SYMBOL I RANA: CZERWIEC 1956 W POEZJI I PROZIE SERGIUSZ STERNA-WACHOWIAK Herbert: (...) jedyne prawdziwe robotnicze powstanie w Polsce, w Poznaniu, nie miało żadnego echa w literaturze, zaskoczyło intelektualistów. Trznadel: Ach, wszystkiego jest kilka wierszy na ten temat. Jacek Trznadel, Hańba domowa 1. Poznań, 28 czerwca 1956. Świta. Bohater "opowiadania filmowego" Tomasza Soldenhoffa Romek (pisanego 1986, drukowanego 1988)1, literacki sobowtór Romka Strzałkowskiego - śpi zwinięty w kłębek, do późna czytał, ma przed sobą całe wakacje przy "czarnym Bechsteinie", przed jesiennym konkursem pianistycznym. Tomasz Lempart, postać z powieści Mariana Grześczaka Odyseja, odyseja (pisanej 1963, 1973-1974, wydanej 1976), opuszcza całonocną studencką popijawę. Jest pół do czwartej. Już na ulicy dogania go Kasia Kunicka, córka majstra z Zakładów im. Stalina (dzisiaj "H. Cegielski"), robotniczego delegata na rozmowy w Warszawie, z których mimo obietnic władzy niewiele wynikło: "Śliczny poranek się robi - powiedziała Katarzyna - może wreszcie będzie trochę pogody. Tomasz podniósł głowę, jak robił to często, kiedy wiał silny wiatr. W środek nieba wsiąkały blade gwiazdy" (s.239). Borecki, bohater powieści Bogusława Koguta Jeszcze miłość (pisanej 1958, 1963, 1966, drukowanej 1967) - jest w Poznaniu, u Goszczyńskich. Śpi snem niespokojnym, przyjechał "z Brodnej na Ziemiach Odzyskanych" upomnieć się u "poznańskich towarzyszy" o swoje, komunista i partyzant AL, skrzywdzony za Stalina. Rano ma pójść na dworzec, po córkę, "był umówiony z Milką, miała przyjechać (...) chciała coś kupować, nie bardzo wiedział co". Do pracy wychodzą dwaj sąsiedzi - "ojciec ze starą teczką z czarnej ceraty" i "porucznik w okrągłej czapce wojskowej ze srebrnym orzełkiem" - bohaterowie noweletki Czesława Michniaka Tego dnia (pisanej w lipcu 1956, drukowanej 1957). Sergiusz Sterna-Wachowiak Porucznik Cyryl Kowalik z opowiadania Jerzego Korczaka Nieznaczny ruch gąsienicy (drukowanego 1986), pojawia się nieco później i w jeszcze innym punkcie miasta: "przeszedł w zamyśleniu koło wartowni, machinalnie odsalutował dyżurnemu i przecinając koszarowy dziedziniec, skierował się do sztabowego budynku. Miał jeszcze kwadrans czasu - egzaminy z matematyki podchorążych pierwszego roku zaczynały się o siódmej" (s.88). Do miasta przyjechał już i "poszedł powłóczyć się po terenach targowych" major Karol Ostuda, komendant U rzędu Bezpieczeństwa w fikcyjnych Najdrzycach z powieści Piotra Guzego Krótki żYwot bohatera pOzYtywnego (pisanej 1964-1965, wydanej 1966). Gorliwy zetempowiec z noweli Stanisława Rogali Rozstrzelano czYjeś serce (drukowanej 1990 pod tym z Iłłakowiczówny rodem tytułem), przysłany na Targi w roli obserwatora, jest w mieście od kilku dni i właśnie szykuje się na spotkanie z rudowłosą Marysią, koleżanką ze szczeniackiej powojennej organizacji Orła Białego: "Chciał zdążyć, chciał być wcześniej, wyławiać ją z tłumu, obserwować jak nadchodzi. A musiał się dokładnie ogolić, umyć, elegancko ubrać, naperfumować, kupić kwiaty. Spieszył się. Bardzo wcześnie wyszedł z hotelu"(s.67). Na podwórze jeżyckie, gdzieś w okolicach ulicy Słowackiego, Placu Asnyka i zajezdni przy Gajowej - w powieści Krystyny Kofty Wióry (pisanej 1979, wydanej 1980) - wybiegają dzieci: "Zmęczone upałem minuty czerwcowego poranka umierały z gorąca, odchodząc w czas przeszły bez nadziei na daszcz. Na podwórku nie było nikogo, kto by je porachował spoglądając od czasu do czasu na zegarek. Słabe tykanie dochodziło jedynie z trzech pudełek po zapałkach, w których poruszały się chrabąszcze. Mały Gnój skończył właśnie robienie gwoździem dziur w dachu ostatniego pudełka". O tej już porze, niedaleko, w domu przy Gajowej 4, Kazimiera Iłłakowiczówna krząta się w swoim spartańsko urządzonym pokoju, pochłonięta myślami o nowych tekstach. Od kilku lat niczego jej nie drukują poza przekładami, z których wobec tego żyje, zasilając budżet jeszcze lekcjami języków obcych. Ale dziś chce "o kulturze napisać naprawdę inteligentnie", pochyla się "jak każe przepis nad dziejami dwudziestolecia", "do essayu oczy przysłania" (Rozstrzelano moje serce, napisane 4 lipca'56, drukowane jesienią 1956). W innym punkcie miasta, na Przemysłowej, przy Rynku Wiłdeckim, w pokoju z wykuszem zawieszonym nad ulicą siada w fotelu i zaczyna coś pisać profesor, "stary ateusz", postać z Ciemni (wydanej 1989) Bogusławy Latawiec. O tej porze w mieście działają już także bohaterowie Krwi Andrzeja Górnego (pisanej 1983-1986, wydanej 1989) i Kamyka Dawidowego Piotra Rakowskiego (moja lektura maszynopisu 1989). I być może w chwili, gdy w powieści Kofty Mały Gnój puszcza zajączki z lusterka i świeci w oczy kundlowi Perle, Tomasz Lempart, bohater powieści Grześczaka, który trzy dni temu wyszedł z więzienia na Młyńskiej (powieściowa Wiatraczna), raz jeszcze wraca myślą do nocnej rozmowy z paczką dobrych, uniwersyteckich kompanów: "Nie wiem, długo mnie nie było, poszedłem innym kanałem, coś się w tym czasie stało, powiedzcie mi co się stało? (...) Wy wszyscy się boicie. Boicie się poddać próbie własną odwagę. Nikt z was nie wierzy w to, że można coś zmienić" (s.236-237). ,,- Czekamy jak na Godota - powiedziała Maria - (...). Na kogo? - zapytał Tomasz. - Sztuka Becketta - wtrącił Andrzej. Powiedzonko robi już karierę" (s.119). Jest krótko przed ósmą rano. O siódmej trzydzieści doktor Henryk Karoń rozpoczyna pracę w Szpitalu Miejskim przy ul. Mickiewicza; 28 czerwca w grafIku dyżurów tego szpitala określony został jako "dzień nieoperacyjny" . W Oficerskiej Szkole Broni Pancernej kapitan Tadeusz Dobrzański egzaminuje podchorążych z matematyki, całkiem jak porucznik Cyryl Kowalik, bohater opowiadania Korczaka. Trzynastoletni Romek Strzałkowski zastanawia się, co wybrać w tak piękny poranek: ćwiczenie poloneza czy spacer po mieście? Feliks Sztul ma przed sobą kolejny dzień pobytu na rocznym kursie kombajnistów na Golęcinie. Janina Bączkiewicz, zatrudniona w okresie Targów na poczcie Poznań 1, wykonuje już pierwsze, codzienne czynności telegrafistki. Jan Fichna bierze się do pracy za biurkiem Zarządu Międzynarodowych Targów Poznańskich. Przy ul. Ratajczaka 42, na trzecim piętrze, w narożnym pokoju, Egon Naganowski zasiada do śniadania 2 . Dochodzi ósma. Jeszcze wczoraj "wszystko było na swoim miejscu". Jak w powieści Grześczaka - w kioskach papierosy "Giewont", "zielony papierek z chatką góralską i kawał słońca nad horyzontem", w kieszeni "dziesiątka ze żniwiarzami", w bocznych uliczkach miasta budki z piwem, w księgarniach bardzo tanie książki, w uniwersyteckim dziekanacie balustrada z przywiązanym do niej za pomocą sznurka kawałkiem kopiowego ołówka, w mieście scenki rodzajowe nieodłączne od Targów: "Na małym placyku, oblepionym w obce napisy i ozdobionym transparentem autoservice, pełno było szerokich i długich aut, wokół których uwijali się podnieceni gapie, dzieci, młodzież, starzy. Z niedowierzaniem dotykali szyb samochodowych, kopali czubkami butów w opony, zaglądali pod karoserię" (s.99). Wczoraj wszystko było jeszcze na swoim miejscu i jak w powieści Kofty dorośli, zdarzało się, szeptali: "powiem panu, że ja nie mam zdrowia na te ich normy, przecież to trzeba obliczyć, ile człowiek może zrobić, może ja za stara jestem, no nie wiem, może co innego tam, tam tak, ale tu, tu nie, to się musi wywrócić, widział to świat i do czego to ma doprowadzić, tylko do rozlewu krwi braterskiej, ja już tego nie doczekam, ale mówię to panu, do rozlewu krwi braterskiej przyjdzie" - a dzieci pisały wypracowania w rodzaju: "Staszic stara się pomóc chłopom. Chłop był chudy - tu Kofta przedrzeźnia Przestrogi dla Polski - i oczy miał zapadnięte. Oddychał ciężko, gdyż miał dychawicę. Był ubrany w skóry lub siermięgę". Wczoraj "wszystko było jeszcze na swoim miejscu" i jak w powieści Koguta w urzędowych salach i domach partii ciągnęły się długie, półsenne narady ideologiczne, na których komuniści, kombatanci w wojskowych bluzach, obnosili piersi pełne równo poprzypinanych orderów. W następnych godzinach wiele się odmienia i zaranek 28 czerwca 1956 przynosi dziwne, uroczyste napięcie ni to wtajemniczenia ni oczekiwania, czyli niesamowity nastrój, świetnie po latach oddany w Historii (pisanej 198]?, ogłoszonej 1986) Stanisława Barańczaka, która zresztą - co słusznie podkreśla Tadeusz Nyczek 3 - nie tylko Czarnego Czwartku dotyka: Sergiusz Sterna-Wachowiak Dziesięcioletni, wybiega na zapuchniętą od snu ulicę. Słońce czerwca zgrzyta pod stopą, odbite w rozsypanym szkle. Zamknięty kiosk jak latawiec ciągnie za sobą wstęgę kolejki. Ludzie milczą, z rzadka podnosząc oczy. N ormalnie o tej porze gazety zawsze już były. Moneta poci się w garści. Gdy wraca pędem do domu, dwaj mundurowi przy słupie ogłoszeniowym na rogu usiłują jakimś narzędziem - najwyraźniej jest to śrubokręt wyciąć z słoniowej skóry cyrkowych afiszy naklejoną na wierzchu, ręcznie pisaną kartkę. Gęsta atmosfera i dziwne napięcie przenikają także wiele innych literackich i nieliterackich świadectw owego poranku, pełnych obrazów z lekka surrealistycznych. Coś z tego znajdujemy w przydługim (111 wersów) poemacie Franciszka Fenikowskiego Czarny Czwartek (pisanym w lipcu, drukowanym jesienią 1956): Zanim jeden punkt czarny, mały krwawą plamą się rozlał na mapach wstawał dzień i lipy szalały, rósł, mdlił, dławił słodki ich zapach; student zgięty ponad historią rzucił książkę i w oknie stanął... Duszno. Duszno jak w prosektorium w to czerwcowe, czwartkowe rano. A znów w noweletce Michniaka Poznańczycy ruszają się jak w newrozie: malec akurat teraz, rankiem, upiera się postawić "pałac z czerwonych klocków", ludzie wykupują w kiosku ostatnie pudełka zapałek, starsi małżonkowie schodzą do piwnicy, aby koniecznie obejrzeć przechowywane w skrzyni szkło i porcelanę, i teraz właśnie pojawia się niewidomy tajemniczy sąsiad o lasce, jest słonecznie, lecz "podwiewa gwałtowny północny wiatr" i kałuże wyglądają "pomarszczone jak skóra starego człowieka", kobiety ustawiają się w kolejce przed zamkniętą tanią jatką i nie wiadomo czy znakiem dnia będzie widniejący "za żelazną kratą na białych kafelkach świński gipsowy łeb z odłupanym uchem", zastępujący prawdziwe mięso, czy raczej widmowy tramwaj, nieruchomy i pusty jakby zabrakło prądu w sieci. Obrazy te są portretami owych długich minut złowieszczej ciszy między wczorajszą anormalną normą a zbliżającym się paroksyzmem wszelkich norm, jak znaki stanu pośredniego, prześwitu między indywidualnie odczuwaną beznadzieją a powstaniem zbuntowanych ludzkich mas. Powstaniem czerwcowym w Poznaniu, wyobrażanym przy tym w części poświęconych mu poezyj i próz jako wydarzenie mało zaskakujące, przeciwnie, przez wielu przewidziane i przepowiedziane. Że przynajmniej "coś" wisiało w powietrzu, Michniak i Korczak, Grześczak, Kofta i Barańczak - autorzy przecie nie hołdujący spiskowej teorii dziejów - gotowi przysiąc; wypada dodać, że z drugiej strony przeczuć jakichkolwiek nie mieli i znaków żadnych nie pamiętają bohaterowie Koguta i Guzego, czyli partyjniak i ubek. O ile można wierzyć zapewnieniom młodszym od faktów, o tyle trudno pozostać głuchym na profecje Czarnego Czwartku przechowane w papierach pośmiertnych Wojciecha Bąka, czyli nie drukowanych fragmentach jego Chorałów, Pór roku, Psalmów współczesnych i Listów do PrzYszłego: "Wybiegną ludzie ze strychów, wybiegną z piwnic, jI krzyk radosny wzięci - głos czysty hymnu, jWszystkie usta rozewrą się śpiewem, tłum jedne będzie miał wargij Nie stopy będą tańczyły, ale serca, nie pijani będą wódką, lecz radością" (Psalm 33). Poza Listami do PrzYszłego, wiwisekcją faszyzmu i stalinizmu, pisze Bąk wówczas także Psalm 28, rozgrywający - w dynamicznej scenerii dworca kolejowego - akt pojednania inteligenta z masami: "Serce moje bije w ich sercu, oddech mój tchnie ich oddechem, jKroki moje kroczą w ich krokach, gesty dłoni mojej w ich dłoniach,jIdę ich tłumem ,,4. Samo przejście od jak zawsze mglistych profecyj do wyistoczeń, czyli wypadków - jawi się bardziej prozaicznie. Tomasz Lempart i Kasia wejdą do domu, w mieszkaniu nie będzie już majstra Kunickiego, zjedzą śniadanie; "kończyli jeść, kiedy rozległo się głośne i dłuższe niż zwykle wycie fabrycznej syreny" (s.265). W powieści Kofty dzieci na podwórkach usłyszą spoza kamienic daleki, narastający śpiew i stukot drewnianych chodaków. "Nagle zza rogu olbrzymiej kamienicy - ciągnie narrator Tego dnia Michniaka - wynurzył się tłum ludzi. Przelewając się między nieruchomymi pojazdami skręcał w aleję, która prowadziła do centrum miasta. Ciemnoszary od brudnych, wysmarowanych kombinezonów, podobny był do burzliwego nieba, które jeszcze milczy, ale za chwilę może przemówić hukiem piorunów. Szli tak z kwadrans, zdawało się, bez końca. Szli i szli". Profesor z Ciemni Latawiec "akurat usiadł w fotelu i zaczął pisać, gdy ulicą <