1956/:nIe raz upadać będzie i znów podnosić SIę człowiekjego godziny nie obliczy żaden zegar, jego śmierci nie wyliczy żaden kat.
(...) wyroki sądów T nIe zmazą słusznego żądania. łzy nIe zmazą słusznego żądania.
Między rozdarciem języka a rozdwojeniem jaźni istnieje prosta koniunkcja, podobna związkowi podziałów społecznych z antagonizowaniem się stylów zbiorowej wyobraźni, i przepaść, która oddziela oficjalność od prywatności, nowomowę od żywej mowy, słowa "Wolność! Chleba!" od słów "chuligańskie męty, warchoły" - nie jest do przebrnięcia możliwa. Rozchyla ona czy rozwidla język, antagonizuje społeczeństwo i kolonizuje wyobraźnię - można więc przyrównać ją do rany, lecz nie do symbolu - i zamienia rzeczywistość w tekst dwujęzyczny. Chcę powiedzieć, że następuje "zniknięcie" rzeczywistości, czyli fakty są zastępowane przez wzajemnie sprzeczne, walczące ze sobą opinie: pierwsza głosi konieczność "odrąbania rąk szaleńcom", druga podnosi
chwałę "zbrudzonych" wolnością rąk Braci" Bandytów". Kluczem do rozwikłania psychodramy jest prawda, faktyczny stan rzeczy. Tymczasem prawda jest zakazana, zamykana w tajnych archiwach, prawdę mówi się co najwyżej szeptem, w domu, wśród zaufanych. Tylko na nielicznych prawda spada z nieba na płatku balonowej ulotki i tylko ku nielicznym wyrywa się na skrawku więziennego grypsu. Jako wzorzec mówienia zalecają się kwieciste i - gdyby nie groza - zabawne figury pożal się Boże retoryczne, w typie owych rodzynków Cyrankiewicza i Ochaba o "ponurych popisach agentów" czy "wielmożach w aparacie, którzy mają watę w uszach". Nie skłamać i nie napisać prawdy - a jeszcze: unieważnić przepaść między "nami" i "onymi", czyli masami i władzą - może wydać się pomysłem karkołomnym. I w pewnym sensie heroicznym. Sztuczka jest stara jak świat i dziecinnie łatwa: aby wyplątać się z niewygodnego dyskursu o wartościach, dobrze jest usytuować samego siebie poza dobrem i złem. Z wysoka i daleka - okiem człeka patetycznego, nie wdającego się w detale - spojrzeć na Poznań w czwartek, 28 czerwca '56, po południu, i niczym Michniak w Tego dnia napisać: "N a ulicy X.Y. leżało dwóch zabitych ludzi. Głowy mieli odrzucone do tyłu, z ust sączyła się krew. Obok okrągłej czapki wojskowej, z której do lotu zrywał się srebrny orzełek, spoczywała stara teczka z czarnej ceraty" (s.132) Nie skłamać i nie napisać prawdy - znaczy uznać, ze zdroworozsądkową racją przecie, że wiadomego dnia ludzie w okrągłych czapkach i ludzie z ceratowymi teczkami okazali się siebie warci, mordując się wzajemnie. Czy nie brzmi to prawie całkiem jak u Szekspira albo - weźmy bliżej, i skromniej - Romana Chojnackiego, który w Apelu poległych i innych wierszach (pisane 1982-1983, ogłoszone 1983) tak wieszczy:
Cofamy się z wód płodowych w przepastne głębiny praoceanu gliniane naczynia zamieniamy w łupany kamień gorące mięso w ociekający krwią ochłap (...)
Będzie pusto ciemno i cicho A szum galaktyk opowie nas Dwa pożerające się nawzajem węże (NN)
Pierwsza próba symbolizacji rany Czerwca, choć nieudana, odbiła się echem w literaturze i życiu samym jeszcze ćwierć wieku później. 28 czerwca 1981 Ryszarda, bohatera Krwi Górnego, opadają wątpliwości na widok tłumu zebranego w centrum miasta na po raz pierwszy organizowanych obchodach rocznicy Czarnego Czwartku, połączonych z odsłonięciem pomnika. Czy ludzie, którzy nosili wówczas mundury i okrągłe czapki mają teraz prawo świętować razem z ludźmi, których atrybutami były ceratowe teczki i drewniane chodaki? Przed odsłonięciem monumentu naprawdę stoczyła się kampania o symbole i watrości 10, i pomnik Poznańskiego Czerwca według niektórych
Sergiusz Sterna-Wachowiakmiałby nosić imię Jedności. Różnica ogromna i nowy rodzaj zdziwienia: "Kogo pomnik? Współistnienie zabijających i zabijanych"ll. Dwa splecione potężnymi powrozami, kroczące krzyże pomnika symbolizują cierpienie i ofiarę, a trzeci, który nie w krzyż wyrasta, lecz w zrywającego się do lotu skalistego orła - czy to nie symbol nadziei, ów zaczynający myśleć kamień-mózg z wiersza Iłłakowiczówny, orzeł zrywającego się do lotu prosto z bruku mózgu, "dobywający się spod ziemi - pisze Górny - pomruk czegoś, co zaczyna się dopiero ruszać, co ma zamiar się dźwignąć" (s.7)? Co innego pomnik Jedności. Ten musiałby wyobrażać dwa pożerające się nawzajem węże, coś na kszałt grupy Laokoona, uczynionej z robotnika splecionego z ubekiem.
2.
Czerwiec '56 jest dwujęzyczny, rysuje dwie przestrzenie słów, znaczeń i wartości, tak, jak na ulice Poznania wyległy dwie śmiertelnie sobie wrogie siły. Pierwszy jest językiem faktów i symboli, kształtuje go sama rzeczywistość i pewnie dlatego symbole chwil są w jego słowniku wiarygodne nie mniej, niż fakty. Drugi jest językiem, w którego słowniku - całkiem jak w nowomowie według Orwella - miejsce faktów zajmują opinie i oceny, a zamiast symboli pojawiają się aluzje. Poezja i proza Czarnego Czwartku obraca przestrzenią faktów, symboli i - rzadziej - przestrzenią opinii, aluzji. Przesłania wielu czarnoczwartkowych dzieł - widać to nie od dziś, gdy wiemy więcej - skompromitowały typowe dla propagandy opinie i aluzje, czyli stanęły po stronie faktów i ich symboli. Stąd trudność sprawiają nie tyle winy i zdrady pojedynczych dzieł - te odsłaniają się same - ile konsekwencje domysłu, że źródłem czy surowcem czarnoczwartkowej literatury jest żywa pamięć. W rozważaniu O różnicy międzY "robotnikiem" a "przedstawicielem klasy robotniczej" Maria Janion pisze pięknie: "Polska ewangelia sławi również mądrość «tych którzy opowiadali Wam słowo Wolności, i cierpieli więzienia i bicie; a ci, którzy śmiercią zapieczętują naukę swą święci będą». Ten werset z Mickiewicza recytowano 28.VI.1981 podczas poznańskich uroczystości uczczenia poległych, wołających w roku 1956: «Chleba i wolności!»" 12. Lecz mechanizm pamięci, nieunikniona fragmentaryczność pamięci zdarzeń, uskoki, zaćmienia i omyłki pamięci - komplikują przecie nawet ewangeliczne nauki Mickiewicza i we wspomnieniu Czarnego Czwartku Łucja Łukaszewicz pisze: "Historia sama w sobie stanowi przecież zapamiętanie. Historiografia tamtych dni jest jednak skąpa. Chodzi zatem o potoczną pamięć, indywidualną i zbiorową, wydarzeń 1956 roku. (...) Nie idzie o swego rodzaju kalendarium tamtych zdarzeń. Chodzi o niepowtarzalną twórczość poszczególnych pamięci. Moja pamięć, racja kompetencji? Ważniejsze i mniej istotne zdarzenia pomieszały się" 13.
I to jest kłopot. Kłopot historiografii, pewnie także i literatury. A nawet rzecz niebezpieczna, skoro powoduje, że autentyczna, ale niepełna pamięć wydarzeń ustępować może "rzeczywistości" opinii i aluzji, która pierwsza wprowadzasię na wolne pola z gotowymi wyjaśnieniami. Powstanie w Poznaniu nie ma swojego Tacyta, a tym bardziej Tukidydesa. Ma nieco świadectw, podziurawioną pamięć szczegółu i poddawaną wielokrotnej manipulacji wiedzę o swoim senSIe. Zastanawia i wzrusza, że świadomość rozterek tyczących się pamięci i sensu Historii - "Historia sama w sobie stanowi przecież zapamiętanie" - wpisana jest w literaturę czarno czwartkową od zarania, od jej słów pierwszych. "A Historia? Czy dzień zapamięta? / Jakiż wyrok o nim da? Co dalej?" - pyta Fenikowski, jak starożytny rapsod, w poemacie Czarny Czwartek. I odpowiada obrazem:
Patrz: w piekarni stara ekspedientka przekrojony chleb kładzie na szali. Klio z twarzą bezkrwistą, schyloną ponad wagą, ma usta zacięte, ale czarne źrenice jej płoną, gdy karetka jęknie za zakrętem. (Czarny Czwartek, IX)
Podobnie przygnębiającą aurę roztacza Krwawy czerwiec 1956 Adama Ważyka (pisany w czerwcu 1956, drukowany w styczniu 1981):
Staruszka niesie pod chustką dwa chleby przebite kulami radio nadaje pęczek dźwięków sygnał geodezyjny którego nikt nie rozumie Tak być powinno słowa już się nie liczą tyle ich poległo czerwiec się kończy jak ten wiersz milczeniem
Niema groza w Czarnym Czwartku (Klio-klientka) to nie to samo, co niema rezygnacja w Krwawym czerwcu (Klio-staruszka)14 i "dwa chleby przebite kulami" z wiersza Ważyka - czy nie znaczą one trochę jak "okrągła czapka" i "ceratowa teczka" w noweletce Michniaka? - symbolizują co innego, niż "przekrojony chleb na szali" z poematu Fenikowskiego.
Nie dziwi, że to właśnie fakty i symbole jedyne "odpowiedziały" na te dwa zagrożenia: przyrodzoną pamięci nietrwałość ("A Historia? Czy dzień zapamięta?") i przyrodzoną językowi artystycznemu bezradność ("słowa już się nie liczą"). A to tylko, rzekłbym, naturalne zagrożenia prawdy i sensu - Czarny Czwartek zna ich przecie więcej i do przyrodzonych dołączają zagrożenia nienaturalne , represja pamięci i cenzura sensu.
Sergiusz S terna - Wachowiak
Ryc. 2. Oskarżony: CzelWiec Pięćdziesiątsześć. Scenariusz Izabella Cywińska i Włodzimierz Braniecki, reżyseria Izabella Cywińska i Janusz Michałowski, scenografIa Michał Kowarski. Premiera: Teatr Nowy w Poznaniu, 20 czelWca 1981 roku. Na pielWszym planie od lewej Andrzej Lą1borek, Wanda Ostrowska, Wiesław Komasa (Stanisław Jaworek), Bożena Janiszewska, Hanna Kulina, na drugim planie Paweł Hadyński, Barbara Drogorób, Rajmund Jakubowicz (Prokurator II), Michał Grudziński, Edmund Pietrzyk (Prokurator I). Foto Jacek Kulm.
Powstanie w Poznaniu nIe ma swojego Tukidydesa, ale autorowie manuskryptów Czerwca do dziś, mniej i bardziej jawnie, wyprowadzają na krwawiące ulice miasta wciąż nowych świadków. Dawida i Goliata, Klio i Korę, Sofoklesa i Harpokratesa, Chrystusa, Judasza i Ponckiego Piłata, Don Kichota i Sancho Pansę, Hamleta i Fortynbrasa, Don Juana i Komandora, Goethego, Fausta i Egmonta, Mickiewicza, Słowackiego, N orwida i Wyspiańskiego, Becketta i Godota, Camusa, doktora Rieux i jego przyjaciela, Tarrou. Przyzywanie person i figur symbolicznych świadczy, że Czarny Czwartek nie ma własnego, suwerennego znaku, który ogarnąłby jego prawdę, sens i widmo wyrazu. Nachylenie traumy ku symbolowi, czyli przyciąganie się rzeczywistego faktu i znaku kulturowego, trwa i ewoluuje w czasie. Tworzy żywe, zmienne koniunkcje, co nie jest ciekawe mniej, niż dające się pomyśleć skamieliny alegorii. N adszedł polski Październik. Co do poznańskiego powstania, ciekawsza jest druga dekada sławnego miesiąca, gdy interpretacja i ocena wydarzeń nabrały nowych odcieni. 15 października jako biegły w "procesie dziesięciu" wystąpił socjolog Chałasiński, a nazajutrz świetną mowę obrończą miał adwokat Hejmowski. Cztery dni później na VIII Plenum KC głośne, "odwilżowe"przemówienie wygłosił Gomułka, a niektóre partie jego wystąpienia, dotyczące "nauk Poznania", zdawały się korespondować z przemowami Chałasińskiego i Hejmowskiego. Chałasiński dokonał rekonstrukcji psychodramy Czarnego Czwartku i - co ma znaczenie kapitalne - podkreślił etyczny wymiar zdarzeń, położył nacisk na moment wzburzenia moralnego manifestujących. Hejmowski na zakończenie mowy obrończej powiedział: "Wierzę, że krew ofiar tych zajść nie została przelana na próżno. Ja wierzę, że na grobach tych, którzy polegli, spełni się zapowiedź, którą w Nocy listopadowej Staiiisław Wyspiański włożył w usta Korze, bogini wiekuiście odradzającego się życia:
Krwi przelanej nie zmamię, krwią tą pola i rolę użyźnię, i synów z krwi tej dam kiedyś Ojczyźnie. ,,15
Tej szczerej, choć patetycznej wiary w użyźniającą, przelaną krew i sprawiedliwość dziejową, czarno czwartkowa literatura dotąd prawie nie znała. Jest jej trochę może tylko w wierszu Małeckiego: równanie "życie - zdobyta wolność", i w szokującym dzisiejsze umysły pytaniu Fenikowskiego: "Wzrośnie z krwi tej zielonym dębem / POSPOLITA LUDOWA RZECZ?". To ważny ślad jednak, który pokazuje, że spierają się oto Klio i Kora, czyli Historia i N atura. Dotąd Czarnym Czwartkiem niepodzielnie władała "Klio z twarzą bezkrwistą", wampir, wiedźma Historia. W Rozstrzelano moje serce Iłłakowiczówna pisała przecie: "tyle pokoleń", " czemu zawsze", "znowu", "jak zawsze". Ważyk też odczuwa bezsens i obojętność Klio; Krwawy czerwiec 1956 rozpoczyna ironicznym apelem: "Zawieście sumienia w szatni / oprzyjcie się ramieniem / o powietrze". Okrutna Klio pojawia się raz jeszcze w Czarnym Czwartku: "w górze słychać szum skrzydeł Muzy, / muzy Klio, co z żagwią w dłoni / ponad miastem dymiącym płynie". Czym innym, niż nawet już nie wyniosłością Historii, lecz jakimś jej absurdem, nonsensem, naznaczone są też strofy wiersza Narodowo (drukowanego w styczniu 1957) Mariana Grześczaka; "Liście pociskami strącane / upadały do stóp nieżywym" - oto, co się da powiedzieć o absurdzie zbrodni. Gdy słowami w wierszu Ważyka obraca Harpokrates, bożek milczenia, a Klio wdaje się w strofy Fenikowskiego - Październik zaczyna się może wówczas, gdy mecenas Hejmowski przeciwstawia Harpokratesowi i Klio "boginię wiekuiście odradzającego się życia", Korę. Odmianę zapowiada "odwilżowe" przemówienie Gomułki - oddala ono slogany o agenturach imperialistycznych, szpiegach, prowokatorach, dywersantach, wichrzycielach. Jak obłudnie zostało to udowodnione, mało kto zauważył: "Nie mogłaby bowiem klasa robotnicza być przodującą i najbardziej postępową częścią narodu, gdyby wsteczne siły potrafiły znaleźć w niej oparcie. Natchnieniem działania klasy robotniczej agenci, prowokatorzy i wstecznicy nigdy nie byli, nie są i nie będą"16. Oficjalną aprobatę zyskały więc, jak się wydawało, prawdy, które wyrażał w swej przemowie Hejmowski, w dniu ogłoszenia ich na sali sądowej w Poznaniu dramatycznie samotne. Poza rozrachunkiem Październik miał
Sergiusz Sterna-Wachowiakprzynieść uspokojenie i alegorią" odnowy" mogła okazać się nie tylko "bogini wiekuiście odradzającego się życia", lecz i "muza złotej Proporcji", do której hymn zanosił wówczas Roman Brandstaetter:
N aucz nas umiaru w rozpaczy i radości, W klęskach i zwycięstwie, W krzyku i milczeniu, W pogardzie i uwielbieniu, I nie każ nam rozdzierać szat, Które potem musimy zszywać i łatać, Muzo złotej Proporcji, Miaro i wago, Mądry chórze Sofoklesa N ad Polską.
(Hymn do Proporcji)
Ale szybko Październik się kończy i znać, że nie ta hierarchia wartości odpowiada "nowej" władzy. N a czele symbolicznego orszaku, daleko przed Korą, Proporcją, a nawet Klio - trzeba wyobrazić sobie przewrotnego Harpokratesa, czczonego jako bóg milczek z palcem na ustach. A to wskutek zapisu cenzorskiego, wprowadzonego w rezultacie wypowiedzi Gomułki, który podczas pobytu w Zakładach Cegielskiego 5 czerwca 1957 zalecił "zapuścić nad tymi wydarzeniami żałobną kurtynę milczenia"l7. I kurtyna na wiele lat zapadła - choć nie całkiem przecie - mimo, że Gomułka niedawno twierdził przytomnie: "Przed prawdą uciec nie można. Jeśli się ją skrywa, wypływa ona w groźnej postaci widma, które straszy, niepokoi, buntuje się i wścieka"l8. Na tle opuszczonej kurtyny pojawili się zrazu ci, którzy mieli wyjaśniać prawdziwą treść "odwilżowego" przemówienia o "naukach Poznania" i tłumaczyć - gdyby kto pytał - potrzebę żałobnego milczenia. O typach tych wiedzielibyśmy mniej, gdyby dwóch nie sportretowała czarno czwartkowa proza: niejakich towarzyszy Boreckiego i Bełczyńskiego. Komunista Borecki, bohater powieści Koguta Jeszcze miłość, przeżywa Czarny Czwartek dość osobliwie. "Spotkawszy przed operą ciągnący tłum, szumiący jak wiosenna kra na rzece, przeraził się, stanął jak żona Lota, za chwilę zmieni się w słup soli. Widział jakieś niezdarne transparenty: CHLEBA. Komu tutaj zabrakło chleba? U niego w pawilonie było chleba w bród. Na czele szedł postawny młodzian, coś krzyczał. Ta twarz zapadła w świadomość Boreckiego, wiedział, że będzie ją pamiętał do śmierci. Była to twarz nieprzytomna, ale nie od gniewu, od smutku czy bólu, była to twarz nieprzytomna z uciechy"(s.64). Po południu taka twarz opisana zostanie jako oblicze agenta, wichrzyciela, szpiega. Ale Kogut nie zapisuje swoich słów w czerwcu '56, lecz - jak podaje - dopiero w roku 1958. A później - w latach 1963 i 1966 - jeszcze tekst cyzeluje. Borecki nie mówi więc o agenturze, chociaż jak widać zna już z góry i taką wykładnię zdarzeń, skoro rankiem 28 czerwca rozmyśla: "Pierwsze, co przyszło na myśl Boreckiemu, to było słowo z gazet: imperialiści.
Imperialiści cieszą się, siedzą tam gdzieś, wiedzą o tym, co się tu dzieje i cieszą się. Mają twarze tego młodego dryblasa, kędzierzawego blondyna" (s.65). Dlaczego zatem Borecki kilka chwil później odrzuca myśl o agenturze? Dlaczego myśli dalej tak: "Jedni chcieli CHLEBA, drudzy ryb - groteska. Boreckiemu chciało się płakać, wołać: - Ludzie, ludzie, Polacy, obywatele, towarzysze, ludzie... - I nie wiedział, co dalej. - Idźcie do domów! - albo: - Co się wam stało? - Właśnie: co się stało? Bo stało się coś strasznego, tylko co? Jak pożar, wielki pożar. Podpalacze. Podpalacze świata. Imperialiści. Tysiące głów. Tysiące rąk. Tylu agentów albo sługusów imperializmu jest w P. Ile może być w całym kraju? Nie może być tylu, nie może być, to jakaś wielka pomyłka" (s.65).
Odpowiedź na pytanie, dlaczego Borecki odrzuca myśl o agenturze, ba, zwie ją " wielką pomyłką" - jest chyba jedna: bo zna gomułkowską wykładnię "nauk Poznania". To nic, że jest dopiero zaranek 28 czerwca '56. Przecie Kogut pisze swoje - dobre dwa lata po Październiku. Bohater jego powieści nieoczekiwanie wygłasza "właściwą" interpretację "nauk Poznania", podaje, że ogół źle zrozumiał Październikowe nauki, gdyż chociaż mowa w nich o winie rządzących, o winie władzy, to jednak wina ta była tylko rodzajem awarii. Krótkim spięciem, chwilowym brakiem prądu, całkiem jak w elektrowni. Wie to akurat świeżo przywrócony do łask były dyrektor prowincjonalnej fabryki papy w Brodnej, pionier, oficer AL i I Armii, Adam Borecki. I co to była za awaria! Posłuchajmy tylko: " - To była awaria - mówił Adam o czerwcu. - Awaria - przytakiwał Igo. - Fajny jest ten wasz awaryjny sposób myślenia - mówił Goszczyński. (...) - Ale czy wiecie, co to znaczy w polityce awaria? Wszędzie indziej awaria może być wynikiem błędu jednego człowieka albo nawet jednej maszyny, tylko nie w polityce. Nie w polityce! Tutaj awaria jest wynikiem niedostatków w samej strukturze. - Chcesz powiedzieć - to Adam - że struktura socjalizmu... - Bynajmniej. Struktura modelu administracyjnego" (s.213). Bohaterem i narratorem Krótkiego żYwota bohatera pOzYtywnego Guzego jest major bezpieczeństwa Karol Ostuda, indywiduum od dzieciństwa skażone złem, które przedstawia się czytelnikowi w prozie jednostajnie łączącej strumień monologu, nie tylko wewnętrzego, z odmianą pijacko zadzierżystego bełkotu. Ostuda, komendant UB w powieściowych Najdrzycach, człek o schematycznej biografii ubeka - AL, walki z "bandami", synekura na prowincji - gdzieś zaraz po Październiku wezwany zostaje do KC w sprawie okaleczenia kogoś kiedyś przesłuchiwanego. Okaleczenia; cóż za eufemizm. O kacie tu mowa, który "niszczył ludzi, oczy wypalał, szczury im w tyłek wpuszczał, pasy darł ze skóry, bił, torturował, strzelał w potylicę, żywcem zakopywał" (s.120). Tymczasem ów do niedawna "bohater pozytywny" nie zna powodu wezwania do stolicy i pełen raz strachu, raz animuszu przepowiada sobie swój - co tu dużo mówić - parszywy życiorys. W tej pomieszanej z wrzaskiem i przekleństwem spowiedzi mowa o poznańskim Czerwcu i jak Borecki reagował nań osłupieniem, tak Ostuda histerią. Ale czym, jeśli nie histerią miałby reagować ktoś żyjący w stanie permanentnej mobilizacji, w wiecznym alarmie: "Tyle spraw na mojej biednej głowie, zasnąć nie można, jeszcze papierosa
Sergiusz Sterna- Wachowiaki, w Bobrownikach na szybach komitetu gromadzkiego Partii ktoś wypisał czarną farbą «Precz z antychrystami!», zresztą nie pierwszy raz, tego księdza trzeba przymknąć na kilka dni i dać mu trochę w czapę, w Reptach sekretarz dostał list z pogróżkami, jak nie przestanie agitować na rzecz spółdzielni, to go puszczą z dymem, w Strzybnicy portretowi Stalina na rynku ktoś domalował rogi, rogi Stalinowi! zmysłu humoru odmówić im nie podobna" (s.74). I tak w kółko Macieju, dzień za dniem, od jedenastu lat.
W KC Ostudę przyjmuje Franciszek Bełczyński: "Wy z Najdrzyc, prawda? - Tak. - Pamiętam. Wypadki poznańskie. Wyście wtedy aresztowali połowę tych waszych Najdrzyc, a jakże, pamiętam" (s.121). Na takie dictum acerbum Ostuda wybucha monologiem, w który "towarzysz Franek" wsłuchuje się z lubością. Relacja Ostudy jest długa, o dziwo faktograficznie wierna i choć przeplatają ją wykrzyknienia w rodzaju "to był koniec świata", "oszalała hołota", "to było potworne, w to się wierzyć nie chciało", "sfora psów", "rebelianci, czereda", "rozumiecie jak się czułem?" - odnieść można wrażenie, że Guzy upatrzył tu okazję dla narracji typu re/ata refem, czyli dokumentu. Co - już stylizując - przeniósł na wypadki w fikcyjnych Najdrzycach: "Na Kochanowskiego wrzała regularna bitwa. Olbrzymi słup dymu wznosił się w powietrze nad miejscem, na którym stał gmach U rzędu Bezpieczeństwa. Jeszcze kilka godzin, Urząd padnie, całe miasto znajdzie się w rękach rebeliantów. Trzeba było działać. Każda minuta była droga. C) Po dwóch godzinach byliśmy w Najdrzycach. Ulice zabite tłumem. Wystarczyła jedna iskra. Ściągnąłem komendanta MO, przedstawiłem mu sytuację. Podobno po mieście chodziły już pogłoski, że w Warszawie wybuchło powstanie, na Śląsku w kopalniach wieszano sekretarzy organizacji partyjnych. Uzgodniliśmy, że ludzi trzeba przepędzić z ulic, ewentualnych prowodyrów wziąć w areszt prewencyjny. W przeciągu nie całej godziny w mieście zapanował spokój, aresztowaliśmy trzydziestu kilku ludzi, w węzłowych punktach miasta ustawiliśmy karabiny maszynowe" (s.125). Najdrzyce Najdrzycami, tu - w stolicy - ciekawsze, co za lekcję wykłada Bełczyński, gdy już go Ostuda rozbawi wiarą, że "sytuacja została uratowana, bo działaliśmy szybko i zdecydowanie" i że "gdyby w Poznaniu zrobiono to samo, nie byłoby doszło do wybuchu" (s.125). Bo Bełczyński - jak Borecki - wygłasza raptem" właściwą" interpretację "nauk Poznania", tym różną, że nie o krótkie spięcie czy awarię mu idzie, lecz perfidną prowokację, czyli spięcie kontrolowane: "Poczekaliśmy, aż wrzód dojrzeje, potem rzuciliśmy do akcji wojsko, czołgi, zasłaliśmy ulice trupami i po kilku godzinach zapanował spokój. Myśmy w Poznaniu uczyli polską klasę robotniczą, obałamuconą przez różnego rodzaju demagogów, respektu dla Władzy Ludowej. Po tej rzezi nikt nigdy w Polsce nie podniesie łapy na Władzę Ludową. Wasz błąd tego dnia polegał na tym, że daliście się unieść panice, na moment straciliście zaufanie do mądrej i dalekosiężnej polityki Partii" (s.126). Gomułkowska powieść Koguta i groteskowo-demaskatorska powieść Guzego pozwalają lepiej ująć ową mniemaną konieczność zapuszczenia nad Czarnym Czwartkiem "żałobnej kurtyny milczenia". Chodziło o milczenie po krótkim spięciu - albo perfidnej prowokacji. Bo przecie nie można widzieć
rzeczywistości wciąż w perspektywie "awarii struktury modelu administracyjnego" (Borecki) czy też "celowo zezwolonego rozwoju sytuacji" (Bełczyński). Po takiej awanturze w rodzinie lepiej milczeć, tym bardziej, że przecie sąsiedzi słuchają. To nie jest milczenie gorzkie i ironiczne, to nie ma być "milczenie", o którym pisał Ważyk i nie to także, "uciszenie", o które w Modlitwie do Ducha Świętego błagał wówczas Wojciech Bąk:
Przyjdź, Stworzycielu, Święty Duchu! Obudź me uszy, otwórz oczy - Jestem jak miasto w walk rozruchu, Gdy łupem stało się przemocy! (...) Tyś jest po walkach uciszeniem I śmiechem tryumfalnych tłumów I konających ocaleniem, I rannych sprawiedliwą dumą!
Nie miało to być nawet milczenie uroczystej pamięci, odświętne i rocznicowe, o którym myślał infantylnie Ryszard Danecki w epitafium Poległym:rozszerzone nieba źrenice słonecznych wybuchów cisza pamięć o was co polegliście trwała i niekrzykliwawokół słońca i własnej osi dni w kir nocy będą czernieć i co roku maki będzie znosić na wasze groby czerwiec
Przyroda - co zrobić? - uczci poległych po swojemu, raczej po "daneckiemu": kirem nocy, wybuchami na słońcu i wysypem czerwcowych maków. Przyroda tak. Ludzie nie. Pamięć powinna byłaby uschnąć, fakty i symbole wyparować, sens zczeznąć. A przecież, jak w 1958 pisał Józef Ratajczak, autor Apostrofy czerwcowej (1956) i dedykowanego "pamięci Romka S." Reportażu ze śródmieścia: "Historia, / co to jest? / / Powieść w odcinkach. / / Tworzona partiami. / / Z gwałtem w każdej szpalcie / i grzechotaniem kości. / / Z wielką nadzieją / na końcowy werset: / / Ciąg dalszy nastąpi" (Motto, cytowane według Spisanego Z murów w latach 1956-1984, drukowanego 1991).
3.
Literatura Czarnego Czwartku nie jest najwyższej próby, prawdziwych arcydzieł w niej nie ma i obok rzeczy nieźle napisanych pojawiają się utwory - mówiąc szczerze - z pogranicza grafomanii. Od tych ostatnich odróżniam stylizacje, naśladujące sposób myślenia i mówienia owego statystycznie
Sergiusz Sterna-Wachowiakprzeciętnego uczestnika wydarzeń. Robotnika, tramwajarza, żołnierza w Apelu poległych Chojnackiego, skomponowanym z "głosów" pomordowanych i przypominającym trochę Antologię Spoon River Mastersa, a trochę Kartotekę Różewicza - czy ubeka, milicjanta, aparatczyka W krótkim żYwocie... Guzego, udającym trochę monolog Molly z Ulissesa Joyce'a, a trochę Złego Tyrmanda. Trudność tkwi w hierarchiach. Wartości etyczne nie zawsze przyciągają wartości estetyczne - racja moralna nie eliminuje kiczu, a nikczemność geniuszu - czyli sprawdza się starożytna kategoria dobra, które nie musi być piękne.
Dylemat ten ożywa szczególnie w przypadkach twórczości martyrologicznej, dolorystycznej czy tyrtejskiej, lecz poza tym leitmotiv Czerwca '56 przynosi coś jeszcze własnego, czego konwencja patriotyczno-okolicznościowa nie zna. Maksyma Zygmunta Krasińskiego o strumieniu piękności, który płynie przez kogoś niekoniecznie pięknego - a raczej jej odwrotność - nie we wszystkim tłumaczy mielizny poezji i prozy Czarnego Czwartku, gdy nawet pospolita niemoc twórcza bywa tu czasami skutkiem, nie przyczyną, niemocy przedustawnej: niedopowiedzianej "myśli przewodniej" owego "tekstu", jakim jest Czerwiec '56. "Tu się walczy o życie, nie o nieśmiertelność" - czytamy w Bagnie i hymnie Andrzeja Babińskiego i zdanie to może dotyczyć czarnoczwartkowej rzeczywistości albo literatury, której zależy bardziej na prozaicznej wierności, niż sławie arcydzieła. Spór o "myśl przewodnią" Czerwca przetoczył się przez sztukę słowa, dramatyczny tym bardziej, że stawką była w nim prawda historyczna, o której historycy milczeli i którą manipulowali politycy. Objęty cenzurą - nie licząc krótkich okresów "odwilży" po Październiku '56 i Sierpniu '80 - Czarny Czwartek mimo to wciąż pojawiał się w wierszach, powieściach, opowiadaniach, w późniejszych latach także w teatrze i filmie. Rzecz prosta częściej w samizdacie (od Spij spokojnie... Doberschuetza, poprzez Sztuczne oddychanie Barańczaka, po Apel poległych Chojnackiego i Znaki czasu Jerzego Jastrzębia czyli Tadeusza Żukowskiego), w obiegu emigracyjnym (powieść Guzego, opowiadanie Korczaka) i niezależnym (powieści Latawiec, Górnego, Leszka Proroka) - niż w obiegu oficjalnym (i tu wszakże przeniknęły powieści Kofty i Grześczaka, nie tylko rzeczy Michniaka i Koguta). Także w pejzażu wewnętrznym literatury Czerwca nietrudno wypatrzyć cienie, padające na słowa od barykad Poznania i pomimo splątania wątków symboliczno-literackich wiadomo, że czarno czwartkowe dzieła Iłłakowiczówny czy Guzego napisane zostały po innej stronie barykady, niż teksty Daneckiego albo Koguta. Odnosi się to również do prac i świadectwo zacięciu historiograficznym: satysfakcję ludowi Poznania dają Poznański Czerwiec 1956 (pod red. Jarosława Maciejewskiego i Zofii Trojanowiczowej, 1981, 1990) i Wydarzenia czerwcowe w Poznaniu 1956 (pod red. Edmunda Makowskiego, 1981) - a bębenka ówczesnej władzy mogłyby podbijać Wydarzenia poznańskie czerwiec 1956 (1986) Jana Ptasińskiego i Czerwiec 1956 w Poznaniu (1986) Antoniego Czubińskiego. Według mnie nie byłoby zresztą owego specyficznego nastroju, jakiegoś rozdarcia czy niewykończenia literatury Czarnego Czwartku, gdyby istotnie miała ona za przeszkody jedynie skutki cenzorskiego zapisu i długie cienie barykad. Przeciwnie, leitmotiv
Czerwca wcześnie odnalazłby się w trwałej formie historiozoficzno-artystycznej, a prawda i sens wydarzeń skrystalizowałyby się we własnym, niepowtarzalnym i rozpoznawalnym symbolu (choćby i zakamuflowanym nie gorzej, niż Czerwcowy pogrzeb w pierwotnej wersji niedrukowanej powieści Józefa Ratajczaka Węzły). Lub też - co częste - nie byłoby ani symbolu, ani formy, ani rany, ani dyskursu, tylko sama, czysta rzetelność historii jako takiej w jej faktograficznej przejrzystości, mocniejszej od blokad i cenzur. Tymczasem czarnoczwartkowe słowo wciąż - od czterdziestu lat- pali żywą raną i każdy, kto następny chwyta tutaj za pióro wpada jakby w otchłań czyśćcową, cofa się do świtu tamtego dnia, a bohater jego wiersza czy opowieści błądzi pośród tłumów, coś woła, o coś pyta i w końcu - bywa - budzi się na sali szpitalnej ociemniały jak Ryszard z powieści Górnego albo obłąkany jak Tomasz z powieści Grześczaka. Cenzury i barykady kaleczą, owszem, ale kaleczą inaczej. Zastanawia, że formą historiozoficzno-artystyczną Krwi Górnego jest autospowiedź powstańca roku 1956 - Guzy wybrał autospowiedź ubeka - przeciągnięta po rok 1983. Czyli "ten, kto mówi" - narrator tożsamy z bohaterem - spowiada się przy konfesjonale, w którym jednocześnie sam słucha spowiedzi (u Guzego konfesjonał z "towarzyszem Frankiem" w środku, stał w KC), i owym konfesjonałem, przy którym nie ma rozgrzeszenia, miałby być Czarny Czwartek. "Ten, kto mówi" w Krwi przypomina zresztą ślimaka z domkiem na plecach, bo swój konfesjonał zabiera nawet w podróż do Olkusza, Krakowa czy Częstochowy, albo do Hiszpanii, gdzie widziane w kraju Basków zamieszki uczą relatywizmu: "Przyszło mu do głowy, że wystawcy z Targów Poznańskich też wtedy wyjeżdżali z mętlikiem w głowie, wściekali się, że psuje się im interes, ustalony porządek działań bierze w łeb (...), bo zachciało się komuś wyjść na ulicę, krzyczeć i bić się o sprawy może i słuszne, lecz dla kogo i kiedy" (s. 120). Słowa, bujające w przestrzeni epizodycznych faktów i przyszywanych symboli - czują się w niej trochę jak w wynajętym mieszkaniu: widzenie wydarzeń często skręca i ucieka na boki, jakby nie było w stanie zatrzymać się na rzeczywistości widzianej z poziomu rzeczywistości i kreować formy epickiej. Dotyczy to również Odysei, odysei Grześczaka: bohater powieści waha się, nie potrafi zrezygnować ze swego "ja" i stopić go z "my" pochodu, a później budzi się na sali lecznicy dla psychicznie chorych. W Urywkach Z najdawniej zaczętego końca Tomasz wyznaje: "To, z czym do mnie przychodzisz, było zawsze wielką niejasnością i wstydem, tak, pouczycielu, wstydem. A przecież tak łatwo mógłbyś się stać moim porządkiem, przewodnikiem. Zastanów się, życie zawsze jest do odnowienia, ty masz w sobie zmysł ładu, ja mam tylko sumienie" (s. 276). Zyskiem Tomasza będzie przeżycie Czerwca jako czasu dziwnej symetrii, kiedy "młodzieżowe Dionizje (które rok później wyszły na ulice Mangalii pod nazwą Kozienalia) odbywały się przecież równolegle z robociarskimi Faustaliami" (s. 280). Lecz to doświadczenie bohatera żąda pewnej ceny od autora i Grześczak ją płaci: "Oto dwie rzeczywistości biegnące w jednym czasie obok siebie; miejsca, w którym się spotykają, nie miałem sumienia opisać. Był to wybór moralny, nie taktyczny. (...) I pozostawmy chleb historykom" (s. 280, 282).
Sergiusz Sterna-Wachowiak
Odyseja, odyseja i Krew - powieści, których autorzy nie mogli przełknąć chleba historyków - są dowodami na niemożliwość pojawienia się czarnoczwartkowego Tukidydesa, świadka beznamiętnego. Niemożliwość ta wyklucza z kolei panoramiczny zapis Czerwca, a jeśli dopuszcza epicką perspektywę widzenia , to tylko w odniesieniu do epizodów. U Grześczaka i Górnego to jedno wydaje się wspólne: epos wypiera psycho- i socjodrama bohaterów literackich, studenta Tomasza i dziennikarza Ryszarda, "intelektualistów" z kompleksami. W kręgu "niemożliwości Tukidydesa" utknęła wreszcie i próba najmocniej z tych trzech epicka - zresztą najmocniej epicka w całej czarnoczwartkowej literaturze - Wióry Kofty, rozdział Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Podwórze, mieszkańcy kamienic, dzieci, jak na pudełkowej scenie teatralnej: bramą, wiodącą z podwórka na świat, co pewien czas wtacza się Czarny Czwartek. "Odgłosy ucichły i bielizna leciutko kołysała się na sznurze. Nikły powiew wybrzuszył plecy białych koszul wiszących za rękawy. - Nie, to nie grzmoty, coś jakby śpiew na procesji - powiedziała cicho Stróżka podchodząc bliżej Inżynierowej. Z klatki schodowej wyleciał Pająk. Machał rękami i wrzeszczał w przestrzeń: IDĄ, IDĄ, zaraz tu będą! (...) NASI IDĄ - matka Marycha swym potężnym głosem bez wysiłku przebiła wszystkich" (s. 198-199). Odtąd wchodzą w rytmie kolejnych faz wydarzeń: jedni po butelki na benzynę, inni wtaczając zdobyczną beczkę piwa, jeszcze inni z wiadomością o śmierci Marycha pod kulami. Kofta pisze epos, lecz jest to epos owych "wiórów", epizodów przesuwających się w prześwicie podwórzowej bramy niby cienie na ścianie platońskiej jaskini. "Niemożliwość Tukidydesa " tym razem przejawia się w dwóch zjawiskach jednocześnie: "wióry" nie mają ciężaru rzeczy rzeczywistych, a to, co najważniejsze, pozostaje za bramą jako tajemnica, którą zna jedynie wszystkowiedzące Oko Opatrzności, narysowane na betonie przez Pająka, i sędziwa wrona z pobliskiej topoli, polatująca nad teatrem wydarzeń.
Lecz wrona nie wraca, Oko Opatrzności zmywa się bez śladu i żalu, a bohaterowie powieści Kofty żyją odtąd jak we wnętrzu wiersza Barańczaka Gdzie drwa rąbią (drukowanego 1977), "też zdrowi, zdolni, zdatni do rąbania drew; / lecz topór spada: w wióry wsiąka nasza krew". Jeśli jest "coś widzącego i wiedzącego wszystko" - to prawie nieuchwytne, podświadome; "Czuło się to w gęsiej skórce zasypiających dzieci i w bezsennym strachu dorosłych, w szumie drzew" (s. 214). W tym sensie Kofta nie przekracza tajemnego kredowego koła, identycznie jak kiedyś Iłłakowiczówna, a później Górny i inni, oczywiście. Nocą, gdzieś spod kopuły nieba, na czuwających i śpiących mieszkańców opuszcza się "świadomość umierającego Marycha" , czyli dokonuje się wieczysty wrót zdania Iłłakowiczówny "zbryzgano mózgiem bruk / i bruk się wzdyma powoli", które powróci po latach jeszcze w Krwi Górnego jako "pomruk czegoś, co zaczyna się dopiero ruszać, co ma zamiar się dźwignąć".
Na czym polega tajemnica Czerwca '56, trauma, która w "tekście" Czarnego Czwartku zastępuje "myśl przewodnią", sens dziania się, i mimo, że przyzywa tak wiele cudzych znaków - nie ma własnego symbolu? Czy na imię jej - jak w powieści Górnego - krew? Krew, odwieczna przyprawa historii? Czy o wampiryzm historii tu idzie, jak w liryku Grześczaka Narodowo, gdzie krewleje się "na sztandary na białe / żeby było tradycyjnie narodowo / żeby było od stóp do głów / znów laurowo"? Czy trauma wiąże się z przeżyciem makabry, z doświadczeniem zbójectwa ludzi po jednej i drugiej stronie barykady? Z czymś, co Kofta opisuje jako poczerwcową ranę wewnętrzną: "Tłum rzucił się na milicjanta, zamknął się nad nim, a kiedy rozstąpił - została tylko czapka. (...) Ja od tamtej pory unikam sytuacji, w których musiałabym znaleźć się pośród wielkiej masy ludzi, bez względu na to, czy ludzie owi byliby nastawieni pokojowo czy też bojowo"19? Czy rzecz cała w tym właśnie, że manifestujący tłum także utracił niewinność, a na scenę wydarzeń wstąpił Dionizos, bóg bestia? Czarny Czwartek w swym głównym nurcie - nie ulega to wątpliwości - był autentycznym robotniczym powstaniem, które Mieczysław Jastrun w Igraszkach historii (w tomie Gorący popiół, 1956) nazwał, rzecz trochę kamuflując, "pierwszym słowem prawdy w zwyczajnym języku", "gromem, który budzi", "czystym wyrazem, odepchniętym przez dzieje" i "łzą jaśniejącą na kamieniach obrazy". Chętnie Czerwiec personifikowano, ale gdzie Bąk dostrzegał Stworzyciela, a Małecki Chrystusa przed Piłatem, tam Fenikowski widział Ducha Komandora przychodzącego po Don Juana, a Grześczak Fausta pod rękę z Dionizosem. Poszukiwanie trafnej alegorezy Czarnego Czwartku trwa do dziś i całkiem niedawno Jacek Trznadel powiększył galerię osobowych symboli o Hamleta: "Jeśli potraktować postać Hamleta także jako bohatera zbiorowego (...) nic nie przeszkadza nam widzieć gestu hamletycznego w beznadziejnej rewolcie poznańskiej roku 1956"20. Wszystko to interesujące i warte namysłu. Jednak frapuje dopiero ten z doczepionych Czerwcowi symboli, który nie dość, że złożony, to jeszcze czerpany bywa z odległych od siebie źródeł i bez związku z ich różnicami używany we wzajemnie sprzecznych celach - mimo to przytaczany jest dość często. "Dżuma", motyw "zadżumionego miasta". Źródła motywu - Ojciec Zadżumionych Słowackiego i Dżuma Camusa - są dziełami, których różnice nie maja żadnego związku z antagonizmami Czerwca, a mimo to przywoływane są tak, jakby antagonizmy owe były częścią ich światów przedstawionych (i nie tylko one; w latach osiemdziesiątych Kazimierz Braun inscenizował powieść Camusa jako metaforę stanu wojennego...). Bardzo to zawiłe, prawda? I daje do zrozumienia, że obok głównego nurtu wypadków pojawił się nurt inny, niejasny, sprzeczny. Obraz "wietrzenia, bielenia domu zadżumionych", gdzie "jeszcze w kątach czai się zaraza", tuż po Czerwcu przyniósł wiersz Jastruna Po zarazie z "ezopowego" cyklu Tematy średniowieczne. Na pierwszym planie widzimy ognisko na podwórku, przy nim białych strażników w maskach, w tle, jako znaki niedawnych wydarzeń, widnieją "na drzwiach nakreślone krzyżyki: Kasper, Melchior, Baltazar" i ślady kopyt, odciśnięte w ziemi i powietrzu przez jeźdźców Apokalipsy. Narrator opowiadania Korczaka nazywa Poznań "zadżumionym ośrodkiem buntu" (s.101) i wiadomo, że z ironią czy goryczą przedrzeźnia tak epitet propagandy. Przetrzymywany w szpitalu, bohater powieści Górnego odbywa kwarantannę dla podejrzanego o "zadżumienie": "Obywatelu, gdzie połknęliście bakcyla? Z kim mieliście styczność?" (s.93). W Psalmach współczesnych
Sergiusz Sterna- Wachowiak
Ryc. 3. Pomnik Czerwca 1956 w Poznaniu, przedwiośnie roku 1982 (stan wojenny). Fotografia . .
nieasygnowana, anonImowo kolportowana wówczas w mieście.
Bąka "dżuma" oznacza nie wyzwolicielski chrystianizm jak u Jastruna, nie bunt jak u Korczaka i nie więź międzyludzką jak u Górnego, odkryte na pohybel komunizmowi - lecz, przeciwnie, właśnie totalitarne zniewolenie z jego zakłamaniem i teatralnością: "Nie będę chodził na ich zgromadzenia, nie będę klaskał na ich wiecach, / Omijam ich teatr jak dom zadżumiony" (Psalm 16 ). Dotąd wszystko wydaje się proste. Dotąd i nie dalej.
Bo pamięć wypadków komplikuje się i o ile Ryszard z Krwi porównuje Czarny Czwartek do epizodu z Dżumy Camusa, kiedy "doktor Rieux z przyjacielem jadą nad morze i pływają, nic nie mówią do siebie, jeden wyciąga rękę i dotyka drugiego" (s.89) - o tyle dysputujący z nim w szpitalu spowiednik stwierdza krótko: "to jest świat bez Boga" (s.89). Po latach, gdy Ryszard, "samozwańczy egzekutor prawdy", odwiedza spowiednika i pyta goo sens wydarzeń przeżytych wspólnie w Poznaniu - zakonnik opowiada o tragediach, na tle których Czerwiec jest małym fragmentem długiego pasma "scen jedna po drugiej", "potoku słów i obrazów", "przerażających obrazów", "łączących się ze sobą (...) przez cierpienie, głupotę, małość, przypadek, krew" (s.14 7). I straszno czytać Psalm 5 Bąka, jakby przez tamtego spowiednika śpiewany:
Przeklęty naród, który zdeptał prawa Pana.
Roznosi on dżumę pośród narodów i zaraża tłumy.
Kłamstwo, podstęp i gwałt są jego żniwem, Hańba, niewola i rozpacz są jego owocem.
A więc trauma Czerwca pochodzi od wyraziście wyłaniającego się, sprzecznego nurtu wydarzeń, podsycanego poprzez owych zarazicieli tłumów. Od robotników odróżnia ich Zbigniew Herbert w poczerwcowym wierszu Ze szczYtu schodów (pisanym 1956, drukowanym 1983): "nie jesteśmy z tych / co zaciskają pięści / potrząsają łańcuchami / mówią i pytają / namawiają do buntu". Mowa o nich w powieściach Guzego i Górnego, we wspomnieniach Jana N owaka-Jeziorańskiego i Krzysztofa W 0lickieg0 21 . "Kto rozbijał sklepy na Dąbrowskiego? Nasi ludzie! - mówi Bełczyński w Krótkim żYwocie... - Kto podjudzał tłum? Jak to się stało, że tak łatwo znaleźli dostęp do broni?" (s. 125-126). Co robiła w mieście warszawska grupa UB, przybyła w przeddzień wydarzeń? - pyta Marek Drążewski, autor dokumentu filmowego o Czerwcu pL Niepokonani (1981-1984; reżyser ten nakręcił także dokument o Romku Strzałkowskim pL Jeszcze czekam). - Kim był tajemniczy "nauczyciel", do dziś niezidentyfikowany, dowodzący manifestacją ze zradiofonizowanego auta? Niepokonanymi Drążewski nazywa zarazicieli tłumów. W jego wizji Czarny Czwartek jest elementem wyrafinowanej gry o władzę pomiędzy konserwatywnym betonem (Natolin) a skrzydłem mniej radykalnym (Puławy). Przesłanie filmu prowokuje i drażni, a wielkie znaczenie mają w nim sceny masowe: w czerwcu tłum w Poznaniu skanduje "precz z komuną", w październiku tłum w Warszawie śpiewa "sto lat" Gomułce. I wiec na warszawskim placu Stalina (placu Defilad), gdzie się rozpoczął i według Drążewskiego skończył Październik. Po przemowie Gomułki ktoś, kto kieruje manifestacją, rzuca: "zaśpiewajmy Międzynarodówkę. Wiele tysięcy śpiewa Pieśń Legionów Dqbrowskiego, wiele innych Hymn międzYnarodowej klasy robotniczej i na tle muzyki siłą rzeczy kociej, z trybuny jak z off u słychać coś w rodzaju: "Dobra, w porządku, można się rozejść"... Tak ze stolicy widziany Czarny Czwartek przypomina walizkę z podwójnym dnem: autentyczne robotnicze powstanie, a pod spodem krwawy zamach stanu; sprawiedliwy bunt, a pod spodem bezbożna przemoc. Fausta nie sposób wyrwać z objęć Dionizosa, Hamlet daremnie trzęsie kratami Polski - więzienia, Gomułka nie jest Wallenrodem i na miejscu symbolu piecze żywa rana. Ta sama, przez którą Hłasko pisał Pięknych dwudziestoletnich, a inni - niekoniecznie dwudziestoletni i nie zawsze piękni - czernili papier w sprawie Czerwca.
Sergiusz Sterna- Wachowiak
II *))O)J
NR 17 (153) KOK X TYGODNIK
Ryc. 4. Strona tytułowa "Obserwatora Wielkopolskiego" 1990, nr 17/153, wydanego l lipca 1990 i poświęconego Czarnemu Czwartkowi. Pastisz herbu Poznania: kapral UB i premier Cyrankiewicz w miejscu świętych Piotra i Pawła, rysunek L. Frąckowiak.
Na świadectwo prawdy oczywiście, trudnej, bo jak widać podwójnej. Lecz nie tylko. N arrator- bohater opowieści wspomnieniowej Leszka Proroka Smutne pół rycerzY żYwych (1988) miewa z pismem i Pismem zastanawiające przygody. Tak jak Tomasz Czekając na Go do ta, a Ryszard Dżumę (i Ojca Zadżumionych), tak ten w lochach poznańskiego UB podczytuje sobie Egmonta Goethego (tanie lipskie wydanie Reclama, wygrzebane patykiem w piwnicznej kupie miału), a postawiony twarzą do ściany w gabinecie przesłuchań medytuje nad Księgą Hioba (s. 77, 83-85). Widocznie wspomnienie czy dotknięcie tekstu bywa komentarzem i terapią, czyli ci, co w tekst zamieniają Czerwiec - pisanie dają innym na świadectwo, lecz biorą je na siebie jako terapię. Polega to czasami na otamowaniu, a najlepiej wymazaniu w obrazie Czerwca owego ciemnego, sprzecznego nurtu wydarzeń. Na przypomnieniu, że powstańcy byli powściągliwi, liczby ofiar po obu stronach barykady nie są porównywalne, a we ważnych budynkach tłum zachowywał się niczym wycieczka szkolna w muzeum. I jeśli to możliwe - terapii sprzyja spotkanie z dobrem także po drugiej stronie barykady, opanowanej przez zło. Wojsko - na przykład - ma bohaterów współodczuwających, nawet współdziałających z powstaniem (porucznik Kowalik z opowiadania Korczaka), albo przynajmniej niewinnych (czołgista z powieści Górnego). Bohaterowie Smutnych pół rycerzY żYwych i Krwi dokazują zresztą sztuki wyższej: przeprowadzają dowód na obecność jakiejś praformy dobra w samym epicentrum zła. Snują się lata całe jak wyrzuty sumienia za swymi gnębicielami, pierwszy aby przekonać się, że "jego" ubek "otrzymał od losu łaskę dobrego finału" (s. 71) - drugi by ujrzeć, że "jego" ubek stał się "innym człowiekiem, tamten jakby zniknął, nie ma" (s. 19). N arrator Krwi ironicznie zastanawia się, czy nie można mówić wobec tego o "polskim sercu bijącym we wszystkich", a Chojnacki na rękopisie Apelu... kładzie dedykację "poległym po obu stronach barykady nie przez nich wzniesionej", z czego się w druku wycofa. Niewiele, a dokonałby się wieczysty wrót pamiętnego zdania Michniaka: "Obok okrągłej czapki wojskowej, z której do lotu zrywał się srebrny orzełek, spoczywała stara teczka z czarnej ceraty". Albo zdania Ratajczaka z Apostrofy czerwcowej: "Nie ma dogmatów / i Niepokalanych (...) pasterzy i owieczek".
Zasypanie przepaści między dwoma nurtami wydarzeń nie jest możliwe i Czerwiec '56 pozostanie dwujęzyczny. Ale rozdarcie języka nie kończy się rozdwojeniem jaźni jego użytkowników, gdy stosują się tylko do jednej z gramatyk. Toteż zmaganie się z tworzywem w poszukiwaniu widma wyrazu istotnie trzeba zrozumieć jak walkę o prawdę, o kształt pamięci i sens tamtego dnia, czyli o wartości ratujące przed rozdwojeniem mimo dwujęzyczności Czerwca i jego podwójnie złożonego stanu rzeczy. Artyzm, jako potrzeba przekładu rzeczywistości na znak kulturowy, jest może poszukiwaniem ukrytego porządku figur stylistycznych w świecie faktów jako takich, czyli chaotycznych. Wieloznaczna i niesuwerenna alegoria "miasta zadżumionego" przyciągnęła wszakże to, co najmocniej rzeczywiste, traumę Czarnego Czwartku, i nie spełnione nachylenie symbolu ku ranie utrwaliło się. Czerwiec '56 ma osobliwy stan skupienia: wychylenie ku przyszłości, połączone z własnym
Sergiusz Sterna-Wachowiakniespełnieniem. Trauma na zawsze pozostaje traumą, lecz historia obraca nią według swoich planów. Gest hamletyczny jeszcze się w historii powtarza i w Polskim Hamlecie TrznadeI obok beznadziejnej rewolty poznańskiej roku 1956 wymienia bunt Wybrzeża w roku 1970 i tragiczną obronę strajku okupacyjnego w kopalni "Wujek" w grudniu 1981. Z biegiem lat gest hamletyczny, z nieodłączną mu tragedią niespełnienia, coraz wyraźniej odsuwa się w przeszłość i kolejne polskie Miesiące czynią dziedzictwo Czerwca na nowo twórczym. Hamleta ze sceny dziejów wypiera Duch Komandora, uściskiem kamiennej dłoni pociągający Don Juana w otchłań piekieł i ów gest, zapowiedziany w Czerwcu '56, wychyla Czarny Czwartek ku przyszłości. Pierwsi, jak zwykle, wiedzą to poeci: zbliża się czas zemsty "odrąbanej ręki". Spierają się tylko o imię kamiennego Ducha Komandora, albo o tożsamość Don Juana, i o moment wypełnienia się dziejowego cyklu. Barańczak, w Sztucznym oddychaniu (pisane ,,22.VIII.1971-1.V.1974", ogłoszone 1974), ma Ducha Komandora za jeszcze bezimiennego, czyli N.N., z którego drwi: "to on budzi się na chwilę przed telewizorem, gdy lśniący od brylantyny i odświętnego wzruszenia spiker czyta z zaangażowaną zadyszką BĘDZIEMY UCINAĆ RĘCE TYM KTÓRZY, i to on chciałby słuchać dalej, ale głowa opada mu na piersi, człowiek tyra cały dzień zresztą jutro i tak będzie w gazecie". A znów Babiński w Bagnie i hymnie (pisane 1958-1980, druk 1985) za czas zemsty "odrąbanej ręki" bierze Grudzień '70, gdy Duch Komandora objawiony na Wybrzeżu sięga po Don Juana - Gomułkę:
Samotnym to już Ziemia... pod stopami się trzęsła Zna ją ręka o b c i ę t a - czująca niemoc więźnia Stanąłby przed nią - obalony władca I taki jak ja - bez swego miejsca (Wypadki poznańskie '56)
Przy czym wypełnienie się czarnoczwartkowej zapowiedzi - "obalenie władcy", "zwalenie tronu" - nie całkiem tu pewne:
Bezbronnych którzy stali pod ścianą trzeba pomścić To TRON zwalić by być sobą Lub samotny bez czci umrzeć i w hańbie (Gdańsk, Grudzień 1970)
Pewniejsze to dopiero w wierszu ze Znaków czasu Żukowskiego (pisanych i ogłoszonych 1982). Tu zemsta ręki, odrąbanej 28 czerwca '56 dokonuje się po 13 grudnia '81 - ale jak się dokonuje! W PrzY tablicy Romka Strzałkowskiego Don Juan w postaci Dwóch Psów Komunizmu ("białe jęzory pał", "kły bagnetów") wytrąca bukiet kwiatów z rąk" tego kto mówi", a Duch Komandora przychodzi zza świata jako Kilkunastoletni Chłopiec. Nie wyciąga jednak ku zomowcom kamiennego ramienia. W dziecięcej dłoni trzyma podjęte z ziemi kwiaty i zwycięża gestem bezkrwawym, białym, ewangelicznym.
(...) podał kwiaty - 1m.. .
i wypadła mu z serca kula.
Podobnie zwyciężają bohaterowie wierszy Romana Bąka z tomu KtórzY by mogli powiedzieć, reprezentujący polskie Miesiące: Romek Strzałkowski, Rafał Wojaczek, ks. Jerzy Popiełuszko.
Bez Czerwca '56 nie byłoby może Sierpnia '80 (i Czerwca '89), lecz - pisze o tym Lawrence Goodwyn - błędem Czarnego Czwartku, powtórzonym w Grudniu '70 i Czerwcu '76, było odpowiadanie przemocą na przemoc. Czyli, według Goodwyna, uniknięcie tego błędu w Sierpniu '80 i później przyniosło - mimo antraktu 1981-1989 - upadek totalitaryzmu 22 . Zjawa Romka Strzałkowskiego, która w 1982 roku podaje kwiaty zomowcom, zmazuje z Czerwca grzech udziału w przemocy. Naprzeciw "pał, bagnetów" staje niewinność. Tropię metryki i notuję przy dziełach terminy ich poczęcia i narodzin, by uchwycić ewolucję obrazu Czarnego Czwartku, różnorodne koniunkcje czasu przedstawionego z czasem aktu twórczego, rzadziej z czasem lektury. Związki wewnętrznego czasu dzieła z zewnętrzem wytyczają jeden z duktów, którymi toczy się ewolucja, drugi dukt biegnie całkowicie wewnątrz świata przedstawionego i bywa, że się krzyżują. Na przykład: w połowie lat 80-tych powstaje powieść, której akcja rozgrywa się w roku 1968, a jej bohater żyje sytuacjami roku 1956. Albo: powieść pisana w latach 80-tych, narracja obraca przestrzeniami pierwszej połowy tych lat, lecz retrospekcja wynosi na jej powierzchnię przeżycia roku 1956. Myślę o Kamyku Dawidowym Piotra Rakowskiego i Ciemni Bogusławy Latawiec.
Instalowanie Czerwca '56 w scenografii innych polskich Miesięcy wygląda na modę lat osiemdziesiątych. Nie pisze się już prawie o Czerwcu samym w sobie - może aby uniknąć czy to majstrowania przy "walizce z podwójnym dnem", czy też wędrówki przez "miasto zadżumione". Główny, powstańczy nurt wydarzeń ma zresztą autentyczne powiązania z Miesiącami, które antycypuje w sensie historycznym i moralnym. Jest marzec '68 i w powieści Rakowskiego Krakowskim Przedmieściem ucieka przed pałkami warszawski student Dawid, polski Żyd. Dopada bramy na Starówce, kryje się w piwnicy i przycupnąwszy zdyszany tak rozmyśla: "Najbardziej haniebne było to, że represje przyszły z rąk braci Polaków. Domyślał się, że nienawiść ukrywano przez wiele lat. Wybuchła jak bomba. (...) Przypuszczał, że przez długie lata była nienawiścią nie przyjmowaną do wiadomości przez ludzi dobrej woli, przez ludzi naiwnych, przez ludzi zapatrzonych w mit wzniosłego, koturnowego patriotyzmu. (...) Myślał ze wzrastającym smutkiem: poznański Czerwiec nie był mitem. Był prawdą. (...) Czy to się musiało powtórzyć?" (s. 7-8). Jest Czerwiec '76, ten sam czas, 28 czerwca, to samo miejsce, plac Mickiewicza (wówczas plac Stalina) w Poznaniu, zwołuje się tu wiec potępiający "warchołów
Sergiusz Sterna-Wachowiak
z Radomia i Ursusa" i narrator wiersza Barańczaka Z nami nie zginiesz (drukowanego 1977) przeczuwa epifanię "wiecznie świecącego nad tym otwartym placem / słońca sumienia", przed światłem którego nie ma ucieczki w "barwę ochronną rumieńca", w "ironiczny uśmieszek wewnętrzny", w "najprostsze zaklęcie naszej / najprostszej religii KAZALIMIKAZALIMIKAZALIMI". Jest grudzień '81, śnieżna noc z dwunastego na trzynastego i w powieści Latawiec poznańską ulicą Kochanowskiego jedzie autem Rynio, powstaniec 1956 roku: "Objechał kwadrat ulic, raz, drugi, trzeci. Za każdym razem mijali ciężarówki zapakowane zomowcami, fiaty milicyjne, gaziki. Wszystko to wyruszało na miasto. Przez moment poczuł się tak, jakby tkwił w środku koszmarnego snu, z którego nie można się obudzić. (...) W tym roku, w dwudziestą piątą rocznicę czerwcowych wypadków, Rynio mówił o nich przed kamerami telewizyjnymi. Filmowano go na środku tej właśnie jezdni, na tle budynku komendy" (s. 22).
Przebicia Czerwca '56 przez Marzec '68 i Grudzień '81 wzmacniają jeszcze retrospekcje rodziców Dawida u Rakowskiego, a narratorki i rodziców u Latawiec. Czarny Czwartek przebija się zresztą przez inne jeszcze Miesiące, Październik '56 u Grześczaka i Kofty czy Grudzień '70 u Barańczaka i Babińskiego. Przez stan wojenny przebija się Czerwiec '56 jak przez Ciemnię Latawiec, albo odbija się w stanie wojennym jak w zwierciadle wierszy Żukowskiego PrzY tablicy Romka Strzałkowskiego i Klękając przed pomnikiem. Rzeczy w rodzaju Poznańskiego chłopca (drukowane 1983) Emilii Waśniowskiej, obok wierszy Ireny Kiełczewskiej czy Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego, kojarzą mi się z rocznicą Czerwca, a Sen Orła Jerzego Grupińskiego (pisany 1984, drukowany 1989) jest znów pytaniem, na które odpowiedź przyniósł czas "okrągłego stołu": "Kiełkujący / obok dwóch krzyży / Orzeł Oczekujący / skurczył się / przysechł / zmrużył (sennie) oczy / jakby ktoś / rozluźnił pięść / i czekał / / Aż zbudzi go znów / krzyk tłumu / wycie syren i warkot czołgów?".
W końcu do głosu dochodzą kompozycje polifoniczne, gdzie Czarny Czwartek przebija się przez wiele polskich Miesięcy naraz (Krew Górnego) lub się między nimi przewija (Apel poległych Chojnackiego). W stronę "chórów gregoriańskich" skręcają również oba teatry Czerwca z 1981 roku. Oskarżony: Czerwiec Pięćdziesiątsześć, wystawiony w poznańskim Teatrze N owym według scenariusza Izabelli Cywińskiej i Włodzimierza Branieckiego (premiera 20.VI.1981) to dokument na scenie, o dramaturgii wywiedzionej z relacji świadków, zeznań na procesach, z materiałów prasowych, przemówień polityków i radiowych nagrań, którym wielogłosowość zapewniły dodane wiersze Barańczaka, Herberta, Antoniego Pawlaka, napisane w stosunku do Czerwca '56 bliżej innych miesi ęcy 23. Podobnie w spektaklu odsłonięcia pomnika z udziałem Teatru 8 Dnia: "N arrator I wywołuje daty społecznych protestów wypisane na pomniku, a aktorzy recytują wiersze związane z przypominanymi wydarzeniami: 1956 - Stefana Flukowskiego, 1968 - Ryszarda Krynickiego, 1970 - Stanisława Barańczaka, 1976 - Lecha Dymarskiego, przesłanie na lata 80-te - Zbigniewa Herberta"24. Jeśli tak można powiedzieć, Czarny Czwartek osiąga tutaj punkt kulminacyjny, zaczepia się swym dziedzictwem o teraźniejszość, choć wnosi w nią dziedzictwo rany, nie symbolu.
Ale dlaczego trauma i symbol, czy zapożyczone symbole nie mogą się w sprawie Czerwca utrzeć, ukołysać ze sobą? Obawiam się, że zły urok "walizki z podwójnym dnem" decyduje o tym o wiele mocniej, niż wieloznaczna sława "zadżumionego miasta". Z tą ostatnią uporać się łatwo. Jeśli zakonnik z Krwi nie mylił się, mówiąc o świecie bez Boga, to Ryszard, nie przecząc mu, może powiedzieć o czasie komunii międzyludzkiej. "Można by więc nam zarzucić - pisze Cywińska - że jesteśmy tendencyjni (podobnie jak profesorowi Chałasińskiemu zarzucił to na procesie jeden z prokuratorów). W pewnej mierze tak. Ale stoi za nami historia. Rewolucja ma swoje koszta. I w czasie Wiosny Ludów i w czasie Rewolucji Październikowej rabowano sklepy i mordowano, ale nie to okazało się być najważniejszym"25. Ze sławą "zadżumionego miasta" uporać się łatwo, lecz niepodobna zdjąć z Czarnego Czwartku złego uroku "walizki z podwójnym dnem" i gdzie Cywińskiej przypomina się Wiosna Ludów, a szczególnie gdzie przypomina się jej Rewolucja Październikowa, tam Górny widzi: "Patrzę na wieżę daleko w górze przede mną. (...) Częstochowa (...). Boże, przecież Ciebie nie ma. Wiem, że na pewno Ciebie nie ma. Jest wieża. Jest klasztor ze wszystkim co o tym wiem, z setkami lat i milionami ludzi, którzy o tym miejscu myślą, ze wszystkim, co się w tych wiekach zdarzyło, co zostało zapisane. Wystarczy mi to zupełnie, czym jesteś - wyniosła tam w górze, ponad wszystko co myślę i czuję" (s.181). Nikt nie potrafi, wzorem dawnych mistrzów, namalować panoramy Czarnego Czwartku i Boga, unoszącego się nad nią na obłoku. Nikt z uczestników i świadków. Dawid dojdzie do Krzyża, a Ryszard do Jasnej Góry - lecz będą to już spotkania prywatne, mimo, że w tle przesuną się "setki lat i miliony ludzi". Coś stoi przeszkodą, coś gniecie na gardle i napawa odrazą. Dawno prysł nastrój tamtego rześkiego poranka, kiedy Iłłakowiczówna zaczynała esej, Egon Naganowski śniadanie, doktor Karoń dyżur, kapitan Dobrzański egzaminy, a do swych zwykłych prac zbierali się kombajnista Sztul, telegrafistka Bączkiewicz czy Jan Fichna, urzędnik. Niektórzy może się czegoś po tym dniu spodziewali, lecz jeśli kto z góry znał plan i intrygę - o ile plan i intryga istniały - to ci tylko, których czarno czwartkowa literatura umieści z tyłu, na drugim planie, Bełczyński, rudowłosa Marysia, może rodzice Dawida, chyba jeszcze starsi państwo, przeglądający w piwnicy szkło i porcelanę, i ich ociemniały sąsiad. Dla pozostałych Czerwiec '56 okazał się przeżyciem traumatycznym. Był szokiem dla Tomasza Lemparta, majstra Kunickiego, Romka, Marycha, ojca ze starą teczką z czarnej ceraty, Ryszarda, profesora starego ateusza, Dawida, Rynia, był szokiem nawet dla towarzysza Boreckiego, majora UB Ostudy, porucznika w okrągłej czapce wojskowej, niewinnego czołgisty i prawego oficera Kowalika. To nie tylko strach, panika albo przeżywane po raz pierwszy uczucie, że "o nasz dom, o nasz wykusz otarła się historia, jej szorstka skóra pachnąca mokrym strachem, (...) przez pokój przemknęło nagle spłoszone, mokre zwierzę" (Ciemnia, s.52). Myślę o szoku, który też się w historii powtórzy: "represje przyszły z rąk braci" (Kamyk Dawidowy). Traumą Czerwca '56 jest bratobójstwo, zapowiedziane przez podwórkową Kassandrę z Jeżyc (Wióry), jest bratnia krew, której przelewanie łączy przymierzem niby dotyk
Sergiusz Sterna-Wachowiakdoktora Rieux i jego przyjaciela Tarrou (Krew). I byłoby nie lżej przeCIe, lecz prościej umierać, gdyby na tankach jechali przebierańcy. Oglądam rany wewnętrzne uczestników, świadków, profetów i rapsodów poznańskiego powstania i wiem, że nie sam jestem ich ciekaw. Ach, ciekaw - patrzę, by pod nimi, i spoza czarno czwartkowego słowa, dotknąć symbolicznego poszycia tamtej rzeczywistości. "Ten, kto mówi" w Czerwieni Orła Grupińskiego (pisane i drukowane 1981) "daleko był od tego miasta" i oglądając starą fotografię chce wiedzieć - bo wydaje mu się, że czegoś nie wie - "kim naprawdę była / kim jest ta kobieta", krocząca przed pierwszym szeregiem w białym kostiumie, pod okrwawioną flagą, z otwartymi ustami, "jak z Grottgera Polonia Restituta". Kto inny w 27 VI 1956 Andrzeja K. Waśkiewicza (dlaczego ta data w tytule? pisane "XII, 87 - II - III, 88", drukowane 1989) coś chce oświadczyć, nie bardzo wiadomo co, kogoś chce usprawiedliwić, nie wiadomo po co:
Życie dogania sztukę jakaś rudowłosa jakiś chłopiec który pochwycił padający sztandar tramwajarki idące na czele sztandar który niosą życie dogania sztukę zakrwawiony sztandar rudowłosa pojawia się w sprzecznych zeznaniach popiersie przywódcy zwrócone do ściany tram w poprzek ulicy rudowłosa w oknie urzędu starsza pani pisze wiersz o swoim rozstrzelanym sercu (...) mieliśmy tam jechać ale właśnie kończył się rok szkolny wyjeżdżaliśmy do domów na letnie praktyki opalaliśmy się na trawie która zaczynała żółknąć
Jeśli istnieje jeszcze ten stary podział na rzeczy stosowne i niestosowne cenię jako rzecz stosowną współodczucie, które unieważnia cudzość bliźniego, bliźnich, i nie zawiesza czegokolwiek od jedności czasu, miejsca i akcji. W O dni i lata (pisane 1976) Ryszard Krynicki pisze:
Ty, nie-ja,ja byłem daleko, o godziny, dni, kiedy wziąłeś sztandar z rąk rannej tramwajarki, gdy ginąłeś, zastrzelony w urzędzie nicości; nic, nic dotąd nie słyszałem o tobie, inie myślałem, że będę coraz dalej i dalej, o sekundy krwi, o dni i lata jakie mi zostaną, żeby ukończyć twoją siódmą klasę, żeby nie bać się żyć,nie bać się,żyć.
Ojciec Witka Długosza w Przypadku (1981), filmie Krzysztofa Kieślowskiego - inżynier "z Cegielskiego" i uczestnik Czarnego Czwartku - na łożu śmierci szepce do syna: "Nic nie musisz...". "N ic nie musieć" - to znaczy przecie: nie bać się żyć. "Nie bać się, żyć".
Poznań ma} 1988 / kwiecień-czerwiec 1991 } październik 1995.
(Pierwodruk eseju, który w wersji pierwotnej przedstawiony został 18. V.1988 w siedzibie Polskiej Akademii Nauk w Krakowie podczas sesji Dokument a literatura zwołanej przez Towarzystwo Literackie im.A.Mickiewicza i Instytut Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, w wersji skróconej drukowany na Łamach "Odry" 1991, nr 6/357, s. 29-36 oraz nr 9/360, s. 23-30).
PRZYPISY
1 Ze względu na znaczne rozproszenie literatury Czarnego Czwartku (kraj - zagranica; druki - rękopisy; obieg oficjalny - obieg podziemny; przekaz pisemny - przekaz ustny), podaję źródła cytatów w kolejności ich występowania w tekście (cyfry po cytatach oznaczają strony według odnotowanych edycji). Tomasz Soldenhoff, Romek. Opowiadaniefilmowe "Czas Kultury" 1988, nr 6. Marian Grześczak, Odyseja odyseja SW "Czytelnik", Warszawa 1976.
Bogusław Kogut, jeszcze miłość Wydawnictwo Literackie, Kraków 1967. Czesław Michniak, Tego dnia w tegoż: Opowiadania poznańskie Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1957. Jerzy Korczak, Nieznaczny ruchgąsienicy "Kultura", Paryż 1986, nr 7-8/466-467. Piotr Guzy, Krótki Żywot bohatera pozytywnego instytut Literacki, Biblioteka "Kultury", t. CXXIII, Paryż 1966.
Stanisław Rogala, Rodzinna ballada cz. I: Rozstrzelano czyjeś serce "Akcent" 1990, nr 3/41.
Krystyna Kofta, Wióry SW "Czytelnik", Warszawa 1980. Kazimiera Iłłakowiczówna, Rozstrzelano moje serce "Ziemia i Morze" 1956, nr 10. Bogusława Latawiec, Ciemnia Wydawnictwo "Pomost", Warszawa 1989. Andrzej Górny Krew Wydawnictwo "Pomost", Warszawa 1989. Piotr Rakowski, Kamyk Dawidowy maszynopis nie drukowanej powieści, nadesłany w 1989 roku na konkurs literacki Księgarni św. Wojciecha w Poznaniu i łaskawie mi przez wydawnictwo udostępniony. Stanisław Barańczak, Historia w tegoż: Atlantyda i inne wiersze Z lat 1981-1985 nakładem autora, Cambridge Mass. USA 1986. Franciszek Fenikowski, Czarny Czwartek "Ziemia i Morze" 1956, nr 10. Włodzimierz Marciniak, xxx Raz pewnego czwartku cyt. wg: "Obserwator Wielkopolski" 1990, nr 17/153, gdzie autorstwo błędnie przypisano Bogdanowi Marianowskiemu; lekcja tekstuw Poznańskim Czerwcu 1956 pod red. Jarosława Maciejewskiego i ZofIi Trojanowiczowej, wyd. 1 Poznań 1981 i wyd. 2 Poznań 1990 - niepełna. Jacek Małecki, 28 czerwca "Wyboje" 1956, nr 5. Konrad Doberschuetz, Spij spokojnie mój mały chłopczyku cyt. wg: "Głos Wielkopolski" 1990, nr 149/14051. Ernst Jandl, Posen juni
Sergiusz Sterna- Wachowiak
56, cyt. wg tegoż: Dingfest. Gedichte mit einem Nachwort von Hans Mayer, Luchterhand Literaturverlag, Hamburg 1994 (tłum. moje: SSW). Roman Chojnacki, Apel poległych i inne wiersze, maszynopis powielany (samizdat), Poznań 1983. Adam Ważyk, Krwawy czerwiec 1956, "Polityka" 1981, nr l, cyt. wg: "W drodze" 1981, nr 6/94. Marian Grześczak, Narodowo, "Wyboje" 1957, nr 2/14. Roman Brandstaetter, Hymn do Proporcji, cyt. wg tegoż: Faust zwyciężony, IW "Pax", Warszawa 1958. Wojciech Bąk, Modlitwa do Ducha Świętego, cyt. wg tegoż: Modlitewnik, Wydawnictwo "Pallottinum", Poznań 1956. Ryszard Danecki, Poległym, cyt. wg: Ryszard Danecki wiersze, Zbigniew Kaja grafika, pod red. Wiktora Woroszylskiego, Literacko-plastyczna witryna "Wierzbaka' BWA, Poznań 1958. Józef Rataj czak, Motto, cyt. wg tegoż: Spisane Z murów (w latach 1956-1984), Wydawnictwo "Anagram", Warszawa 1991 (tu także Apostrofa czerwcowa oraz Reportaż ze śródmieścia). Andrzej Babiński, Bagno i hymn (strofy), cyt. wg tegoż: Znicze i inne wiersze (1954-1983), bez nazwiska redaktora (seil, pod red. Sergiusza SternyWachowiaka), Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1985. Mieczysław Jastrun, Igraszki historii, Po zarazie, cyt. wg tegoż: Gorący popiół, PIW, Warszawa 1956. Zbigniew Herbert, Ze szcZytu schodów, cyt. wg tegoż: Wiersze wybrane, PIW, Warszawa 1983. Leszek Prorok, Smutne pół rycerzy żywych, Editions "Spotkania ", Paryż 1988. Stanisław Barańczak, N.N. przYznaje się do wszystkiego, w tegoż: Sztuczne oddychanie, maszynopis powielany (samizdat), Poznań 1974. Tadeusz Żukowski, PrzY tablicy Romka Strzałkowskiego, Klękając przed pomnikiem, w: Jerzy Jastrząb (pseudonim T. Żukowskiego), Znaki czasu. Wiersze antywojenne, maszynopis powielany (samizdat), Polska (seil. Poznań) 1982. Roman Bąk, Którzy by mogli powiedzieć, Inicjatywa Wydawnicza T.F.C., Poznań 1991. Stanisław Barańczak, Z nami nie zginiesz, cyt. wg tegoż: fa wiem, że to niesłuszne. Wiersze Z lat 1975-1976, Instytut Literacki, Paryż 1977. Emilia Waśniowska, Poznański chłopiec, w tejże: Przychylić ziemi, MA W, Warszawa 1983. Jerzy Grupiński, Sen Orła, "Nurt" 1989, nr 10/290, Czerwień Orła, w tegoż: Album wielkopolski, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1981. Andrzej K. Waśkiewicz, 27 VI1956. Z "Aneksów" do poematu "Mirbad, 7' "Nurt" 1989, nr 2/282. Ryszard Krynicki, O dni i lata, cyt. wg tegoż: Nasze życie rośnie. Wiersze, Instytut Literacki, seria "Bez cenzury", Paryż 1978. 2 Zob. relacje i wspomnienia Henryka Karonia, Feliksa Sztula, Janiny Bączkiewicz, Jana P.Fichny i Egona Naganowskiego w tomie zbiór. Poznański Czerwiec 1956, pod red. Jarosława Maciejewskiego i ZofIi Trojanowiczowej, wyd. 1, Poznań 1981 lub wyd. 2 poprawione i rozszerzone, Poznań 1990, oraz opowieść Tadeusza Dobrzańskiego, tamże, wyd. 2. 3 "Czy sytuacja (...) odnosi się do poznańskiego Czerwca ? Jeszcze nie do samych wydarzeń, ale atmosfery je poprzedzającej? Bardzo to być może. (...) A przymierzmy ten wiersz do czerwca '80 i znajdźmy jakiegoś innego dziesięcioletniego chłopca biegnącego po dziwnie spóźniającą się gazetę. Albo do czerwca '81. Albo do czerwca '82. Albo do czerwca '76. Zgadzałoby się? Jak najbardziej". Tadeusz Nyczek, Emigranci, Londyn 1988, s. 114.
4 Cyt. wg rękopisów z archiwum pisarza, przechowanego w Poznaniu przez ks. Mariana Finkę i częściowo ujawnionego w latach 1980-tych. Obecnie w archiwum prywatnym autora.
5 Albert Camus, Poznań. Przemówienie wygłoszone 12 lipca 1956 w Paryżu na wiecu solidarności Z robotnikami Poznania, "Krytyka" 1983, nr 16, s. 203. 6 Zob. Poznański Czerwiec 1956, op. cit, rozdział Dokumenty 1956-1957.
7 Zob. Andrzej Cubała, Zakazana poezja. Rehabilitacja po latach, "Wprost" 1990, nr 5/376, s.
22-24; (beb), K Doberschuetz - uniewinniony, "Głos Wielkopolski" 1990, nr 12/14024, s. 4.
8 Zob. Poznański Czerwiec 1956, op. cit., rozdział Dokumenty 1956-1957 i ponadto: Zofia trojanowiczowa, Krajobrazpo Czerwcu. Poznań 1956 w archiwach MSW, "Tygodnik Powszechny" 1990, nr 22/2136, s. 1, 4, 5; Zofia Trojanowiczowa, Poznański Czerwiec - 56. Z tajnych archiwów MSW, "Dzisiaj" 1990, nr 115/128, s. 5 i ciąg dalszy nry 117/130, 118/131,121/134, 122/135, 123/136, 126/139; Stanisław Stępka, Poznański Czerwiec 1956 w świetle dokumentów MSW, "Odra" 1991, nr 6/357, s. 20-28.
9 Adam Bromke, Akcja balonowa, "Polityka" 1989, nr 40/1692, s. 13.
10 Zob. Ewa Najwer, fak powstawał pomnik Poznańskiego Czerwca - przełomowy tydzień, maszynopis w prywatnym archiwum autora, ss. 25; por. także: Musieliśmy się spieszyć. Z Markiem Lenartowskim (...) rozmawia Witalis Nowicki, "Przewodnik Katolicki" 1988, nr 26, s.6-7. 11 Łucja Łukaszewicz, Początek dramatu nadziei, "W drodze" 1981, nr 6/94, s. 37.
12 Maria Janion, O różnicy między "robotnikiem" a "przedstawicielem klasy robotniczej' w tomie zbiór.: Wałęsa, Gdańsk 1981, s. 135. 13 Łucja Łukaszewicz, op. cit., s. 32.
14 Przypomniawszy szalejący komunizm Adama Ważyka, intencje jego Poematu dla dorosłych i "budapeszteńskiego" Qui tacent clamant, Jarosław Maciejewski pisze: "Uwikłany w walki frakcyjne (... ) Ważyk przypomina towarzyszom (...), że milczenie wokół «dwóch chlebów przebitych kulami» w Czerwcu to jedyna przyzwoita alternatywa dla partii. Milczenie - a nie bezradne dyskutowanie i demagogiczna, kłamliwa publicystyka. Wiersz ten jest zatem wyrazem sarkastycznej ironii, nie można go też odczytywać jako próbę moralnego oczyszczenia sumień. Jest bolesnym i trudnym, ale koniecznym - jak wtedy sądzono - zaleceniem partyjnej taktyki"; Jarosław Maciejewski, Poznański Czerwiec po trzydziestu latach, cz. 1, "Przewodnik Katolicki" 1988, nr 26, s. 5. Nie muszę chyba dodawać, że przytoczona interpretacja nie wydaje mi się trafna. 15 Mowa obrończa adwokata Stanisława Hejmowskiego..., cyt. wg: Poznański Czerwiec 1956, op. cit., wyd. 1, Poznań 1981, s. 331-332. 16 Fragment przemówienia Władysława Gomułki wygłoszonego na VIII Plenum KC PZPR..., cyt. wg: Poznański Czerwiec 1956, ibidem, s. 333. 17 Por. Edmund Makowski, Uwagi wstępne, w tomie zbiór.: Wydarzenia czerwcowe w Poznaniu 1956. Materiały Z konferencji naukowej zorganizowanej przez Instytut Historii UAM w dniu 4. V. 1981, pod red. Edmunda Makowskiego, Poznań 1981, s. 5.
18 Zob. przypis 16, ibidem, s. 334.
19 Pisząc, czuję się wolna. Z Krystyną Koftą rozmawia Andrzej Bernat, "Nowe Książki" 1989, nr 8/848, s. 2. 20 Jacek Trznadel, Polski Hamlet. Kłopoty Z działaniem, wyd. 2, Warszawa 1989, s. 248.
21 Zob. Jan Nowak (Zdzisław Jeziorański), Wojna w eterze. Wspomnienia, t. 1, 1948-1956, Londyn 1985, s. 231-243; Czerwiec-Październik '56 w relacji Krzysztofa Wolickiego, "Czas"1986, nr 6/7, s. 77-103. Przedruki w: Poznański czerwiec 1956, op. cit., wyd. 2, Poznań 1990, s. 333-347, 348-362.
22 Lawrence Goodwyn, Cegiełszczacy mówiąjawnie igłośno, tłum. Katarzyna Rosner, wstęp Robert Gambie, Poznań 1991.
23 Por. maszynopis scenariusza Oskarżony: Czerwiec Pięćdziesiątsześć, archiwum Teatru Nowego w Poznaniu, sygn. 43.
24 Zbigniew Gluza, Ósmy dzień, Warszawa 1982, s. 118-119 (nazwisko Stefana Flukowskiego wymieniono tu, zapewne omyłkowo, zamiast nazwiska Franciszka Fenikowskiego). 25 Izabella Cywińska, Od reżysera, w: Oskarżony: Czerwiec Pięćdziesiątsześć, program teatralny, red. Włodzimierz Braniecki, Poznań 1981, s. nlb. 4.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.