JERZY MŁODZIEJOWSKI

Kronika Miasta Poznania 1951/1956 R.24

Czas czytania: ok. 13 min.

SZEŚĆ LAT POZNAŃSKIEJ MDZTI<l

Cóż prostrzego jak wyszperanie w archiwach Opery, Filharmonii, Symfonicznej Orkiestry Objazdowej, Związku Kompozytorów, Wielkopolskiego Związku Śpiewaczego (piszę dziś o tej d a w n e j n a z w i e ze szczególnym wzruszeniem!), poznańskich szkół muzycznych, Estrady i muzycznego działu Polskiego Radia szeregu cyfr oraz imponujących statystyk z działalności sześcioletniej? Byłoby się czym pochwalić i dumnie podkręcić wąsa. Jednakże nie o to chodzi! N a progu nowych czasów w życiu państwowym trzeba zdać sobie i innym sprawę z niedoborów muzycznego bytowania w naszym mieście. Było ich i jest z całą pewnością wiele ale nie wszystkie zdają się być przeszkodami nie do usunięcia. Od razu warto nadmienić, że nie tylko opłakane warunki finansowe zmogły wiele inicjatyw i obaliły jeszcze więcej nadziei. Pewne symptomy upadku zamiłowań muzycznych leżą w mało dostrzeganym fakcie złej pracy u podstaw umuzykalnienia - karygodnego usunięcia obowiązkowej nauki śpiewu w podstawowych szkołach. Po prostu zabrakło nam - wykonawcom - słuchaczy, którzy lubiliby muzykę i odczuwali konieczność jej istnienia w swym młodym życiu. Bywały takie czasy, że muzyka stawała się powszednim chlebem dla najszerszych warstw mocno , .rozwarstwionego" społeczeństwa tak w dużym, jak i małym mieście, nierzadko nawet prowincjonalnym miasteczku o trudnym doń dostępie z zewnątrz. Kto wie, czy jakiś, fantastyczny "zakaz muzyki" nie sprawiłby cudów a contrario... Wędrujmy jednak w sferę konkretnych faktów, które nam nieco oświetlą muzyczne stosunki Poznania w minionym sześcioleciu.

Muzyka już dawno przestała rodzić się anonimowo. Tworzą ją kompozytorzy.

Istnieje wiele przyczyn powstawania kompozycji. N ajszlachetniejszą bodaj pobudką twórczości jest wewnętrzny imperatyw. Kompozytor m u s i pisać! Muzyka tkwi w nim głęboko utajona i trzeba tylko przysłowiowej iskry, by buchnął twórczy ogień. Istniała i wciąż jeszcze istnieje "okazja" zamówień społecznych. Tylko ignoranci tłumaczą sobie państwowe zamówienie jako "kierowanie twórczością". N igdy dotąd w naszej kulturze nikt oficjalnie u polskiego kompozytora niczego nie zamawiał. Bywały zamówienia prywatne - jak na przykład pewien przemysłowiec warszawski zwrócił się do Karola Szymanowskiego z prośbą skomponowania "Requiem" - doszło w konkretnym przypadku* do "Stabat Mater" i to z polskim tekstem a nie tradycyjną łaciną, której Szymanowski nigdy nie potrafił swemu sercu przyswoić. Dopiero w minionych 12-tu latach kulturalna polityka naszego państwa zajęła się owymi zamówieniami u licznej rzeszy kompozytorów. Pisali to - co było w ich myślach a przeważnie Komisja Zamówień Kompozytorskich projekty owe przyjmowała i... płaciła. Płaciła dobrze a z czasem nawet jeszcze lepiej. Nikt kompozytorowi nie "siedział na głowie" i nie wymagał terminowej daty ukończienia zamówionej kompozycji,. Można było zawsze (któż zdoła "przewidzieć" czas komponowania?) termin dostawy przedłużyć. Dzięki tej polityce powstało wiele dzieł, które dziś stanowią trzon naszej młodej twórczości muzycznej. Zamówienia takie otrzymywali i nadal otrzymują niemal wszyscy poznańscy kompozytorzy. Kto należy do ich kręgu? Posiadamy od kilku lat własne "koło terenowe", skupiające kompozytorów z Poznania, Wielkopolska, części Pomorza i Wrocławia. Slruktuia Związku Kompozytorów Polskich, które posiada kilka takich "terenowych kół" jest w kategoriach członkostwa następująca: pomijając godności honorowe i t ytuły "nadzwyczajne" - Związek ma członków rzeczywistych, kandydatów i osobne "Koło Młodych". Rzeczywistymi są kompozytorzy o znanym nazwisku i dużym jakościowo dorobku. Kandydatami zostają przeważnie ci z "Koła Młodych", którzy obok dyplomowych prac posiadają już w tece warte uwagi kompozycje. Młodzież konserwatoryjna - komponująca - gromadzi się we wspomnianym "Kole Młodych". Związkowi Kompozytorów Polskich zależy, by w jego gronie znaleźli się możliwie wszyscy, którzy poważnie sprawom twórczym (również i w dzie'dzinie muzykologii-) się oddają. Wszelako istnieją kompozytorzy niezrzeszeni. Nie tu miejsce na roztrząsanie powodów tego stronienia od Związku. Szkoda tylka, że właśnie ci niezrzeszeni nie uważają za moralny obowiązek zgłoszenia swych dzieł specjalnej i bardzo bezstronnej Komisji Kwalifikacyjnej, która orzeka możliwości wstąpienia do Związku.

W Poznaniu żyją, mieszkają i tworzą następujący kompozytorzy i muzykolodzy Tadeusz Szeligowski, Maria Szczepańska, Stefan Bolesław Poradowski, Jerzy Młodziejowski i Stanisław Wisłocki z grupy członków rzeczywistych, nadto Walerian Gniot, jako członek nadzwyczajny, wreszcie kandydaci: Andrzej Koszewski oraz Bogusław Madej. Koło Młodych liczy w swych szeregach Franciszka Wasikowskiego, Ryszarda Gardo, Władysława Słowińskiego, Jerzego Kurczewskiego i Zygmunta Mahlika. Są oni lub byli uczniami Szeligowskiego i Poradowskiego. N ie wymieniam na tym miejscu niezrzeszonych kompozytorów i mieszkających poza Poznaniem. Działalność "Koła Poznańskiego" - (do roku 1953 przewodniczącym był Stefan Poradowski - po nim do chwili obecnej - Jerzy Młodziejowski) polegała na uczestniczeniu przedstawicieli we wszelakich posiedzeniach i komisjach kulturalnych, na urządzaniu dość częstych koncertów kameralnych j, reprezentowaniu interesów związku twórczego na zewnątrz. W minionym pięcioleciu powstało 1 szereg wykonanych już i mających ustaloną opinię dzieł muzycznych, Szeligowski ostatnio skomponował swą drugą operę "Krakatuk" , trio fortepianowe i liczne rpieśni. Poradowski - koncert na flet i harfę oraz trio smyczkowe, Młodziejowski -. koncert fletowy, sonatinę obojową, kwartet na instrumenty dęte, uwerturę "filarecką", Wisłocki doskonały koncert fortepianowy, Koszewski - Allegro symfoniczne i Simfoniettę, nadto pieśni chóralne - Madej wreszcie uwerturę i dopiero co ukończony koncert fortepianowy. O kompozycjach członków "Koła Młodych" nie piszę z, powodu braku miejsca. Nie wszystkie wymienione kompozycje grane były w Poznaniu. Nie zawsze udaje się wprowadzić poznańską prapremierę na estradę auli uniwersyteckiej lub na scenę opery pod Pegazem. Jest to - niestety - zjawisko dość symptomatyczne a pewna ilość przyczyn z pewnością leży v / poznańskich objawach "stalinizmu". Przed nami przecież nadzieja na lepszą przyszłość.

Po nieodżałowanej śmierci profesora dra Adolfa Chybińskiego doskonale przezeń zorganizowany uniwersytecki Zakład Muzykologiczny został po prostu niemal całkowicie zlikwidowany i w wielu agendach przeniesiony do Warszawy. Jest to godna najżywszego żalu sprawa! Był czas, w którym o wszystkich sprawach muzycznej twórczości chciała w Polsce decydować dr Zofia Lissa, Trudno tu dociekać przyczyn częściowej a zapewne i całkowitej w kolejności likwidacji naszego Zakładu Muzykologii - dość, że wyrządzono Poznaniowi niepowetowaną szkodę kulturalną. Opuścili nasze miasto małżonkowie Jadwiga i Marian Sobiescy, znakomici, na ogólnopolską miarę etnografowie muzyczni. Przenieśli się do Warszawy, gdzie pracują w Państwowym Instytucie Sztuki i nie sądzę, by byli z tej translokacji nader zadowoleni. Żywy za czasów prof. Chybińskiego ruch muzykologiczny był swego rodzaju atrakcją dla kończących szkoły muzyczne młodych ludzi. Dziś odebrano im możność pracy na to

Jerzy Młodziejowski

rach muzykologii w umiłowanym zawodzie w rodzinnym mIeSCIe. A przecież publikacje Zdzisława Szulca, Kornela Michałowskiego i Erwina N owaczyka zyskały sobie ogólny sukces!

N ajbardziej reprezentacyjnym budynkiem muzycznym w Poznaniu jest bez wątpienia opera. N a szczęście nie są to tylko zewnętrzne i fasadowe okazałości. Długi okres dyrektury Waleriana Bierdiajewa potrafił skonsolidować jeszcze mocniej poszczególne elementy w operze. Wizyta naszego zespołu w Moskwie była najlepszym dowodem, że poziom poznańskiej opery jest odpowiednio wysoki i reprezentacyjny. Bierdiajew szczególnie popierał wypróbowaną, dawną twórczość rosyjską. Mieliśmy okazję poznać "Borysa Godunowa" Musorgskiego, "Śnieżynkę II Korsakowa i "Księcia Igora" Borodin a - z baletów: "Jezioro Łabędzie" Czajkowskiego. Nadto Szeligowskiego "Bunt Żaków" i kilka wznowień z tradycyjnego żelaznego repertuaru - zresztą bardzo przez publiczność lubianego. Po przejściu Bierdiajewa do stołecznej opery poszły po mieście wiadomości, że dawny dyrektor zabrał ze sobą do Warszawy najlepsze siły. Wieść urosła do ogromów ale w praktyce okazała się naj zupełniej przewiększona. Nowy dyrektor opery - Zdzisław Górzyńska który do Poznania przyjechał już po raz drugi - dał wymowne dowody, że fundamenty zespołu wcale nie zostały zachwiane. Kilka nowych sił wokalnych wykazało się dotąd bardzo dobrymi wynikami. Górzyński hołduje słusznym zasadom kultywacji prawdziwie wartościowego żelaznego repertuaru. Nie udała się jedynie próba przypomnienia "Nizin" d'Alberta. Po prostu publiczność nasza nie zasmakowała w tej eklektycznej ale istotnie scenicznej muzyce. A przecież tegoż kompozytora "Zamarłe oczyli przed wojną tak bardzo się tu podobały... Be rdzo interesującą okazała się próba wystawienia "Wolnego strzelca" Webera. Dzieło to leży u podstaw operowego romantyzmu i każda scena powinna pokusić się o jego dobre wystawienie. Takim też był spektakl poznański. Nareszcie też przełamano absurdalne zakazy centralne i wystawiono u nas "Holendra tułacza" Wagnera - drugą po wojnie operę mistrza w okresie powojennym; "Lohengrin" miał się pojawić pierwotrie w Poznaniu pod batutą Bierdiajewa - jednak przewędrował z nim do Warszawy i tym wyprzedził Poznań w akcji ponownego "uwagneryzowania" polskiego repertuaru operowego. Zaproszony do współpracy niemiecki reżyser i inscenizator 7i Dessau- Willi Bodenstein wrą» 51 całym zespołem opitacował doskonale "Holendra" i oto byliśmy świadkami istotnie udanej premiery. Wznowienie "Lakme" i baletu Różycliego "Pan Twardowski" jak również ponowna inscenizacja "Legendy Bałtyku" Feliksa Nowowiejskiego i zawsze atrakcyjny "Baron cygański" Straussa - oto dowody bardzo rozważnych kroków Górzyńskiego w dziedzinie repertuarowej. Balet naszej opery pozostaje niemal stale w tym samym składzie osobowym. I u nas - niestety - dają się czasem zauważyć złe skutki centralnych poczynań i nierozsądnych ambicji osobistych w łonile kierownictwa choreograficznego. Któż tu w Poznaniu już nie prowadził baletu?! Istna rewia talentów i stylów! Ostatecznie mamy Jerzego Gogóła i... dość dobrze znany z twarzy i nóg zespół baletowy. N owych gwiazd jeszcze brak na tym firmamencie. Doskonałą stroną poznańskiej opery jest świetna orkiestra, z całą pewnością najlepsza z operowych w Polsce. Zasiadają w niej ludzie o olbrzymim zawodowym doświadczeniu, nierzadko profesorowie konserwatorium, mający swych uczniów w pracy bezpośrednio pod opiekuńczym wzrokiem. Górzyński może być dumny ze swej orkiestry a słuchacze również. N a szczególną uwagę zasługuje styl Wiktora Buchwalda - kierownika chóru. Nie są mi znane jego metody pracy ale wyniki widzę zawsze doskonałe. Tu czuje się - zwłaszcza w zespole żeńskim - stałą troskę o świeżość brzmienia i czystość intonacji. Już w ostatnim akcie "Igora" biliśmy zawsze brawo chórowi a cappella za sceną a w "Holendrze" prządki śpiewały z podziwu godną dokładnością i precyzją. Za najsłabszą dotąd stronę poznańskiej operyuważam kwestie reżyserskie. Od niedawna mamy u nas Antoniego Majaka, co daje pewną rękojmię, że i ten element się poprawi. Zespół solistów pracuje dokładnie i miarowo. Nie ma niespodzianek (w obie strony!) ale też posiadamy przynajmniej wyrównany ogólny poziom. Wielką szkodą dla Poznania była śmierć Aleksandra Klonowskiego -. przedwczesna i prawdziwie tragiczna.

Filharmonia Poznańska pozostaje od chwili założenia pod) tym samym kierownictwem artystycznym Stanisława Wisłockiego. Pianista, kompozytor i dyrygent - cały swój czas poświęcił ostatnio batucie. Niestety bywa rzadkim gościem na poznańskiej estradzie ale w swych programach stara się zawsze wprowadzić jakąś interesującą nowość z wielkiego świata. Nie zawsze opinia publiczności przyklaskuje wyborowi Wisłockiego. Obok "Symfonii liturgicznej" Honeggera - doskonałej i wielkoplanowej '- zdarzają się pozycje dość problematyczne, jak "Stworzenie świata" Dariusa Milhauda. Ale nie o to wreszcie chodzi! Mam jednak niejaką pretensję co do programowego układu we Filharmonii. Niestety - moim zdaniem - zbyt często powtarza się (nie zawsze w najlepszym wykonaniu) wszelakie "piąte, trzecie i szóste II symfonie. Znamy je świetnie od wielu lat. Poznało je i najmłodsze pokolenie muzycznej publiczności od deski do deski. Również i zespół solistów mógłby się bardziej odnowić. Brakuje nam (obok istotnie ważnego repertuaru żelaznego) zapomnianych dzieł wielkich mistrzów. Brakuje Corelliegd, Haendla i Bacha... Pamiętny "Festiwal bachowski" był imprezą nader poważną i bardzo udaną ale po nim nastała u nas w "państwie Jana Sebastiana" głucha pustka. Bacha powinno się mieć stale na uwadze - nie tylko od święta lub jakiejś okrągłej rocznicy. Mieliśmy wszystkie "Koncerty brandenburskie" ale od tych dni już ich nie słyszano. Zbyt mało wykonano kantat - zresztą to sprawa udziału chórów amatorskich miasta - bardzo dziś problematyczna i niemal żenująca. Brakowało nam klasycznej muzyki wiedeńskiej, którą reprezentował jedynie Mozart w okazałym zresztą festiwalu. Zagubił się gdzieś uroczy Haydn, którego nie zdołały przypomnieć dość oschłe wykonania tej czy drugiej "standartowej II symfonii. Bardzo brakowało romantyków a w ich rzędzie słusznie czekającego na renesans Mendelssohna i dziwnie zaniedbanego Schumanna. O Strawińskiego trudno dziś pytać. Przecież wiemy doskonale, że był właśnie w okresie mych impresji cichy zakaz wykonywania jego dzieł, idący z Warszawy. Mamy nadzieję, że Wisłocki w najbliższej przyszłości zabierze się sumiennie dd "przekroju" przez jego> twórczość, zupełnie u nas (poza "Pietruszką" i mało ważnymi drobiazgami) nie znaną. Przecież Strawiński jest po śmierci Bartoka jedynym kompozytorem o światowych rozmiarach.

Batutę dzieliło w tych sześciu latach z Wisłockim kilku dyrygentów ale ostatecznie pozostał Józef Wiłkomirski, który nadto dzierży we Filharmonii ster upowszechnienia muzyki na prowincji. N a osobną wzmiankę zasługuje poważny sukces artystyczny recitali. Dyrektor Zdzisław Śliwiński nie zaniedbuje żadnej okazji, by Poznaniowi zaprezentować wielkie sławy europejskie na estradzie. Sądzę, że występy Gertlera i Ojstracha, Askenazego i bukareszteńskiej orkiestry z Jerzym Georgescu na czele były wydarzeniami muzycznymi, o których będzie się jeszcze długo mówiło w Poznaniu. Przy Poznańskiej Filharmonii osiidł popularnie tak w całej Polsce zwany "Chór Stuligrosza" . Pochodzi w prostej linii od świetnej działalności księdza Wacława Gieburowskiego, mistrza naszego poznańskiego laureata Stefana Stuligrosza. Niestetychór przez pewien niebezpieczny okres czasu szedł niewłaściwą drogą. Miast kultywować wyłącznie muzykę a cappella - w tym oczywiście i utwory specjalnie dlań napisane Gak "Kolorowe melodie" Ekiera!) zaczął produkować się dla przykładu w "Pieśniach kurpiowskich" Szymanowskiego, pisanych najwyraźniej na mieszany zespół ko

Jerzy Młodziej owski

biet i mężczyzn a nie na całkiem odmienne w brzmieniu i zastosowaniu głosy chłopców w przedmutacyjnym okresie śpiewania. Nie bardzo właściwe wydaje mi się również używanie tego chóru w "Requiem" Mozarta. Jednakże Stuligrosz czyni to z pewnością "c on trę coeur". Jego najwłaściwszą domeną jest wiełogłosowość dostojnej "Szkoły Rzymskiej" z Palestriną na czele! I naturalnie z jego polskim odgałęzieniem SzamotuIskiego , Gomółki, Pękiela i Szadka. Dość już sztucznych pożywek w rodzaju (zabawnej zresztą) "Pieśni rokoszan Zebrzydowskiego". Rozumiemy dobrze, że zaśpiewanie w całości "Missa Papae Marcelłi" byłoby w niesławnym żdanowowskim okresie skandalem na miarę niesłychaną! Ale wierzę naj mocniej , że właśnie tę mszę posłyszymy w najbliższym "Wielkim Tygodniu" i to nie na Auli a w odnowionej Katedrze, jak to było od wielu, wielu łat. I obok niej niezapomnianu "Improperia" i Michała Haydna "Tenebrae" i naszego Ziełeńskiego "In Monte Olyveti"... Doskonały chór męski, jaki Stuligrosz w swym zespole posiada, jest zdolny do dobrych wykonań nieznanej dotąd w Poznaniu literatury wraz z orkiestrą. Dowodem były wykonane już dzieła Mendelssohna i Brucha, Trzeba tę linię nadal kultywować i! nie widzę żadnej przeszkody, by na kolejnym koncercie Filharmonii solistą był męski chór Stuligrosza, wykonujący znane (nie u nas!) dzieła Griega, Szervanskyego, Dobiasza i innych atrakcyjnych kompozytorów. Są też przesłanki, że wreszcie Chór Stuligrosza wywędruje w świat daleki, by pokazać, że "Polacy nie gęsi i swój język mają". Sukcesów najpiękniejszych życzymy zespołowi my wszyscy, którzyśmy wzrośli na katedralnej tradycji Gieburowskiego i jego ucznia.

Piękna inicjatywa Norberta Karaśkiewicza w stworzeniu u nas Studio Dawnej Muzyki i Tańca po kilku udanych wieczorach rozpłynęła się w nicości. Zabrakło pieniędzy na tę imprezę, która mogłaby być ważnym ogniwem w ukulturalnieniu naszego miasta. Nie można z ambitnego planu zrezygnować ale dobrzeby było obmyśleć skuteczną linię postępowania na dalszą przyszłość. Pokładamy tu nadzieję w Wydziale Kultury Miejskiej Rady Narodowej.

Obok Opery - Filharmonia Poznańska godnie więc reprezentuje muzykę w Poznaniu, Wspomnieć też trzeba o konkursie im. Wieniawskiego już odbytym w 1952 roku i czekającym nas następnym w roku 1957. Ileż starań i zabiegów trzeba było położyć w "przydzieleniu" tej ważnej i efektownej (w dobrym słowa znaczeniu!) imprezy na stałe Poznaniowi! Sprężystość organizacyjna Zdzisława Śliwińskiego (okazana nie raz jeden w podobnych okazjach) wydała plony i Poznań mieć będzie arenę szlachetnej walki o prymat młodych skrzypków świata. Filharmonia nasza nagrała ostatnio na wolnoobrotowe płyty szereg arcydzieł, między nimi zaś całość "Harnasiów" Karola Szymanowskiego.

Bardzo opornie rozwija się w Poznaniu muzyka kameralna. Z przyczyn trudnych do określenia słuchacze omijają tego gatunku imprezy. Prawda, że młodzi i najmłodsi muzycy zupełnie nie przykładają wagi do gry w kwartecie smyczkowym. Prawda, że krótki pobyt w szkole muzycznej zdoła na nikłą chwilę przykuć ich wysiłki do obowiązkowej "lekcji kameralnej" (nie nosi wprawdzie ona. tej nazwy ale rozumiemy o co chodzi!). Prawda gorzka natomiast, że po wyjściu ze szkoły i rozpoczęciu zawodowej pracy ginie chęć do domowego muzykowania. Przed trzema laty zawiązał się w naszym mieście zawodowy "Poznański Kwartet Smyczkowy" (w obecnym składzie: Stanisław Bocek, Stefan Rydzewski, Jerzy Młodziejowski, Tadeusz Egiejman), który ma już zią sobą długi szereg publicznych i radiowych występów oraz interesujących pierwszych w Polsce wykonań. Niestety ta inicjatywa nie pociągnęła za sobą następców. Najważniejszą bolączką "domowej muzyki" jest jej nietrwałość i inicjalna deklaratywność, przy czym względy opłacalności grają poważną, acz niekoniecznie chlubną rolę

Przy Filharmonii zawiązał się również kwartet smyczkowy ale dotąd nie wykazał żywszej działalności, czego nie można żadr,ą miarą powiedzieć o "Kwintecie instrumentów dętych" w tejże Filharmonii.

Międzyszkolny Chór Chłopięcy z Poznania wykazuje ożywioną działalność pod batutą Jerzego Kurczewskiego. Ma w swym repertuarze poważne osiągnięcia artystyczne i wychowawcze. Nie tylko urządza cenne dla zdrowia "zimowiska" w Zakopanem ale wyjeżdżał latem 1956 roku do Szczecina, Warszawy, na Węgry, do Pragi i Berlina, gdzie wielokrotnie występował i nagrywał szereg piosenek do radia. Wadą - mym zdaniem - sympatycznego chóru jest obracanie się (jak dotąd) wyłącznie w repertuarze piosenek w układzie Kurczewskiego. Wydawałoby się, że dyrygent chóru wyciągnie właściwe dla siebie konsekwencje artystyczne z dobrych i wypróbowanych wzorów z Czechosłowacji i Węgier (repertuar!) - niestety tak się nie dzieje. Oparcie chóru o dotąd niespotykaną w Polsce praktykę współdziałania z. maleńkim zespołem 5-6 instrumentów dętych tylko sporadycznie zostało przez Kurczewskiego wykorzystane. Szkoda, gdyż wyniki, nawet w tak naprędce ułożonym programie zdawały się rokować planom artystycznym w zespole "poznańskich gzubów" dobre nadzieje Opieka nad chórem ze strony wiceministra oświaty Zofii Dembińskiej przyniosła duże korzyści. Kurczewski odznaczony został niedawno Złotym Krzyżem Zasługi i otrzymał Państwową N agrodę za muzyczną twórczość dla dzieci. Niestety - krótki był żywot Opery Dziecięcej w lecie 19.55 roku. Na jej likwidację złożyło się kilka przyczyn co warte będzie osobnego omówienia - jako problem niejako ogólnopolski.

Po wielu kłopotach organizacyjnych powstała w roku 1956 Poznańska Operetka.

Osiedliła się w Domu Żołnierza i dała dotąd dwie premiery: "W4ktorię i jej huzara" - Abrahama oiraz zawsze mile podziwianą " Wesołą wdówkę" Lehara. Kierownikiem śpiewającego i tańczącego teatrzyku jest Jan Teresiński, a dyrygentem młody absolwent poznańskiej Wyższej Szkoły Muzyczneij Witold Jankowiak. - Publiczność (zawierzyła o bietnicom i tłumnie uczęszcza do swej Operetki. Również podkreślić należy, iż w ślad za operetką ruszyła do boju jej młodsza siostra - komedia muzyczna. Ta znów działa w dawnym Domu Kultury Żołnierza Bezpieczeństwa ale na razie nie posiada ustabilizowanych dni występów. Jej kierownikiem jest Zbigniew Szczerbowski. Wystawiono "Rozkoszną dziewczynę" Benatzky'ego i jak dotąd - powodzenie jest duże. A więc decentralizacja dała na razie Poznaniowi aż trzy typy muzycznego teatru od opery zaczynając, na komedii muzycznej kończąc. Nie wydaje siej by stan ów był niewłaściwy. Chyba całkiem przeciwnie!

Muzyka w rozgłośni Polskiego Radia jest chyba tylko najbardziej ubocznym produktem "wytwórczości". Audycje płylowe, pogadanki popularyzatorskie i rocznicowe, nagrywania fragmentów koncertowych we Filharmonii lub przedstawień w Operze: czasem jakiś ogólnopolski recital któregoś z najlepszych w mieście instrumentalistówpianista Gertruda Konatkowska, flecista Włodzimierz Tomaszczuk i skrzypek Stanisław Bocek do nich należą - oto chyba wszystko. I pomyśleć że poprzedni - zaowych "złych dni" kierownik rozgłośni Józef Matynia przyczynił się osobiście do rozwiązania doskonałego radiowego chóru mieszanego pod batutą Lubomira Szopinskiego oraz składnie grającej " Kapeli ludowej" Mariana Obsta. Już tych zespołów dziś nie odzyskamy a Matynia zasłużył sobie w sferach muzycznych Poznania na miano (deli

Jerzy Młodziejowskikatnie mówiąc) "likwidatora II . Nie szkoda, że już Poznań opuścił ale szkoda, że jego błędy dotąd w Radio Poznańskim pokutują. Stało się ono jakąś boczną i martwą linią poznańskiego muzykowania. Wątpić należy, czy obecnemu muzycznemu kierownikowi rozgłośni - Stuligroszowi - uda się szkody naprawić....

Oto niektóre naczelne problemy zawodowego ruchu muzycznego w Poznaniu w okresie sześciu minionych lat. Ważną działalność na terenie województwa rozwija przede wszystkim Symfoniczna Orkiestra Objazdowa oraz Dział Upowszechnienia Muzyki przy Fiilharmonii. Przedsiębiorstwo "Estrada" ma swe osiągnięcia w tym względzie ale o tych sprawach jak również o ruchu śpiewackim będzie mowa w osobnym artykule. Poznań bowiem jest ośrodkiem, który oddaiaływuje na prowincję i z tego względu problem wart jest szczegółowego omówienia na łamach . Kroniki Miasta Poznania" . Również nader ważną sprawą jest muzyczne szkolnictwo i kwestia chórów kościelnych. Tymi problemami, które najściślej wiążą się z "zawodową muzyką" zajmę się w następnym numerze pisma. Mam nadzieję, że będzie przy tej okazji można zreasumować całość muzycznych zagadnień Poznania i województwa, obliczyć dorobek i wytknąć oczywiste niedostatki, by na przyszłość nie zacieniały jasnej drogi naszej poznańskiej muzyce. A niewątpliwym; tej drogi celem jest powszechne ulubienie muzyki i wychowanie dla niej wdzięcznych i wymagających słuchaczy.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1951/1956 R.24 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry