Z ODLEGŁYCH WSPOMNIEŃ O MARII SWINARSKIEJ
Kronika Miasta Poznania 2001 Nr4 ; Pensje gimnazja licea
Czas czytania: ok. 6 min.DANUTA PIOTROWSKA-SZULCZEWSKA
"Czas bowiem - między innymi dziwnymi manewrami - gra rolę scenyobrotowej... i dopiero w obrachunku całego trwania, zperspektywy lat czasem bardzo długich, konsekwencje dawnych wydarzeń i aktorów okazują się zrozumiałe i wyraźne". Jerzy WaldorlI, Lampki oliwne
Uczelnia im. Dąbrówki zaczęła istnieć jako szkoła polska w okresie powstania wielkopolskiego. Szkołę tę Naczelna Rada Ludowa oddała w ręce Marii Swinarskiej, która funkcję dyrektorki piastowała do 1933 roku. Jestem jedną z nielicznych, dawnych jej uczennic, która może dziś jeszcze przekazać kilka wspomnień o swej przełożonej. Dla mnie "Dąbrówka" była jedyną przed studiami szkołą. Dreptałam na Młyńską przez 12 lat, od momentu zorganizowania szkoły w 1919 roku do matury w 1931 roku. Weszłam do szkoły prawie wprost z piaskownicy, a wyszłam, gdy niektóre moje rówieśniczki stawały na ślubnym kobiercu. Ten długi i ogromnie ważny okres przeżyłam w Dąbrówce pod jednym kierownictwem, przełożonej Marii Swinarskiej. W jej szkole dokonało się formowanie dziecka w dorosłą dziewczynę. W czasie gdy szkoła powstawała, trwało jeszcze powstanie wielkopolskie.
Przy ul. Kościuszki w Poznaniu mieścił się punkt szpitalny dla rannych powstańców i rekonwalescentów. Nieliczne uczennice, Polki z wyższych klas, wystawiły tam jasełka Rydla. Mnie przypadła rola małego pastuszka. Oczekiwałam na moją rolę w szopce, siedząc na kolanach Pani Przełożonej. I tak to już właściwie zostało. W momencie przejmowania szkoły przez Marię Swinarską była to placówka o zdecydowanie niemieckim charakterze - w 30 klasach było tylko 46 uczennic
Danuta Piotrowska-Szulczewska
Ryc. 1. Maria Swinarska (1880-1%2)
Ryc. 2. Zofia Swinarska (1883-1977)
Polek. Organizacja tak dużej przeClez szkoły w zupełnie nowej sytuacji historycznej wymagała zaangażowania człowieka o wielkich wartościach moralnych i wielkiej dyscyplinie wewnętrznej. Rada Ludowa, powołując Marię Swinarską do pełnienia obowiązków organizatorki i dyrektorki tej pierwszej i przez jakiś czas jedynej polskiej żeńskiej szkoły średniej, wybrała właściwą osobę. Maria Swinarska była wówczas w Poznaniu jedną z pięciu kobiet z wyższym wykształceniem humanistycznym (anglistyka, romanistyka, pedagogika na uniwersytecie wrocławskim). Pod zaborem działała w tajnym nauczaniu. Wywodziła się z rodziny głęboko patriotycznej i religijnej. Członkowie jej familii uczestniczyli w wielkich powstaniach narodowych XIX wieku - dziadek w listopadowym, ojciec w styczniowym, brat w wielkopolskim. Matka, Konstancja z Łubieńskich, urodziła dziesięcioro dzieci. Maria była piątym z kolei dzieckiem, a pierwszą córką w rodzinie. Znałam jej dwóch braci. Jeden, ks. Mikołaj, proboszcz w Czarnkowie, w 1924 roku zaprosił do siebie szkolną drużynę harcerską, przebywającą na koloniach w pobliskiej Chodzieży. Pamiętam, że przyjął nas bardzo serdecznie. Drugi brat Marii Swinarskiej, Władysław, był prawnikiem, sędzią Najwyższego Trybunału Administracyjnego w Warszawie. Widywałyśmy go czasem, gdy przyjeżdżał w odwiedziny do sióstr. Młodsza siostra Marii, Zofia, była dyrektorką Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Inowrocławiu. Odwiedziłyśmy tę szkołę i spotkałyśmy się z Zofią Swinarską. Najmłodsza z sióstr, dr Konstancja Swinarska, przez długie lata pracowała w naszej szkole, uczyła
przede wszystkim geografii. Opiekowała się gabinetem map geograficznych i historycznych, zgromadziła bardzo bogaty zbiór. Znała doskonale język francuski, a wykorzystując swoje kontakty z rodzinami francuskimi, zorganizowała dla uczennic Dąbrówki kilkutygodniową wycieczkę do Francji. To właśnie Konstancja Swinarska była współzałożycielką i pierwszą dyrektorką Gimnazjum N eohumanistycznego im. Klaudyny Potockiej. Pani Przełożona mieszkała na terenie szkoły i była władcą absolutnym i rygorystycznym, z czym nie wszyscy, zwłaszcza nauczyciele, łatwo się godzili. Stanowiła wzór wielkiej pracowitości, rzetelności i dokładności w wykonywaniu licznych obowiązków. Twardo i konsekwentnie wymagała tego samego od wszystkich w szkole. Wychowywała nas w zgodzie z ideałami patrioty- RyC 3 - Konstancja Swinarska (1892-1982) zmu i chrześcijaństwa. Gdy do szkoły przyszli starzy już panowie w niebieskich mundurach, na powitanie całowałyśmy ich w rękę. Ja też całowałam w rękę powstańca styczniowego. W szkole bywał, przy specjalnych okazjach, gen. Józef Haller, nie zauważało się natomiast obowiązującej wówczas, specjalnej czci dla marszałka Piłsudskiego. Z początku w szkole były jeszcze nieliczne Niemki, miałyśmy też koleżankę Ukrainkę, prawosławną, a pod koniec mojej bytności w Dąbrówce przybyło do nas kilka Żydówek, już z hitlerowskich Niemiec. Nie słyszałam, żeby w szkole miały jakiekolwiek trudności ze względu na swoją odrębność narodową czy wyznaniową. Szkoła była bardzo demokratyczna, osłaniała i wspomagała dziewczęta niezamożne, córki bezrobotnych. Różnica poziomu życia w domach nie rzucała się bardzo w oczy, m.in. dzięki błogosławionym fartuszkom szkolnym, które przysłaniały zarówno domowe bogactwo, jak i domową biedę. Rodzinom biednym, wielodzietnym przynoszono dyskretnie do domu w okolicach świąt obfite paczki z żywnością. Pani Przełożona, twarda i konsekwentna w działaniu, była delikatna i hojna we wspomaganiu potrzebujących. To prawda, że obowiązywało nas mnóstwo zakazów, które dziś wydają się śmieszne, ale w ostatecznym rozrachunku specjalnie nam to na złe nie wyszło. Nie mogłyśmy pójść do teatru czy do kina, wówczas jeszcze niemego, bez zgody wychowawczyni klasy (pierwszy raz byłam w kinie po maturze!). Nie wolno nam było używać jakichkolwiek środków kosmetycznych "barwiących" oblicze. Niezmiernie rzadkie przypadki złamania tego nakazu były likwidowane doraźnie przez Panią Przełożoną. Nie pozwalano też dziewczętom przechadzać się po
D an u ta Piotrowska - Szulczewska
Ryc. 4. Dziewczęta z Państwowej Uczelni Żeńskiej im. Dąbrówki ze swoją przełożoną Marią Swinarską, fot. z 8 grudnia 1930 r.
stronie sklepów na pi. Wolności, tędy bowiem, od Podgórnej, wiódł szlak chłopców z trzech szkół męskich: Jana Kantego, Marii Magdaleny i Bergera. Trzeba było być ubranym w obowiązujący w szkole strój z nieodzownymi ciemnymi pończochami. Wszystkie te wymagania, ijeszcze wiele innych, traktowane były jako obowiązki szkolne i egzekwowane z całą surowością. Po latach, już po wojnie, na zjeździe dawnych uczennic Pani Przełożona publicznie nam się zwierzyła, że w swoich osobistych papierach przechowuje przejętą przez nauczycieli kartkę którejś z uczennic wezwanej nagle do Pani Przełożonej : "Jezus, Maria - pożyczcie mi czarnych pończoch". Pani Przełożona bywała zadowolona, gdy zrobiłyśmy coś bardzo dobrze, np.
przedstawienie w języku angielskim, raz jeden jednak - mimo powagi sytuacji - nie mogła opanować prawdziwej i nieskrywanej wesołości. Byłyśmy w połowie edukacji szkolnej - już nie za małe, jeszcze nie za duże. Uwiodły nas tajemnicze wieści o tajnych podziemnych krużgankach wiodących ze szkoły na Wzgórze św. Wojciecha. Postanowiłyśmy to zbadać. Dwie z nas, Inka Tucholska i Janka Szwemin, zeszły do szkolnych podziemi. Reszta wtajemniczonych była w pogotowiu. Gdy byłyśmy już bardzo przerażone zbyt długą nieobecnością bohaterek, zdecydowałyśmy się pójść po ratunek do Pani Przełożonej. Gdy jednak nareszcie wyszły po wielogodzinnym błądzeniu po - jak się okazało - przewodach kominowych, zupełnie czarne, zjasnymi smugami rozmazanych łez, wyglądały tak
żałośnie, a równocześnie komicznie, że Pani Przełożona nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Około 1930 roku, gdy koniec naszej szkolnej edukacji był już bliski, wprowadzony został do planu lekcji przedmiot mający na celu przygotowanie nas na wypadek wojny. Teorii uczyłyśmy się w szkole, a ćwiczenia prowadzone przez wojskowych miały miejsce w jednym ze starych [ortów na obrzeżu miasta. Na tych zajęciach sporo czasu zajmowały nam ćwiczenia z maskami przeciwgazowymi. Pani Przełożona traktowała je bardzo poważnie i razem z nami poddawała się komendom wojskowych. Jednak dopóki prawdziwej grozy wojny nie widać, twarze w maskach wyglądają komicznie. Tak też wyglądała Pani Przełożona - dostojna dama, wysoka, prosta, opanowana w ruchach, w masce z wydłużonym "ryjkiem" - pochłaniaczem wydała nam się nagle arcyśmieszna, odarta z codziennej dostojności i powagi. Nasz śmiech był pod maskami niewidoczny, ale powszechny. Szczególnie serdecznie i ciepło wspominam późniejsze kontakty z Panią Przełożoną, po opuszczeniu szkoły. Będąc już na studiach, zachodziłam tam często. Kochałam swoją szkołę, a w dodatku prowadziłam "Szóstkę" - drużynę harcerską. Były to lata silnego nacisku politycznego sanacji. Pani Maria nie była entuzjastką tej polityki, toteż, mimo świetnego poziomu, jaki prezentowała szkoła, władze usiłowały pozbyć się dyrektorki. Dokonało się to ostatecznie w 1933 roku. Pani Maria zresztą od dłuższego czasu czuła się osaczona przez kilka osób z grona nauczycielskiego i personelu szkoły - żarliwych zwolenników sanacji.
Ryc. 5. ... ta sama klasa trzy lata później, w 1933 r.
Danuta Piotrowska-Szulczewska
Bywało, że w swoim gabinecie rozmawiała o tym ze mną. Była bardzo rozżalona, że po tylu latach jej bardzo wytężonej i owocnej pracy względy polityczne zadecydują o konieczności opuszczenia przez nią placówki. A potem wojna. Rozproszyła wszystkich. Szkołę na Młyńskiej, trzy wielkie gmachy, rozsypała w gruzy tak gruntownie, że już jej tam nie odbudowano. Jednak, ledwie wojna wygasła, 7 listopada 1945 r. dąbrówczanki zwołały zjazd dawnych uczennic w jako tako ocalałej szkole im. gen. Zamoyskiej. Kiedy Pani Przełożona - jak zwykle - zaczęła do nas mówić "Moje kochane dzieci", płakałyśmy. Płakała i ona. Wśród nas siedziały koleżanki-więźniarki. Z różnych strasznych miejsc kaźni zdołały dotrzeć do domu i przyszły na ten zjazd. Wszystkie, w jakiś sposób doświadczone wojną, rozglądałyśmy się, kto się ostał, kogo ijak trzeba ratować. Poczułyśmy się wielką rodziną. Pani Maria nas jednoczyła. Dopiero po przeżyciach wojennych zrozumiałyśmy, że jej działania wychowawcze, dla niektórych dyskusyjne, były nazbyt łagodne wobec tego, co naszemu pokoleniu zgotowało życie. Potem, przez długie lata, "kochane dzieci" nie opuszczały swojej Przełożonej.
W różnych chwilach i w różnych formach, z sercem i z bardzo realną pomocą, byłyśmy przy niej do końca jej życia. "Z perspektywy lat czasem bardzo długich, z obrachunku całego trwania - pisał Waldorff - konsekwencje dawnych wydarzeń i aktorów okazują się zrozumiałe i wyraźne". Właśnie z tej odległej perspektywy widać dokładnie ideały i drogę Marii Swinarskiej, po której nas konsekwentnie prowadziła. Użyteczności tej drogi i jej głębokiego sensu doświadczyła wielka dąbrówczańska rodzina. I za to jesteśmy wdzięczne.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2001 Nr4 ; Pensje gimnazja licea dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.