PANI IŁŁA W POZNANIU

Kronika Miasta Poznania 2000 Nr2 ; Jeżyce

Czas czytania: ok. 5 min.

PRZEMYSŁAW BYSTRZYCKI

J ak poetę umieścić na tle miasta? W jaki sposób związać pisarza z dzielnicą, w której mieszkał? Powiesz: przez fakt pobytu! Pakt pobytu jest bytnością ulotną, nawet jeżeli pisarz w danym miejscu przebywa przez czas długi. Można go nie znać, można o nim nie wiedzieć. Jak nikt inny Kazimiera Iłłakowiczówna zaznaczyła swój pobyt w Poznaniu, swój genius loci na poznańskich J eżycach. Pod numerem 4 przy niedługiej ul. Gajowej jest muzeum-pracownia Jej poświęcone. Naprzeciw, na skrzyżowanych szynach tramwajowych, wdzięczni poznańscy tramwajarze odlali spiżową tablicę z fragmentem Jej wiersza o tragicznych, ale wolnościowych wydarzeniach pamiętnego Czerwca '56 w Poznaniu. Bo właśnie przez to, co nie ulatuje, przez to, że "wzniosłem pomnik trwalszy od spiżu" (exegi monumentum aere perennius), poeta zaznacza swoją obecność.

***

Przyszły kilkugodzinne terminy, wtedy mieszkała w centrum ognia; czołgi wjechały do miasta, stanęły przy budynkach szczególnej ważności, przy gmachach użyteczności publicznej. Punkty oporu poznańskich insurgentów odzywały się zza węgłów gmachów, z poddaszy, czerwcowi powstańcy, wypierani pancerną pięścią, wycofywali się na peryferie miasta - Ona została w swoim mieszkanku przy Gajowej 4, na prawie samotnym trzecim piętrze. Może od razu, jak trochę ucichło, wróciła do biurka, a może nazajutrz. Napisała: "u. Niemy dotąd warknął koci łeb, splunęła granitowa kostka: »Znowu się dali wziąć na lep, położono nas - jak zawsze - mostem«.

Przemysław Bystrzycki

Aja na tym moście jak kiep do esseyu oczy przesłaniam, krew nie płynie już, już tylko skrzep... Rozstrzelano moje serce w Poznaniu..." Wiersz, trwalszy od spiżu. Największy dar, jaki mogła dać miastu. Dokąd przybyła po wojennej tułaczce w 1948 roku. Niespodziewanie, cicho, znana i nieznana, przyjmowana przez władze ozięble - "Dlaczego u nas? Co z nią zrobimy? Mało mamy z tymi literatami kłopotu? Brandstaetter wyjedzie do Zakopanego - i dobrze; zostaje Bąk, Wojciech Bąk, ten niepokorny, zaczepny... A tu jeszcze ta pani od Piłsudskiego..." Wkrótce zapowiedzą "nową literaturę", będzie obwieszczany realizm socjalistyczny. A tu: stara szkoła, tradycyjne maniery, zgubny wpływ na młódź literac

Ryc. 1. Fasada kamienicy przy ul. Gajowej 4. F ot. G. Barciszewski.

ką - już niezadługo, a będzie skupiała się w Kołach Młodych przy poszczególnych Oddziałach ZLP, w tym i przy poznańskim Związku. Lecz zamieszkała w Poznaniu - i nie było na to rady. Wybrała miasto nad Wartą, jak sądzę, dla panującego tu porządku, umiarkowanych wojennych zniszczeń, dla znajomych. Jeżeli nawet zajęła pokój w mieszkaniu ciasnym i zatłoczonym, z oknem na ładną willę w zabawnym stylu i na zajezdnię tramwajową, nie tyle nawet o ograniczonym, na wpółwerkmistrzowskim powabie, ile brzękliwą, hałaśliwą, miejsce z klangorem w dzień i w nocy, co dla człowieka pióra może być utrudnieniem w pracy niezmiernym - to jest faktem, że zamieszkała wśród przyjaciół, którym jakby patronowali państwo Bolesław i Irena Żyndowie. Pan Bolesław był długoletnim pracownikiem Księgarni Św. Wojciecha w Poznaniu, księgarzem wybitnym, z takich, co na kamieniu się nie rodzą. W1933 roku, z racji ćwierćwiecza istnienia Związku Księgarzy Polskich, Pani Kazimiera powiedziała: "Sztuka pisania i księgarstwo powinny być niby dwie ręce, które robią tę samą robotę" 1 .

Przemysław Bystrzycki

Gaj owa 4 (Czy w pobliskim Zoo mieszkały wtedy jeszcze dzikie koty? Bo biały niedźwiedź na pewno!). Pied-a-terre nawiedzane przez licznych. Utrzymywała się wtedy z lekcji języków obcych udzielanych młodzieży. Angielski, niemiecki, rosyjski, francuski, bodaj węgierski. Jakby w tych obcych mowach-językach zbiera pokłosie licznych podróży, wypraw, wojaży, których dostępowała przed wybuchem wojny. Z zielonej Litwy, Łotwy - Warszawa, Fryburg, Genewa, Londyn, Petersburg. Tułaczka już po roku 1939... Na razie nie wydawała. Nie chciano Jej. Pisała "do szuflady", pracowita, regularna, wcześnie wstająca. Nieustępliwa w wysiłku. Wiersze wybrane wyszły, co prawda, w Łodzi w roku 1949, ale tom następny, Poezje 1940-1954, dopiero w 1954 w Warszawie, zauważone raptem przez kilku recenzentów.

***

Przychodziła na posiedzenia Koła Młodych przy miejscowym ZLP, zainteresowana młodzieżą. Brandstaetter bawił już na najbliższe dziesięciolecie w Zakopanem, władze miały trochę oddechu. Wojciech Bąkjeszcze raz lub dwa pokazał się na takiej młodzieżowej nasiadówce, ale już był "likwidowany", szykowano mu (co w owym czasie wchodziło w regułę) zakład psychiatryczny - jako skuteczne remedium na niepokornych duchem. Ona pokazywała się wśród nas. Pewnego razu zadała pytanie: Co to jest realizm socjalistyczny? Opuściłem oczy, nie potrafiłem jasno odpowiedzieć, jakkolwiek wtedy kierunek ten na rynku polskiej książki starali się teoretycznie rozwinąć m.in. Grzegorz Lasota (Lassota), Jerzy Putrament i inni. Po 1956 roku przyjechał do Poznania Saul Bellów, noblista, autor m.in. Dangling Man. Siedziałem przy pani Ule, zapytała z przekąsem: "Skąd ten angielski u pana?" Znów opuściłem oczy, wtedy nie przyznawałem się do mojej wojennej przeszłości; powiedziałem o bardzo dobrym nauczycielu. Spojrzała na mnie: "No, wie pan..." W tym czasie odwiedziłem ją, ale zawsze zapowiedziany, raz i drugi. Stawała po drugiej stronie drzwi do mieszkania - które po części opróżniło się, państwo Żyndowie przenieśli się do domów nad Wartą - i pytała: Kto tam? Uderzony skromnością pokoiku: półki z książkami w rogu, antyczne biurko, skromne łóżko poza płócienną zasłoną, kilka krzeseł, obrazy. Przychodzili młodzi, wymagała już pomocy. Zjawiała się Łucja Danielewska - zostawiła interesujące i wierne notaty w książce złożonej z rozmów z Panią Kazimi erą 2. Zaproponowałem pomoc moich trzech córek. Przystała. Przychodziły przez lata, najdłużej bodaj najmłodsza Basieńka. To samarytaństwo traktowały jako obowiązek, pomimo niełatwych okresów wypełnionych studiami. Coraz słabiej widząca poetka, oddawana w ręce ludzi młodych, którzy na pewno szlachetnieli przez jakże bliski kontakt z człowiekiem tej miary. Starałem się mieć z dala oko na sprawy, które mogły Jej grozić. Bodaj pod koniec lat 60. zaczęli nachodzić jąjacyś faceci, pragnący wyciągnąć od niej rękopisy, może pieniądze... Zameldowałem stróżom porządku o sytuacji. Spisano obszerny protokół, rozciągnięto dyskretną opiekę. Sprawa nie miała, o ile wiem, dalszego biegu.

Jest najwybitniejszą poetką w dziejach rodzimego piśmiennictwa. Otrzymała liczne wyróżnienia, w tym N agrodę Miasta Poznania. Wydawało mi się, że zasłużyła na doktorat honorowy któregoś z krajowych uniwersytetów. Jeździłem do Warszawy, rozmawiałem z Pawłem Hertzem, Jerzym Putramentem - wileńskie koneksje z tym drugim winny były pomóc sprawie. Uniwersytet Jagielloński był najbardziej na placu, ponieważ tam studiowała. Wyrastały opory dość dla mnie dziwne. Poszedłem znanym mi tropem. Stanąłem przed rektoratem mojej uczelni, Uniwersytetu im. A. Mickiewicza. Jako bean wchodziłem ongi z duszą na ramieniu do gabinetu Kazimierza Ajdukiewicza. Był rok 1981, Jego Magnificencja prof. Janusz Ziółkowski dzierżył rektorstwo. Przystał od razu. Termin uroczystości ustalono na grudzień. N a pięć dni przed wprowadzeniem stanu wojennego w Jej mieszkanku nie mogli pomieścić się goście, przedstawiciele mediów. Wszedł senat mojej uczelni. Wygłoszono mowy-laudacje, odpowiedziała po grecku fragmentami Anabasis Ksenofonta. Została zaliczona w poczet doktorów honoris causa uczelni miasta, w którym mieszkała tak długo, w którym stworzyła tak wiele: poezji, prozy, tłumaczeń. Wpisała się w swojąjeżycką dzielnicę wybitnością upamiętnioną wobec przechodniów. "Pochyliłam się - jak każe przepis N ad dziejami dwudziestolecia, Ale z pióra kleks czerwony zleciał I kartki ktoś krwią pozalepiał".

* * *

Aleksander Bruckner w IV tomie "Dziejów kultury polskiej" napisał: "Kazimiera Iłłakowiczówna stawiała dopiero pierwsze kroki, chociażjuż w tychjej Ikarowych lotach z roku 1914 tkwiły w zarodku pędy dalszego tworzenia, kult miejsc rodzinnych, kult bohaterstwa". Podniebny ten lot, po jakże wielu latach, po nawiedzeniu miejsc licznych, po zasługach frontowych, samarytańskich pierwszej wojny światowej, po uniwersyteckich wojażach po Niemczech, Anglii, ówczesnej Galicji, po urzędniczej pracy w ministerstwach, po poetyckim trudzie, kończonym i wieńczonym dopiero po wojnie, właśnie po wychodźstwie, emigracji przywiódł Ją do Poznania. Mieszkała tu najdłużej z wszystkich miejsc swojego pobytu - aż do śmierci w dniu 16 lutego 1983 r. Potężny szmat życia - 35 lat. Została wpisana w dzieje miasta na trwałe, życiem, działalnością poetycką - wyborem wierszy o Poznaniu, niezapomnianym trenem o robotnikach Cegielskiego, co "o wolność i chleb" podnieśli z ulicy" warczący koci łeb". I tak, chociaż spoczęła na Powązkach w Warszawie, jest wśród nas, na swoich Jeżycach, w Poznaniu. Ma tu swoją ulicę, ofiarowaną przez władze miasta, które doceniły Jej trud pisarski i wielkość.

PRZYPISY:

l Przytacza te słowa Bolesław Żynda w swej książce Kazimiera Iłłakowiczówna we wspomnieniach starego księgarza, Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań 1988. 2 Łucja Danielewska, Portrety godzin - O Kazimierze Iłłakowiczównie, Warszawa 1987.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2000 Nr2 ; Jeżyce dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry