ANDRZEJ KUSZTELSKI

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1987.04/06 R.55 Nr2

Czas czytania: ok. 50 min.

POZNAŃ - ELEGANS

Na marginesie wystawy Posnania elegans Poloniae civitas

Od połowy września 1985 r. do końca lutego 1986 r. trwała wystawa w Ratuszu - Muzeum Historii Miasta Poznania, oddziale Muzeum Narodowego pt. Posnania elegans Poloniae civitas 1. Pokaz przyciągał bardzo wielu zwiedzających, w prasie ukazała się pokaźna ilość recenzji, omówień itp. Była to chyba pierwsza wystawa próbująca w takiej skali ukazać Poznań przez wieki. Twórczyni wystawy, dr Magdalena Warkoczewska, postanowiła zebrać maksymalnie rozległy materiał ikonograficzny. Oczywiście, nie można było przedstawić wszystkiego. Szczególnie część fotograficzna przerastała możliwości ekspozycyjne wystawy. Ale dobór eksponatów, nie tylko w tym zakresie, był chyba trafny i wyczerpujący. Wystawa ta, mająca jakby zaplecze w wydawanych już od lat albumach poświęconych ikonografii Poznania 2, może być potraktowana jako próba rekapitulacji wielu lat badań nad tą problematyką. W iluż to aspektach można rozpatrywać taką wystawę! Choćby technik używanych do przedstawienia miasta. Najpierw grafiki z rzadka urozmaicone rysunkami. Później techniki bardziej złożone, np. gwasze. Wiek XIX to renesans rysunku traktowanego autonomicznie, choć następnie litografowanego (Juliusz Minutoli). Prawdziwą rewolucję wywołała foto

1 Koncepcja i scenariusz wystawy oraz tekst w składance: Magdalena Warkoczewska. Większość przedstawionych obiektów pochodziła ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu, szczególnie oddziału Muzeum Historii Miasta Poznania.

Poza tym przedstawiono obiekty z Biblioteki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Biblioteki i Muzeum Polskiej Akademii Nauk w Kórniku, Archiwum Państwowego w Poznaniu, Biblioteki Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Narodowego w Warszawie, Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Należy wyrazić żal, że nie wydano z okazji tej "Wystawy katalogu, jedynie składankę. 2 M. War k o c z e w s k a: Widoki starego Poznania. Poznań 1960; t aż: Poznań na starej fotografii. Poznań 1967; t a ż: Davmy Poznań. Poznań 1975.

Andrzej

Kusztelskigrafia, pojawIająca się zaraz po połowie tego wieku. Wraz z rozwojem Poznania, ta względnie łatwa technika powiększała eksplozyjnie informację o stanie miasta. Nowe techniki wcale nie wykluczają tradycyjnych. Dalej utrzymuje się rysunek, także malarstwo, które od XVII w. niezbyt często, ale stale poświęcało uwagę Poznaniowi. Zastąpione przez fotografię w roli dokumentacyjnej, poszukuje nastroju, charakterystycznego motywu, bierze miasto za materiał artystycznej obróbki. Zgodnie z rozwojem technik przekazu pojawia się film, na wystawie prezentowany przez fotosy, przybliżający nam jeszcze bardziej charakter miasta. Jednak rysunek, grafika i malarstwo dalej mu towarzyszą. Raz notują ulotny mo. . . ,.. .

ment, Innym razem wyrazają nastroj mIejSca. Poznań "wyłania się" nam wizualnie dopiero w początkach XVII w.

Kilka widoków z tego okresu wydaje się opierać jeden na drugim lub zależeć od wspólnego wzorca. Najstarszy i dający najwięcej informacji jest piękny miedzioryt zamieszczony w dziele Georga Brauna i Franza Hogenberga Civitates Orbis Terrarum z 1618 r. Widzimy miasto ujęte od północy, prawdopodobnie ze wzgórza winiarskiego, jasno prezentujące swą dwuogniskowość: Ostrów Tumski i miasto w murach. Pozostałe elementy aglomeracji są wyraźnie drugoplanowe. Można przypuszczać, że jest to widok opierający się na jakimś wizerunku z końca XVI w. ukazującym miasto w okresie trwającej od blisko dwustu lat prosperity. Taki

Widok perspektywiczny Poznania od północy z ok. 1618 r. Miedzioryt Georga Brauna- Franza Hogenberga

»w«»* 000»

Panorama Poznania od wschodu. Rysunek Fryderyka B. Wernera z ok. 1740 r.

widok nie spełniał tylko funkcji przekaźnika informacji. Stawał się także symbolem miasta, rodzajem herbu, oraz znakiem jego prestiżu i splendoru. Potwierdza to multiplikacja tego widoku w ciągu następnych lat 3 . Ujęcie miasta od północy (pozwalało najlepiej uwidocznić jego strukturę. Pustka terenów między wzgórzem winiarskim a murami miejskimi oraz dominacja wzgórza najpełniej ukazywały zespół miejski. A więc chodziło nie tylko o widok jako estetyczną kompozycję oraz znak konkretnego miasta, ale także o rodzaj iplanu, "widoku z góry", prezentującego proporcje przestrzenne aglomeracji. Nawet z najwyższego punktu wzgórza nie można było zobaczyć tak Poznania. Jest to raczej widok perspektywiczny, ujęcie z lotu ptaka. Artysta rysował nie tylko to co widział, ale i to co wiedział. Inne wizerunki ukazują miasto mniej uporządkowane, np. zawarte w dziele Daniela Maisnera Thesaurus Philo-politicus . .. z 1623 r. Tutaj widok miasta odpowiada bardziej typowi spostrzegania ówczesnych ludzi. Krajobraz występuje jako zbiór autonomicznych przedmiotów, dostrzeganych jednakowo dokładnie 4. Północne ujęcie widoku miasta nie było jedyną naturalną panoramą.

Istniały punkty widokowe na Poznań także z południa, pojawiające się bardzo rzadko, oraz ze wschodu - naj częstsze i zachowane właściwie do dziś, wykorzystujące jako przedpole Wartę. Najwspanialszym widokiem miasta z tego punktu jest rysunek sławnego panoramisty miast środko

3 Wiele cennych uwag poczynił na temat tego widoku Poznania A. B r o s i g: Poznań i miasta-Polski zachodniej w grafice. Poznań 1929, s. 9-18. Pisze o nim także» M. Warkocze w sk a: Widoki starego Poznania, op. cit., s. 11-12, 27-29. 4 W. Kra s s o w s ki: Budynki użyteczności publicznej jako znaczące elementy krajobrazu miejskiego w przeszłości miast polskich. "Architektura" r. 1985, s. 57 - 58.

Andrzej

Kusztelski

Obraz św. Floriana Wacława Graffa.

U dołu widok Poznania od wschodu

Obraz św. Barbary w kolegiacie farnej. Z lewej widok Poznania z południowego zachodu

wej Europy Fryderyka B. Wernera z ok. 1740 r. s Z właściwym sobie mistrzostwem nakreślił on panoramę Poznania, piętrzącą się szeregiem wież i wyróżniających się budynków reprezentacyjnych. Widok ten pozbawiony jest jasności poprzedniego. Tutaj raczej liczy się bogactwo sylwety, różnorodność form a nie czytelna dyspozycja obiektów. Dlatego ujęcie ze wschodu, z niższego punktu obserwacji (prawdopodobnie z niskiej wieży ówczesnego kościoła Sw. Rocha), wydawało się rysownikowi atrakcyjniejsze. Autor szukał ciekawej formy kompozycyjnej, bogatej sylwety, dominant, które nakładając się tworzyły niepowtarzalny, doskonale zestrojony zespół. Dlatego skupił się na obiektach wybijających się, przedstawiając czasem nawet ich drobne szczegóły. Natomiast drobniejsza zabudowa budynków mieszkalnych stanowi tylko sztafaż.

5 M. War k o c z e w s k a : Widok Poznania Z ok. 1740 r., nieznane dzieło F. B. Wernera. "Kwartalnik Architektury i Urbanistyki" r. 1972, s. 151-152; taż: Panorama Poznania, nieznane dzieło śląskiego rysownika F. B. Wernera. "Studia Muzealne" r. 1974, s. 104 - 116.

Dwa eksponaty spośród naj starszych zwracały szczególną uwagę swymi rozmiarami i specyfiką kompozycji. Głównymi postaciami na obu malowidłach byli święci Florian i Barbara, unoszący się ponad miastem. Na obu przedstawiono znaczne fragmenty starego Poznania, ujęte z różnych kierunków. Oba przedstawienia mają chyba ukazywać opiekę tych świętych, a raczej mają być wezwaniem, rodzajem malowanej modlitwy, o obronę przed pożarem (Florian) lub wojennym zagrożeniem (Barbara była patronką murów miejskich, mogła też być patronką chroniącą od huraganów, co byłoby także echem katastrofy, która spotkała Poznań w 1725 r., gdy zniszczeniu uległa większość wież, a także wielka ilość dachów). Można przypuszczać, że oba obrazy stanowią pendant lub są pozostałością większego zespołu malowideł, stanowiących rodzaj suplikacji do świętych broniących przed plagami grożącymi miastu. Jeden z tych obrazów (św. Florian) jest od dawna znany, malowany w 1747 r. przez Wacława Graffa. Natomiast drugi (św. Barbara) został niedawno odkryty w farze poznańskiej w czasie prac inwentaryzacyjnych. Ponieważ obecna fara mieści w sobie wiele niezwykle cennych zabytków ze starej, gotyckiej fary, stojącej do 1803 r. na pi. Kolegiackim, można postawić hipotezę, że pierwotnie istniała seria obrazów w starej kolegiacie farnej (a więc głównym kościele miasta), polecających Poznań ochronie świętych od pożaru, wojny (być może także od głodu, epidemii, powodzi itp.). Byłby to rodzaj patronatu wybranych świętych nad miastem. W tym świetle należałoby rozważyć, czy także obraz św. Barbary nie jest dziełem Graffa. Pojawiające się w dalszym ciągu panoramy miasta od końca XVIIIw.

uzupełniane są niejako widokami fragmentarycznymi. Doskonałym przykładem tego jest cykl gwaszów Karola Albertiego, pierwszy znany "reportaż wizualny" z miasta. Obok rzadkiego ujęcia panoramy Poznania, od południa, z łąk doliny Warty, przedstawione są różne jego fragmenty. Twórca ukazuje obiekty, które niebawem zniknęły z krajobrazu miasta (kościół św. Mikołaja, kolegiata św. Marii Magdaleny na pi. Kolegiackim), widoki niektórych dzielnic Poznania - np. Ostrowa Tumskiego z kilku ujęć. Fragmenty nowej dzielnicy miasta: ul. Podgórna, z widokiem na pozostałości murów obronnych i okolice zamku. Pojawiają się też widoki poszczególnych obiektów: kościół Bożego Ciała, dziedziniec "Hotelu Saskiego". Przedstawione tematy sporządzone są jakby w kontekście spacerów i przejażdżek - dlatego właściwie widzimy tylko motywy z obrzeży ówczesnego miasta. DoDatrzyć się w tym można fascynacji sielskością - anaku oddziaływania sentymentalizmu 6.

6 M. War k o c z e w s k a (Domniemany Karol Alberti i jego prace w Muzeum Narodowym w Poznaniu. "Studia Muzealne" r. 1969, s. 36 - 54) przypuszcza, że ja

Andrzej Kusztelski

Panorama Poznania od wschodu. Litografia wg rysunku Judusza Minutowego z 1838 r.

Nadciągający romantyzm można zaobserwować w zainteresowaniu ru, iną (kolegiata Sw. Marii Magdaleny w kilku ujęciach, stare mury obronne). Zainteresowania te są widoczne również w następnych dziesięcioleciach, czego przykładem może być rysunek zrujnowanego kościoła św. Anny Bernardynów Kajetana W. Kielisińskiego. Jest to jednak wizerunek obiektywny, nie poszukujący nastroju, będący raczej fragmentem rysunkowego zbioru polskich starożytności w Poznaniu, jaki wykonał ten rysownik. Pierwsze dziesięciolecia XIX w. obfitują w wiele przykładów rykieś przedstawienia centrum miasta Alberti jednak wykonał. Dziś one już nie istnieją lub też nie są jeszcze odkryte.

ĄJ

sunków, później często litografowanych. Twórcą ich był m.in. Juliusz Minutoli, który uczynił Poznań głównym bohaterem swego "reportażu". W swej znacznej ilościowo twórczości dał portret miasta już przekształconego przez rozbudowę z początków wieku. W pozostawionym zespole obserwujemy typowe dla epoki poszukiwania: malowniczość motywów - np. widok na pałac Górków i Kolegium Jezuickie - widok na klasztor podominikański lub zabudowę Ostrowa Tumskiego. Interesowały go też nowsze obiekty - ukazywał ich urodę i wartości, przykład: budynek Ziemstwa Kredytowego (obecnie Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych), Biblioteka Raczyńskich z al. Marcinkowskiego, cykl widoków Cytadeli. Nie stronił od panoram: widok z północno-wschodniego zbocza Cytadeli na miasto, widok ze wschodu zza Warty, spod Teatru, z zachodniego krańca pi. Wolności na zabudowę i sylwetę Starego Miasta (można wyrazić przypuszczenie, że dla Minutolego plac ten nie stanowił integralnego fragmentu miasta, ale raczej doskonałą esplanadę z widokiem na miasto właściwe). W dwóch pierwszych panoramach widoczne są fragmenty twierdzy: Cytadela, wielka śluza. Mimo tych militariów, interesowały go motywy sielskie. Doskonałym tego przykładem jest panorama zza Warty. Miasto jawi się na niej zupełnie inaczej niż dotychczas. Górująca nad nim Cytadela, w formie przywodzącej na myśl średniowieczne zamczysko, stała się nie tylko dominantą, ale i klamrą spajającą główne miasto oraz zabudowania Ostrowa Tumskiego. Ciekawie wypada porównanie panoramy Wernera z widokiem Minutolego. Stary rysunek był pełen powietrza, przestrzeni. W wydaniu Minutolego zabudowania wzgórza winiarskiego spowodowały wrażenie ciasnoty, zamknięcia. Chyba rysownik stał się nieświadomą ofiarą tego wrażenia podkreślając w swym dziele rolę dominującą Cytadeli przez zbytnie skrócenie dystansów między poszczególnymi elementami tworzącymi panoramę. W jego twórczości powtarzają się czasem motywy znane ze starszych przekazów. Przykładem jest widok z ul. Podgórnej (Walki Młodych) na Stare Miasto. Ujęcie prawie identyczne jak na gwaszu Albertiego. Poszukiwanie malowniczości stanie się już właściwie do naszych czasów bardzo częstym dążeniem w twórczości rysunkowej, a także malarskiej. Przykładem może być wspaniały rysunek Alfreda Schouppego z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, będący wariantem panoramy miasta od wschodu. W tym wypadku widzimy główny fragment starego Poznania z Czartorii, poprzez płynącą ówcześnie obok Wartę z zabudowaniami Chwaliszewa, piętrzącymi się nad brzegiem rzeki niczym zamek na wyspie otoczony bujną zielenią, stojący naprzeciw miasta strzelającego wieżami i dachami kościołów, z różnorodną zabudową mieszkalną i gospodarczą.

Andrzej Kusztelski

Panorama Poznania od wschodu. Litografia O. Gersheima wg rysunku Gustawa Tauberta z 1855 r.

Takie wizualne przechadzki - reportaże po mieście popularne były w dalszym ciągu. U Albertiego cykl widoków był właśnie przechadzką za miasto czy na jego obrzeża, u Minutolego - malowniczym portretem miasta, u Kielisińskiego - przechadzką po starożytnościach polskich. Kontynuacją tej tradycji stały się ryciny Napoleona Ordy i Roberta Geisslera, nieodparcie kojarzące się z pocztówkami, które niebawem miały upowszechnić szczególnie istotne motywy miasta. Na wystawie zwracała uwagę wielka litografia O. Gersheima z panoramą Poznania od wschodu (kolejną), otoczoną 25 widokami miasta (głównie poszczególne obiekty), wszystkimi według rysunków Gustawa Tauberta. Z jednej strony litografia ta kojarzy się ze współczesnymi nam pocztówkami wielowidokowymi, z drugiej wyraźnie nawiązuje do barokowej co najmniej tradycji "portretu miasta", stworzonego poprzez szereg widoków "najprzedniejszych gmachów miejskich". Osobnym, bardzo frapującym problemem jest przedstawienie "serca miasta" - Rynku z jego głównym elementem zabudowy - Ratuszem.

Zaskakujące, że wśród wymienionych wyżej cyklów przedstawień poznańskich motyw Rynku i Ratusza wcale nie dominuje. Pojawia się u Minutolego i Tauberta, dość zresztą konwencjonalnie. Natomiast unikatem w pewnym sensie jest wielki obraz olejny z 1838 r. Juliusza Knorra, który podjął się przedstawić portret miasta. Nie jest to jak dotychczas - panorama miasta, ukazująca je w maksymalnie widocznej całości, lecz najważniejszy punkt Poznania wraz z przekrojem społeczeństwa tej miejscowości. Widzimy tutaj północną część Rynku, z Ratuszem stojącym nieco w głębi i przez wieżę dominującym nad całością. Jest to obiekt będący symbolem miasta, a zarazem siedzibą jego władz. Na pierwszym planie - swobodnie pogrupowani przedstawiciele poszczególnych środowisk społecznych, dość łatwych do rozpoznania po strojach: widać przedstawicieli mieszczaństwa, inteligencji, ziemiaństwa, duchowieństwa, biedoty miejskiej, mieszkańców wsi. Pośrodku stoi zwarta grupa oficerów. Z nią wiąże się akcja dziejąca się w tylnych planach. Wzdłuż pierzei placu ustawione są szeregi poszczególnych oddziałów armii stacjonującej

Stary Rynek - część północna. Widok od zachodu. Malował Juliusz Knorr (1838)

, imm

Kronika ffi. IPoznania 2/87

Andrzej

Kusztelski

<m

Stary Rynek - część wschodnia. Widok od południa. Litografia Wiktora Kurnatowskiego wg rysunku W. Baeselera

w Poznaniu. Jest to moment przygotowań do przeglądu wojsk. Po prawej, wzdłuż murów Wagi Miejskiej, przechodzi procesja. Wiele postaci ma wyraźnie charakter portretowy. Ich nagromadzenie pozwala określić cały obraz jako portret Poznania (główny punkt miasta) i jego mieszkańców (portrety wyróżniających się osób, portrety typów poszczególnych grup społecznych, kilka charakterystycznych zachowań). Wybranie północno-zachodniego narożnika Rynku dla sportretowania miasta może wydawać się zaskakujące. Większość, zresztą najstarszych, przedstawień Rynku ogniskuje się właśnie w tym miejscu. Dzieje się tak, mimo że dominujący Ratusz nie uwidacznia swej fasady. Można przypuszczać, że teren między Wagą Miejską, elewacjami zachodnią i północną Ratusza a północną pierzeją Rynku był. najwyżej notowany w hierarchii miejsc w centrum Poznania. Ujęcie to powtarza się wielokrotnie już w epoce fotografii. Zniweczone zostało pod koniec XIX w. podwyższeniem kamienic oraz budową tzw. Nowego Ratusza, co upodobniło pół

nocną stronę Rynku do wąskiej, wysoko zabudowanej ulicy. Ta dominacja "ujęcia od północnego zachodu" w miarę upływu lat zanika na korzyść ujęcia wschodniej strony placu. Początkowo Z tego fragmentu Rynku przedstawiany jest Ratusz w ujęciu en face. Przykładem może być rysunek Minutolego. Takie ujęcie było nierzadkie też w okresie fotografii. Jednak prawdziwą karierę, szczególnie w pocztówce, zrobiło ujęcie w kierunku Ratusza z wylotu ul. Wodnej (z narożnika południowo-wschodniego). Zdaje się, że pierwszy dostrzegł walory tego widoku W. Baeseler, którego rysunek zlitografował Wiktor Kurnatowski. Na tym przedstawieniu widać tę część placu w dniu targowym. Być może to tłumaczy większą popularność ikonograficzną na początku wieku XIX strony północno-zachodniej niż południowo-wschodniej. Ta część Rynku pełniła funkcję bardziej gospodarczą i związany z tym większy rozgardiasz nie sprzyjał reprezentacyjnosci, spotkaniom towarzyskim itp. W latach następnych zainteresowanie rodzaj owością scen targowych sprzyjało ukazywaniu Rynku jako placu targowego. Od, tąd (koniec XIX w.) widok Ratusza z wylotu ulic Wodnej i Swiętosławskiej stał się do lat dzisiejszych jednym z najpopularniejszych ujęć poznańskich. Pojawienie się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. fotografii wpłynęło na obrazowanie miasta. Początkowo próbowano powtarzać znane już ujęcia i motywy. Można sądzić, że nowy wynalazek traktowano raczej jako umożliwienie multiplikacji widoków niż jako przekaz powiększający szczegółowość. Tymczasem nowe medium spowodowało weryfikację niektórych spojrzeń na miasto. Np. p a n o r a m a. Pionierzy fotografiki poznańskiej August i Fryderyk Zeuschnerowie wykonali zdjęcie panoramy Poznania od wschodu, z wieży kościoła św. Rocha, kontynuując tradycję najkorzystniejszego ukazywania miasta. Porównując fotografię z jakimkolwiek rysunkiem czy ryciną, np. ze wspomnianą litografią O. Gersheima według rysunku G. Tauberta z 1855 r., zauważymy znaczne różnice. Obiektywne oko kamery w sposób bezwzględny ujednoliciło całą zabudowę miasta. Wyróżniające się budynki nie stanowią takiej wartości kompozycyjnej jak na wcześniejszych rysunkach. Tutaj zaledwie się wyróżniają, często niknąc w zamgleniach. Miasto prezentuje się znacznie mniej atrakcyjnie niż w rysunku czy grafice. Okazało się, że rysownicy przedstawiali nie tylko to co widzieli z danego punktu, ale także to co wiedzieli o rysowanych obiektach, powiększając je w sylwecie miasta i zmniejszając dystanse między nimi. Od tego momentu można zaobserwować obumieranie panoramy. Kontynuowano ją co prawda przez parę następnych dekad, lecz było to zjawisko coraz rzadsze. Takim przykładem może być rycina z panoramą Poznania od wschodu z ok. 1870 r., gdzie pojawiły się nowe, znane z fo

4*

Kusztelski

Panorama Poznania od wschodu. Fotografia Augusta Zeuschnera z lat sześćdziesiątych XIX w.

tografu elementy: kościół ewangelicki św. Pawła przy ul. św. Pawła (Fredry) oraz kominy gazowni i innych fabryk nad Wartą. Wydaje się, że w miejsce panoramy do ikonografii miasta wszedł od lat dziesiątych XX w. widok z lotu ptaka. Łącząc zalety planu i panoramy, zwiększył on obiektywizm i szczegółowość przekazu. Nie sposób pominąć uwagi, że historia widoku Poznania, wyszedłszy od widoku perspektywicznego jakby z lotu ptaka (Braun-Hogenberg), w jakimś zakresie do tego powróciła. Mówiąc o obumieraniu panoramy, należy wspomnieć o czynniku, który niebawem uniemożliwił wykonanie klasycznej panoramy miasta. Była to urbanizacja, która spowodowała taki wzrost aglomeracji, że niemożliwe stało się w jednym ujęciu przedstawienie całości. Interesującym doświadczeniem była próba powrotu po latach do tradycyjnego punktu spojrzenia na Poznań - na wieżę kościoła św. Rocha. Uczynił to 20 lat temu Andrzej Kandziora, próbując przedstawić panoramę miasta po 100 latach. Uzyskał wynik dość mierny. Miasto przez swoje "rozlanie się" nie dało się objąć z tego punktu. Ponadto, pozbawione wielu akcentów wysokościowych, stało się plątaniną równej, monoton - nej zabudowy. Pojawienie się fotografii w jakimś sensie sprzyjało wydawaniu cyklów przedstawień Poznania. Obiekty znane z rycin i rysunków fotografia poddała weryfikacji, ukazując ich prawdziwe proporcje, charakter detalu itp. Równocześnie przekazywać zaczęła mnóstwo szczegółów dotychczas traktowanych jako nieistotne. Możemy przyjrzeć się, jak wyglą

Poznań leżY nad Wartą. Ostatnia poznańska panorama. Suchoryt Andrzeja Kandziory (1966)

dała infrastruktura miasta przed ponad 100 laty. Eruki, krawężniki, rynsztoki, oświetlenie, pomniki, obsługa komunikacyjna jawią się nam nagle bardzo konkretnie, ukazując czasem swoją siermiężność, innym razem zadziwiając doskonałością kształtu wykonania, utrzymania, zaawansowaniem cywilizacyjnym itd. Jako przykład można podać zdjęcie ul. Berlińskiej (27 Grudnia) A. Zeuschnera. Zaskakujące są widoczne na nim bruki jezdni, położone na tym samym poziomie co chodnik, z rynsztokiem w formie rowka. Znane cykle litograficznych widoków z miasta znalazły kontynuację w seriach zdjęć, coraz bardziej upowszechniających się pocztówek, wydawanych w formie składanych albumików, których kilka można było obejrzeć na wystawie: wydany przez Antoniego Rosego

'Andrzej Kusztelski

Rozbiórka jednego ze skrzydeł klasztoru Dominikanek (Katarzynek). W głębi wieża budynku S traży Pożarnej przy ul. Masztalarskiej (1899)z ok. 1883 r. czy też przez Józefa Jolowicza z ok. 1898 r., z rzadkimi już wtedy widokami panoramicznymi Poznania. Ciekawy też jest albumik Wydawnictwa Sw. Wojciecha z początków naszego wieku, o wyraźnej kompozycji patriotycznej. Dominują w nim motywy starego, przedrozbiorowego Poznania oraz polskie fundacje poczynione w XIX w. w mieście. Pojawienie się fotografii na szeroką skalę wprowadziło rejestrację dokumentacyjną. Wprawdzie już w epoce przedfotograficznej w uzasadnionych wypadkach dokonywano notatek rysunkowych, jednak w większości rysunek zdominowany był wówczas przez czynnik estetyczny. W przypadku fotografii możliwości dokumentacyjne niepomiernie wzrosły, co nie wykluczyło wcale podejścia estetycznego, widocznego czasem w kompozycji kadru, specyficznej światłocieniowości ujęcia, obróbce kliszy i odbitki. Jednak walorów estetycznych niektórych zdjęć fascynuje sam

Ul. Berlińska (27 Grudnia). Widok od wschodu. Fotografia Augusta Zeuschnera z lat sześćdziesiątych XIX w.

przekaz miasta, niby znanego, istniejącego przecież do dziś, a jednak całkiem innego. Przykładem może być wspomniana już fotografia Zeuschnera ul. Berlińskiej (27 Grudnia), mylnie datowana na rok 1857 (widoczna na końcu ulicy kamienica, zamykająca ją od zachodu, powstała w 1867 r. i na ten okres można datować najwcześniej fotografię)7. Prawie cała pozostała zabudowa ulicy jest zdecydowanie małomiasteczkowa. Parterowy budynek przy pi. Wolności (przy zachodniej pierzei), przewaga piętrowej zabudowy w kadrze, niski standard bruków i chodników nie pozwalają właściwie rozpoznać tego miejsca. Poza rozkładem ulic, żaden z obiektów widocznych na zdjęciu nie zachował się. Takich "rewelacji" na wystawie było więcej. Większość pochodziła ze zbiorów działu ikonograficznego Biblioteki Głównej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza 8. Z tego też źród

7 Była to kamienica jednego z najwybitniejszych architektów Poznania z polowy wieku - Gustawa Schultza. Por. Z. O s t r o w s k a - K ę b ł o w s k a : Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1790 - 1880. Warszawa-Poznań 1982, s. 302 - 305. 8 Są to głównie zbiory dawnego Historische Gesellschaft fur die Provinz Posen.

Andrzej Kusztelski

la, oprócz wyzej omówionego zdjęcia Zeuschnera, należy wymienIc Inwentaryzację fotograficzną dwóch skrzydeł klasztoru dominikańskiego - także z 1867 r. - oraz dokumentację rozbiórki barokowego skrzydła klasztoru Dominikanek (zwanych Katarzynkami) z roku 1899, w wyniku której wytyczono nową, szeroką ul. Masztalarską. Unikatami są także zdjęcia z dziedzińca komendantury na rogu Alei Wilhelmowskiej (Al. Marcinkowskiego) i ul. N owej (Paderewskiego) w kierunku klasztoru Franciszkanów i fasady "Bazaru". Dziś takie ujęcia są niemożliwe, ze względu na budynek Muzeum Narodowego. Nowością jest także nie publikowany dotąd widok pierwszego, bardzo okazałego, zakładu Diakonisek, jaki stanął w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku tuż przy fortyfikacjach na rogu ul. Królewskiej (Libelta) i Wałowej (Kościuszki) . Wielkie osiągnięcia fotografii w dokumentowaniu stanu wizualnego Poznania nie przeszkadzały w powstawaniu dzieł, które skupiały się na tym mieście jako na zbiorze motywów estetycznych. Naturalnie , skupiano się na obiektach starego Poznania (np. obrazy: W. Sterra Waga Miejska, Stanisława Lekszyckiego Klasztor dominikański l stare mury obronne czy Alberta Heinzego Wzgórze Sw. Wojciecha). W obrazach tych poszukiwano

Poczta na narożniku Al. Wilhelmowskiej (Marcinkowskiego) i ul. Fryderykowskiej (23 Lutego). Fotografia z lat sześćdziesiątych XIX w.

Ten sam narożnik ulic kilkadziesiąt lat później

dalej nastroju, czasem dość odległego od potocznie odbieranego. Przykładem może być obraz Sterra. Przedstawione miejsce na rynku wydaje się dość zaciszne, gdy tymczasem takie raczej ono nie było. Położone pośrodku placu, wystawione było cały czas na ruch pojazdów oraz duży ruch pieszych, jaki zbierał główny plac handlowy miasta. Na fotografiach możemy prześledzić formowanie się nowego centrum Poznania. Przebicie ul. Nowej (Paderewskiego) oraz budowa wielu obiektów użyteczności publicznej na PI. Wilhelmowskim (Wolności) i Al. Wilhelmowskiej (Marcinkowskiego) spowodowały przesuwanie się centrum miasta na zachód. Omówione uprzednio zdjęcie Zeuschnera jest jakby punktem wyjściowym. Ten małomiasteczkowy charakter szybko zaczął ulegać zmianie. Plac i pobliskie ulice zostały obudowane wysoką, w znacznym stopniu czynszową zabudową. Jako punkt centralny miasta, PI. Wilhelmowski staje się bodaj czy nie najczęściej reprodukowanym motywem ikonograficznym na poznańskich pocztówkach. Spójrzmy na fotografię tego placu sprzed stu lat. Otoczony jest wysoką zabudową, dość silnie zazieleniony, na pierwszy rzut oka wydaje się łatwo rozpoznawalny. Osi»wo ustawiona "Arkadia" ułatwia identyfikację. Po bliższym przyjrzeniu się widać, jakie zmiany zaszły w tym miejscu. "Arkadia" jakaś inna, surowsza w formie. W trzydzieści lat później została rozbu

Andrzej Kusztelskidowana. Oglądając zabudowę wokół placu, z zaskoczeniem stwierdzamy, że poza Biblioteką im. Edwarda Raczyńskiego i jedną z kamienic w południowej pierzei, do dziś nie zachował się żaden budynek widoczny na tej fotografii. Wszystkie pozostałe, zburzone lub gruntownie przebudowane, zastąpione zostały przez nowe, wyższe, nadające placowi nieco inny charakter. Niezwykle ważnym komponentem, przyczyniającym się do odmiennego charakteru tego miejsca, jest wspaniała zieleń, zajmująca większość placu. Wyrośnięta, doskonale kameralizuje jego przestrzeń, "zmiękczając" całe założenie.

Tymczasem centrum Poznania rozrasta się. Zestawiając fotografie można zaobserwować, jak rynek przechodzący przez okres zaniedbania pod koniec XIX w. znów ożywa. Obok reprezentacyjno-rekreacyjnych PI. Wilhelmowskiego i Al. Wilhelmowskiej, wyrastać zaczął nowoczesny ośrodek handlowy. Wiele, może nawet większość, kamieniczek uległa przebudowie, zostały podwyższone, a na dwóch naj niższych kondygnacjach powstały wielkie, nowoczesne magazyny handlowe. Stary Rynek stał się niejako wtórnie częścią centrum miasta. Nowym jego składnikiem, a nawet częściowo zamiennikiem, stało się wielkie, z niespotykanym rozmachem zaplanowane forum miejskie w miejscu dawnych fortyfikacji. W kalejdoskopie wystawy pojawiają się nowe miejsca, motywy, obiekty. Przestrzennie, czy wprost wysokościowo dominuje zamek cesarski, ukształtowany na wzór nadreńskich "pfalzów", choć dodana wieża nie jest zgodna z romańskimi wzorcami, jednak wymogi ideowo-urbanistyczne kazały podkreślić nadrzędną rolę budynku. Jednocześnie zamek stanowi centrum kompozycji zespołu. Wraz z innymi budynkami otacza pięknie zakomponowany plac, ukształtowany w przeważającej części w formie parku krajobrazowego, gdzie umiejętnie rozplanowana zieleń stanowi doskonałe dopełnienie architektury. Obok zamku wyróżniają się wysmakowany w proporcjach, fantastycznie powiązany z otaczającą zielenią Teatr Miejski (dziś Teatr Wielki) oraz utrzymany w zupełnie innej konwencji stylowej zespół Akademii Królewskiej (dzisiejsze uniwersyteckie Collegium Minus z pięknym budynkiem auli, której bryła a szczególnie fasada - kojarzy się z budynkiem sakralnym). Zespół przedstawiony na pocztówkach ukazuje całe mistrzostwo kompozycji. Urbanista, projektując, brał pod uwagę widoki na całe założenie i poszczególne obiekty, także z zewnątrz, od zachodu, gdzie budynki o niezwykle urozmaiconych bryłach, nakładając się w perspektywie, tworzą szczególnie bogatą sylwetę miasta, jakby rekompensując fakt, że dotychczas Poznań nie posiadał atrakcyjnej panoramy właśnie z tego kierunku. Omawiana wystawa była także doskonałą okazją do obserwacji przemian poszczególnych fragmentów miasta. Ułatwiał to jej układ, grupujący eksponaty tematami. Np. przedstawienie ukazujące narożnik skrzyżowa

Fragment ul. Sw. Marcina "'Czerwonej Armii) z lat siedemdziesiątych XIX w. Miejsce to (naprzeciwko wylotu ul. Lampego ) oznaczone jest dziś numerami domów 67 - 71. Na zdjęciu budynek po lewej - przyszły hotel "Royal"nia. Wzdłuż jednej z ulic dość długi piętrowy budynek, wzdłuż drugiej - mur z arkadową bramą przejazdową. Poniżej druga fotografia budynku, także narożnego, dwuskrzydłowego, dwupiętrowego. Segment narożnikowy o bogatej architekturze, przykryty kopułą. Całość w formach barokowych, kojarzących się z Wiedniem i Paryżem, czyni wrażenie pałacu. Tymczasem w podpisie czytamy, że obie ilustracje przedstawiają pocztę w Al. Wilhelmowskiej (Marcinkowskiego) i ul. Pocztowej (23 Lutego). Pierwsza z nich uwidacznia budynek wzniesiony pod koniec XVIII w., druga - obiekt postawiony w tym miejscu w latach siedemdziesiątych XIX w. Dopiero podpis objaśniający pozwala nam zidentyfikować otoczenie. Zadrzewiona ulica - to Al. Marcinkowskiego. Obie ilustracje ukazują sytuację minioną. Dziś stoi trzecia wersja budynku pocztowego: wielki masywny blok, z monumentalnym portykiem na zaklęśniętym narożu. Także trudności w lokalizacji wywołuje na pierwszy rzut oka fotografia budynku Komendantury na pi. Działowym. Widzimy budynek pałacowy, z dziedzińcem honorowym, z pomnikiem pośrodku. Architektura obiektu uderza monumentalnością, wysmakowanym doskonale za

Andrzej Kusztelskiprojektowanym 1 wykonanym detalem (notabene niebywale czytelnym na tej fotografii). Szczególnie zaś przyciąga wzrok rodzaj szklanego, kopulastego przykrycia części budynku. Wewnętrznego dziedzińca? OgĘpdu zimowego? Dłuższa analiza otoczenia budowli pozwala zlokalizować ją w mieście. Widoczny z tyłu skrawek kościoła Karmelitów Bosych wskazuje, że budynek stał u podnóża Wzgórza Sw. Wojciecha. Następna fotografia uściśla tę lokalizację: obiekt zamykał monumentalną perspektywę Al. Wilhelmowskiej (Marcinkowskiego), nie przesłaniając jednak stojącego wyżej barokowego zespołu karmelickiego. Inny fragment miasta: wylot ul. Młyńskiej (Lampego) w ul. Sw. Marcina (Czerwonej Armii) . Na naj starszym zdjęciu wśród bardzo zróżnicowanej zabudowy zwraca uwagę mały, piętrowy budynek, który - można przypuszczać · - powstał jeszcze w XVIII w. Podobne budynki stały na Chwaliszewie do końca XIX w., gdyż zakaz wysokiej zabudowy tego terenu sparaliżował tam właściwie ruch budowlany. W wypadku ul. Sw. Marcina tak długie utrzymywanie się tego rodzaju zabudowy można tłumaczyć faktem, że był to od setek lat główny trakt wyjazdowy z Poznania na zachód, od dawna dość intensywnie zabudowany. Sytuację tę utrwaliła lokalizacja Bramy Berlińskiej na linii traktu świętomarcińskiego. Stojące już tutaj obiekty podniosły swoją wartość. Bardziej opłacało się budować na sąsiednich terenach, wolnych od zabudowy, niż burzyć istniejące budynki i następnie wznosić nowe. To prawdopodobnie zadecydowało, że centrum Poznania rozwinęło się w sąsiedztwie, ale w zasadzie przez długi czas nie włączało w swój obręb traktu świętomarcińskiego. Świadczy o tym chociażby niewielka liczba zdjęć z tej ulicy. Prawdopodobnie uznawano, że jest ona zbyt mało reprezentacyjna, aby poświęcać jej uwagę. Drastyczne zróżnicowania gabarytów, brak budynków reprezentacyjnych, zniechęcały do propagowania tej ulicy jako "wartości" dla miasta. W końcu, gdy krąg otoczony fortyfikacjami zapełnił się, trzeba było rozpocząć przebudowę. Nadszedł czas, gdy najbardziej opłacalne stało się wyburzanie niskiej, zdekapitalizowanej substancji i stawianie nowej. Ulica, jak pozostałe, wyrównała gabaryt do czterech kondygnacji. Uwidaczniają to następne zdjęcia. Z tych samych fotografii warto wybrać jeszcze zdjęcie niezbyt okazałego budynku stojącego na sąsiedniej działce: hotelu "Royal". J ak nierzadko zdarzało się w Poznaniu, był to zaadaptowany na potrzeby hotelowe budynek mieszkalny. Ciekawa jest jego lokalizacja. Najstarsze hotele znajdowały się przy wjazdach do miasta. Tak było w wypadku najstarszego (z końca XVIII w.) istniejącego do dziś "Hotelu Saskiego" na ul. Wrocławskiej, przy funkcjonującej jeszcze wtedy Bramie Wroc

./3\ ławskiej, czy "Hotelu Wiedeńskiego", założonego w 1825 r. na pl. Swiętokrzyskim (Wiosny Ludów), a więc tuż obok. W następnych latach, po 1830 r., o lokalizacji decydowała bliskość od budynku poczty, będącego stacją postojową dyliżansu. Ponieważ w Poznaniu budynek poczty znajdował się w centrum przy Al. Wilhelmowskiej (Marcinkowskiego) - narożnik ul. Pocztowej (23 Lutego), następne hotele powstały wzdłuż Alei lub w bezpośrednim jej sąsiedztwie. Wymienić tu można hotele: "Europejski" (na narożniku Alei i ul. Solnej, dziś użytkowany inaczej), "Berliński" (na sąsiadującym z pocztą narożniku, dziś nie istnieje), "J ohna" (naprzeciw poprzedniego, dziś nie istnieje), "Bawarski" (Marcinkowskiego 28, już w XIX w. przebudowany na kamienicę), "Drezdeński" (przebudowany z Galerii Atanazego Raczyńskiego, dziś nie istnieje), "Bazar" (na narożniku Alei i ul. Nowej, otoczony legendą głównego ośrodka polskości w Poznaniu, dziś istnieje, choć w stanie mocno podupadłym, czeka na planowaną odbudowę i renowację), "Rzymski" (dziś "Poznański", z elewacjami całkowicie zmienionymi w latach okupacji), "Francuski" (na rogu Alei i ul. Podgórnej - Walki Młodych, dziś nie istnieje, nawet nie wiadomo jak wyglądał), "Północny" (na pi. Wilhelmowskim, dziś nie istnieje, stał w miejscu obecnego banku Powszechnej Kasy Oszczędności).

Wszystkie właściwie powstały między latami trzydziestymi i pięćdziesiątymi. Taka liczba hoteli wokół centralnego punktu miasta wynikała także z zapotrzebowania klientów, w znacznym stopniu wywodzących się z wielkopolskiego ziemiaństwa, którzy przebywali w mieście przez dłuższe okresy, traktując apartamenty hotelowe jako tymczasowe siedziby. Mimo zmian w środkach komunikacji - w latach czterdziestych Poznań otrzymał kolej, z dworcem położonym daleko poza miastem (na terenach obecnego Ogrodu Zoologicznego przy ul. Zwierzynieckiej) - hotele w centrum nie straciły popularności. Pojawił się jednak nowy ośrodek hoteli - przy zachodniej bramie miasta (a więc najbliżej dworca). Do pierwszych należał tu widoczny na zdjęciu hotel "Royal", dający początek zgrupowaniu następnych hoteli. Sam, przebudowany gruntownie po 1900 r., towarzyszył innym wtedy powstałym, jak: "Continental" (dziś "Wielkopolski"), "Britania" (dziś "Lech", zohydzony kuriozalną w pomyśle i realizacji nadbudową) czy wreszcie "N ational" (nie istniejący już). Do tej grupy można także zaliczyć wytworny "Monopol" (na rogu ulic Sw. Pawła - Fredry i Młyńskiej - Mielżyńskiego) oraz "Victoria" (w kamienicy przed Teatrem Polskim) 9.

9 Wszystkie informacje za Z. O s t r o w s k ą - K ę b ł o w s k ą: Architektura i budownictwo . . . , s. 133 - 134, 181, 342 - 347, 398 - 404.

Andrzej Kusztelski

Przyglądając się owym "zatrzymanym w kadrze" punktom miasta w ciągu stu kilkudziesięciu lat, widzimy Poznań uderzająco schludny, w miarę upływu lat podwyższający jakość użytkową swej infrastruktury. Wyraźnie można zaobserwować poprawę jakości bruków, krawężników itp. Zieleń zwraca uwagę niebywałym wprost zadbaniem. Albo drobna architektura kiosków, budynków przystankowych. Wspaniałe obiekty o wysmakowanym choć umiarkowanym detalu. Inny temat: architektura fortyfikacji, szczególnie bram. Wiele lat wznoszenia fortów spowodowało, że przemianom ulegały formy architektoniczne poszczególnych obiektów. Po zbudowaniu na północy Fortu Winiary (Cytadeli), miasto opasano umocnieniami zgodnie z biegiem wskazówek zegara. Główne bramy zawarciańskie: Warszawska, Kaliska otrzymały formy dość tradycyjne. Po obu stronach każdej znalazły się dwie cylindryczne baszty. Ich wyniosła architektura kojarzyła się jeszcze z dawnymi epokami, łącznie z architekturą rzymską (Porta Nigra w Trewirze). Kolejne bramy, wychodzące na południe: Dębińska i Wildecka otrzymały zaskakująco formy bogatsze architektonicznie, neogotyckie, kamienne, a więc odmienne od ceglanej architektury prawie całej twierdzy, określanej jako rohbaustil. Szczególnie wyróżniała się Brama Dębińska, z bogatą dekoracją ornamentalno-rzeźbiarską - zaskakujące, że użytą w bramie nie wychodzącej na jakiś ważny trakt lecz na jeden z głównych szlaków spacerowych. Być może nastąpiło tu skojarzenie neogotyku z architekturą ogrodową, czy wprost wypoczynkiem. Kolejne bramy ulegały coraz większej redukcji. Brama Berlińska, chyba najważniejsza, najliczniej używana. Tymczasem w architekturze najbardziej konwencjonalna, prawie pozbawiona jakiejś szczególnej formy, kwintesencja wspomnianego rohbaustil. Wreszcie ostatnia: Brama Królewska. I tu zaskoczenie. Okazuje się, że nie było tu bramy w sensie architektonicznym. W miejscu przecięcia fortyfikacji przez ul. Królewską (Libelta) ustawiono wzdłuż wałów mury zakończone ozdobnymi filarkami, stanowiącymi wsparcie dla skrzydeł metalowych dźwierzy przegradzających ulicę. Zrezygnowano z obiektu architektonicznego. W świetle rozwoju miasta a także techniki wojskowej, oczywiste się stawało, że niedługo by się utrzymał. Dalsza historia omówionych wyżej bram to potwierdza. Nadchodzi rok 1888. W dziejach każdego miasta są daty długo pamiętane. Najczęściej wiążące się z jakimś nieszczęściem. Tak było też w tym wypadku. Poznań nawiedziła niespotykanych rozmiarów powódź. Zatopiona została cała pośrednia terasa, na której leżała prawie połowa miasta. Winą za to obciążano m. in. tzw. wielką śluzę, która przegradzała nurt Warty i miała w razie zagrożenia wojennego spiętrzyć wody rzeki, aby ułatwić obronę miasta od wschodu. Urządzenie to, nigdy nie uży

Ul. Garoary podczas powodzi w 1888 r. Widok w kierunku południowym

te zgodnie z przeznaczeniem, w momencie silnego wzrostu poziomu wody w rzece, nawet otwarte, spełniło funkcję tamy, utrudniając jej odpływ. To wydarzenie stało się punktem zwrotnym w kampanii na rzecz wyburzenia fortyfikacji wokół Poznania. Natomiast sama powódź stała się tematem chyba pierwszego fotoreportażu poznańskiego. Na ulice Poznania wypłynął (!) fotograf z kamerą, wykonując cykl zdjęć dokumentujących sytuację w czasie powodzi. Utrwalił przy okazji obiekty dotychczas prawie w ogóle nie obrazowane w rysunku, grafice czy fotografii. Wraz z niewiarygodnym wprost obrazem klęski żywiołowej, możemy dokładnie obejrzeć ówczesną zabu, dowę fragmentów miasta: Srodki, Chwaliszewa, ulic Piaskowej, Garbary , Wodnej, Rybaki, Strzeleckiej. Widzimy tutaj kolosalne różnice w stosunku do sytuacji z dnia dzisiejszego. Ul. Garbary miała ówcześnie zupełnie hine proporcje i gabaryty. Niska, praktycznie jednopiętrowa zabudowa tworzyła zupełnie inny klimat tego fragmentu miasta - kojarzył się bardziej z przedmieściem czy małym miasteczkiem.

Andrzej Kusztelski

Motywy z Dębiny na pocztówce z przełomu wieków

Na wystawie można było stwierdzić, jaką karierę zrobiła pocztówka.

Ile ujęć i spojrzeń na poszczególne fragmenty miasta! Obok prezentujących klasyczne motywy z Poznania, pojawiają się pocztówki reklamujące różne instytucje. Szczególnie często wydawano pocztówki ukazujące wnętrza różnych lokali gastronomicznych, cukierni, kawiarni, piwiarni czy restauracji. Poszczególne hotele, jakby zachwalając swój standard, ukazywały na zdjęciach widoki swoich sal restauracyjnych. Chyba na przełomie wieków pojawiać się zaczęły pocztówki wielotematyczne. Znów do łask wracała grafika, zamiast zdjęć malowniczo grupowano poszczególne motywy rysowane i ujęte w ozdobnych, dekoracyjnych obramowaniach. Szczególną uwagę zwracają pocztówki poświęcone poszczególnym dzielnicom. W czasach, gdy nierzadka była korespondencja w jednej miejscowości, pocztówki z napisami Gruss aus Schilling (Pozdrowienia z Szeląga) lub . .. aus Eichwald (z Dębiny) nie dziwiły. Na marginesie: jakże fantastycznie były wyposażone oba te poznańskie ośrodki wypoczynkowe. Obok korzystania z cienia, wody i innych uroków natury, można tam było wspaniale się zabawić (tańce, gry) oraz dobrze zjeść. Dziwne może się wydawać, że dla ówczesnych propagatorów wycieczek za miasto atrakcją był w Dębinie most kolejowy. Jednak jego forma - atrakcyjna linia konstrukcji kratownicowej - tłumaczy to samaelegansfis

Można zaobserwować wyraźnie podziały narodowościowe w mieście.

Większość pocztówek posiada napisy objaśniające w języku niemieckim.

N atomiast niektóre mają wyłącznie motywy związane z ludnością polską. Choć pozbawione podpisów, są one doskonale czytelnym znakiem polskiej obecności i roli w tym mieście. Omawiając pocztówki, warto wspomnieć nowy obiekt, który pojawił się tuż przed I wojną światową: Wieżę Górnośląską - wielki, o dziwnych proporcjach budynek, wzniesiony na skraju miasta. Wysoki na 52 m, stał się nowym akcentem wysokościowym, będąc zarazem znakiem oddziaływania niemieckiej awangardy architektonicznej na Poznań. Na pocztówkach wyraźnie odciskały się także wydarzenia polityczne.

Przykładem tego jest seria widoków Poznania, z niemieckimi napisami objaśniającymi, dotyczącymi poszczególnych budynków, na których po wybuchu Powstania Wielkopolskiego 1918/1919 pojawiać się zaczęły nowe napisy, dodrukowane w języku polskim. Nastała nowa epoka. Ta nowa epoka uwidacznia się na wystawie zaskakująco. Fotografia nie dominuje, jak poprzednio. Poznań staje się znów obiektem zainteresowania grafików, malarzy, a jeżeli pojawia się na fotografiach, to często urzeka nastroj em chwili. Artystów przyciągają szczególnie dzielnice naj - starsze, nie tylko ze względu na metrykę, ale także na malowniczość. Przykładem tego mogą być prezentowane na wystawie rysunki Bronisława Sch6nborna. znalezione w Bibliotece Kórnickiej. W tej twórczości widać zainteresowanie starym Poznaniem, szczególnie jego narodowymi pamiątkami. Nie oznacza to, że w polu jego zainteresowań pojawiają się tylko obiekty stare, obdarzone mianem zabytków. Decydowało kryterium , malowniczości. Raz będą to stare domy ze Srodki, innym razem synagoga przy ul. Szewskiej lub trudna dziś do bliższego zlokalizowania kaplica klasztoru Sióstr Karmelitanek, stojącego niegdyś na zachód od Seminarium Duchownego. Bardziej w duchu tradycji Kajetana W. Kielisińskiego dobierali tematy rysownik Jan Wroniecki, litografista Juliusz Majerski oraz Leon Wyczółkowski, który wykonał kilka rysunków i akwarel z widokami zabytków Poznania. Także w malarstwie Poznań pojawiał się w dalszym ciągu. Na wystawie wyróżniał się malowany w tradycji ekspresjonistycznej nokturn PrzY św. Janie Bolesława Lewańskiego. Znów jest to temat starorniej ski. Powstająca w związku z Powszechną Wystawą Krajową (1929) dokumentacja ukazuje żywą, bogatą metropolię na skalę dwudziestowieczną. Wystawa sprawiła, że Poznań stał się jednym z centrów rodzącego się dopiero w naszym kraju na szerszą skalę ruchu turystycznego. Polacy z innych regionów, poważnie różniących się od Wielkopolski (np. gospodarczo, obyczajowo, światopoglądowo), zyskali okazję zapoznania się po

5 Kronika ffi. Poznania 2/87

Andrzej Kusztelski

Wieża Górnośląska. Widok z Mostu Dworcowegoprzez to miasto z osobowością regionu wielkopolskiego ukształtowaną przez doświadczenia ostatnich stu kilkudziesięciu lat. Wśród eksponatów znajdowały się różnorakie wydawnictwa: albumy pocztówek, przewodniki po mieście, informatory. Obok znanych, tyle razy przedstawianych tematów: katedry, ratusza, zespołu po jezuickiego, pokazywano śródmieście: pi. Wolności i ul. 27 Grudnia oraz forum: plac i park między zamkiem, uniwersytetem i operą. Pojawiały się nowe motywy, np. wzniesiony w 1932 r. Pomnik Wdzięczności (w miejscu, gdzie uprzednio stał pomnik Otto von Bismarcka). Powszechnie nazywano go Pomnikiem Serca Jezusowego, jako że głównym elementem monumentu była kolosalna rzeźba Chrystusa ukazującego swoje serce dłuta Marcina Rożka.

Forum poznańskie. Widok od zachodu. Pocztówka z lat 1918 - 1m

Całość miała znaczenie wotywne, dziękczynne za odzyskanie niepodległości. Inne motywy pojawiające się na pocztówkach i w przewodnikach ukazują Poznań jako nowoczesną metropolię. Widzimy operę, uniwersytet oraz - jako przykład wielkiego hotelu, zdolnego przyjmować wymagających gości - "Bazar", dodatkowo opromieniony tradycją centrum oporu Wielkopolan wobec germanizacji. Miasto rzeczywiście stawało się prawdziwym ośrodkiem wielkomiejskim. W Niemczech - posiadających wielkie, milionowe metropolie - Poznań był miastem prowincjonalnym i jego szybka rozbudowa tuż przed "Wielką Wojną" była raczej zapowiedzią wielkomiejskości. Dopiero w latach dwudziestych XX wieku, gdy miasto znalazło się w Polsce, kraju znacznie słabiej od Niemiec zurbanizowanym, szybko zyskało rangę jednego z głównych ośrodków (pod względem ekonomicznym, religijnym, politycznym także kulturalnym). Wielkomiejskość stała* się dlań rzeczywistością. Uniwersytet czy opera były atrybutami roli Poznania. Znak potencjału gospodarczego stanowiła ogromna ilość reklam, pojawiających się w wydawnictwach mu poświęconych.

5.

Andrzej Kusztelski

Całkowitą nowością, zrealizowaną także przy okazji "Pewuki", był film prezentujący Poznań. Wielką szkodą dla Wystawy stało się, że nie można było go tam obejrzeć. Zwiedzający musieli zadowolić się kilkoma fotosami, przedstawiającymi znane motywy w odmiennych ujęciach. W dalszym ciągu Poznań był na nich miastem zadbanym, z doskonale utrzymanymi ulicami. Ułożenie bruków oraz chodników wydawało się wprost dziełem artystycznym. Jakość wykonania tych urządzeń świadczyła o jakości życia w mieście. "Pewuka" stanowiła jednak w dziejach miasta tylko epizod. Ważniejsza była codzienność. Utrwalał ją w swych pracach niestrudzony fotograf-dokumentalista Roman S. Ulatowski, zajmujący się głównie dokumentacją poznańskich zabytków, ale także widokami Poznania. Na wystawie nie eksponowano zbyt wielu jego fotografii, ale te, które były, świadczą o doskonałej jakości jego prac. Oto widok z południowego cypla Chwaliszewa na Ostrów Tumski oraz mniej więcej z tego samego miejsca na Stare Miasto. Warto to zdjęcie porównać ze wspomnianym wcześniej rysunkiem Alfreda Schouppego sprzed sześćdziesięciu lat. Zbliżony punkt obserwacji, ale różnice diametralne. Wyraźnie widać, że miasto się "podniosło", zmieniło swój gabaryt. Widoczne na fotografii zabudowania gazowni wprowadzają w środek miasta całkowicie odrębny klimat. Jest to wynik długiego utrzymywania Poznania w gorsecie fortyfikacji. Konieczne dla życia miasta obiekty musiały powstać wewnątrz obwałowań, przez co po zburzeniu fortów znalazły się prawie pośrodku aglomeracji. Inaczej zupełnie do obrazu miasta podchodził Stefan Leszczyński. Dla niego było ono źródłem różnych nastrojów, "chwytanych" na kliszy i podkreślanych odpowiednią obróbką. Oto kanion ul. Sw. Marcina (Czerwonej Armii). Silny snop światła penetruje go od ul. Piekary. Wieża kościoła Sw. Marcina, jakby odcięta tym światłem, majaczy jako słaba syl, weta w perspektywie. Swiatło - dość ukośne - powoduje, że wszystko na co pada rzuca długi, intensywny cień. Całość, nieco rozmyta, tworzy doskonały nastrój jesiennego poranka. Inne jego zdjęcie. Inna pora roku, inne miejsce. Ul. Ludgardy, zimą, w zadymkę. Jest ciemno, źródłem światła są głównie wielkie płaszczyzny śniegu. On także powoduje, że elewacje budynków uzyskują specyficzną graficzność. Do pewnego stopnia mamy wrażenie, że oglądamy negatyw. Ruchliwość, życie, doskonała organizacja miasta przekazywane na zdjęciach nagle nikną. Fotografie Zbigniewa Zielonackiego z 1945 r. ukazują już ogrom zniszczeń wojennych. Widać na nich, że szczególnie ucierpiały naj starsze dzielnice miasta, w istocie najcenniejsze, uprzednio stanowiące najczęstsze motywy malarstwa, grafiki czy rysunku. Ta największa katastrofa w dziejach Poznania także stała się źródłem inspiracji dla twórców. Zdarzały się, prawdopodobnie niezamierzone, powtórkipewnych ujęć. Jakkolwiek wynikają one z różnych przyczyn, ukazują przecież powtarzalność losów miasta. Franciszek Burkiewicz wykonał rysunek wnętrza zrujnowanego koś, cioła Sw. Marcina. Przedstawia on widok z bocznej nawy na emporę organową. Zaskakujące, jak jest to podobne do widoku na jednym z gwa, szy Karola Albertiego, przedstawiającego ruiny starej kolegiaty Sw. Marii Magdaleny, także w ujęciu z nawy bocznej w kierunku empory organoweJ. Dalsze prace ukazują powolne dźwiganie się miasta z gruzów. Znów większość uwagi skupiona zostaje na Starym Mieście, przy czym im dalej od wojny, tym temat ten odchodził na drugi plan. Znów miasto stanowiło źródło inspiracji' dla artystów. Nie ma jednak z tego okresu zbyt , wielu -przykładów na wystawie. Swiadczy to może, że niewielu twórców poświęca uwagę Poznaniowi. Te jednak przykłady, które na wystawie się znalazły, są chyba jakoś reprezentatywne dla odbioru miasta przez jego mieszkańców. Dostrzegane są różnorodne nastroje poszczególnych fragmentów Poznania. Tak jest w przypadku rysunków i akwarel Andrzeja Jeziorkowskiego, głównie z lat sześćdziesiątych. Czasem są to motywy pocztówkowe. Wtedy być może odkrywcze - widok fasady ratusza z żabiej perspektywy - dziś, tylokrotnie powtarzane w filmie i fotografii, nie robią na nas takiego wrażenia. Inne zaskakują rzadkością ujęcia -. Pegaz nad Poznaniem - ukazując nieznaną urodę miasta (kto może je oglądać z dachu opery?). Inne, jak przedstawienie nie istniejącego już pieca gazowni, stanowią przypomnienie klimatu miejsca. Stwarzają nastrój potęgi, grozy, przywodząc na myśl wielkie zamczyska o niejasnych kształtach, panujące nad okolicą. Inne są dzieła sztuki z lat ostatnich. Doskonale reprezentują ten okres obrazy Danuty Waberskiej, próbujące uchwycić nastrój niektórych miejsc w mieście. Niezwykle silne wrażenie robi np. obraz przedstawiający wielką, bezokienną ścianę na pi. Wiosny Ludów, "zwisającą" nad głowami przechodniów tępo, jak ciemna twarz bez rysów. Obraz ten dobrze oddaje nastrój coraz większych fragmentów miasta, pełnych dziur urbanistycznych, całkowicie nie zagospodarowanych plac.ów po niedawno wyburzonych budynkach. Malowidło to jest doskonałą choć zarazem przerażającą pointą dla tej prawie czterechsetletniej "wizualnej historii Poznania". Tak właśnie jest. Miasto z trudem znosi -"obciążenie cywilizacyjne". Rozsadza je komunikacja. Obumiera jego tkanka budowlana. Zarysowują się niepomyślne trendy socjologiczno-demograficzne. Mimo to , Poznań nie jest obojętny swym mieszkańcom. Swiadczy o tym ogromna frekwencja na wystawie, zmuszająca organizatorów do kilkakrotnego przesuwaniu terminu zamknięcia. Znajdowała się na niej też specjalna gablota, przeznaczona na dary przynoszone przez zwiedzających. Ekspono

Andrzej

Kusztelski

wano tutaj kserokopie osiemnastowiecznych widoków Poznania, znalezionych w którymś archiwum Republiki Federalnej Niemiec, unikalne zdjęcie z konserwacji orła z wieży ratuszowej w latach 1911-1913, porcelanowe naczynie z motywem teatru na pi. Wolności, wiele nieznanych zdjęć, np. mostu Rocha, itp. Wyszedłem z wystawy. Po drodze potknąłem się kilkakrotnie na mocno zrujnowanym bruku na rynku. Na pi. Wolności wraz z innymi musiałem uskoczyć przed samochodem jadącym po chodniku. Przeciskałem się wraz z tłumem między parkującymi samochodami. Pomyślałem o rurach ciepłociągów, ze względów oszczędnościowych przerzucanych nad ulicami. Pomyślałem o zniszczonych, zaniedbanych parkach i skwerach. Znikł gdzieś wdzięk tego miasta. Posnania elegans Poloniae civitas?

ZDZISŁAW GROT

HIPOLIT CEGIELSKI I JEGO ZAKŁADY PRZEMYSŁOWE

Po moich dwóch książkach biograficznych, przyjętych na ogół życzliwie, nie miałem większych wahań, aby tego typu badania kontynuować. Panowała pod tym względem w Poznaniu korzystna atmosfera zarówno w kołach historyków, jak i czytelników książek historycznych. Zainteresowania biografią wzmagał wychodzący od roku 1935 Po/ski Słownik Biograficzny, dzieło na wielką zakrojone miarę, sterowane przez tak wybitnego uczonego, jak krakowski historyk Władysław Konopczyński. Zachęcał również Adam Skałkowski. Za mistrzem szli uczniowie, zawsze bardzo pracowici Juliusz Willaume, Janusz Staszewski , Helena Łuczakówna- Zdzisław Grot. Fotografia wykonana w domu (1983) - Kozerska.

Bardzo ważny był wybór tematu. Zawsze istniało ryzyko. Jeśli natrafi się na bogatą żyłę źródłową, to wszystko dobrze. Może atoli być inaczej i wtedy cały wysiłek musi iść na marne. Nieraz tak bywało, musiano porzucać temat i szukać innego. Do pełnego powodzenia biografii nie wystarczają same materiały archiwalne, lubo bez wątpienia zawsze bardzo istotne, ale dotrzeć trzeba do pełniejszej spuścizny po człowieku, przechowanej najczęściej w prywatnych zbiorach rodzinnych. Z moich kolegów najlepiej pod tym względem radził sobie Staszewski, docierając za przykładem Skałkowskiego do dworów ziemiańskich, gdzie zwykle najstaranniej pielęgnowano rodzinne tradycje. Nigdy nie lubiłem kroczyć utartymi drogami, więc i teraz nie poszedłem śladami Skałkowskiego, który właśnie z materiałów rodzinnych Szuł

Z teki pośmiertnejdrzyńskich rzeźbił portret Józefa Szułdrzyńskiego, jednego z bliskich współpracowników Karola Marcinkowskiego, czy Staszewskiego, który kończył książkę o generale Edmundzie Taczanowskim, dowódcy z powstania - styczniowego. Książka Staszewskiego wyszła w roku 1936, Skałkowskiego zaś w 1939 r. Jeśli zważyć, że w tymże samym roku ukazały się prace Franciszka Szafrańskiego o Gustawie Potworowskim i Willaume'a o Fryderyku Auguście, królu saskim a zarazem księciu warszawskim, to urodzaj na biografistykę uprawianą na gruncie poznańskim był całkiem widoczny. Nowego tematu nie szukałem długo. Znając z poszukiwań nad Aleksym Prusinowskim zbiory Pauliny Cegielskiej, stwierdziłem, że do biografii Hipolita Cegielskiego, ongiś wybitnego filologa, niestrudzonego działacza społecznego a przede wszystkim twórcy wielkich zakładów przemysłowych w Poznaniu, są tam materiały obfite. Sama właścicielka zbiorów, gdy jej napomknąłem, że miałbym chęć popracować nad Hipolitem Cegielskim, przyjęła propozycję bardzo życzliwie, oznajmiając, że wiele materiału do mych badań znajdę też w innych zbiorach prywatnych, mianowicie jej córki Zofii Bajońskiej tudzież adwokata dra Stanisława Sławskiego. Tam znajdowało się archiwum rodziny Mottych, spokrewnionej wielokrotnie z Cegielskimi. Do jednych i drugich zbiorów obiecała mi zacna pani Cegielska wyrobić dostęp i korzystanie. O Hipolicie Cegielskim niewiele wtedy wiedziałem. I nie tylko ja.

Człowiek o tak wybitnym węchu odkrywczym, jak Adolf Nowaczyński w zamieszczonym właśnie w tym czasie, bo w numerze "Kuriera Poznańskiego" z 28 marca 1937 r., artykule Profesor Cegielski tak pisał: "Pomnika, rzecz prosta, oczywiście jeszcze nigdzie nie ma, na żadnym placu, na żadnym skwerze, ani w druku, ani w książce. Nazwisko to, dźwięk ten powtarza dzień w dzień kilka, jeżeli nie kilkanaście tysięcy ludzi, ale nikt nie pomyśli nawet na chwilę, kto to był, skąd się wziął jak i co. Nikogo to nie obchodzi... Biograficznie stosunkowo najmniej znany człowiek w Polsce. W encyklopediach maluczko albo nic nie ma. Vie romancee nie ma. Żadnych obchodów związanych z pamięcią jego działalności, ku uczczeniu wiekopomnych (dosłownie) zasług. A tymczasem właściwie mogłyby być i powinny być. I mógłby być taki film wielometrażowy, kształcący, pedagogiczny, pouczający, edukacyjny". Kiedy ów felieton Nowaczyńskiego przeczytałem, pozostałem w mej decyzji jeszcze mocniejszy. Do naukowych doszły nadto względy lokalno-patriotyczne. To uczucie tkwiło we mnie zawsze bardzo silnie, tak samo, jak poczucie obowiązku względem swego miasta. Jeśli wielką przeszłość Poznania i Wielkopolski ukazywali historycy, jak Skałkowski czy Staszewski, którzy przecież nie byli poznaniakami, to mnie obowiązywało to tym bardziej. Stało się. Roma locuta, causa jinita.

Jak porządek rzeczy naukowej nakazuje, rozpocząłem od czytania tego, co o Cegielskim dotąd napisano. Bibliografia historii Wielkopolski Andrzeja Wojtkowskiego wskazywała na główniejsze pozycje drukowane. Idąc za nią wziąłem najpierw do ręki Przechadzki Marcelego Mottego. Korzystałem z nich pisząc o Prusinowskim. I tym razem okazały się wspaniałym źródłem wprowadzającym do badań. Będąc szwagrem Cegielskiego przez siostrę swoją Walentynę a nadto kolegą, przyjacielem i najwierniejszym towarzyszem życia, skreślił Mott y w swojej książce portret najbardziej wiarygodny zarówno co do faktów, jak i wewnętrznej charakterystyki. W rzędzie setek życiorysów skreślonych w Przechadzkach, ten zasługuje na pierwsze miejsce. Później wykryłem kilka drobnych błędów, ale czytając rzecz po raz pierwszy wpadłem w ten sam zachwyt nad Cegielskim, co Nowaczyński w swoim felietonie. Od razu pokochałem człowieka, który stać się miał bohaterem mojej nowej książki. Na Mottym oczywiście się nie skończyło. Z kolei wziąłem do rąk Rachunki Ignacego Kraszewskiego, mianowicie tom za rok 1868, wydany w Poznaniu w 1869 r. Natknąłem się tu na obszerny i uwypuklający wielkość człowieka rys biograficzny. Skąd Bolesławita, bo pod tym mianem wydawał Kraszewski Rachunki, zaczerpnął tak dokładne i podobnie jak w Przechadzkach znajomością duszy człowieka zadziwiające informacje, trudno mi wobec anonimowości źródła było odgadnąć. Mógł to być tylko Mott y lub drugi serdeczny przyjaciel Cegielskiego, Władysław Bentkowski, także zręczny człowiek pióra. Sprawa wyjaśniła się znacznie później, dopiero w roku 1977 lub 1978, gdy w Bibliotece Jagiellońskiej przeglądając spuściznę po Kraszewskim, natrafiłem na rękopis owej biografii z Rachunków, jak i korespondencję z nią związaną. Autorem okazał się jednak Marceli Mptty. Obie wspomniane tu biografie dały mi pierwszą, ogólną orientację o Cegielskim. Czytałem następnie jeszcze niejedne drobniejsze rzeczy, jak np. nekrologi, często bardzo obszerne, do ogólnej mej wiedzy nie wniosły już one jednak wiele nowego. Gdy w roku 1936 pisałem do Polskiego Słownika Biograficznego życiorys Cegielskiego (wydrukowany w tomie III, s. 217 -219), tylko na tych drukowanych źródłach gł5wnie się oparłem. Najwidoczniej nie zbadałem jeszcze wtedy archiwaliów, gdyż ich w notce bibliograficznej nie podałem; ponadto nie zrobiłbym tak rażącego błędu w dacie urodzenia. Idąc za znanymi mi dotąd materiałami, podałem jako rok urodzenia 1815, gdy tymczasem powinien to być rok 1813. Miałem stąd później wyrzuty sumienia naukowego, że taki błąd i to w tak ważnym wydawnictwie popełniłem. Już po napisaniu życiorysu do Polskiego Słownika Biograficznego, który zapoczątkował moje dalsze prace nad tą postacią, zacząłem badania archiwalne. Pogłębiały i poszerzały one mą wiedzę, zbliżały uczuciowo

Z teki pośmiertne]

do nowego bohatera. Materiału było bardzo dużo, i to w różnych miejscach. Nie sposób dziś podać, gdzie kolejno pracowałem. Jak się wydaje, równocześnie w różnych archiwach. Powtórzę tu w skrócie inforntacje zamieszczone w wstępnych uwagach mojej książki o Hipolicie Cegielskim z roku 1947. Z archiwów poznańskich pierwsze miejsce zajmują wspomniane już zbiory rodzinne. W zawsze serdecznym mieszkaniu Pauliny Cegielskiej przy ul. Ogrodowej miałem sporo roboty. Znalazłem tu wszystko, czego by tylko zapragnęła dusza historyka-badacza. Z lat szkolnych świadectwa, a nawet zeszyt tercjanera z wypracowaniami polskimi, pamiątka szczególnie wzruszająca. Młody chłopiec, po wczesnej stracie matki sam przebijający się przez życie, myślał już wcześnie mądrze i dojrzale, nie miał więc jak inni radosnego chłopięctwa. Powiało jakby smutkiem. Przypomniała się własna niedola, jednakże ileż mniejsza od tamtej. Potem ślady z lat studenckich, w inny niż dziś sposób prowadzony indeks, wykazujący wysłuchane wykłady z adnotacjami profesorów. Dalej starannie przechowane różne ślady pracy nauczycielskiej w Gimnazjum św. Marii Magdaleny z lat 1840 - 1846. Z późniejszych lat przede wszystkim rękopisy przemówień, wygłaszanych na walnych zebraniach Towarzystwa Pomocy Naukowej, w którym przez wiele lat pełnił Cegielski obowiązki wiceprezesa a faktycznie prezesa. Nie były owe przemówienia nigdy w autentycznym brzmieniu publikowane, a przecież zawierają tyle wspaniałych myśli i wskazań, że potrafią nawet dziś zadziwiać. W nich przede wszystkim wielkość Cegielskiego widział prof. Witold Jakóbczyk, a ja mogłem mu w pełni przytaknąć. Natknąłem się też na rękopis napisanej biografii Marcinkowskiego, którego Cegielski był naj gorętszym wielbicielem. A cóż dopiero powiedzieć o korespondencji, o listach pisanych przez wielu wybitnych ludzi, jak chociażby Edwarda Raczyńskiego, Dezyderego Chłapowskiego, Augusta Cieszkowskiego, Juliana Klaczkę, Jana i Stanisława Koźmianów? Zachowały się wreszcie własne listy Cegielskiego, kierowane do żony oraz dzieci, te ostatnie z bardzo mądrymi wskazaniami. Pamiętam jeszcze dziś dobrze, jak chętnie chodziłem na Ogrodową i jak mile płynęły chwile przy odczytywaniu tych starych papierów, śladów po ludziach, którzy dawno opuścili nasz świat i ulegli, jak ubolewał Nowaczyński, zapomnieniu. Była radość, że wskrzeszę te martwe pamiątki znów do życia. W zbiorach Zofii Bajońskiej odkrycia wcale nie mniejsze, lubo ilościowo skromniejsze. Tu wpadły do rąk listy Hipolita, pisane w latach studenckich do Jana Mottego, dawnego nauczyciela a późniejszego teścia, tudzież tego do swego ucznia. Są w nich dopiski do Walentyny i kilka dalszych pisemnych śladów zawiązanej miłości. Znalazłem również listymałżonków z lat późniejszych, intymne, w nastrojach rozmaite, jakże przecież ludzkie. Trzeci zbiór rodzinny to archiwum Sławskiego. I tu bogactwo korespondencji rodzinnej. Krótkie, jędrne w słowie listy teściowej Cegielskiego Apolonii Mott y, kobiety energicznej, konkretnej, zatroskanej o codzienność, nie zawsze się dobrze układającą, przede wszystkim po utracie posady nauczycielskiej w roku 1846 i w pierwszych latach [działania] przedsiębiorstwa handlowego (1846 - 1848). Obok listów Apolonii Mott y, wiele szczegółów biograficznych z życia Cegielskiego zawierały listy Marcelego Mottego. Było ich dużo i odsłaniały charakter autora Przechadzek. W przeciwieństwie do mocnego, choć niekiedy również ulegającego depresjom Cegielskiego, cechowała szwagra jego Marcelego raczej miękkość, delikatność, brak wiary w powodzenie, coś w rodzaju fin de siec/e. Odziedziczył bodaj owe cechy głównie po ojcu Francuzie. Podobną osobowość posiadała jego siostra Walentyna, żona Hipolita. Dobrze uwydatniały to listy rodzinne, istna kronika domu. Oprócz archiwów rodzinnych, odwiedziłem pracując nad Cegielskim także kilka archiwów publicznych, spędzając i tam sporo czasu. Miałem z tym nieco kłopotu, bo przecież miałem swą pracę zawodową, ale tak sobie czas układałem, że zawsze tę i ową godzinę przesiedziałem nad tomami akt, zwłaszcza w Archiwum Państwowym, gdzie należałem do stałych klientów. Przeważały materiały z lat szkolnych (cenzury, opinie tak ucznia jak i jego profesorów, i pełna dokumentacja egzaminu abiturienckiego z września 1835 r.). Z czasów uniwersyteckich do najciekawszych należała korespondencja Cegielskiego, stypendysty państwowego, z ówczesnym naczelnym prezesem [Edwardem] FlottweIlem, zrazu przyjemna w tonie, później oziębła. Były tu także obowiązujące stypendystę cosemestrowe rozprawy naukowe, pisane na przemian w języku niemieckim i łacinie. Miałem też w ręku wszystkie świadectwa oraz różne dokumenty z lat uniwersyteckich. Podobnie pełny materiał z czasów nauczycielskich Cegielskiego. Niejednokrotnie natrafiałem na materiał znany już z archiwum szambelanowej Cegielskiej. Dotarłem w ciągłym poszukiwaniu śladów Cegielskiego także do in, nych archiwów, jak Gimnazjum Sw. Marii Magdaleny w Poznaniu, Sądu Powiatowego w Poznaniu - gdzie się znajdowały akta hipoteczne i gruntowe nieruchomości Cegielskiego przy ulicach Koziej i Strzeleckiej - oraz Zakładu Historii Medycyny Uniwersytetu Poznańskiego, gdzie natrafiłem na akta Towarzystwa Pomocy Naukowej. Dwukrotnie w moich poszukiwaniach wyjeżdżałem poza Poznań.

Pierwszą podróż podjąłem do Trzemeszna, aby przejrzeć akta tamtejsze

Z teki pośmiertnej

go gimnazjum, do którego uczęszczał Cegielski zanim przybył do Poznania, i stamtąd dalej do Kruchowa, aby w aktach metrykalnych tamtejszej parafii dowiedzieć się bliżej o rodzinie Cegielskiego. Do Kruchowa mianowicie należała wieś rodzinna Cegielskiego Ławki. Miałem zamiar i tam dotrzeć, ale się nie udało. Moją podróż odbyłem rowerem, czas w Kruchowie się przedłużył i musiałem wracać. Żałowałem, bo obejrzenie miejsca i okolicy, gdzie się urodził i swe dzieciństwo oraz lata chłopięce spędził mój bohater, wzmogłoby mój stosunek uczuciowy do niego. Do Ławek udało mi się pojechać znacznie później, bo w roku 1981, kiedy już było po wszystkim. Druga podróż, to już dalsza, zagraniczna. Kiedy bowiem posunąłem już moje poszukiwania archiwalne i wynik ich przedstawiłem Skałkowskiernu, ten wystarał mi się o stypendium Funduszu Kultury Narodowej na wyjazd do Berlina, do tamtejszego Geheimes Staatsarchiv. Z jednej strony ucieszyłem się, bo nie tylko spodziewałem się nowych materiałów do pracy lecz i turystycznych wrażeń, z drugiej wszakże trudno było opuszczać co dopiero poślubioną żonę. Ona także nie okazywała zadowolenia. Bo pomyśleć proszę, ślub nasz odbył się 1 lutego 1937 r., a mój wyjazd miał nastąpić jeszcze w tym samym miesiącu. Irochę przesunąłem dzień mego wyjazdu, niemniej gdzieś w pierwszej połowie marca musiałem pojechać. Była to moja pierwsza zagraniczna podróż naukowa i nie najlepiej udana. W Polsce każdy badacz miał dostęp do katalogów archiwów i mógł zażądać te akta, które uważał za potrzebne. Przeglądał je i albo coś znajdował, albo też nie. Tymczasem w Niemczech pod rządami Hitlera czegoś podobnego nie było. Archiwista zapytał mnie tylko o temat mojej pracy i sam wybrał akta. Te, które mi udostępniono, dotyczyły w pierwszym rzędzie konfliktu Cegielskiego z pruskimi władzami szkolnymi w roku 1846. Owszem, dały mi pełen pogląd na tę sprawę. Nadto i bliższe poznanie ówczesnej generalnej pruskiej polityki szkolnej. Wszystko dokładnie skopiowałem, a ponieważ były to przeważnie czystopisy, niewiele się natrudziłem. W całości mój pobyt w Dahlem, gdzie mieściło się Geheimes Staatsarchiv, nie trwał długo. Miałem więc czas na zwiedzanie Berlina, naówczas bardzo ruchliwej metropolii. Zwiedziłem wszystkie muzea berlińskie, zwłaszcza skoncentrowane na Museum lnsel, nadto nie mniej dokładnie Poczdam. W Berlinie przebywałem mniej więcej 5 tygodni, po czym udałem się w dalszą drogę, zwiedzając kolejno: Wittenbergę, Halle, Weimar, Lipsk, Miśnię, Drezno i Wrocław, wtedy jeszcze Breslau. Wszędzie dość szczegółowo zwiedzałem muzea i galerie. Największe wrażenie zrobił Weimar, który mimo hitlerowskiego pokostu zawsze mocno tchnął atmosferą Goethego, Schillera, Herdera i Lista. Urzekły mnie Drezno, Łaba i jej nabrzeże, no i oczywiście galeria ze

wspaniałą Madonną Sykstyńską Rafaela. Mniejsze wrażenie zrobił wówczas całkiem niemiecki Wrocław, choć podobały się gotyckie kościoły; zupełnie zaś zawiódł oczekiwania kolosalny lecz brzydki pomnik bitwy lipskiej. Ze wzruszeniem natomiast oglądałem miejsce tragedii księcia J ózefa. Poczyniłem też podczas mego pobytu w Niemczech niektóre obserwacje polityczne. Był to czas świetności hitleryzmu. Poczucie wielkości i butę niemiecką widzieć można było na każdym kroku. Obrazem który najmocnej utkwił w pamięci, była rewia wojskowa, którą 1 maja 1937 r. widziałem w Weimarze. Przeważały zdecydowanie oddziały nowych broni, pancerne, lotnicze, przeciwlotnicze. Całkowicie inaczej niż u nas. Przejął mnie strach, bo nie należałem do tych, których uspokoił pakt z Rzeszą hitlerowską.. Były i inne obrazy, jak zrac jonowana żywność, tudzież antyhitlerowskie poglądy, z którymi spotykałem się co krok, już to w skromnych sklepikach, gdzie kupowałem żywność, już to w muzeach, gdy przyszło rozmawiać zwłaszcza z niższą służbą, już to w sferach kościelnych, z którymi się zetknąłem zaproszony niezrozumiałym dotąd sposobem przez proboszcza parafii, w której się zatrzymałem. Była to jednak opozycja słaba, nie istotna w wydarzeniach wielkiej miary. Powróciwszy w pierwszych dniach maja do Poznania, prowadziłem dalej moje poszukiwania, niejedną godzinę spędzając w archiwach i bibliotekach. Praca heurystyczna jednak powoli dobiegała końca. Nagromadził się materiał ogromny, który z kolei należało uporządkować pod względem chronologicznym, jak i merytorycznym. Lubo miałem w tym niejakie doświadczenie, praca powoli posuwała się naprzód. Hamowały ją zajęcia zawodowe w bibliotece Starostwa Krajowego, usługi dla mego szefa, mocno zaangażowanego w pracy politycznej i społecznej, a mnie zaciągającego czy to do swych przemówień, bo był senatorem, czy też do działań w Związku Weteranów Powstań Narodowych, na gruncie rządowym stojącej organizacji powstańców wielkopolskich, gdzie znów był wiceprezesem, wreszcie dom i przyjęcia. Byłem jeszcze młody i nie spieszyłem się. W roku 1938 rozpocząłem pisanie. Też szło powoli, zdołałem wszakże uporać się z pierwszą częścią, obejmującą 6 rozdziałów, a sięgającą chronologicznie po rok 1846, w którym załamała się kariera nauczycielska i naukowa Cegielskiego. Całkiem wyraźna to cezura w jego życiu. Po licznych poprawkach i przeróbkach zdołałem tę część oddać do maszyny, przepisała mi wszystko sekretarka mego szefa, dra Zygmunta Głowackiego, kochana panna Władzia. Jakiekolwiek mogłyby przyjść wydarzenia, a horyzont zaciemniał się coraz bardziej, miałem przynajmniej pierwszą część zabezpieczoną przed zniszczeniem. W roku 1939 pracowałem dalej, lecz szło coraz gorzej. Wreszcie przy

Z teki pośmiertnejszła wrześniowa katastrofa. Liczyłem, że z uwagi na moją działalność w Związku Weteranów albo mnie aresztują, albo deportują do Generalnej Guberni. Nie pomyliłem się. Szukano mnie pod starym adresem u mej ciotki, a w pierwszych dniach grudnia wywieziono do Sokołowa na Podlasiu. Przedtem ukryłem maszynopis i część materiałów do drugiej części we wsi Tarnówko w powiecie czarnkowskim, u mej teściowej. Tam z córeczką Marylką, urodzoną w Poznaniu 10 października 1938 r., schroniła się będąca w ciąży moja żona, przez co uniknęła wywiezienia. Później, w listopadzie 1940 r., przyjedzie z dwójką dzieci, bo druga córka Anna przyszła na świat 14 stycznia 1940 r., do Częstochowy, dokąd przeniosłem się z Sokołowa. W czasie okupacji praca nad Cegielskim uległa oczywiście przerwaniu, zginęła też ta część materiału do dalszych rozdziałów, która pozostała w Poznaniu. Było tego niemało i po wojnie musiałem wznowić poszukiwania. Przedłużyło to w znacznym stopniu proces powstawania książki. Praca naukowa tuż po wojnie natrafiała na liczne trudności. Zasoby, tak archiwalne jak i biblioteczne, uległy albo bezpowrotnemu zniszczeniu, albo wywiezieniu w inne miejsca, skąd powoli wracały. Jakże zresztą można było myśleć o pracy naukowej, skoro nie mieliśmy domu, bo przedwojenne mieszkanie przy ul. Krasińskiego 8c rozkradli częściowo Niemcy, częściowo właśni rodacy, zająwszy je po Niemcach. Tułaliśmy się, prawie bezdomni, po Poznaniu lub Puszczykówku, z trudem zarabiając na utrzymanie powiększonej w czasie wojny rodziny przez przyjście na świat 25 września 1941 r. syna Jana i 14 marca 1943 r. córki Barbary. Nie wróciłem na dawne miejsce pracy, bo Starostwo Krajowe wraz z wojewódzkim samorządem zniesiono. W gruzach zniszczonego gmachu Starostwa spłonęła też biblioteka. Szkoda podwójna: ogólna - bo przepadł bogaty, specjalny księgozbiór i moja prywatna - bo na marne poszedł mój wysiłek bibliotekarza. Bolałem nad takim obrotem sprawy. Szukając nowej posady, znalazłem ją najpierw jako asystent na Uniwersytecie, ale że dochody nie wystarczały na utrzymanie rodziny, zamieniłem ją na lepiej płatne stanowisko kierownika Biblioteki Pedagogicznej, mieszczącej się przy Kuratorium Szkolnym. Tu pracować miałem 12 lat, do roku 1957. Nowe miejsce pracy, podobnie jak poprzednie, dawało dużo zadowolenia, bo lubiłem styczność i życie z książkami. Miałem dobre stosunki z Kuratorium, pozyskałem kilku przyjaciół. Miałem też swobodę ruchu, no i możność pracy naukowej. Chętnie do niej po pięciu latach przerwy powróciłem. Miałem przeróżne propozycje i za wiele przyjmowałem. Liczyłem na moje siły, a być może nawet je przeceniałem. W 1945 r. zająłem się razem z mym kolegą z Kuratorium drem Wincentym Ostrowskim opracowaniem ogromnego

JCJ

materiału wspomnień młodzieży wielkopolskiej o latach okupacji hitlerowskiej, który wyrósł z opracowań szkolnych. Przyszły też inne prace, jak np. przygotowanie do wznowienia przedwojennego "Przeglądu Wielkopolskiego", który wraz z drem Ostrowskim miałem od stycznia 1946 r. redagować. Zarzucano mnie nadto zamówieniami na artykuły i recenzje do "Kroniki Miasta .Poznania", "Przeglądu Zachodniego" oraz gazety "Głos Wielkopolski". Po stratach, jakie spowodowała wojna (zginęli Staszewski i [Franciszek] Szafrański, a opuścili Poznań Wojtkowski i Willaume), historyków zajmujących się dziejami nowożytnymi Wielkopolski pozostało niewielu. Wrócił Skałkowski, również doc. dr Wisława Knapowska i dr Jakóbczyk; ja rangą naukową byłem w tym rzędzie chyba trzeci, również wiekiem. Cegielski w takiej sytuacji pozostał trochę w kącie. Nie porzuciłem go przecież. Najpierw zebrałem mój ocalały materiał. Prócz napisanych już pierwszych rozdziałów, zebrało się niemało zapisków z dawnych poszukiwań archiwalnych i bibliotecznych, także do następnych rozdziałów biografii. Istniały niemniej pewne, również dotkliwe luki, które należało uzupełnić. Najwięcej teraz chodziłem do bibliotek, przeglądałem gazety, które redagował Cegielski: "Gazetę Polską" z lat 1848 - 1850 oraz "Dziennik Poznański" z lat 1859 -1863. Niełatwa to rzecz owo przeglądanie prasy, bardzo czasochłonne. Zdobyłem wszakże dostateczny materiał do rozdziałów o pracy dziennikarskiej Hipolita Cegielskiego, pionierskiej, jeśli chodzi o Poznań. Mogłem też z dawnych i nowych materiałów pokusić się o opracowanie działalności Cegielskiego w różnych towarzystwach społecznych, jak Pomocy Naukowej, Przyjaciół Nauk czy Gospodarczym. Dysponowałem też dawniej zebranym materiałem do rozdziałów o życiu prywatnym, rodzinnym. Najwięcej materiału brakowało do rozdziału tak ważnego jak fabryka, która w najtrwalszy sposób rozpowszechniła imię mego bohatera. Tu z pomocą przyszedł całkiem niespodziewany wypadek. W roku 1946 mijało 100 lat, jak Cegielski po utracie posady nauczycielskiej otworzył w Bazarze Poznańskim handel żelaza. Ponieważ z tej małej placówki wyrosła później, w 1855 r., fabryka maszyn i narzędzi rolniczych, dyrekcja Zakładów "H. Cegielski" postanowiła uznać rok 1946 za stulecie i odpowiednio ten jubileusz uczcić. Pomyślano o historii Zakładów i zwrócono się o jej napisanie do prof. Jana Rutkowskiego, czołowego historyka dziejów gospodarczych, od dawna wykładającego na Uniwersytecie Poznańskim, na Wydziale Prawno-Ekonomicznym. Rutkowski, zajęty całością dziejów gospodarczych Polski, nie miał czasu, aby tym się zająć i zaproponował mnie jako autora. Dlaczego mnie, skoro zagadnieniami gospodarczymi się nie zajmowałem, tego nie wiem. Miał przecież własnych uczniów, do tej pracy odpowiednich, jak Janusza Deresiewicza i Władysława Rusińskiego. Przypuszczam, że bodaj dlatego

Z teki pośmiertnej

mnIe wybrał, gdyż był obecny na moim referacie o Cegielskim na jednym z posiedzeń naukowych Towarzystwa Historycznego czy Komisji Historycznej Towarzystwa Przyjaciół Nauk i przychylnie ocenił moje"'wystąpienie. W rozmowie z profesorem wyraziłem moje wątpliwości i obawy, lecz on dalej zachęcał a nawet obiecał pomoc, jak metodycznie podejść do badań i pisania. Zgodziłem się w końcu na podjęcie tej pracy, lubo krom trudności samego pisania, dochodził pośpiech. Jubileusz przypadł na wrzesień-październik 1946 r. Skontaktowałem się natychmiast z dyrekcją Zakładów, która, zrozumiawszy te wszystkie trudności, przyrzekła jak naj dalej idącą pomoc. Wyznaczyła od siebie własnego człowieka, ekonomistę mgra [Jana] Dmochowskiego, do pomocy dla mnie i zrealizowania spraw związanych z drukiem książki. Kości były rzucone. Ze względu na terminowość zaimówienia, wszystko inne musiałem teraz odłożyć na bok. Przygotowałem plan, który przedłożyłem Rutkowskiemu i który on z poprawkami przyjął. Naczelne miejsce i w tej monografii wyznaczyłem chronologii, w oparciu o nią budując rozdziały. Szybko załatwiłem się z pierwszym rozdziałem, poświęconym Hipolitowi Cegielskiemu jako założycielowi fabryki. Bez większego trudu, lubo przy wielkim nakładzie sił i czasu, zebrałem materiał biograficzny do następców Hipolita Cegielskiego w kierownictwie fabryki, jak Władysława Bentkowskiego i Stefana Cegielskiego. Korzystałem z własnych zapisków, porobionych zwłaszcza do Bentkowskiego w zbiorach Cegielskiej, które w czasie wojny zostały niestety zniszczone, podobnie jak i zbiory Bajońskiej i Sławskiego. Materiał biograficzny do innych osób, ważnych w dziejach Zakładów, otrzymałem przy pomocy Dmochowskiego z różnych stron. Była to jednak dla monografii sprawa raczej uboczna. Dość łatwo również uporałem się z nakreśleniem tła ogólnego, historycznego, na którym rozwijały się Zakłady Cegielskiego czy to w dobie zaboru pruskiego, czy później w czasach drugiej Rzeczypospolitej 1919- 1939. Miało to stanowić.w pracy wstęp do każdego z rozdziałów. Trudności na dużą skalę wynikły, gdy przyszło opracować dwa zasadnicze problemy w monografii - techniczny i ekonomiczny. Oba były mi nieznane, a trzeba było je jakoś rozwiązać. Łatwiej poszło z zagadnieniami technicznymi. Wychowany na wsi, znałem się na różnych narzędziach i maszynach rolniczych, które 'na długo w produkcji dominowały. J ak rzecz dawniej wyglądała, pouczyły mnie różne publikacje, w szczególności opracowany przez samego Hipolita Cegielskiego opis poszczególnych maszyn i narzędzi w jego fabryce, za jego czasów wytwarzanych. Był to opis z jednej strony fachowy, z drugiej pisany jasnym językiem, tak że nie powstały żadne trudności w przyswojeniu sobie tej problematyki. Do późniejszych czasów dyspogjnowałem tak miarodajnym materiałem, jak sprawozdania z niektórych lat oraz sporządzone przez Bentkowskiego notatki przy projektach budowy takich urządzeń w jego czasach, jak gorzelnie, krochmalnie czy cukrownie. Problem techniczny w ostatnich latach, już bardzo skomplikowany i z uwagi na poszerzenie produkcji różnorodny, rozwiązałem w ten sposób, że przez Dmochowskiego poprosiłem o fachowe referaty, co też nastąpiło. Powołałem się na nie w książce. Miałem zatem ten problem rozwiązany, materiał był fachowy, pewny. Gorzej szło mi z kwestiami ekonomicznymi, w miarę czasu coraz bardziej skomplikowanymi. Zdolności do nauk ekonomicznych nie posiadałem, chyba jeszcze mniej niż technicznych. Znalazłem jednak pomoc u niektórych pracowników Zakładów - jak Dmochowski, kolegów - jak mgr Wincenty Muszyński. Najwięcej rad i wskazówek udzielił mi Jan Rutkowski. Rozmowy z nim zaliczam do bardzo przyjemnych i to nie tylko z naukowego punktu widzenia. Był to człowiek wielkiej kultury i głębokiej myśli, nie narzucający gwałtem swoich przekonań, a raczej [dzielący się nimi] drogą rozsądnej argumentacji i ogromnej wiedzy. Zawiodłem się natomiast opracowując dzieje fabryki na archiwum fabrycznym. Jak się zdaje, nie było ono nigdy porządnie prowadzone, a to, co się tam znajdowało, zaginęło w czasie wojny. Ocalały dosłownie strzępy. Nieco więcej dały materiały dawnej Izby Przemysłowo- Handlowej, mianowicie drukowane roczne sprawozdania. Książkę pisałem w szalonym pośpiechu. Miała wyjść na uroczystość, nie mogłem zawieść. Pisałem częściowo w Poznaniu, częściowo w Puszczykówku. Skoro tylko jakiś rozdział lub mniejszą część ukończyłem, zaraz dawałem do przepisania na maszynę. Przepisywał mi mój rękopis emerytowany urzędnik Chosłowski, mieszkający w Puszczykówku. Nie pamiętam już dobrze, ale wydaje mi się, że i do druku tekst oddawano partiami. Dano bardzo ładny papier i sporo ilustracji. Rzecz jednak najważniejsza, iż książka ukazała się w terminie i rozdano ją uczestnikom uroczystości. Zaproszono i mnie, siedziałem obok Rutkowskiego. Książkę na ogół przyjęto życzliwie. Sam niejedną otrzymałem gratulację. Także recenzje podnosiły wartość książki jako pierwszej tego rodzaju. Dla mnie najbardziej miarodajna była ocena Rutkowskiego, zamieszczona na łamach "Roczników Dziejów Społecznych i Gospodarczych" (t. IX, s. 194 - 199), bardzo życzliwa w tonie. W "Rocznikach Historycznych" (t. XVI, s. 321-323) pisał Jakóbczyk, w "Kwartalniku Historycznym" (r. LVII z. 1-2, s. 262 - 263) Deresiewicz, w "Przeglądzie Zachodnim" (r. 1947, s. 81 - 84) Wisława Knapowska, w "Przeglądzie Wielkopolskim" (r. III, s. 56 - 59) dr Mieczysław Jabczyński, w "Kronice Miasta Poznania (r. XX, z. 1, s. 104) Jakóbczyk, w "Twórczości" (r. 1947, nr 6) Marian Tyrowicz, w "Robotniczym Przeglądzie Gospodarczym"fi Kronika ffi. Poznania 2/87

Z teki pośmiertnej

ZAKŁADÓWs« x«<# r x< \<<»4 I L«*, t mm \ /'Jf

18<4S - 1948

Okładka książki Zdzisława Grota 100 lat Zakładów "H. Cegielski". 1846 - 1946 (1946)

(t. XVIII, z. 2, s. 25 - 27) niejaki S. Ukazały się także omówienia w prasie codziennej, w poznańskim "Głosie Wielkopolskim" (nr 349 z r. 1946) pióra J akóbczyka. Naj krytyczniej pisali Deresiewicz i ów S. Recenzja tego ostatniego zawierała akcenty polityczne, autor zarzucał mi sympatie dla klas wrogich proletariatowi - ziemiaństwa i kapitalistów. Dalsze losy książki nie przedstawiały się pomyślnie. Z politycznych względów niechętnie ją rozpowszechniano. Chcąc mieć pisaną inaczej historię, dyrekcja Zakładów zamówiła nowe opracowanie u doc. Wacława Radkiewicza. Jego książka, wydana w roku 1962, górowała nad moją bardziej fachowym potraktowaniem problemów ekonomicznych, gdyż autor był ekonomistą, ustępowała natomiast mojej w ujęciu historycznym. Posłużył się Radkiewicz wyraźnie metodą marksistowską, której zabrakło mojej książce. Pisząc moją książkę, zatytułowaną 100 lat Zakładów "H. Cegielski" 1846 - 1946, wkroczyłem na nowe dla mnie pole badań - dzieje gospodarcze. Po teatrze i biografiach, trzecia to więc dziedzina historyczna w mojej twórczości naukowej. Nie czułem się w niej mocny, toteż nigdy później do niej nie wróciłem. Niemniej kocham tę książkę, może naj trudniejszą w pisaniu, a z całą pewnością najbardziej nieszczęśliwą.

Pisząc 100 lat Zakładów, nie mogłem równocześnie wykończyć biografii. Skoro jednak uporałem się z historią fabryki, przystąpiłem zaraz do przerwanej pracy. Sprawę miałem ułatwioną, bo mogłem w biografii pominąć już problem fabryki, powołując się na monografię. Obie te książki - 100 lat i biografię - traktowałem jako całość. Jakoż już na przełomie lat 1946/47 miałem także biografię gotową do druku. Pierwotnie, jeszcze przed wojną, miała ona wyjść w serii życiorysów. Tak życzył sobie Skałkowski i już przed wojną zapowiedział ją w zestawie mających się ukazać życiorysów. Wojna wszystkie te plany zniweczyła. Seria nie została wznowiona. O druk książki zwróciłem się więc do [Jana] Jachowskiego, po wojnie kierownika Księgarni Akademickiej - spółki, której członkami byli poznańscy naukowcy. W Radzie Nadzorczej owej spółki zasiadali profesorowie [Jan] Sajdak, [Józef] Kostrzewski, [Józef] Górski, jej zarząd zaś tworzyli Jachowski i ja. Z Jachowskim miałem częste, niemal codzienne kontakty, łączyły nas więzy przyjaźni. Moją propozycję przyjął jak najchętniej, zdecydowawszy wydrukowanie książki jako tomu trzeciego Biblioteki Historycznej, redagowanej pod patronatem naukowym Poznań

Okładka książki Zdzisława Grota Hipolit Cegielski (1947)

Z teki pośmiertnejskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, skąd też przyszedł zasiłek pieniężny na wydanie. Druk książki posuwał się szybko, daleko szybciej niż później, choć bez najnowszego wtedy sprzętu drukarskiego. Jeszcze w 1947 r. książka się ukazała. Nosiła prosty tytuł: Hipolit Cegielski. Składała się z 10 rozdziałów tekstu, przypisów, 24 załączników stanowiących przedruk najważniejszych źródeł biograficznych, indeksu oraz 8 ilustracji. Wygląd zewnętrzny książki raczej skromny, odpowiadający upodobaniom wydawcy, papier również mało efektowny. Nie martwiło mnie to, lubo lubię książki elegancko wydawane. Cieszyło mnie przede wszystkim, że mogłem aż na 60 stronach bitego druku wydrukować źródła, w przeważającej mierze w czasie wojny zniszczone, naukowo rzecz naj trwalszą. Biografowie mogą znaleźć się nowi i Cegielskiego jako człowieka i działacza interpretować inaczej - co sam później w okresie naszego stalinizmu mogłem widzieć - źródeł natomiast nikt nie jest w stanie zmienić i one tylko tworzą podstawę poznania człowieka, jego myśli i czynów. Książkę dedykowałem mojej żonie, i to nie tylko w dowód małżeńskich więzów. Bardzo dużo pomagała w powstaniu obu książek o Cegielskim, lubo jako chemik z wykształcenia i naówczas asystent a później adiunkt w Katedrze Chemii Ogólnej na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu a następnie Akademii Medycznej, daleka była od zainteresowań historycznych. Książka ta posiada dla mnie dwa wydźwięki. Pierwszy, to bardziej osobisty. Skałkowski dostrzegł w autorze historyka na tym już poziomie, że mógł on stanąć do habilitacji. Marzyłem o tym, ale nie śmiałem mówić. Tym większą odczułem radość i satysfakcję, kiedy mi ją zaproponował mój mistrz - człowiek bardzo dobry, niesłychanie czuły na los innego człowieka, ale bardzo wymagający pod względem naukowym. Habilitacja moja odbyła się w maju 1948. Stanąłem przed Radą Wydziału pełen lęku, ale uspokoiłem się widząc powszechną życzliwość. Okazał ją nawet ks. [Szczęsny] Dettloff, którego z uwagi na moją przedwojenną polemikę w "Dzienniku Poznańskim" najbardziej się obawiałem. Egzamin się udał, tak samo wykład habilitacyjny. W nie długim czasie przyszło zatwierdzenie z ministerstwa oraz przyznanie docentury. W okresie szalejącego stalinizmu habilitację unieważniono i docenturę cofnięto, niemniej po Czerwcu 1956 zrehabilitowano mnie, uprawomocniając zarówno habilitację jak i docenturę. Co więcej - awansowano mnie na profesora nadzwyczajnego wynagradzając krzywdy. Drugi wydźwięk książki, to naukowy. Hipolit Cegielski został przychylnie przyjęty. Podobnie jak 100 lat, doczekał się kilku wnikliwych, naukowych recenzji. Oto ważniejsze: Wisławy Knapowskiej w "Przeglądzie Zachodnim" (r. III, s. 809-811), Witolda Jakóbczyka w "Rocznikachg5

Historycznych" (r. XVII, z. 1, s. 262 - 266) i w "Kromce Miasta Poznania" (r. XX, s. 204 - 205). Recenzje i wzmianki pojawiły się w prasie codziennej oraz tygodnikach, jak "Odra" (r. 1947, nr 51/52,. s. 7). Wszystkie brzmiały pozytywnie: Knapowskiej niezmiernie dla mnie pochlebnie, J akóbczyka z niektórymi uwagami krytycznymi. Podkreślano pionierską robotę, mocne ugruntowanie źródłowe. Zdaniem Knapowskiej, był to życiorys "pisany z wielkim umiarem człowieka nauki". Ponad te czy inne wartości naukowe wyrosła we mnie świadomość, że wydobyłem z niepamięci postać istotnie historyczną. Wkrótce, i to na podstawie właśnie moich badań, zaawansuje Cegielski w opinii nie tylko naukowej, lecz także społecznej do jednego z przywódców naszego społeczeństwa w zaborze pruskim, podobnie jak Marcinkowski, czy - w czyni zasługa Franciszka Szafrańskiego - Gustaw Potworowski. Wyznaczenie właściwego miejsca ludziom w historii to jedno z głównych zadań historyka, zadanie o znaczeniu moralnym. Po wydaniu obu książek, o dziejach fabryki i biografii, z postacią Hipolita Cegielskiego nie utraciłem kontaktu. Gdy w 1959 r. nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, a pod redakcją Witolda Jakóbczyka, ukazywało się zbiorowe dzieło typu biograficznego Wybitni Wielkopolanie XIX wieku, zwięzły rys biograficzny Cegielskiego ja napisałem. Liczył on niecałe 40 stron druku, nie wychodził poza poprzednie me badania ani też inne, bo takowych nie było. Z drobnymi poprawkami względnie uzupełnieniami powtórzyłem go w nowej serii krótkich życiorysów Wielkopolan, w wydanej przez to samo Wydawnictwo i pod tą samą redakcją 7 lat później dwutomowej książce Wielkopolanie XIX wieku. Cegielski znalazł się w I tomie (s. 211-243). Wreszcie krótki już biogram napisałem do Wielkopolskiego Słownika Biograficznego (s. 93 - 94). Uchodziłem więc zawsze za głównego znawcę postaci Hipolita Cegielskiego, podczas gdy w zakresie dziejów fabryki wyrósł obok mnie drugi znawca, docent Akademii Rolniczej, ekonomista z wykształcenia Wacław Radkiewicz, który w 1962 r. wydał książkę Dzieje Zakładów "H. Cegielski" 1846 - i960. Zajęty różnymi innymi badaniami nie sądziłem, abym kiedykolwiek znów musiał zasiąść do obszerniejszego studium o Hipolicie Cegielskim. Habent sua Jata także niektóre wydarzenia historyczne, jak i postacie.

Cegielski stawał się teraz człowiekiem modnym i nader interesującym w różnych kołach społecznych i politycznych, tak jak poprzednio był zapomniany. Przede wszystkim stawał się przykładem pracowitości, obowiązkowości i rzetelnej roboty - cech nieczęstych w naszym społeczeństwie, zwłaszcza poza obrębem dawnego zaboru pruskiego. Z tych i innych powodów zrodziło się zapotrzebowanie na nową biografię Cegielskiego. Stara, z roku 1947, była w handlu niedostępna, co najwyżej w antykwariatach. Poza tym jako ściśle naukowa nie nadawała

Z teki pośmiertnej

się dla szerszych kręgów czytelników: czy to młodzieży szkolnej, czy robotników-cegielszczaków. Gdy przeto, bodaj w roku 1977, powstała częściowo z inicjatywy dyrektora Oddziału Poznańskiego Państwowego "Wydawnictwa Naukowego pani [Władysławy] Klawiter, CZęSCIOWO mOJeJ, myśl utworzenia serII wydawniczej Wybitni Wielkopolanie, na którą składać się miały popularne lecz przy tym naukowo ujęte monografie, odżyła ponownie myśl o biografii Hipolita Cegielskiego, oczywiście w moim opracowaniu. W roku 1977 jako pierwszy tom owej serii ukazała się moja książka o [Karolu] Libelcie (Zycie i działalność Karola Libelta), jako tomik następny zaś pójść miał mój Cegielski. Miał mieć podobne rozmiary co Libelt, czyli gdzieś 10-12 arkuszy autorskich, przy dość znacznej ilości ilustracji. Chodziło o książkę popularną, dostępną dla szerszych mas a nie tylko dla wąskiego kręgu fachowców. Bez większego namysłu wyraziłem zgodę i natychmiast zasiadłem do roboty. Nie ulega wątpliwości, że pracę miałem ułatwioną przez poprzednie badania. Ponieważ wówczas zebrałem możliwie pełny materiał, a ze względu na zniszczenia wojenne ponownie go przejrzeć i ewentualnie inaczej odczytać już nie mogłem, nie sądziłem, abym zdobyć mógł jeszcze coś nowego, o większym znaczeniu. Pojechałem wszakże do Krakowa, aby zbadać nieliczne tamtejsze źródła dotyczące Cegielskiego. Podróż się opłaciła. Wtedy to właśnie stwierdziłem, że Bolesławicie czyli Kraszewskiemu do Rachunków służyli swoimi materiałami Marceli Mott y i Józef Mroziński, dowodem czego są ich rękopisy w bogatej korespondencji Kraszewskiego znajdującej się' w Bibliotece Jagiellońskiej . Na kilka dotąd mi nie znanych listów Cegielskiego do Koźmianów natrafiłem w krakowskiej bibliotece PAN. Poza tym, będąc w Berlinie, przejrzałem materiały znajdujące się w archiwum Uniwersytetu Humboldta, znajdując niejeden nowy szczegół. W Poznaniu na bogaty materiał ilustracyjny natrafiłem w rodzinie Rzyskich. W ten sposób zdołałem nieco wzbogacić moją dotychczasową wiedzę o Cegielskim, przekonując się raz jeszcze, że nigdy się wszystkiego nie odkryje i zawsze coś pozostanie dla następców. Pisanie książki rozpocząłem, jak dowodzą ślady, 16 lipca 1978 r. Tempo wziąłem od razu duże, już w lipcu miałem napisanych 5 rozdziałów. Dalszych 6 rozdziałów powstało w sierpniu. Pracę nad książką przerwał wyjazd z żoną do Paryża, a potem inne, pilniejsze roboty pisarskie. Do Cegielskiego powróciłem dopiero w styczniu 1979 r. Znów szło szybko, tak iż ostatniego lutego dobiłem końca. Pisałem tę książkę szybciej niż inne. Sprawiły to znajomość przedmiotu, łatwiejsze bądź co bądź bo bez przypisów komponowanie pracy popuplarnej, wreszcie uczuciowe zaangażowanie do postaci, nieprzerwanie trwające od pierwszego się z nią zetknięcia. Cegielski, na pozór człowiek prozaiczny, ścisły filolog, gorliwy organicznik i pedantyczny kupiec-przemysłowiec miał w gruncie rzeczyg7romantyczną naturę, która umożliwiała mu mierzyć siły na zamiary - według wezwania Mickiewicza, którego zresztą wielbicielem był przez całe życie. Dalsze narodziny książki posuwały się dość szybko naprzód. Maszynopis przekazałem [Wielkopolskiemu] Towarzystwu Kulturalnemu, które finansowało publikację. Stamtąd trafił on do PWN, gdzie w swoje obroty wzięła go dzielna redaktorka, a dawna moja uczennica z Uniwersytetu, Maria Zielińska. W październiku oddano rzecz do składania. Drukowały Poznańskie Zakłady Graficzne im. Marcina Kasprzaka. Książką zainteresowały się Zakłady "H. Cegielski", tak że nakład książki ustalono na 5 tysięcy egzemplarzy. Druk książki trwał do marca 1980 r. Gdy otrzymałem jej pierwszy egzemplarz, byłem bardzo ucieszony. Książka wyglądała ładnie. Okładkę z wizerunkiem Cegielskiego, jak i inne ozdobniki, skomponował Józef Skoracki, grafik powszechnie ceniony w Poznaniu. Dano 33 ilustracje, z których kilka było przedtem zupełnie nieznanych, ładny biały papier i format bardzo wygodny, bo do kieszeni. Druk również wypadł zadowalająco, błędów nie znalazłem. Nowa książka o Cegielskim spotkała się, jak to miałem możność spostrzec, z dobrym przyjęciem. Znikała szybko z półek księgarskich. Były wzmianki w gazetach, lecz na poważniejsze recenzje, wyjąwszy "Nowe Książki" (r. 1980, nr 14, s. 18 - 19), nie natrafiłem. Było więc inaczej niż w roku 1947. Wtedy były dobre recenzje, ale słaba poczytność, teraz odwrotnie. Wolę to drugie, bo miło autorowi jeśli wie, że go czytają. Z reakcją czytelników spotkałem się wielokrotnie. Dałem przy różnych okazjach około 100 podpisów autorskich. I znów, rzecz dziwna, jak w roku 1946 zbiegła się moja książka z uroczystościami w Zakładach "H. Cegielski". Trudno powiedzieć, z jakich względów je urządzono, przypuszczam, że z politycznych. W roku 1981 przypadało 135-lecie. Mówiąc szczerze, żadna to uroczystość, bo równie dobrze święcić można 134-lecie lub każdy inny rok. Tymczasem 135-leciu nadano niezmiernie bogaty charakter. Powstał pod patronatem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej osobny Komitet Organizacyjny Obchodów. Przewodniczył mu zrazu ówczesny pierwszy sekretarz w Zakładach, a potem pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego Edward Skrzypczak. Poproszono na członków również trzech naukowców: Jakóbczyka, Radkiewicza i mnie. I trzeba powiedzieć, że nie zasiadaliśmy tam tylko dla dekoracji. J akóbczyk zorganizował sesję naukową, ja miałem kilka wystąpień w charakterze mówcy. O Hipolicie Cegielskim jako twórcy prasy poznańskiej mówiłem na seSji dziennikarskiej w czasie Mędzynarodowych Targów Poznańskch. Drugi raz o Cegielskim przemawiałem na obchodzie rocznicowym gazety zakładowej, z której to okazji wręczono mi odznakę Zasłużonego Pra

Z teki pośmiertnejcownika HCP. W początkach października 1981 r. miałem mówić przy odsłonięciu tablicy ku czci Cegielskiego na gmachu Bazaru, lecz ponieważ wyjechałem z żoną na dłużej do Rzymu, zastąpił mnie Jakóbczyk. Gdy powróciłem z Rzymu, w listopadzie pojechałem z delegacją do wsi Ławki pod Trzemesznem, gdzie urodził się Hipolit Cegielski. W tymże dniu odbyła się w Trzemesznie udana uroczystość ku czci twórcy Zakładów i znów wygłosiłem referat o związkach Cegielskiego z tym miastem. Nie tylko bowiem pod Trzemesznem się urodził, lecz był również uczniem ówczesnego progimnazjum w Trzemesznie. Miasto szczyci się niejednym wielkim człowiekiem, chociażby Janem Kilińskim, o Cegielskim jednak niewiele tam wiedziano. Teraz padł projekt, aby tamtejszą szkołę techniczną nazwać imieniem Hipolita Cegielskiego. Myśl to, moim zdaniem, jak najbardziej trafna i słuszna. W listopadzie [1981] wreszcie, na sesji naukowej na Uniwersytecie, wygłosiłem referat o Hipolicie Cegielskim i jego kontynuatorach w kierownictwie Zakładów. Dalszymi referentami na tej sesji byli docenci Radkiewicz, Tatara, Szulc i Kowal. Na grudzień przewidziane były dalsze imprezy, wśród nich uroczyste odsłonięcie popiersia Hipolita Cegielskiego w hallu gmachu Dyrekcji Zakładów, znów z moim przemówieniem. Plany te zniweczyło niespodziewane ogłoszenie 13 grudnia stanu wojennego w Polsce. Komitet przerwał działalność. Gdy po niejakim czasie warunki stały się nieco łagodniejsze, zebraliśmy się 4 lutego 1982 r.

[Poznań 26 I - 4 II 1982]

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1987.04/06 R.55 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry