ŻEBY MIEĆ DUSZĘ, DOM MUSI BYĆ STARY

Kronika Miasta Poznania 1999 R.69 Nr3 ; Sołacz

Czas czytania: ok. 8 min.

MAŁGORZATA WYSzyŃSKA

D om jest z początku wieku, obszerny, zanurzony w bujnej zieleni ogrodu.

Tu, przy ul. Śląskiej 1 na poznańskim Sołaczu rodzina Gustowskich mieszka od przeszło sześćdziesięciu lat. Matka dzisiejszych mieszkańców, rodzeństwa Izabelli, Leokadii i Macieja, dostała go w 1937 roku w prezencie ślubnym od swojego ojca Mariana DomagaIskiego, zamożnego fabrykanta soków i aromatów. Willę w tej dobrej dzielnicy postawili Niemcy, którzy byli też jej pierwszymi właścicielami. Marian DomagaIski kupił budynek od drugich właścicieli, polskiej rodziny Jeleńskich. Na zdjęciu z około 1910 roku dom nie ma jeszcze dobudowanej parterowej części z pokojami od ogrodu. Od strony ulicy rośnie podparta kijem młoda lipa, dziś potężne drzewo osłaniające dach. Od frontu na parterze i od ogrodu do dziś zachowały się okiennice. Wewnątrz współczesne meble i obrazy zgodnie egzystują z przedwojennymi - stołem i krzesłami z jadalni rodziców oraz biurkiem i biblioteką z gabinetu ojca Zdzisława Gustowskiego, drukarza i wydawcy. Większość starych mebli pochodzi ze ślubnej wyprawy matki, Izabelli z domu DomagaIskiej. Zamówiono je w znanej, poznańskiej firmie Sroczyńskiego. Wojnę przetrwały przechowane przez życzliwych sąsiadów. Wiele zaginęło; z modnego w latach 30. chipendelowskiego salonu pozostały jedynie dwie szatki. W salonie na parterze, obok prac współczesnych artystów (m.in. Jana Berdyszaka, Krystyny Piotrowskiej, Bogdana Wojtasiaka, Wojciecha Mullera i Izabelli Gustowskiej) wisi kopia Madonny z Dzieciątkiem Murilla, która - zgodnie z życzeniem matki - ma strzec domu. - Żeby mieć duszę, dom musi być stary. U nas stękają meble. Kołatek zawsze o tej samej godzinie drąży korytarz w ramie obrazu. Kiedy ucichnie, zastanawiam się "Dlaczego dziś nie pracuje?" - mówi Izabella Gustowska, profesor Aka

Ryc. 1. Dom przy ul. Śląskiej od frontu - ok. 1910 r.

demii Sztuk Pięknych w Poznaniu i jedna z najbardziej znanych na świecie poznańskich artystek. Dom ma trzy kondygnacje - każde z rodzeństwa zajmuje jedną. Na parterze mieszka Izabella, tu też mieści się jej pracownia z oknami wychodzącymi na ogród. Pierwsze piętro należy do Macieja, brata bliźniaka Izabelli, pracownika filii Biblioteki Raczyńskich, a obszerne poddasze zostało zaadaptowane na mieszkanie Leokadii, która jest biologiem.

Czasy świetności

Dom był inteligencki, z tradycjami. W 1934 roku Zdzisław Gustowski przejmuje firmę po swoim ojcu Arturze Gustowskim, właścicielu drukarni przy ul. Wielkiej i wydawcy wielu pism branżowych dla kupców (wydawany przez niego jeszcze pod zaborami tygodnik "Kupiec" propagował polski handel i myśl gospodarczą) . Rozbudowuje drukarnię, kupuje nowoczesne maszyny i postanawia wydawać książki - do wybuchu wojny ukazuje się ich czternaście, m.in. powieści Ro

Małgorzata VVyszyńska

Ryc. 2. Dom od strony ogrodu. N a jego tle niemiecka rodzina pierwszych właścicieli - ok. 1910 r.

Ryc. 3. Marian Domagaiski z córkami - Danutą (po lewej) i Izabellą. 1930 r.

dziewiczówny i Marczyńskiego. Planuje wydawać literaturę francuską i angielską. Firma dobrze prosperuje. Gustowscy prowadzą otwarty dom.

Zatrudniają gosposię, pokojówkę i ogrodnika. Jeżdżą oplem kadetem. Zdzisław pojawia się w drukarni wcześnie rano i pracuje do późna, ale wieczorami zabiera żonę do kina, teatru albo na dancing w Palais de Dance.

Izabella nie pracuje. Odebrała tradycyjną edukację przygotowującą ją do roli żony i matki - ukończyła prowadzone przez urszulanki gimnazjum w Poznaniu, szkołę gospodarczą w Pniewach i podobną w Szwajcarii. Jako młoda dziewczyna marzyła o medycynie, ale ojciec stanowczo sprzeciwił się tym planom. "Nie będziesz odbierać chleba mężczyznom" - powiedział wtedy córce. Ale w domu na Sołaczu czuje się szczęśliwa.

Kontakt: klasztor Paulinów

Tę dobrą passę przerywa wojna. Drukarnia zostaje przejęta przez okupantów. Do Gustowskiego dociera wiadomość, że jego nazwisko znalazło się na liście osób, których okupant chce się pozbyć. Niemcy wiedzą, że przygotowywał wydanie książki poświęconej hitleryzmowi My a Niemcy. Gustowscy uciekają do Warszawy, gdzie przy ul. Jasnej Zdzisław otwiera małą księgarnię. Tam też rodzi się dwójka starszych dzieci Wojciech i Leokadia. Do Warszawy docierają też rodzice Izabelli i jej siostry z rodzinami. Pewnego dnia ojciec, Marian DomagaIski, zbiera wszystkie swoje dzieci i nakazuje, by po wojnie wszyscy spotkali się w klasztorze ojców Paulinów w Częstochowie. Tak też się dzieje - choć nikt nie wyznacza konkretnej daty, tego samego dnia w klasztorze zjawia się cała ocalała rodzina. Zanim szczęśliwie dotrą do Częstochowy, przeżyją tułaczkę. Po powstaniu warszawskim trafiają do obozu w Pruszkowie. Stamtąd uciekają do Włoszczowej, a potem do Krakowa, w którym nie czują się jednak bezpiecznie, bo Niemcy wyłapują uciekinierów z powstania. Przenoszą się więc do Zakopanego, ale i tam nie zaznają spokoju; aresztowany przez gestapo Zdzisław cudem ucieka z transportu do obozu w Prądniku.

Ryc. 4. Ślub Izabelli z domu Domagalskiej i Zdzisława Gustowskiego w poznańskim kościele św. Marcina 15 lutego 1938 r.

Powrót na Sołacz

Po wojnie Gustowscy chcą wrócić do Poznania. - Podczas wojny mama ciągle powtarzała nam: "Wrócimy do domu na Sołaczu". Ten dom to było dla nasałgorzata VVyszyńska

Ryc. 5. Dom przy ul. Śląskiej 1 zimą 1945 r. Zdzisław Gustowski przywiózł tę fotografię żonie na dowód, że dom nie ucierpiał w czasie wojny.

Ryc. 6. Chrzest acieja i Izabelli w sołackim kościele Św. Jana Vianney 13 czerwca 1948 r.

Ryc. 7. Zdzisław Gustowski z córką Leokadią i synem Wojciechem, fot. z 1949 r.

coś świętego - wspomina Leokadia Gustowska. Wkrótce po wyzwoleniu Zdzisław przyjeżdża sprawdzić, czy dom przetrwał wojnę. Na dowód, że nie ucierpiał, przywozi żonie zamówione u fotografa zdjęcie willi (ryc. 5). Zastają dom ogołocony i pełen obcych, którzy będą tu mieszkać przez długie lata. Do końca lat 50. trzvstumetrowa willa pęka w szwach - mieszkają tu 52 osoby z przydziałami z kwaterunku. Ostatni lokator wyprowadzi się dopiero w 1993 roku. Mimo to Gustowscy są pełni zapału i optymizmu. Zdzisław szybko odbudowuje firmę. Wiosną 1945 roku otwiera drukarnię i księgarnię. Izabella sprzedaje rodzinną biżuterię, by mąż mógł kupić nowe maszyny, sprowadzić z zagranicy nowoczesny linotyp. - Linotyp kosztował mamę brylantowe kolczyki - wspomina Leokadia Gustowska. Zaś Izabella dodaje: - Wbrew pozorom dla rodziców były to dobre czasy. Firma zaczęła prosperować, w domu odbywały się brydże, przyjęcia. Rodzice chcieli odnaleźć się w powojennej rzeczywistości, zwłaszcza ojciec wierzył, że w nowej Polsce znajdzie się miejsce dla prywatnego księgarza i wydawcy. Planuje wydać Annę Kareninę Tołstoja. Drukuje Dobraczyńskiego, Tyrmanda, Kisielewskiego. Wznawia Rodziewiczównę i Marczyńskiego. Wydaje też literaturę dziecięcą, m.in. Wielkie przYgody małych zwierzątek Durella, Gwiazdka Piotrusia Korczakowskiej, SkarżYpyta bez kopyta Kraszewskiego.

W 1948 roku przychodzą na świat bliźnięta - Izabella i Maciej.

Małgorzata Wyszyńska

Ryc. 8. W pokoju dziecinnym - Leokadia, Maciej, Izabella i Wojciech - 1949 r.

- Ojciec był ambitnym człowiekiem, dobrym organizatorem. Miał też dar zjednywania sobie ludzi i autorytet - mówi Izabella. - Niewątpliwie był duszą domu.

Obrazek z Matką Boską

Los odwraca się nagle. W 1949 roku władza upaństwawia drukarnię przy ul. Wielkiej. Leokadia pamięta dzień, kiedy ojciec przyszedł do domu i powiedział, że już nigdy więcej tam nie pójdzie. - Jedyną rzeczą, którą pozwolono mu zabrać, był obrazek Matki Boskiej z gabinetu - wspomina. Dwa lata później upaństwowione zostają dwie jego księgarnie - przy ul. Wielkiej i przy Świętym Marcinie. Na zachowanej fotografii okna wystawowego księgarni z 1951 roku widać napis anonsujący całkowitą wyprzedaż książek. Nastają trudne czasy. Przez następne lata Gustowski pracuje jako redaktor techniczny w Wydawnictwie Arkady i Wydawnictwie Naukowo- Technicznym. Chwyta się prac zleconych, redaguje książki, albumy, targowe katalogi. Bywa też bezrobotny. Z domu ubywa cennych przedmiotów - pieniądze ze sprzedaży kryształowej, belgijskiej lampy, obrazu Kossaka i porcelany Rosenthala idą na życie. Leokadia przez całą podstawówkę chodzi w jednym płaszczu. - Tylko kołnierze zmieniałam - mówi.

Leokadia, Wojciech, Izabella i Maciej słuchają w dzieciństwie opOWleSCl rodziców o czasach przedwojennej świetności i wojennych perypetiach. - Wojna była dla nich wciąż żywa. Przez wiele lat była tematem rozmów po kolacji - opowiada Izabella Gustowska. - Wiedzieliśmy, że tych opowieści nie wolno wynosić poza dom. Przed nieprzyjazną rzeczywistością rodzice nas zresztą chronili. O polityce zawsze rozmawiali po niemiecku i francusku. Leokadia: - Kiedyś ktoś doniósł na UB, że ukryliśmy w naszym ogrodzie złoto. Przyszli ubecy, podkopali gruszę i niczego nie znaleźli, bo złota tam nie było. W latach 50. nikt nie czuł się już pewnie i życie towarzyskie w domu przygasło.

Spotkania nadal się odbywały, ale już tylko w wąskim gronie.

Małgorzata Wyszyńska

Lekcje u hrabiny

W latach 50. Sołacz jest ludny i pełen dzieci. W każdym domu przy ul. Śląskiej mieszka kilka rodzin, ludzi różnych zawodów i środowisk. Hrabina Bnińska, która zajmuje suterenę w jednej z willi, utrzymuje się z lekcji języków. Cała ulica posyła do niej dzieci - Leokadia uczy się u niej francuskiego, a Izabella i Maciej niemieckiego. Angielski nie jest jeszcze wówczas modny. Pod "siódemką" mieszkają Czartoryscy. - Nie mieli pracy i cierpieli straszną biedę - wspomina dziś Leokadia, która przyj aźni ła się z ich starszą córką Marysiną. Izabella za

Ryc. 12. Rodzeństwo Gustowskich z bratanicą Joanną w ogrodzie w 19% r.

Ryc. 13. Wnętrze rodzinnego domu Gustowskich przy ul. Śląskiej 1wych ubraniach wyglądał jak Sherlock Holmes. Nosił wytworne buty w dziurki, przysłane pewnie przez rodzinę z zagranicy. Mali Gustowscy bawią się też z dziećmi sąsiadów - Nikischów, Stemerowiczów i Serafinowskich, pierwszych przy ul. Śląskiej właścicieli telewizora. - Oglądanie telewizji było w owych czasach tak emocjonujące, że kiedy pewnego razu podczas westernu zapalił się telewizor, nikt tego nie zauważył - wspomina Izabella Gustowska. Z rodziną Serafinowskich, zajmującą narożny dom pod nr 21, przyjaźnią się również rodzice. Anna Serafinowska z domu Strauss, córka budowniczego sołackiego kościoła, chodziła z Izabellą Gustowską do szkoły urszulanek w Poznaniu. W sąsiedztwie mieszka też botanik prof. Niezabitowski i prof. Moldenhower z Akademii Rolniczej, przedwojenny właściciel domu. Pod "piętnastką" mieści się sklep spółdzielni Społem, do którego zawsze ustawia się długa kolejka. Po zakupy chodzi się na Mazowiecką do sklepu kolonialnego Kowalewskich. Właściciele częstują cukierkami dzieci wysyłane po sprawunki. - Bawiliśmy się wprost na ulicy, czasem w schronie, który pozostał z czasu wojny. Właściciel restauracji" Strzecha" (dziś" Meridian") wypożyczał łódki, którymi można było pływać po stawie sołackim. Graliśmy w cymbergaja, szczekiela - zabawy nieznane dzisiejszym dzieciom - opowiada Leokadia.

Lata 60. są trudne dla rodziny. W1965 roku nagle umiera ojciec Zdzisław Gustowski. Wkrótce Wojciech, jako jedyny z rodzeństwa, wyprowadza się z ro

Małgorzata Wyszyńskadzinnego domu i wyjeżdża do Warszawy. Ciężar utrzymania domu bierze na siebie Leokadia. Izabella, w tym czasie uczennica ostatniej klasy Liceum Plastycznego, także musi się usamodzielnić. Zarabia na życie, malując biedronki na szczotkach do mycia rąk. Obie opiekują się matką, która ciężko przeżywa śmierć męża. W latach 70. dom ożywa. Znów jest pełen gości, znajomych Izabelii ze studiów i przyjaciół Leokadii. W latach 60. i 70. ulica mocno podupadła. W ostatnim dziesięcioleciu znów nabiera blasku. Ludzie tynkują ściany, dbają o ogrody, choć często robią to już nowi właściciele. Dawni, żyjący ze skromnych emerytur, musieli je sprzedać. Ostatnio właścicieli zmieniło dziesięć okolicznych domów. - Oprócz nas tak długo mieszkają tu tylko jeszcze dwie czy trzy starsze panie. Mama zmarła w 1993 roku i była jedną z naj starszych mieszkanek Sołacza - mówi Izabella.

Metafizyka mi sca

Leokadia nie wyobraża sobie życia gdzie indziej, choć kiedyś chciała pracować w Warszawie. Jako młoda dziewczyna marzyła, by studiować architekturę wnętrz. Nie złożyło się, skończyła biologię, ale nie żałuje. Od 36 lat pracuje w Katedrze Patomorfologu Klinicznej Akademii Medycznej w Poznaniu. Zajmuje się patologią tkanki mięśniowej. Zrobiła doktorat, wiele razy wyjeżdżała na zagraniczne stypendia. Mówi jednak: - Gdyby nie upaństwowiono drukarni ojca, na pewno bym tam pracowała. Izabella miała kiedyś pracownię w bloku. Czuła, że się tam dusi. - Ten dom nas związał. Wiele razy mogłyśmy odejść, ale nie zrobiłyśmy tego. Ja wierzę, że każdy człowiek powinien mieć swoje miejsce - tłumaczy. W swojej sztuce zatrzymuje czas, burzy jego konsekwencję. Nie jest sentymentalna; gra z przemijaniem, ale nie tęskni, by chwila wróciła. W artystycznym świecie Gustowskiej mieszkają same kobiety. Ich twarze i sylwetki zapełniają ściany w całym domu. Maciej, jej brat bliźniak, spisuje kronikę rodziny. Chciałby ją wydać. Przeszłość jest mu bliska, także z racji wykształcenia - ukończył historię na U niwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Izabella wierzy w metafizykę miejsca. Najmłodsza mieszkanka domu, ośmioletnia Joanna, córka zmarłego brata Wojciecha, najbardziej lubi bawić się wogrodzie tam, gdzie kiedyś rosła grusza. Jako dziecko Izabella czytała wśród jej konarów książki. Gruszy dawno już nie ma. Teraz w tym samym miejscu Joanna rozkłada swoje zabawki. - I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Widocznie Joanna musiała pojawić się w naszym domu - mówi.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1999 R.69 Nr3 ; Sołacz dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry