ŻAL STRACONEGO CZASU z wiceprezydentem Poznania Jackiem Mayem rozmawia

Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr1; Budowniczowie i Architekci

Czas czytania: ok. 18 min.

MARIA KONIECZNA

J ak, po prawie ośmiu latach sprawowania funkcji wiceprezydenta Poznania, widzi Pan przestrzenne ukształtowanie tego miasta? - Odpowiedź na to pytanie musi mieć dwie części. W jednej przedstawię mój punkt widzenia jako wiceprezydenta, w drugiej - jako profesjonalisty. Zacznę od końca: z wykształcenia jestem architektem, z doświadczenia - planistą. Swoją karierę zawodową zaczynałem jako członek zespołu Miejskiego Biura Planowania Przestrzennego, potem byłem szefem zespołu opracowującego plan miejscowy dla śródmieścia. I myślę, że w zakresie planowania odnieśliśmy jakiś sukces. W 1994 roku Rada Miejska przyjęła plan ogólny zagospodarowania przestrzennego miasta. Wcześniej obowiązywał plan z 1975 roku, który zastąpił opracowania z 1966 roku. Oba sięgające czasów głębokiego komunizmu plany zakładały, że miasto będzie się rozwijało nad wyraz dynamicznie, a całe budownictwo dziewiętnastowieczne, czy nawet starsze, zostanie wymienione na piękne, nowe bloki, podobne do tych, które dziś widać na Piątkowie czy Ratajach. Pamiętam, że kiedyś z kolegami w biurze sprawdzaliśmy, jak wyglądałoby śródmieście, gdyby te założenia zrealizować. Specjalnie wyrysowaliśmy odpowiednią symulację i okazało się, że stojąc na krawędzi skarpy przy skrzyżowaniu ulicy Św. Marcin i Alei Marcinkowskiego można bez trudu dojrzeć Wartę. Taka była wtedy moda, a architektura, jak każda inna sztuka, jej podlega. Urbanistyka zresztą też. N owy plan z 1994 roku wnosi zupełnie nowe założenia, przewiduje bowiem, że miasto przestanie być dziurawione i prute trasami komunikacyjnymi, że będziemy się starać śródmieście, czyli to jądro miasta, wycerować. Centrum zamykać ma pierwsza obwodnica drogowa wzdłuż alei Niepodległości, Królowej Jadwigi, koryta Warty i ulicy Północnej. Drugi pierścień dróg wokół Poznania to ulice Hetmańska, Zamenhofa, Przybyszewskiego i Serbska, a w przyszłości być może także Lechicka. Przewidzieliśmy również połączenie unikatowego w Po

Maria Koniecznaznaniu krzyża zieleni z zielenią wzdłuż dróg łączących forty. Z tego ma powstać taki zielony, wielki pierścień. Zaawansowane są też prace nad szczegółowymi planami miejscowymi. Doczekały się go już m.in. poznańskie targi. N ato miast jeśli chodzi o mój punkt widzenia jako wiceprezydenta odpowiedzialnego za jakość tej przestrzeni, którą usiłujemy zagospodarować, to nie wiem, czy w XXI wiek wejdziemy z jakimiś znaczącymi sukcesami, które dawałyby powody do dumy i zadowolenia. Co prawda staramy się te standardy wymusić, ale samo organizowanie procesów inwestycyjnych jest bardzo czasochłonnym przedsięwzięciem i nie zawsze przynosi oczekiwane efekty. Muszę powiedzieć, że niestety największą dynamikę przejawiają organizacje handlowe, a te bardzo niechętnie patrzą na jakiekolwiek wymogi architektoniczne. Obiekt jest dla nich tylko opakowaniem dla technologii sprzedaży towarów. Chodzi im głównie o to, żeby zminimalizować nakłady i zmaksymalizować zyski. Myślę jednak, że kolejne powstające w Poznaniu obiekty są generalnie coraz lepsze. Ale sporo jeszcze brakuje do dobrego poziomu architektonicznego. Mam jednak cichą nadzieję, że to, co zbuduje Metro, choćby ze względu na skalę przedsięwzięcia, będzie lepsze od tego, co jest teraz we Franowie. Jajuż nie byłem zadowolony z pierwszego obiektu, który się tam pojawił, czyli z IKEA, Jumbo sprawy nie polepszyło. W przypadku Selgrosu udało się nam wymusić na inwestorze ten pasaż, choć, moim zdaniem, on też nie do końca spełnia warunki, które postawiliśmy. Mam też nadzieję, że nowe centrum, które powstanie koło Makro, będzie już ładniejsze, dwu-, trzykondygnacyjne. Sądzę, że uda się zmusić do tego inwestora. Dlaczego nie zrobiliście tego w przypadku Castoramy? - Osobiście nie jestem szczególnie zadowolony, że przy skrzyżowaniu ulic Murawa i Serbska powstaje parterowy obiekt, nawet jeśli ma on mieć podziemny parking. Może źle, że prywatny teren został sprzedany pod tak ogromną inwestycję.

