HISTORIA MÓWIONA, CZYLI WSPOMNIENIA TEOFILI JEDWABrozmawiała EVA URBACH wstęp MIROSŁAW SŁOWIŃSKI

Kronika Miasta Poznania 2009 Nr1; Poznańscy Żydzi 2

Czas czytania: ok. 18 min.

Żydowskie Centrum Holokaustu w Melbourne, realizując Projekt Historii Mówionej, postanowiło zapisać wspomnienia Leona J.edwabia, w którego dramatycznych przeżyciach można znaleźć zbiorowy los tysięcy Zydów - ofiar niemieckiego faszyzmu. 26 stycznia 1993 r. Eva Urbach, wolontariuszka współpracująca z Centrum, zrealizowała ten pomysł. Rozmowa została sfilmowana i nagrana w języku angielskim. w trakcie jej trwania pojawiła się myśl, by zapisać także wspomnienia żony Teofili. Nagranie odbyło się 2 września 1993 r. Droga Toshy Płockiej do Australii, gdzie poznała męża, to historia niezwykła. Urodziła się w Poznaniu, w rodzinie kupieckiej. Jej ojciec Moryc pochodził z Łodzi, a mama Sara Preidel Skowron ("ale wszyscy mówili Stefa") - z Zagórowa. Nazwisko ojca, zamieszkałego przy ul. Wielkie Garbary 9, i dziadka Rubina Skowrona z czterema synami (braćmi Sary), zamieszkałych przy ul. Masztalarskiej 8, widnieją na liście wyborczej gminy poznańskiej z 1935 roku, którą opublikowano w "Kronice Miasta Poznania" (3/2006). Dzieciństwo Teofila spędziła w Poznaniu. w domu, jak wspomina, mówiono po polsku, tylko wtedy, gdy rodzice nie chcieli, by rozumiały ich dzieci, używali jidysz. "Dzięki takiemu wychowaniu mój polski był bezbłędny. To przypuszczalnie uratowało mi życie", mówiła w wywiadzie. Po wybuchu wojny Płoccy z dziećmi wyjechali do Zagórowa. Dorośli jeszcze pamiętali I wojnę światową i to, że w małym miasteczku żyło się bezpieczniej. Po kilku miesiącach rodzina Płockich przeniosła się do Łodzi i tu zaczął się pierwszy akt dramatu - wojnę przeżyła tylko Teofila i jej matka, ojciec i brat zginęli. Obu paniom udało się opuścić Polskę i przez Szwecję dotarły do Ameryki, a stamtąd do Australii. Los sprawił, że obie poślubiły... mieszkańców Zagórowa: matka Chaima Jedwabia, a córka - jego syna Leona. Chaim Jedwab wyjechał do Australii w 1938 roku, a Leon dołączył do ojca 10 lat później.

W czerwcu 2007 roku ukazała się moja książka Zagórów. Album miasta. 1407-2007.

Kilka miesięcy później odebrałem niezwykły telefon z Melbourne - dzwonił Leon Jedwab. Dostał moją książkę o.d znajomego z Poznania. "Panie Słowiński - powiedział - jestem ostatnim żyjącym Zydem z Zagórowa... Tak się poznaliśmy. Leon Jedwab zbierał dokumenty i inne świadectwa o życiu żydowskiej społeczności w położonym

Eva Urbach

nad Wartą miasteczku. Już w trakcie pierwszej rozmowy zapytał, czy może mi te dokumenty przesłać. Były wśród nich płyty DVD z nagranymi rozmowami jego i jego żony, które od 1993 roku znajdowały się w zbiorach Centrum w Melbourne. To owe zdjęcia, dokumenty i rozmowy stały się impulsem, aby napisać aneks do historii mego miasta. Zamieszczane w tym tomie "Kroniki" fragmenty wspomnień Teofili Jedwab, urodzonej w Poznaniu mieszkanki Melbourne, pochodzą z przygotowanej do d!uku nakładem wydawnictwa Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Poznaniu książki Zydzi zZagórowa.

* * *

Kiedy i gdzie się Pani urodziła? 15 kwietnia 1932 r. w Poznaniu, w Polsce.

Rodziny Pani ojca i matki pochodzą z Poznania? Mój ojciec, o ile wiem, pochodził z Łodzi, urodził się w Lutomierzu, o czym dowiedziałam się później, a moja matka pochodzi z małego miasta koło Konina o nazwie Zagórów [...]. Matka miała czterech braci, a mój ojciec - nie wiem o nim zbyt wiele. Nie pamiętam w ogóle rodziny mojego ojca i nie mam żadnych dokumentów. Mój ojciec nazywał się Moryc Płocki, a moja matka - Sara Freidel Skowron [...]. Pamiętam trochę moją babcię, ale bardzo niewyraźnie.

Miałam brataJ który był siedem lat starszy ode mnie. Ojciec był kupcem, sprzedawał futra, miał sklep futrzarski w Poznaniu [...]. Myślę, że należeliśmy do klasy średniej, dobrze sytuowanej klasy średniej, bo wiem, że moja matka dużo podróżowała przed wojną. Czy zaczęła Pani szkołę, zanim wybuchła wojna? Myślę, że tak, ale naprawdę nie pamiętam. To prawdopodobnie był bardzo krótki czas i potem zaczęła się wojna. Prawdopodobnie chodziłam do szkoły przez miesiąc lub coś takiego [...]. A Pani starszy brat skończył żydowską szkołę? Nie, w Poznaniu nie było żydowskich szkóF, nie wyobrażam sobie. Mój brat poszedł do szkoły powszechnej w Poznaniu [...]/ a do szkoły średniej chodził w Chodzieży, 70 kilometrów od Poznania. Mieszkał tam u pewnej rodziny. Pamięta Pani, jakimi językami mówiono w Pani rodzinnym domu? Po polsku. Moi rodzice mówili w jidysz, gdy nie chcieli, żebyśmy ich rozumieli. Nie uczyłam się jidysz, dopóki nie przyjechałam tutaj. Uczyłam się niemieckiego To, że nie mówiłam w jidysz, prawdopodobnie ocaliło mi życie podczas wojny. Bo mój polski był bezbłędny [...]. Czy Pani rodzina była ortodoksyjna? Moja matka pochodziła z ortodoksyjnej rodziny i przypuszczam, że dom był koszerny, ale jak ortodoksyjny był mój ojciec, nie mam pojęcia. Chodziła Pani do synagogi? Nie, wtedy nie.

Czy zdawała sobie Pani wtedy sprawę z istnienia antysemityzmu? Nie wiedziałam o tymf ale fakt, że mój brat musiał iść do szkoły gdzie indziej, pokazuje, że w Poznaniu był antysemityzm [...]. Czy pamięta Pani coś jeszcze z tego wczesnego okresu?

Ryc. 1. Wypis z aktu urodzenia Teofili Płockiej

Kiedy zaczęła się wojna, myśląc, że będziemy bezpieczniejsi w małym mieście/ pojechaliśmy do tej małej miejscowości [Zagórowa], z której pochodziła moja matka. Ponieważ to miejsce było ciche i bezpieczne podczas i wojny światowej [...]. Stamtąd pojechaliśmy do Łodzi i tam już się zaczynało getto. Moja matka zostawiła mnieJ mojego ojca i brata w Łodzi i pojechała do Warszawy, do matki, która była chora. w tym czasie jej dwaj bracia zostali zastrzeleni gdzieś po drodze [...]. Prawdopodobnie w Zagórowie albo w Poznaniu, albo niedaleko tych miejsc. Zostali złapani przez Niemców i zastrzeleni, nie wiem dlaczego [...]. Pierwsza rzecz, którą naprawdę pamiętam, jest to/ że wyjeżdżałam stamtąd. Moja matka chciała zabrać mnie do Warszawy i pamiętam, że młody człowiek/ który później przyjechał do Australii, wziął mnie do Warszawy i sama podróż była pewnym doświadczeniem. To jest jedna z pierwszych rzeczy, które pamiętam, ponieważ musieliśmy mieć specjalny ausweis - zezwolenie na podróż. w tych dniach podróżowanie nie było proste. i pamiętam, że on miał dwa różne papiery - jednego użył, aby kupić bilety na pociąg, ale nie mógł tego zrobić/ kupił je dopiero dzięki drugiemu, ukrytemu w pudełku zapałek. To musiała być zima, bo było zimno i był śnieg. Ojciec i brat zostali w Łodzi. Dołączyli do nas w Warszawie kilka miesięcy później [...]. To był początek warszawskiego getta. Mieliśmy na początku całkiem przyzwoite mieszkanie, do tego stopnia, że mój ojciec powiedział, że jeżeli udałoby się nam utrzymać to mieszkanie,

Eva Urbachmożemy zostać w Warszawie podczas wojny i prawdopodobnie tu zostaniemy [...]. Wszystko, co pamiętam z getta, to to/ że moja babcia tam zmarła, z przyczyn naturalnych, i że getto stawało się coraz mniejszeJ a my się przeprowadzaliśmy. a także to/ że wielu ludzi przywożono do getta z innych miejsc, więc było ono bardzo przepełnione. Czy musieliście dzielić mieszkanie z innymi ludźmi? Ostatecznie tak. Każda rodzina miała pokój w mieszkaniu. Tłok był naprawdę jednym z największych problemów. w 1941 rokuJ kiedy getto stawało się coraz mniejsze i coraz bardziej przepełnioneJ było bardzo mało jedzenia. Wielu ludzi robiło różne rzeczy, próbując je zdobyć. Na tym etapie mogliśmy jeszcze zdobyć jedzenie ze strony aryjskiej, ponieważ getto nie było zamknięteJ mury rosły, ale nie było całkiem zamknięte. Przez getto jeździł tramwaj i ludzie mogli przywieźć jedzenie [...]. Pamiętam, że nie było opału i elektryczności, ale wiem, że używaliśmy czegoś takiego, co się nazywało lampy karbidowe. A ponieważ mieliśmy tylko jeden mały pokój, mieliśmy też mały piecyk żelazny z długą rurą i ta rura dawała ciepło [...]. Pamiętam, że kiedyś mieliśmy kawałek koniny, który gotowaliśmy na piecyku. To było niezwykłe wydarzenie, mięso było czymś niezwykłym w tych czasach [...]. Czy dzieci się uczyły? Nie pamiętam, abym chodziła do szkoły, pamiętam, że dużo czytałam. Prawdopodobnie umiałam już czytać przed wojną [.. .]. w 1942 roku getto opróżniano w bardzo szybkim tempie. Byłam zamknięta w mieszkaniu w ciągu dnia, bo Ukraińcy ubrani w czarne mundury, którzy stanowili wielką pomoc dla SS/ zaglądali do mieszkań, żeby zobaczyć, czy nie ma jakichś starych ludzi, którzy nie chcą pracować, albo dzieci. Jeśli kogoś znaleźli, to zbierali i wyprowadzali. Więc ja byłam zamknięta, a na zewnątrz drzwi znajdowała się kłódka. Zostawałam sama w domu przez cały dzień. Czytałam i byłam przerażona. Mam bardzo żywe wspomnienia z getta. Gdy wychodziliśmy rano, na ulicy leżały ciała. i były takie małe wagoniki i te ciała zbierano i wywożono [...]. Czy rodzice próbowali Panią chronić przed niektórymi okropnościami? Nie było to możliweJ bo to wszystko było wokół nas. Były ciała, byli żebracy/ byli wisielcy. Był głód. Wszystko, co wiem, to to/ że matka mi mówiła, że mój brat, który był siedem lat starszy ode mnieJ ciągle powtarzał: liCO zrobimy z dzieckiem? Co się stanie z dzieckiem?1I [...]. Pamiętam, że w tym czasie mieszkała z nami moia ciocia. Moja matka miała czterech braci, jeden z nich ożenił się z bardzo miłą Zydówką. Później został zaity [...]. Pod koniec 1942 roku była selekcja, przyszedł rozkaz od Niemców, że Zydzi, którzy pozostali w getcie, powinni stawić się w jednym miejscu w określonym dniu i moi rodzice oczywiście nie chcieli iść. Wiem, że byliśmy ukryci w bardzo niedoskonały sposób, w pokoju/ drzwi były zastawione dużą szafą [...] i oczywiścieJ można nas było bardzo łatwo odkryć. To musiało być na górze, bo pamiętam, gdy moją matkę gonili po schodach, ona stąpała po ciałach, w poprzek schodów leżały ciała zastrzelonych ludzi. Więc musieliśmy zejść na dół i ostatecznie dołączyć do selekcji [.. .]. Niektórym ludziom pozwalano wrócić do getta [...]/ ale my zostaliśmy wysłani na Umschlagplatz. To był bardzo gorący dzień, wyraźnie to pamiętam.

Czy zabraliście coś z sobą? Nie wydaje mi się. Nie było wody i wiem, że bardzo chciało nam się pić.

Było całe mnóstwo ludzi, to miejsce było strasznie zatłoczoneJ ludzie szykowali się na pociąg. i było ogłoszenie, że wszyscy młodzi mężczyźni w pełni sił, którzy się stawią, zostaną wysłani do pracy. i oczywiście mój brat powiedział/ że to bardzo dobry pomysł, żeby pojechał do pracy. Wziął obrączkę mojej matki, powiedział nam lido widzenia ll i poszedł [...]. Tego samego dnia na Umschlagplatz dostaliśmy notatkę: IIRatujcie mnieJ bo jestem w pociągu do wywiezienialI [...]. To był ostatni raz, kiedy go widziałam [...]. Potem koło nas przejechał wozem z sianem jakiś niemiecki żołnierz. Moja matka go zatrzymała/ pokazała, że ma złoty zegarek Longines i zapytała, czy nie zabrałby nas z powrotem, przeszmuglował do getta. Ale on ją odepchnął i powiedział: IIIdź sobie ll [.. .]. Nie wziął zegarka i odjechał. a kilka godzin później, to było po tymf jak mój brat poszedł, przyszedł jeszcze raz i zapytał: IIHabst du die uhr?lI. Moja matka odpowiedziała: lITakIl. Więc on powiedział: IIDobrze, chodźcie!lI.

i zabrał nas, przykrył sianem i zawiózł z powrotem do getta, co ocaliło nam życie na następną, krótką chwilę [...]. Myślę, że musiało to być w Rosz ha Szana, bo moja matka zawsze miała IIjorzeit ll dla mojego brata w Rosz ha Szana [hebr. Rosz ha - Szana to w żydowskim kalendarzu Nowy Rok, święto przypadające na przełomie września i października]. Kiedy wróciliśmy, musiałam iść do pracy, moi rodzice nie chcieli mnie dłużej zostawiać samej w mieszkaniu. Dostałam wysokie obcasy i zostałam przebrana, aby wyglądać doroślej. Poszłam z moją matką do pracy i przyszywałam guziki [...]. Ale to nie trwało długo. Byłam tam może około trzech lub czterech dni, bo potem pamiętam, że byłam znowu w domu sama. Tydzień później, to było na Jam Kipur, Niemcy powiedzieli, że jeżeli ktoś nie przyjdzie do pracy w Jam Kipur, zostanie to potraktowane jako akt sabotażu i zostanie zastrzelony. Więc moi rodzice poszli znowu do pracy, a ja z jakiegoś powodu zostałam w domu. Dokładnie pamiętam, że kiedy ludzie mieli wracać do domu z pracy, powstało duże zamieszanie w naszym domu i na podwórzu. Nie wiedziałam, co to było, dopóki moja matka nie wróciła z pracy i powiedziała, że cała fabryka, w której pracował mój ojciec, została wywieziona. i ojciec nigdy już nie wrócił [...]. Więc mieliśmy jeszcze jeden IIjorzeit ll na Jam Kipur. Potem znowu nie było czasu na łzy. Moja matka, mogę sobie wyobrazić, jak ona się czuła, po tym gdy straciła syna i męża w ciągu tygodnia czy 10 dni. i jeszcze raz poszłyśmy do pracy. Było to wtedy, gdy zaprowadzono godzinę policyjną. Nikomu nie wolno było przebywać na ulicy [.. .]. Po pracy pojawiała się polska policja, którą nazywaliśmy IIniebiescyll / ponieważ mieli granatowe mundury [...]. Ci ludzie szmuglowali jedzenie do getta. Zrobili z tego biznes, bo wymieniali je na różne rzeczy [...] Myślę, że nasze mieszkanie było jednym z punktów wymiany. Szczególnie pamiętam dwóch mężczyzn - jeden z nich był młodym policjantem, a drugi był trochę starszy. Przychodzili dość regularnie [.. .]. To było źródło naszego jedzenia. Nie pamiętam żadnego innego jedzenia, nie pamiętam żadnych racji żywnościowych. Ludzie umierali z głoduJ cały czas znaj dawało się ciała na ulicy [...].

Eva Urbach

Jak ci policjanci zachowywali się w stosunku do Was? Bardzo dobrze [.. .]. Przychodzili i ludzie przynosili swoje rzeczy na wymianę. w tym czasie moja ciocia zadecydowała, że nie będzie tego dłużej znosić, tej sytuacji, że nie zostanie dłużej w getcie. Już zbliżał się koniec czterdziestego drugiego. Ona była bardzo piękną kobietą z cudownymi, czarnymi oczami i czarnymi włosami, ale kupiła butelkę utleniacza i rozjaśniła włosy na jasny blond. Potem uzyskała papiery i opuściła getto [.. .]. Moja matka prawdopodobnie zdawała sobie sprawę z faktu, że ten młody policjant albo się w mojej cioci zakochał, albo były tam jakieś inne powiązania [...]. Pewnego razu przyszedł [...] i powiedział do mojej matki: IIGdzie jest Lola?lI, bo moja ciocia miała na imię Lala. Moja matka mu odpowiedziała, że jej nie ma i nie sądzi, aby wróciła dziś wieczorem [...]. Wtedy wyjął małą karteczkę z kieszeni i dał ją mojej matce. To była wiadomość od niej, pisała, że uciekła z getta i pojechała do tego mężczyzny. On miał na imię Lutek, tak samo, jak miał na imię mój brat [.. .]. Drugi pan, nie pamiętam jego imienia, ale nazywał się Kruk, robił sporo interesów z moją matką. i pewnej nocy - cały czas mówię IIpewnego dnialI / ale to nie był dzień, bo to wszystko się działo wieczorami, po pracy - przyszedł bardzo zdenerwowany. Powiedział, że spotkał kogoś na ulicy i że miał wielką okazję kupić rolkę lnu od kogoś, ale nie miał pieniędzy ani jedzenia i że to była wielka szkoda. a moja matka mu powiedziała: lIProszę posłuchać, mam tu pieniądze, ale mi się nie przydadzą, bo nic za nie nie mogę kupić - pożyczę je panuJ proszę przyjść jutro i je oddaćII. Wziął pieniądze, wrócił następnego dnia, był pod takim wrażeniem, że moja matka pożyczyła mu te pieniądze, że powiedział: liTo jest mój adres, jeżeli będziecie naprawdę zdesperowani, absolutnie u kresu wytrzymałości, jeżeli będziecie naprawdę zrozpaczeni - możecie przyjść do mnieJ możecie na mnie liczyćII. w tym czasie robiło się już naprawdę rozpaczliwie. To był rok czterdziesty trzeci, prawdopodobnie luty albo marzec [...]. i moja matka zdecydowała, że nadszedł czas, żebyśmy też uciekły. Wyszłyśmy, gdy powstanie się już zaczynało/ bo pamiętam odgłosy wystrzałów. Uciełyśmy razem z grupą pracowników/ która wychodziła z getta na zewnątrz. Zydzi pracujący na zewnątrz. Myślę, że Lutek miał dla nas miejsce, do którego mogłyśmy pójść. Ale problem polegał na tymf że razem wyglądałyśmy zbyt lIżydowsko ll / nie mogłyśmy zostać razem. i znalazł inne miejsce [.. .]. Byłam w tym miejscu sama, z innymi ludźmi, ale bez matki [...]. Byłam bardzo nieszczęśliwa. Kiedy Niemcy bombardowali getto [...]/ byłam jedyną osobą, której nie pozwolono zejść na dół, do piwnicy, bo sąsiedzi nie wiedzieli, że tam byłam [...]. Lutek był jedynym kontaktem w tym czasie. w tym czasie moja matka [...] zdecydowała się skorzystać z oferty pana Kruka i mnie do niego zabrała. Przyjechała i mnie zabrała [.. .]. Lutek zorganizował dla nas fałszywe papiery. Pan Kruk i jego żona mieszkali na peryferiach miasta, na Okęciu [...]. Zostałam tam do 1945 roku. Traktowali mnie bardzo dobrze. Pan Kruk lubił wypić i kiedy wypił, stawał się agresywny [.. .]. Kiedy sąsiedzi zaczęli mówić między sobą: 110/ to jest żydowskie dziecko ll , on pewnego dnia naprawdę bardzo się upił, zwołał ich wszystkich i powiedział: IISłuchajcie, to jest moja bratanica i jeżeli będziecie dalej gadać, zadenuncjuję was na gestapo, że mi sprawiacie kłopotyII. i od tego czasu to się skończyło. OczywiścieJ moje życie wtedy się zmieniło, musiałam się uczyć katechizmu, chodziłam do kościoła. Kościół nie był daleko, chodziłam na mszę co niedzielę. w jakiś sposób udało mi się uniknąć konfesjonału [...]. Jedyny sposób, aby moja matka mogła się ze mną zobaczyć, był taki, że wsiadała do tramwaju, wysiadała i ja szłam do niej na małą działkę naprzeciwko, która znajdowała się obok przystanku tramwajowego. Potem schylałam się i udawałam, że pielę albo coś takiego. Naprawdę nie mogłyśmy rozmawiać, bo gdy byli ludzie wokół, było to zbyt niebezpieczne. i ona tylko na mnie patrzyła, może powiedziała słowo lub dwa i wsiadała do powrotnego tramwaju. Było to raczej smutne. Co się później stło, słyszałam od Lutka. Moją matkę złapano na ulicy i oskarżono o to/ że jest Zydówką. i jakimś cudem nie została od razu zastrzelona na miejscu, ale została wysłana do więzienia w Łowiczu [...]. i znowu Lutek wkroczył. Pojechlł do Łowicza w swoim mundurze i powiedział: IIJak możecie mówić, że to jest Zydówka - to jest moja narzeczona, znam ją od wielu lat!lI. Została przewieziona z powrotem do Warszawy i wysłano ją do Niemiec na roboty. Podczas badań medycznych zauważyła, że lekarz napisał na jej dokumentach IILandsarbeiter ll - lIprace ziemneII. Moja matka mówiła po niemiecku i powiedziała do niego: IIJeżeli chcecie mieć ze mnie jakikolwiek pożytek, proszę, nie wysyłajcie mnie do prac ziemnych, bo nic nie wiem o ziemili. On zapytał: IIUmie Pani gotować?lI/ ona odpowiedziała: lITakIl. On na to powiedział: IIDobrze, mam przyjaciela, starego lekarza daleko w Bawarii, który potrzebuje gospodyni i wyślę panią tamil. i tak zrobił. w taki sposób moja matka przetrwała wojnę razem ze starym lekarzem i jego żoną. Gotowała im i sprzątała [...]. Pewnego dnia [...] przed domem, w którym mieszkałam, zaparkowała czarna limuzyna. Wysoki pan w długim, skórzanym płaszczu, najwyraźniej gestapowiec, oni wszyscy nosili czarne długie płaszcze, z kobietą wysiedli z samochodu i zapukali do drzwi. Można sobie wyobrazić moje przerażenie [...]. Powiedział, że jest przyjacielem lekarza, u którego pracuje moja matka, i moja matka mu powiedziała, że ma chrześniaczkę w Warszawie i spytała, czy by nie przyjechał i nie zobaczył się ze mną [. . .]. Tak matka dowiedziała się, że wszystko ze mną w porządku. Jakie było Pani fałszywe nazwisko? Krystyna Węcławek. Ciekawa jest tu data urodzenia - 9 maja 1933 r., to jest data urodzenia mojej starszej córki - ona się urodziła 9 maja 1953 r. Zbieg okoliczności [.. .] . Jest jedna rzecz, o której nie wspomniałam [...]. Moi rodzice mieli duży dom w Poznaniu. i moja matka obiecała połowę Lutkowi i połowę tym ludziom [Krukom]. Po wojnie, nadal mam papiery, matka naprawdę zażądała jego zwrotu w swoim i moim imieniu, i dała go im. N adal nie chodziła Pani do szkoły? Poszłam do szkoły. Jest świadectwo mówiąceJ że chodziłam do szkoły przez sześć miesięcy, ale tego nie pamiętam. Nie pamiętam szkoły, bardzo dziwne! w 1944 roku pan Kruk zginął w czasie powstania [...]. Zostałam z panią Kruk. Pamiętam/. że byłam przerażona, nieustannie zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem Zydówką i że zostanę rozpoznana. Po oswobodzeniu pani Kruk prawdopodobnie dowiedziała się o żydowskiej organizacji, która została założona

Eva Urbachlatem 1944 rokuJ i uznała, że powinnam pójść do tej organizacji. Miała siedzibę na Pradze. Dała mi trochę pieniędzy na ciężarówkę, która przewoziła na drugą stronę rzeki po moście pontonowym, ponieważ wszystkie mosty były zniszczone [.. . ]. Doszłam do tego miej sca, gdzie niestety nie zostałam zbyt miło przyj ęta. w gruncie rzeczy nie zostałam w ogóle przyjęta. Nie było nikogo, kto chciałby ze mną porozmawiać. Powiedzieli tylko: liNie czekaj, nie ma nikogo, kto mógłby z tobą porozmawiać ll / i wyszłam. Wróciłam do pani Kruk. Ona spodziewała się, że coś dostanę - być może pieniądze, jedzenie, ubrania, cokolwiek. Nie miałam butów [...]. Byłam tam do jesieni czterdziestego piątego, ponieważ transporty Polaków z Bawarii z jakiegoś powodu były bardzo spóźnione [...]. i pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi i to była moja matka [...]. Później pojechała do Poznania/ zobaczyć, co się dzieje. Spotkała tę naszą pokojówkę, która dała jej parę zdjęć. Kiedyś pojechałyśmy po coś do miasta, w tramwaju ktoś odciął jej pasek od torebki i straciła wszystkie zdjęcia. Teraz to niewiele znaczy, ale wtedy to była tragedia, nawet nie miałyśmy pieniędzy, żeby wrócić na Okęcie. Musiałyśmy pójść na posterunek policji i polski policjant dał nam parę złotych na tramwaj [.. .]. Potem zostawiła mnie w Warszawie i wyjechała na parę tygodni do Poznania/ prawdopodobnie zobaczyć, co się dzieje z jej nieruchomością, i do Łodzi [...]. Chciała nawiązać kontakt ze swoim bardzo dobrym przyjacielem, który mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Nie wiem, jak udało jej się z nim skontaktować. Natychmiast przysłał nam promesę [.. .]. Zdołała przeprowadzić formalności związane z budynkiem [w Poznaniu], dała połowę pani Kruk i połowę cioci Lali i Lutkowi. Pojechałyśmy do Łodzi. Gdy byłyśmy w Łodzi, moja matka nie miała pieniędzy, nie miała nic, ale jak powiedziałam, była energiczną osobą i zaradną. Jechała po towary, których potrzebowano. Na przykład nie można było kupić drożdży. Kupowała drożdże w Warszawie i woziła je do Łodzi i na odwrót i zarabiała na tym. Udało jej się zebrać trochę pieniędzy, właściwie całkiem dużo, jak na tamte czasy. Dolar był walutą, która miała jakąkolwiek wartość. Mieszkałyśmy w Łodzi. Posłała mnie na prywatne lekcje, bo nie miałam wykształcenia. Czy otwarcie przyznawałyście, że jesteście Żydówkami, czy nadal miałyście fałszywe papiery? Myślę, że nadal miałyśmy fałszywe papiery, ale nie jestem pewna. Pogrom kielecki miał miejsce w tym czasie, więc nastawienie nie było zbyt dobre. To znaczy - jeżeli pogrom mógł się wydarzyć w 1946 rokuJ to co można powiedzieć? [...] To nie trwało zbyt długo, moja matka była w kontakcie z panem Baur.nannem ze Stanów, który, myślę, nawet przysyłał nam paczki. Nie wszyscy Zydzi mogli wyjechać do Ameryki, nawet jeżeli się miało promesę. Więc on napisał do nas, że gdybyśmy tylko zdołały dostać się do Szwecji, to jego bardzo dobry przyjaciel Chaim ma wysokie dyplomatyczne stanowisko w amerykańskiej ambasadzie w Sztokholmie i zadba o to/ żebyśmy dostały wizę do Ameryki [...]. Szwecja była dość otwarta w tym czasie, dużo ludzi wyjeżdżało, jechali do Szwecji nawet z Niemiec [.. .]. i dojechałyśmy do Sztokholmu [.. .]. To był rok czterdziesty szósty. Mieszkałyśmy w pensjonacie. Nie wiem, czy jakaś żydowska organizacja to zorganizowała. Był to pensjonat około 20 kilometrów

Ryc. 2. Teofila Płocka ze swoją opiekunką Pelagią Kubiak, Poznań 1932 r.

Ryc. 3. Teofila Jedwab w 1952 r.

od Sztokholmu [.. .]. i jedynym problemem było to/ że w momencie gdy już dostałyśmy się do Sztokholmu, ten dyplomata został odwołany, ten, który miał nam załatwić wizYJ i utknęłyśmy! Moja matka nie wiedziała, w którą stronę się zwrócić [...]. Nie chciała wydawać tej niewielkiej ilości pieniędzy, którą miała, bo nie wystarczyłyby one na zbyt długo. Usłyszała o szkole, żydowskiej szkole niedaleko Sztokholmu prowadzonej przez rabina z Frankfurtu nad Menem. z żoną mieli szkołę z internatem dla dziewcząt z obozów, dla około osiemdziesięciu dziewcząt, w większości Węgierek i było wśród nich też sześć czy osiem Polek. Była prowadzona prawdopodobnie za amerykańskie pieniądze. To była bardzo religijna szkoła. Moja matka pojechała zobaczyć się z tym człowiekiem [...] i nakłoniła go, żeby wziął mnie do tej szkoły z internatem. To rozwiązało jeden z problemów, ale spowodowało straszny problem dla mnie. Bo tu przychodzę j a, prosto z kościoła [.. . ]. Nie miałam żydowskiego przygotowania i rozpoczęłam tam prawdziwą szkołę Bet Jacow, bardzo, bardzo religijną szkołę dla dziewcząt. Wszystkiego uczono po hebrajsku! [...] Ale w końcu, słysząc dużo hebrajskiego, jakoś zaczęłam rozumieć. Po prostu nagle to do mnie dotarło. Był jeden nauczyciel z Izraela i był rabin i jego żona, i kilku innych ludzi [.. .]. Byłam tam od czterdziestego szóstego do czterdziestego ósmego, zanim powstało państwo Izrael [...]. Moja matka musiała szukać pracy, bo nie miała pieniędzy.

Eva Urbach

Zatrudniła ją żydowska firma szyjąca futra. Pracowała tam, a na noc brała walizki futer do wykończenia. i tak zarabiała na życie. a ja znowu byłam sama, ponieważ widywałam się z nią raz na tydzień [.. .]. Nie mogłyśmy wyjechać do Stanów, ale moja matka miała kontakt z tymi ludźmi z Łodzi, którzy wyjechali do Australii. Ci ludzie, gdy usłyszeli, że utknęłyśmy w Szwecji, napisali list, czy wzięłybyśmy pod uwagę przyjazd do Australii, że jest tu ktoś z naszego miasta, kto zna naszą rodzinę. Jego żona zginęła podczas wojny, on wyjechał z Polski przed wojną, przyjechał do Australii w 1938. i zasugerowali, że chciałby wysłać nam pozwolenie. i moja matka zadecydowała [...]/ że wyjedziemy do Australii. Ale moja matka chciała zobaczyć się ze swoim przyjacielem w Stanach i zorganizowała dla nas lot do Australii przez Stany Zjednoczone. Miałyśmy wizy tranzytoweJ wszystkie papiery gotowe i gdzieś w październiku 1948 roku wyjechałyśmy ze Szwecji [.. .]. Poleciałyśmy do Los Angeles, gdzie moja matka spotkała się ze swoim przyjacielem. Zostałyśmy tam parę tygodni, a następnie poleciałyśmy do Australii. Pierwszej nocy zajechałyśmy do Sydney, gdzie czekał na nas pan Jedwab, który wysłał mojej matce pozwolenia. Pierwszą noc w Australii spędziłam pod dachem rabina Chaima Gutnika i jego pierwszej żony w Sydney. a potem przyjechałyśmy do Melbourne [...] i zatrzymałyśmy się w hotelu George [...]. [Pan Jedwab] mieszkał w Melbourne [...]. Moja matka poślubiła pana Jedwabia 2 stycznia 1949 r., a ja chodziłam do Taylors Coaching College. Miałam 16 lat. Potem poszłam do Scotts Business College.

Nie znała Pani angielskiego, prawda? Nie, rzeczywiście nie. Musiałam nauczyć się angielskiego i dlatego poszłam do Taylora. Potem wyszłam za mąż za najmłodszego syna pana J edwabia [...]. Pan Jedwab senior wraz z dwoma naj starszymi synami przyjechał przed wojną.

Zostawił swoją żonę z trójką dzieci, spośród których przeżyło tylko jedno - mój mąż, który przyjechał tu chyba w 1946 roku. Co z innymi braćmi matki? Wszyscy zginęli. Czuję/ że ukradziono mi dzieciństwo. w pewien sposób, po tym wszystkim, co przeszłam, i po wszystkim, co widziałam, czuję/ że stałam się emocjonalną kaleką - bez zaufania, kompletnie bez zaufania, bez wiary, co powoduje, że jest trudno [...]. Patrząc na sprawy z bardziej pozytywnej strony, muszę powiedzieć, że mam męża, na którym się wspierałam ponad 40 lat. Mam troje dzieci, troje wnuków i jest to źródłem wielkiej radości dla nas obojga. Myśli Pani, że to, przez co Pani przeszła, miało wpływ na Pani dzieci? Nie wiem, do jakiego stopnia je to dotknęło, ale jestem pewna, że tak się stało/ chociaż nie mogę tego dokładnie określić. Ale muszę powiedzieć, że byłam świadkiem, oczywiście za straszliwą cenę, pojawienia się, tak jak feniks powstaje z popiołów, silnego i tętniącego. życiem państwa Izrael. Wszystko, co mogę powiedzieć, to: IIAm Izrael chajll [Zydowski naród żyje]. Ile to jest warte - nie WIem.

Czy opowiadała Pani o swoich doświadczeniach z przeszłości dzieciom? Tak, ale nie w szczegółach. Nie mogę tak po prostu usiąść i powiedzieć: IlUsiądźcie tU, teraz opowiem wam to i tamtoII. To nigdy nie był temat tabu, dokładnie wiedzieli, chodzili do żydowskich szkół, to nie była tajemnica. Ale teraz,

gdy są coraz starsi, są z jakiegoś powodu bardziej zainteresowani. Być może dojrzałość/ poszukują korzeni. Może to jest modne - poszukiwanie korzeni? [...] Czy miała Pani kontakt z panią Kruk po wojnie? Przez jakiś czas, potem ona zmarła. Ciocia Lala wyszła za swojego policjanta i mieli córkę. Mieszkali w Poznaniu. Lala zmarła na wylew w młodym wieku. Moja matka była w kontakcie z Lutkiem. i otrzymała list pod koniec lat 60. z prośbą o materiał na suknię ślubną dla córki. i ta dziewczyna wysłała mojej matce list z podziękowaniem. Napisałam do Lutka, zanim pojechaliśmy do Polski/ bo chciałam się z nim zobaczyć. To było w latach 70./ ale nie dostałam odpowiedzi. i proszę mi wierzyć lub nieJ gdy pojechaliśmy do Polski, nie pojechałam do Poznania. Nie pojechałam zobaczyć się z ich córką Urszulą, bo nie chciałam stawiać jej w trunym położeniu. Nie chciałam zrujnować jej życia, mogła nie wiedieć, że jest Zydówką. Nie wiem, czy ta dziewczyna wiedziała, że jej matka była Zydówką. Nie wiem, za kogo wyszła, prawdopodobnie za Polaka i mogłabym zrujnować jej życie. Uważałam, że tak jest mądrzej, niezależnie, czy było to dobrzeJ czy źle, uważałam, że mądrzej było nie jechać. Jak Pani się czuła w Polsce? Nie chciałam za dużo mówić po polsku. Mówiłam po angielsku. Nie pamiętałam polskiego, gdy tam byłam. Co mogę powiedzieć - wiem, jak się rzeczy mają, że Polacy nas nie lubią! Jednak... gdyby nie Polacy, nie byłoby mnie tutaj. .. Moi Polacy byli dobrzy. Wróciła Pani jeszcze raz? Nie, tylko raz. Nie zamierzałam dawać im więcej pieniędzy, niż musiałam.

Spędziliśmy tam cztery dni. Mój mąż chciał zobaczyć groby swojej rodziny. Pojechaliśmy do Auschwitz. I to było tyle. To Pani wystarczyło? Naprawdę nic do nich nie czuję w jedną ani w drugą stronę. Nie sądzę, że nas kochają i ja też szczególnie ich nie kocham. Mieliśmy tylko nieprzyjemne doświadczenie we wschodnich Niemczech. Gdy mój mąż pojechał do Buchenwaldu/ w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się gdzieś w restauracji czy sklepie. To było przed upadkiem muru berlińskiego, gdzieś w roku 1988/ bo jeszcze musieliśmy przechodzić przez Checkpoint Charlie. Gdy zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z samocodu, zatrzymał się jakiś inny samochód. Ludzie wysiedli i powiedzieli: IIJuden? Zydzi znowu wróciliII. To było w Niemczech. We wschodnich Niemczech.

Przekład z języka angielskiego: Agnieszka Michalak-Lunt

PRZYPISY:

1 W dwudziestoleciu międzywojennym działała w Poznaniu żydowska szkoła powszechna p. Propstowej. Por. "Kronika Miasta Poznania", 3/2006.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2009 Nr1; Poznańscy Żydzi 2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry