ULICA GÓRALSKA 3
Kronika Miasta Poznania 1999 R.69 Nr3 ; Sołacz
Czas czytania: ok. 9 min.ZOFIA HILCZER-KURNATOWSKA
M ieszkanie profesorostwa Marii i Zygmunta Wojciechowskich przy ul. Góralskiej 3 zobaczyłam po raz pierwszy 26 maja 1946 r. W tym dniu bowiem po lO-dniowej podróży ze Lwowa pociągiem repatriacyjnym dobrnęliśmy z rodziną do Poznania. W tym mieście rodzice mieszkali przed wojną i tu urodziliśmy się oboje z bratem. Zmierzaliśmy zasadniczo w kierunku Warszawy, tam bowiem mieliśmy nadzieję odnaleźć rodzinę mojej Matki. Jednak, korzystając z postoju, wybrałyśmy się obie z Mamą do miasta. Z naszego domu przy ul. Ogrodowej 9 ostała się jedynie brama z numerem. Wobec tego moja Mama postanowiła sprawdzić, czy może są w Poznaniu jej serdeczni przyjaciele sprzed wojny, mianowicie profesorostwo Wojciechowscy. Na uniwersytecie podano nam adres - Góralska 3 m. 2. Gdy tam trafiłyśmy, to już nie było mowy o żadnej dalszej podróży. Wyładowano nas z pociągu i zakwaterowano w mieszkaniu przy Góralskiej dalsze trzy osoby. Było to mieszkanie obszerne, lecz dość zaludnione. Obok pięcioosobowej rodziny Profesora mieszkał tam jego siostrzeniec, a ponadto stale ktoś przyjeżdżał i nocował. W ten sposób weszliśmy w życie tego niezwykłego domu. Ulica Góralska była wówczas cichą uliczką, która wychodziła z jednej strony na ul. Sołacką, później Wojska Polskiego, a z drugiej - na ul. Niestachowską, równie cichą i spokojną. Pośrodku było zejście w kierunku ul. Podlaskiej. Ulica Góralska była zabudowana eleganckimi willami. Na posesji nr 3 taką dwupiętrową willę wybudował przed wojną znany i popularny w swoim czasie pisarz katolicki Szczepan Jeleński i tam zamieszkiwał również po wojnie, zajmując wysoki parter. Mieszkanie na piętrze, składające się z pięciu pokoi, wynajmowali pp. Wojciechowscy, a drugie piętro, obejmujące trzy pokoje, było początkowo użytkowane przez Instytut Zachodni. Mieszkanie pp. Wojciechowskich było naprawdę niezwykłe. Wypełnione szczelnie książkami, lecz tętniące życiem, zarówno aktualnym, jak i zdawałoby
ZofIa Hilczer- Kumatowska
SIę konkretnie przeżywanym życiem dawnych wieków, zwłaszcza Polski piastowskiej. Owo życie aktualne było nierzadko ponure, nieraz przychodziły wieści o uwięzieniu tego czy innego znajomego albo przyjaciela. Mimo to środowisko naukowe po zniszczeniach i stratach wojennych starało się w miarę możności przywrócić choć częściowo normalne życie i gorączkowo odbudowywało swe warsztaty pracy. Wracali ludzie ocaleni z pogromu, zaczęły się też powroty z Zachodu. W tych pierwszych latach powojennych były też dwie idee jednoczące myśli i siły wielu naukowców poznańskich i nie tylko poznańskich. Z jednej strony były to ziemie odzyskane - spełnione marzenia, zwłaszcza osób związanych z tak silną w przedwojennym Poznaniu "myślą zachodnią", z drugiej - podjęta wówczas, a zrodzona w dużej mierze ,. w Poznaniu ogólnopolska interdyscyplinarna akcja badań milenijnych, równie bliska mediewistom różnych specjalności. W mieszkaniu przy ul. Góralskiej oba wątki się przeplatały Na pierwszym miejscu były oczywiście ziemie odzyskane, a zatem i Instytut Zachodni, którego założycielem i dyrektorem aż do śmierci był właśnie prof Zygmunt Wojciechowski. Sprawy Instytutu, a właściwie sprawa szybkiego zagospodarowania, także kulturowego, tego nieoczekiwanego daru losu, jakim były ziemie odzyskane, wypełniały jego czas i myśli. Pojawiają sie nieraz oskarżenia, ze szedł on na pasku reżimu i dawał się przezeń wykorzystywać. Było jednak odwrotnie. Miał oczy szeroko otwarte i widział, co się w kraju dzieje, lecz sprawa ziem zachodnich - ziem piastowskich, była dla niego tak ważna, że "choćby z diabłem, lecz niechby ziemie te zostały przy Polsce!" Zatem Profesor oraz liczne grono współpracowników skupionych wokół Instytutu Zachodniego przygotowywali i publikowali powołany do życia organ Instytutu - "Przegląd Zachodni , a także rozmaite wydawnictwa związane z tą problematyką, więc atlasy mapy, słowniki, rozmaite monografie, a wkrótce też przygotowane zbiorowym
Ryc. 1. Maria i Zygmunt Wojciechowscy w Karlovych Varach w 1946 rwysiłkiem monograficzne opracowania poszczególnych krain składających się na ziemie zachodnie. W latach 40., 50. i 60. "Przegląd Zachodni" był uznawanym pismem historycznym, a właściwie interdyscyplinarnym (choć wówczas nie używało się jeszcze tego terminu). Zamieszczali w nim artykuły historycy, archeologowie, językoznawcy, etnografowie, geografowie, ekonomiści, socj ologowie, filozofowie, żeby wymienić najważniejsze działy wiedzy. Publikowano sporo materiałów dotyczących czasów piastowskich, co wiązało się m.in. z zainteresowaniami prof. Wojciechowskiego. Warto też wspomnieć, że na łamach "Przeglądu Zachodniego" pojawiły się pierwsze sprawozdania z wielkopolskich badań wykopaliskowych w głównych grodach piastowskich, dopiero bowiem później uruchomiono specjalne pisma i serie temu poświęcone. Prof. Wojciechowski był również w tych latach sekretarzem generalnym Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, lecz praktycznie była to działka jego żony, dr Marii Wojciechowskiej, która była wówczas zastępcą sekretarza generalnego, a także redaktorem naczelnym wydawnictw PTPN.
Większość zatem wątków działalności merytorycznej i organizacyjnej, nurtujących poznańskie środowisko naukowe, skupiała się w mieszkaniu przy ul. Góralskiej. Stąd też wynikało niezmiernie ożywione życie towarzyskie. Mieszkająca tam młodzież (zatem syn gospodarzy Marian-Ryś, ówczesny student ekonomii, później absolwent, jego kuzyn Janusz Eysymont, późniejszy plastyk, prawie domownik, mieszkający bowiem w tym samym domu i często bywający na I piętrze przyjaciel Rysia Jurek Dobrzycki, późniejszy astronom, my oboje z bratem, początkowo uczniowie ostatnich klas gimnazjalnych, później też studenci) mniej czy bardziej w nim uczestniczyła, choćby z uwagi na szczupłość miejsca.
Ryc. 2. Prof. Zygmunt Wojciechowski w swoim gabinecie (1955 r.)
Zofia Hilczer- Kumatowska
Ryc. 3. Agnieszka i Wandzia Wojciechowskie, fot. z listopada 1948 r.
Profesor Wojciechowski lubił zresztą otaczać się młodymi ludźmi i nieraz wciągał ich w swoją działalność. Właśnie dlatego Marian Wojciechowski wraz z moim bratem Tadeuszem wzięli udział w przygotowywaniu stoiska Instytutu Zachodniego na "Wystawie Ziem Odzyskanych" we Wrocławiu (1948), pracując dzień i noc, aby zdążyć na uroczyste otwarcie, a prawie cała Góralska wystawę tę zwiedziła. Szybko też zostaliśmy zaangażowani w rozmaite prace redakcyjne, opanowując tajniki korekty, sporządzania indeksów, a dziełem mego brata jest niejedna mapka, która ukazała się w wydawnictwach Instytutu. Wykorzystywano też czasem naszą, wyniesioną ze Lwowa, wysoce niedoskonałą, lecz rzadką podówczas w Poznaniu znajomość języka rosyjskiego. Charakterystyczna sylwetka prof. Wojciechowskiego, pana okazałej tuszy (spowodowanej chorobą, która doprowadziła go do przedwczesnej śmierci w 1955 roku), była dobrze znana w Poznaniu. Był człowiekiem towarzyskim, dowcipnym, lubił czasem denerwować swym niekonwencjonalnym (według ówczesnych standardów!) zachowaniem bardziej poważnych kolegów, np. w ich obecności całował mnie, smarkulę kilkunastoletnią, uroczyście w rękę, co niektórych ogromnie gorszyło. Z powodu rozmaitych zajęć, częstych wyjazdów, no i stanu zdrowia na Uniwersytecie mniej się udzielał, jednak prowadził wykłady, a zwłaszcza seminaria, z których wyszedł niejeden przyszły uznany badacz. Profesor Wojciechowski był bowiem urodzonym dydaktykiem, tryskał pomysłami i umiał zapładniać umysły swoich słuchaczy. Tak się jednak złożyło, że z licznego grona młodzieży "góralskiej" akurat ja zostałam naj silniej zauroczona czasami piastowskimi i wybrałam, korzystając zresztą z porady pp. Wojciechowskich, prehistorię, co w 1949 roku było wejściem od razu w badania milenijne. Oboje państwo Wojciechowscy w tych trudnych latach przychodzili z pomocą wielu ludziom, czego nasza rodzina była najlepszym przykładem. W Instytucie Zachodnim znajdowały pracę różne osoby pozbawione środków utrzymania, np. żony uwięzionych czy, jak mój ojciec, z powodu pobytu na Zachodzie w wojsku Andersa nie dopuszczone do uprawiania swego zawodu. Profesor Wojciechowski niekiedy starał się interweniować u władz w sprawach osób uwięzionych. Oboje Wojciechowscy charakteryzowali się zresztą dużą skutecznością działania, przysłowiową wręcz w przypadku Marii Wojciechowskiej. Umiejętność załatwiania rozmaitych spraw i rozmawiania z przedstawicielami władz zachowała do końca życia i niejeden urzędnik skręcał się, słysząc przez telefon (sławny w Poznaniu numer 25-28): "Tu Wojciechowska..." Przez Góralską przewinęło się wiele osób. Niektórzy byli stałymi gośćmi, inni zjawiali się w określonych celach, załatwiając rozmaite sprawy. Wiele osób przyjeżdżało z różnych miast Polski, zarówno członkowie rodziny, koledzy i przyjaciele, m.in. z czasów wojny, ale także z zagranicy, najczęściej z Czechosłowacji, dokąd też dyrektor samochodem Instytutu Zachodniego (słynny opel kapitan!) wielokrotnie w pierwszych latach wyjeżdżał. Często gościł na Góralskiej prof. Tadeusz Lehr-Spławiński, znakomity językoznawca, wierny przyjaciel pp. Wojciechowskich, ojciec chrzestny ich najmłodszej córki. Ta właśnie córka Agnieszka, uczęszczając do którejś z początkowych klas szkoły podstawowej,
Ryc. 4. Dr Maria Wojciechowska "w akcji" telefonicznej
ZofIa Hilczer- Kumatowska
Ryc. 5. Młodzież "góralska", od lewej: Tadeusz Hilczer, Zofia Hilczerówna, Jerzy Dobrzycki, Marian Wojciechowski (1952 r.)uczyła się życiorysów naszych ówczesnych przywódców. I gdy dowiedziała się, że marszałek Rokossowski urodził się w Warszawie w rodzinie robotniczej, podniosła dwa palce i oświadczyła, że to nieprawda, bo "mój ojciec chrzestny spotkał go i on mu powiedział, że pochodzi z rodziny szlacheckiej z Kresów". Rzeczywiście, przy jakiejś kolacji prof. Lehr- Spławiński opowiadał o swoim spotkaniu z Rokossowskim, co zostało wiernie zapamiętane przez małą Agnieszkę, Aniusię, jak ją w domu nazywano. Zrobiła się oczywiście straszna awantura i wiele wysiłku kosztowało skonsternowanych rodziców, aby rzecz jakoś załagodzić. Częstym gościem profesorostwa był również prof. Jan Czekanowski, znakomity antropolog, wspaniały gawędziarz. On również był wiernym przyjacielem rodziny i odwiedzał mieszkanie przy Góralskiej 3 aż do swej śmierci. Miał zawsze wiele interesujących historii do opowiadania ze swego bogatego życia i słuchacze z przyjemnością śledzili jego wspomnienia. Jedynie niektórzy uczestnicy spotkań "góralskich", nie mogąc się dorwać do głosu, uważali go za strasznego "gadułę", jak się kiedyś wyraził w trakcie takiego spotkania towarzyskiego prof.
Andrzej Grabski. Przyjeżdżali na Góralską przyjaciele z Warszawy - dr medycyny Zdzisław Jaroszewski i dr Włodzimierz Głowacki, ojciec chrzestny starszej córki Wandzi. Przychodził, także w późniejszych latach, dr medycyny, a następnie prof. genetyki Antoni Horst. Często zjawiali się na Góralskiej koledzy - historycy: prof. Kazimierz Tymieniecki, prof. Janusz Pajewski, a także uczniowie prof. Wojciechowskiego, zwłaszcza profesorowie Michał Sczaniecki i Józef Matuszewski z imponującą rudą brodą.
Przychodziła też na Góralską p. Helena Studzińska, jednak nie w celach towarzyskich, lecz aby stenografować artykuły prof. Wojciechowskiego. Dyktował je z pamięci, pamięć bowiem miał pierwszorzędną, zazwyczaj przechadzając się po pokoju. Pani Studzińska przepisywała potem te artykuły na maszynie. Była bardzo dumna ze swego stylu pisania na maszynie, pisała bowiem nie tylko niezwykle biegle, lecz i elegancko, co, jej zdaniem, wiązało się z umiejętnością gry na fortepianie. Bywali też na Góralskiej inni współpracownicy z Instytutu Zachodniego, a zwłaszcza dr Mieczysław Suchocki, współredaktor, a następnie redaktor "Przeglądu Zachodniego", i prof. Władysław Kowalenko, którego zasługą w dużym stopniu była realizacja idei - narodzonej znów w Instytucie Zachodnim - opracowania i publikowania Słownika starożytności słowiańskich.
Ryc. 6. Ekslibris Marii i Zygmunta Wojciechowskich
Ryc. 7. Uczestnicy jubileuszu prof. Tadeusza Lehra-Spławińskiego w Osiecznie w 1951 r.
Drugi od lewej siedzi prof. Wojciechowski, dalej dr M. Wojciechowska, siódmy od lewej prof. Lehr- Spławiński.
ZofIa Hilczer- Kumatowska
N a Góralskiej zjawił się niedługo po swym powrocie z Anglii prof. Marian Jedlicki, znany mediewista, tłumacz i wydawca Kroniki Thietmara. I na tym polu Instytut Zachodni był pionierem, uruchamiając serię przekładów źródeł do historii Polski. Pamiętam, iż prof. Jedlicki opowiadał o niezwykle trudnej sytuacji żywnościowej w Anglii, porównując ją z obfitością, jaką w tej dziedzinie zastał w Polsce. Były to bowiem pierwsze lata powoj enne, jeszcze przed kolektywizacją i istotnie jedzenia jeszcze nie brakowało. Zdarzało się nawet, że wygłodzeni nasi rodacy wracający z Anglii, rzuciwszy się na polskie jadło, ciężko się pochorowali. Sam prof. Wojciechowski bardzo lubił dobre jedzenie. Był jednak bardzo otyły i w domu próbowano mu je ograniczać. Niekiedy zatem wymykał się na miasto - często w towarzystwie mego brata, którego mianował najpierw swoim sekretarzem, a potem "awansował" na dyrektora gabinetu - na rybkę, naj chętniej faszerowanego karpia. Zwykł potem mawiać: "Ma się dar Boży zmarnować, lepiej go zjeść i się rozchorować". Z gości przybyłych z Czechosłowacji najbardziej utkwił mi w pamięci prof. Marian Szyjkowski, autor wydanej w Instytucie Zachodnim książki Polski romantyzm w czeskim żYciu duchowym. Był bardzo muzykalny, dlatego też parokrotnie odwiedzał Operę poznańską, wówczas przeżywającą świetny okres. Znał na pamięć szereg oper, więc w trakcie przedstawienia głośno śpiewał wraz z solistą, co wywoływało na widowni pewną konsternację. Niekiedy odbywały się na Góralskiej brydże, czasem na kilka stolików. Aby zapewnić sobie partnerów, prof. Wojciechowski nauczył gry w brydża zarówno mnie, jak i mego brata. Rzadko, ale odbywały się tu też wieczorki taneczne, organizowane przez Mariana. Starsi państwo już w nich udziału nie brali. Częściej rozgrywaliśmy na dużym stole w jadalni mecze cymbergaja. Słuchaliśmy też muzyki z płyt odgrywanych na patefonie. Płyt początkowo było niewiele, wśród
Ryc. 8. Wnukowie: Maciej Wojciechowski i Marcin Żurek w ogródku na Góralskiej (1973 r.)nich jedna z tekstem, o zgrozo: "Hallo, tu mówi Ameryka". Były też inne, np. Wełtawa Smetany, którą zwykle odgrywaliśmy w niedzielę, wmawiając pobożnej gosposi, że to muzyka religijna. Po śmierci Profesora w 1955 roku mieszkanie na Góralskiej nieco opustosz a - ło. Syn Marian po ożenku wyprowadził się najpierw na pobliską ul. Mazowiecką, a następnie do Torunia. Nasza rodzina objęła mieszkanie na II piętrze po Instytucie Zachodnim. Maria Wojciechowska była jednak nadal bardzo czynna w życiu naukowym Poznania, prowadząc przez szereg lat, jako redaktor naczelny, wydawnictwo Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a także realizując własne zainteresowania naukowe - przede wszystkim tłumaczenie i pub li - kację Kroniki Czechów Kosmasa i jego kontynuatorów. Nadal przyjeżdżali i przychodzili na Góralską wierni przyjaciele, a także nowi znajomi i współpracownicy oraz liczne koleżanki i koledzy dorastających córek. Z czasem też zaczęło przybywać na Góralską nowe pokolenie Wojciechowskich, synowie Mariana, a później synowie Agnieszki.
* Prof. dr hab. Marian Wojciechowski specjalizuje się w historii najnowszej i pracuje w Instytucie Historii UW, dr biologii Wanda Wojciechowska specjalizuje się w genetyce roślin i jest pracownikiem Instytutu Genetyki PAN w Poznaniu, Agnieszka Wojciechowska-Żurek jest drem geografii w specjalności geografia ludności w Instytucie Geografii PAN w Warszawie, Janusz Eysymont, artysta plastyk, mieszkał w Warszawie, zmarł w 1991 r., prof. dr hab. Jerzy Dobrzycki, astronom i historyk nauki, pracuje w Instytucie Historii Nauki PAN w Warszawie, Tadeusz Hilczer, prof. dr hab. w specjalności fizyka doświadczalna, jest pracownikiem Instytutu Fizyki UAM, a prof. dr hab. Zofia Hilczer- Kurnatowska zajmuje się archeologią wczesnego średniowiecza w Instytucie Archeologii i Etnologii PAN, oddział w Poznaniu.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1999 R.69 Nr3 ; Sołacz dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.