Z ŻYCIA SZKOŁY PARAFIALNEJ ŚW. MARII MAGDALENY
Kronika Miasta Poznania 2003 Nr3 ; Stara i nowa Fara
Czas czytania: ok. 34 min.JACEK WIESIOŁOWSKI, ANNA PAWIACZVK
I. Na dywaniku u biskupa Największe zasługi dla szerzenia oświaty w Europie miał IV sobór lateraneński z 1215 roku, którego konstytucje nakazały plebanom zajęcie się katechizacją wiernych. Pierwszym krokiem do tego celu było powszechne nauczanie młodzieży w szkołach, drugim - kaznodziejstwo dla dorosłych. W niewielkich diecezjach na zachodzie Europy o gęstej sieci parafialnej opartej na miastach i miasteczkach jako centrum parafii realizacja postanowień soborowych o szkołach wydawała się prosta. Gorzej sytuacja wyglądała na wschodzie Europy, od Skandynawii przez wschodnie Niemcy i Polskę, aż po Czechy i Węgry, gdzie diecezje były wielkie, a sieć parafialna rzadka, oparta o stare ośrodki grodowe. Brakowało nie tylko nauczycieli, ale i wykształconego kleru. Jednak proces tworzenia szkół postępował, nie tyle dzięki wysiłkom legatów papieskich przybywających do Polski, lecz w związku z falą lokacji miast na prawie magdeburskim. Elity nowo zakładanych miast chciały budować nowoczesne centra miejskie typu zachodniego, z własną parafią i własną szkołą. Takim nowocześnie rozplanowanym miastem, w pełni europejskim, stał się Poznań w wyniku lokacji z 1253 roku. Decyzję o utworzeniu tutaj parafii podjął już rok wcześniej mądry i bywały w Europie bp Boguchwał II. Dziesięć lat później poświęcono pierwszy kościół św. Marii Magdaleny i ruszył szpital św. Ducha. Wcześniej, w 1257 roku, gdy synod prowincjonalny łęczycki podjął uchwałę zachęcającą plebanów do zakładania szkół "dla honoru kościołów i chwały Bożej", zachęceni poczuli się także proboszczowie parafii św. Wojciecha, św. Marcina i św. Marii Magdaleny. Druga połowa XIII wieku to czas napływu ludności niemieckojęzycznej do polskich miast, a wraz z osadnikami przybywali nauczyciele, dobrze wykształceni, lecz nie władający językiem polskim. Synod łęczycki z 1257 roku i kolejny, też łęczycki z 1287 roku wystąpiły przeciwko zatrudnianiu nauczycieli nie znających
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczykjęzyka polskiego. Nie dotyczyło to tylko kresowego Śląska, lecz także diecezji w głębi kraju i ich nowo lokowanych miast. Władze miejskie i zwykli mieszczanie gotowi byli partycypować w kosztach utrzymania szkoły w zamian za prawo do uzgadniania z proboszczami kandydatów na rektorów. Pęd do wiedzy u mieszczan z wielkich miast powodował kolejne konflikty z władzami kościelnymi. Konflikty te miały szczególnie ostry charakter w miastach będących siedzibami katedr. Założenie nowego Wrocławia, Krakowa czy Poznania, z własnymi parafiami i szkołami, spowodowało zmniejszenie się liczby chętnych do nauki w szkole katedralnej, darmowego śpiewania w katedrze i pomocy w wystawnej liturgii. Biskupi i ich kapituły nie chcieli konkurentów i dążyli do utrzymania monopolu szkół katedralnych na nauczanie na średnim poziomie, a proboszczowie miejskich parafii nie byli w stanie bronić swoich szkół. W 1267 roku we Wrocławiu legat papieski kardynał Gwidon, wobec sporu władz miasta z biskupem, który doprowadził do zamknięcia szkoły parafialnej św. Marii Magdaleny, udzielił osobnego zezwolenia na otwarcie szkoły parafialnej, motywując to bezpieczeństwem chłopców zmuszonych do chodzenia do szkoły katedralnej poza murami miasta, ale ograniczył naukę w tejże szkole do poznawania podstaw łaciny z podręczników Donata i tzw. Katona oraz śpiewu kościelnego. Rektor szkoły miał być mianowany przez scholastyka katedralnego. Dalsza nauka zastrzeżona została dla szkoły katedralnej; dopiero tam można było poznawać prozaików i poetów łacińskich oraz studiować sztuki wyzwolone. Rozstrzygnięcie legata stało się precedensem. W 1293 roku w podobny sposób ograniczono zakres nauki w drugiej wrocławskiej szkole św. Elżbiety. Na przełomie XIII i XIV wieku, zapewne za czasów słynnego wójta krakowskiego Alberta, do podobnego konfliktu doszło między biskupem krakowskim a szkołą Mariacką w Krakowie; wprowadzone wtedy ograniczenie zakresu nauczania w szkole miejskiej zostało potem włączone do statutów diecezjalnych bpa Nankera (1320). Przez pół wieku od powstania miasta i parafii w Poznaniu nie ma w źródłach żadnej wiadomości o poznańskiej szkole miejskiej. Czyżby proboszczowie poznańscy lekceważyli postanowienia soborowe i synodalne? Czy nie korzystali z uprawnień, jakie miał byle wiejski pleban? Czy też może była tu miejska szkoła parafialna, w której łaciny nauczał dzieci ściągnięty z Niemiec czy Śląska nauczyciel?
W czasie kapituły generalnej poznańskiej, odbywającej się w oktawie święta św. św. Piotra i Pawła w 1302 roku, w zakrystii św. Stanisława katedry poznańskiej, pełniącej rolę kapitularza, przed obliczem bpa Andrzeja Zaremby i kapituły pojawili się rajcy poznańscy: złotnik Heyman, zwany Kajfaszem, Herman z Gubina, Ludwik, syn Przemyśla (wnuk wójta Tomasza z Gubina), szewc Petzold, Kuncza Gizler, Bruno ze Środy Śląskiej i rzeźnik Gunter wraz z pisarzem miejskim Eberhardem. Najpierw, jakby od pół wieku nie istniały władze Poznania, od 20 lat Rada Miasta, a od pięciu lat nie urzędował bp Andrzej, rajcy stwierdzili, że jak synowie rodzicom, tak oni są zobowiązani do posłuszeństwa i wierności kościołowi (ipsi tanquamfilii a suis progenitoribus promptitudine obediencie etfidelitate
Ryc. 1. Wnętrze szkoły w XVI w., [w:] J. Ptaśnik, Życie żaków krakowskich, Warszawa 1957
ecclesie nostre sint astricti). Następnie poprosili, aby zezwolono na odbywanie procesji w kościele św. Marii Magdaleny oraz na prowadzenie szkół, bez uszczerbku dla kościoła katedralnego i szkoły katedralnej (scalas, ąuibus, absąue preiudicio ecclesie nostre maioris et scole ibidem, vellent uti), we wszystkim zachowując honor kościoła katedralnego i jego pożytki (conservatis utilitatibus et honore). Biskup, naradziwszy się z kapitułą i pomny swych obowiązków, zważywszy, że rzeczeni rajcy imieniem swym i całej wspólnoty przyrzekli dobrowolnie, gdy byli o to pytani, być razem z biskupem i jego kościołem i bronić skutecznie prawa biskupa i jego kościoła (presertim, cum memorati consules nomine suo et tocius communitatis promiserunt bonafide, cum per nos et ecclesiam nostramfuerint reąuisiti, nobis et ecclesie nostre adesse et nostra ecclesieąue nostre iura efficaciter deffensare), zgodził się łaskawie na prośby rajców, jako naj droższych synów (tanquamfiliis karissimis). Zezwolił na procesje farne, ale tylko poranne, by wierni bez przeszkód mogli brać udział w procesjach katedralnych. Zezwolił też na prowadzenie szkoły, ale prawo nominacji jej rektora zarezerwował dla siebie i kapituły, a program ograniczył do lektury podręczników Donata i Katona (sic institutus usque ad Donatum et Catonem pueros docebit).
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczyk
Rozstrzygnięcie biskupa w sprawie szkoły poznańskiej przypomina dokument kardynała Gwidona z 1267 roku wydany w konflikcie władz Wrocławia z tamtejszym biskupem. Czy również jest śladem konfliktu między biskupem a miastem? Na istnienie długiego zatargu w sprawie szkoły i procesji farnych, w którym, zdaniem bpa Zaremby, prawa jego kościoła zostały faktycznie pogwałcone, wskazuje konieczność złożenia uroczystej obediencji przez władze miasta. W mieście działała szkoła o programie naruszającym monopol szkoły katedralnej i odbywały się procesje kościelne odciągające wiernych od procesji katedralnych. Konflikt musiał trwać dłuższy czas, a władze miasta nie słuchały wcześniejszych zaleceń biskupa, który zdecydował się wreszcie na energiczne działania. Nacisk na proboszcza wystarczył do zamknięcia szkoły i zaniechania procesji, ale nie rozwiązał problemu. To z kolei powodowało, że najludniejsza już parafia w diecezji nie miała takich praw, jak mała parafia wiejska. Mieszczańscy wierni, świadomi nienormalności sytuacji, burzyli się wspierani przez władze miasta. Spotkanie biskupa i kapituły z władzami Poznania miało doprowadzić do zakończenia konfliktu. Pozycja biskupa w sporze była silna, gdyż miał jeszcze możliwość rzucenia ekskomuniki na nieposłuszne miasto. Rajcy zjawili się z gotowym tekstem obediencyjnym, w którym zadeklarowali wierność kościołowi. Biskup uznał ten tekst za niewystarczający i na spotkaniu w zakrystii katedry zmusił ich do ponownego oświadczenia, że nie tylko uznają prawa biskupie, ale gotowi są do ich obrony. Użyte sformułowania wskazują na wejście włodarzy miasta na teren uprawnień biskupich i trwanie w oporze wobec jego władzy, stąd konieczność zadeklarowania nie tylko bieżącego podporządkowania się woli biskupa, ale obrony jego uprawnień na przyszłość. W zamian biskup godził się na wznowienie procesji, choć tylko porannych, i ponowne otwarcie szkoły, ale o ograniczonym zakresie nauczania. Zwraca uwagę fakt, że w katedrze nie pojawił się Tyło, dziedziczny wójt Poznania, nie było też przedstawicieli sióstr dominikanek mających od niedawna, dzięki swym fundatorom z rodu Łodziów, patronat kościoła farnego, a co najdziwniejsze - nie było proboszcza farnego i kanonika poznańskiego Fryczka. Fryczko, sądząc z imienia przybysz do Wielkopolski, po raz pierwszy pojawił się w gronie kapitulnym w 1287 roku. Był już wtedy dłuższy czas kanonikiem powołanym przez bpa Jana Wyszkowica z rodu Łodziów, a na liście członków kapituły, uszeregowanej wg starszeństwa, zajmował ósme miejsce na 15 obecnych kanoników. W 1302 roku, gdy rajcy zostali wezwani do biskupa, należał już do kanoników o najdłuższym stażu w kapitule. W 1297 roku był także rektorem kościoła parafialnego św. Marii Magdaleny. Nie można wykluczyć, że był plebanem poznańskim już wiele lat wcześniej i jako proboszcz fary wszedł do kapituły poznańskiej. On odpowiadał za szkołę i liturgię kościoła, w tym za procesje, którym przewodniczył. W wyniku decyzji biskupa jego uprawnienia zostały znacznie ograniczone. Do października 1301 roku Fryczko często występował na dokumentach biskupa i kapituły. Potem następuje przerwa w latach 1302-05, kiedy w ogóle nie spotykamy jego imienia na wspólnych dokumentach biskupa i kapituły, a od grudnia 1305 roku do 1312 roku znów pojawia się w nich, choć sporadycznie, jako świadek. Pozostawał jednak nadal proboszczem fary poznańskiejdo swego ostatniego wystąpienia w lipcu 1312 roku. Prawie pięcioletnia luka w jego działalności kościelnej jako kanonika jest być może pozorna - mógł brać udział w pracach kapituły, lecz wystawiający dokumenty kanclerz biskupi systematycznie pomijał jego osobę w listach świadków, stosując formułę "i innych kanoników poznańskich". Niełaska biskupa była jednak wyraźna i długotrwała. Widocznie w sporze miasta z biskupem Fryczko brał stronę miasta, rozwijał swą szkołę i poszerzał zakres nauczania, licząc na swoje wpływy i pozycję kanonika poznańskiego. Przegrał, a wraz z nim na długie lata przegrała szkoła miejska. Najpierw musiał zamknąć szkołę, potem, za cenę jej otwarcia, zgodzić się na zrównanie jej programu ze szkołami parafialnymi we wsiach. Utracił nawet prawo do mianowania rektora swej szkoły, a wyznaczony przez biskupa i kapitułę rektor był niezależny od proboszcza i od władz miasta. Na szczęście dla Poznania o zakazie biskupim po latach zapomniano i w końcu średniowiecza była tu
$a#akit
,-gro
P"\
13C A *tl«&fcgf!e»!yi n&iptem$O$i$
-- ...'s- " -".
* "j' . - * g
Ę& mmgaĘ& m»
Mmtmmmtm CplpOpUp
Ztttkfrttt
»4 beUbobu
M4emmmtwOK m *uttt*t» ĘkUUbto p(%&mzmim4mli T »«tpeptpdp» 4arenrdr» SLatttH»m
T*ie 6 feto
Ryc. 2. Poznańska książka do nauki czytania dla dzieci wydana nakładem Piotra Sextilisa [w:] W. Wydra, O najdawniejszej drukowanej książce w Poznaniu, Poznań 2003
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczyk
jedna z najlepszych szkół w Polsce, znakomicie przygotowująca uczniów do studiów uniwersyteckich 1.
II. Burza w szklance wody, czyli miasto ekskomunikowane Niemały kłopot spadł na władze miasta Poznania, gdy w połowie grudnia 1505 roku strażnicy miejscy zatrzymali i uwięzili dwóch młodzieńców ze szkoły św. Marii Magdaleny: Mikołaja z Bud i Grzegorza z Wielenia. Pierwszy z nich był synem budnika poznańskiego Bartłomieja Krosza, jednocześnie zaprzysiężonego ladarza (tragarza) miejskiego, kiedyś nawet miejskiego magazyniera. Drugi, o pochodzeniu którego niewiele wiadomo, sprawował funkcję kantora szkoły farnej, uczył śpiewu i czytania z nut, prowadził szkolny chór w czasie nabożeństw i organizował chórki uczniowskie uczestniczące w wystawnej liturgii bogatych altarii bądź śpiewające dla zarobku na pogrzebach, weselach czy chrzcinach. Obaj byli więc znani w mieście - jeden z kościoła farnego, drugi jako dziecko poznańskie wychowane na rynku przy ojcowskiej budzie. Nie wiemy, jakie wykroczenie popełnili, było jednak ono na tyle poważne, że strażnicy zdecydowali się obu uwięzić. Niby to nic nowego w życiu miasta - obowiązkiem strażników było pilnowanie porządku. Problem polegał na tym, że obaj byli klerykami niższych święceń, czego strażnicy miejscy nie wiedzieli, podlegali więc wyłącznie sądowi duchownemu. Uwięzienie ich przez funkcjonariuszy miejskich powodowało automatycznie, na mocy odpowiednich paragrafów prawa kanonicznego, wpadnięcie miasta w ekskomunikę. A przecież zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czas pasterki, szopek, śpiewania kolęd i świątecznej radości, tak potrzebnej dla zapomnienia o trwającej w mieście zarazie. Załagodzenie sprawy utrudniał fakt, że bpa Jana Lubrańskiego nie było w Poznaniu, a oficjał Jan Górski, uciekając z objętego zarazą miasta, wyjechał na święta do rodzinnej Wschowy, zostawiając na miejscu swego zastępcę Jakuba z Szamotuł, który nie był upoważniony do załatwiania spraw nadzwyczajnych. Do tego z powodu zarazy władze miejskie były zdekompletowane. We wrześniu 1505 roku nie przeprowadzono nowych wyborów i z 16 dożywotnich rajców w mieście pozostało zaledwie czterech, z których co miesiąc jeden pełnił obowiązki burmistrza. Szczęśliwy przypadek sprawił, że od końca listopada jako burmistrz urzędował Jan Grodzicki. Był synem rajcy Jakuba Grodzickiego, a od kilkunastu lat sam znajdował się we władzach miasta. Pełnił już obowiązki burmistrza w latach 1498-1500, od 1504 był dożywotnim rajcą. Był też aktualnie ekonomem kolegiaty św. Marii Magdaleny sprawującym kontrolę nad jej finansami. Najważniejsze jednak było to, iż dwaj jego bracia, Maciej i Wawrzyniec, bolońscy doktorzy medycyny, bywali w Rzymie i od lat byli członkami kapituły poznańskiej oraz prebendarzami kolegiaty farnej. Jako intelektualiści i włoscy bywalcy mieli bliskie kontakty z bpem Lubrańskim. Burmistrz nie był więc sam w obliczu miejskich kłopotów, miał oparcie w rodzinie. Spotkanie w domu kanonika Mikołaja Oleskiego na Ostrowie Tumskim odbyło się 1 7 grudnia. Prócz gospodarza wzięli w nim udział kanonicy Marcin z Dąbrowy, Stefan Rysiński i dr Wawrzyniec Grodzicki oraz przybyli tam burmistrz Jan Grodzicki z rajcami dożywotnimi Janem Gerlinem, Mikołajem Ruczlem i ap
tekarzem Wincentym. Nie był obecny surogat oficjała poznańskiego Jakub z Szamotuł, kanonik kolegiaty NMP. Celem spotkania było osłabienie spadłego na miasto interdyktu (ut interdictum - quo ad locum et civitatem Posnaniensem latum et promulgatum, relaxaretur). Rajcy zobowiązali się do zadośćuczynienia władzom kościelnym za zgodą swych nieobecnych kolegów i całej wspólnoty mieszczan (sz et inquantum alii consules civitatis Posnaniensis absentes aut tota communitas eiusdem civitatis consencieret). Klerycy mieli być tegoż dnia zwolnieni z więzienia i dostarczeni do rezydencji biskupiej celem ukarania przez bpa Jana, wikariusza generalnego lub oficjała poznańskiego. Na Ostrów Tumski do zamku biskupiego przywieziono ich z polecenia oficjała, a nie władz miejskich, przed wieczorem, pod obstawą domowników oficjała i Jana Kolera, pisarza ławniczego, i przekazano w ręce zarządcy biskupiego klucza poznańskiego bakałarza Wojciecha z Godziątkowa. Ten przyjął od kleryków przysięgę na ewangelię, że stawią się przed sądem biskupa, wikariusza lub oficjała i samowolnie nie opuszczą rezydencji biskupiej, a na wszelki wypadek zamknął ich w piwnicach (in testitudinem posuit et eosdem clausit), gdzie mieli oczekiwać na decyzję władz kościelnych. Wszystkie te czynności i zobowiązania spisał notariusz publiczny Stanisław z Obornik. Wypuszczenie kleryków z więzienia miejskiego, przejęcie ich przez władze kościelne i uwięzienie w piwnicach biskupiej rezydencji usuwało jedną z przeszkód w nadzwyczajnym łagodzeniu ekskomuniki. We środę 24 grudnia, w wigilię Bożego Narodzenia, w domu kanclerza poznańskiego Wojciecha Górskiego, stryja oficjała, przyjęto porękę o wartości 100 grzywien na rzecz budowy katedry za uwolnienie z więzienia biskupiego Mikołaja z Bud (carceribus, quibus proptercertos ipsius excessus in civitate Posnaniensifuit detentus et ad curiam episcopi posnaniensi deputatus, eliberare) i dostarczenie go na wezwanie władz kościelnych. Porękę złożyli Jakub [Barth] złotnik, Jan Walker kupiec, Maciej [Mrzygłód] aptekarz, dwaj krawcy Jan Herman i Wacław oraz Michał postrzygacz. Tegoż dnia w domu kanonika Tomasza Goczałkowskiego podobną porękę za drugiego z kleryków, Grzegorza z Wielenia, złożyli komandor joannitów poznańskich Stanisław Dłuski, krewniak starosty generalnego Ambrożego Pampowskiego, Marcin z Dusznik, doktor medycyny, oraz kuśnierz poznański Jerzy [Filcz]. Do poręki dopuszczono też szlachcica Sławieńskiego. Świadkami byli dr Wawrzyniec Grodzicki, Tomasz Goczałkowski, mgr Wojciech z Kobylnik, rektor szkoły św. Marii Magdaleny, i ks. Łukasz z kolegiaty św. Mikołaja. Wszyscy składający porękę mieszczanie byli zamożni i należeli do elity swych cechów, Jakub Barth i Jan Walker byli nawet kiedyś rajcami. Uwolnienie Mikołaja i Grzegorza przez władze kościelne było kolejnym etapem sprawy prowadzonej już w całości w jurysdykcji kościelnej. Tym samym problem ekskomuniki, w jaką wpadło miasto, oddalił się na tyle, że można było bez przeszkód zająć się świętami. Dla sposobu załatwiania sprawy wydaje się bardzo charakterystyczne, że nie odnotowano jej w ogóle w głównej księdze konsystorza poznańskiego (AC 82), lecz w podrzędnej księdze zobowiązań konsystorskich (liber obligationum). W ten sposób sprawa była w konsystorzu, ale jakby jej nie było. Ani nieobecny oficjał, ani jego zastępca nie brali udziału w jej załatwianiu. Podobnie nie ma śladów tej sprawy w księdze Rady Miejskiej.
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczyk
Ostatni akt usuwania ekskomuniki odbył się 6 kwietnia 1506 I. znowu w domu kanonika Goczałkowskiego. Oficjał Jan Górski i Tomasz Goczałkowski, jako sędziowie komisarze apostolscy delegowani przez przebywającego w Rzymie Tomasza z Obiedzina, kantora płockiego, wyznaczonego przez papieża specjalnie do rozwiązania tego problemu, uwolnili ostatecznie burmistrza, rajców poznańskich i strażników miejskich od skutków ekskomuniki. Świadkami tego aktu byli kanonik dr Wawrzyniec Grodzicki i wikariusz wieczysty Mikołaj Ruczel, syn poznańskiego rajcy. Błyskawiczne załatwienie sprawy między Poznaniem a Rzymem było możliwe tylko dzięki uruchomieniu swych znajomości w Kurii Rzymskiej przez kanonika Grodzickiego. Reszta była formalnością. Nie wiemy, co burmistrz Grodzicki i jego koledzy z Rady Miejskiej zrobili strażnikom miejskim, którzy, wypełniając swe obowiązki, narazili własne władze na poważne kłopoty i mało nie zepsuli mieszkańcom Poznania świąt Bożego Narodzenia. Uwięzienie i cała afera z tym związana nie wpłynęły na dalszą karierę obu kleryków. Mikołaj z Bud wkrótce został altarystą w kolegiacie św. Marii Magdaleny, a Grzegorz z Wielenia wikariuszem wieczystym katedry poznańskiej. Nadal zajmował się muzyką i pisywał wiersze liturgiczne. Napisana dla kolegiaty św. Marii Magdaleny w 1516 roku kantylena Imperatrix zapewne nie była jedynym jego dziełem literackim i muzycznym. Karierę kościelną uwieńczył po latach, zostając z nominacji bpa Lataiskiego mansjonarzem prepozytury św. Stanisława w Poznaniu 2 .
III. Psary, psie stary O życiu mistrza Andrzeja, jednego z rektorów szkoły kolegiackiej, niewiele wiadomo. Wpisał się na uniwersytet krakowski w semestrze zimowym 1502 roku jako Andrzej, syn Stanisława z Psar, płacąc niską stawkę 2 gr wpisowego. Pochodził prawdopodobnie z Mazowsza. Stopień bakałarza otrzymał w początkach 1505 roku, uzyskując dziewiątą lokatę na 15 bakałarzy. Na magisterium czekał długo, zdobył je dopiero w początkach 1513 roku, zajmując przedostatnią lokatę na 15 magistrów. Standardowo studiowano cztery lata od wpisu na studia do magisterium, w tym dwa lata zdobywano wiedzę bakałarza. Andrzejowi zajęło to aż 13 lat, zapewne miał jakąś przerwę w studiach i gdzieś dorabiał. To samo czynił po skończeniu studiów. Jako magister zajął się nauczaniem w szkołach, przed przyjazdem do Poznania uczył w szkole katedralnej w Gnieźnie. Z jakiś względów nie zdecydował się od razu na karierę kościelną. Od kiedy był mistrzem szkoły kolegiackiej św. Marii Magdaleny, nie udało się ustalić. W każdym razie w środowisku poznańskim zrobił dobre wrażenie. Dzięki długim studiom miał tu na pewno swych uniwersyteckich kolegów. Na Ostrowie Tumskim mianowano go nawet penitencjarzem katedry uprawnionym do odpuszczania grzechów zastrzeżonych dla biskupa. Latem 1522 roku opinia o mistrzu zaczęła się szybko zmieniać. W dniu 9 lipca Andrzej ustanowił w konsystorzu swych pełnomocników - kanonika Feliksa Gomolińskiego i wikariusza katedralnego Szymona ze Szczypienna - w sprawie ze Stanisławem, organistą kolegiaty św. Marii Magdaleny. Tegoż dnia zapisano sprawę w aktach. "W sprawie czcigodnego Stanisława, organisty u św. Marii
Ryc. 3. Satyryczny obraz szkoły kierowanej przez zaspanego nieuka, miedzioryt z XVI w., [w:] J. Ptaśnik, Zycie żaków krakowskich, Warszawa 1957
Magdaleny w Poznaniu, przeciwko magistrowi Andrzejowi z Psar, rektorowi tamtejszej szkoły, Stanisław [...] zeznał, jak rzeczony Andrzej z Psar w bieżącym roku, najbliższej, poprzedniej niedzieli w domu prepozytury tamtego kościoła wobec wielu ludzi tam obecnych znieważył wszem i wobec, publicznie, wspomnianego Stanisława, człowieka cieszącego się dobrą sławą, mówiąc do niego: »Nie jesteś tak dobry, jak ja, usprawiedliw się wobec kapituły kościoła gnieźnieńskiego z tego, za co ta kapituła cię potępiła«. Wreszcie nazwał go złodziejem i zbójem, mówiąc: »Nie będę pił z takim złodziejem i zbójem«, miotając na niego inne jeszcze znieważające i obelżywe słowa, szacując tego rodzaju wykroczenie na 100 marek, żądając, by go za to potępiono i zmuszono do wynagrodzenia takiej zniewagi. Z przeciwnej strony Szymon Szczypienno, obrońca magistra Andrzeja, zeznał, wnosząc przeciwną skargę, że tenże Stanisław w opisanym wyżej czasie i miejscu dopuścił się licznych oszczerstw i naigrawania z osoby rzeczonego magistra Andrzeja, mówiąc do niego te słowa: »Psary, pSzYe stary, obili cię laską dwaj uczniowie w Gnieźnie i teraz nie śmiesz z nimi wejść do oberży, bo trzykroć więcej pijesz, niż twoi uczniowie«, tłumacząc ten tytuł »magister«. Zirytowany i wzburzony tymi słowy wspomniany magister Andrzej rzekł do owego Stanisława: »Odpowiesz przed kapitułą gnieźnieńską, ja nie mam interesu ze złodziejami, nie piję z takimi«. Zaprzeczył innym zeznaniom samego Stanisława, szacując swoją krzywdę na 100 marek, żądając, by go za to skazano. Ze swej strony Stanisław zaprzeczył, uznając, że mówił prawdę. A pan [oficjał] nakazał im
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczykprzedstawienie dowodu" (tłum. Anna Pawlaczyk). Sprawa nie miała dalszego ciągu, zapewne zapośredniczono ugodę. Niespełna dwa miesiące później mistrz Andrzej znowu ustanowił swego pełnomocnika w sądzie Macieja z Wielunia w sprawie z Jadwigą ze Skwierzyny. W aktach sądowych 3 września zapisano: "W sprawie uczciwej Jadwigi ze Skwierzyny przeciwko magistrowi Andrzejowi z Psar, rektorowi szkoły u św. Marii Magdaleny w Poznaniu, opatrzny Walenty ze Skwierzyny w imieniu Jadwigi [...] stwierdził, że w bieżącym roku w przeddzień Wniebowzięcia Dziewicy Marii [14 VIII] wspomniany magister Andrzej za diabelskim podszeptem, jak sądzi, pewnego Szymona ze Skwierzyny, młodzieńca w wieku lat około 24 pozostającego podówczas w szkole u św. Marii Magdaleny w Poznaniu, bez żadnej, jak można sądzić, usprawiedliwionej przyczyny pobił i przekroczył wszelką miarę w karaniu, a nawet szczególną złość na nim wyładował, albowiem najpierw kazał go trzymać czterem młodzieńcom i tak rózgami powiązanymi zarówno częścią grubszą, jak i ostrzejszą uderzał gwałtownie po grzbiecie i plecach. Wreszcie gdy tamci młodzieńcy się zmęczyli, kazał go chwycić starszym; niektórzy z nich widząc, że wspomniany magister bardziej się mści, niż wymierza rozumną karę, umknęli ze szkoły, a inni pod przymusem trzymali owego Szymona, a gdy źle znosił tyle i tak długotrwałych razów, uspokajali go i odwróconego przywlekli na ławę. Ponadto sam mistrz rzucił go na własne kolana i tak deptał, ijak poprzednio, grubszą częścią rózeg bił po bokach i grzbiecie, albowiem całe plecy były później pokryte śladami sandałów, a kość pacierzowa odsłonięta, na którym to miejscu ów magister wyładował swą furię. Nareszcie ów Szymon po takim pobiciu już tego dnia odczuwał ból w plecach i skarżył się niektórym na ten ból w te słowa: »Zdaje mi się, że mi ten niegodziwy magister wyrządził krzywdę tym pobiciem dzisiejszym, bo strasznie mnie grzbiet boli«. A następnego dnia dostał z tej boleści gorączki i tak wnet zaczął cierpieć, gdy ten sam ból pleców i żołądka wzmagał się z dnia na dzień, tak że mu żołądek i boki nabrzmiały i dostał jak gdyby puchliny w samym żołądku i bokach; dołączyła się do tych dolegliwości również przepuklina, wymioty i upływ krwi tak z ust, jak i odbytu. Tak że nikt nie mógł wątpić i nie wątpił, że owe dolegliwości miały swą przyczynę w tamtym pobiciu, tak że rzeczony młodzieniec Szymon w jedenastym dniu zmarł. Od początku przez cały czas swego chorowania aż do śmierci mówił on i uskarżał się, że choruje i umiera z powodu pobicia przez rzeczonego magistra Andrzeja. Temu zaś mistrzowi, gdy on sam go w chorobie odwiedził i prosił o przebaczenie, otwarcie i jawnie powiedział, że przez niego jest zraniony i prawie umierający. [Jego matka] domagała się sprawiedliwość dla siebie z powodu utraty ukochanego i jedynego syna, którego miała na pociechę żywota i który miał być na starość i pozostałą część życia jej podporą i pomocnikiem; na tego magistra domagała się ukarania karą należną według prawa. Pełnomocnik [mistrza] poprosił o tydzień czasu dla rozważenia sprawy" (tłum. A. Pawlaczyk).
Sprawa okazała się niezwykle poważna i musiała być szeroko znana. Już 9 września, w przeddzień kolejnego posiedzenia konsystorza, oficjał przyjął rezygnację mistrza Andrzeja z penitencjarii katedralnej "z pewnych względów duchownych" (ex certis causis animam suam moventibus).
Na kolejnym posiedzeniu sądu (10 września) zaatakował powódkę pełnomocnik mistrza Andrzeja, stwierdzając, że rzeczona kobieta w bieżącym roku pewnego dnia na cmentarzu kościoła Marii Magdaleny rzeczonego magistra obrzuciła obelżywymi słowami, nazywając go złodziejem, deprawatorem, łotrem, katem (furem, deceptorem, latranem, tortorem), szacując tę zniewagę na 30 grzywien. Pełnomocnik Jadwigi zaprzeczył, a oficjał nakazał udowodnienie zarzutu. Dowód taki nie został jednak dostarczony do sądu, nie wiadomo więc, czy matka zwymyślała nauczyciela przed pobiciem syna, czy raczej potem. Po tygodniu (15 września) pełnomocnik Jadwigi zgłosił w konsystorzu swych świadków: Pawła z Sierakowa, Wawrzyńca z Wolsztyna, Jana z Kościana, Macieja z Kcyni, Wojciecha z Kościana i Tomasza z Obornik. Przesłuchano ich tegoż wieczora. Swoje pytania dla sądu dostarczył też pełnomocnik magistra Andrzeja. Podstawę przesłuchania stanowił jednak chyba pozew pełnomocnika Jadwigi, uzupełniony kilkoma szczegółami. "Świadkowie stawieni ze strony szanownej Jadwigi ze Skwierzyny w sprawie zabójstwa syna swego Szymona przeciwko magistrowi Andrzejowi z Psar, rektorowi szkoły kościoła św. Marii Magdaleny w mieście Poznaniu: Pierwszy świadek rozważny Jan z Kościana, uczeń magistra Andrzeja z Psar [...] zeznał, [...] że w bieżącym roku [...] pewnej środy [...] w budynku szkoły przed świetlicą, w której było mnóstwo uczniów, był świadkiem, jak tam jednego [z nich] mistrz Andrzej, stojąc na tymże korytarzu, za jakiś jego wybryk złajał jedynie słowami, i tam ujrzał jako świadek pewnego ucznia, który szedł ze świetlicy i spotkał się z Szymonem ze Skwierzyny, i ten go zamierzał uderzyć. Co słysząc, wspomniany magister poprosił świadka, żeby tego Szymona, jeśliby zechciał, przyprowadził, chcąc go skarcić za wybryk, mianowicie za to, że uderzył ucznia. Świadek jednak odmówił zrobienia tego. Rzeczony magister zatem, wchodząc do świetlicy i wołając Szymona czy też podchodząc do niego, odezwał się doń w te słowa: »Połóż się«, a ten się położył. Polecił jednak innym młodzieńcom go trzymać, a oni go chwycili, magister zaś rózgą, ostrzejszą stroną bił go tak długo, aż wspomniany Szymon zaczął się, jak wspomina świadek, z bólu wyrywać i bronić i przeniesiono go na ławkę, a magister potrząsał tą ławką tam i z powrotem, bijąc go z obu stron. Nie dość mu tego było, lecz zawołał znów starszych uczniów z pierwszego oddziału, mianowicie Pawła z Sierakowa i Wawrzyńca z Wolsztyna, i kazał im go trzymać, a oni na rozkaz chwycili go razem z poprzednimi uczniami. Sam zaś ów magister bił tego Szymona mocno i długo grubszą częścią rózgi. Pytany, w które części ciała go uderzał, mówił, że nie wie, nie mógł bowiem widzieć, w które miejsca ciała z powodu tłumu stojących dokoła uczniów, którzy już wstawali i przyglądali się srogiej karze mistrza, jaką ten wykonywał na owym zmarłym Szymonie. Co się tyczy kwestii cierpienia tegoż niegdyś Szymona, świadek mówi, że tego samego dnia po pobiciu świadek udał się do domu pewnego Mirka, mieszkańca Poznania, gdzie zastał Szymona, i siedząc z nim słyszał, jak skarżył się w te słowa: »Nie wiem, co się ze mną dzieje, boli mnie bok«, pokazując prawy bok i dotykając ręką (od czasu pobicia, jakie go spotkało). Inne [ rzeczy] słyszał z wiarogodnej relacji z ust innych uczniów, a mianowicie, że zmarły Szymon wyznawał, iż nie z innej przyczyny umiera, jak tylko z powodu pobicia przez wspomnianego magistra.
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczyk
Drugi świadek Wojciech z Kościana, uczeń magistra, lat 23, powołany przeciw niemu [...] zeznaje, że w bieżącym roku, pewnego dnia, którego, świadek dobrze nie pamięta, wydaje mu się jednak, że była to jakaś środa, uczniowie wrócili z kościoła po odprawionych nieszporach do szkoły położonej tutaj w Poznaniu, świadek przybył także pośród innych, którzy przyszli i siedzieli, a wtedy niezadowolony magister Andrzej [...] zawołał do siebie niegdyś Szymona i zapytał go, dlaczego uderzył ucznia (i dlatego, że świadek słyszał z relacji, że go jakiś uczeń wcześniej oskarżył o pobicie), i odezwał się do wspomnianego Szymona w te słowa: »Ny, kładź się«, chcąc go ukarać. A on położył się dobrowolnie, chcąc poddać się karze tegoż magistra, niemniej jednak ów magister jakimś młodzieńcom, czyli cosznom [!], polecił go trzymać, i trzymali. Magister zaś bił go okrutnie grubszą częścią rózgi tak długo, aż wspomniany niegdyś Szymon nie mógł już dłużej wytrzymać, lecz szarpiąc się w rękach młodzieńców próbował się wyrwać, a magister widząc, że uczniowie nie mogą dać rady z utrzymaniem Szymona, zawołał starszych uczniów z pierwszego oddziału, mianowicie Wawrzyńca z Wolsztyna i Pawła z Sierakowa, i polecił im go trzymać, i trzymali. Widząc to niegdyś Szymon nie mógł się opierać i powiedział: »Sam się położę«. I znowu legł dobrowolnie, a mimo to chwycili go wspomniani uczniowie razem z tamtymi pierwszymi młodzieńcami, a rzeczony magister bił go mocno grubszą częścią rózgi tak długo, aż wszyscy uczniowie jednym głosem zaczęli krzyczeć i wyć. Zapytany, w jakie części ciała go uderzał, mówi świadek, że nie wie, nie mógł bowiem patrzeć na taką srogość i nieumiarkowanie tego magistra. To tylko widział, jakjuż zeznał, że uderzał go grubszym końcem rózgi i, jak się świadkowi zdawało, że wymierzył mu mniej więcej do 30 razów. Co do wyznania samego niegdyś Szymona o pobiciu, tak mówi świadek: w piątek przed śmiercią rzeczonego Szymona świadek przyszedł, wraz z Tomaszem z Obornik, do domu i mieszkania, w którym leżał chory Szymon, chcąc z nim trochę pobyć czy też porozmawiać, lecz ponieważ wspomniany Szymon wydawał się jakby spać, nie chciał go budzić, czekając, aż się obudzi. Potem przyszedł magister nie znający umiaru i prosił Szymona, by mu powiedział, czy tę chorobę ma z pobicia. Wtedy sam niegdyś Szymon, pomilczawszy przez chwilę (i ponieważ już zdawał się umierać), powiedział: »Czcigodny mistrzu, jeśli coś mi się stanie w tej chorobie, wy będziecie winni«. Na to ów magister kazał wyjść świadkowi wraz z Tomaszem, zostając sam na sam z chorym, i tyle zeznał" (tłum. A. Pawlaczyk).
Trzecim świadkiem był Tomasz z Obornik, lat 23, kleryk jeszcze nie wyświęcony, uczeń mistrza Andrzeja. Był świadkiem bicia Szymona, nowych szczegółów nie dodał, gdyż siedział koło pieca i zasłaniała mu widok wisząca tablica. Mistrz bił Szymona na wielkiej ławie, czyli "na kloczu", między tablicą i katedrą.
Ciekawsze były jego dalsze zeznania. Potwierdził wizytę mistrza u umierającego Szymona, gdy Szymon powiedział nauczycielowi, że mu wszystko wybacza.
Mistrz, chcąc być pewnym odpuszczenia, posłał tegoż świadka wraz z posłańcem do Szymona i ten w ich obecności powtórzył "Odpuszczam. Rozsądzi nas Bóg. Chcę umrzeć jak wierny chrześcijanin (utjidelis crżstżanus)". Zmarł prawdopodobnie po godzinie.
Czwarty świadek Maciej z Kcyni, kleryk mniejszych święceń, zeznał o pobiciu w szkole jak poprzednicy. Później tegoż dnia widział chorującego Szymona w domu mieszczanina Mirka i słyszał, jak mówił: "Nie mogę na tej części siedzieć" ("i wskazał na swą tylną część"- tę notkę wykreślono z protokołu zeznania). Gdy odprowadzano Szymona do domu, nadal narzekał, że nie może usiąść. Piątym ze świadków był Wawrzyniec z Wolsztyna, kleryk bez święceń, lat 23, uczeń pierwszego oddziału utrzymujący się z nauczania młodszych i różnych dochodów szkolnych. W czasie chłosty na polecenie nauczyciela trzymał Szymona za kawałek koszuli (solum partem tunice), a inni za ręce i barki, przytrzymując go na ławie. Daty śmierci Szymona nie umiał podać, pamiętał tylko, że była to niedziela i w kościele miał swe prymicje jakiś nowy kapłan. Ostatni z uczniów Paweł z Sierakowa, z pierwszego oddziału, utrzymywał się w szkole z pieniędzy matki, zamożnej mieszczki z Sierakowa. Z cudzej relacji wiedział, że przyczyną pobicia miało być uderzenie przez Szymona któregoś z uczniów. Dorzucił kilka drugorzędnych szczegółów o chłoście (bicie po nogach, próby Szymona zasłaniania się ręką). Był potem z Szymonem w domu Mirka, gdzie Szymon skarżył się na ból pośladków i mówił: "Tu mnie boli, że siedzieć nie chcę". W dzień po pobiciu, w święto Wniebowzięcia NMP, widział Szymona ostatni raz w kościele na sumie. Siedział (nie stał) w chórze. N a nieszpory już nie przyszedł. Po ponad tygodniu (23 września) w konsystorzu przesłuchano kolejnych świadków. Brak zapisu w aktach, kto ich zgłosił, zapewne pełnomocnik matki. ,,[Świadkowie w sprawie] przeciwko [Andrzejowi z] Psar - Siódmy świadek troskliwy opatrzny Michał nożownik z Międzymościa [...] powiedział, że nic innego sobie nie przypomina, tylko to, iż w bieżącym roku w przeddzień Wniebowzięcia chwalebnej Dziewicy Marii, po wybiciu zegara, zmarły Szymon ze Skwierzyny, przychodząc do domu świadka, siedząc z nim i pijąc, skarżył się na ból w boku, mówiąc te słowa: »Nie wiem, co się ze mną dzieje, bolą mnie boki«, nie wyjaśnił przyczyny Gak sądzi świadek, z powodu bojaźni), czy go magister był poranił, aż nazajutrz, przychodząc po procesji do domu świadka, leżał trochę, wcześniej wstrząsany gorączką i tak leżał chory aż do śmierci, skarżąc się na ból boków i żołądka. Świadek nie znał przyczyny choroby, dopiero z relacji spowiednika, który przywiódł Szymona do zgody, aby wybaczył dla zbawienia swej duszy krzywdę wyrządzoną przez pobicie. Poznawszy tę niemoc, świadek starał się, by został umyty w wannie z pewnymi specyfikami i pewnymi lekami przepisanymi i danymi im z apteki. Małżonka świadka umyła go wraz ze swoją służącą. Skutkiem tego umycia i przyjęcia leków wspomniany niegdyś Szymon doznał ulgi, tak że krew z niego przez usta i wypróżniony żołądek wypłynęła, i mocz, krwawy przez rózgę, który wstrzymywał i nie mógł go wydalić, tylko czasem troszeczkę z bólem wnętrzności. Pytany, czy widział jakieś ślady na ciele niegdyś Szymona, powiedział, że nie widział, słyszał jednak z opowiadania żony swej i swojej służącej, niżej zanotowanego świadka, które go myły, że miał boki i żołądek wzdęte. Mówił też, że magister Andrzej [...] wraz z jakimiś swymi uczniami przyszedł do niego - świadek nie wiedział, czy [Szymon] tego chciał - tyle że mówili ze sobą po łacinie, ale świadek nie rozumiał. Wreszcie innego
Jacek Wiesiołowski, Anna Pawlaczykdnia przed śmiercią Szymona posłał tenże magister jakichś dwóch młodzieńców do Szymona, a oni z nim podobnie mówili po łacinie, świadek nic nie zrozumiał, tylko to słyszał, jak Szymon powiedział: »iam sibi omnia dimitto« Guż mu wszystko odpuszczam). Potem następnego dnia po przebudzeniu zmarł, jak mu się zdaje, po blisko dwóch tygodniach od początku choroby. I tyle zeznał. Ósmy świadek, Dorota, domowniczka lub służąca Michała nożownika z Międzymościa poznańskiego [...], powiedziała tylko to, że w bieżącym roku w święto Wniebowzięcia błogosławionej Marii Dziewicy Szymon ze Skwierzyny przyszedł do domu jej gospodarza, czyli Michała nożownika, jakoby po procesji, a przyszedłszy tam, zległ wstrząsany gorączką i tak aż do śmierci leżał, nie wyjawiając zaraz przyczyny swojej choroby i że wcześniej mówił Gak powiada świadek), iż dano mu jakieś lekarstwa. Jednak potem więcej słyszała świadek, jak mówił i skarżył się przeciw magistrowi, że choroby tej znikąd nie dostał, jak tylko z samego pobicia przez magistra Andrzeja z Psar. Widząc to, świadek wraz ze swą gospodynią umyła Szymona w wannie z jakimiś specyfikami rozpuszczonymi w ciepłej wodzie i natarła mu boki, plecy i żołądek maścią, bo miał wzdęte boki i żołądek, nie nosił jednak żadnych innych śladów na ciele, tylko to wzdęcie. Dawali mu też napoje apteczne (pocula apotecaria) do picia, które też wypijał. Z tego obmywania, nacierania i picia lekarstw widocznie poczuł Szymon ulgę, tak że krew z niego wypłynęła przez usta i wypróżniony żołądek i czerwony mocz na podobieństwo krwi. Mówiła też świadek, że magister Andrzej [...] przyszedł pewnego dnia do Szymona i rozmawiał z nim po łacinie, świadek nie rozumiała, co mówił, i tyle zeznała" (tłum. Anna Pawlaczyk). O dramacie Szymona ze Skwierzyny i jego matki więcej z akt konsystorskich dowiedzieć się nie można. Sprawa nie wróciła na posiedzenia sądu. Brak też zapisanego wyroku w tej sprawie. Nie wiemy, jaka kara, poza opuszczeniem szkoły św. Marii Magdaleny, spotkała mistrza Andrzeja. Przypadkowa notatka w krakowskiej księdze promocji podaje, że zmarł w Lublinie 18 września 1537 I. W zeznaniach znajduje się nieco wiadomości o szkole kolegiackiej w początkach XVI wieku. Przede wszystkim była to szkoła o zasięgu regionalnym i mieszczańskim charakterze. Jej uczniowie pochodzili nie tylko z Poznania, lecz także z Wolsztyna, Kościana, Skwierzyny, Sierakowa, Obornik i Kcyni, czyli nawet spoza granic diecezji. Jest to bardzo istotne, gdyż regionalny zasięg miała też szkoła katedralna i nowo otwarta akademia bpa Lubrańskiego. Poznań stał się więc centrum oświatowym północno-zachodniej Wielkopolski. Przybysze do Poznania trzymali się razem, mieszkając w stancjach wynajętych u mieszczan w mieście i na przedmieściach. Szkoła gromadziła uczniów w różnym wieku, aż po dwudziestokilkulatków przyjmujących już święcenia bądź czekających na wyświęcenie. Była podzielona na oddziały, pierwszy gromadził naj starszych uczniów zwanych zwykle bykami (bicones) lub, jak w zeznaniach - kosznami (kozłami?). Byli oni co najmniej w wieku studentów czy bakałarzy krakowskich i czeladników rzemieślniczych w miastach. Nauka trwała od rana do wieczora, a w święta uczniowie śpiewali w chórze kościelnym. Przerwy letniej nie było. Rektor szkoły prowadził zajęcia w wielkim pomieszczeniu z piecem. Uczniowie siedzieli na ławkach, miejsca były stałe (in locis consuetis). Tablica wisiała na
jakiejś statui. Nauczyciel siedział na katedrze, a obok niego stała wielka, masywna ława (truncus, kloc) służąca do wymierzania kar. W więzieniu ratuszowym taki kloc zwano biskupem. Zapewne w pozostałych izbach zajęcia ze swymi grupami prowadzili nauczyciele pomocniczy, zwani lokatami lub sukcentorami (takim nauczycielem mógł być Wawrzyniec z Wolsztyna), oraz kantor szkoły (w 1522 roku był nim jakiś Henryk). O programie szkoły w zeznaniach nie było mowy. Domyślać się jedynie można, że w najwyższej klasie uczniowie poznawali jakieś elementy liturgii i teologii, część z nich posiadała bowiem niższe święcenia. Łacinę znali już biegle, skoro umierający Szymon rozmawiał z nauczycielem po łacinie. Z makabrycznej historii Szymona ze Skwierzyny wyłania się szkoła kolegiacka św. Marii Magdaleny w jej tradycyjnej, średniowiecznej postaci, szkoła ludna, o regionalnej sławie, zdolna dać pełne kleryckie wykształcenie. Ale zwiastunem nowego była już dla Poznania Akademia Lubrańskiego, szkoła humanistyczna o zupełnie innym podejściu do uczniów 3 .
PRZYPISY:l Kodeks Dyplomatyczny Wielkopolski II, nr 855; A. Karbowiak, Dzieje wychowania i szkół w Polsce w wiekach średnich, T. I-II, Petersburg 1898-1904. 2 AAP, AC 79, k. 226v-227v; AC 83, k. 53; akta luźne kolegiaty farnej; J. Wiesiołowski, Złotnika zpoetq spór o honorarium autorskie, KMP, 1/2000, s. 64-69.
3 AAP, AC 97, k. 81-98v; Dep. Test. VI, k. 178v-187. Zeznania częściowo drukowane, [w:] Acta capitulorum, wyd. B. Ulanowski, T. II, Kraków 1902 s. 830-834.
THEODOR WOTSCHKE wstęp i tłumaczenie JOANNA GRZESIAK
Pastor Teodor Otto Gustaw Wotschke urodził się 23 marca 1871 r. w Międzyrzeczu, zmarł 11 września 1939 r. w Wittenberdze. Po ukończeniu gimnazjum w swoim rodzinnym mieście studiował teologię w Halle (od 1890) i w Berlinie (od 1892). Po studiach rozpoczął pracę w seminarium w Wittenberdze (1895), następnie zajmował stanowisko kaznodziei pomocniczego w Gogolinie pod Koronowem (1897), uczył religii w gimnazjum w Ostrowie (1900), był pastorem w Nowym Tomyślu (1903), a później niedaleko Wittenberg! w Eutzsch (1912) i Pratau (1915). W 1896 roku na uniwersytecie w Lipsku otrzymał doktorat z filozofIi, a w 1900 roku licencjat z teologii. Oprócz artykułów o treści historycznej i religijnej pisywanych przeważnie do czasopism traktujących o historii Kościoła ukazujących się w różnych krajach Niemiec publikował, również jako znawca dziejów Polski, przede wszystkim Wielkopolski, w wielu pismach regionalnych, m.in. w: "Zeitschrift der Historischen Gesellschaft fur die Provinz Posen", "Posener MonatsbUitter", "Deutsche Wissenschaftliche Zeitschrift fur Po sen" , "Aus dem Posener Lande" czy "AltpreuBische Monatsschrift". Wiele artykułów poświęcił reformacji, historii gmin ewangelickich i szkolnictwu. Ciekawie opowiadał o polskich humanistach, poznańskich lekarzach i kupcach oraz o osobach związanych z reformacją. W dowód uznania dla jego prac Wydział Teologiczny we Wrocławiu nadał mu w 1917 roku doktorat honoris causa, a niemieckie Towarzystwo Historyczne w Poznaniu powołało go w 1927 roku na członka honorowego.
Próba wprowadzenia w roku 1549 ewangelickiego nauczyciela do poznańskiej szkoły parafialnej przy kolegiacie św. Marii Magdaleny W latach 30. i 40. XVI stulecia, za rektoratu Pawła Okonka i Pawła z Rawy, nastąpił tak poważny upadek szkoły parafialnej, że w ogóle nie mogła była być brana pod uwagę jako miejsce kształcenia dzieci z lepszych rodzin. Wielu mieszczan, szczególnie niemieckich, by wymienić choćby rajcę Fryderyka Schmalza, było zmuszonych wysyłać swoich synów do Wrocławia. Aby temu zaradzić, rada i gmina postanowiły w 1549 roku zorganizować na nowo szkołę i powołać do rektoratu nową zdolną siłę nauczycielską. Ewangelicki burmistrz Andrzej Lipczyński 1 wraz z kilkoma rajcami myślał o jakimś ewangelickim nauczycielu, i rozmawiał o tym ze starostą generalnym i kasztelanem Andrzejem Górką. Kiedy w początkach czerwca 1549 roku profesor królewiecki Fryderyk Staphylus w drodze do Niemiec bawił w Poznaniu 2 i odwiedził hrabiego Górkę, ten prosił go, podobnie jak i Lipczyński, by w ich imieniu poprosił Melanchtona o przysłanie do Poznania wypróbowanego nauczyciela. Staphylus polecił im swojego ucznia Grzegorza Pawła z Brzezin w woj. łęczyckim, który, jak tego wymagały statuty szkoł y 3, ukończył studia na uniwersytecie krajowym w Krakowie, a od 1547 roku kontynuował studia na Akademii Królewieckiej, ale obiecał przekazać Melanchtonowi prośbę poznaniaków i wręczyć mu ich listy. Ponieważ według planu podróży miał znaleźć się w Wittenberdze dopiero w początkach września i wtedy dopiero mógł rozmawiać ze swoim starym nauczycielem, poznaniacy nie mieli długo żadnej wiadomości i w końcu postanowili powołać na stanowisko rektora Grzegorza Pawła, tym bardziej że ten, ze względu na swoją promocję w Krakowie, wydawał się być wolnym od podejrzeń o herezję. Lipczyński rozpoczął z nim układy, a i rada wysłała mu następujące pismo: "Do czcigodnego Grzegorza Zagrobelnego z Brzezin, magistra sztuk wyzwolonych, naszego drogiego przyjaciela. Zdrowia i błogosławieństwa [życzymy] na początek. Opatrzny Andrzej Lipczyński, nasz pierwszy burmistrz, polecił nam Waszej Czcigodności uczoność i czystość obyczajów i oznajmił nam, że powołał Waszą Czcigodność na rektora szkoły przy naszym kościele parafialnym Marii Magdaleny. Ponieważ odpowiada to naszym życzeniom, nie tylko przychylamy się do tego, ale też potwierdzamy to niniejszym pismem. Prosimy Waszą Wielebność o jak naj szybsze przybycie celem rozpoczęcia szkolnego nauczania. Zaraz po przyjeździe chcemy z Waszą Wielebnością ułożyć się co do rangi i poborów, i próbować wprowadzić na stosowną posadę. Bywajcie zdrowi i możliwie szybko, prosimy o to usilnie, przybywajcie do nas. Poznań, 2 sierpnia 1549 I. ,,4.
Ze względu na zarazę, która szalała w Królewcu, Grzegorz Paweł chętnie porzucił swoje studia i z radością przyjął zaproszenie. Był zwolennikiem wittenberskiej reformacji, ale w godzinie wyjazdu wpadła mu w ręce książka Kalwina skierowana przeciwko Interim radultero - germanumj i zbliżyła go do szwajcarskich teologów 5 . Wkrótce zyskał sobie w Poznaniu u mieszczan miłość i uznanie, jednakże swoim ostrym wystąpieniem przeciwko panującemu Kościołowi popadł w podejrzenie u duchowieństwa. Gdy dowiedziało się ono o jego studiach w Królewcu, skłoniło proboszcza Jakuba Wedelicjusza Quittenberga do zwrócenia się do biskupa, aby ten zażądał od miasta zwolnienia nauczyciela. Bliżej informuje nas o tym następujący list rady do biskupa: "Wręczono nam pismo, w którym Wasza Biskupia Miłość raczy nas upominać, abyśmy podali wiadomość o rektorze szkoły Marii Magdaleny, czy przybył on z Królewca, a ponadto, by poddał się on egzaminowi przed wyznaczonymi przez Waszą Biskupią Miłość doktorami. Ponieważ my mandaty Waszej Miłości jako naszego Biskupa i Najczcigodniejszego Pasterza cenimy ponad wszystko,
Theodor W otschkedziwimy się nadzwyczaj, że jesteśmy podejrzani co do rektora. Miał on zostać powołany i sprowadzony z Królewca. Przecież Królewiec leży daleko, ma inny język, inne niż my obyczaje. Tego lata panowała tam zaraza tak silna, że w ogóle nie pomyślelibyśmy o tym, by powołać kogokolwiek stamtąd, co więcej: ze względu na zarazę zabroniliśmy surowymi edyktami przyjmować do domów podróżnych stamtąd. Wasza Biskupia Miłość nie ma więc powodów przypuszczać, że przybył on z Królewca. A ponieważ naszej szkole parafialnej od szeregu lat brakowało dobrego rektora, rozglądaliśmy się, jak już nasi poprzednicy na urzędzie, za usługą i pracą jakiegoś pobożnego, chrześcijańskiego męża, chcąc zapewnić mu wynagrodzenie, by uczył młodzież ku czci Bożej i ku pożytkowi państwa. Gdyż to stanowisko szkolne nie wiąże się z żadnym majątkiem, ani z żadnymi stałymi rocznymi dochodami. Po tak długim wyczekiwaniu wydało nam się niegodnym tak znaczącej miejscowości i szkodliwym dla młodzieży dalsze zwlekanie. Dlatego miły jest nam ze względu na swoje wykształcenie i dobre obyczaje czcigodny Grzegorz z Brzezin, magister sztuk wyzwolonych, Polak z urodzenia. Stopień magistra uzyskał on w szacownej Akademii Krakowskiej6. Jemu to według zwyczaju naszych poprzedników na urzędzie powierzyliśmy kierowanie szkołą i wierzymy, że dzięki swemu charakterowi i swemu naukowemu wykształceniu całkowicie wypełni swe zadanie. Przejęliśmy to od naszych poprzedników, iż rada poznańska, od dawnych czasów aż do teraz, samodzielnie według swojego uznania ustanawiała rektora szkoły, nie pytając o zgodę proboszcza czy też kogokolwiek innego. Zwracamy się do Waszej Biskupiej Miłości z mocną nadzieją, że nie ograniczy naszego prawa, które zachowaliśmy do tego czasu nieuszczuplonym. Jako że Grzegorz był egzaminowany i promowany przez sławny uniwersytet polski, a nie przez żaden inny i czcigodni ojcowie kolegium krakowskiego wydali o nim swoje wielkiej wagi świadectwo, to i Wasza Miłość, jak ufamy, nie będzie mieć nic przeciwko niemu. Dotychczas żadnego magistra krakowskiego to nie spotkało, by był przez innych przesłuchiwany, ani przez nas, którzy Waszej Miłości służymy i jak wierne owce swojemu pasterzowi, tak my posłuszni jesteśmy pod każdym względem Waszej Miłości. Niech nie nakłada tego nowego dotychczas niesłychanego jarzma na naszego sługę. Przychylności Waszej i opiece polecamy nas i nasze uniżone służby. Najwyższego i Najlepszego Boga błagamy o szczęście i zdrowie dla Waszej Miłości. Poznań, 11 października 1549 r. ,,7. Przez kilka miesięcy udawało się miastu ochraniać Grzegorza Pawła na jego urzędzie rektorskim. Aby wyrobić mu stałe dochody, rada za zgodą gminy postanowiła, że odtąd od każdego towaru ważonego na wadze miejskiej będzie pobierany na rzecz rektora jeden halerz [!] za każdy kamień od każdego kupującego i sprzedającego. Dnia 10 stycznia 1550 r. rada prosiła biskupa krakowskiego i podkanclerza, aby zechciał wyjednać u króla przyzwolenie na pobieranie tego podatku. Jednakże w miesiącach letnich Grzegorz musiał ustąpić przed prześladowaniem duchowieństwa i opuścić Poznań. Udał się do Wittenbergi do Melanchtona. W styczniu 1553 roku znajdujemy go w jego rodzinnym mieście, w następnych latach - wśród małopolskich gmin reformowanych. W roku 1562 przeszedł do antytrynitarzy.
We wrześniu Melanchton otrzymał od Staphylusa, który sam jeszcze nie wiedział, że rektorat przy szkole parafialnej jest już obsadzony, prośbę poznaniaków i ich listy. W dniu 27 września pisze 8 on do swego ucznia Piotra Vincentiusa z Wrocławia, który wykładał już na uniwersytecie gryfińskim, błyszczał cycerońską wymową, a elegancją swoich łacińskich wierszy dorównywał prawie Sabinusowi i czynny był wówczas przy szkole w Lubece: "Poznań szuka męża obznajomionego z greką i łaciną, zdolnego w wymowie, który tam miałby pokierować studiami. Służba kościelna go nie obowiązuje. Jeśli się tam udasz, otrzymasz wysokie wynagrodzenie". Uzyskawszy obietnicę adresata, odpowiedział mu 5 lutego 1550 r., że prześle mu listy poznaniaków i wierzy, że przy jego umiejętnościach będą oni chętnie płacić mu rocznie 200 węgierskich złotych. W dniu 17 stycznia pisze do Staphylusa do Królewca i prosi go o pertraktowanie z radą [Poznania] na temat Vincentiusa. Ponieważ nie dostaje żadnej odpowiedzi, pisze sam 17 maja do swoich przyjaciół 9 w Poznaniu. Jeszcze 5 czerwca, w momencie wysłania listu do Vincentiusa do Lubeki, nie ma żadnej wiadomości z Poznania, ale najwidoczniej wkrótce potem Grzegorz Paweł musiał zjawić się w Wittenbedze i powiadomić Melanchtona o walkach między radą i biskupem w Poznaniu. Teraz, po odejściu Grzegorza Pawła, nie było możliwe powołanie Vincentiusa na stanowisko rektora, bowiem proboszcz w porozumieniu z biskupem potrafił rzeczywiście ograniczyć radzie jej dawne prawo i doprowadzić do tego, że odtąd musiała ona starać się u proboszcza o zatwierdzenie każdorazowo rektora szkoły parafialnej. "Historische MonatsbHitter fur die Provinz Posen", 4: 1903, nr 12, s. 177-181.
II Poznańska szkoła parafialna przy kolegiacie Św. Marii Magdaleny w pięćdziesiątych i sześćdziesiątych latach XVI wieku Latem 1551 roku Grzegorz Paweł z powodu swoich ewangelickich przekonań musiał złożyć urząd rektora szkoły przy kościele św. Marii Magdaleny. Rada długo ociągała się z nowym wyborem, mając nadzieję, mimo protestów proboszcza Jakuba Wedelicjusza Quittemberga i biskupa Benedykta Izdbieńskiego, przeciwnych nauczaniu Grzegorza Pawła, ściągnąć go z Wirtembergii, do której był się udał. Andrzej Lipczyński, który jako burmistrz w 1549 roku obstawał w radzie za jego powołaniem, z tego względu pozostawał z nim przez lata w kontakcie listowym 10. Dopiero w 1553 roku słyszymy o obsadzeniu na nowo stanowiska rektora; 25 stycznia poznańska rada zatrudniła nauczyciela ze szkoły w Szamotułach ll .
Nie wiadomo, dlaczego nie zyskał sobie zaufania mieszczaństwa, czy ze względu na swoje kwalifikacje, czy też, co bardziej prawdopodobne, opowiedział się w Szamotułach, mieście protestanckich Górków, gdzie również osiedli bracia czescy, za reformacją i dlatego, jak jego poprzednik, ściągnął na siebie niechęć proboszcza i biskupa. Już 26 czerwca następnego roku rada uznała za konieczne dokonać nowego wyboru. Padł on na Adama z Pobiedzisk, który kierował szkołą w Płocku 12 . Kilka miesięcy uczył jeszcze pod jego kierunkiem kantor kolegiaty św. Marii Magdaleny Jan Pniewita, który już od szeregu lat pracował przy szkole parafialnej jako drugi nauczyciel. Później pozyskał następcę 13 w osobie
Theodor Wotschke
Jana z Krzywinia, którego polecili przyjaciel Trepki, pisarz ławy miejskiej Jan i ławnik Jan Kami[e]ński 14 . Ale i nowy rektor nie sprawował długo swego urzędu i zdaje się, że jeszcze w końcu roku 1554 miasto powołało nań bakałarza sztuk wyzwolonych Baltazara Struszka 15 . Nie powinniśmy się dziwić tym częstym zmianom. Objawiające się nowe talenty przystępowały do reformacji, albo, jeśli pozostawały jeszcze w łonie starego Kościoła, były przecież pod wpływem czasów tak wolnościowo nastawione, że nie poddawały się sprawdzianowi wiary wymaganemu od 1549 roku przez proboszcza i biskupa i nie chciały być nauczycielami z łaski Kościoła. Ale i samo ożywione duchowo mieszczaństwo, które śledziło z najwyższym zainteresowaniem religijne i naukowe spory tamtego czasu i wysyłało z predylekcją swoich synów na kwitnące uniwersytety do Wirtembergii i Lipska czy też do Frankfurtu i Królewca, nie pozostawiało mniej uzdolnionych nauczycieli dłużej na ich urzędzie. Jak się wydaje i Baltazar Struszek nie mógł powstrzymać upadku szkoły, datującego się od lat 30., czemu rada chciała zapobiec już przez zatrudnienie Grzegorza Pawła. Teraz upadek ten coraz bardziej stawał się widoczny, gdy luteranie i bracia czescy założyli w Poznaniu szkoły ewangelickie i zaprzestali posyłać swoje dzieci do szkoły parafialnej. W latach 60. biskup Andrzej Czarnkowski pojął, jakie znaczenie ma wychowanie młodzieży w walce z reformacją. W 1561 roku powołał on do Akademii Lubrańskiego znanego Benedykta Herbesta, a magistratowi miasta, który po części był ewangelicki i wykazywał mniejsze zainteresowanie szkołą parafialną, zalecił powierzenie rektoratu szkoły parafialnej jakiemuś znanemu, humanistycznie wykształconemu nauczycielowi. Wybór padł na Włocha Simona Fridelli z N eapolu, którego prawdopodobnie polecił biskup. Pobory rektora, które rada powiększyła już w 1549 roku, dodając mu pewne opłaty ciążące na wadze miejskiej, zostały teraz ponownie podniesione. W dniu 22 sierpnia 1565 r. przekazano rektorowi w tymczasowe użytkowanie mieszkanie nad Ciemną Bramką za szkołą, które dotychczas znajdowało się w posiadaniu kaznodziei niemieckiego przy kościele szpitalnym św. Stanisława 16 i jednocześnie podjęto uchwałę wybudowania osobnego mieszkania rektorskiego na koszt miasta; rektor został zobowiązany po zakończeniu budowy oddać mieszkanie nad Bramką ponownie kaznodziei niemieckiemu. Tego samego dnia podatek drzewny, uiszczany przy wieży wodnej według dawnego zwyczaju strażnikowi tej bramy w wysokości jednego polana od wozu, został przekazany na rzecz szkoł y 17. Wreszcie 12 września następnego roku pensja rektora została podniesiona z 40 na 50 złotych, jednocześnie zobowiązano go do zatrudnienia i opłacania dwu bakałarzy sztuk wyzwolonych jako niższych nauczycieli. Z tym, że bakalarz, który szczególnie za nauczanie żaków mających darmowy wikt w domach mieszczańskich otrzymywał pięć grzywien z fundacji byłego wikariusza katedralnego Jana z Sierakowa, miał w dalszym ciągu pobierać tę sumę oprócz gaży wypłacanej mu przez rektora 18. Niestety, nic więcej o szkole parafialnej, o sposobie nauczania w niej, o języku wykładowym itd. nie udało mi się dowiedzieć, tu dostępne mi źródła zupełnie zawodzą. Chcę nadmienić, że w Poznaniu obok szkoły parafialnej istniałychyba w każdym czasie szkoły prywatne, np. w 1538 roku jedną z nich założył późniejszy lekarz Stanisław Niger. Szczególnie jednak miały się one rozwinąć w Poznaniu w czwartym i piątym dziesięcioleciu XVI wieku, kiedy ewangelicy jeszcze nie utrzymywali żadnej szkoły gminnej, a przecież chcieli zapewnić swoim dzieciom ewangelickie wychowanie. W owych latach Poznań dał pracę i chleb chyba niejednemu z nauczycieli i duchownych, którzy w następstwie przejściowych zamieszek będących skutkiem wojny szmalkaldzkiej musieli ustąpić ze swego urzędu w Niemczech, tak właśnie w końcu roku 1552 niejaki Krzysztof Grun z Ansbachu założył szkołę rachunków. Akta miejskie nic nie mówią o nim i o jego szkole, jednak Królewskie Archiwum Państwowe w Królewcu przechowuje jego list do księcia Albrechta. "Pojechałem z Torunia razem zjednym z moich chłopców do Poznania, gdzie rozpocząłem szkołę rachunków" - czytamy w liście, a na zakończenie: "Poznań, w sobotę po Św. Piotrze i Pawle roku 1553. Waszej Książęcej Miłości sługa Krzysztof Gruen z Onoltzbachu, teraz nauczyciel rachunków w Poznaniu". "Historische Monatsblatter fur die Provinz Posen", 6: 1905, nr 9, s. 142-145.
PRZYPISY:
l Adam Lipczyński uczęszczał w semestrze letnim 1534 r. na uniwersytet lipski, studiował również w Wittenberdze u stóp Lutra i Melanchtona, nie uzyskując wprawdzie immatrykulacji ze względu na królewskie edykty zabraniające studiowania w mieście kacerskim. 2 List polecający księcia Albrechta pisany w jego sprawie do Górki datowany jest w Królewcu, 28 maja: "Cum venerandus et eximius magister Fridericus Staphilus fideliter nobis dilectus hinc in Germaniam proficisciretur, commitere non potuimus, quin pro singulari, qua erga ipsum ferimur, dementia Magn-ae V-rae diligenter commendaremus. Quem nostro nomine commendatum ut habere dignetur, etiam atque etiampetimus" (Archiwum Państwowe w Królewcu). 3 Paweł z Rawy studiował w 1536 r. w Krakowie.
4 Archiwum Państwowe w Poznaniu.
5 Por. jego list do Kalwina z 1 października 1560. Opera Calvini XVIII, 3255: "Quum essem diluvio Antichristi abreptus in Montem Regium Prussiae abii (...). Quum vero istinc post biennium discederem, iam ascendens currum indici in libellum tuum contra Interim adultero-germanum scriptum, ex quo in eodem itinere ita accensus ardebam, ut nihil errorum Antichristi me non videre intelligerem. Paulo post etiam alia tua opuscula nactus [a więc w Poznaniu] in flarnmam erupi. Postremo a papistis ob professionem evangelii e schola Posnaniensi, quae est metropolis Maioris Poloniae, pulsus Vitembergam ad Philippum diverti". 6 Pod rokiem 1534 znajdujemy w Album studiosorum Universitatis Cracoviensis, s. 271, wpis: Gregorius Pauli de Barczino dioec. Wladislaviensis. Przypuszczam, że to jest nasz Grzegorz Pawel i trzeba czytać Breczino [To oczywista pomyłka Wotschkego - Barcin należał do diecezji włocławskiej, podczas, gdy Brzeziny - do archidiecezji gnieźnieńskiej]. 7 Archiwum Państwowe w Poznaniu.
8 Por. Corpus Reformatorum VII, nry4601,4605, 4674, 4720 i 4734.
9 Melanchton nie podaje niestety żadnych nazwisk.
10 Por. list Grzegorza Pawła z Brzezin z 28 października 1553 r. do duchowego przywódcybraci czeskich Jana Blahoslava w Jungbunzlau [Mlada Boleslav] (Morawy), Herrnhut, Archiwum Jednoty Braterskiej, Rękopis leszczyński VIII, k. 67v.
Theodor Wotschke
11 Pismo powołujące zawiera pod podaną datą Acta consularia, Kopiariusz listów II.
12 Pismo powołujące znajduje się w tym samym Kopiariuszu listów pod podaną datą.
13 Por. wpis Officium cantoris ecclesiae S. Mariae Magdalenas Actum feria quarta post festum S. Francisci proxima 1554, w Aktach radzieckich, 1. 1554-56. 14 [Jan] Kami[ e ]ński, dbający o wykształcenie, wysłał swego syna Wojciecha w 1553 r.
na studia do Frankfurtu. 15 W postanowieniu rady z 4 grudnia 1556 r., które przekazuje rektorowi Struszkowi na sześć lat bez żadnych podatków dom w wykuszu, wspomina się o wieloletniej działalności nauczycielskiej tegoż. 16 O domu w wykuszu por. A. Warschauer, Stadtbuch von Posen, ss. 52 i 58 n.
17 Obydwa dokumenty pod podaną datą znajdują się w Acta consularia Posnaniensia 1564-1566.
18 Por. dokument Melioratio magistro scholae w wymienionych Aktach radzieckich pod podaną datą.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2003 Nr3 ; Stara i nowa Fara dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.