URALSKI KAWIOR I KLUBERKL CZYLI ŻYCIE CODZIENNE WALERIANA SZULCA I JEGO RODZINY*
Kronika Miasta Poznania 2003 Nr4 ; Do stołu podano
Czas czytania: ok. 15 min.KATARZYNA MĘCZYŃSKA
K ochany Walerku! Ponieważ garnek przez Ciebie wybrany miał owo wiadome rondo, czyli koło (Rand), zatem policzyć pozwoliłem sobie nie MK 5,75, lecz MK 5,95, jak to już w cenniku fabrycznym widziałeś. Z pozdrowieniami T. Otmian" - dopisał na rachunku firmowym Telesfor Otmianowski, właściciel pierwszego w Poznaniu sklepu z artykułami żelaznymi, kuchennymi i domowymi (ryc. 2). "Kochany Walerek" to mój pradziadek, Walerian Szulc (1849-1901), zegarmistrz i złotnik, właściciel warsztatu zegarmistrzowskiego i "składu zegarków" działającego od 1873 roku przy ul. Wodnej 6. Po kilku latach Walerian przeniósł sklep do Bazaru i rozszerzył firmę o pracownię złotniczą, a wśród oferowanych towarów polecał biżuterię patriotyczną i znakomite zegarki firmy Patek Philippe. Firma była jedną z "przedniejszych w swojej branży", jej wyroby zdobywały liczne medale i nagrody, m.in. srebrny medal na Wystawie Przemysłowej
* Inspiracją do powstania tego tekstu był zbiór rachunków przechowywanych w rodzinnym archiwum. Pochodzą z lat 80. i 90. XIX wieku, kilkanaście z nich dokumentuje zakupy, jakich dokonywał mój pradziadek Walerian Szulc. Rachunki dotyczą przede wszystkim towarów luksusowych, kupowanych niecodziennie i używanych przez dłuższy czas, takich jak komplety sztućców, garnki czy też delikatesowe produkty spożywcze. Trudno byłoby jednak na ich podstawie odtworzyć kulinarne upodobania państwa Szulców, bo można by sądzić, że członkowie tej mieszczańskiej rodziny żywili się struclami i kawiorem uralskim, który popijali węgierskim winem i piwem grodziskim, a tak przecież nie było. Ten niepełny i wyrywkowy obraz uzupełniłam wspomnieniami Tadeusza Szulca, syna Waleriana (W Poznaniu i wokół niego, Poznań 1995) oraz relacjami innych poznaniaków pamiętających tamte czasy (Poznańskie wspominki. StarzY poznaniacy opowiadają, Poznań 1960). O domowej kuchni opowiedziały mi wnuczki Waleriana Szulca ijego szwagra Włodzimierza Adamskiego, również kupca bazarowego - Magdalena Jaworowicz i Maria Adamska.
Katarzyna Męczyńskaw Poznaniu w 1895 roku. Walerian prowadził również ożywioną działalność społeczną, idąc śladami swoich rodziców chrzestnych: Karola Libelta i Apolonii Mateckiej. Przez wiele lat był prezesem Towarzystwa Przemysłowego, działając, m.in. wspólnie z Telesforem Otmianowskim, w myśl hasła "Przemysł, praca, wytrwałość" . Jak wynika z zachowanych rachunków, Walerian Szulc często dokonywał zakupów u Telesfora, radując swoją żonę nowymi garnkami, młynkiem do pieprzu czy maszynką do mięsa. Zakupiony w sklepie Telesfora Otmianowskiego garnek był zapewne miłym prezentem gwiazdkowym dla żony, rachunek wypisany został bowiem w grudniu 1885 roku. Garnek z "hermetyczną pokrywą systemu Papin'a z kołem", praprzodek naszego szybkowaru, sprawił, że przygotowywanie potraw w domu państwa Szulców zabierało odtąd mniej czasu, choć było może bardziej emocjonujące. W1900 roku pradziadkowie przeprowadzili się do Bazaru, gdzie na II piętrze, tuż nad sklepem Waleriana, zajmowali czteropokojowe mieszkanie "z kuchnią, łazienką i przyleglościami" , za które płacili 850 marek rocznie. Walerian Szulc
Ryc. 1. Rodzina Szulców i Adamskich, mężczyźni od lewej: Walerian Szulc (1849-1901), jego szwagier Kazimierz Adamski (1855-1920), Teodor Szulc (1843-1942) i kolejny szwagier Włodzimierz Adamski(1858-l943), kobiety: Stanisława z Adamskich (1857-1921), żona Waleriana, Bronisława z Adamskich (1853-1927), żona Teodora, i Jadwiga z Luzińskich (1869-1943), żona Włodzimierza, dzieci: Tadeusz Szulc (1881-1957), syn Waleriana, Witold Szulc (1882-1950), syn Teodora, na kolanach mamy siedzi Stefania Adamska, obok, na krzesełku siedzi jej siostra Irena, za nią stoi Zofia Szulc, córka Teodora, fot. z 1890 r.
Ryc. 2. Rachunek wystawiony przez Telesfora Otmianowskiego w 1885 r.
miał już ustabilizowaną pozycję zawodową, materialną i rodzinną. Był postawnym pięćdziesięciolatkiem, szczęśliwym mężem energicznej, ciemnookiej Stanisławy z Adamskich i ojcem powiększającej się gromadki dzieci. Do posiłków siadało więc coraz więcej osób. Solidny, familijny, orzechowy stół do jadalni kupiono w sklepie Józefa Zeylanda (ryc. 3), w jednej z najbardziej znanych poznańskich firm stolarskich. Mebel kosztował niebagatelną sumę 30 marek. Stół się nie zachował, przetrwał natomiast rachunek wystawiony na nazwisko Waleriana przez właściciela sklepu. Na stole rozścielano wykrochmalony i wymaglowany biały obrus. Najpiękniejsze obrusy, ozdobione dekoracyjnymi haftami, spoczywały w szufladach bieliźniarek. Używano ich tylko w dni świąteczne lub z okazji imienin gospodarzy. Obrusy kupowano w składach bielizny, których było w Poznaniu kilka, jednakże najbliżej, bo w samym Bazarze, mieścił się Magazyn Bławatów, Płótna, Bielizny i Stołowizny, którego właścicielem był Feliks Raczkowski. Bieliznę stołową sprzedawał również Kajetan Ignatowicz, właściciel domu towarowego na narożniku Starego Rynku i ul. Żydowskiej. Cennik towarów sprzedawanych w sklepie Ignatowicza zawierał wiele pozycji, które interesowały każdą panią domu, wśród nich produkty spożywcze, czyli towary kolonialne, emalie, fajanse, porcelanę, szkło, "stołowiznę", fartuchy oraz sprzęty
Katarzyna Męczyńskakuchenne. W Bazarze mieścił się sklep Antoniego Rose z nakryciami stołowymi i deserowymi, maszynkami do kawy i samowarami. Sztućce można było nabyć w sklepie Telesfora Otmianowskiego, tuzin noży i widelców kosztował 13 marek, i tyle zapłacił Walerian 19 grudnia 1892 r. Łyżki, noże i widelce wykonane z alfenidy kupował Szulc w Specjalnym Składzie Wyrobów z Alfenidy i Sprzętów Kościelnych Józefa Starka w cenie 1 marki za sztukę. Każdego ranka przy stole od Zeylanda przykrytym obrusem od Raczkowskiego i zastawionym naczyniami i sztućcami od Otmianowskiego i Starka krzątała się pani domu. Trzeba było wyprawić starsze dzieci do szkół i przygotować pożywne śniadanie dla męża. N a stole stał parujący dzbanek z kawą i koszyk z rogalikami i bułkami. Bułki, świeże i pachnące, przynosiła służąca z jednej z licznych poznańskich piekarni. W 1900 roku w Poznaniu mieszkało i pracowało 110 piekarzy, również niektórzy właściciele sklepów kolonialnych roznosili rano mleko i świeżutkie, wypieczone nocą bułki. Do pierwszego śniadania podawano kawę, nigdy herbatę!, a dzieci piły mleko. Często przygotowywano zupę mleczną zagęszczoną zacierkami zrobionymi z żytniej mąki, zwanymi "kluberkami". Z kupnem mleka nie było kłopotu - od kiedy Szulcowie zamieszkali w Bazarze, blisko było do sklepu prowadzonego przez panią Gajewską, która w obszernym, podziemnym lokalu (schodziło się w dół schodami wiodącymi od AL Marcinkowskiego) sprzedawała świeże mleko przywożone codziennie z majątku Kobylepole. "Treściwe masło do pieczenia i gotowania" oraz inne produkty nabiałowe kupowano w składzie pani Milczyńskiej, od 1872 roku prowadzącej "specjalny interes masła, sera i jaj". Jednak biały ser przygotowywano w domu. W spiżarni często stały gliniane garnki z mlekiem nastawionym "na kwaśne".
PO/SAX. . h,:t 'Wgo
£&
/&/?
J. Zeylandi
Fabryka i skład nieb!
Roboty bud uwiane
'1 nitniiy ż, tIraewa i «letal« odstawiają si(f nnjbl U szyi» jmcigoKackuneJa dus&CirCjĘ&n aAs&.ffić&f
Ryc. 3. Rachunek za stół kupiony przez Waleriana Szulca w firmie Józefa Zeylanda
Kiedy po śniadaniu Walerian schodził do sklepu, a młodzież z książkami, zeszytami i drugim śniadaniem wędrowała do szkół, Stanisława Szulcowa w towarzystwie kucharki wybierała się po zakupy na Stary Rynek, gdzie owinięte kraciastymi chustami przekupki "wystawiały w koszach lub na płachtach swoje martwe i żywe" towary. Z koszy wyglądały główki kapusty, na rozłożonych na ziemi juchtowych workach piętrzyły się kopczyki marchwi, pietruszki i cebuli. Nieopodal, na Nowym Rynku (obecnie pi. Kolegiacki), "sadowi" z Kórnika i Bnina sprzedawali owoce: jabłka, gruszki i różne odmiany śliwek, a tuż obok wildeccy Bambrzy zachwalali piękne, pachnące morele, brzoskwinie i orzechy. Owoców, zwłaszcza takich jak jabłka i gruszki, nie sprzedawano na wagę, lecz w "solówkach". Były to niewielkie, podłużne beczułki o zawartości 4 do 5 kg. Specjalnością N owego Rynku były stragany z kamiennymi garnkami. Gospodyni kupująca garnek najpierw stawiała go na dłoni i uderzała w niego palcem. Dobry garnek powinien wydać melodyjny dźwięk. Z N owego Rynku można było w parę minut dojść do pi. Bernardyńskiego, gdzie odbywały się hurtowe targi produktów rolnych. Kapusta i ziemniaki, ukochane przez poznaniaków pyry, stanowiły podstawę obiadów w skromniejszych domach. Gospodynie kupowały np. wóz kapusty i "pełną, dużą hele ziemniaków". Z koszykiem pełnym warzyw i owoców Stanisława i jej kucharka odwiedzały jeszcze sklep rzeźnicki. W 1909 roku było w Poznaniu 147 rzeźników, z czego 12 mieszkało na Chwaliszewie. Do czasu otwarcia w 1903 roku rzeźni miejskiej mięso i ryby sprzedawano na Wolnicy, w rejonie dzisiejszej ul. Solnej. Przedpołudniowe zakupy musiały się zakończyć przed drugim śniadaniem. Młodsze dzieci, nie chodzące jeszcze do szkoły, dostawały sznytki, czyli kawałek chleba z wędliną lub serem, które popijały herbatą. Najważniejszym posiłkiem w domu Szulców był obiad. Cała rodzina spotykała się wtedy przy stole. Obiad jadano między godziną 12 a 14, była to pora
Ryc. 4. Rachunek wystawiony przez finnę Józefa Starka, w której nie tylko kupowano sztućce, ale także "posrebrzano i odpolerowywano"
Katarzyna Męczyńskaprzerwy obiadowej w szkołach. Synowie Tadeusz i Stanisław przychodzili z Gimnazjum św. Marii Magdaleny, przybiegała też Helenka, uczennica wyższej szkoły żeńskiej pani Estkowskiej. "Smacznie przyrządzony obiad jest podstawą szczęścia i dobrego humoru męża", mawiała pani Cwierczakiewiczowa. Bardzo możliwe, że Stanisława Szulcowa znała tę prostą receptę na zachowanie rodzinnego błogostanu, w końcu książka Lucyny Ćwierczakiewiczowej 365 obiadów do 1911 roku miała 20 wydań i można ją było kupić nie tylko we Lwowie. Modnie było mieć w domu książkę kucharską, a nie tylko zeszyt zapełniony przepisami matki i babki. Poznańskie gospodynie mogły też korzystać ze wskazówek i receptur kulinarnych zawartych w Kucharzu wielkopolskim Marii Sleżańskiej, którego IV wydanie ukazało się w Poznaniu w 1892 roku. Obiad gotowała kucharka pod czujnym okiem pani domu, której zadaniem było doprawianie potraw. Dbano przede wszystkim o to, by produkty były świeże i dobrej jakości, bo "ze złych rzeczy nic dobrego wytworzyć nie można", ostrzegała Cwierczakiewiczowa. Dłuższe przechowywanie psujących się produktów i gotowych potraw nie było możliwe ze względu na brak lodówek. Pierwsze "lodownie pokojowe" zaczęto produkować w Polsce w latach 80. XIX wieku, w Poznaniu sprzedawał je Telesfor Otmianowski. Były to metalowe szatki z podwójnymi ściankami izolowanymi wełną mineralną, zaopatrzone w krany odprowadzające wodę. Rankami na podwórzach kamienic słyszało się donośny głos wozaków przywożących lód. Służące zbiegały z kubełkami i umieszczały kawałki lodu w odpowiedniej przegrodzie. Lodownie pokojowe były drogie i w końcu XIX wieku jedynie nielicznych było na nie stać. Zimową porą potrawy przechowywano w spiżarni, w pobliżu uchylonego okienka, a latem w... piecach. Grube ściany i przepływ powietrza chroniły przed upałem.
Najważniejszym sprzętem w poznańskiej kuchni była murowana "angielka" z cegły lub kafli z paleniskiem przykrytym żelazną płytą, w której umieszczone były ruchome fajerki pozwalające regulować temperaturę pod garnkami. W takiej kuchni paliło się drewnem lub węglem. N a otwartych półkach ustawiano gliniane i emaliowane garnki (w 1893 roku dwa garnczki emaliowane kosztowały w sklepie Otmianowskiego 1,50 MK), sita, durszlaki, formy do pasztetów i galaret, mosiężne moździerze, łyżeczki do wydrążania jarzyn oraz wiele innych drobiazgów, które spotykamy czasem na targach staroci, zastanawiając się nad ich przeznaczeniem. Polecanym sprzętem kuchennym była wanienka służąca do przechowywania gotowych potraw, "które wstawione wraz z rądelkami w taką wanienkę nalaną gorącą wodą utrzymują się w stanie gorącym, a mimo to nie wysychają ani się spiekają, jakby to mogło nastąpić w razie utrzymywania się na blasze". Obiad u Szulców składał się obowiązkowo z zupy, a prócz tego z drugiego dania i deseru, którym najczęściej był kompot. Zupa gotowana była na kawałku mięsa z kością, nie wyobrażano sobie, by mogło być inaczej, tylko taka zupa miała właściwy smak. Najczęściej jadano zupy jarzynowe: pomidorową, kalafiorową, ogórkową. Ulubionym dodatkiem do zup jarzynowych były grzanki, a do rosołu - domowej roboty makaron. Wprawdzie poznańska firma Italia produkowała gotowy makaron, w wielu domach uważano jednak, że hańbą dla gospodyni byłoby podanie makaronu nie robionego w domu. Pożywna, solidna, gorąca zupa nie wszystkim smakowała, Staś, młodszy syn Waleriana, narzekał, że zawsze krztusi się, gdy je gęstą, przecieraną zupę ziemniaczaną. Zdecydowanie wolał krupnik. Gotowano również eintopf, ułatwiające życie gospodyni danie jednogarnkowe. W wywarze przygotowanym na kawałku wołowiny z kością pływały pokrojone warzywa: marchew, ziemniaki i brukiew. Moja mama, wnuczka Wa
PeZłtAŃ, dnia
· 7 O * *. -<- ·l escmmAOWSQsprzętów domowych
W MZAEZE, NOWA ULICA źawaUJ m 8 n» Hm Ir, 83, U,s C o fa <M Ci J\_J\ »y,_«J\J\> SJ\Śt J\t J\ CS sCićwjyi&L *sjk
.<!' 1\ *****
4fe
.v<f<5»g?l
«V
Ryc. 5. ...w 1893 roku dwa garnczki emaliowane kosztowały w sklepie Otmianowskiego 1,50 MK...
Katarzyna Męczyńska
leriana, podtrzymywała, niestety, tę tradycję kulinarną. Nie lubiłam tej zupy, podobnie jak dziadek Staś kartoflanki. Latem często przygotowywano zupy owocowe lub zupę "nic" - ulubiony przysmak dzieci. Głębokie talerze wypełniała słodka, mleczna, serwowana na zimno zupa, a po tym waniliowym morzu pływały, niczym góry lodowe, kleksy ubitego białka. Na prośbę dzieci zupę "nic" podawano nawet dwa razy w tygodniu. Dla wprawnej kucharki przygotowanie tego mlecznego przysmaku nie było kłopotliwe. Przynosiła ze spiżarni dwa litry mleka, sześć jaj, szklankę cukru i brała się do pracy. Żółtka ucierała z cukrem i kieliszkiem zimnego mleka, resztę mleka gotowała i wlewała, ciągle mieszając, do utartych z cukrem żółtek. Teraz następował moment decydujący o sukcesie lub klęsce kucharki: zupę należało rozgrzać na ogniu, tak by zgęstniała, a jednocześnie by żółtka się nie zwarzyły. Potem dodawano kawałek cynamonu, wanilii i trochę tureckich rodzynków. Białka ubijało się na pianę z paroma łyżkami cukru, gotowało na gotującym mleku, jak kluski kładzione, i wkładało do zupy. Gotową zupę wynosiło się do piwnicy dla ostudzenia.
Drugie danie było najczęściej mięsne, a zestaw tych posiłków w rodzinie Szulców był bardzo urozmaicony. Włodzimierz Adamski, szwagier Waleriana, chociaż nie umiał ugotować nawet herbaty, sam układał miesięczne menu, w którym żadne danie mięsne nie mogło się powtórzyć. Do mięs gotowanych, pieczonych i duszonych najpopularniejszym dodatkiem były ziemniaki, zwane pieszczotliwie pereczkami. Podawano także "szagówki", czyli kopytka, kluski szare z tartych, surowych ziemniaków i kluski kładzione. Nieczęsto pojawiała się na stole kasza, chociaż zrazy wołowe jadano chętnie właśnie z kaszą gryczaną i zasmażanymi buraczkami. Do dań mięsnych podawano gotowane jarzyny: kapustę, marchewkę, kalafiory. Nie znano surówek, jedynie sałatę i mizerię ze śmietaną. Wybór warzyw dyktowała pora roku - w maju i czerwcu na talerzach gościły szparagi spotykane w Wielkopolsce znacznie częściej niż w innych regionach. Koniecznie polane tartą bułeczką z topionym masłem bywały serwowane nawet co drugi dzień. Zimą królowały buraczki. W poznańskim domu nie mogło zabraknąć kaczki pieczonej podawanej z drożdżowymi pyzami gotowanymi na parze. Dodatkiem do tego zestawu były borówki i modra kapusta gotowana z dodatkiem jabłek (wkładano do niej garść rodzynek i łyżkę miodu). Bardzo lubianym u Szulców daniem były krokiety z farszem mięsnym. W naleśniki, cieniutkie jak papierek, zawijano pikantny, mocno doprawiony pieprzem farsz przygotowany ze zmielonej, gotowanej wołowiny z dodatkiem warzyw. Naleśniki polewano świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny. Gdy do obiadu siadało więcej osób - na długim stole stało kilka wyciskarek do cytryn. Skrupulatnie przestrzegano postów - w piątki na stołach nie mogła pojawić się mięsna potrawa. Jadano ryby pod różnymi postaciami, pierogi leniwe (oczywiście z bułeczką z masłem) albo najzwyczajniejsze ziemniaki w mundurkach polane olejem. W każdy piątek przygotowywano polewkę z zsiadłego mleka. Oryginalną, zimową specjalnością domu Szulców był "deser śniegowy" - na stole rozkładano salaterki z pokrojonymi owocami, a z okiennego parapetu delikatnie zbierano świeży śnieg i natychmiast posypywano nim owoce. Na deser jadano też sałatki owocowe, np. krojonego melona z jabłkiem posypanego cukrem.
W domach, w których wychowywała się większa gromada dzieci (u Szulców i Adamskich było ich sześcioro), niektóre potrawy przygotowywano specjalnie dla nich, np. budynie, których dorośli nie jedli. W dniu swoich imienin dzieci same wybierały obiadowe menu: Marysia Adamska prosiła wtedy o kotlecik cielęcy z móżdżkiem, a jej brat zamawiał kiełbasę parówkową w sosie pomidorowym. Ten miły przywilej bardzo podobał się dzieciom. Inną dziecięcą przyjemnością była wizyta w ogrodzie mlecznym Jarysza. Trzeba było przekroczyć bramę Berlińską, przejść po fortecznym moście o żelaznych poręczach i wydostać się poza system fortyfikacji. Znużonych wędrowców pan Jarysz częstował mlekiem prosto od krowy. Ten mleczny ogród mieścił się na tyłach budynku dzisiejszej Akademii Muzycznej. Stały tam rozległe obory, a świeże mleko piło się przy ogrodowych stolikach. Była to wielka atrakcja dla małych mieszczuchów nie znających wiejskiego życia. Na podwieczorek podawano lubiane przez dzieci kakao, ale już nie w ogrodzie pana Jarysza, ale w domowej jadalni. Podwieczorek to był posiłek dla dzieci i kobiet, czas plotek i swobodnych pogaduszek. Pan domu, zajęty sprawami firmy, obsługujący klientów, rzadko uczestniczył w tej popołudniowej biesiadzie. Na stole pojawiał się obrus z kolorowymi haftami, którego używano jedynie w czasie podwieczorków, podczas innych posiłków obowiązywało białe ubranie stołu. Często obrus był dziełem rąk gospodyni, była to więc okazja, by pochwalić się swoimi umiejętnościami przed gośćmi, bo na podwieczorek często zapraszano kuzynki i przyjaciółki. Podawano kawę, a osobom starszym - herbatę. W domu Szulców stał samowar przywieziony z samej Warszawy. Był to prezent od Władysława Szulca, brata Waleriana, który wyprowadził się z Poznania i otworzył w Warszawie niedużą księgarnię. Samowary były mosiężne lub miedziane, zwieńczone galeryjką podtrzymującą imbryczek z esencją, opalane wyłącznie węglem drzewnym. Wprawdzie w Poznaniu popularniejsza od herbaty była kawa przyrządzana w specjalnych, "wiedeńskich" maszynkach ogrzewanych spirytusem, ale zwolennicy herbaty nie mieli kłopotu z jej kupnem. W Cukierni, Fabryce Karmelków, Cukrów i Czekolady Żuromskiego sprzedawano 13 jej gatunków, począwszy od prószą herbacianego w cenie 2 marek za funt, a skończywszy na najdroższej (6 marek za funt) herbacie Souchong (ryc. 6). Słodkim akcentem podwieczorkowym były najczęściej kruche ciastka domowej roboty dekorowane czekoladą i odrobiną konfitury. W czasie gdy Stanisława Szulcowa w towarzystwie swojej szwagierki Jadwisi Adamskiej popijała kawę i chrupała kruche ciasteczka, jej mąż także pozwalał sobie na chwilę przyjemności - zapalał cygaro. Był to jeden z ulubionych rytuałów bazarowego zegarmistrza. Gdy w sklepie nie było klientów, Walerian stawał w drzwiach i kurzył cygaro. Zdarzało się nawet, że siadał na małych schodkach i z cygarem w ręku przyglądał się podwójnemu zaprzęgowi końskiemu, który ciągnął od Starego Rynku wagon tramwajowy. Waleriana słabość do cygar dokumentują rachunki. Kupował je w Handlu Cygar, Cygaret, Tytuniów i Tabaki S. Żychlińskiego. Napisy na druku firmowym pana Żychlińskiego świadczą o tym, że wielbiciele cygaret i tytuniów mieli niefrasobliwy stosunek do istotnej w kupiectwie kwestii terminowego płacenia za zakupiony towar. Najchętniej
Katarzyna Męczyńska
Ryc. 6. Cennik herbaty w sklepie Żuromskiego
Z SKŁADU HERBATYw POZNANIU.
Souchong Nr. I font 6,00 M.
n II 5,00 SI. " III " 4,00 M.
" " i* «IV 3,00 M. " i Pecco nńęszana Nr. I 9,00 M. " 11 6,00 M.
" "" " n ti ii III 5,00 M. ii n n IV i ' 4,00 M.
Pecco kwiat Nr. I " 9,00 M.
" " "II 7,00 M.
" Prósz ę herbaciane Nr. I 3 00 M " ' .
li II " 2,50 M. li ni 2,00 M. " Powyższe gatunki hematy spaedąję w paczkach /<4 V« Vri \ funta, w Olyg. skIZynkach od 5-6 funtów. Przy odbiOlze 3 funtów posyłam flanko, pIZy odbiOlze 5 funtów zniżone ceny i flankoi'iiiilili
brali na kredyt, a płatność odwlekali w nieskończoność. Wobec tego kupiec Żychliński poinformował swoich klientów, że "Stosownie do istniejących praw, kredyt w handlu moim zniosłem, sprzedaję tylko za gotówkę, ale za to o ile możności tanio. Gdyby w 8 dniach suma rachunku tego nie została zapłaconą, to takową ściągnę przez mandat pocztowy. Niewykupienie mandatu pociąga natychmiastową skargę". Niezrażony tymi ostrzeżeniami Walerian Szulc kupił w sierpniu 1893 roku 50 sztuk cygar Liberta oraz takąż liczbę cygar Souseca. Zadowolony kupiec zapisał u dołu rachunku: "Należytość otrzymałem" . Jeszcze bliżej po cygara było do Cyryla Adamskiego, wuja żony Waleriana, który w bazarowym podwórzu miał fabryczkę czapek, słynnych maciejówek. Sklep Cyryla Adamskiego bezpośrednio sąsiadował z firmą zegarmistrzowską Waleriana Szulca. Wśród oferowanych klientom rękawiczek, krawatków i kapeluszy nie brakło 1 cygar.
Walerian Szulc lubił nie tylko aromat cygar, ale i smak dobrego trunku. Kupował wina węgierskie u Żuromskiego, a koniaki (1 butelka 8 marek) i burgundy w Hotelu Francuskim Teodora Luzińskiego. Żona Waleriana była blisko spokrewniona z Luzińskimi - żoną jej brata Włodzimierza Adamskiego była córka Teodora Jadwiga. Obie rodziny utrzymywały bliskie stosunki, co było tym łatwiejsze, że z Bazaru do Hotelu Francuskiego były dwa kroki (hotel znajdował się na narożniku Al. Marcinkowskiego i ul. Podgórnej). Mój pradziad cenił przyjemności stołu, czasem pozwalał sobie na prawdziwe luksusy. W marcu 1887 roku w firmie braci Reszka z Hamburga zamówił uralski kawior i sardynki w oliwie. Rachunek zredagowany jest w języku niemieckim, ale nazwa towaru wpisana została po polsku, podobnie jak uprzejmy dopisek braci Reszka umieszczony w dolnej części druku: "Spodziewamy się, że Wmożny Pan towarami naszymi zadowolniony częściej zaszczyci nas rozkazami przesłania towarów. Prosząc więc o dalsze zaufanie w rzetelność naszą kreślimy z szacunkiem Reszkabracia". W rodzinnym archiwum zachował się tylko jeden rachunek od braci Reszka (ryc. 7). Wieczorem na spracowanego pana domu czekała kolacja, najczęściej serwowana na zimno. Na stole stawiano sery i wędliny, a raz w tygodniu przysmak pa
IttSmik 6£B80BERf Mm A'
HAMBURG
'1''1'*J\J *>T
/ZL&. A£Z -.... .hNr -* D
/'\.
RESZKA OEBRODEH.
. M£- if-ćd*nv /%<&!( ć
£". &:
'n**Z*g Iptfć.
4t**n/!*
/sur- &4,.
/€< **< **n<2J % *%móJ»<wJe**%A. *
Ryc. 7. Rachunek z marca 1887 r. za kawior i sardynki sprowadzone przez fIrmę braci Reszka z samego Hamburga
, . » · · * f** · - 1 "
Katarzyna Męczyńska
MJU V, -II
Ima /ś $O( 4t<4 >
Ryc. 8. Rachunek wystawiony przez frrmę Adamskiego, cukiernika z ul. Wrocławskiej, li listopada 1883 r. Walerian Szulc kupił oczywiście dwa rogale.
"RACHUNEKh<r <r , ,
(J:(/./c <? ą
" j* ASA r, Ł \śQF /, l. I ** 3. *-« (.4*.SA . .j At. r fig f <»* jur Mi .£- JA U, //<//<» «f w» i? <><. Z /. tl A IŁ
nów - tatar (skrobany, nie mielony!). Do tego podawano solówki, czyli bułki obficie posypane solą i kminkiem. Ciepłym daniem kolacyjnym był móżdżek w muszelkach. Dni świąteczne obchodzone były bardzo uroczyście w szerokim gronie rodzinnym. Odwiedzano się wzajemnie, razem biesiadowano, obdarzano się prezentami. Kilka dni przed świętami wielkanocnymi do domu przyjeżdżał rzeźnik, który pod okiem pana domu przygotowywał rozmaite kiełbasy. Pani domu przygotowywała lukrowane baby i koniecznie - mazurki. Zawsze na opłatku, z rozmaitymi polewami. Był mazurek czekoladowy, na którym układano połówkisparzonych migdałów w formie gałązki bazi, i mazurek orzechowy. Najweselej prezentował się mazurek z polewą waniliową posypany drobnym, kolorowym maczkiem. Do uroczystego wielkanocnego śniadania siadano o godzinie 12. Stół pełen był smakowitych dań. Nie mogło zabraknąć gotowanej szynki z kością, rozmaitych pieczonych mięs, na półmiskach układano pasztety i pęta kiełbasy. Przysmakiem była biała kiełbasa zapiekana z cebulą i jałowcem. W szklanym naczyniu stały "jaja solone". Przygotowywało się je dwa dni wcześniej - ugotowane jajka przekłuwano iglicą do robienia na drutach i zanurzano w wysokim naczyniu z przegotowaną, osoloną wodą z cebulą i kminkiem. Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia zaczynały się w połowie grudnia. Od 14 grudnia do samej Wigilii odbywały się na Starym Rynku jarmarki kramne. W zimowej scenerii powstawało miasteczko bud jarmarcznych okalających wewnętrzną zabudowę rynku. Budy stały jedna obok drugiej, a w każdej za stołem zarzuconym towarami siedziała zakutana w kożuchy straganiarka i, zachwalając towar, starała się pozyskać klientów wśród przewalającej się ciżby zwiedzających. Sprzedawano bardzo rozmaite produkty - pierniki toruńskie, słodycze i kolorowe ozdoby choinkowe, ale również sprzęty kuchenne. Każdy
Ryc. 9. Podwieczorek w ogrodzie w Puszczykowie; druga od lewej Stanisława Szulcowa, wdowa po Walerianie, trzeci od prawej Teodor Szulc, obok niego Tadeusz Szulc, późniejszy autor wspomnień o Poznaniu, z narzeczoną Anną z Mannów. Na trawie z rakietą tenisową siedzi l5-letni Zdzisław Szulc, późniejszy założyciel związku Lawn- Tenisowego i twórca Muzeum Instrumentów Muzycznych, fot. z lipca 1910 r.
Katarzyna Męczyńska
chciał powiesić na domowej choince malutkie pierniczki ze złotymi sznureczkami albo czekoladową szynkę z różowym, marcepanowym nadzieniem. Najmilej było na rynku wieczorem, gdy wędrowało się wśród straganów, a śnieg skrzypiał pod nogami. W każdej budce paliła się lampa naftowa, w świetle której malowane zabawki, karmelki w kolorowych papierkach i choinkowe ozdoby wyglądały jeszcze piękniej. Jarmarki kramne skończyły się wraz z uruchomieniem linii tramwajowej, nie było już miejsca na stragany. W wigilijny wieczór rodzina gromadziła się przy stole na uroczystej kolacji.
Serwowano aż trzy zupy: rybną, migdałową z jaglaną kaszą oraz grzybową.
Głównym daniem był karp w szarym sosie z rodzynkami, do którego podawano łazanki. Na stole stawiano także kapustę z przecieranym grochem. Był oczywiście kompot z szuszu i makiełki. Dzieciom nic nie smakowało i marzyły, by kolacja wigilijna skończyła się jak najszybciej. Jak można jeść karpia z tymi okropnymi ośćmi, skoro w korytarzu stoją już worki z prezentami. Prezenty, nawet drobne, otrzymywał każdy członek rodziny, nie tylko dzieci...
***
Dzień się kończy, starsze dzieci odrobiły już lekcje i, jak wszystkie dzieci na świecie, marudzą przed pójściem do łóżek. Tylko maluchy smacznie śpią. Stanisława przegląda ostatni numer "Wędrowca". Walerian sprawdza swoje zapiski: jutro spotkanie w klubie szachowym, w czwartek zebranie Towarzystwa Przemysłowego, a w przyszłym tygodniu Koło Śpiewacze. Uśmiecha się na myśl o jutrzejszym podwieczorku: będą rogale świętomarcińskie z cukierni Adamskiego (ryc. 8). A dziś - pora spać. Dobranoc, moi pradziadowie, spędziłam z Wami prawdziwie rodzinny i smaczny dzień.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2003 Nr4 ; Do stołu podano dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.