ŚWIĘTY ŁAZARZ MOICH PRADZIADKÓW I DZIADKÓW

Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr3; Święty Łazarz

Czas czytania: ok. 23 min.

KRYSTYNA GRODZKA-WOLNY

K tokolwiek Poznania od lat kilkudziesięciu nie widział, a przYbywa do niego od strony głównego dworca kolejowego, nadziwić się nie może, bo sam oczom nie dowierza, czY rzeczywiście wjeżdża do stolicy Wielkopolski... Po lewej stronie dworca kolejowego były dwie wsie św. Łazarz i JeżYce, a w dalszYm oddaleniujeszcze Wilda bamberska, gdzie obok zagród włościańskich uprawiano pola, siano żYto, sadzono kartofle i warzYwa. I to znikło, nie majużwsi Łazarza, JeżYc, Wildy, bo zlały się organicznie Z Poznaniem 1 .

Lazarus, St. Lazarus - takie nazwy figurują w dokumencie urodzenia mego pradziadka Jana Preese z roku 1822, jak również w aktach hipotecznych nieruchomości do niego należących. Dzisiaj nazywamy tę dzielnicę Łazarzem, choć jeszcze wśród bardziej wieko, wych mieszkańców naszej dzielnicy można usłyszeć, że mieszkają na "Swiętym Ł " azarzu .

Pradziadek mój Jan lub Johann Preese* urodził się 4 czerwca 1822 r.

, na Sw. Łazarzu i był budowniczym. Posiadał dość liczne tereny budowlane na Górczynie, ale również duży teren przy obecnej ul. Głogowskiej, w okolicy Dworca Zachodniego. Jako budowniczemu powierzono mu postawienie budynków dworcowych przy nowo powstającej linii kolejowej prowadzącej z Poznania do Ostrowa Wielkopolskiego, która została oddana do użytku w 1875 roku. Te budynki dworcowe istnieją do dziś i są do siebie bardzo podobne, mniejsze lub większe w zależności od wielkości miejscowości, której służą.

* Johann Preese (lub Prese) pochodził zapewne z tej samej rodziny, co kilkakrotnie występujący w aktach gospodarz Wilhelm Prese, dwukrotnie wybierany na sołtysa na Łazarzu. Wymieniano go także w spisie mieszkańców z 1846 r. APP, Akta gmin przyłączonych, l42 [Red.].

Krystyna Grodzka-Wolny

Od kiedy władze pruskie zadecydowały, że Poznań będzie twierdzą, tworzenie nowych dzielnic poza murami fortyfikacyjnymi podlegało od 1847 roku specjalnym przepisom uwzględniającym system trzech promieni. W pierwszym promieniu, czyli około 800 kroków od murów fortyfikacyjnych, wolno było stawiać tylko budynki prowizoryczne, szopy drewniane. W drugim promieniu, ok. 1300 kroków od murów, wolno było wznosić budynki mieszkalne nie wyższe niż dwupiętrowe, ale tylko o konstrukcji szkieletowej. W trzecim promieniu, 1800 kroków, nie istniały zasadniczo ograniczenia, lecz władze miały czuwać, aby ze względów obronnych nie powstawały nowe dzielnice. Bardzo istotnym czynnikiem sprzyjającym dynamicznemu rozwojowi osiedla Łazarz była powódź w roku 1888, która zalała Stare Miasto. Zaczęto szukać terenów budowlanych na zaRyc. 1. Jan Preese chód od fortyfikacji, a władze złagodziły restrykcje budowlane. Przyłączenie w 1900 roku osiedla Łazarz do miasta (również Jeżyc i Wildy) oraz likwidacja wałów obronnych w 1902 roku spowodowała jeszcze bardziej dynamiczny rozwój teraz już dzielnicy miasta 2 . W takich to warunkach mój pradziadek zbudował swoje domy na terenie przy ul. Głogowskiej, a potem zamieszkał w nich wraz z rodziną. Domy te były konstruowane tzw. systemem fachwerkowym, czyli szkieletowym. Wokół nich pradziadek stworzył ogromny ogród. Jan Presse ożenił się w 1856 roku z Katarzyną Schneider z Rataj. Mielijedyną córkę Antoninę, urodzoną 16 października 1857 r. Nie wiem, jakie wykształcenie dali moi pradziadkowie mej babce. Sądzę, że mogła uczęszczać na pensję dla panienek prowadzoną przez panią Estkowską, ponieważ później pobierała tam nauki jej córka Wanda. Wiem natomiast, że była bardzo muzykalna. Panienki w tamtych czasach obowiązkowo musiały grać na fortepianie, a młodzieńcy na skrzypcach. Babka Antonina grała na tym samym pianinie, które stoi jeszcze u mnie w mieszkaniu. Dziadek mój Wawrzyniec Grodzki, urodzony w pow. czarnkowskim 5 sierpnia 1846 r., po ukończeniu Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu i studiów medycznych w Gryfi i Wrocławiu doskonalił swoją wiedzę lekarską w zakresie chorób dziecięcych u prof. Wiederkofera i Montiego na Uniwersytecie Wiedeńskim. Później osiadł w Poznaniu. Młodemu i dobrze zapowiadającemu

Ryc. 2. Wawrzyniec Grodzki

Ryc. 3. Antonina Grodzka z d. Preesesię doktorowi mariaż z zamożną jedynaczką stwarzał bardzo korzystne warunki startu zawodowego. Zawarli związek małżeński 9 października 1876 r. On miał 30 lat, ona 19. Babka pochodziła z rodziny niemieckiej, ale wychowanie odebrane na tradycyjnej, polskiej pensji pozwoliło jej bez trudu wejść w promieniujący patriotyzmem dom męża. W wianie wniosła kamienicę przy ul. Długiej 10, gdzie małżonkowie zamieszkali po ślubie i gdzie dziadek otworzył prywatną praktykę. Równocześnie pomagał drowi Zielewiczowi, który objął kierownictwo w nowo powstałym Szpitalu Dziecięcym św. Józefa, i jego współpracownikowi i przyjacielowi drowi Bolesławowi Kapuścińskiemu 3 . Poza swoimi obowiązkami zawodowymi dziadek włączał się również w sprawy społeczne. Od roku 1872 do swej śmierci w 1907 roku pełnił funkcję jednego z prezesów Rady Nadzorczej Banku Przemysłowców 4 . Celem założenia banku było po pierwsze niesienie pomocy kredytowej ludności polskiej, zwłaszcza inicjującej lub rozwijającej przemysłową i handlową gałąź gospodarki polskiej, po drugie uniezależnienie się od lichwiarskich kredytów, skupionych w rękach żydowskich, jak również od kapitału niemieckiego. Założycielami banku były znane osobistości Wielkopolski i Poznania. Mój dziadek czynnie działał w TPN. Wszyscy należący do TPN składali dobrowolnie datki czy składki. Mój dziadek, zapalony ideą Karola Marcinkowskiego, postanowił nie tylko partycypować w składkach na rzecz Towarzystwa,

Krystyna Grodzka-Wolnyale sam wykształcić jednego lekarza z rodziny polskiej, łożąc przez cały czas trwania studiów na jego utrzymanie. Tym młodym człowiekiem był Kazimierz N. N., który ukończył studia w Lipsku i był lekarzem w Poznaniu, również na Łazarzu. Zdarzało się niekiedy, że gniade konie dziadka, zaprzężone do powozu w pogodny dzień, a do karety w słotny lub zimą, powożone przez stangreta Ratajczaka siedzącego na koźle, ale obowiązkowo w cylindrze na głowie, opuszczały centrum miasta i Św. Marcinem wyjeżdżały przez Bramę Berlińską, a dalej przemierzały Glogauerstrasse (Głogowską), wioząc moich dziadków do rodziców, teściów i ich dziadków nadal mieszkających na Łazarzu. Małżeństwo Antoniny i Wawrzyńca nie trwało długo. Po siedmiu latach, w wieku 26 lat moja babka zmarła na nieubłaganą wtedy szkarlatynę, w okresie gdy nie słyszano jeszcze o sulfonamidach czy antybiotykach. Był rok 1883. Zostawiła czwórkę dzieci - Wandę, urodzoną w 1877 roku, Wacława, urodzonego w 1879 roku, Halinę, urodzoną w 1881 roku i mego ojca Stanisława, który miał wtedy zaledwie trzy miesiące. Po trzech latach od śmierci swej pierwszej żony dziadek ożenił się powtórnie z Heleną Majewską. Z tego związku ojciec mój miał przyrodniego brata Bolesława. Najstarsza Wanda zmarła, mając 15 lat, Wacław zginął w czasie I wojny światowej na froncie francuskim. Leży pochowany na cmentarzu wojskowym w Sedanie (wschodnia Francja). Halina była niezamężna. Po ukończeniu pensji

Ryc. 4. Konie z zaprzęgiem doktora Grodzkiego. Stangret p. Ratajczak na koźle.

Ryc. 5. Dzieci Wawrzyńca i Antoniny Grodzkich: Wanda, Wacek, Halina i Stanisław. Fotografię wykonano już po śmierci matki. p. Warnke przez długie lata pracowała w Wydawnictwie Swiętego Wojciecha i cieszyła się dużym uznaniem. Równocześnie udzielała się społecznie. Z ks. Józefem Kłosem i z ks. Leonem Czwojdzińskim pracowała w Towarzystwie Służby Domowej (pw. Matki Bożej Różańcowej) św. Zyty, którego zadaniem było sprawowanie pieczy nad służbą domową5. Zmarła w roku 1948. Ostatnim dzieckiem moich dziadków Wawrzyńca i Antoniny był mój ojciec Stanisław Jan, urodzony w 1883 roku (Jan po pradziadku). Nie znał swojej matki, może dlatego bardziej związał się ze swoją babką Katarzyną Freese. Był częstym gościem w jej łazarskim mieszkaniu. Babka zmarła w 1899 roku, gdy miał 16 lat. Ojciec często powracał myślą do wspomnień z babką i Łazarzem związanych. Opowiadał o swoich wyprawach na Łazarz, oczywiście pieszych, bo ojciec powozem jeździł z wizytami lekarskimi do podpoznańskich dworów. Szedł najpierw ul. Długą, potem prze, chodził całą ul. Sw. Marcin aż do Kaponiery. Na Kaponierze przystawał, by sprawdzić godzinę na widniejącym w dali zegarze Dworca Górnośląskiego, czerwieniącego się jeszcze świeżą cegłą wśród bogatej zieleni okolicznych drzew. Chciał sprawdzić, czy ma dobry wzrok. Dalej wzdłuż torów, a dawniejszych fos, ul. Glogauerstrasse dochodził wreszcie do domu swej babki, która żyła już samotnie, bowiem dziadek ojca, Jan Freese, zmarł w 1882 roku. Kursowały co

Krystyna Grodzka-Wolny

prawda konne omnibusy, a od 1896 roku pierwsze elektryczne tramwaje, ale tylko do dworca. Most Dworcowy jeszcze nie istniał. Za to w okolicy Dworca Zachodniego przed stu laty rosły wspaniałe ogrody ze szlachetnymi drzewami owocowymi. Ojciec wspominał, jak przeskakiwał przez płot znajdującego się za domem ogrodu, by raczyć się wspaniałymi morelami. Ojciec uczęszczał do Gimnazjum im. Bergera. Po jego ukończeniu w 1904 roku wyjechał na studia rolnicze do Lipska, podobnie jak Kazimierz, którego naukę sponsorował jego ojciec. Marzeniem mego taty była wieś, gospodarzenie na roli i obcowanie na co dzień z naturą. W roku 1906 poważnie zachorował jego ojciec, a mój dziadek Wawrzyniec.

Rodzina wynajęła wówczas jedną z nowoczesnych willi przy ul. Orzeszkowej i zorganizowała tam drugi dom, by stworzyć jak najlepsze, prawie wiejskie warunki dla rekonwalescencji mego dziadka. Ojciec mój opowiadał, że w czasie swych letnich wakacji uniwersyteckich był częstym gościem przy ul. Orzeszkowej, woził na wózku swego ojca do Ogrodu Botanicznego. Częstym gościem był tu również Kazimierz, przyszły lekarz, który odwiedzał swego patrona. Kazimierz i mój ojciec zdążyli się już wtedy zaprzyjaźnić. Jesienią tego roku, jeszcze przed wyjazdem na uczelnię, obaj pojechali do majątku kuzynów mego ojca do Dziebędowa w pow. Błaszki. Jednego dnia wybrali się na polowanie na kaczki. I tego jesiennego dnia zdarzył się tragiczny w skutkach wypadek. Kazio oddał strzał do zrywającego się z pola stada dzikich kaczek, nie zważając, że przyjaciel stoi na linii strzału. Nabój śrutu pękł ojcu przed twarzą. Kazio przewiózł ojca z zabandażowaną twarzą do Poznania. Ojciec mój został umieszczony w prywatnej klinice przyjaciela dziadka, okulisty prof. Stasińskiego, która znajdowała się w istniejącym do dziś budynku naprzeciw kościoła , św. Marcina, na narożniku ulic Sw. Marcin i Al. Marcinkowskiego. Zabiegi, interwencja chirurgiczna i leczenie nie dały pozytywnego rezultatu. Ojciec straci! wzrok, tylko w jednym oku miał bardzo słabe poczucie światła. W domu rodzinnym - tak mówiono - Kazimierz rzucił się do nóg dziadka, przepraszając swego dobroczyńcę za czyn, który popełnił, choć przecież to był wypadek. Dziadek, już chory, nie wytrzymał tego doświadczenia i wkrótce, bo w lutym 1907 roku zmarł. Jego syn uczestniczył w pogrzebie jeszcze w opatrunkach na twarzy. Ojciec przeszedł załamanie psychiczne, któremu nie można się dziwić. Wszak był młodym, 23-letnim człowiekiem, przed którym otwierały się dopiero perspektywy życia ze swoimi nadziejami i marzeniami. Tylko wiara pozwoliła mu na przetrwanie najgorszych dni, najgorszych miesięcy, na pogodzenie się, na akceptację swego trudnego i tragicznego losu. Po opuszczeniu kliniki postanowił wybrać się w samotną podróż do Lourdes. Nie podzielił się tymi planami ani z matką (drugą), ani z rodzeństwem. Pojechał samotnie. Chociaż znał zarówno język niemiecki, jak i francuski, to jednak przed dziewięćdziesięciu laty taka podróż pociągiem przez całą Europę była nie lada wyczynem. A tym podróżnym był młody człowiek, który choć zaakceptował swoje kalectwo, ale jeszcze się do niego nie przyzwyczaił. Znalazł się nagle w obcym świecie, narażony nie tylko na niewygody, ale i niebezpieczeństwa. Tam miał czas, aby przemyśleć swoje sprawy i swoją nową sytuację.

Ryc. 6. Dom rodzin Freese i Grodzkich przy ul. Głogowskiej

W późniejszych latach ojciec spotykał się sporadycznie z Kaziem. Ja również miałam okazję, w swoim dorosłym życiu, poznać dra Kazimierza. Ojciec nauczył się pisma Braill'a. Sprowadzał książki, przeczytał jeszcze raz całą Trylogię Sienkiewicza, dużo grał na pianinie, mając z natury dobry słuch, teraz jeszcze bardziej wyczulony. Pierwsze radio dało mu możność kontaktu ze światem. I wojnę światową spędził w Dziebędowie u kuzynostwa, tam, gdzie zdarzył się ten tragiczny wypadek. Znał tam każdą ścieżynę. Wyszkolił sam psa dobermana. Był na wsi, choć nie tak w pełni, jak w marzeniach młodzieńczych. Postanowił założyć rodzinę. Dwukrotne kolejne narzeczeństwa rozchwiały się z różnych powodów. Maria Gajewska, o dwanaście lat młodsza panna pochodząca z lubelskiego, okazała się tą właściwą towarzyszką życia i opiekunką pełną poświęcenia. Choć ojciec był poznaniakiem, a matka moja pochodziła z lubelskiego, poznali się w Łodzi. O tym, że mieli się spotkać, ojciec był święcie przekonany. Gdy on leżał w klinice po wypadku i rozmyślał nad dalszym swym życiem, na dalekiej lubelszczyźnie jedenastoletnia dziewczynka ciężko chora na tyfus była w tak krytycznym stanie, że z sąsiedztwa przychodzono pytać, czy jeszcze żyje. Rodzice te daty i te okoliczności uświadomili sobie w późniejszym czasie.

Krystyna Grodzka - Wolny

Pobrali się w Łodzi w 1921 roku. W 1922 roku urodziłam się ja, Krystyna Halina, w 1927 roku moja siostra Maria Danuta. Z całej rodziny moich pradziadków Freese i dzieci moich dziadków Wawrzyńca i Antoniny Grodzkich tylko mój ojciec założył rodzinę i my z siostrą jesteśmy jedynymi potomkami tej linii rodzinneJ.

Święty Łazarz mojego ojca i mój Po różnych zawirowaniach rodzinnych rodzice wraz z nami przyjechali w 1934 roku do Poznania i zamieszkali w domu pradziadka przy ul. Marszałka Focha (obecnie Głogowska).

I tak oto jako dwunastoletnia dziewczynka zamieszkałam na Łazarzu, któremu zostałam wierna do dnia dzisiejszego. Pradziadkowego ogrodu za domem już nie było. Został zamieniony na składnicę materiałów budowlanych. Z okien mieszkania na pierwszym piętrze roztaczał się widok na ul. Marszałka Focha, po której z hałasem przetaczały się tramwaje. Po drugiej stronie ulicy rozciągał się obszar bogatej zieleni, zadrzewiony cmentarz żydowski, a w dalszej odległości cmentarz św. Marcina i cmentarz farny; wszystkie zostały zlikwidowane, a na ich terenie wybudowano obiekty targowe. Od nowego roku szkolnego 1934 zaczęłam uczęszczać do nowo powstałego prywatnego Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego, szkoły ks. Piotrowskieg0 6 . Ksiądz dr prałat metropolitalny Czesław Piotrowski, będący świetnym psychologiem oraz człowiekiem obdarzonym wyjątkowymi zdolnościami organizacyjnymi, widząc potrzebę tworzenia szkół średnich dla coraz intensywniej zaludniającego się Łazarza, zbudował najpierw gmach przy ul. Marszałka Focha 92, naprzeciw kościoła Matki Boskiej Bolesnej, z przeznaczeniem na gimnazjum męskie. Tak powstało 5 października 1927 r. Gimnazjum im. Adama Mickiewicza. Po czterech latach ks. Piotrowski postawił obok bardzo nowoczesny gmach, z zamiarem utworzenia tu seminarium nauczycielskiego oraz szkoły przygotowawczej (odpowiednik szkoły powszechnej), jako bazy szkoleniowej dla słuchaczek seminarium i przyszłych nauczycielek. We wrześniu 1931 roku powstało tam Gimnazjum Żeńskie im. Juliusza Słowackiego. Poświęcenia gimnazjum dokonał prymas Polski ks. kardynał August Hlond. Wkrótce z inicjatywy rodziców powstaje fundusz stypendialny. Rodzice, widząc wysoki poziom nauczania, troskliwą i skuteczną opiekę wychowawczą oraz atmosferę tam panującą, postanowili opodatkować się sumą 150 zł na rzecz tego funduszu. Zebrano 20 tys. zł. Dodatkowo 15 tys. zł pochodziło z legatu po Rozalii Trębaczkiewiczowej. Do zarządu fundacji wchodził ks. dr Czesław Piotrowski i dwóch przedstawicieli z grona rodziców. Odsetki uzyskane od tych sum były przeznaczane na stypendia dla zdolnych uczniów na ich dalsze studia uniwersyteckie. Ksiądz dr Czesław Piotrowski, będąc dyrektorem i właścicielem obu szkół, zadbał o wspaniałe warunki lokalowe i nowoczesne wyposażenie szkoły. Miałyśmy do dyspozycji laboratoria chemiczne i fizyczne, sale geograficzną i biologiczną z mikroskopami, salę robót ręcznych z narzędziami do drewna, szkła i metalu, ale również z maszynami do szycia oraz salę gimnastyczną z bogatymoprzyrządowaniem. Biblioteka szkolna zawierała bogaty księgozbiór (również lektur szkolnych), sukcesywnie uzupełniany. Na tyłach obu szkół były rozległe boiska. Za boiskami biegła ulica, wówczas - przed 60 laty - bardzo spokojna (obecna ruchliwa ul. Kasprzaka). Po drugiej stronie tejże ulicy rozciągały się duże tereny również należące do szkół. W części znajdującej się na tyłach Gimnazjum im. A. Mickiewicza utworzono korty tenisowe (dzisiaj mieści się tu budynek przychodni zdrowia), natomiast drugą część, rozciągającą się na tyłach naszego gimnazjum, przezna - czono na ogród, gdzie uprawiano różne rośliny, służące nam jako pomoc naukowa na lekcjach przyrody (dzisiaj jest tam pusty zarośnięty chwastami plac). Dzwonki elektryczne oznajmiały nam przerwy rekreacyjne zawsze z 15- minutową różnicą czasową w stosunku do bliźniaczego gimnazjum. Również rano lekcje zaczynały się 15 min. później niż w gimnazjum męskim. Zajęcia szkolne rozpoczynały się i kończyły zawsze modlitwą. W niedzielę uczestniczy, łyśmy we mszy Sw. odprawianej we własnej auli - kaplicy, mieszczącej się na ostatnim piętrze budynku gimnazjum męskiego, przez naszego prefekta ks. Leona Czwojdzińskiego. Chłopcy mieli mszę św. odprawianą wcześniej przez swego prefekta ks. Piętkę. Ksiądz Dyrektor z wyjątkową troską dobierał kadrę nauczycielską. Miałyśmy wspaniałych profesorów i pedagogów: prof. prof. Bronisławę Szczurkiewiczową, Jana Stoińskiego, Zofię Krasińską-Załęcką, A. Dorucha, Karola Broniewskiego, A. Piłatównę-Duczko, Marię Kiełczewską, M. Bąkowską i Juliana Rzósk ę 7. Prefektem i wykładowcą etyki i historii kościoła był ks. Leon Czwojdziński, sąsiedniego gimnazjum - ks. Piętka. Pewnego dnia w czasie jednej z lekcji religii, chcąc nam unaocznić charakter stylu gotyckiego, ks. Czwojdziński przyrównał ten styl do liki C, bardzo szczupłej i strzelistej koleżanki. Natychmiast nazwaliśmy go "Barokiem", bo w przeciwieństwie do liki był osobą puszystą. Obaj kapłani mieszkali obok szkoły przy ul. Marszałka Focha 94. W roku 1940 zostali wywiezieni do Dachau, ks. Leon Czwojdziński zmarł tam w 1942 roku. O profesorach bliźniaczego gimnazjum nie umiem dużo powiedzieć. Wiem tylko, że profesorem języka polskiego i literatury był prof. Stefan Papee, dyrektor tegoż gimnazjum, który w późniejszych latach przeszedł do Krakowa na U niwersytet Jagielloński. Drugim polonistą był prof. Stefan Balicki, który w roku 1931 współredagował "Dwutygodnik Literacki" . Na terenie Poznania zainicjował

Ryc. 7. Stanisław Grodzki w wieku ok. 20-22 lat. Fotografia sprzed wypadku.

Krystyna Grodzka - Wolny

w 1938 roku wydawanie czasopisma "Horyzonty", przeznaczonego dla młodzieży gimnazjalnej, i był jego redaktorem 8 . Obowiązywał nas strój szkolny. Zimą mundurek z granatowej wełny z plisowaną spódniczką i bluza z białym kołnierzykiem typu Słowacki. Latem biała bluzka musiała być lniana, celem propagowania naturalnych polskich włókien, z kokardką wiązaną pod szyją - niebieską dla czterech klas gimnazjalnych i czerwoną dla klas licealnych. Płaszcze miałyśmy granatowe, zimą z kołnierzem z popielatych karakułów, i obowiązkowo tarcze, niebieskie dla klas gimnazjalnych i czerwone dla klas licealnych, przyszyte na rękawie lewego ramienia z numerem 838. Granatowy beret musiał być założony "normalnie", a nie zawadiacko, na co szczególną uwagę zwracała "Szczura" (pro£: Szczurkiewiczowa), gdy po schodach wchodziłyśmy na niedzielną mszę św. do kaplicy. Strój gimnastyczny również był obowiązkowy, granatowo-biały latem, granatowy treningowy zimą. W obu szkołach istniały drużyny harcerskie i zuchów - w naszej żeńskiej drużyna nr 16 im. Omańkowskiej, w męskiej drużyna nr 17. Choć myślą przewodnią ks. Dyrektora było wypełnienie luki w szkolnictwie średnim w dzielnicy Łazarz, to jednak wysoki poziom i wspaniała atmosfera powodowały, że młodzież z różnych dzielnic miasta, a nawet dzieci ziemian i arystokracji z Wielkopolski, zaczęła garnąć się do naszej szkoły. W mojej klasie były dwie koleżanki z tytułami. Podręczniki szkolne, lektury oraz przybory szkolne i piśmienne nabywałam w jedynej księgarni istniejącej na Łazarzu, Władysława Willaka przy ul. Marszałka Focha 50 (między ulicami Berwińskiego a Wyspiańskiego). Można było również korzystać z bogatego księgozbioru Towarzystwa Czytelni Ludowych (TCL), którego siedziba mieściła się przy ul. Marszałka Focha 37. Do dziś istnie

Ryc. 8. Profesorowie i klasa Krystyny Grodzkiej na zakończenie roku szkolnego 1938/39

jąca zabytkowa jednopiętrowa willa z cegły klinkierowej wpisana została do rejestru zabytków Poznania. Po zajęciach szkolnych, najczęściej późnym popołudniem, zwiedzałam Łazarz znany mi dotychczas tylko z opowiadań. Pamiętam spacery z moim ojcem po ulicach i parkach Łazarza, i nasze rozmowy o jego dawnych, młodzieńczych latach. Szukaliśmy i odnajdywaliśmy ślady jego dróg, którymi spacerował ze swoim ojcem. Wyszukaliśmy willę przy ul. Orzeszkowej, gdzie był ze swoim ojcem podczas jego choroby, na krótko przed swoim wypadkiem. Opisywałam mu park Wilsona, znany mu dawniej Ogród Botaniczny, Palmiarnię, budynki powstałe przy ulicach Śniadeckich, Grunwaldzkiej, Parkowej (ob. Święcickiego) wyrosłe przed 1929 rokiem z okazji PeWuKi, które służą dziś Uniwersytetowi. N azwy ulic też zostały zmienione 9 .

Słuchałam relacji historycznych mego ojca, a w rewanżu musiałam opisać wspaniały pomnik Wilsona stojący u głównego wejścia do parku 10. Był to pomnik z brązu, dużych rozmiarów, wyrażający człowieka w geście mówcy. W lewej ręce uniesionej ku górze trzymał zwój dokumentów, prawą z wyciągniętą dłonią kierował w dół, wskazując na kamienną płytę u swoich stóp z zarysem granic Polski. Zapewne ten symboliczny zwój dzierżony we wzniesionej lewej dłoni zawierał 14 punktów, a 13. punkt dotyczył niepodległości naszego kraju. Wskazujący palec prawej dłoni skierowany ku mapie Polski nakazywał wykonanie tego 13. punktu. Z lewej strony pomnika rosła wspaniała rozłożysta magnolia. Niezapomniane wrażenie sprawiała ta kompozycja, zwłaszcza w wiosenne wieczory, gdy już magnolia zakwitła, w świetle dwu reflektorów o zielonkawym świetle. Zielonkawy odblask pełzający po czarnej postaci posągu i załamujące się światła w białych pąkach magnolii poruszanych łagodnym powiewem wiatru stwarzały nastrój powagi i piękna. W pobliżu znajdowały się szalety miejskie, a kpiarski charakter młodzieży odczytał te gesty nieco inaczej. Rolka papieru w lewej dłoni, a palec prawej wskazujący na wspomniane miejsce nasuwał inne skojarzenia. Przed parkiem przy ul. Berwińskiego, również przed Dworcem Zachodnim, parkowali swoje jednokonki dorożkarze, często odziani w płaszcze podobne do sukman wielkopolskich. Dawni dorożkarze, według relacji mego ojca, nosili sukienne płaszcze ciemnoniebieskie lub szare. Nieco dalej, w ogrodzie prywatnej willi narożnikowej u zbiegu ulic Berwińskiego i Matejki (obecnie Radio Merkury) biegało kilka sarenek - wielka radość dla dzieci. Tak więc w tej willi o pięknym wystroju Łazarz miał swój miniogród "zoologiczny". Każdego ranka ok. godz. 6 przemierzał ul. Marszałka Focha kryty wóz zaprzężony w jednego konika. To wóz mleczarni z ul. Ogrodowej, który rozwoził mieszkańcom Łazarza świeże, dobre, pełne, nie "ochrzczone" mleko oraz nabiał. Co kilka domów woźnica przystawał i potężnym dzwonem uwieszonym u wozu dawał znać o swoim przybyciu. Gospodynie zjawiały się i kupowały wartościowe produkty. Jego kursowanie ustało przed Bożym Narodzeniem 1939 roku. Gdy w czerwcu kończyły się zajęcia szkolne, jeszcze przed wyjazdem na wakacje, wielkim urozmaiceniem dla nas, dziewcząt były przedpołudniowe wyprawy na targ przy Rynku Łazarskim. Raziły nas wtedy naleciałości germańskie, te

Krystyna Grodzka - Wolny

"antrejki" , "laczki", "klamoty", "gemele ", ale i rynkowe" trzaskawki" lub" drzuzgawki", "rabarbyr", "szabelek" itd. Krótko przed wybuchem wojny, może około 1935-36 roku, pojawiły się na targu nowe twarze - Bułgarzy. Osiedlili się wokół Poznania na terenach podmiejskich, zajmując się ogrodnictwem, a na ich straganach można było zobaczyć bardziej dorodne jarzyny i nowe ich odmiany: kabaczki, bakłażany, paprykę czy nową odmianę fasolki szparagowej, tzw. bułgarską, które cieszyły się wśród gospodyń dużą popularnością. Stragany panów Kocewa i Konewa były oblegane, a pan Michał Karakulew, który jako pierwszy postawi! swój stragan na Rynku Łazarskim, dzięki pięknym, zdrowym kalafiorom został nazwany "Królem kalafiorów". Natomiast w czasie okupacji, gdy nawet o kupno jarzyn było trudno, bo Niemki miały pierwszeństwo zakupu, a na Łazarzu było ich dużo, rankiem, jeszcze przed godziną policyjną, ruszało się na Rataje, Główną czy os. Warszawskie, by zdobyć główkę kapusty od Bułgarów. W naszej dzielnicy były dwa kościoły katolickie, Matki Boskiej Bolesnej przy ul. Marszałka Focha 97 oraz św. Michała Archanioła przy ul. Stolarskiej, oraz kościół protestancki przy ul. Matejki (obecnie św. Anny). Kościół Matki Boskiej Bolesnej nie był moim kościołem parafialnym, ale z racji bliskości szkoły często tam zaglądałam. Intrygowała mnie wieża kościoła. Zastanawiałam się, kiedy dokończąjej budowę. Potem mi wyjaśniono, że ażurowy hełm wieży tak właśnie został zaplanowany. Lubiłam swoje miejsce w lewej nawie przed obrazem Serca Jezusowego, gdzie artysta postać Chrystusa otoczył postaciami przedstawicieli różnych stanów w uniesieniu modlitewnym, z postacią Henryka Sienkiewicza między nimi. Niedawno się dowiedziałam, że ofiarodawcą gruntu pod kościół był Józef Schneider. Ciekawi mnie, czy istnieją związki rodzinne Józefa z moją prababką z domu Schneider 11 . W czasie okupacji plebania kościoła Matki Boskiej była miejscem pobytu - internowania ks. biskupa Walentego Dymka. Wiedzieliśmy o tym, ale ks. biskupa nigdy w kościele nie widziałam. Niekiedy niedzielne msze św. uświetniał chór ks. Wacława Gieburowskiego pod jego batutą, potem, po jego śmierci w 1943 roku kierownictwo i pałeczkę przejął jego ulubiony uczeń Stefan Stuligrosz. Zwłaszcza kolędy w pięknym wykonaniu wzruszały i pozwalały choć na moment zapomnieć o rzeczywistości wojennej. Na słowa: "Podnieś rękę Boże Dziecię, Błogosław Ojczyznę miłą", w niejednym oku łza się zaszkliła. Kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła był zupełnie nowy, bo poświęcony w 1932 roku przez ks. kardynała Augusta Hlonda 12. Był naszym kościołem parafialnym, zupełnie swoim charakterem halowym niepodobny do moich wyobrażeń o świątyni. Ojciec mój mówił mi, że został przerobiony z browaru Huggera. Ostatnio, prześledziwszy udostępnioną mi kronikę parafialną i wysłuchawszy relacji ks. proboszcza Thimma, dowiedziałam się, że rzeczywiście tak było, był to kiedyś browar "Bavaria". Kryzys gospodarczy po I wojnie światowej doprowadził do bankructwa "Bavarii". Budynek wystawiony na licytację kupiła firma stolarska, która również nie wytrzymała kryzysu. W 1932 roku zakupiono budynek dolny i górny z przeznaczeniem na kościół 13 . Przebudowy nietypowego, dwupoziomowego budynku na cele sakralne dokonał architekt Marian Andrzejewski, późniejszy wykładowca Politechniki Poznańskiej, OJCIec Maruszki Andrzejewskiej, mej koleżanki z gimnazjum.

Początkowo uczęszczaliśmy do dolnego kościoła, który został konsekrowany przez ks. kard. prymasa Augusta Hlonda 10 lipcal932 r. 14 jako pierwszy; mówiło się, że "idziemy do katakumb". Pierwszym proboszczem parani został ks. dr Tadeusz Nowakowski, który żywym wspomnieniem zapisał się w pamięć parafian. Z wielką determinacją walczył ze spóźnialskimi na mszę Św., stojąc przed wejściem do świątyni z budzikiem. Ponieważ obowiązywało mnie uczestnictwo we mszy św. niedzielnej sprawowanej w kaplicy szkolnej, byłam tam rzadkim gościem, raczej wakacyjnym. W sąsiedztwie przy ul. Marszałka Focha 19 było jakieś zgromadzenie bezhabitowe lub stowarzyszenie żeńskie, które ze względu na bliskość dworca kolejowego otaczało opieką kobiety i dziewczęta samotnie podróżujące. Na ostatnim, III piętrze mieściła się mała kaplica, gdzie pozwalano nam wyjątkowo, bo miejsca było mało, uczestniczyć w nabożeństwach majowych. W czasie okupacji z 8 na 9 maja 1941 r. samolot brytyjski zrzucił ciężką bombę w okolice ul. Śniadeckich. Było dwudziestu zabitych, w tym trzech Polaków, ucierpiał też budynek kościoła św. Michała, który już wtedy był zamieniony na składnicę książek. W okresie międzywojennym były na Łazarzu dwa kina: Tęcza Łazarz przy ul. Marszałka Focha 23 oraz Wilsona u zbiegu ul. Strusia i Małeckiego (obecnie poradnia AA). Tęcza Łazarz i Tęcza Wilda należały do jednego właściciela. Godziny projekcji filmów w tych dwóch kinach były tak ustawione, by ta sama kopia filmowa służyła obu salom kinowym. Posłaniec na rowerze kursował całe popołudnie i wieczór między tymi kinami, przewożąc odpowiednie odcinki filmów. Wyświetlano filmy, które już poprzednio miały premiery w śródmieściu. Korzystałyśmy z tych kin, ponieważ były blisko. Chodziłyśmy same, z rodzicami, a często z ojcem. N arodziny pierwszego filmu dźwiękowego datuje się na rok 1927, ale w okresie przed II wojną światową nadal obracaliśmy się na ogół w orbicie filmu niemego z podkładem muzycznym. Te małe sale kinowe były o tyle wygodne w naszej sytuacji, że można było znaleźć miejsce na uboczu i, nie przeszkadzając innym widzom, czytać ojcu napisy pod obrazami, a nawet relacjonować obraz. Zimą, gdy tylko lód ściął taflę stawu w parku Wilsona, chodziłyśmy na łyżwy, ale wolałyśmy z siostrą korzystać z płatnego sztucznego lodowiska "Korona", znajdującego się na narożniku Niegolewskich i Kasprzaka, a należącego do pana Nawrockiego, mieszkańca Łazarza. Oświetlenie, muzyka, szatnia, instruktorzy - to wszystko stwarzało sympatyczniejsze warunki uprawiania tego sportu. Przy ul. Gąsiorowskich od roku 1913 mieścił się szpital ortopedyczny. Siostrzenica mego dziadka Wawrzyńca, Walentyna Slążyk, wyszła za mąż za dr Ireneusza Wierzejewskiego - późniejszego prof. ortopedii Uniwersytetu Poznańskiego - który dzięki fundacji Gąsiorowskich zorganizował pierwszy szpital ortopedyczny w Poznaniu w pomieszczeniach ofiarowanych przez rodzinę Gąsiorowskich. W 1933 roku kończył tam specjalizację z ortopedii młody lekarz Wiktor Dega, późniejszy profesor Akademii Medycznej. W tym samym czasie za

Krystyna Grodzka-Wolnyczęła pracę w klinice młoda pielęgniarka Izabella Wolska. Pani Izabella mieszka do dziś na Łazarzu i wszyscy ją tu znają. Smutnym wydarzeniem był w naszej dzielnicy w roku 1936 lub 1937 pogrzeb żydowski. Sądzę, że na cmentarzu żydowskim, naprzeciw którego mieszkałam, odbywały się nie raz ceremonie pogrzebowe. Ta była wyjątkowa. Na Górczynie miał swoje przedsiębiorstwo bardzo bogaty Żyd pan Harlam. Jego przedsiębiorstwo trudniło się wywozem śmieci i nieczystości z jeszcze nie w pełni skanalizowanych budynków. Pogrzeb pani Harlamowej został zorganizowany z takim rozmachem i pompą, że stał się wręcz spektaklem. Obserwowałyśmy go z balkonu. Ruch tramwajowy od Górczyna na całej długości ul. Marszałka Focha został wstrzymany. Najezdni rozłożono czerwony chodnik. Po nim posuwał się karawan i liczne powozy. Panowie w strojach wizytowych, w czarnych kapeluszach lub cylindrach, w białych rękawiczkach. Na kilkanaście metrów przed wejściem na cmentarz trumnę zdjęto i panowie w cylindrach wnieśli ją w bramę cmentarza. Wszystko w ciszy, bez muzyki, bez żadnych płaczek, żadnych krzyków, słowem highlife. Zaintrygował mnie, osobę praktyczną, ten czerwony chodnik. Może odcinkami zwijano go i rozwijano przed konduktem. Chociaż mówiono, że ciągnął się od samego Górczyna. Coraz bardziej niepokojące wieści napływały w latach 1938-39 z zachodniej naszej granicy. Czytało się książkę Józefa Kisielewskiego wydaną w 1939 roku "Ziemia gromadzi proch/'. Budynek w sąsiedztwie, przy ul. Marszałka Focha 27, należał do Niemca p. Bartza. Jeden z lokali handlowych dzierżawił kupcowi narodowości żydowskiej. Wiosną 1939 roku młodzież męska gimnazjum dla mniejszości niemieckiej im. Schillera, mieszczącego się przy Wałach Królowej Jadwigi, już w brązowych koszulach zdemolowała lokal, wybijając szybę wystawową. Wakacje 1939 roku - nie było wyjazdu na wakacje. 1 września naloty, bombardowanie, potem szybka ofensywa niemiecka i zajęcie Poznania. W końcu grudnia dostajemy nakaz opuszczenia wraz z lokatorami pradziadkowego domu. Rekwiruje Poczta Niemiecka. Termin opuszczenia 15 lutego 1940 r. Zima tego roku była bardzo sroga - mrozy ponad 30 si. C. Ojciec poszedł do władz niemieckich z wnioskiem o przesunięcie terminu wyprowadzki. Usłyszał: "Pan się może jeszcze przed terminem znaleźć w GG". "Dlaczego?" - pyta ojciec. "Może pan należał do chóru kościelnego!" W urzędzie mieszkaniowym pracowali jeszcze Polacy. Dostaliśmy mieszkanie przy ul. Jarochowskiego, jednak przez następne dwa miesiące ukrywaliśmy się u rodziny i słusznie, bowiem Niemiec obietnicę chciał zrealizować. Na dwa dni przed 15 lutego chciano nas wywieźć, ale nas już w tym domu nie było. Zawdzięczamy to intuicji naszej matki. Gdy wywózki polskich rodzin ustały, zamieszkaliśmy przy Ziethenstrasse (ul. Jarochowskiego) w pobliżu klasztoru karmelitanek. Andrzej Niesiołowski 15 w 1938 roku tak go opisywał: "Jest pewien klasztor w Poznaniu, który wyłamuje się z szablonu potocznych wyobrażeń o klasztorach. Biały, z daleka widoczny budynek z nowoczesnymi filarami, otoczony olbrzymim, niedawno otynkowanym obmurowaniem, w niczym nie przypomina średniowiecza. Pachnie tam jeszcze świeżością murów wyrosłych w naszych oczach. Skromny, ale wytworny kościółek z małą sygnaturką zaprasza nas gościnnie, obiecując skarby pociechy

religijnej: »Pójdźcie do mnie wszyscy«..., a po drugiej stronie pną się dookoła modernistyczne kamienice i przerastają ku rozpaczy karmelitanek ich olbrzymi mur". Zamieszkaliśmy w jednej z tych kamienic zbudowanej w 1936 roku. Miałam do kaplicy sióstr bliżej, więc tam chodziłam po te pociechy religijne, tak nieodzowne w ciągle zmieniającej się sytuacji, w ciągłym niepokoju, zagrożeniu. Karmelitanki poznańskie 16 po przymusowym wysiedleniu przez władze pruskie w 1875 roku ze swego domu przy ul. Wieżowej przebywały w Krakowie. Powróciły do Poznania po I wojnie światowej w roku 1920 za zgodą ks. kardynała Dalbora i po krótkim pobycie przy ul. Kopczyńskiego nabyły od księżnej Marii Bogdanowej Ogińskiej na bardzo dogodnych warunkach nie duży budynek przy ul. Niegolewskich, który zaadaptowały na klasztor, rozbudowując go w późniejszym czasie. N owy klasztor został poświęcony w 1927 roku przez kardynała Augusta Hlonda. Natomiast po przebudowie nowy kościółek pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa poświęcił 30 września 1928 r. ks. bp Walenty Dymek. Wśród gości obecny był gen. Józef Haller.

Z klasztorem i kaplicą sióstr był związany wspaniały mówca i teolog ks. Aleksander Żychliński 17 , organizator i propagator pierwszych piątków miesiąca. 15 października 1940 r. siostry karmelitanki zostały zmuszone przez gestapo do opuszczenia klasztoru i wywiezione do Krakowa. Okoliczności towarzyszące wywiezieniu sióstr wiążą się z pewną historią. Na Łazarzu przy Niegolewskich mieszkała położna o dużej kompetencji, współpracująca z prof. Kowalskim (profesorem położnictwa i ginekologii Uniwersytetu Poznańskiego) pani Zapłacka 18. Córka jej wstąpiła do Karmelu w Poznaniu.

Pewnego jesiennego dnia do pani Zapłackiej zgłosił się wysokiej rangi oficer SS z prośbą o pomoc w porodzie żony, tłumacząc, że nie może znaleźć położnej niemieckiej. Poród był trudny, ale dziecko dzięki pani Zapłackiej zostało uratowane. Niemiec wyraził chęć rewanżu za życie swego dziecka. Pani Zapłacka, wiedząc już, że siostry mają być wywiezione do Krakowa, poprosiła, by zostały przesiedlone w sposób nie naruszający ich reguły. W wyznaczonym dniu podstawiono autobusy z zasłoniętymi oknami. Siostry mogły zabrać wszystkie swoje rzeczy. Niemiec dotrzymał obietnicy.

Pani Zapłacka była obecna przy wywózce. Wszystkie siostry, z wdzięczności wobec matki swojej współsiostry, odkryły twarze i wtedy pani Zapłacka zobaczyła swą córkę. Niemcy urządzili w pomieszczeniach klasztornych szkołę muzyczną.

W późniejszym moim życiu zawodowym wielokrotnie przemierzałam krużganki, refektarz, kaplicę, teraz zamienioną na salę wykładową, i klasztor zaadaptowany na szpital. Wspaniały był ogród, w którym odpoczywaliśmy w czasie dyżurów, i wirydarz, otoczony czworobokiem budynków - patio z szemrzącą niewielką fontanną. Nasza rodzina w 1941 roku była również zmuszona przez Niemców do opuszczenia mieszkania przy ul. Jarochowskiego, zbyt dobrego dla Polaków. Niemcy w sposób szczególny upodobali sobie Łazarz. Zamieszkaliśmy przy Schinkelstrasse (ul. Wroniecka) w pożydowskim mieszkaniu z mezuzą na futrynie drzwi i pluskwami, którym matka wydała bezpardonową wojnę.

GtOOzka-Wolny

W pielWszych dniach stycznia 1945 roku przybiegłam na Łazarz zobaczyć exodus okupanta z naszej łazarskiej dzielnicy. Całą ul. Marszałka Foeha ciagnęły ku dworcowi niemieckie rodziny obładowane bagażami. Dworzec i perony zapełnione były tobołami i ludnością czekającą z niecielpliwością na podstawienie kolejnego pociagu. A to był ostatni dzwonek, bowiem 6 stycznia w Swięto Trzech Króli padły pielWsze strzały w kierunku Cytadeli - front wschodni się zbliżał, zeszliśmy do piwnicy na kilka tygodni. Kapitulacja Niemców na Cytadeli nastąpiła 23 lutego 1945 r., chociaż Łazarz był już znacznie wcześniej oswobodzony. Nas jednak, nadal przebywających w pobliżu Cytadeli, od Łazarza dzieliły działania wojenne toczące się w śródmieściu. Pod koniec lutego wróciliśmy na ul. Jarochowskiego. Domy pradziadka już nie istniały. Zajęte przez Niemców w 1939 roku, potem opuszczone, w czasie srogich mrozów zimą 1940 roku uległy kompletnej dewastacji. Za bańkę spirytusu, zdobytą przez moją siostrę i ojca z cysterny Akwawitu pozostawionej bez nadzoru przy Grochowych Łąkach, rodzice zdobyli jakiś transport do przewiezienia ciężkich mebli. Wszystkie lżejsze i drobne rzeczy przewoziłyśmy z siostrą drewnianym wózkiem na czterech kółkach, zawsze w towarzystwie rodziców, bowiem po ulicach wałęsało się pełno skośnookiego żołdactwa. Ostatni nasz kurs wózkiem przypadł w godzinach popołudniowych w dniu 28 lutego. Wiozłyśmy selWisy - starą rodzinną porcelanę. Rodzice szli chodnikiem. Będąc już na , ul. Głogowskiej, minąwszy ul. Sniadeckich, usłyszałyśmy niesamowity gwizd i zostałyśmy podmuchem przygięte do ziemi. Cała nasza czwórka w popłochu schroniła się do bramy kamienicy nr 32. Widząc, że nic się dalej nie dzieje, ruszyliśmy w dalszą drogę. Pięćdziesiąt metrów dalej, przed wejściem do parku Wilsona zobaczyliśmy w jezdni olbrzymią WYlWę po pocisku. Późniejsze doniesienia prasowe mówiły, że był to strzał, oddany z Cytadeli przez uktywającego się tam jeszcze Niemca. Tereny po zabudowaniach pradziadkowych zajęły wojska radzieckie, a toty kolejowe tam przebiegające służyły im do wywożenia wszelkiego dobra "po germańcu", które początkowo gromadzili na terenach wystawowych.

PRZYPISY:

1 Konstanty Kośdński, Poznań w ubiegłym wieku, Książka jubileuszowa "Dziennika Poznańskiego" (1859-1909), "Dziennik Poznański" 1909, ss. 183-195.

2 G. Topolski, L. Trzeciakowski, Dzieje Poznania 1793-1918, T. II, Poznań 1934.

3 Szpital Dziecięcy im. Bolesława Krysiewicza w Poznaniu 1877-1977. Praca zbiorowa PWN, 1977, wydana z okazji stulecia szpitala, s. 28-30.

4 Bank Przemysłowców w Poznaniu 1861-1911, Publikacja wydana z okazji pięćdziesięciolecia banku nakładem Banku Przemysłowców, 1911, s. 48-49. s X. Józef Kłos, Pamiętnik Eucharystyczny, Wydawnictwo św. Wojciecha, 1913. Książka własna - dedykacja wskazuje na istnienie takiego stowarzyszenia 6 Ksiądz dr prałat metropolitalny Czesław Piotrowski (30.3.1814-16.10.1963) został pochowany na cmentarzu Gorczyńskim. 7 Nasi profesorowie: prof Bronisława Szczurkiewiczowa, polonistka i dyrektorka Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego, prof Jan Stoiński - historyk, późniejszy kurator okręgu poznańskiego, prof Zofia Krasińska-Załęcka - matematyka, chemia, fIzyka, prof

A. Doruch - matematyka, prof Karol Broniewski - śpiew i dyrygent chóru, który nie raz występował w radiu poznańskim, prezentując ludowe pieśni Wielkopolski, prof Piłatówna-Duczko - romanistka, uczyła jęz. francuskiego, mąż pani prof Duczko zginął w Katyniu, prof docent dr Julian Rzóska - biologia i nauka o człowieku. 8 "Horyzonty. Czasopismo Młodzieży Gimnazjalnej Poznań II" - styczeń, luty 1939.

Redaktor odpowiedzialny prof Stefan Bałucki, Wydawca - Koło Literackie przy Gimnazjum i Liceum im. A Mickiewicza. 9 Po I wojnie światowej przemianowano na Łazarzu niektóre nazwy ulic i parków: w 1929 roku ul. Głogowską na ul. Marszałka Focha, a w 1931 roku ul. Śniadeckich na ul. Waszyngtona.

10 Yj 2926 roku, W 150. rocznicę ogłoszenia niepodległości St. Zjedn. Ogród Botaniczny nazwano imieniem Wilsona. 11 Prof, dr Maria Paradowska udostępniła mi drzewo genealogiczne rodziny Schneiderów. Pragnęłam znaleźć związki rodzinne z moją prababką. Okres wakacyjny w Archiwum Archidiecezjalnym na razie uniemożliwił te dociekania. 12 Kromka prasowa parafii św. Michała Archanioła udostępniona mi przez ks. prob, kanonika Zygmunta Thimma, jak również relacja ustna uzyskana od ks. kanonika. 13 Stanisław Ossowski, Kościół w murach browaru, "Expres Poznański", 27 X 1994.

14 Poznaniowi przybyła nowa świątynia, Kronika prasowa parafii św. Michała Archanioła. 15 Andrzej Niesiołowski, Dookoła Karmelu, "Tęcza", VIlj1938, s. 8.

16 "Karmelitanki Bose w Polsce", z. N, Wydawnictwo Karmelitanek Bosych w Poznaniu, ul. Niegolewskich 23, s. 99-110. 17 "Ks. prałat ZycWiński, profesor poznańskiego Seminarium Duchownego, wybitny teolog i wielkiej świątobliwości kapłan zaproponował nam, aby w tym kościółku czci Serca Jezusa poświęconemu zaprowadzić całodzienną Adorację Naj św. Sakramentu w każdy pierwszy piątek miesiąca, zakończony po południu kazaniem i błogosławieństwem. Ks. Zych1iński ofiarował się nam głosić tu pierwszo piątkowe kazania. Tak więc kościół nasz stał się ogniskiem bardzo wielkiego i gorącego nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. W pierwsze piątki gamą się do nas Jego czciciele z całego Poznania", wyjęte z Kroniki Sióstr Karmelitanek z roku 1929 oraz z relacji siostry Magdaleny, przeoryszy Klasztoru w chwili obecnej.

18 Relacja ustna uzyskana od dr Barbary Wierusz, specjalisty ginekologii i położnictwa.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr3; Święty Łazarz dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry