MIASTO ZMARNOWANYCH SZANS z Jerzym Buszkiewiczem, architektem, rozmawia

Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr1; Budowniczowie i Architekci

Czas czytania: ok. 15 min.

ROMAN ZIELIŃSKI

L udzie, którzy nie mają marzeń, nigdy do niczego nie dojdą. Architekci są wyjątkowymi osobnikami, bo permanentnie mają marzenia. Fruwają znacznie wyżej niż inni. Jeżeli z tych marzeń są w stanie zrealizować jedną dziesiątą, to i tak są szczęśliwi. A jeśli jeszcze z tego ułamka połowa spraw jest akceptowana społecznie, to znaczy, że wypełnili swoje przeznaczenie życiowe.

Konkursowa klęska

Obecnie nie ma już zawodowców, którzy pracują samodzielnie. Zawsze robi się opracowania w teamie. W każdym zespole jest lokomotywa, którą później się pokazuje jako osobę przewodzącą sprawie. O niej się pisze. Podczas gdy tak naprawdę, dwie trzecie pracy to jest praca zespołowa. Praca zespołowa jest odpowiedzią na zadany temat. Na zamówienie inwestorskie. Najpierw się marzy. Potem przelewa się marzenia na papier. Następnie się je realizuje. W ten sposób się pracuje. Opracowania konkursowe przygotowywane są wówczas, gdy miasto lub dany inwestor nie wie, co ma zrobić lub oczekuje odpowiedzi na zadany temat od więcej niż jednego architekta. Wefekcie końcowym opracowanie wybrane w drodze konkursu ma być przedmiotem oceny w dwóch aspektach: wyboru najlepszego zespołu i najlepszej merytorycznej odpowiedzi na zadane pytanie. Do każdego tematu staje kilka, a nawet kilkanaście zespołów, w każdym zespole jest przeciętnie pięć osób, każda straci na projekt co najmniej trzy miesiące, do tego trzeba dodać wydane pieniądze i cały pakiet spraw towarzyszących takiemu przedsięwzięciu. W swoim archiwum przechowuję skróconą listę opracowań konkursowych.

Znajduje się w tym wykazie ponad 70 prac przygotowanych dla miasta Poznania od 1947 roku. Nie będę mówił o swoich pracach. Chcę pokazać inne, ciekawe

projekty robione dla miasta. Choć przyznaję, w niektórych bezpośrednio "maczałem palce", zaś wszystkie pamiętam, widziałem, oceniałem. Opracowania te dotyczą różnych tematów. Co z tych marzeń zostało zrealizowane? I tu się zaczyna klęska! Tu tkwi jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego Poznań to miasto straconej szansy! Gdyby dwie trzecie tego materiału, który zawiera ów rejestr, zostało wdrożone, to Poznań dzisiaj by błyszczał. Nie byłby "pipidówką"! Nie byłby miastem prowicjonalnym! Z tej długiej listy tylko kilka projektów zostało zrealizowanych. Po co więc robi się konkursy? W naszych realiach bardzo trudne pytanie! Oto wybrane przykłady: 1) Konkurs na projekt Dworca PKP - Targów Poznańskich i zespół handlowo-usługowy Społem - nic nie zrobiono.

2) Konkurs na projekt urbanistyczno-architektoniczny rejonu placu Wiosny Ludów - świetny, nie wykorzystany. 3) Konkurs na projekt hali sportowej KS Lech - nie zrealizowany.

4) Konkurs na projekt koncepcyjny zespołu pawilonów MTP - bardzo dobre prace, nie wykorzystane. 5) Konkurs na projekt ośrodka uniwersyteckiego na Marcelinie - nic nie zrobiono. 6) Konkurs na projekt centrum handlowo-usługowego na Winogradach - świetne prace, 12 zespołów przysłało projekty, nic z nich się nie realizuje, w zamian trwa budowa "kota w galarecie", bez planu i bez głowy. 7) Konkurs na projekt fragmentu centrum Poznania - wpłynęło 11 prac zrobionych z tzw. biglem i nic z tego. 8) Konkurs na projekt osiedla mieszkaniowego na Piątko wie - zwyciężył bardzo dobry projekt i znowu się okazało, że nic z tego nie wyszło. Piątkowo jest realizowane według widzimisię spółdzielni. Tu jak na dłoni widać, że miasto nie ma planu, nie ma koncepcji, więc pozwala spółdzielniom robić, co im się żywnie podoba. 9) Konkurs na projekt ośrodka usługowego na Wildzie - nie zrealizowano.

10) Konkurs na projekt dzielnicy mieszkaniowej Zegrze - nie zrealizowano.

11) Konkurs na projekt obiektów GKS Olimpia - nad tymi projektami tylko można było pomlaskać; bardzo dobre prace, gdyby je wykorzystano, dzisiaj mielibyśmy zamiast rozwalającej się pływalni przy Niestachowskiej znakomite hale sportowe zatopione w zieleni. 12) Konkurs na projekt zagospodarowania rejonu Środki i Ostrowa Tumskiego - aż 24, równie świetne opracowania, lecz gdyby się teraz zapytać, gdzie one są, to pytani z pewnością odpowiadaliby tylko z rozbrajającą szczerością: - A w ogóle były jakieś opracowania? 13) Konkurs na projekt obiektów rozrywkowych na terenach AWF i KS Warta - bardzo ładne opracowania, były już nawet wstępnie, w 1975 r., dopięte umowy z Jugosłowianami na realizację, ale znowu przepadło. 14) Konkurs na projekt dzielnicy mieszkaniowej Morasko - nie zrealizowany.

15) Konkurs na projekt ogrodów działkowych w Poznaniu - piękny temat, bardzo interesujące propozycje wzorowane na niemieckich rozwiązaniach, które są wręcz niedoścignione. Niemcy tworzyli wspaniałe ogródki działkowe

Roman Zieliński

w Poznaniu podczas okupacji, nie przerwali prac nawet wtedy, gdy już wiedzieli, że przegrywają wojnę. 16) Konkurs na projekt centrum Rataj - nic nie zrealizowano, za to postawiono Selgros i cały czas się zastanawiam, czym są te falbanki przed głównym budynkiem? To są bzdury nie architektura. Inwestor i architekt w tym przypadku nie są funta kłaków warci. W Poznaniu na uwagę zasługuje jedynie centrum handlowe "Piotr i Paweł", z polskim projektem i realizacją. Obiekt zrobiony nienagannie. Wszystkie inne centra typu Makro Cash wstyd pokazywać. To źle, że puszczono te projekty. 17) Konkurs na projekt zagospodarowania zwieńczenia wieży Zamku - nic nie wyszł o. 18) Konkurs na Międzynarodowe Targi Poznańskie - to już temat rzeka, z konkursowych prac nic tam nie powstaje, króluje zupełny żywioł. 19) Konkurs na projekt Gospody Targowej - prac konkursowych nie ruszono. Ta, co stoi, kiepska, zrobiona bez sensu z przyciemnianymi szybami, przez które w dzień nic nie widać, a w nocy można podziwiać klienta wsuwającego golonkę, widocznego jak na dłoni. Chyba powinno być odwrotnie!? Jeżeli chodzi o to miejsce, mieliśmy z kolegą przygotowany projekt, który zakładał powstanie lokalu, jakiego ciągle jeszcze nie ma w Poznaniu. Nie wycinając starych drzew, można zrobić restaurację podziemną, wijącą się pod korzeniami. Z wierzchu wystawałyby tylko szklane kopułki. To byłby najbardziej ekskluzywny lokal Poznania, a nie tylko targów. Niestety, znowu brak dobrej woli. 20) Konkurs na projekt rozbudowy Teatru Polskiego - nic nie zrobiono - wielki żal.

21) Konkurs na projekt dzielnicy Strzeszyn - nic - wielka szkoda.

22) Konkurs na projekt placu Wolności - aż 29 prac, sporo pięknych - nic nie wyszło.

23) Konkurs na projekt Rynku Łazarskiego - też nic.

24) Konkurs na projekt rewaloryzacji przestrzennej ciągu Alei Marcinkowskiego -nIC.

Mówimy tutaj o Poznaniu - mieście straconych szans!

Wpasować się w otoczenie

Odbiór miasta przez historyków jest typowym odbiorem XIX-wiecznym.

I każdy człowiek, który zwiedza Poznań, ma swoją własne intelektualną mapę odbioru tego miasta. Przykład Starego Miasta. Mamy go w intelekcie i mamy go w nogach. Wiadomo, jak długo idzie się po każdym boku Rynku, po jego przekątnej. Tyle przecież spacerów... Ale ile osób zdaje sobie sprawę, że to miejsce istnieje od ponad 800 lat! Od momentu, kiedy ów obszar został dokładnie wytyczony w ten sposób. Najpierw było tu pole. Potem określono konkretne działki: co będzie należało do gminy, a co będzie terenem prywatnym. Całość precyzyjnie zdefiniowano. W tym czasie to miejsce zostało pięć razy zrównane z ziemią, a następnie odbudowane na nowo. Najpierw więc były drewniane domy, z kolei pojawiły się budowle gotyckie, zniszczone w czasie najazdu szwedzkiego, następnie barokowe, aż wreszcie przyszła ostatnia wojna. Wszystko zmiotła. Zostawiła tylko parę kikutów. Znowu podjęto próbę rewaloryzacji, tym razem te

go, co było na samym końcu. Hasło: Stary Rynek dla wielu osób jest każdorazowo Inne. Miasto przede wszystkim jest odbierane w aspekcie wizualnym. Ale jest też odbierane w aspekcie emocjonalnym. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, w dużej mierze decydują o opinii na temat Poznania. Nie sami poznaniacy. Prezydentowi miasta można przedstawiać pomysły, a on i tak będzie robił po swojemu. Opinia poznaniaków będzie odbierana jedynie wówczas, gdy będzie dotyczyła kursowania tramwajów albo dziur w ulicach. Co się okazało w mieście najtrwalsze? Jego ślad przestrzeni publicznej. To jest to coś, o co mam największe pretensje do architektów, że tego nie rozumieją. Inwestorzy zresztą też. Architekci dostają takie proste z pozoru zadania: Zrób pan na działce budynek! I oni robią potulnie budynek na działce. Nie myślą przy tym, że ten ich dobry czy fatalny budynek jest jednym z elementów całości. Największą sztuką zawodową jest być dobrze wychowanym, tzn. wpasować się w otoczenie. Jeżeli ktoś zechce zauważyć końcowy efekt budowy, to zauważy i w zachwycie powie: Ale klasa! Na pewno zaś budowla nie może być krzykiem! Trzeba się zastanowić, w którym miejscu jest próg, do którego momentu można kontynuować to myślenie i w którym momencie musi nastąpić zmiana poglądów w kwestii, jakie ma być to miasto. N a ten temat prof. Malisz, już nie żyjący, napisał znakomitą książkę: "Teoria progów". W teorii progów, która pasuje do wszystkich dziedzin nauki, zakłada się, że każdy rozwój dochodzi do pewnej bariery, przy której po to, by nastąpił skok jakościowy, musi nastąpić kumulacja energii. W różnej formie - przede wszystkim intelektualnej. Rozwój miasta ma takie dwie zasadnicze bariery. Pierwsza to rozwój infrastruktury, tego, czego się zazwyczaj nie widzi, a co stanowi na ogół 50% oceny miasta i komfortu życia na co dzień. To m. in. oczyszczalnie ścieków. Z tego rzadko kto zdaje sobie sprawę. Poznań doszedł już do tej bariery. Dalej już nie da się pompować ścieków w rurę o średnicy 40 cm. To jest bariera techniczna. Istnieje również druga bariera - ideowa - rozwoju. Jak długo można kontynuować ideę XIX-wiecznego miasta? Do którego momentu, do którego pierścienia? Obecnie plan miasta Poznania, który obowiązuje do roku 2000, tak właśnie jest zapisany. Rozumiem jego intencje, że celem było jakby zaplombowanie miasta. Dziurawe miejsca trzeba było załatać, coś się tam powkładało. Miasto było jak ser szwajcarski, który trzeba wypełnić. Niestety, na tym polegało także dalsze działanie. Powoduje to, że miasto wytraca w ten sposób, jak mówimy po poznańsku, swój "szwung", czyli dynamizm, gwałtowność rozwoju. Prawodawca określił bardzo wyraźnie, że plan obowiązuje do roku 2000. Ten plan miasta jest nie lubiany przez szereg ludzi. Choć ostatnio to opracowanie dostało nagrodę ONZ jako unikatowe w skali światowej, szczególnie w zakresie ochrony środowiska. Lecz trzeba pamiętać, że po roku 2000 nie ma tego planu. Miasto stoi wobec białej plamy. Nie ma nic! Musi być przygotowany nowy plan, by mogło cokolwiek dalej powstawać. Aktualizacja obecnego nie ma zupełnie sensu. Ustawodawca dalej sformułował, iż dla rozpoczęcia prac nad planem niezbędne jest tzw. opracowanie uwarunkowań, rodzaj intelektualnego studium

Roman Zielińskimiasta. Plan jako finał prac jest tylko reasumpcją uzgodnionych spraw. Znam dwa świetne opracowania: Krakowa i Wrocławia. Krakowskie ma 320 stron maszynopisu z rysunkami, Wrocławia - 720. Tam rozstrzygnięte są wszystkie sprawy: dla kogo jest miasto, kto i co je reprezentuje, co robią wizytatorzy, co robią mieszkańcy, w jaki sposób unika się progów, ile to kosztuje itd. Postawione są tam wszystkie pytania, wytyczone drogi i cele. A w Poznaniu opowiada się banialuki. Nikt z zarządu, nigdy takich rzeczy na oczy nie widział! To im w ogóle nie trafia do przekonania, bo to oni wiedzą najlepiej, jak miastem rządzić!

Uszanować poprzedników

Gdyby opowiedzieć o wszystkich moich projektach (przygotowywanych z kolegami), które zostały przez miasto storpedowane, to byłaby to znowu bardzo długa opowieść o kolejnych straconych szansach. Przez te lata stało się coś bardzo niedobrego. Z tego, co zrobiłem, chciałbym wybrać tylko jedną rzecz, zrealizowaną z moim najlepszym partnerem, byłym studentem, panem inż. Eugeniuszem Skrzypczakiem, człowiekiem nieprzeciętnie utalentowanym, jedynym, z którym autentycznie, na zasadzie intelektualnej wspólnoty potrafię współpracować. Rozumiemy się wzajemnie idealnie. Razem na targach zrobiliśmy pawilon numer jedenaście.. . Targi miały tam, po swojemu sklajstrowany, okrągły pawilon. Zatkany od środka, ze wszystkim elementami, które pozostały po dawnej, zbombardowanej wieży górnośląskiej prof. Hansa Poelziga, który zbudował ją jeszcze przed PeWuKą. W czasie wojny ten obiekt został całkowicie zniszczony. Po nitowanej wieży pozostały tylko kikuty i solidny, dolny plaster. Profesor Bolesław Szmidt, zaraz po wojnie, otrzymał zadanie sporządzenia planu generalnego targów i odbudowania tego, co tylko się da. Profesor wówczas zdecydował, że kikuty wieży należy po prostu obciąć, bo groziły zawaleniem. Zostawiono talerz dolny, gdyż uznano, że nadaje się do użytkowania. Z jego środkowego fragmentu swego czasu wychodziła okrągła klatka schodowa i winda, bo na ostatniej kondygnacji wieży górnośląskiej była restauracja (nota bene takiego lokalu nie ma do dzisiaj w Poznaniu). Trzon ten został obudowany, a następnie pociągnięto taką śmieszną konstrukcyjkę, tę z cienką choinką pnącą się w górę, która nieoczekiwanie stała się symbolem targów i symbolem Poznania. Kolejna generacja architektów, czyli już moja, dostała zadanie postawienia w tym miejscu centralnego pawilonu targowego. Istniały dwie możliwości. Pierwsza: przygotować tam taką eksplozję, o której będzie głośno nie tylko na samych targach, ale w całej Polsce. Wtedy jednak doszliśmy do wniosku, że trzeba zachować się w sposób kulturalny. Druga koncepcja miała uszanować to, co wnieśli poprzednicy. Okazało się, że zrobiona ponad 75 lat temu, nitowana konstrukcja, która była dotychczas całkowicie zakryta, zachowała się w pięknym stanie, obudowana jedynie jakimiś paskudztwami. Postanowiliśmy to wszystko odsłonić. Odtąd konstrukcja nitowana Poelziga jest widoczna w całej krasie, we wszystkich elementach. Jak Niemcy to kiedyś zobaczyli, byli zachwyceni, mlaskali i robili zdjęcia. Poelzig jest u nich ar

chitektem należącym do panteonu architektów niemieckich. Doprowadziliśmy do tego, że obiekt wygląda wewnątrz na idealnie pusty, a równocześnie spełnia wszelkie techniczne uwarunkowania (np. transport towarów). Z antresoli cudownie widać, co dzieje się na dole. Całość jest pięknie oszklona i dobrze oświetlona od środka. Zwiedzający mogą przemieszczać się szklaną windą i dwiema parami ruchomych schodów. Wystawcy chcą tutaj mieć swoje stoiska. Chcą prezentować tu swój towar, jakby w poczuciu, że to miejsce nobilituje ich produkty. Z całą satysfakcją mogę powiedzieć, że udało się przeprowadzić to, na uszanowanie czego targi nie chciały się zgodzić - by ten pawilon zbudowały trzy generacje: prof. Poelzig, prof. Szmidt i my. Za to chyba spotkała mnie przykra niespodzianka. Zawsze staram się zostawić na każdym obiekcie taką maleńką, metalową wizytówkę. Na wielu moich obiektach takowe widnieją. Na targach nam się to nie udało! Nie wiem dlaczego! Przykre! Ale nie należy być nachalnym.. .

Ryc. 1. Wnętrze hali nr 11 na MTP

Może jeszcze takie samo znaczenie mają dla mnie Zielone Wzgórza - to małe miasteczko z rynkiem i targiem. Swego czasu koledzy mówili mi, że szybciej palma mi na ręku wyrośnie, niż zbuduję miasto według swoich marzeń. Ajednak udało się i wymarzone miasto stale się rozrasta. Teraz przerabiam tu taką starą kaplicę na kościół. Są rzeczy, o które będę dbał do końca życia. Takjest w przypadku Zielonych Wzgórz. Będąjeszcze ładniejsze. Tutaj podjąłem próbę powrotu do źródeł. Tylko dwa razy w życiu robiłem takie rzeczy. Drugi raz przy projektowaniu zajazdów wielkopolskich (postawiłem ich ponad 20), kiedy określiłem, że ma to być typowa polska architektura. Wszystkie miały ten sam styl (dzięki nim nastąpił renesans stromych dachów - wcześniej wszystko opierało się na założeniach pudła), widać, że wyszły spodjednego pędzelka. N a dodatek były akceptowane społecznie. Każdy, kto wjeżdżał do Wielkopolski, od razu się orientował, na jakie ziemie przybywa. W tamtych trudnych czasach wszyscy nam tego zazdrościli i kąśliwie zauważali, że tylko nam mogło się takie coś udać.

Roman Zieliński

Wolne tory

Na koniec chciałbym powiedzieć o moim największym marzeniu związanym z Poznaniem. O tym, co - w moim przekonaniu - stanowi jego istotę. Obecnie zależy mi tylko na tym jednym temacie: "wolne tory". Posiadam bardzo grubą księgę rozmów i spotkań związanych z tym zagadnieniem. Księga ta zawiera wszystko: z kim, gdzie, pytania, odpowiedzi. Szczegółowe kalendarium prowadzone od momentu wygrania konkursu. Niezwykle gruba księga! Każdy z dziennikarzy, gdybym mu pozwolił z tego skorzytać, miałby brzytwę z ręce. Uciąłby wielu ludzi w tym mieście.

Kiedy SARP ogłosił otwarty konkurs "Wolne tory", w Poznaniu ludzie z branży, łącznie z moimi synami, byli na etapie oceniania mojej osoby: "stary to się już robi taki zardzewiały". N a start zdecydowałem się razem z Eugeniuszem Skrzypczakiem. Uznaliśmy, że Poznań należy podsumować. I podsumowaliśmy to miasto. Nasze opracowanie nie jest tylko obrazkiem, to także teka pełna tekstu z ponad setką tez, które dają odpowiedzi na wszelkie drobiazgowe pytania, np. co się dzieje na dworcu, jak rozwiązać problem komunikacji itd. Konkursowi sędziowie zdecydowali się wybrać z ofert, które napłynęły z całej Polski, to nasze rozwiązanie jako najbardziej odpowiadające nałożonym zadaniom. Jest to ostatnia szansa dla miasta. Taka jest moja opinia. Skala przedsięwzięcia jest olbrzymia. Rzecz bowiem rozgrywa się na 24 hektarach terenu: od targów po Wildę.

Przystępując do tej pracy, pragnąłem samemu sobie powiedzieć, co wiem na temat miasta, jak wyobrażam sobie jego rozwój. W odpowiedzi chciałem zdefiniować swoje marzenia, swoje przemyślenia. Nie mógłbym tego zrobić w stosunku do żadnego innego miasta. Tylko do Poznania. Stąd przecież jestem. Znam Poznań jak własną kieszeń, znam jego wpadki i znam jego, jeszcze istniejące, możliwości. I ostatni argument, pozornie najmniej ważny: zobaczyć jeszcze raz, jak wypadnę w konkurencji z innymi. Muszę wyznać, że radość, jaka mnie ogarnęła w momencie odczytywania werdyktu, nie daje się porównać z żadnymi podobnymi chwilami i odczuciami. Pamiętam, że prawie opuszczałem już salę, na której ogłaszano wyniki. Nagrodzonych wyczytywano od końca, od wyróżnień. Kiedy tak zatem odpadały poszczególne miejsca "medalowe", to zwątpiłem, że cokolwiek dostanę. Zawrócili mnie od drzwi: pierwsza nagroda. Nigdy w życiu mnie tak nie zamurowało. Nigdy nie miałem tremy ani ścisku w gardle. A tu nagle przebiega mnie taka myśl: "Stary, podsumowali tobie życie!" Od tego momentu wiem jedną rzecz: nikt nie może mi powiedzieć "zardzewiałeś". Chciałbym więc, żeby temat "wolne tory" został doprowadzony do końca.

Tutaj, na terenach, których nie ma żadne inne miasto w Polsce, jest mniej więcej do zrealizowania 1500 kamienic, powstanie rynek XXI wieku dokładnie równy wymiarami Staremu Rynkowi. To jest obszar niezwykłego inwestowania: wyjazdy z dworca, handlowe poziomy, biura obsługowe, hotele itd. Miasto nie jest w stanie tego udźwignąć, PKP również. Taka to jest skala! Zaczęła się więc batalia o inwestorów. Ale zanim projekt będzie mógł być zrealizowany, muszą zapaść dwie decyzje Rady Miejskiej. Pierwsza, że Rada Miejska wyraża wolę, by to opracowanie było przedmiotem planu miejscowego. Uchwałę taką, już po bombar

dowaniu, Rada załatwiła pozytywnie. Druga rzecz to zabezpieczenie. W budżecie miasta musi być pozycja, iż taki plan w tym miejscu ma być opracowany. Tak długo, jak nie ma takiego postanowienia, na pewno nie możemy rozmawiać o realizacji. Środki w budżecie zostały w końcu określone, a moja oferta finansowa mieści się w tych granicach, jest jeszcze niższa. Merytorycznie nie ma żadnych zastrzeżeń. Uprawnienia posiadam. Wszystkie, jakie tylko w Polsce można mieć. I nagle okazuje się, że w tej sprawie miasto zamierza robić przetarg na plan miejscowy! Niczego nie rozumiem! Nie wiem, o co chodzi? Najlepszym wyjściem byłoby, gdybyśmy porozmawiali na ten temat. W mojej ofercie na temat planu tego fragmentu miastajest ujęte nie tylko to, jak ma to być zrobione, co tam ma być, ale także jest kwestia, którą się pomija: ile to ma kosztować! Takie rozwiązanie zabezpiecza interesy miasta, np. kiedy wchodzi inwestor zagraniczny. Takiego zachodniego wykonawcę osobiście przyholowałem Zarządowi Miasta. Tenże inwestor ma precyzyjny pogląd, że zrealizowanie tej rzeczy w Poznaniu jest szansą miasta, szansą stworzenia innego układu. N a przykład zaproponował, by goście targowi parkowali na poziomych parkingach (ponad 6 tys. miejsc), które byłyby połączone podziemnym, ruchomym chodnikiem z targami. W ten sposób wszyscy byliby "wypluwani" na centralnym placu na targach. To jest ten sposób myślenia! Nie ma też w Polsce, w tej chwili, biura projektowego, które byłoby w stanie podołać takiemu zadaniu. Trzy dni po rozstrzygnięciu konkursu pojechałen na Zachód do przyjaciół i wybrałem flamandzkie biuro, najlepsze, jakiekolwiek w życiu widziałem. Zorganizowane jak w zegarze. Oddział urbanistyki pracuje wyłącznie ma mapach cyfrowych i komputerach. W osiem miesięcy mogą opracować podstawy realizacji. Reszta robiona byłaby na bieżąco. Wykonanie powinno zamknąć się w dwóch latach. Szefbiura, mój przyjaciel, zapewnia, że system jest tak doskonały, iż odpowie na każdą kwestię, każdą wątpliwość. Wystarczy do komputera przekazać zbiór danych, a szybko otrzymamy informacje, ile co będzie kosztowało, albo jakie będą skutki wynikające z postawienia danej konstrukcji itd. A rzeczy do opracowania są tysiące. Tysiące studiów, przemyśleń i szkiców. Czegoś takiego w tym mieście długo by nie było, np. zaplanowaliśmy drzewa rosnące w budynkach. Na razie nikt nas o te prace nie prosił. Być może trzeba by wydać publikację sfinansowaną za własne pieniędze, w której owe rysunki zostałyby zamieszczone z opisami! Inny problem wiąże się z tym, że grunt jest własnością kolei. Władze miasta w latach 70. przespały odpowiedni moment. To ludzie, którzy od początku do końca byli zadufani. Za długo byłem architektem miejskim i wojewódzkim w czasach, które są oplutymi czasami, by nie znać szczegółów. Teren, który dzisiaj jest w wieczystym użytkowaniu kolei, mógł już należeć do miasta. W latach 70. uchwałą Rady Ministrów, podpisaną przez Piotra Jaroszewicza, zobowiązano ministra komunikacji "do zrealizowania na miejscu rozładowczych torów zabudowy". Oznaczało to, że de facto tereny dostałoby miasto. Widziałem ten zapis na własne oczy. Komuna się skończyła, przyszli nowi, którzy wiedzieli wszystko lepiej. W takiej sytuacji przestaje się mówić i tylko można się przyglądać, kiedy nowi się wyłożą. I to nastąpiło. Po ponad 20 latach mogą sobie szukać tego doku

Roman Zielińskimentu. Żaden z szefów kolejnictwa nie przyzna się, że taki zapis istnieje. Kto to zresztą był Jaroszewicz? Miasto przespało rzecz we właściwym czasie! Dzisiaj kolej ma pełną świadomość, że siedzi na złotym jaju, bo grunty im się formalnie należą. Do stołu musi zasiąść właściciel gruntu, miasto, ten, który ma budować oraz zawodowcy. W zespole wiemy, co ma być budowane, mamy inwestora, który wie, co chce budować, znamy znakomicie miasto ijesteśmy w doskonałych stosunkach z koleją. A więc możemy pełnić rolę mediatora w sprawie. Lecz prezydenta te problemy nie interesują. W wyborach bezpośrednich na tym stanowisku chciałbym zobaczyć np. Waldy Dzikowskiego, wójta Tarnowa Podgórnego. Wtedy Poznań z pewnością byłby miastem trzęsącym Polską. On nie daje nikomu odpowiedzi na "nie". Ajeżeli się zdarzy, że się nie zgadza, to proponuje inne rozwiązanie. Generalnie zachęca. W Poznaniu zaś na odpowiedź na ważne pismo można czekać miesiącami. Tak samo trzeba niekiedy czekać na osobiste przyjęcie. To nie jest normalne. Aja chcę tylko zrobić "wolne tory"! Domek do zamieszkania można zaprojektować każdemu. Ale będzie to suche rozwiązanie - funkcjonalne, estetycznie poprawne. Potem można zaprojektować dwie najtrudniejsze rzeczy: dom dla siebie, który zazwyczaj po wybudowaniu okazuje się chybionym marzeniem (dlatego architekt powinien tak naprawdę pobudować dla siebie co najmniej cztery domy po kolei, bo zmieniają się warunki, przyzwyczajenia itp.) i wreszcie dom równie trudny, jak własny - dom dla przyjaciela, którego rodzinę znam, wiem, czego oczekuje, jakie ma obyczaje. Teraz, po wielu latach pracy, podejmuję się tylko projektowania domów dla przyjaciół. Taki dom dla przyjaciela mogę projektować przez pół roku, ale szczegóły, które wymyślę, zostaną tak zrealizowane, że sprawiąjemu i mnie radość. Myślę, że "wolne tory" są właśnie takim domem dla przyjaciela. Ten projekt jest dla mnie przekroczeniem intelektualnego progu Poznania.

Jeśli to nie nastąpi, będę do końca życia żałował, że, będąc pół-Flamandem, nie zostałem w ojczyźnie mojej matki.

Jerzy Buszkiewicz urodził się 20 lipca 1930 r., żonaty, troje dzieci. Studia ukończył w 1956 r. na Politechnice Krakowskiej. Pracował m.in. w biurach projektowych w Poznaniu (przełom lat 50. i 60., a następnie przełom lat 60. i 70.), w latach 1%3-65 odbył praktykę w London County Council, w latach 1972-75 był głównym architektem miasta Poznania, w latach 1975-81 głównym architektem województwa poznańskiego. Obecnie prowadzi własne biuro projektowe. Jest profesorem kontraktowym Politechniki Poznańskiej. Jego prace zdobyły ponad 40 nagród i wyróżnień w konkursach krajowych i międzynarodowych. Opracował i zrealizował m.in. projekt ratusza w Amsterdamie (wyróżnienie w 1968 r.), projekt gmachu Sądu Najwyższego w Warszawie (nagroda w 1970), projekt dzielnicy mieszkaniowej w Wiedniu (nagroda 1971), projekt domów mieszkalnych w Holandii (nagroda w 1984), centrum Zielonej Góry, dzielnicę mieszkaniową Winogrady, hotel Poznań, gościńce wielkopolskie, miasteczko Zielone Wzgórza.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1998 R.66 Nr1; Budowniczowie i Architekci dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry