NA PEWNYM ODCINKU W POZNANIU W ROKU 1939
Kronika Miasta Poznania 2009 Nr2; Okupacja 1
Czas czytania: ok. 21 min.IGNACY K. GŁODOWSKI Wstęp i opracowanie PRZEMYSŁAW MATUSIK
Ignacy K. Głodowski (1898-1977) urodził się w Korybiu pod Płockiem w rodzinie drobnego właściciela ziemskiego. Od 1921 roku pracował w urzędzie wojewódzkim w Poznaniu, rozpoczynając jednocześnie studia prawnicze. W 1926 roku uzyskał tytuł magistra nauk ekonomiczno-politycznych na Uniwersytecie Poznańskim. Trzy lata później skierowano go do Inowrocławia, jednak w 1931 roku, na skutek własnych starań, powrócił do stolicy Wielkopolski. Od 1934 roku pełnił funkcję wicestarosty grodzkiego, a 1 maja 1937 r. objął urząd starosty grodzkiego poznańskiego. W 1939 roku ewakuowany wraz z urzędem na wschód trafił na Litwę, skąd w 1941 roku przedostał się do Szwecji, gdzie znalazł zatrudnienie jako woźny w polskim konsulacie w Sztokholmie. Do kraju powrócił w 1947 roku. W kolejnych latach utrzymywał się z pieniędzy przywiezionych ze Szwecji, pracował też w budownictwie i centrali zielarskiej, w 1953 roku uzyskał rentę inwalidzką. Dorabiał jako tłumacz przysięgły języka rosyjskiego, szwedzkiego i francuskiego. Z czasem zaczął spisywać wspomnienia, których tom pierwszy w formie maszynopisu zatytułowanego Fragmenty, Poznań 1974, obejmujący okres do końca II wojny światowej, znalazł się po jego śmierci w Bibliotece Kórnickiej (sygn. 11937) wraz z papierami osobistymi (sygn. 11936). Do Archiwum PAN w Warszawie (zesp. 603/0, sygn. 143) trafiły zapewne oba tomy pamiętników, gdyż, jak wynika z archiwalnego opisu, obejmować mają także czasy powojenne, w tym zapiski z poznańskiego Czerwca '56. Publikowane tu wspomnienia z września 1939 roku, których oryginalny tytuł zachowujemy, stanowią odrębną całość liczącą 28 stron maszynopisu i były, jak można przypuszczać, pierwszą literacką próbą autora, autor skończył je bowiem spisywać w sierpniu 1959 roku. 7 sierpnia przesłał je prof. Karolowi Marii PospieszaIskiemu, który spowodował, że zakupiono je do archiwum Instytutu Zachodniego w Poznaniu za 500 zF. 10 sierpnia PospieszaIski przekazał maszynopis redaktorowi "Przeglądu Zachodniego" drowi Mieczysławowi Suchockiemu, zaopatrując go w list z prośbą o rozważenie, czy nie należałoby wspomnień, po przeróbkach i skrótach, opublikować, nadając im "nową zupełnie szatę konstrukcyjną i stylistyczną przy równoczesnym opuszczeniu pewnych szczegółów, które mogłyby być przez cenzurę zakwestionowane"2. Skądinąd ciekawa byłaby analiza tekstu Głodowskiego pod kątem ewentualnych zastrzeżeń cenzury, na pierwszy bowiem rzut oka trudno dociec, jakie treści mogłyby wzbudzić jej obiekcje. Bez
Ignacy K. Głodowskiwzględu na przyczyny Suchocki do prośby PospieszaIskiego się nie przychylił, o czym świadczy napisana ołówkiem na wspomnianym liście sentencja: "Postanowiono nie druk /" owac. 50 lat później "Kronice" przychodzi pójść za sugestią prof. PospieszaIskiego, nie tylko publikując wspomnienia Ignacego K. Głodowskiego, ale i poważnie je skracając. Autor wspomnień miał skłonności do biurokratycznego wielomówstwa, co widać przede wszystkim w pierwszej części jego tekstu, którą stanowią nieco rozwlekłe dywagacje na temat urzędu, a przede wszystkim kłopotów z mniejszością niemiecką przed wybuchem wojny. Z naszego punktu widzenia ciekawsza jest relacja bezpośrednio dotycząca września, pokazująca specyfikę działania urzędu państwowego w warunkach wojny, gdy chaos bombowych ataków zderza się z urzędniczą rutyną, sporami kompetencyjnymi, sprzecznymi zarządzeniami etc. A nade wszystko przedstawia "od kuchni" niezbyt chwalebną w sumie ewakuację aparatu urzędniczego już po trzech dniach działań wojennych, zgodną z poleceniem władz, ale zarazem oznaczającą pozostawienie dwustutysięcznego miasta samemu sobie. Poruszający jest fragment dotyczący wypuszczenia z więzień kryminalistów, żeby nie zrobili tego Niemcy, skarbiąc sobie ich wdzięczność, przy jednoczesnym wycofaniu wszystkich sił policyjnych. Bardzo dobre świadectwo dokumentacyjnej wartości tekstu Głodowskiego wystawił historyk poznańskiego września Zenon Szymankiewicz 3 .
Poniżej publikujemy tekst od połowy strony 13 do końca, bez ostatniego akapitu, poprawiając drobne błędy oraz rozwijając (bez zaznaczania) skróty, np. ciągle pojawiający się skrót PP (Policja Państwowa). Wszelkie inne uzupełnienia redakcji (np. imiona występujących postaci) ujęte są w nawiasach kwadratowych.
O statnie dni sierpnia były dniami niesłychanego naprężenia. Odbywała się indywidualna, cicha mobilizacja niektórych rezerwistów. Dotknęła i mnie osobiście ta akcja o tyle, że 28 sierpnia otrzymał powołanie mój syn, który był mi ostatnio bardzo przydatnym w mej pracy, jako prowadzący mój samochód, który z braku wozu służbowego używałem i dla celów urzędowych 4 . W tym stanie rzeczy oddałem swój samochód do dyspozycji jednostki wojskowej, w której służył syn, posługując się odtąd trudniej dostępnym samochodem policyjnym. Większość pracowników Starostwa była reklamowana na wypadek mobilizacji.
Z urlopów wypoczynkowych nikt oczywiście nie korzystał. Prace moją utrudniał fakt, że wice starosta, mgr Jerzy Schlingler, opuścił z własnej woli 1.7.1939 r. służbę państwową. Stanowisko wice starosty pozostawało nie obsadzone mimo moich wniosków. Obsadzono je dopiero na kilka dni przed Wrześniem i to prowizorycznie zupełnie młodym referendarzem nie znającym bliżej stosunków w Poznaniu. Pracował on tak krótko, że nawet nie zapamiętałem jego nazwiska. Sytuacja uległa zdecydowanemu natężeniu od chwili ogłoszenia powszechnej mobilizacji, która nastąpiła 30 sierpnia. Z tą chwilą wszedł w życie cały szereg wyjątkowych, ogólnie obowiązujących postanowień dotyczących wszystkich obywateli, jak i szczególnie dotyczących toku prac poszczególnych urzędów. W Starostwie uruchomiona została pewna część referatu mobilizacyjnego. Dla osób nie orientujących się w tym pojęciu dodaję, że referat mobilizacyjny jest to operat prowadzony zawsze i w każdym urzędzie czy organie państwowym, a przewidujący jak najbardziej szczegółowy i wygotowany imiennie, gotowy w każdej chwili do użytkuJ że tak powiem - rozkład jazdy w danej komórce na
Ryc. L Wicewojewoda poznański Ludwik Bociański (drugi z lewej) i starosta grodzki poznański Ignacy Głodowski (z prawej) przed pomnikiem Wdzięczności.
Ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego.
wypadek ogłoszenia mobilizacji. Referat ten musi być stale aktualizowany i synchronizowany z referatami mobilizacyjnymi innych komórek współzależnych względnie współpracujących. Wprowadzenie w życie tego referatu Starostwa zestrojonego przede wszystkim z takimże referatem Zarządu Miejskiego w Poznaniu/ a zwłaszcza rozwijające się wydarzenia ogólne postawiły mnie wobec konieczności pozostawania przy pracy przez pięć następujących nocy pod rząd przy braku czasu prawie nawet i w ciągu dnia na posiłek. Wszyscy pracownicy Starostwa i garnizonu Policji Państwowej robili i zrobili w tych krytycznych dniach, co mogli i byli w stanie jak naj ofiarniej i najlepiej. Spośród spamiętanych nazwisk pracowników Starostwa należałoby szczególnie
Ignacy K. Głodowski
wymienić wspomnianego już wyżej p.o. wice starostę Tadeusza Bystrzyńskiego - referat spraw prasowych, Hanysza (nie pamiętam imienia) - referat spraw zgromadzeń i widowisk, Michała Kabata - referat mobilizacyjny, Tadeusza Klóskowskiego - referat spraw pojazdów mechanicznych, Apolinarego Kujawiaka - referat spraw broni, Szatana (nie pamiętam imienia) - referat spraw stowarzyszeń i organizacji, Czesława Wrońskiego - referat cudzoziemców. Trzech z nich, z tego co wiem, Michał Kabat, Czesław Wroński i Hanysz5, pracę swą w Starostwie przypłacili życiem. Zostali zamordowani przez okupanta. Cześć Ich pamięci! W nocy 1 września otrzymałem wiadomość o przejściu wojsk niemieckich przez naszą granicę. Dotychczasowy stan zimnej agresji przestał istnieć. Wojna agresywna hitlerowskiej Rzeszy przeciw Polsce stała się faktem. Wczesnym też rankiem spadły pierwsze bomby niemieckie na Poznań i wkrótce nadeszły pierwsze meldunki o ofiarach w ludziach i szkodach materialnych. Rano zgłosił się do mnieJ jako podporucznik bodaj 3. pułku lotniczego w Poznaniu i oficer łącznikowy z władzami administracji ogólnej, mgr Ignacy Woźny, wczoraj jeszcze referendarz Poznańskiego Urzędu Wojewódzkiego. Z wprowadzeniem w życie dalszej części referatu mobilizacyjnego na tle stanu wojennego łączyła się m.in. akcja odbierania broni od cywilnej ludności. Broń tę należało oddawać w terenowo właściwych Komisariatach Policji. W Starostwie istniała ewidencja osób posiadających broń. Na podstawie tej ewidencji była w referacie mobilizacyjnym przekazana w częściach odpowiednim referatom w Komisariatach Policji Państwowej lista osób, którym przewidziano pozostawienie broni osobistej ze względu na ich stanowisko społeczne i łączącą się z tym kwestię ich osobistego bezpieczeństwa. Na tle konieczności oddawania broni do Starostwa i do mnie personalnie zgłaszało się wiele osób o pozostawienie im ich broni. Między tymi osobami był i były prezydent miasta Poznania Cyryl Ratajski, późniejszy delegat w podziemiu Rządu Emigracyjnego na Kraj. Sądził on, że w panującym wtedy klimacie politycznym 6 będzie musiał także oddać posiadany pistolet. Był wprost zaskoczony, gdy mu zakomunikowałem, że jest na liście osób, którym pozostawia się broń osobistą. Znaliśmy się bardzo mało, ale w tej krótkiej chwili zapanowała jakaś atmosfera braterskiej, polskiej między nami bliskości, choć rozmowa była bardzo krótka, lakoniczna. Ucałowaliśmy się na pożegnanie z jego inicjatywy, jako starszego sporo wiekiem ode mnie. Dla lepszego uwydatnienia tej masy i różnorodności interesantów jedynie w sprawach broni choćby dodam, że zgłosił się do mnie wśród innych i jeden z moich osobistych przyjaciół z żądaniem wprost, abym pozostawił mu ukochaną niemal przez niego, cenną broń myśliwską, którą zresztą składało się w depozyt. Z urazą wielką wyszedł ode mnieJ gdyż nie miałem możliwości uwzględnić jego stanowiska - nie był na liście. Nie żyjąceg? już dziś przyjaciela tego spotkałem w Poznaniu w warunkach powojennych. Zywił wciąż do mnie nieuzasadniony żal, który nawet sfałdował się poważną blizną na naszych późniejszych ze sobą kontaktach. W związku z wprowadzeniem w życie swego planu mobilizacyjnego na wypadek wojny przez DOKP w Poznaniu okazało się, iż plan ten zawierał postano
wienie, że nikt nie może wyjechać koleją z Poznania, o ile nie przedstawi zezwolenia Starostwa Grodzkiego na wyjazd. Było to postanowienie, moim zdaniem, zupełnie nieżyciowe, bowiem wręcz przeciwnie - należało ułatwiać wyjazdy z Poznania, jako wskazane pod każdym względem. W danej chwili ważnym było, że postanowienie to nie zostało zharmonizowane z operatem mobilizacyjnym Starostwa i że ten operat nie przewidywał takiej funkcji Starostwa. Wobec dużej liczby ludzi oblegających biura Starostwa przy ul. Fredry 7 po owe zezwolenia/ nie było innej rady, jak zorganizować natychmiast wydawanie ich. Była to oczywiście czcza formalność, a spowodowała niepotrzebne i nawet w pewnym sensie niebezpieczne zamieszanie oraz wiele trudu i dla pragnących wy jechać, i dla Starostwa tak długo, póki rozwój wydarzeń i jej nie przekreślił. Ta "wewnętrzna" praca Starostwa toczyła się od nocy 1 września na tle nalotów bombowego lotnictwa niemieckiego na miasto oraz jawnych już zrzutów broni i dywersantów. Bezustannie nadchodziły meldunki w tym przedmiocie. Nie było to tylko sprawą wojskową, choć było nią. w pierwszym rzędzie. Akcja szpiegowska i dywersyjna wprost rozgorzała. Zyjący ludzie z tego okresu pamiętają, że miejscowi i przybyli Niemcy mieli jakby naprzód powyznaczane posterunki i zadania, które wprowadzali w czyn do siania paniki włącznie. Akcją tą nie był objęty tylko Poznań. Jest ona udokumentowana wielokrotnie na terenie całego kraju [...]. Na kanwie tego wszystkiego, co się wtedy działo w Poznaniu na odcinku z bliska mi znanym, mam nieprzepartą chęć pokuszenia się na opisanie pewnego obrazka o trochę innej tonacji barw. Nie pamiętam, czy było to w pierwszy, czy drugi dzień wojny. W pewnym momencie, gdy syreny zaczęły na nowo ogłaszać alarm przeciwlotniczy, "wbiegła" do mnie w Starostwie jakaś dobrze starsza z wyglądu dama w towarzystwie jeszcze starszego pana i upewniwszy się, że właśnie ze mną rozmawiaJ powiedziała: "Jestem księżna X./ a to jest mój mąż. Poprzednika pana, starostę [Mariana] Podhorodeńskiego 7 , znałam z towarzystwa. Pana znam ze słyszenia od niego. Mieszkamy stąd blisko, ale w naszym domu nie ma schronu. Byliśmy właśnie na ulicy. Chcielibyśmy skorzystać z pana schronu przed bombami"8. Schronu nie było w starostwie. Podczas szalejącego nalotu, gdy drżały grube mury pomieszczeń urzęduJ walił się tynk ze ścian, stara para książęca pośród tłumu wbiegłych innych ludzi z ulicy i pracownicy Starostwa staliśmy wszyscy w holu zdani na łaskę losu. Bomby rwały się tuż.
Trafiły wtedy m.in. w fabrykę Barcikowskiego (obecnie Wielkopolska Wytwórnia Produktów Zielarskich) przy ul. Towarowej. Rozwijająca się sytuacja na froncie i błyskawiczne postępy wojsk niemieckich kazały się liczyć z niedaleką być może ewentualnością ewakuowania się z Poznania władz państwowych. W związku z tym w Starostwie przeprowadzało się już w dniu 2 września niszczenie pewnych akt. W związku z tym udałem się do prezydenta miasta, inż. [Tadeusza] Rugego 9 , aby się upewnić, czy zna sytuację i czy ma zamiar zorganizować jakiś organ obywatelski, który by objął straż w mieście w razie wyjazdu państwowych władz bezpieczeństwa. Okazało się, że zacny, a również i sprężysty skądinąd Prezydent nie przedsięwziął jeszcze żadnych kroków w omawianym przedmiocie i nie widział na razie potrzeby
Ignacy K. Głodowski
czynić tego. Sprawa ruszyła dopiero z miejsca po moim - nolens volens - przedstawieniu jej wojewodzie [Ludwikowi Bociańskiemupo. Na noc z 2-go na 3-go września przeniosłem się ze Starostwa ze względu na lepszy kontakt z organem wykonawczym w zakresie bezpieczeństwa do Komendy Miasta Policji Państwowej znajdującej się przy pl. Wolności narożnik 27 Grudnia, w miejscu używanym obecnie na parking. Noc ta minęła spokojniej.
Było kilka depesz nie powodujących wszakże wyjątkowych, natychmiastowych czynności. Należy tu zaznaczyć, że z chwilą wybuchu wojny, a nawet na kilka dni przedtem, normalna praca w biurach Starostwa została faktycznie przerwana. Pracowano nad tymf co sytuacja przynosiła. W dniu 3 września, pomimo że była ta niedziela dniem pracy, niektórzy pracownicy nie zgłosili się już. Było to wynikiem rozwijającej się sytuacji i narastającego, powszechnego rozprzężenia. W ciągu dnia 3 września została nakazana ewakuacja rodzin pracowników państwowych, a więc i Starostwa oraz Policji Państwowej. Miejscem ewakuacji pracowników Starostwa i Policji Państwowej był Jarosław. Pracownikom Starostwa bodajże już 2-go września wypłacono sześciomiesięczne pobory. Dwie lub trzy ciężarówki wiozące konieczne bagaże rodzin Policji Państwowej wyjechały z Poznania 3 września po południu. Ewakuacją kolejową zajmował się Zarząd Miejski w ścisłej oczywiście współpracy z władzami kolejowymi. Licząc się zupełnie realnie z możliwością bliskiej ewentualności koniecznego wyewakuowania się, miałem pod ręką walizkę z niezbędnymi rzeczami. Na propozycję komendanta miejskiego Policji Państwowej oddałem ją dla przewiezienia do Jarosławia razem z bagażem rodzin. Więcej jej nigdy nie zobaczyłem. Okazało się, że wymienione wyżej ciężarówki nie dojechały nawet do Wrześni, bo już wcześniej stały się łupem niemieckim. Wspominam o tym fakcie przede wszystkim dlatego, żeby wykazać, na ile jeszcze 3 września byliśmy pewni siebie i tego, że nasze bagaże nawet w rozłące z właścicielami dotrą do miejsca przeznaczenia. Odbywające się w Starostwie już 2 września niszczenie pewnych akt w obliczu spodziewanej ewakuacji było pracochłonne i powolne. Dla usprawnienia tej akcji uzgodniłem z kierownikiem Miejskiej Spalarni Śmieci, że reszta tych akt będzie tam zniszczona. Akcja ta odbywała się pod nadzorem p.o. wicestarosty, a praca kilku powołanych do tego pracowników Starostwa pod ochroną i środkami lokomocji Policji Państwowej. Zanim dojdę do opisu nieznanych ogółowi pewnych wydarzeń nocy z 3 na 4 września, dodam, że zaraz po wybuchu wojny otrzymałem zaszyfrowane polecenie zatrzymania w "areszcie domowym" pod ścisłym nadzorem organów bezpieczeństwa konsula i pracowników Konsulatu Niemieckiego. Polecenie to zostało wykonywane tak długo, póki konsul, jego zastępca i bodaj dwóch czy jeden z sekretarzy nie zostali odstawieni pod specjalną eskortą Policji Państwowej 1 września po południu lub 2 rano do dyspozycji władz centralnych w Warszawie. Odstawienie to zostało dokonane specjalnie w tym celu dostarczonym mi Buickiem firmy winiarskiej "Goldenring" . W tym przedmiocie dodam jeszcze, że pomimo iż zastosowanie aresztu w stosunku do konsula i jego towarzyszy nastąpiło w rannych godzinach 1 września, to przedstawiciele władz bezpieczeństwa, którzy weszli do gmachu Konsulatu,nie zastali tam nawet śladu jakichkolwiek akt. Po prostu biura Konsulatu były puste. Świadczy to/ jak planowo i precyzyjnie była cała sprawa przygotowana przez Konsulat. Dodam ponadto, że skądinąd wiadomym było władzom bezpieczeństwa/ iż akta Generalnego Konsulatu Niemieckiego w Poznaniu zostały już zniszczone około 23 sierpnia w ten sposób, że zmielono je w specjalnej maszynce przysłanej z Berlina. Chciałbym jeszcze wspomnieć o wyjeździe z Poznania ks. kardynała Augusta Hlonda. W ówczesnym nawale pracy i z dzisiejszej perspektywy czasu nie pamiętam dokładnieJ kiedy to nastąpiło. O sprawę tę zresztą "otarłem" się tylko. Nie wiązała się ona w żadnym zakresie z moimi zadaniami. Z tego, co wiem i pamiętam/ zdaje mi się, że wyjazd Prymasa Polski z Poznania miał miejsce w niedzielę 3 września wieczorem lub przed wieczorem i doszedł do skutkuJ jako czasowy, na osobistą, po specjalnej wizycie wojewody Bociańskiego u Prymasa, telefoniczną interwencję Prezydenta Mościckiego, gdyż - jak mi wiadomo - nie było zamiarem kardynała opuszczanie Poznania w ogóle. Wiem, że w pewnym przekroju dnia 3 września wojewoda Bociański i najbliżsi jego współpracownicy podjęli sporo trudu, aby kardynał przystał na czasowy, jak się mówiło i wydawało/ wyjazd. Wyglądało, że wyjazd ten miał być bardzo pomocny w jakichś zamierzeniach Rządu, co zresztą potwierdzałaby wspomniana interwencja Prezydenta Mościckiego [.. .]. Około północy z dnia 3 na 4 września zostałem wezwany do wojewody.
W odprawie poza naczelnikiem Wydziału Społeczno-Politycznego Wacławem Wirskim, jego zastępcą, mgr Henrykiem Krysiewiczem i jeszcze którymś z naczelników Wydziałów brało udział również kilku starostów z ewakuowanych już powiatów. Wojewoda Bociański zakomunikował mi, że mam się liczyć z rychłym jego i najbliższych jego pracowników wycofaniem się z Poznania oraz koniecznością mogącego bardzo szybko potem nastąpić i mojego wyewakuowania się z miasta z garnizonem Policji. Komunikując to/ dodał, że wycofanie się nasze będzie czasoweJ krótkotrwałeJ ponieważ na linii pewnej rzeki w powiecie mogileńskim (nie zapamiętałem jej nazwy, chyba Noteć) będzie zadany Niemcom wkrótce decydujący opór. Wyewakuujemy się za tę linię. Termin mojego wycofania się z Poznania ustalę z płk. [Stanisławem] Wiśniewskim, dowódcą odcinka Poznań ll mającym swą kwaterę na Cytadeli, z którym mam niezwłocznie wejść w bezpośredni kontakt. Przydzielając mi do pomocy dwóch spośród obecnych na odprawie starostów/ a mianowicie rozstrzelanego później przez Niemców mgr Zdzisława Czubińskiego 12 z Międzychodu i - jeśli mię tu pamięć nie myli - [Tadeusza] Karpińskiego z Kościana 13 , dał mi wojewoda Bociański następujące zadania do natychmiastowego wykonania: 1. wspomniane już wyżej natychmiastowe bezpośrednie skontaktowanie się z dowódcą odcinka Poznań, 2. uwolnienie wszystkich więźniów znajdujących się w więzieniu przy ul. Młyńskiej, 3. zniszczenie zapasów benzyny w stacjach benzynowych na terenie PoznanIa.
Ignacy K. Głodowski
Uwolnienie więźniów jest konieczne z tego względu, że w Rawiczu uczynili to Niemcy po zajęciu tego miasta, zyskując sobie ich jawną wdzięczność i sympatię. Zniszczenie zapasów benzyny jest konieczne obok względów strategicznych także i dla bezpieczeństwa miasta. Dokonuje się tego przez wsypanie do zbiornika pewnej ilości cukruJ bez konieczności zachowywania określonej proporcJI. W imię zgodności z prawdą dodaję w formie niejako komentarza odnośnie [do] uwolnienia więźniów w ogóle, a w Rawiczu w szczególności, że już po wojnie dowiedziałem się z wiarygodnego źródła, iż w rzeczywistości więźniów w Rawiczu uwolniła tamtejsza ludność przed wkroczeniem Niemców do miasta. Podobno Urząd Wojewódzki poznański wydał zaraz po wybuchu wojny zarządzenie do starostów, na terenie których były więzienia, aby spowodowali ich opróżnienia przez uwolnienie więźniów i jeśli to nie zostało gdzieś wykonane/ to tylko z powodu zaskakująco szybkich postępów wojsk niemieckich. Zarządzenie takie nie było mi znane; nie wspomniał też o nim wojewoda na odprawie nocnej. Być może otrzymał je Prezydent m. Poznania. Odnośnie [ do] zniszczenia zapasów benzyny stwierdzam, że pozornie najłatwiejsze to do wykonania zadanie okazało się najtrudniejszym, gdyż dla jego przeprowadzenia niezbędna przecież była jakaś ilość owego cukruJ a władze bezpieczeństwa nie dysponowały żadnym znajdującym się pod ręką zapasem tego artykułuJ a była to przesycona atmosferą nagłej wojny noc. Pewną dalszą trudność stanowił fakt, że kwestia wydawania zezwoleń na urządzenie i prowadzenie stacji benzynowych nie wchodziła w zakres kompetencji starosty grodzkiego, skąd skutek, że nawet brakło wykazu tych stacji i trzeba było go sporządzać ad hoc z pamięci. Trudności z cukrem można było zaradzić przez "pożyczenie" go choćby np. z magazynu więzienia, gdzie stanie się zbędny wobec postanowionego zwolnienia "stołowników" / ale na wszystko potrzebny był czas i warunki, a tych brakło, wskutek czego zadanie ze zniszczeniem benzyny niecałkowicie było wykonane. Zahaczywszy o kwestię cukruJ wspomnę przy okazji, że zapasy artykułów żywnościowych stały się z chwilą wybuchu wojny przedmiotem spekulacji. Znikały ze sklepów. Były wykupywane. Rosły w cenach. Z problemem tymf zaczepiającym zagadnienie bezpieczeństwa, także Starostwo Grodzkie zmuszone było walczyć. W jednym wypadku musiałem osobiście interweniować. Miało to miejsce w sklepie kolonialnym znanego bardzo kupca przy ul. 27 Grudnia, który nie chciał sklepu otworzyć dla oblegającej go klienteli, opróżniając go po cichu we własnym zakresie. Dopiero groźba aresztowania poskutkowała. Wykonanie zadania z benzyną powierzyłem staroście Czubińskiemu, który zaraz od wojewody przybył do mojej kwatery w Komendzie Miejskiej Policji Państwowej. Drugi przydzielony mi do pomocy starosta nie zgłosił się w ogóle i dlatego nie pamiętam dokładnieJ kto nim był. W dążności do ujęcia całokształtu tematu dodaję, że obecny na odprawie starosta [Adam] Narajewski z Szamotuł otrzymał polecenie natychmiastowego powrotu do swego miejsca pracy. Drobny ten fakt wytwarzał anemiczne wprawdzie/ wszakże jakieś pewne pozory jakby opanowywania na jakimś odcinkusytuacji, mimo wiszącej perspektywy ewakuowania się państwowych władz z Poznania. Dla wykonania uwolnienia więźniów trzeba było natychmiast opracować i wprowadzić w życie doraźny plan. Niemożliwym bowiem wydawało mi się ludzi tych, bądź co bądź na którymś odcinku życia zanotowanych jako element aspołeczny, wypuścić wprost na pogrążone w ciemności miasto. Postanowiliśmy wespół z komendantem miejskim Policji Państwowej i w porozumieniu telefonicznym z ówczesnym naczelnikiem więzienia Maciejewskim, że więźniowie mający swe rodziny w Poznaniu będą mogli wprost po uwolnieniu udać się do nich. Inni natomiast zostaną wyprowadzeni zaraz z miasta przez ustanowioną w tym celu lotną jednostkę Policji. Jednostka ta otrzymała potrzebne na ten cel pieniądze i polecenie wyprowadzenia tych ludzi przez nowy most na Szelągu na prawą stronę Wart y/ możliwie jak naj dalej od Poznania, aż do stopniowego . .. rozwIązywanIa SIę grupy. Wracając jeszcze do nocnej odprawy u wojewody, uważałbym za nie od rzeczy dodać, że na wstępie tej odprawy zakomunikowano nam, iż ks. Prymas Polski, kardynał Hlond wyjechał już z Poznania. Szczegół ten w połączeniu z "ambarasem", jaki miał miejsce w Urzędzie Wojewódzkim na tle doprowadzenia do tego wyjazdu, również wskazywałby na fakt, że najwyższe czynniki w Państwie miały jakieś konkretne plany związane z osobą Prymasa. Nie chciałbym się wdawać w żadne domysły. Być może jednak w ówczesnych warunkach plany te dotyczyły historycznego stanowiska Prymasa Polski jako interrexa (choć marszałek Sejmu był nim konstytucyjnie), co przy wielkiej popularności kardynała Hlonda w kraju i za granicą może dawałoby pewne podstawy dla takiego domysłu. Być może również planowano dla kardynała Hlonda ewentualną rolę, jaką w 1920 roku odegrał Wincenty Witos odnośnie [do] zjednoczenia narodu 14 , lub jaką odegrał kardynał [Aleksander] Kakowski w 1918 roku jako członek Rady Regencyjnej. Faktem jest, że musiały to być jakieś bardzo ważkie argumenty dla przyszłości Kraju, skoro skłoniły ks. Prymasa Hlonda do zmiany pierwotnego swego stanowiska i wyjazdu z Poznania. Dodam jeszcze, że na przeszkodzie wyjazdowi stanął, nie wiem z jakich powodów, brak w garażu prymasowskim odpowiedniego samochodu. Brak ten został załatwiony bezpośrednio przez Urząd Wojewódzki, co jest drobnym, ale dalszym dowodem roli czynników Państwa w omawianej sprawie. W dostarczeniu samochodu brałem pewien udział i stąd pochodzi moje "otarcie" się o samą sprawę wyjazdu Prymasa z Poznania. W bardzo niedługim czasie po powrocie omówionej wyżej odprawy u wojewody otrzymałem telefon od naczelnika Zwirskiego. Zawiadamiał mię, że wojewoda i on za chwilę opuszczają Poznań. Jadą przez Gniezno w kierunku linii owej rzeki w powiecie mogileńskim. W Gnieźnie wojewoda się zatrzyma aż do mojego tam przybycia po wycofaniu się z Poznania. Wojewoda polecił skierowane do niego telefony i inne sprawy przekazywać od tej chwili do mnie. Poza dokończeniem planu wyprowadzenia z miasta uwolnionych więźniów i zleconego już staroście Czubińskiemu zniszczenia zapasów benzyny zostało mi do wykonania jedno zadanie.
Ignacy K. Głodowski
Nie pamiętam kolejności ich wykonania. Wydaje mi się, że udałem się najpierw do dowódcy odcinka Poznań na Cytadelę, co byłoby uzasadnione koniecznością dania pewnego czasu i kierownictwu więzienia, i utworzonej lotnej jednostce Policji Państwowej do sprawy uwolnienia więźniów. Droga łazikiem policyjnym była stosunkowo długa i trudna w ciemności. Bardzo często samochód był zatrzymywany przez gęste patrole wojskowe. Dowódca odcinka, płk Wiśniewski, do wojny komendant wojskowego garnizonu w Poznaniu, pracował z oznakami wyraźnego fizycznego wyczerpania na twarzy w podziemiu, przy słabym oświetleniu, odbierając co moment nowe meldunki i wydając rozkazy oficerom. Zdziwił się, zobaczywszy mnie u siebie, gdyż był przekonany, że wyewakuowałem się równocześnie z wojewodą, z którym był w kontakcie. Oświadczył mi, że oddziały niemieckie są tuż na przedpolu miasta od strony ul. Dąbrowskiego i że natychmiast muszę się wycofać z Poznania w myśl planu przekazanego mi przez wojewodę. Uwalniając więźniów z ul. Młyńskiej, powiedziałem do nich, zgromadzonych już w jakiejś części więzienia, że w obliczu sytuacji wytworzonej przez napaść odwiecznego wroga naszego na Polskę, Rzeczpospolita darowuje każdemu z nich resztę kary, jaka pozostała mu jeszcze do odcierpienia, przywraca pełnię praw obywatelskich i oczekuje uczciwego wypełnienia obowiązków, jakie w tej chwili spadają na każdego prawego Polaka. Entuzjazm i patriotyzm wśród tych nieszczęśliwych dotąd ludzi był niesłychany. Wyglądało tak, że nikt z nich o czym innym nie myśli, jak [o] możności natychmiastowego zaciągnięcia się w szeregi wojskowe. Specjalna, lotna jednostka policyjna, o której wyżej mówiłem/ była już na miejscu. Wieść o grupowym, bezzwłocznym wyjściu z miasta przy pomocy Policji Państwowej tych byłych więźniów spoza Poznania została przyjęta przez nich z akcentowanym zadowoleniem. Kiedy grupa ta wyszła z Młyńskiej i z miasta oraz jak daleko dotarła - nie wiem. Doszły mnie pewne mgliste słuchy, już po powrocie do kraju w 1947 rokuJ że grupa ta rozwiązała się w dzień [sic!] 4 września w Swarzędzu lub też jego gdzieś pobliżu. W tym stanie rzeczy doraźny, przedmiotowy plan osiągnąłby, z grubsza biorąc, zamierzony cel. Powróciwszy do Komendy Miasta, zastałem już Komendę Wojewódzką Policji Państwowej mieszczącą się w tym samym gmachu w końcowej fazie przygotowań do wyjazdu. Zabierano właśnie, jako ostatni przedmiot, radiostację. Garnizon miejski Policji Państwowej w Poznaniu już przed wybuchem wojny wzmocniony był o ok. 100% siłami rezerwy, a częściowo, o ile wiem i pamiętam/ odkomenderowanymi poszczególnymi funkcjonariuszami Policji Państwowej z terenu innych powiatów. Wynosił ok. 800 ludzi. W okresie pogłębiającego się natężenia sytuacji politycznej i coraz wyższego podnoszenia głowy przez wrogie elementy wewnątrzniemieckie istniała konieczność doraźnego tworzenia nowych, wewnętrznych [jednostek] o charakterze wyłącznie ochronnym. [ . . .] Pamiętam 5-osobowy posterunek w Urzędzie Woj ewódzkim. Były żądania i ochrony osobistej osób urzędowych. Pewnym z nich nie miałoby racji przeciwstawianie się. Tak np. było z ochroną osobistą wojewody przez nieumundurowanego funkcjonariusza przydzielonego do tej funkcji może na trzy tygodnie,a może nawet i nieco wcześniej przed Wrześniem, zresztą ze stanu ilościowego Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej.
Równocześnie z Komendą Wojewódzką przygotowała się już także do ewakuacji i Komenda Miejska, oczekując mojej konkretnej decyzji w tej sprawie, która to kwestia po opisanej wyżej rozmowie z płk. Wiśniewskim na Cytadeli i uwolnieniu w powrotnej drodze więźniów nie mogła ulegać wątpliwości. Gdy wkrótce potem wyszedłem z gmachu Komendy, usłyszałem jakieś donośne/ zbiorowe krzyki dochodzące od strony Dworca. W chwilę po tym zjawiła się kilkuosobowa grupa ludzi, spośród których pamiętam radcę Urzędu Wojewódzkiego [Jana] Krykiewicza, byłego starostę powiatowego w Śremie i referendarza Molickiego - także z Urzędu Wojewódzkiego. Przyszli do mnie po pomoc w sprawie wyewakuowania się dużej liczby pracowników państwowych i ich rodzin zalegających Dworzec już od wczoraj, gdy kolej nie dostarcza ani potrzebnej liczby pociągów, ani wagonów, gdyż tabor kolejowy poniósł przez ciągłe naloty bardzo poważne straty. Dostarczana ilość jest oblegana przez wszystkich i stąd w tej chwili owe krzyki. Miejscem ewakuacji pracowników Urzędu Wojewódzkiego jest Jarosław. W jaki sposób miałem ludziom tym w opisanej sytuacji pomóc i czyż w ogóle byłem w stanie coś dla nich zrobić? Byłem odpowiedzialny w tej chwili już przede wszystkim za bezpieczeństwo i życie 800 ludzi znajdujących się nadal w mojej służbowej dyspozycji. Sytuacja była niewątpliwa. Przedstawiłem ją uczciwie rozmawiającej ze mną grupie. Zrozumieli. Odeszli z zamiarem udania się do Prezydenta Miasta jako przeprowadzającego/ jak już wspomniałem, ewakuację wespół z władzami kolejowymi. Prosiłem ich, żeby zakomunikowali inż. Rugemu o tymf co widzieli, gdyż nie miałem już możności sam go powiadomić [...]. Opuszczaliśmy miasto krótko przed świtem w dniu 4 września znaczną kolumną składającą się z 8/ o ile pamiętam, zarekwirowanych autobusów i pewnej liczby samochodów osobowych z taboru policyjnego oraz zarekwirowanych. Pojazdów tych było za mało. Pewna część garnizonu Policji Państwowej opuściła miasto pieszo, zamieniając się w dalszej drodze z jadącymi. Minąwszy Osiedle Warszawskie zjechaliśmy na boczne drogi, ponieważ szosa podobno już poprzedniego dnia, tj. w niedzielę 3 września, była ostrzeliwana przez szybko posuwające się wojska niemieckie. W drodze do Gniezna, bodaj przed Kostrzynem Wlkp., trzeba było na pewnym odcinku wejść na szosę/ gdzie zostaliśmy, na szczęście bez szkód, ostrzelani, wskutek czego weszliśmy jak najszybciej na boczne znów drogi, gdzie jednak byliśmy też ostrzeliwani kilkakrotnie, wciąż bez szkód. Do Gniezna przybyliśmy późnym ranem. Zgłosiłem się tam do starosty [Feliksa] Kasprzaka, który zakomunikował, że wojewoda Bociański był u niego w nocy i pojechał dalej. Przed udaniem się w dalszą drogę zatrzymaliśmy się w Gnieźnie dla krótkiego wypoczynku całej kolumny. Przydzielono mi kwaterę w hotelu przy ul. Lecha, gdzie, położywszy się, natychmiast zasnąłem pierwszy raz po 5 z kolei nieprzespanych nocach. Sen trwał niespełna dwie godziny. Zbudzono mię i siłą wprost zmuszono do udania się do schronu/ ponieważ ogłaszano dla miasta alarm. Schron był zwykłą ziemianką, częściowo nad powierzchnią ziemi, przepełnioną do ostatnich możliwości ludźmi.
Ignacy K. Głodowski
Wkrótce nastąpił nalot bombowców zrzucających na miasto bomby kruszące i zapalające. Nalot ten i jego dzieło słychać było w "schronie" wyraźnie. Był krótki. Postanowiłem ze znajdującym się ze mną, a pozostającym w bezpośredniej mojej dyspozycji funkcjonariuszem Policji Państwowej opuścić ów schron. Przechodziliśmy z podwórza, gdzie był ten schron, przez palącą się już bramę domu. W kwaterze mojej w hotelu na łóżku zastałem pełno potłuczonego szkła i połamane ramy wyrwane z okna. Pospiesznie po zakończeniu nalotu udaliśmy się w dalszą drogę ku Trzemesznu. Przed tą drogą opuścił nas towarzyszący nam dotąd z własnym służbowym samochodem starosta Czubiński z Międzychodu, przypłacając później krok ten życiem swoim. Przy opuszczaniu Gniezna widziało się wielu spadochroniarzy zrzucanych w różnych punktach jako dywersantów przez niemieckie samoloty. Lądowali bez przeszkód. Podobno byli przeważnie w mundurach polskich kolejarzy. Słychać było tylko gdzieniegdzie pojedyncze strzały wysyłane i z naszej kolumny ku nim. Po przybyciu do Trzemeszna zatrzymaliśmy się w pewnym punkcie całą kolumną, wyprawiając patrol policyjny na zwiady. Patrol ten wkrótce powrócił z wiadomością, że w stronę Mogilna droga jest już odcięta i od tej strony podchodzą niemieckie jednostki ku Trzemesznu. W tej sytuacji trzeba było natychmiast ruszać dalej w przeciwnym kierunku. Było to już przed zmierzchem 4 września. W nocy na 5 września przybyliśmy do Koła. Na Rynku, na placu przy Ratuszu, przy Starostwie i dalej wszędzie zator z samochodów, furmanek, ludzi. Nie sposób było jechać dalej. Do świtu zator ten powoli się rozładowywał. Wkrótce jednak pikujące samoloty niemieckie rozpoczęły nalot, usiłując zniszczyć most na Warcie, który wszakże wśród tych ataków przebyliśmy szczęśliwie. Po pewnym czasie, którego nie jestem w stanie nawet w przybliżeniu dziś określić, przybyliśmy do Kłodawy. Był tam, jak się okazało, również i wojewoda Bociański. Odszukałem go. Zakomunikował mi, że plan, o którym mówił na odprawie przed trochę więcej niż jedną dobą, zawalił się. W tym stanie rzeczy nastąpiło rozstanie się moje z towarzyszami ostatnich chwil pracy na terenie Poznania i pierwszych, jak się później okazało, bynajmniej nie krótkotrwałych dni wędrówki ku owej "rzece w powiecie mogileńskim" / która potem była - Wisłą, potem - Bugiem, a potem - nurtem o obcej nazwie, w obcym kraju [...].
PRZYPISY:
1 List I.K. Głodowskiego do K.M. PospieszaIskiego z 7 VIII 1959 r. Poznań, Instytut Zachodni w Poznaniu, Dok. II - 365. Na liście odręczna adnotacja PospieszaIskiego z 20 XI 1959 r., że wspomnienia kupiono za 500 zł. 2 List K.M. PospieszaIskiego do red. dra M. Suchockiego z 10 VIII 1959 r. Poznań, tamże. 3 Z. Szymankiewicz, Poznań we wrześniu 1939, Poznań 1984.
4 Ignacy K. Głodowski w styczniu 1938 r. usynowił dorosłego już Romana Dobrosielskiego (odtąd Dobrosielski-Głodowski), którego od jakiegoś czasu wspomagał w edukacji. Po wojnie mieszkał w Poznaniu z synem i jego rodziną.
5 Być może raczej Jan Hanisch (ur. 26 X 1895 r.), w służbie państwowej od 1919 r., por. Spis urzędników i junkcjonarjuszów Województwa Poznańskiego z etatu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych według stanu w dniu 31-go grudnia 1929 r., [1930] Poznań, s. 23.
6 Cyryl Ratajski, wieloletni prezydent Poznania, związany politycznie z kręgami chrześcijańsko-demokratycznymi, został w 1934 r. pozbawiony tego stanowiska przez rządzącą sanację. Starostwo grodzkie, jako organ władzy państwowej, musiało być postrzegane jako polityczna domena sanacji, od której, jak widać, Ratajski niczego dobrego się nie spodziewał. : Marian Bożydar Podhorodeński do Poznania !rafił ze starostwa grodzkiego Warszawa-Sródmieście, od 1937 r. starosta powiatowy w Sremie. 8 Trudno dociec, kogo może dotyczyć ta anegdota; w pobliżu starostwa, przy ul. Wesołej 2 (dziś N oskowskiego) mieszkała i prowadziła znany salon księżna Maria Czartoryska, problem w tym, że była wdową. Por. Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, pod red. A. Kwileckiego, Poznań 2004, s. 360-361. 9 W tekście tu i dalej błędnie "Ruggego"; inż. Tadeusz Ruge, w zarządzie miejskim od 1926 r., od 1936 r. tymczasowy wiceprezydent (u boku Erwina Więckowskiego), od końca grudnia 1937 r. tymczasowy (mianowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych) prezydent miasta Poznania. 10 Ludwik Bociański (1892-1970) pochodził z Pleszewa, był uczestnikiem POWz.p., powstania wielkopolskiego, wojny bolszewickiej, następnie w wojsku, które opuścił w stopniu pułkownika, przechodząc w 1935 r. na stanowisko wojewody wileńskiego; od maja 1939 r. wojewoda poznański. 11 Tzn. komendant miasta Poznania.
12 Starosta międzychodzki Zdzisław Czubiński (ur. 5 VI 1902 r.) został zamordowany w Forcie VII 29 I 1940 r., por. Cz. Łuczak, Dzień po dniu w okupowanym Poznaniu, Poznań 1989, s. 95 (tamże błędne imię Antoni).
13 Tadeusz Karpiński (ur. 6 VIII 1891 r.) był starostą kościańskim od 1932 r.
14 Chłopski przywódca, prezes PLS "Piast" Wincenty Witos (1874-1945) stanął 24 VII 1920 r. na czele popieranego przez wszystkie stronnictwa Rządu Obrony Narodowej. Z kolei abp warszawski Aleksander Kakowski (1862-1939, kardynał od 1919 r.) był od września 1917 r., obok Zdzisława Lubomirskiego i Józefa Ostrowskiego, członkiem powołanej wówczas Rady Regencyjnej, która z nominacji Niemiec i Austro-Węgier stała na czele Królestwa Polskiego; w listopadzie 1918 r. Rada przekazała władzę w ręce Józefa Piłsudskiego.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2009 Nr2; Okupacja 1 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.