WSPOMNIENIAO PROFESORZE RYSZARDZIE GANOWICZU (1931-1998)
Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr4; Naczelna Rada Ludowa 1918-1920
Czas czytania: ok. 24 min.R yszard Ganowicz urodził się 2 czerwca 1931 r. w Wilnie. W roku 1945, w ramach repatriacji, razem z rodzicami i bratem przeniósł się do Łodzi, gdzie w roku 1948 ukończył Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika. Jesienią tego roku rodzina zamieszkała w Poznaniu. Ryszard rozpoczął naukę w Liceum im. Karola Marcinkowskiego i w 1950 roku zdał maturę. Równocześnie uczęszczał do klasy fortepianu średniej szkoły muzycznej. W roku 1954 ukończył studia inżynierskie na Wydziale Budownictwa Lądowego Szkoły Inżynierskiej w Poznaniu, a dwa lata później studia drugiego stopnia na Wydziale Budownictwa Lądowego Politechniki Gdańskiej. Stopień naukowy doktora nauk technicznych uzyskał w 1960 roku, doktora habilitowanego w zakresie mechaniki budowli na Politechnice Warszawskiej - w 1967 roku za pracę dotyczącą teorii płyt Reissnera i teorii płyt trójwarstwowych. Pracę naukowo-dydaktyczną rozpoczął w 1954 roku jako asystent w Katedrze Matematyki Politechniki Gdańskiej, a kontynuował w Katedrze Mechaniki Budowli tej uczelni. W 1964 roku związał się z poznańską Akademią Rolniczą, początkowo jako adiunkt w Katedrze Mechaniki Budowli i Konstrukcji Budowlanych na tworzącym się Wydziale Melioracji, a następnie, od 1965 roku, w ówczesnym Zakładzie Mechaniki Technicznej Instytutu Podstaw Techniki na Wydziale Technologii Drewna. W latach 1967-69 pracował w Sudanie jako wykładowca teorii konstrukcji na Wydziale Budownictwa Lądowego Uniwersytetu w Chartumie. W 1969 roku uzyskuje stanowisko docenta i od 1970 roku jest kierownikiem Katedry Mechaniki Technicznej Akademii Rolniczej, a od 1971 roku wicedyrektorem Instytutu Podstaw Techniki. W latach 1975-78 kieruje Instytutem Mechanizacji Rolnictwa. W lipcu 1978 roku Rada Państwa nadała Ryszardowi Ganowiczowi tytuł naukowy profesora nauk technicznych. Kierował ze
Ryc. l. Ryszard ze starszym bratem Leszkiem. Fot. z końca lat 30.
społami dydaktycznymi Mechaniki Technicznej oraz Techniki Cieplnej, a od 1981 roku był kierownikiem Katedry Mechaniki i Techniki Cieplnej. Zajmował się teorią płyt niejednorodnych i badaniami modelowymi konstrukcji inżynierskich. Prowadził interesujące badania inżynierskie konstrukcji żelbetowych i stalowych, w późniejszym okresie także drewnianych. Znaczący udział w problematyce badawczej, którą się zajmował, miały zabytkowe konstrukcje drewniane w Polsce i Europie, a szczególnie konstrukcje więźb dachowych polskich kościołów. Dorobek naukowy profesora Ryszarda Ganowicza obejmuje 130 pozycji, w tym 80 opublikowanych drukiem, oraz 50 prac o charakterze naukowo-technicznym w formie raportów i ekspertyz. Ryszard Ganowicz aktywnie uczestniczył w pracach sekcji i komitetów PAN, od 1996 roku był przedstawicielem Wydziału Technologii Drewna AR w Międzynarodowej Unii Leśnych Organizacji Badawczych (IUFRO), w latach 1988-90 pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Mechaniki Teoretycznej i Stosowanej. Organizował i był członkiem komitetów organizacyjnych licznych konferencji i sympozjów naukowych, współpracował z krajowymi i zagranicznymi ośrodkami naukowymi. Był recenzentem prac publikowanych w amerykańskich i niemieckich czasopismach specjalistycznych. Profesor Ryszard Ganowicz był założycielem związku zawodowego "Solidarność" w Akademii Rolniczej w Poznaniu, a od 1981 do 1989 roku przewodniczącym związku na tej uczelni. W okresie stanu wojennego przez siedem miesięcy był internowany. W latach 1989-91 byl senatorem Rzeczypospolitej Polskiej pierwszej kadencji. Przez dwie kadencje, w latach 1990-96, pełnił funkcję rektora Akademii Rolniczej w Poznaniu, prowadząc ją konsekwentnie ku idei europejskiego uniwersytetu rolniczego. Aktywnie działał w Unii Wolności, od 1996 do stycznia 1998 roku był przewodniczącym Unii Wolności w Poznaniu.
Profesor Ryszard Ganowicz został odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi oraz uhonorowany medalem "Ad Perpetuam Rei Memoriam".
Moje kontakty z Ryśkiem, najprzód koleżeńskie, a później przyjacielskie zaczęły się w 1948 roku zupełnie przypadkowo. Rysiek i ja uczęszczaliśmy, jak to się wówczas mówiło, do konserwatorium, a dokładnie do średniej szkoły muzycznej. Przelotnie spotykaliśmy się w gmachu szkoły. Często siadaliśmy obok siebie na lekcjach-wykładach przedmiotów teoretycznych. Upłynęło kilka tygodni i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że mieszkamy w tej samej dzielnicy - na Jeżycach. Rysiek przy ul. Jackowskiego, za Polną, a ja przy narożniku ulic Kraszewskiego i Słowackiego. Często spotykaliśmy się w tramwaju, jadąc do "muzycznej budy". Wsiadałem zazwyczaj na Rynku Jeżyckim, a Rysiek dosiadał się na Kraszewskiego, przy Jackowskiego. Dojeżdżając do przystanku na Kaponierze, zawsze chciałem jechać dalej, do przystanku za gmachem konserwatorium. Wtedy przystanek był w miejscu, gdzie dziś skręcają tory w ul. Towarową. , Rysiek był przeciwny, gdyż uważał, że z przystanku przy Swiętym Marcinie musimy się cofnąć, aby dojść do szkoły. Zawsze uważał, że należy iść do przodu, a sama myśl cofania się nie leżała w jego naturze. W czasie tych jazd do szkoły rozmawialiśmy na różne tematy, ale najważniejsze były rozmowy o muzyce. Gry na fortepianie uczyła Ryśka prof. Gertruda Konatkowska, a mnie prof. Wolf Przedmiotów teoretycznych uczyli nas profesorowie Sitowski (historia myzyki) i Rogal (harmonia) oraz wielu innych, których nazwisk już nie pamiętam. Kontrapunkt miał z nami sam wielki prof. Walerian Bierdiejew. Rysiek nie robił na
Roman Ofierzyńskiwf/t'
Ryc. 2. Maj-czerwiec 1953, na tyłach budynku Szkoły Inżynierskiej przy ul. Strzeleckiej ( od lewej: R. Minicki, R. Ofierzyński, K. Bajon, R. Ganowicz, H. Lewicka-Korcz, K. Karcz, prof. L. Ballenstaedt, C. Cebulak, M. Adamczewski, H. Bonowicz- Kowalska, B. Ebel i M. Szalbierz
WMm
wykładach żadnych notatek, czasami zapisywał tylko jakąś myśl czy temat wykładu. Był wpatrzony w wykładowcę, wsłuchany w jego słowa i biada, jeśli w tym słuchaniu ktoś mu przeszkadzał. Tak samo słuchał później wykładów w Szkole Inżynierskiej. Obowiązkowo chodziliśmy też na próby młodej filharmonii, do Auli Uniwersyteckiej. Filharmonię prowadził wówczas Stanisław Wisłocki, ajego asystentem był Jan Krenz. Modne wówczas były popisy pod koniec roku szkolnego. Na takim popisie Rysiu zagrał kiedyś słynne Preludium cis-moll Rachmaninowa, aja grałem I część sonaty patetycznej Beethovena. Jak to preludium pod palcami Ryśka zabrzmiało! Cudo! Jakie silne były jego akordy, charakterystyczne dla tego preludium. Rysiek nie lubił się kłaniać. Gdy schodził ze sceny wyszła mu naprzeciw jego profesorka Gertruda i, podając mu rękę, mocno pocałowała w policzek. Tak mu pięknie podziękowała za piękne wykonanie utworu. Minęły lata i - o dziwo - znów razem zapisaliśmy się do Szkoły Inżynierskiej i to na ten sam Wydział Inżynierii Lądowo-Wodnej. Pamiętam egzamin z wytrzymałości materiałów u prof. L. Ballenstaedta. Profesor kazał napisać Ryśkowijakiś wzór. Rysiek na to, że nie pamięta tego wzoru, ale może go wyprowadzić i... dał profesorowi wspaniały wykład. Trwało to bodajże dwie minuty, profesor poprosił tylko o indeks i wpisał mu ocenę bardzo dobrą (lepszych ocen wówczas nie było). Z matematyki po egzaminie pisemnym zawsze był zwolniony z ustnego. Były wówczas w modzie akademie przy każdej okazji. Na jednej takiej akademii poproszono Ryśka, aby coś zagrał na pianinie. Rysiu przepięknie wykonał znów Preludium cis-moll Rachmaninowa. To chyba wtedy słyszałem je w jego wykonaniu po raz ostatni. Na ostatnim roku studiów byliśmy z Ryśkiem w tej samej sekcji (specjalizacji) budowy mostów. W tych czasach uczenie było modne w kolektywie. Stworzyliśmy taki kolektyw, który przez innych kolegów zwany był" Olimpem" lub "Wielką Czwórką". A należeli do niego Rysiek, Maryś Szalbierz, Bartek Ebel, no i ja. W kolektywie raczej powtarzaliśmy materiał z wykładów i przeprowadzaliśmy "dysputy naukowe" z danego przedmiotu. W przerwach graliśmy w brydża,
Ryc. 3. Ryszard Ganowicz z Krystyną Popielówną, wkrótce żoną. Jesień 1958 r.
Ryc. 4. Krystyna i Ryszard Ganowiczowie na nartach w Dolinie Chochołowskiej, 1965 r.
Roman Ofierzyńskiw którego byłem zupełna "noga". Czasami też siadaliśmy do pianina z Ryśkiem i odstawialiśmy niby to operę na temat, jak to Stalin przemawia, jak karci jednych, a drugich chwali, ijak to jego słuchają i go oklaskują. Kończyło się na ogół "kantatą na głosy" na cześć Stalina.
Potem zdaliśmy ostatnie egzaminy i zaliczyliśmy ostatnie kolokwia. Z tej okazji mama Ryśka wystawiła dla "Wielkiej Czwórki" litewski obiad (a może wileński?). Oczywiście podała wyśmienite kołduny. Zjadłem ich najwięcej. Byli wśród nas ojciec Ryśka i jego brat Leszek. No i zaczęły się "Polaków biesiadne rozmowy". Rysiek opowiadał, jak chodził do litewskiej szkoły i jak się robi "troickie" ogórki kiszone. Opowiadano kawały żydowsko-wileńsko-rosyjskie. Rysiek opowiedział nam znany kawał, który zaczynał się mniej więcej od takich słów: "Diadia Wania pijan pryszoł, w kwas nasrał adarżycie ryszyto. .. itd." Kiedy indeksy były już pełne, postanowiliśmy zakończyć studia mocnym uderzeniem. Spotkaliśmy się pewnego wieczoru w domu naszego kolegi, też mostowca, Kazia Bajona na os. Warszawskim, blisko Jeziora Maltańskiego. Około północy Rysiek postanowił się przejść, a byliśmy już w "dobrych humorach". Kaziu ze swoim psem zaprowadził nas nad brzeg jeziora. Wtem Rysiek zakłada się ze mną, że przejdzie na drugi brzeg jeziora. Ledwie to powiedział, już był po pas w wodzie. Szybko żeśmy go wyciągnęli, zaprowadziliśmy do domu, rozebrali, położyli w ogrodzie na leżaku przykrytego kocem. Po godzinie Rysiu przyszedł do nas zupełnie gotowy do kontynuowania naszej biesiady. Oj, młodości, młodości - ty nad poziomy, gdzie się podziałaś? - tak by teraz powiedział Rysiek, słysząc, jak to wszystko opowiadam. Po uzyskaniu dyplomów nasze drogi trochę się rozeszły. Rysiek z Marianem Szalbierzem i Heniem Mikołajczakiem (wówczas naszym asystentem u prof. Karaśkiewicza) wyjechali na studia magisterskie do Gdańska, aja rozpocząłem pracę w Biurze Projektów Kolejowych w Poznaniu, w pracowni mostowej. W czasie wakacji Rysiek pracował w naszym biurze jakieś dwa miesiące jako praktykant. W 1955 roku w sierpniu cała "Wielka Czwórka" stawiła się na mój ślub w Obornikach Wlkp. Rysiu był wówczas "nadwornym" fotografem. Te zdjęcia mam do dziś. Następnego dnia po weselu, kiedy wróciliśmy do Poznania na Kraszewskiego, tuż przed wyjściem na dworzec kolejowy, na pociąg do Zakopanego, w drzwiach stanął "Olimp". Rysiu "trzyma" mowę, że jeden z "Olimpu" skradł butelkę "mocnej wody" z wesela i należy ten błąd naprawić. Szybko znalazło się na stole "małe co nieco", no i za chwilę butelczyna pusta. Potem odprowadzono nas na dworzec i wsadzono do pociągu do Zakopanego. Kiedyś, będąc na delegacji służbowej, odwiedziłem Ryśka i Marysia w domu akademickim we Wrzeszczu. Zatrzymali mnie na noc. Był tam z nami Marian Adamczewski, też mostowiec z Poznania, i wspaniały, mówiący kawał za kawałem Heniu Mikołajczak. Później, kiedy Rysiu wrócił do Poznania, już mniej się spotykaliśmy. Ale kiedy miałem jakiś fachowy, mostowy problem, Rysiu zawsze służył mi pomocą i przyjacielską radą. Kiedy Rysiek wrócił z Sudanu, zrobił dla swoich najbliższych spotkanie wspomnieniowe. Było to coś przemiłego, wyświetlił nam mnóstwo przezroczy, opatrując je wspaniałym komentarzem. Na początku lat 70., gdy przebywałem w szpitalu, Rysiek odwiedził mnie kilka razy.
Wówczas to utkwiło mi w pamięci jego powiedzonko: "Bożesz Ty mój, nie bój nic Romulusie, wszystko powróci OK!" Oczywiście zaciągnięte po wileńsku! Potem i dla Ryśka przyszły dni czarne, grudzień 1981. A w 1989 roku przyszła nasza utęskniona "inna Polska". Rysiu był teraz w swoim żywiole.
Roman OfierzYński
* * *
Poznałem Ryśka w roku 1952. W tym czasie On był studentem II roku Wydziału Inżynierii Lądowej Szkoły Inżynierskiej w Poznaniu, aja asystentem tego wydziału. W 1953 roku wybrałem się na Politechnikę Gdańską na studia magisterskie. Pół roku później zrobił to też Rysiek. Objął po mnie posadę asystenta w Katedrze Matematyki Politechniki Gdańskiej i po swoim dyplomie w 1956 roku przeszedł, jak ija, do Katedry Mechaniki Budowli. Od tego czasu pracowaliśmy razem w zespole przez bardzo długie lata. W 1960 roku (listopad, grudzień) uzyskaliśmy stopnie doktorskie i otrzymaliśmy etaty adiunktów. Pobyt na Politechnice Gdańskiej, tej starej uczelni ze wspaniałymi tradycjami i wielkimi indywidualnościami naukowymi, był dla nas okresem najważniejszym. Tam uczyliśmy się szerokiego myślenia i rozmachu naukowego, tam uczyliśmy się, co to jest dobra praca zespołowa. Wyjechaliśmy z Poznania z dyplomami inżyniera, by powrócić ze stopniem naukowym doktora, zaawansowaną rozprawą habilitacyjną, znacznym dorobkiem naukowym oraz każdy z żoną i dwójką dzieci. W okresie tym Rysiek opublikował w poważnych czasopismach technicznych dziesięć rozpraw oraz dziwsięć ważniejszych prac naukowo-technicznych. Razem zrealizowaliśmy wiele prac. Jedną z nich był prefabrykowany most na Narwi (pod Wizna). Prefabrykaty w postaci potężnych belek żelbetowych sprężonych kablami wykonane były na placu budowy. Co pewien czas przyjeżdżaliśmy z aparaturą pomiarową, ażeby przeprowadzić sprężenie kolejnych belek. Podczas jednego z takich wyjazdów stwierdziliśmy, że beton w wykonywanych prefabrykatach, z nie wyjaśnionych zresztą do dziś przyczyn, nie miał wymaganej wytrzymałości. Po starannej analizie Rysiek podjął decyzję przywrócenia pełnej sprawności uszkodzonym belkom. Naprawa musiała odbyć się w tajemnicy, gdyż ujawnienie groziło kierownictwu budowy poważnymi represjami. Wszystko udało się znakomicie, lecz Rysiek nie otrzymał nawet grosza wynagrodzenia. Utajnienie sprawy nie dało Mu nawet satysfakcji zawodowej, gdyż nie można było opublikować tego rozwiązania w prasie technicznej. Sztandarowym osiągnięciem naszego zespołu było zaprojektowanie konstrukcji dachu wiszącego Opery Leśnej w Sopocie. Powierzchnia dachu wynosiła ok. 3 tys. 500 m 2 i miała kształt paraboloidy hiperbolicznej. Wykonano ją z tkaniny nylonowej. Całe przedsięwzięcie było dla nas wyzwaniem, które podjęliśmy, darząc się wzajemnie głębokim zaufaniem, sprawdzonym wielokrotnie w poprzednich latach. W tej ściśle zespołowej pracy każdy miał przydzielone konkretne zadanie, Rysiek zaprojektował konstrukcję wsporczą (stalowe slupy kratowe, liny nośne zakotwiczone itp.). Z zadania wywiązał się bardzo dobrze. Do dzisiaj można oglądać, jak nam się ca
Henryk Mikołajczakła rzecz udała. W trakcie budowy oraz eksploatacji pełniliśmy nadzór autorski, otrzymaliśmy więc całodobowe karty wstępu, co w okresie festiwali sopockich stanowiło dla nas miły akcent. W roku 1964 przyjechaliśmy do Poznania do Wyższej Szkoły Rolniczej. Razem organizowaliśmy Katedrę Mechaniki Budowli i Budownictwa Rolniczego w nowo powołanym Oddziale Melioracji Wodnych. Dwa lata później zaproponowano drowi Ganowiczowi, aby poprowadził Zakład Mechaniki Technicznej na Wydziale Technologii Drewna. W1966 roku Mostostal, znając nasze doświadczenie, zaproponował nam zaprojektowanie brezentowej powłoki (ok. 900 m 2 ) do osłony robót zimowych na budowie Elektrowni Pątnów, tak zwany cieplak. Innym ciekawym zadaniem było sprężanie konstrukcji stalowej wzmacniającej kopułę kościoła 00. Filipinów w Gostyniu. Uważaliśmy zawsze za zaszczyt, że mogliśmy uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Praca nie była pozbawiona ryzyka, z którego najlepiej zdawali sobie sprawę główny projektant oraz weryfikator, opuszczając pospiesznie świątynię na czas sprężania kopuły. Robiliśmy też razem projekt konstrukcyjny wraz z badaniami modelowymi zakrzywionej ściany sznurowni teatru bydgoskiego. Rysiek był człowiekiem nietuzikowym. Ambicja, głęboka wiedza specjalistyczna poparta pracowitością, szerokie horyzonty myślowe, rozwinięte cechy przywódcze, ale też umiejętność pracy zespołowej sprawiały, że był dla nas kimś szczególnym.
Ryc. 5. Hemyk Mikołajczak i Ryszard Ganowicz podczas obciążeń próbnych mostu przez Wartę wOrzechowie, poło lat 70.
Henryk Mikołajczak
Ryszard Ganowicz był w związku - a właściwie w wielkim ruchu społecznym, jakim była "Solidarność" - od pierwszych dnijego powstania. Już 10 września 1980 r. powstaje w Akademii Rolniczej w Poznaniu Komitet Założycielski NSZZ "Solidarność" - jego założycielem i aktywnym członkiem jest Profesor Ganowicz. Nie zważając na fakt, że niewielu jest w komitecie samodzielnych pracowników nauki, otoczony głównie grupą adiunktów i asystentów, a wkrótce także studentów, dynamicznie włącza się w tworzenie na terenie uczelni, ale też na terenie innych instytucji miasta, silnego ruchu na rzecz zmian. Buduje podstawy organizacyjne działania związku, formułuje jego misję, tworzy statut. Swoją postawą dodaje odwagi, jest wzorem i autorytetem. Na początku 1981 roku "Solidarność" w Akademii Rolniczej jest już dość sprawnie działającą organizacją, skupiającą większość pracowników uczelni. W styczniu tego roku Profesor zostaje wybrany przewodniczącym Komisji Uczelnianej Związku w Akademii Rolniczej w Poznaniu. W listopadzie 1980 Profesor inicjuje w AR dyskusję na temat samorządności uczelni. Włącza się też aktywnie w prace nad kompleksem ustaw dotyczących nauki, a szczególnie szkolnictwa wyższego. Jest członkiem Ogólnopolskiej Komisji Porozumiewawczej Nauki NSZZ "Solidarność". Zdumiewa dziś liczba opracowanych wówczas dokumentów, odbytych spotkań i konsultacji, zorganizowanych seminariów i konferencji, w których Profesor bierze aktywny udział. W międzyuczelnianym zespole opracowuje wzory statutów uczelni, wygłasza liczne wykłady, jak choćby w listopadzie 1981 roku na UAM na temat problemów administrowania uczelnią wyższą. Szczególnie podkreśla fakt, że Uniwersytet stanowi wspólnotę wszystkich grup: samodzielnych i niesamodzielnych pracowników naukowych oraz studentów. Dużą wagę przykłada do współpracy między uczelniami poznańskimi, korzysta z potencjału intelektualnego kolegów z innych uczelni, a szczególnie z UAM. To głównie Jego zasługa, że wielu z pracowników AR nawiązało wówczas bliskie kontakty z kolegami z innych uczelni, bardzo cenne później, szczególnie w okresie stanu wojennego. Z inicjatywy i pod kierunkiem Profesora Komisja Uczelniana NSZZ "Solidarność" AR opracowuje "Raport o stanie Uczelni" - był on podstawą do dyskusji nad jej przyszłym kształtem i materiałem przydatnym dla nowych władz uczelni, które zostały wybrane w sposób demokratyczny opierając się na nowej ustawie w czerwcu 1981. Profesor w tym czasie nawiązuje też liczne kontakty ze środowiskami dużych zakładów pracy, w których wspomaga tworzenie Związku, a także z rodzącym się ruchem Solidarności Wiejskiej. Był inicjatorem uchwały Senatu AR z 17 marca 1981 r., w której Senat protestuje przeciwko przedłużającej się procedurze rejestracji NSZZ RI "Solidarność" i w pełni popiera prawo rolników do posiadania własnej, niezależnej organizacji związkowej. Obok wielkiego patriotyzmu i odwagi, jakie cechowały Profesora, był On też pragmatykiem. Pilnie obserwując sytuację polityczną w kraju, potrafi wyważać racje i ma świadomość niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą postawa "wszystko albo nic". J ednocześnie jednak w sytuacjach najważniejszych angażuje się w organizowanie strajków i bierze w nich czynny udział, albowiem był to często środek konieczny do łamania oporu broniącej swych interesów władzy. Do ostatnich dni przed 13 grudnia jest ogromnie aktywny i z wielkim wyczuciem inspiruje kolejne działania. Jest m.in. inicjatorem i współautorem "listu otwartego" Senatu Akademii Rolniczej w Poznaniu do Sejmu z 3 grudnia 1981 r. w sprawie nadzwyczajnych uprawnień dla rządu. Pierwsze dni stanu wojennego zastają Profesora w Poznaniu - stara się uchronić majątek związku, dodaje otuchy, nawiązuje kontakty z tymi, których nie zabrano pierwszej nocy. Już 17 grudnia jednak zostaje zatrzymany i w kajdankach doprowadzony do siedziby U rzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego. Dopiero w drugim dniu Bożego Narodzenia żonie Profesora udaje się poprzez 00. dominikanów uzyskać informację, że Profesor został internowany i osadzony w zakładzie karnym w Gębarzewie. Stamtąd w lutym, wraz z tzw. ekstrema, zostaje przewieziony w samochodzie ze szczel
Anna Potoknie zamalowanymi szybami "w nieznanym kierunku". Okazuje się, że kolejnym etapem było więzienie w Ostrowie Wlkp., gdzie przebywa kilka miesięcy, aby krótko przed zwolnieniem wrócić znów do Gębarzewa. W miarę możliwości i "umiejętności", które doskonalono w stanie wojennym, kontakt z uwięzionym Profesorem utrzymywali pozostali na wolności członkowie jego związku. Wspierał ich cały czas w prowadzonych działaniach - radził i pomagał, kiedy było to możliwe. W obszernym grypsie przekazanym członkom związku z więzienia w Ostrowie ustosunkowuje się do wydanego przez rząd w 1982 roku dokumentu "Zasady, kryteria i tryb przeglądu i oceny nauczycieli akademickich". Dokument ten miał być podstawą do eliminowania z uczelni ludzi "Solidarności", narzędziem zastraszania i szantażu. Profesor w jasnym wywodzie całkowicie podważa zgodność dokumentu z obowiązującym wówczas prawem i ostro sprzeciwia się jego aspektom moralnym. Pisze: Jeżeli ktośjest członkiem rady wydziału, senatu, czY komisji, to winien wiedzieć, że jest to obowiązek pracy i obowiązek moralny (...) to umysł jego i postawa i poszanowanie prawa powinny być gwarancją, że nie jest on wykonawcąpoleceń a twórcąpodmiotowości praworządnej społeczności akademickiej". W czasie internowania służby ubeckie, niestety czasem wspierane przez pracowników uczelni, usiłują prowadzić oszczerczą akcję przeciw Profesorowi - po wyjściu z więzienia Profesor uzyskuje satysfakcję w procesie sądowym.
Z internowania zostaje zwolniony w lipcu 1982 roku. Powrócił na inną uczelnię - pierwszy, demokratycznie wybrany rektor, prof. W. Dzięciołowski został odwołany, a wszyscy prorektorzy solidarnie złożyli rezygnację. "Solidarność" jest stale aktywna na uczelni. Stworzono struktury podziemne, wydawano i kolportowano czasopisma. Odtworzono dawne i nawiązano nowe kontakty z podziemnymi strukturami związku. Profesor natychmiast przystosował się do nowej sytuacji. Wspierając istniejące niejawnie struktury, prowadzi też szeroką jawną działalność. Wygłasza liczne wykłady w duszpasterstwach akademickich i w duszpasterstwach "ludzi pracy". Spotyka się z członkami duszpasterstwa rolników indywidualnych. Wielokrotnie powraca do spraw fundamentalnych. Smutną okazją ku temu były Jego wypowiedzi w 1985 I. W trakcie pogrzebów rektorów. Żegnając prorektora FI. Pędziwilka mówił: "Człowiek godny to przede wSzYstkim człowiek wolny, to człowiek prawdy - prawdy wyzwalającej człowieka' a przy pożegnaniu rektora W. Dzięciołowskiego: "Zdolność moralnej oceny jest szczególnie cenna, gdyż nie jest człowiekowi łatwo rOZSzYfrować rzeczYwistość i uzYskać rozeznanie wobec wielu spiesznie podpowiadanych propozYcji. Poddawanie się naciskom, wygoda i chwiejność mącą rozeznanie i osłabiają siłę poznawczą". Na spotkaniu w Duszpasterstwie Zakładów H. Cegielskiego w 30. rocznicę Poznańskiego Czerwca Profesor znów powraca do spraw obowiązku, odwagi i prawdy. Mówi: "Moralnego wyboru dokonać musi człowiek sam - to onjest odpowiedzialny za siebie (...) Winni są ci, którzY zniewalają, ale też ci, którzY milczą ze strachu". Wielokrotnie powraca do grzechu zaniedbania: "Nie protestujemy przeciw nieprawdzie, milczYmy wobec kłamstwa. Milcząc, aprobujemy zło. Jest to grzech opuszczenia OjczYzny w potrzebie". Już wówczas każe zastanawiać się nad tym, czym jest dobro wspólne Polaków i mówi: "Odpowiedź na to pytanie należY do każdego pokolenia. Odpowiedź na to pytanie będzie decydowała o rejonach bytowania naszego Narodu". Te słowa to zapowiedź nowej aktywności Profesora na polu budowania wolnej, samorządowej Rzeczypospolitej, ale to już odrębny rozdział Jego życia.
Anna Potok
***
Los uśmiechnął się do mnie w przedziwny sposób. Losem okazał się nieznany funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, który umieścił mnie na liście do transportu. Lapidarna komenda "Zabierać się z rzeczami", wydana przez klawisza, oznaczała zazwyczaj zmianę celi. Tym razem zmiana celi okazała się zasadnicza, bowiem oznaczała także zmianę więzienia. Zorientowałem się w tym dopiero, kiedy marsz korytarzem więzienia w Gębarzewie wydłużał się. Dzięki temu poznałem Ryszarda Ganowicza. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się w miejscu wielce elitarnym, tj. w więziennej budzie. Więzienna buda - model 1981 - była ciężarówką przerobioną na kontener z drzwiami, której resorowanie i system wentylacji skonstruowany został z myślą o transporcie sypkich materiałów budowlanych. Właśnie wentylacja stała się powodem badawczych działań nieznanego mi jeszcze wtedy osobiście mężczyzny, który dość wyraźnie górował nad większością z nas wiekiem i stylem bycia. Z ogromnym ożywieniem obserwował uchylony w suficie lufcik. Celem tej obserwacji, jak nas poinformował, było przełamanie embarga informacyjnego nałożonego na pasażerów pojazdu przez władze, a obejmującego wiadomość najważniejszą: cel podróży. Nie ujawnili nam tego ani klawisze, ani też konwojujący nas milicjanci. Otóż prof. Ryszard Ganowicz, o nim bowiem mowa, postanowił ustalić przynajmniej kierunek jazdy, odwołując się do badań empirycznych. Jak nam spokojnie wyjaśnił, wystarczy ustalić kierunek padania promieni słonecznych w stosunku do kierunku jazdy, uwzględniając porę dnia oczywiście. "To wiedza na poziomie sprawności harcerskiej" - dodał, by nie wpędzać nas w kompleksy. Dzień był pochmurny, szparka niewielka, tym niemniej profesor z dużą pewnością oświadczył, że wywożeni jesteśmy na północ. Tak kompetentna informacja obniżyła temperaturę spekulacji. Niech Czytelnik, który - mam nadzieję - nie zakosztował takich podróży, uwierzy, że kiedy nie wiadomo, jaki jest ostateczny cel podróży, istotny jest przynajmniej jej kierunek. Wiadomość podana przez uczonego uspokoiła nas. Po zatrzymaniu budy okazało się, że jest to areszt śledczy w Ostrowie Wielkopolskim, a więc miejscowości leżącej dokładnie na południe od Gębarzewa. Na nasze pytanie: "Co z tą północą profesorze?" Ryszard Ganowicz zafrasował się, pogładził brodę i z rozbrajającym uśmiechem oświadczył: "Rozumowanie było bezbłędne, błędne były przesłanki" . Kilkanaście minut później zakwaterowany zostałem z Profesorem w tej samej celi. Oznacza to, że spędziliśmy w pięć osób niemal sześć miesięcy śpiąc, jedząc, gadając, spacerując, tęskniąc, nasłuchując wiadomości, pocieszając się, filozofując, goląc się, wspominając, przejmując się, trzymając głodówkę itd. Jak prze
Grzegorz Gauden
Ryc. 6. ,,120 dni internowania, 11 N 1982 r. Pan Ryszard Ganowicz - cela 217 Aresztu Śledczego w Ostrowie Wlkp." Rys. Wojciecha Wołyńskiego.
trwać i nie nabrać wzajemnej niechęci, potykając się o siebie przez kilka miesięcy, słysząc chrapanie, sprzątając itp.? W tej ciasnocie, z kiblem oddzielonym od reszty celi ścianką o wysokości około metra, z blindami w oknach... Profesor był świadom tych niebezpieczeństw. Taktownie wyegzekwował od nas sprzątanie i kilka innych zwyczajów, które pomagały zachować porządek i unikać głupich konfliktów. Równocześnie był świadom różnicy wieku pomiędzy nim a resztą. Obawiał się także, że jego pozycja w świecie akademickim może wywołać dystans. Byliśmy inną generacją, pochodziliśmy z innych środowisk. A poza tym wywieziono nas z Gębarzewa do Ostrowa jako eks tremę, którą, zdaniem bezpieki, widocznie nawet w więzieniu należało odizolować od pozostałych internowanych, by nie podgrzewała wśród nich antysocjalistycznych nastrojów. Mile to łechtało naszą próżność. Ryszard słyszał o niektórych z nas. Wiedział, że Piotr Gumper jest autorem słynnego plakatu, za który próbowano mu zrobić proces karny, że Julian Zydorek to człowiek nieprzejednanie antykomunistyczny i to nie tylko w sferze deklaracji, podobnie Franek Kuźma, że Wojtek Wołyński związany był z opozycją jeszcze przed sierpniem i organizował "Solidarność" w Poznaniu od podstaw. Jednak dla Ryszarda stanowiliśmy zagadkę jako ludzie. Nie znał nas wcześniej osobiście i nie wiedział, czy zdecydowane poglądy polityczne i młody stosunkowo wiek nie przekładają się np. na brak dobrych manier. W tej kwestii zadziałałnatychmiast - grzecznie i zdecydowanie wykluczył używanie pod celą słowa kurwa oraz innych emocjonalnie pokrewnych. Nie mieliśmy wyboru, ale przystąpiliśmy do przetargu: w jakich okolicznościach używanie słów wulgarnych jest moralnie usprawiedliwione? (moralnie, jak to w "Solidarności" bywało, a nie politycznie). Musieliśmy wykrzesać z siebie niezwykłe pokłady inwencji, by zakląć pod celą, nie narażając się na pełne wyrzutu spojrzenie Rysia. Głównym usprawiedliwieniem był dowcip. Najlepiej absurdalny. Bywaliśmy także bezlitośni. Tak nam się przynajmniej wydawało, kiedy w ciszy nocnej, w ciemnościach, ktoś zgłaszał rozpaczliwym albo dramatycznym tonem postulat: "Wolności albo pojebać!" Reakcją Profesora był tłumiony chichot. Po latach przyznał, że ta alternatywa rozłączna w tamtych okolicznościach rozbawiała go do łez. A sam Profesor? Nie przeklinał nigdy. Nigdy też nie podniósł głosu. Okazywał filozoficzny dystans w stosunku do siebie i otoczenia, i był bezradny, kiedy , kpiliśmy z jego tytułu profesorskiego. Smiał się z naszych ironicznych uwag, śmiał się z siebie i z pewnych nawyków, które dostrzegł w sobie. Zanosił się śmiechem i bezradnie rozkładał ręce, kiedy napastliwym tonem stawialiśmy pytanie: "Tej, Profesor, opowiedz, jak od czerwonych odbierałeś tytuł w Belwederze?" Wiem, że było mu przyjemnie, kiedy zamiast zwykłego "Panie profesorze" sły
Ryc. 7. Wielkopolski Komitet Wyborczy Tadeusza Mazowieckiego, 1990. Stoją: J. Smolibowski, G. Ganowicz, H. Suchocka, J. Maszewski, B. Kiirbis, W. Wilczyński, Z. Trojanowicz, Z. Ziembińki, E. Borkowska - Bagieńska, K. Skubiszewski, R. Krynicki, S. Stuligrosz, R. Ganowicz, J. Kurzyca, S. Halwa. Klęczą: NN, R. Czapara, K Trybuś, K. Podemski, NN, A. Machowski, B. Chrząstowska, N. Nowakowska, S. Głowinkowski, NN.
Grzegorz Gaudenszał od nas od czasu do czasu twarde "Tej, profesor". Kiedy już przeszliśmy na ty, obowiązywała tylko ta ostatnia tytulatura. Owoce naszej twardej szkoły zbierał Ryszard później. Kiedyś razem z Krynią odwiedziłem Ganowiczów w ich mieszkaniu na Winogradach. Zastaliśmy tylko żonę, Krystynę, bowiem Ryszard był jeszcze na uczelni. Krystyna, ukochana Myszka, czekała pełna napięcia, bowiem wiedziała, że Ryszard miał mieć ciężką przeprawę na jakimś posiedzeniu. Przyszedł kilkanaście minut później, zmęczony, po trudnym zebraniu, na którym stoczył walkę z czerwonymi. Kiedy wszedł do pokoju i ujrzał nas, ożywił się, po czym radosnym tonem obwieścił: "Myszko, aleśmy tym chujom pokazali!" Przy czwartym słowie popatrzył na mnie z odcieniem tryumfu w oczach! Zrewanżowałem się pełnym uznania kiwnięciem głową. Jednej rzeczy jednak brakowało w tym przekleństwie - zawziętości - i dlatego w żaden sposób nie mogło to i nie zabrzmiało wulgarnie. Zawziętość była dla Ryszarda czymś obcym. Czasami zżymał się na siebie z tego powodu. Swoją łagodność przypisywał swojemu nadmiernie dobremu wychowaniu. Podczas jednego z niezliczonych spacerów po korytarzu więziennym opowiedział mi historię jego aresztowania. Bezpieka przyszła po niego kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Zabrano go z domu i w kajdankach zawieziono na komendę na Kochanowskiego. "Wyobraź sobie, że kiedy mnie wprowadzano, wychodził z komendy Grabski" (wysoki działacz partyjny i reprezentant najtwardszego, najbardziej antydemokratycznego i antysolidarnościowego betonu partyjnego. Wtedy pozbawiony był stanowisk, ale jego wizyta w bezpiece potwierdzała nasze przypuszczenia, że zachował tam ogromne wpływy.) "Jesteś pewien?" - zapytałem. "Całkowicie - spotkałem się z nim kilka razy wcześniej przy jakiś oficjalnych okazjach". "I co dalej?" - drążyłem sprawę. Rysiu zafrasował się. "Ukłoniłem się" - powiedział z lekkim zażenowaniem. "Tak normalnie?" - zapytałem. "Tak" - odpowiedział i zademonstrował uchylenie kapelusza skutymi kajdankami rękoma. "A Grabski?" "Też się ukłonił. I poszedł dalej." W milczeniu przeszliśmy kilka razy całą długość korytarza. Ciszę przerwał Rysiu: "Czy ja muszę być zawsze dobrze wychowany?" Musiał, nie potrafił . .
InaczeJ.
I jego żelazna dyscyplina, która doprowadzała nas do rozpaczy, kiedy codziennie rano gimnastykował się w celi, starając się nas nie obudzić, i codzienne poranne wcinanie wstrętnej więziennej owsianki na mleku, pełnej kożuchów, która przecież była zdrowym pożywieniem. A potem staranne golenie w zimnej wodzie, by broda był zadbana. Ryszard nie mógł pogodzić się z myślą, że człowiek uczciwy i dobrze wychowany może mieć wrogów. Empiria jest jednak bezlitosna i w końcu pogodził się z tym, ale nigdy nie zaakceptował w sobie uczucia nienawiści do tych, którzy wyrządzili jemu i jego rodzinie krzywdę. Budziły mój podziw jego nie naganne i nieco staroświeckie maniery. Budziła podziw głęboka wiara w Boga, połączona z ogromnym dystansem do wszelkich dewocyjnych demonstracji, surowe kryteria oceny etycznej własnego postępowania i wyrozumiałość wobec innych, dowcip i czarujący sposób bycia wobec kobiet, na których wywierał ogromne wrażenie.
Pełen poczucia humoru, dystansu do siebie i świata czuł się przytłoczony ciężarem odpowiedzialności, który na niego nałożyła historia. Bał się, czy sprosta roli, której sam nie wymyślił. Zaliczony przez czerwonych do ekstremy, powiedział mi kiedyś: "Wiesz, to zabawne, kiedy myślę, dlaczego się znalazłem w więzieniu i to w dodatku tutaj, w Ostrowie, w tak dobrym towarzystwie. Wszystko dlatego, że kiedyś, parę lat wcześniej, na uczelni byłem jedynym człowiekiem, który miał odwagę wstać na publicznym zebraniu i powiedzieć prawdę. To nie było nic wielkiego, tyle że wszyscy milczeli wobec kłamstwa i bredni. Wtedy było to gestem samobójczym, narażeniem na zniszczenie. Ale kiedy można było zacząć budować »Solidarność«, okazało się, że ludzie pamiętają, przyszli do mnie i mi zaufali" . W chwilach najbardziej osobistych zwierzeń, podczas naszych spacerów, powiedział mi: "Nie wolno mi zawieść ludzi". Nigdy tego nie zrobił.
* * *
Grzegorz Gauden
Profesor Ryszard Ganowicz był mi bardzo bliski. Był mi przyjacielem. Przyjacielem pozyskanym późno w życiu. To wielki dar - przyjaźń. Ryszarda Ganowicza poznałem na początku 1981 roku w czasie spotkania "Solidarności" wywodzących się z różnych uczelni poznańskich. Od pierwszego z Nim zetknięcia uzmysłowiłem sobie, że mam do czynienia z wybitną osobowością. Zabierał głos zwięźle, dorzecznie, przekonywująco, wychwytując w lot istotę rzeczy. Oprócz tych cech intelektualnych, był w Jego słowach jeszcze jakiś wewnętrzny żar, który ujmował, zniewalał. Działaliśmy razem w Komitecie Porozumiewawczym Środowisk Twórczych i Komitecie Obchodów Poznańskiego Czerwca. Po wspaniałych, pełnych nadziei miesiącach 1981 przyszła ponura noc stanu wojennego. Ryszard Ganowicz został internowany na okres siedmiu miesięcy, ja sam - zdjęty ze stanowiska rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. To pojego zwolnieniu nasza przyjaźń nabrała głębi. Trzeba było określić, jak żyć, jak postępować, co czynić w warunkach stanu wojennego. Ostoją ośrodka skupienia było Duszpasterstwo Akademickie 00. Dominikanów, zaś spiritus movens poczynań był niezapomniany O. Honoriusz. W spotkaniach (obejmujących nie tylko intelektualistów, ale i robotników) inicjujących różne formy działania ujawniła się w pełni wyrazista osobowość Ryszarda Ganowicza. Jego głos często przesądzał o celu i sposobie podejmowanych działań. Drugim środowiskiem, w którym działał, było Duszpasterstwo Ludzi Pracy.
Dane mi było właśnie w tym zakresie bardzo blisko współpracować z Ryszardem Ganowiczem. Reprezentowaliśmy też obaj środowisko poznańskie wobec krajowego duszpasterza ludzi pracy ks. kardynała Henryka Gulbinowicza. Zachowała się wspólna fotografia z pielgrzymki ludzi pracy na Jasną Górę, której hasłem była 40. rocznica Poznańskiego Czerwca. To w tej formie działalności ujawniła się piękna cecha Ryszarda Ganowicza, którą była ogromna łatwość, z jaką ów wybitny uczony nawiązywał kontakt ze środowiskiem robotniczym. Jakże cenił
Janusz Ziółkowski
Ryc. 8. Ryszard Ganowicz i Janusz Ziółkowski w dzień po wyborach do Senatu, 5 czerwca 1989 r.
zdrowy sąd robotników o realiach polskiej rzeczywistości, ich rolę w przemianach w kraju, jak dobrze rozumiał, że zadanie inteligencji polega jeno na współdziałaniu, współkształtowaniu, współartykułowaniu. Dlatego też Ryszard Ganowicz cieszył się tak wielkim uznaniem w środowisku ludzi pracy. Nasza przyjaźń rosła wraz z upływającym czasem, rosła we wspólnych działaniach, we wspólnym przeżywaniu losów kraju. Bo oto pojawił się rok 1989, ów annus mirabilis, który przekształcił nie tylko oblicze polskiej ziemi, ale i Europy , Srodkowowschodniej, ba - całej Europy, a może i świata. Wtedy to, jak grzyby po deszczu, wyrosły Komitety Obywatelskie. Nasz poznański, w oczywisty sposób objął również Ryszarda. Miarą jego popularności był fakt, iż wyłoniony został kandydatem na senatora województwa poznańskiego. Obok niego ija. Więź między nami zacieśniała się w czasie kampanii wyborczej, która prowadziła niekiedy w dalekie od Poznania strony Wielkopolski. A potem sukces wyborów, w których to Ryszard Ganowicz uzyskał największą liczbę głosów. Przyszedł czas działania, budowania nowej, suwerennej Polski. Podkreślić trzeba, iż polski Senat roku 1989 miał szczególną rangę. Był bowiem ciałem parlamentarnym wybranym w pełni demokratycznie po raz pierwszy od 1945 roku , nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie Srodkowowschodniej. Miał pełen mandat, by przemawiać w imieniu społeczeństwa. Ryszard Ganowicz miał całkowitą tego świadomość. Dlatego też przemyśliwał z całą powagą i poczuciem odpowiedzialności, jaki podjąć temat, jakich użyć argumentów. Miał do mnie zaufanie. I vice versa. Mieszkaliśmy w Domu Poselskim w jednym pokoju. Wtedy toteż, tak bez reszty, nawiązał się między nami braterski wręcz stosunek. Nazywano nas braćmi syjamskimi. Jak to bywa w demokracji, ogólny kierunek, cel, ku któremu się zmierza, są wspólne. Ale drogi, a zwłaszcza opcje personalne, mogą być różne. Tak stało się i z nami. Ale w niczym nie zmąciło to naszego przyjacielskiego stosunku. Bo też o to chodzi, że - jak pisał Cyprian Norwid - "różnić się można, lecz pięk. " nIe. Później działalność każdego z nas poszła w innym kierunku. Ryszard został rektorem Akademii Rolniczej, więcej - był wybrany na drugą kadencję. Rzecz to rzadka i dowód miru, jakim się cieszył wśród kolegów. Patrzałem na to trochę z oddali, ciesząc się do głębi, że uznaniem obdarzony jest ktoś bez reszty tego godny. Tyle tylko, że przyjechałem z Warszawy na uroczystości 40-1ecia tej znakomitej, o pięknych tradycjach, uczelni. Byłem szczęśliwy, mogąc odczytać posłanie Prezydenta RP i wręczyć, wśród kilku profesorów, wysokie odznaczenie państwowe Profesorowi Ryszardowi Ganowiczowi. O osobie, która odeszła, a która wycisnęła silne piętno na życiu społeczności, mówimy, że nie ze wszystkim umarła (non omnis moriar). W przypadku Profesora Ryszarda Ganowicza żyją nie tylko twory umysłu, działalność nauczycielawychowawcy, obywatela oraz działacza społecznego i politycznego; żyje również wzór osobowy człowieka głęboko rodzinnego, mądrego, wrażliwego. Do tych cech ocobowości Ryszarda Ganowicza będziemy często sięgać w przyszłości. Kiedy znajdziemy się na rozdrożu, odwoływać się będziemy z całą ufnością do mądrości i wzoru osobowego Ryszarda Ganowicza.
Ryc. 9. Prof. Ryszard Ganowicz odbiera z rąk prof.
Janusza Ziółkowskiego, sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, 20 października 1995 r.
Janusz Ziółkowski
Marek Świtoński, Zenon Krzywański
Ryc. 10. Na wakacjach w Borach Tucholskich z psem Pepim
* * *
Prof dr hab. Ryszard Ganowicz został wybrany na stanowisko rektora Akademii Rolniczej w Poznaniu w listopadzie 1990 roku i pełnił tę funkcję przez dwie kolejne kadencję, które obejmowały lata 1990-93 i 1993-96. Uchwalona we wrześniu 1990 roku U stawa o szkolnictwie wyższym dała uczelniom z jednej strony samorządność i samodzielność, a z drugiej nałożyła na nie ogrom zadań, których realizacja miała zreformować i unowocześnić szkolnictwo wyższe w Polsce. Podejmując się kierowania uczelnią, rektor Ryszard Ganowicz miał nie tylko wizję zreformowanej Akademii, ale także odwagę i determinację niezbędną do jej urzeczywistnienia. Wydaje się, że celem nadrzędnym, który przyświecał Profesorowi Ganowiczowi, było zaszczepienie w świadomości pracowników i studentów Akademii idei uczelni uniwersyteckiej, o szerokim i atrakcyjnym profilu dydaktycznym i badawczym. Niejednokrotnie mówił o uniwersytecie rolniczym, co zostało utrwalone w angielskiej nazwie Akademii - Agricultural U niversity of Poznań. Rektor Ryszard Ganowicz był wielkim orędownikiem poszerzania i uatrakcyjniania oferty edukacyjnej. W latach 1990-95 ogólna liczba studentów wzrosła z 4 tys. 900 do 7 tys. 350. Powstały nie tylko nowe kierunki studiów: biotechnologia i ochrona środowiska, ale także specjalności z oddzielną rekrutacją studen - tów, takie jak: ekonomika gospodarki żywnościowej, gospodarstwo rodzinne - studia zamiejscowe w Lesznie czy agroturystyka. Rozwinięciem systemu stu
Ryc. 11. Prof. Ryszard Ganowicz z synem Grzegorzem, córkami Joanną i Moniką, wnuczkami Terenią i Antosią, żoną Krystyną i synową Marią
diów inżynierskich i magisterskich są studia doktoranckie. Zostały one uruchomione przy Wydziale Rolniczym w 1994 roku, a następnie przy Wydziale Zootechnicznym i Wydziale Technologii Żywności w 1995 roku. W 1992 roku przeprowadzono w Akademii Rolniczej okresową ocenę pracy nauczycieli akademickich, opierając się na wypracowanych na uczelni kryteriach. Jednym z efektów oceny był znaczący wzrost aktywności publikacyjnej pracowników. Widoczny był też awans naukowy pracowników Akademii w latach 1991-95. W tym okresie tytuł profesora uzyskało 26 osób, stopień doktora habilitowanego - 59 osób, a stopień doktora - 44 osoby. Początek lat 90. był szczególnie trudny dla uczelnianych gospodarstw rolniczych, które miały status podobny do ówczesnych PGR-ów. Przed uczelnią stanęło dramatyczne pytanie o szansę ich utrzymania i dalszego istnienia jako uczelnianychjednostek doświadczalno-dydaktycznych. Rektor Ganowicz podjął to wyzwanie. Punktem wyjścia było Jego postanowienie o konieczności utrzymania we władaniu uczelni wszystkich gospodarstw. Drogą prowadzącą do tego było poddanie ich procesowi restrukturyzacji, a zwłaszcza reformie zarządzania. Dzięki tym działaniom, prowadzonym z dużą determinacją, kosztem znacznych wysiłków organizacyjnych i finansowych, udało się wszystkie majątki uratować i utrzymać jako uczelniane gospodarstwa doświadczalne. Dzisiaj są to zupełnie inne organizmy niż w roku 1990. Cechuje je duża samodzielność,
Marek Świtoński, Zenon Krzywańskiz zachowaniem ich funkcji doświadczalnych i dydaktycznych, a OSIągane przez nie wyniki świadczą o wysokim poziomie gospodarowania. Rektor Ryszard Ganowicz wiele troski poświęcał stanowi technicznemu budynków Akademii. Z determinacją przystąpił do odrestaurowania zdewastowanego budynku, który obecnie nosi nazwę Kolegium Rungego. Pieczołowity remont sprawił, że w 1994 roku ruiny zostały przekształcone w reprezentacyjny budynek Akademii. W pięknej sali wykładowej Kolegium Rungego odbywają się nie tylko uroczystości uczelniane i konferencje, ale także koncerty. W latach 1991-93 stopniowo przystosowywano budynek dawnego Studium Wojskowego na potrzeby Biblioteki Głównej. Pod koniec drugiej kadencji rektora Ganowicza rozpoczęła się adaptacja, a praktycznie budowa niemal od podstaw budynku dla pilotowej stacji biotechnologii żywności. Równolegle do działań dotyczących remontów i rozbudowy bazy lokalowej uczelni Profesor Ganowicz uruchomił już w 1991 roku program rozwoju komputeryzacji uczelni. Z jednej strony była to kwestia budowy sieci wewnątrzuczelnianej i włączenia Akademii do miejskiej sieci umożliwiającej dostęp do ogólnoświatowych zasobów sieci Internet, z drugiej - unikalny w skali uczelni polskich projekt budowy sieci dla administracji uczelni. Rektor Ryszard Ganowicz od początku urzędowania ogromny nacisk położył na uporządkowanie kwestii własności nieruchomości będących we władaniu Akademii. Systematyczna i konsekwentna praca sprawiła, że dla wszystkich nieruchomości zostały założone księgi wieczyste. Profesor R. Ganowicz przejawiał szerokie zainteresowania historyczne, zwłaszcza w obszarze historii najnowszej. Nawiązaniem do tradycji było sięgnięcie do działalności Augusta Cieszkowskiego, patrona uczelni od 1996 roku. Wyrazem tego było zorganizowanie w 1994 roku przez uczelnię, wspólnie z Poznańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk, sesji naukowej: "August Cieszkowski - Wielkopolanin i Europejczyk". Interesowały Go żywo zagadnienia, które w PRL-u były przemilczane. Z Jego inicjatywy, w serii "Zeszyty Biblioteki Głównej Akademii Rolniczej w Poznaniu" ukazały się dwa opracowania: w 1995 roku - "Na tropach bezprawia; Witold Staniewicz w areszcie śledczym" oraz w 1996 roku praca Eugeniusza Kłoczowskiego - "Moja praca w Państwowych Nieruchomościach Ziemskich w Poznaniu (1946-1949)". Nie ulega wątpliwości, że poznańska Akademia Rolnicza w latach 1990-1996 została gruntownie zreformowana. Dzieło to było możliwe do wykonania dzięki zaangażowaniu i pracy Senatu, rad wydziałów i wielu pracowników. Rektor Ryszard Ganowicz był animatorem tych zmian. Bez Jego wizji, pomysłowości, zaangażowania, determinacji i odwagi nie osiągnięto by tak wiele. Przy tym wszystkim Profesor Ryszard Ganowicz był człowiekiem szlachetnym, wrażliwym i prawym. Warto dodać, że Jego nazwisko zostało uwiecznione w nazwie nowo opisanej odmiany sosny - Pinus cembraf ganowiczi Pac. et Myt., która występuje w Tatrzańskim Parku Narodowym.
Marek Świtoński, Zenon KrzYwański
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr4; Naczelna Rada Ludowa 1918-1920 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.