Ale niestety plan zagospodarowania przestrzennego nie nakłada żadnych wymogów związanych z funkcjami przedsięwzięcia i inwestor dowolnie je planuje, opierając się na bardzo ogólnych założeniach. Z planu wynika tylko, że w danym miejscu mają stanąć obiekty handlowe. Nic poza tym miasto nie może narzucić. To są słabości istniejących planów i stąd też potrzeba planów szczegółowych, w których będzie można poczynić nawet dość precyzyjne zastrzeżenia. Ale miasto musi jakoś prowadzić swoją politykę inwestycyjną.

-1 tak jest. Czasami inwestor po prostu rezygnuje z przedsięwzięcia, a czasami w wielkim mozole wypracowujemy kompromis. Niekiedy jest on bardziej udany, a niekiedy mniej. Przyznam, że ta Castoramajest akurat przykładem takiego mniej udanego kompromisu, ale nie jest też taką kompletną katastrofą, jak to niektórzy usiłują miastu wmówić. W mieście buduje się niewiele. Kiedy doczekamy się w Poznaniu biurowców i centrów handlowych na europejskim poziomie? - Rozmów jest wiele, ale efektów rzeczywiście mało. Różne instytucje i osoby sprowadzają partnerów na rozmowy, wielu przyjeżdża samych i gdyby ilość

Ryc. 1. Centrum kongresowe pi. Andersa (arch. arch. E. i S. Sipińscy)spotkań przełożyć na efekty materialne, to moglibyśmy być dzisiaj z Poznania dumni. Brakuje konkretnych deklaracji finansowych, a pośrednicy inwestycyjni nie są zbyt skuteczni. Na przykład dyskusje nad sposobem finansowania biurowca World Trade Centrę, który ma powstać na placu Andersa, trwały trzy lata. W 1992 roku założyliśmy spółkę z firmami francuskimi, która miała zbudować hotel przy ulicy Towarowej. Partnerzy finansowi zmieniają się co chwilę, a hotelu ciągle nie widać. To wskazuje, że inne podmioty też mają kłopoty z pozyskaniem poważnych partnerów i nie jest to winą Zarządu Miasta, jak niektórzy twierdzą. Są jeszcze inne okoliczności, które nie sprzyjały tak dynamicznemu jak w Warszawie rozwojowi budownictwa. Ostatnio na przykład wydaliśmy ogromne pieniądze na budowę Poznańskiego Szybkiego Tramwaju. W tym samym czasie Warszawa budowała metro z pieniędzy centralnych. Dzięki temu tam było więcej środków na uzbrojenie, infrastrukturę, które w dużej mierze warunkują sprzedaż gruntów. My mieliśmy więc stratę już na starcie. Studnią, do której wpadają miejskie pieniądze, jest w tej chwili choćby Centralna Oczyszczalnia , S cieków. Z takich powodów brakuje pieniędzy np. na przygotowanie gruntów pod inwestycje. Czy, Pana zdaniem, inwestorów zniechęca brak uzbrojenia działek? - Może nie tyle chodzi tu o uzbrojenie, ale o przekonanie, że miasto jest na tyle zasobne, że będzie w stanie interweniować i wyłoży pieniądze na miejskie

Maria Koniecznaprzedsięwzięcia, gdy pojawi się jakiś problem. Inwestorów plany trzyletnie nie przekonują, a nawet zniechęcają. Zwłaszcza chodzi tu o inwestorów niezdecydowanych, a przecież takich jest więcej. Wyjaśnieniu tych wątpliwości i sytuacji poszczególnych działek w mieście mają służyć właśnie miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Dzięki nim potencjalny inwestor dowie się, jakie są nasze wobec niego oczekiwania i czego może się spodziewać z naszej strony. Duży inwestor zaryzykuje, ale mniejszy będzie się w przypadku jakichkolwiek niedomówień obawiał kłopotów. Tak było na przykład ze sprzedażą gruntów we Pranowie - na wniosek Zarządu Rada zgodziła się przeznaczyć pieniądze pozyskane ze sprzedaży tych terenów na budowę fragmentu trzeciej ramy komunikacyjnej i infrastruktury. W innym przypadku tego gruntu nie udałoby się miastu tak dobrze sprzedać.

Nikt przecież nie kupi drogiego terenu, do którego nie ma dojazdu, a podciągnięcie kolektora wymaga olbrzymich inwestycji. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że na razie przynajmniej nie ma tylu inwestorów chętnych do robienia interesów w Poznaniu, żeby można było spośród nich wybierać tego, który przyjmie najtwardsze warunki. Do tej pory, mimo organizowanych przez miasto przetargów, nie udało się wyłonić inwestora, który zagospodarowałby pod budowę hotelu tak atrakcyjny teren, jakim jest narożnik ulic Roosevelta i Dąbrowskiego. A to przecież działka w pełni uzbrojona. Zgłosiło się dwóch chętnych, ale ich oferty przygotowane były w sposób amatorski, wręcz dziecinny. W Warszawie osiem, dziewięć lat temu pojawiły się filie wszystkich większych firm developerskich i dziś opanowały już tamtejszy rynek. Teraz developerzy wiedząjuż doskonale, jak rozmawiać z władz mi i w co inwestować. Ostatnio zaczęli też intersować się Poznaniem i brać udział w przetargach. I tak przeznaczony pod budownictwo mieszkaniowe i hotel teren przy ulicy Mostowej, u przyczółka mostu Rocha, kupiła firma developerska z Kielc Echo Investment. Ta firma ma już parę lokalizacji w Warszawie i na tyle duże doświadczenie, że jest w stanie nawiązać dialog. Moim zdaniem w Warszawie koniunktura pomału się przegrzewa - ceny kupna czy najmu zbliżone są do cen zachodnioeuropejskich, choć usługi czy siła robocza są tutaj ewidentnie tańsze. O tej przewidywanej bessie na warszawskim rynku nieruchomości mówiło się już podczas ubiegłorocznych targów inwestycyjnych w Cannes. Cały czas mam nadzieję, że zacznie się w końcu budowa biurowca na placu Andersa. Ma ona ruszyć pod koniec pierwszego półrocza tego roku. Prawdziwy boom inwestycyjny dla Poznania przewiduję jednak dopiero za około dwa lata. Teraz koncentrujemy się na przygotowaniu terenów pod względem formalno-prawnym. Myślimy tu o takich terenach, jak te, które jeszcze na razie zajmuje Wytwórnia Wyrobów Tytoniowych czy tereny wojskowe przy ulicy Ułańskiej i Grottgera. N owe możliwości stwarza też perspektywa wyprowadzenia za granice Poznania Pozmeatu. Pojawią się więc nowe pola inwestycyjne i będzie się mogło na nich coś dziać. Ale na te pola muszą wejść wyspecjalizowane jednostki.

Ryc. 2. Projekt koncepc ny kompleksu biurowo- hotelowo- handlowego u zbiegu ulic Zwierzynieckiej, Bukowskiej, Roosevelta i Zeylanda.

Ważne są też przedmieścia. Zarząd podjął decyzję o zakupie 70 ha gruntów w Strzeszynie, korzystając z prawa pierwokupu. Teraz prowadzimy rozmowy z PGO Naramowice i z Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa, żeby pozyskać dalsze tereny, które, naszym zdaniem, wydają się atrakcyjne dla inwestorów. Miasto zamierza je uzbroić, podzielić na działki i sprzedać. Moim zdaniem miasto nie powinno raczej wchodzić w spółki z innymi firmami. Taka formuła jest dopuszczalna tylko wtedy, gdy chodzi o szczególnie ważne dla miasta inwestycje, które przerastają możliwości lokalnego budżetu, takie jak na przykład kompleks biurowo-hotel owo-handlowy w miejscu kina Bałtyk. Wtedy przystąpienie miasta do spółki jest po prostu opłacalne. W innych wypadkach miasto powinno zajmować się działalnością organizatorską, bo to jest trudne, a nie gospodarczą, bo urzędnik nigdy nie będzie tak sprawny, jak przedsiębiorca czy biznesmen. Ponadto zawsze w takich sytuacjach rodzą się podejrzenia, że ktoś z kimś się dogadał. Zadaniem miasta jest tylko animowanie tych działań. Jak Pan sobie wyobraża centrum miasta i jakie są perspektywy zabudowy terenu przed Teatrem Polskim? - Działka przed Teatrem Polskim to serce miasta i trzeba być niezwykle ostrożnym w podejmowaniu decyzji. Sprawa jej zabudowy jest dyskutowana już od około czterech lat. Ale my też mamy wymagania wobec potencjalnego inwestora. Oczekujemy, że jeżeli się tu ktoś pojawi, to będzie zdolny stworzyć raczej salon miasta na scalonych gruntach. Myślimy tu o pasażu z ekskluzywnymi sklepami, takimi jak Cartier, knajpkami, który z definicji byłby przeznaczony dla lepiej sytuowanej klienteli. Nie powinno natomiast być w tym miejscu McDonalds'a. Osobiście uważam, że fajnie jest mieć w Poznaniu Pizza- Hut, ale nie jestem szczególnie zadowolony, że ona jest w dawnym "Smakoszu". Mniej by mnie bolało, gdyby Pizza- Hut była na przykład w ciągu Alfy. To samo dotyczy McDonalds'a. Miasto powinno mieć swój porządek.

Maria Konieczna

W związku z tym byłem też zwolennikiem bardziej kompleksowej modernizacji Arkadii. Optowałem raczej za wyczyszczeniem jej i zorganizowaniem przetargu na człowieka - instytucję, który zmodernizuje całość i zrobi z tego obiekt, który będzie na odpowiednim poziomie użytkowany w całości, a nie tylko w jakiejś części. Być może nie stało Zarządowi odwagi, żeby to zrobić, a być może trochę baliśmy się, że nie znajdzie się jeszcze odpowiedni partner i obiekt będzie niszczeć i straszyć. A nas też się rozlicza z tego, czy wszystko w mieście jest zagospodarowane, czy nic nie straszy jakimiś pustymi oczodołami. Aja myślę, że czasami lepiej, żeby trochę postraszyło, bo być może efekt końcowy byłby lepszy, niż takie remontowanie po kawałku przez nowych najemców. Kiedy możemy spodziewać się w Poznaniu nie tyle Cartiera, ale po prostu przyzwoitych domów towarowych, takich jak warszawska Panorama czy Promenada? - Budowa dwóch obiektów rozpocznie się jeszcze w tym roku. Pomagamy inwestorowi niemieckiemu dogadać się z Browarami w sprawie starego budynku przy placu Andersa, bo mu bardzo ciężko te negocjacje idą. Miasto też chciało go od Browarów Wielkopolski kupić i przekształcić w zespół handlowo-usługowy. Niestety, nie udało się. Poza tym kilka lat temu zaczęliśmy namawiać inwestorów do wybudowania Domu Kupiectwa Poznańskiego w miejscu dzisiejszego pasażu MM, przy skrzyżowaniu Alei Marcinkowskiego i ul. Św. Marcin. Poznańscy kupcy i handlowcy chcą się przeprowadzić do bardziej eksponowanych wnętrz, ale wielu z nich brakuje odpowiedniego kapitału. Wiele lat temu zeszli do piwnic, suteren, bram i boksów, i teraz już wyjść z nich nie potrafią, a i z konkurencją zmierzyć się nie mogą, bo nie mają środków. Spółka - zresztą akurat z udziałem miasta - Kupiec Poznański, która planuje zabudowę części placu Wiosny Ludów, też jest na etapie przygotowania inwestycji, zaawansowanym, ale jeszcze nie w fazie realizacji. U dało się natomiast namówić prywatnego inwestora do zbudowania bardzo przyzwoitego, dwupoziomowego sklepu "Piotr i Paweł" z podziemnym parkingiem na 100 aut. Mnie szczególnie cieszy, że w tym przypadku jest polski inwestor, polski projekt - a więc okazuje się, że można, że potrafimy. Mam nadzieję, że takie inicjatywy zachęcą kupców poznańskich do działania. W mieście kiepsko jest też z miejscami do parkowania... - Cały czas czekamy na inwestora, który wybuduje dwa, trzy parkingi wielopoziomowe o pojemności około tysiąca miejsc postojowych każdy. Szukamy też chętnych do wybudowania parkingu pod placem Wolności, bo tam w godzinach szczytu nie da się zaparkować. Niestety, żadna firma nie chce się na razie zdecydować na wyłożenie własnego, niemałego przecież kapitału. Być może Zarząd oczekuje zbyt wiele. Wybudowanie parkingu ijego utrzymanie kosztuje przecież ogromne pieniądze, a i tak z pewnością miasto chciałoby jeszcze mieć udział w zyskach? - Oczywiście, że inwestorzy liczą, ile będzie ich to kosztowało - o takich przedsięwzięciach zawsze decyduje rachunek ekonomiczny. Według naszych wyliczeń nakłady związane z budową parkingu pod placem Wolności powinny zwrócić się po 30 latach. A nasze banki dają kredyty najwyżej na 15 lat. Kłopoty ze znalezieniem inwestora to splot wielu czynników.

Ryc. 3. Projekt budowy domu towarowego przy ul. Pólwiejskiej (arch. W. Kolesiński).

A czy kłopoty z podjęciem ostatecznych decyzji przez inwestorów nie są związane z tym, że miasto chce za dużo? - Nie, nie jesteśmy zbyt pazerni - 12 proc. udziałów w spółce, która buduje biurowiec czy hotel, to naprawdę nie jest dużo. W spółce, która ma wybudować duży handlowo-biurowy obiekt w miejscu obecnego kina Bałtyk miasto w zamian za grunt miało apetyt na ok. 20 proc. udziałów. Przy planowanych nakładach inwestycyjnych rzędu 50 min. dolarów z prostego wyliczenia wynika, że metr kwadratowy działki wyceniony został na kilka tysięcy dolarów. Czy w tym nie ma przesady? - Nie wiem, czy w tym jest jakaś przesada czy nie, ale wiem, że spółkę z takim udziałem miasta założyliśmy. Tylko, że ciągle nie ma efektów jej działania... - To nie jest nasza wina. Powodem przedłużenia się tej całej procedury było to, że Bank Gdański został partnerem BIG Banku, a BIG Bank Gdański SA, mimo wcześniejszych zapewnień i obietnic, po fuzji zrezygnował z finansowania przedsięwzięcia. I gdyby nowy partner belgijski Cocefi nie był silny finansowo, i nie wykupił nieruchomości będącej wkładem Banku Gdańskiego, to pewnie byśmy się rozstali z niczym. Teraz jest dwóch zdecydowanych partnerów: Cocefi i miasto, i sądzę, że budowa w końcu się rozpocznie. I nadal mamy tyle samo udziałów, co poprzednio - nic nie opuściliśmy. To nie jest tak, że mówimy: chcemy mieć 20 proc. i nie opuścimy ani procentu. My szacujemy, jaki dochód roczny jest w stanie przynieść dana inwestycja. Wliczamy do tego koszty budowy, spłaty kredytu, a potem w oparciu o te wyliczenia negocjujemy z partnerem ostateczną umowę. Kłócimy się tylko wtedy, gdy uważamy, że nie możemy zejść poniżej pewnego poziomu, bo spółka przestałaby się nam opłacać. Nie dosyć że byśmy kogoś uzbroili w grunt, to jeszcze nie mielibyśmy jakiegokolwiek wpływu na żadne decyzje związane choćby ze sprzedażą terenu innemu właścicielowi.

Maria Konieczna

Dlatego na ogół dbamy, żeby mieć w spółkach blokującą ilość głosów na zebraniu udziałowców lub akcjonariuszy. Załóżmy, że tym razem negocjacje się powiodły. Ale co będzie, jeśli przyszły inwestor będzie mniej zdeterminowany? - Zawsze jesteśmy skłonni negocjować nasze warunki. Oferujemy też ulgi w podatku od nieruchomości. Jesteśmy nawet skłonni partycypować w kosztach. Na przykład ze względu na plany budowy Giełdy Rolno-Ogrodniczej miasto wyłożyło nie małe pieniądze na infrastrukturę. Z kolei w przypadku fabryki gumy do żucia amerykańskiego koncernu Wrigley's namówiliśmy Amerykanów, żeby wyłożyli pieniądze na uzbrojenie, a w zamian zobowiązaliśmy się nakłonić kolejnego inwestora w tej okolicy do zwrócenia im części poniesionych kosztów. Jak jest poważny i zdecydowany inwestor, to wstępne rozmowy i ustalenia idą błyskawicznie. Nie zgadzam się więc z sugestią, że oczekiwania miasta są za wysokie. Uważam, że one są po prostu uczciwe - nie próbujemy żadnego inwestora wykorzystać, ale też nie lubimy, gdy inwestor próbuje wykorzystać nas. Może dlatego tych paru mniej poważnych inwestorów zrezygnowało. Bo proszę wziąć pod uwagę, że w każdym przypadku w grę wchodzą duże pieniądze i jeżeli gdzieś można zrobić interes łatwiej, jeżeli można gdzie indziej namówić władze miasta na darmowy teren lub inne ulgi czy świadczenia, to każdy inwestor to zrobi. Ja może tak się upieram przy niektórych kwestiach, ponieważ nie chciałbym być posądzany o to, że dałem się namówić do transakcji niekorzystnych dla miasta, bo byłem niekompetentny. Wszystkie zarzuty pod adresem swojej osoby jestem w stanie znieść, ale tego - nie. A poza tym często tak się zdarza, że udaje się wynegocjować więcej, niż się z początku wydaje. Tak było na przykład z budową dworca autobusowego przy stacji ESSO na rondzie Środka. N awet pracownicy ESSO nie wierzyli, że uda nam się naciągnąć koncern na budowę tego terminalu. Oczywiście mogliśmy negocjować inaczej, ale się uparliśmy i twierdzę, że ten upór miastu się opłacił. Wiele osób za ten pomysł mnie krytykowało. Dopiero jak dworzec powstał, to głosy krytyki umilkły i okazało się, że nie jest tak źle. I myślę, że w przyszłym roku powstanie w ten sam sposób podobny terminal autobusowy przy rondzie ratajskim. Wybuduje go British Petroleum. Opracowuje Pan program mieszkaniowy dla miasta Poznania. Jakie będąjego założenia? - Tak, program to będzie moje opracowanie autorskie. Korzystam przy tym z wielu materiałów, które na zlecenie miasta powstały. Nikt ich wcześniej nie umiał do końca złożyć w całość. Swego czasu przedstawiłem Radzie założenia do tego programu i straszliwie mnie wszyscy skrytykowali. Sądziłem, że może w to miejsce powstanie coś innego, ciekawego, ale nie powstało nic. W tym czasie z kolegami z Samorządnej Wielkopolski ogłosiliśmy program modernizacji terenów zabudowanych barakami i znowu nici. Rada nie była ani za, ani przeciw - ot, taka milcząca obojętność. Uważam, że takie opracowanie mogłoby pomóc w rozwiązaniu wielu problemów.

Program będzie zawierał zarówno to, co dotyczy przekształceń istniejącej struktury, politykę remontową i budowlaną. Na razie nikt w Poznaniu tak naprawdę nie podjął decyzji o przekształceniach własnościowych, a to, co się w tej chwili dzieje, to tylko namiastka prywatyzacji. Znajdzie się tam też propozycja polityki związanej z gruntami - które tereny miasto powinno zbroić i sprzedawać, a które nie, a także techniczne kwestie związane z polityką wobec TBS-ów. Nie wiem, czy Rada ten program przyjmie, czy go odrzuci. Zobaczymy.

Wiele jest zarzutów pod adresem miasta w związku z planami budowy TBS-ów przy ulicy Murawa, bo koszty budowy metra kwadratowego powierzchni są znacznie wyższe niż w firmach budujących mieszkania na sprzedaż - ok. 3 tys. zł. A przecież to miało być budownictwo tanie? - Koszty są wyższe, bo lokalizacja TBS wymusiła np. konieczność zbudowania parkingów podziemnych. Także wysokie standardy wykończenia podrażają koszty, ale za to w przyszłości, dzięki dobrej izolacji mieszkań, nieduże będą opłaty choćby za ogrzewanie. Jeśli wziąć pod uwagę te wszystkie czynniki, to okaże się, że koszty wcale nie są aż tak duże. Tym bardziej że połowa kosztów budowy zostanie sfinansowana z umarzalnego kredytu. Wtedy koszt metra kwadratowego wyniesie nas tylko 1500 zł. Poza tym czynsz w tym bloku lokatorzy zapłacą wyższy niż w blokach o niższym standardzie. Uważałem więc, że ta oferta była korzystna dla miasta. Pod jednym wszakże warunkiem - TBS-y muszą zacząć żyć własnym życiem, nie mogąjuż dłużej żyć na garnuszku miasta. Czy, Pana zdaniem, należy remontować stare, rozpadające się miejskie kamienice? - O tym też powinien decydować rachunek ekonomiczny. Jestem zdania, że jeżeli cośjest dla miasta mało opłacalne, to powinno zostać sprzedane. Ale nie na wariata, razem z lokatorami. Jest cały szereg innych wariantów rozwiązania tego problemu, mniej kontrowersyjnych społecznie. A co zrobić z dzikimi dobudówkami przy oficynach, z garażami i kioskami na podwórkach, które w ostatnim czasie wyrosły na przydomowych ogródkach? - Ten problem jest bardzo drażliwy społecznie. Trzeba próbować to zmieniać, ale nie można tego robić na siłę, bo taka akcja byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Miasto z kolei też nie dysponuje argumentami, które mogłyby zachęcić właścicieli do wyburzenia tego, w co zainwestowali i namówić do wybudowania np. kawiarenki. Podatek od nieruchomości nie jest tak dolegliwy, żeby zwolnienie z niego zachęciło do tego typu decyzji. Jak Pan ocenia architekturę Poznania w ogóle i to, co w tej chwili jest tu budowane? - Do tej pory w Poznaniu nie ma (i nigdy nie było) żadnych fajerwerków architektonicznych. Zdarzały się obiekty udane, ale w sumie niewiele się o nich mówiło. Pewnym ewenementem była chyba tylko hala Arena (arch. Turzeniecki) i Okrąglak (arch. M. Leykem), który wyraźnie wyróżnia się na tle architektury miasta i stał się nawet jego symbolem. Kiedyś poznańska architektura trafiła do podręczników dzięki wieży Poelziga, która została częściowo wyburzona. Naszemu uporowi należy zawdzięczać, że udało się namówić targi do jej restauracji i uzyskano piękny obiekt. Być może znane sąjeszcze romański kościół św. Jana Jerozolimskiego, Katedra, Ratusz, Fara.

Maria Konieczna

Ryc. 4. Makieta budynku mieszkalno-usługowego w osiedlu Chartowo (arch.

arch. K. Frąckowiak, A. Kornecka, St. Mikołajczak, K. Weiss)

Poza tym w annałach architektury nic się nie zapisało. To miasto nie miało nigdy szczęścia do tego typu obiektów. Nowa część Akademii Muzycznej? - Jest to obiekt dobrze zaprojektowany, ale znacznie ciekawszy od środka niż od zewnątrz. Przestrzenie wewnątrz są pootwierane na te fantastyczne okoliczne widoki: forum cesarskie, czyli przestrzeń między Zamkiem, Operą a Uniwersytetem, z perspektywą ulicy Św. Marcin z drugiej strony. To jest obiekt, który ma swoje smaczki i klimaty, ale generalnie nie powiem, żeby powalał na kolana. On jest po prostu dobrze kulturalnie wpisany w miejsce dla niego przeznaczone.

Zresztą może więcej nie potrzeba. N a razie trudno oceniać, bo przecież stoi dopiero połowa jednego skrzydła, a to skrzydło to zaledwie połowa planowanej rozbudowy. Fakt, że jest to akurat fragment najbardziej eksponowany. Wydaje mi się, że można było wykorzystać do jego budowy materiały, które będą się dobrze starzeć w tym otoczeniu. Jak będzie - zobaczymy. Jeśli natomiast chodzi o budownictwo mieszkaniowe, to powinno ono wpisywać się w otoczenie. Domy muszą charakteryzować się bardzo dobrą architekturą, ale nie każdy chce mieszkać w budynku, który szokuje. Większość z nas woli porządne, czyste, dobrze utrzymane kamienice z zielenią za oknem i miejscem do zaparkowania samochodu. I muszę powiedzieć, że pod tym względem trochę się w Poznaniu ruszyło, a to, co powstaje, jest niezłe. Myślę tutaj zarówno o Unii Wspólnego Inwestowania na osiedlach piątkowskich, jak i o Atanerze, który sukcesywnie zabudowuje działkę po działce na Jeżycach. I generalnie na efekty nie można narzekać, choć w tej chwili - z uwagi na to, że wszystkie projekty robi ten sam zespół - jest już w tej dzielnicy za dużo pomysłów architektonicznych. Intensywnie działa spółdzielnia "Wielkopolanka" . Słyszałem i pochlebne, i bardzo negatywne opinie dotyczące architektury wybudowanych przez nią nowych domów przy ul. Serafitek. Niektórzy są zdania, że w tym miejscu powinno powstać coś spokojniejszego, bo domy te za bardzo przypominają wzburzone morze. Trzeba się zastanawiać, czy taka powielona formuła willi miejskiej sprawdza się w tak gęstej zabudowie. Sądzę, że chyba nie do końca. Boleję też strasznie nad tym, co się stało na Rynku Wildeckim - do starej łaźni został doklejony wysoki, pięciokondygnacyjny budynek i nie wygląda to najzręczniej. Nie jest to dobry przykład zgrania nowej architektury ze starymi zabudowaniami. Z pewnością sytuacja w tym akurat przypadku zmieni się na lepsze, gdy zostanie uzupełniona cała pierzeja, łącznie z narożnikiem, ale i tak wyraźnie widać, że w tym miejscu istotniejsza była maksymalizacja zysku z wynajętej powierzchni niż chęć wpisania się w krajobraz. To jest, moim zdaniem, najważniejsze. Dlatego też nie chciałbym, żeby wyburzono starą gazownię i w to miejsce zbudowano jakiś nowy zespół architektoniczny. Ta stara gazownia ma przecież swoje miejsce w pejzażu Poznania. Trzeba więc usunąć tylko niektóre obiekty, a w ich miejsce postawić coś, co pasuje do reszty. Moim zdaniem to jest jedyna droga rozbudowy Poznania, inneJ nIe ma. Co przez te lata udało się zrobić, a co trzeba uznać za ewidentną porażkę? - Przede wszystkim udało się zmienić sposób myślenia o mieście. Kiedyś były pomysły, że Poznań, jako metropolia, może się swobodnie rozwijać wzdłuż osi północ-południe, aż do Czerwonaka i dalej. Był przecież nawet pomysł połączenia Owińsk z centrum szybkim tramwajem. Na południu miasto miało sięgać Wir, czyli praktycznie krawędzi Wielkopolskiego Parku Narodowego. Całość miały łączyć czteropasmowe jezdnie, po których bez trudu będą hulały samochody. Myślę, że to miasto takich metropolitalnych przeobrażeń by nie zniosło. Efekty tych pomysłów widać do dzisiaj w centrum, mimo że nikt się do nich nie chce przyznać. Na szczęście tę tendencję udało się odwrócić. Podjęto próby przywrócenia Poznaniowi pewnych funkcji, które kiedyś zostały utracone. To jest sukces. Ale żeby ten sukces był pełniejszy, potrzeba jeszcze wiele pracy nad odtworzeniem pewnych walorów, które były przez naszych dziadów wykorzystywane, a później przez ojców - zapomniane. Teraz my próbujemy odtworzyć to miasto sprzed kilkudziesięciu lat, z kąpieliskami nad Wartą, miejscem rozrywek i relaksu przy Drodze Dębińskiej. Chciałbym, żeby udało się zagospodarować chociażby tereny nadwarciańskie, żeby poznaniacy chodzili na spacery nad rzekę i odwiedzali zapomniany park Szelągowski czy tereny położone w okolicach

Maria Konieczna

mostu Królowej Jadwigi. Teraz próbujemy te funkcje rekreacyjno-sportowe zrekonstruować, przeznaczając ponad 20 ha miejskich gruntów na Wielkopolski Park Rozrywki u zbiegu ulic Droga Dębińska i Dolna Wilda.

Chcemy też wzbogacić zachodni klin zieleni. Zaczyna się on w parku Wodziczki, ciągnie poprzez Sołacz i park Sołacki, dalej przez Golęcin, Rusałkę aż do Strzeszyna i Kiekrza. Z jednej strony jest na tym terenie trochę obiektów rekreacyjno-sportowych, ale z drugiej strony jest chyba dla wszystkich oczywiste, że ta zieleń nie jest jeszcze do końca wykorzystana. Niestety, mimo różnych pomysłów nie ma dotąd żadnego spójnego programu wykorzystania tych terenów. Gdyby w 1992 roku udało nam się przeforsować pomysł budowy pola golfowego przy ulicy Koszalińskiej, to moglibyśmy mieć dosyć unikalny, nawet jak na skalę europejską, kompleks rekreacyjny w samym niemal mieście. Potrzebny byłby jeszcze hotel, choćby taki, jak ten, którego budowa planowana była przy ulicy Niestachowskiej, w pobliżu Golęcina. Z jednej strony stosunkowo blisko centrum, a zarazem niedaleko na Wolę, gdzie można wsiąść do bryczki albo na konia, pojechać nad Jezioro Kierskie, popływać łódką, a potem wieczór spędzić w którymś z okolicznych pałacyków. A jak ktoś jest maniakiem uciech cywilizacyjnych, to jeszcze mógłby się pościgać na Torze Poznań. Także tor na Malcie ma szansę przyciągnąć do Poznania gości, a może bardziej sportowców i działaczy sportowych. Poznań jest i będzie raczej miastem biznesu niż miejscem atrakcji turystycznych. Sama Lednica i Gniezno nie wystarczą. Uważam jednak, że już sam fakt uzmysłowienia sobie możliwości tego miasta jest sukcesem. A porażką jest oczywiście to, że nie udało nam się dotąd przyciągnąć inwestorów. Do dzisiaj nie znaleźliśmy żadnego poważnego partnera, który zechciałby budować hotel, mimo że odwiedzili nas przedstawiciele praktycznie wszystkich firm. Sprawy nie uratowały bardzo dobre notowania Poznania w rankingach oceniających atrakcyjność inwestycyjną polskich miast. Okazuje się jednak, że ciągle ta atrakcyjność inwestycyjna Poznania nie jest wystarczająca. Zwłaszcza jeśli chodzi o branżę hotelarską. Kiedyś przedstawiciel jednego z potencjalnych inwestorów w tej branży wyliczył na podstawie "IKS"-a, że w Poznaniu znaczące imprezy odbywają się przez 105 dni w roku. Sprawdził też, że w tym czasie brakuje miejsc w poznańskich hotelach, ale w pozostałe dni roku zajęta jest tylko połowa pokoi. Z wyliczeń jego księgowych wynikało, że to za mało, by nakłady poniesione na budowę hotelu miały szansę się zwrócić. I hotel nie powstał. By zmienić tę koniunkturę, nie wystarczą same targi. Stąd pomysł budowy w Poznaniu centrum kongresowego, które dawałoby szansę zorganizowania na przyzwoitym, europejskim poziomie spotkania np. dla 450 lekarzy anestezjologów. Ale kongresu nie da się zorganizować, jeśli w mieście nie będzie gdzie tych 450 ludzi przenocować.

- Pod tym względem w Poznaniu nie jest tak źle. Jest przecież i hotel Merkury, i hotel Polonez, i hotel Poznań. W ostatnim czasie wybudowano też cały szereg mniejszych hoteli: Vivaldi, modernizowany hotelik na Woli, Dorian czy choćby bez przerwy obłożony Park Hotel. Poza dniami targowymi nie ma więc problemu, żeby przenocować w Poznaniu 200, 300 czy nawet 400 osób.

Ryc. 5. Park Hotel- Malta (arch. Mikuła)

Ajeśli się to zacznie dziać, z pewnością znajdą się inwestorzy, którzy stwierdzą, że warto zainwestować w kolejny hotel o wysokim standardzie, bo tych dni imprezowych będzie więcej. Rozwojowi miasta bardzo szkodzi niewiele lotniczych połączeń międzynarodowych. Wbrew pozorom ma to znaczący wpływ na wiele decyzji ekonomicznych.

Jacek May -lat 42. Wiceprezydent Poznania od 1990 roku. Ukończył poznańskie Technikum Budowlane przy ul. Rybaki i Wydział Architektury Politechniki Poznańskiej. Po studiach, w 1982 roku, rozpoczął pracę w Miejskim Biurze Planowania Przestrzennego. W latach 1986-88 pracował w Wydziale Gospodarki Przestrzennej Urzędu Wojewódzkiego. W tym samym czasie miał też prywatną firmę architektoniczną. W Urzędzie Miejskim zatrudniony jest od 1989 roku, przez pierwszy rok był zastępcą architekta miejskiego. Żona Barbara. Ojciec 14-letniej Weroniki, 12-letniego Tomasza i 9-letniego Piotra.

Mieszka na poznańskim Grunwaldzie.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr1; Budowniczowie i Architekci dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry