HISTORIE PISANE NIE TYLKO ZŁOTEM

Kronika Miasta Poznania 2000 Nr1 ; Złotnicy

Czas czytania: ok. 9 min.

MAŁGORZATA WYSzyŃSKA

K ruk Szulcowi oka nie wykolę" śpiewano przed wojną w poznańskich kabaretach. Właściciele dwóch największych w mieście sklepów jubilerskich - Henryk Kruk i Stanisław Szulc konkurowali ze sobą, ale potrafili zachować poprawne stosunki.

W 1893 roku Władysław Kruk przejął po swoim wuju Leonie Skrzetuskim, działający od roku 1840 zakład sprzętu liturgicznego przy ul. Wodnej. Ożenił się z przedsiębiorczą Heleną z domu Konopińską, córką śremskiego kupca, która namówiła go, by otworzył sklep złotniczo-zegarmistrzowski. Interes szedł doskonale, Kruk przenosi sklep do Hotelu Rzymskiego naprzeciw Bazaru, a następnie do eleganckiego lokalu przy obecnej ul. 27 Grudnia (w owym czasie Berlinerstr.). Sprzedaje coraz więcej biżuterii. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości fIrma przeżywa kryzys - Władysław podupada na zdrowiu i zaczyna rozglądać się za następcą. Początkowo chce przekazać schedę najstarszemu synowi Mieczysławowi, ale ten, trapiony nieuleczalną chorobą, nie wykazuje zainteresowania złotnictwem i handlem. W tej sytuacji drugi z synów, Henryk przerywa studia na prawie i ekonomii, aby w 1927 roku przejąć firmę. Henryk rozwija interes, choć nie bez trudności. - W tym czasie trudno było wejść na rynek. Obowiązywał zwyczaj wywianowania wszystkich dzieci, a rodziny miały ich wiele. Cała rodzina Kruków pracowała na dzieci - mówi syn Henryka, Wojciech Kruk, senator RP i właściciel większości akcji w firmie W. Kruk. W owych czasach za ladą stali właściciele nawet dobrze prosperujących sklepów. Dużą wagę przykładano do uprzejmej obsługi. "Przegląd Zegarmistrzowski i Złotniczy" z 15 lutego 1926 r. radził: "Klienteli stawić należy uprzejme, lecz nie przesadne pytanie: »Czem mogę służyć?« (dodając predykat) lub jakie życzenie (Pana, Pani, Dobrodziejki?) krótkie: »Co ma być?« lub nawet »A Pan?« jest

Ryc. l. Salon jubilerski otwarty przez Władysława Kruka w 1905 r. przy Wilhelmstr. (ob. Al. Marcinkowskiego, teraz znajduje się tu Hotel Rzymski)formą wielce nie taktowną. Używanie co drugie słowo »łaskawa Pani«, »łaskawy Panie« jest formą częstokroć przesadną i miast ująć klienta (zwłaszcza ludzi nerwowych) odnosi wręcz przeciwny skutek". Pismo upominało subiektów: "w obecności klijenteli nie godzi się nigdy poprawiać swej toalety, szczególnie fryzury, co zwłaszcza zapamiętać powinny ekspedjentki, grzeszące tego rodzaju nawyknieniem. Odzież i bielizna (kołnierzyki, mankiety) utrzymane powinny być we wzorowym porządku; stała czystość rąk nieodzownym jest warunkiem".

Małgorzata VVyszyńska

Ryc. 2. Wyrób firmy W. Kruk z przełomu XIX i XX wieku

Spinki za bezcen

Zegarki, które sprzedawał wtedy Henryk Kruk, nie były z pierwszej ligi. Niełatwo było sprowadzić dobry towar z zagranicy, bo tamtejsze firmy wolały go sprzedawać swoim zaufanym partnerom. Na rynku toczyła się twarda walka. Sklepy i warsztaty nowych konkurentów starano się zniszczyć lub wykupić.

Przekonał się o tym Henryk Kruk, kiedy sprzedał pewnej hurtowni ze Lwowa kilka tysięcy spinek do mankietów. Wkrótce jego przedstawiciel handlowy Wacław Kiełczewski przyniósł mu wiadomość, że firma ta sprzedaje sklepom spinki Kruka poniżej ceny zakupu. Henrykowi udaje się jednak przebić. Na targach w Lipsku pozyskuje nowych dostawców. W Holandii kupuje metale szlachetne, po brylanty jeździ do Antwerpii, a po korale i kamee do Włoch. Firma Kruka wytwarza kosztowną biżuterię ze złota i platyny według naj modniejszych, zagranicznych wzorów. Klientela to głównie polskie ziemiaństwo i inteligencja (arystokracja woli zaopatrywać się w wyroby jubilerskie za granicą). Dzięki nim Kruk może liczyć na duże zamówienia - sztućce do ślubnych wypraw, tace, puchary. Do dziś Wojciech Kruk przechowuje wiele pamiątek z tamtych czasów, m.in. srebrną, ośmiokilową tacę, zrobioną dla rodziny Chełkowskich ze Smiełowa.

W 1937 roku zakłada hurtownię razem z innym poznańskim złotnikiem Konstantym Kaczmarkiem. Udaje im się otrzymać wyłączność na sprzedaż budzików niemieckiej firmy Manthe. Ten kontakt przyda się Krukowi podczas wojny, gdy rozpaczliwie szuka sposobu na utrzymanie rodziny. Pisze do firmy Manthe list z pytaniem, czy może sprzedawać budziki na terenie Generalnej Guberni. Adresat uznaje zawartą przed wojną umowę za nadal ważną i przysyła dostawę dwóch tysięcy budzików z napisem "Rio de Janeiro". Firma wiele zawdzięcza oddanym pracownikom. W 1912 roku rodzina Kruków wzięła z domu sierot na naukę zawodu dwóch braci Edmunda i Zygmunta Kowalskich. Obaj chłopcy nauczyli się zawodu i związali się z firmą na długie lata. Bardzo utalentowanym złotnikiem okazał się młodszy, Edmund, który przepracował u Kruków 68 lat.

Konkurent z Bazaru

Henryk Kruk ma też poważnego konkurenta na rynku poznańskim. Firma prowadzona przez starszego od Kruka o dziesięć lat Stanisława Szulca, jest trudnym przeciwnikiem. Jej historia również rozpoczyna się przy ul. Wodnej. Ojciec

Ryc. 2. Wnętrze sklepu fmny W. Szulc w nowej siedzibie przy pi. Wolności 5, 50-lecie istnienia f1fll1Yałgorzata VVyszyńska

Ryc. 4. Witryna frrmy W. Szulc po modernizacji, wrzesień 1937 r.

"Pragnęliśmy stworzyć wystawę godną naszych klientów. Czy nam się to udało? Prosimy obejrzeć i osądzić", "Kurier Poznański".

Stanisława Walerian Szulc w 1873 roku otwiera tam pracownię zegarmistrzowską, którą potem przenosi do Bazaru. - Zegarki były wtedy drogie. Mechanizm trzeba było nakręcać, więc często się psuły. Sądząc z zachowanych dokumentów, klientelą było głównie ziemiaństwo - mówi Piotr Sokolnicki, prawnuk Waleriana. Interes rozwija się. W roku 1883 Szulc zasłynął, wypuszczając na rynek zegarek kieszonkowy upamiętniający dwusetną rocznicę wyprawy wiedeńskiej Jana III Sobieskiego. Zegarek został pomysłowo zaprojektowany - każdej cyfrze na tarczy odpowiada litera imienia króla. Od lat 90. firma sprzedaje również biżuterię. Po śmierci Waleriana w 1901 roku, właścicielem sklepu i warsztatu zostaje jego syn Stanisław. W 1923 roku kupuje kamienicę przy pi. Wolności 5. Przebudowuje ją i zmienia fasadę. Zamieszkuje na I piętrze, a na parterze otwiera sklep. II piętro zajmuje jego brat Zdzisław, z zawodu kupiec zbożowy, a z zamiłowania kolekcjoner instrumentów. Jego zbiór stał się zaczątkiem Muzeum Instrumentów Muzycznych na Starym Rynku w Poznaniu.

Wiele wyrobów z warsztatu Stanisława Szulca powstało według jego własnych projektów. W roku 1912 zaprojektował pierścień dla biskupa gnieźnieńskiego KIoskego. Jego projektu był też łańcuch rektorski, wykonany w 1926 roku dla Szkoły Handlowej, i kuty, srebrny puchar, który wystawiono na Powszechnej Wystawie Krajowej w 1929 roku; Szulc otrzymał za niego złoty medal PeWuKi. Po wystawie przekazał puchar miastu na ręce prezydenta Poznania Cyryla Ratajskiego.

Na Pewuce swoje wyroby wystawiło również kilka innych poznańskich firm złotniczo-jubilerskich. "Z całą serją pięknie cyzelowanych pierścieni" wystąpiła firma Gąsiorowski i Frankowski, mieszcząca się przy Świętym Marcinie (syn Gąsiorowskiego prowadził jeszcze w latach 60. warsztat złotniczy przy ul. Fredry). Za swoje eksponaty zdobywa na Pewuce brązowy medal.

Kolekcję biżuterii poznańskiego mistrza Mikołajewskiego pokazała firma Stefana Huberta ze Świętego Marcina. Firma Stefana Zygmaniaka, z siedzibą na Starym Rynku, wystawiła łańcuch dla króla kurkowego, ordery, odznaki, gwoździe do sztandarów i monogramy. Za łańcuch zdobyła srebrny medal. Po wojnie Zygmaniak nadal prowadził warsztat grawerski przy ul. Dzierżyńskiego 12 (obecnie ul. Półwiejska). Zwiedzający PeWuKę mogli podziwiać monstrancję, kielichy i lichtarze złotnika Antoniego Tyrały. Tyrała miał od 1922 roku pracownię brązowniczą przy ul. Garncarskiej. Słynął z wyrobu sprzętu liturgicznego, który sam projektował.

Ryc. 5. Wyrób finny W. Kruk z przełomu XIX i XX wieku

Małgorzata Wyszyńska

Ryc. 6. Wyrób fumy W. Kruk z przełomu XIX i XX wieku

Z jego pracowni pochodzi m.in. relikwiarz Św. Bogumiła, wykonany dla Katedry gnieźnieńskiej, złote korony i berło dla figury Matki Boskiej w Swarzewie, odlew pomnika Moniuszki w Poznaniu oraz kuta tablica Paderewskiego na Bazarze.

Wytworny prezent dla żony

W latach międzywojennych reklama zaczyna dopiero raczkować. Kupcy i rzemieślnicy nie zawsze zdają sobie sprawę z jej siły. Elita tych zawodów przeczuwa jednak, że przyszłość handlu zależy od reklamy. W latach 20. "Przegląd Zegarmistrzowski i Złotniczy" zachęca: "Starać się robić interesa bez ogłaszania się, to znaczy posuwać się po omacku w ciemnościach tunelem gdzie nie widać końca". Zamieszczane w prasie ogłoszenia są skromne, często pobawione elementów graficznych. Przeważnie ograniczają się do wymienienia zalet oferowanych towarów lub po prostu informują, co firma sprzedaje, lub jakie usługi wykonuje. "Polecam się do wykonania wszelkich monogramów, oznak, medali dla klubów sportowych, gwoździ pamiątkowych do sztandarów, orderów dla strzelców oraz oprawy kamieni szlachetnych" - ogłaszał w "Przeglądzie" Stefan Zygmaniak.

"Przegląd Zegarmistrzowski i Złotniczy" z 1 grudnia 1925 r. doradza kupcom: "Przy reklamie w gazetach należy uwzględnić tylko najwięcej poczytne pisma lokalne oraz, aby ogłoszenie (które może być małe, a nawet drobne) w krótkich słowach całą treść zawierało. Np.: »Cała Warszawa mówi o gwiazdkowej wystawie firmy ...<<lub: »Wytworny gwiazdkowy prezent dla żony swej znajdzie Pan w fIrmie ...<<lub: »Największy wybór w prezentach gwiazdkowych, od najtańszych do najwięcej wartościowych, poleca firma ...</'. Szulc i Kruk również sięgają po reklamę. Szulc ogłasza się w "Dzienniku Poznańskim". Kruk korzysta też z reklamy w kinach, gdzie przed projekcją ukazują się plansze "Kupuj u Kruka".

Zawsze szukał nowości

Obie rodziny Kruków i Szulców znały się. - Nie było między nimi zawiści, choć nie podzielili się rynkiem i sprzedawali towary tych samych firm - opowiada Piotr Sokolnicki. Podobnie uważa Wojciech Kruk: - Stosunki były poprawne, choć trudno mówić o zażyłości. Gdy było między nimi dobrze, Stanisław Szulc mówił do mojego ojca "panie Henryku", gdy trochę gorzej "panie Kruk". Stanisław Szulc był niewysoki, z krzaczastymi brwiami. Praca nie pozbawiała go energii, znajdował czas na pisanie artykułów do "Przeglądu Zegarmistrzowskiegi i Złotniczego" oraz na działalność społeczną. W międzywojennym Pozna

Ryc. 7. Stanisław Szulc z żoną Ireną, 1937 r.

Małgorzata Wyszyńskaniu był prezesem i starszym cechu zegarmistrzowsko-złotniczego. W 1928 roku został radcą Izby Rzemieślniczej i wiceprezesem Izby Przemysłowo- Handlowej. Lubił podróże - jeździł do Belgii, Holandii, Szwajcarii. - W latach 50. mówił mi: "Żeby zwiedzać, nie trzeba wydawać dużo pieniędzy. Jak będziesz głodny, kup banana". Tylko że ja w tym czasie nie wiedziałem, jak wygląda banan - wspomina Piotr Sokolnicki. Pociągały go nie tylko atrakcje turystyczne, za granicą zawsze szukał nowości w branży zegarków. - Dziadka fascynowały nowinki techniczne. Jedynie do samochodów miał ambiwalentny stosunek. Wolał jeździć dorożką lub taksówką, ale od swoich dzieci wymagał, by zrobiły prawo jazdy - mówi Piotr Sokolnicki. Wojciech Kruk tak opisuje ojca: - Był barwną postacią. Pracowity, ale wcześnie rano wstawać nie lubił. Towarzyski - przynajmniej raz w tygodniu grał w brydża z przyjaciółmi. Na jego hucznych imieninach zawsze stało kilka brydżowych stolików. Pod koniec życia miał z tym kłopot, bo jego brydżowi partnerzy umierali lub nie byli już w stanie grać. Wtedy zapraszał nowych graczy. Kiedy w roku 1972 Wojciech Kruk przejął firmę, zaproponował ojcu, że będzie wypłacał mu rentę. - Ojciec co roku żądał podwyżki. Na szczęście interes dobrze prosperował i mogłem sobie na to pozwolić - wspomina syn.

Ocalone brylanty

Podczas wojny firma Henryka Kruka, jak wszystkie polskie firmy, zostaje przejęta przez Niemców. N owe właścicielki, dwie Niemki, panie Siemens i Reicheman z Rygi proponują mu pracę w warsztacie. Kruk ją przyjmuje, ale po dwóch miesiącach zostaje zwolniony, bo pracownicy nadal mówią do niego "szefie". Traci też kruszce przechowywane w banku. U daje mu się jedynie zatrzymać złote monety. Zawdzięcza to sumienności niemieckiego urzędnika, który informuje go, że można je potraktować jako prywatny zbiór numizmatyczny. Worek z monetami wrzuca do komina swojego domu. W 1945 roku odnajdują się tylko dwie monety. Na początku 1940 roku przenosi się do Warszawy, gdzie próbuje nadal prowadzić interesy. Wraca jednak do Poznania po ukrytą biżuterię i brylanty. Zadenuncjowany przez Niemca trafia do więzienia we Wronkach, gdzie spędza rok. Podczas rewizji i przesłuchań udaje mu się ukryć brylanty, a podczas widzenia przekazać je siostrze. Po powstaniu warszawskim rodzina Kruków ucieka do Zakopanego. Do Poznania wraca w 1945 roku. Dom przy ul. Pułaskiego zastaje wypalony, a kamienicę przy ul. 27 Grudnia, w której mieścił się przed wojną sklep - częściowo zburzoną.

Prezes sprzedaje losy

Tuż po wojnie Kruk zaczyna produkować zapalacze do gazu. Sprzedaje też cenne przedmioty, które ludzie przywożą z szabru na ziemiach zachodnich. N adchodzą jednak coraz trudniejsze stalinowskie lata. Rozpoczyna się "Bitwa

Ryc. 8. Wojciech Kruk z pracownikami w warsztacie

o handel". Henryk Kruk działa w Stronnictwie Pracy, co nie jest dobrze widziane przez ówczesną władzę. Sklep i dom nachodzą funkcjonariusze UB. Przeprowadzają rewizje. Pewnego razu znajdują 18 kilogramów cukru. Henryk Kruk zostaje aresztowany pod zarzutem spekulacji tym towarem. Odsiaduje wyrok dziesięciu miesięcy więzienia. Na tym szykany się nie kończą. Milicja aresztuje w Warszawie handlarza biżuterią, w jego notesie oprócz wielu innych adresów jest adres Kruka. Henryk zostaje zatrzymany na 48 godzin. Po dwóch dobach wychodzi, ale przed komisariatem czeka na niego funkcjonariusz, który znów prowadzi go na 48 godzin do aresztu. W ten sposób spędza pół roku. W 1949 roku władza zabiera mu sklep, a potem lokal, gdzie mieści się warsztat. Mimo to nie poddaje się - przenosi warsztat do szopy przy ul. Pułaskiego. Sprawuje też funkcję prezesa Wojewódzkiego Zrzeszenia Handlu i Usług. To irytuje urzędników, którzy zarzucają mu, że nie ma prawa do prezesury, bo nie prowadzi już sklepu. Kruk znajduje wyjście - w swoim domu otwiera kolekturę Krajowej Loterii Pieniężnej. Afisz informujący o sprzedaży losów wiesza na płocie. - Ojciec nie obrażał się na życie. Kiedy obowiązywał zakaz produkcji w złocie, srebrze i miedzi, robił plastikowe broszki - wspomina Wojciech Kruk. W roku 1952 zakłada z kolegami Rzemieślniczą Spółdzielnię Złotników.

To pozwala mu dostarczać swoje wyroby do sklepów Jubilera, korzystając ze srebra tej firmy. Mimo szykan Krukowie żyją dostatnio. W podstawówce Wojciech Krukjestjedynym uczniem, którego ojciec ma samochód. Jest to opel Adam, wyłowiony zjeziora i wyremontowany. Stać go też na zagraniczne podróże. Pod koniec lat 60. wybiera się z żoną "Batorym" na Wyspy Kanaryjskie. Władza nie

Małgorzata Wyszyńska

Ryc. 9. Stanisław Szulc z wnukami Aliną, Kasią i Piotrem, Zaniemyśl 4 stycznia 1958 r.

Ryc. 10. Ewa i Wojciech Krukowie w sklepie firmowym przy ul. Paderewskiego

Ryc. 11. Jerzy Sokolnicki podpisuje prośbę o likwidację finny W. Szulc, 1950 r.

pozwala mu jednak zapomnieć, że jest "elementem klasowo obcym" i nie otrzymuje paszportu. Na wycieczkę jedzie tylko pani Krukowa. Często zdarza się, że paszport na wycieczkę Orbisu dostaje tylko jedno z małżonków. - To była mała stabilizacja, ale na dobrym poziomie. Żyło nam się lepiej niż reszcie społeczeństwa, dokuczała jednak niepewność jutra - wspomina Wojciech Kruk.

Złotnik bez zawodu

Podczas okupacji jego przedwojenny konkurent Stanisław Szulc prowadzi w Warszawie mały sklep jubilerski. Pomaga Armii Krajowej, skupując dla niej szlachetne kamienie, które są potem sprzedawane u zaufanych jubilerów w Poznaniu. Los okaże się dla niego mniej łaskawy niż dla Kruka. Po wojnie, pełen zapału, chce rozwinąć firmę - otwiera w Warszawie dwa sklepy: na Krakowskim Przedmieściu i w Hotelu Europejskim. N adal działa też sklep i warsztat w Poznaniu. Jednak już w latach 50. poznańska firma Szulca zostaje przekształcona w spółdzielnię zegarmistrzowską, a później w spółdzielnię zegarmistrzowsko-złotniczą Juwelia, wykonującą drobne naprawy. - Rodzina zdecydowała się na ten krok, żeby zatrudnieni w firmie nie stracili pracy - wyjaśnia Sokolnicki. W 1950 roku Stanisław Szulc zostaje pozbawiony prawa wykonywania zawodu. - Dziadek bardzo to przeżył. Uważał, że każdy powinienjak najlepiej pracować w swoim zawodzie, bez względu na ustrój - mówi Piotr Sokolnicki.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 2000 Nr1 ; Złotnicy dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry