MOJA REDAKCJA MUZYCZNA
Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie
Czas czytania: ok. 16 min.STEFAN STULIGROSZ
"Komitet do Spraw Radiofonii Polskie Radio - Rozgłośnia w Poznaniu angażuje Obywatela do pracy w charakterze redaktora odpowiedzialnego Redakcji Muzycznej z uposażeniem ryczałtowym 1.650.- zł plus dodatek redakcyjny 330.- zł z dniem l7.9.l956.r. na okres próbny 3 miesiące. Okres próbny będzie trwał od 17.9. do 17.12.1956., w czasie którym zostanie Obywatel powiadomiony o decyzji tutejszej Rozgłośni w sprawie przyjęcia na stałe. Obowiązki Obywatela określi oddzielnie zawarta umowa". Oto treść do dziś w mych dokumentach zachowanego pisma z dnia 17 września 1956 roku zaopatrzonego pieczęcią - "Komitet do Spraw Radiofonii Polskie Radio - Rozgłośnia w Poznaniu". Pod pieczęcią podpisy: "Redaktor Naczelny J. Mikołajski i Starszy Inspektor Kadr M. Sterling".
Oddzielna umowa o pracę wyznaczyła mi następujące obowiązki: "Organizowanie i planowanie pracy w redakcji. Odpowiedzialność za program muzyczny w Rozgłośni i stronę muzyczną wszystkich audycji muzyczno-słownych względnie słowno-muzycznych nadawanych przez Rozgłośnię. Układanie programu lokalnego, planowanie i organizowanie audycji ogólnopolskich, sprawozdawczość, zamawianie utworów i tekstów u kompozytorów względnie autorów. Odpowiedzialność za gospodarkę fmansową Redakcji".
W umowie zaznaczono, że "dodatek redakcyjny może być bez wypowiedzenia warunków o pracę cofnięty całkowicie lub częściowo, o ile pracownik nie wykonał obowiązków określonych niniejszą umową. W razie nie zastosowania się do zarządzeń i instrukcji normujących pracę w Komitecie mogą być na pracownika nałożone kary pieniężne do wysokości 10% wynagrodzenia zasadniczego niezależnie od możliwości zastosowania innych rygorów". Proponowane mi stanowisko redaktora odpowiedzialnego za stronę muzyczną Rozgłośni Poznańskiej przyjąłem po przemyśleniu mych możliwości. Miałem już poza sobą wyższe studia muzyczne udokumentowane dwoma dyplomami: magistra fllozofti w zakresie muzykologii, którą studiowałem na
Stefan Stuligrosz
Uniwersytecie Poznańskim pod kierunkiem słynnego profesora, doktora Adolfa Chybińskiego, oraz w zakresie dyrygentury symfonicznej w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, którą ukończyłem z odznaczeniem u legendarnego Waleriana Bierdiajewa. W tej samej uczelni studiowałem też śpiew solowy u znakomitej mistrzyni sztuki wokalnej profesor Marii Trąmpczyńskiej. Jednak kariera śpiewaka-solisty dysponującego wybitnymi, tak mnie oceniano, warunkami wokalnymi nie odpowiadała mi do tego stopnia, że ku zmartwieniu mej profesorki nie przystąpiłem po uzyskaniu absolutorium do dyplomowego egzaminu ze śpiewu solowego, czego później nie mogłem odżałować. Całkowicie mnie już wtedy pochłonęła praca z moim Chórem Chłopięcym i Męskim, przyłączonym w marcu 1950 roku do zespołów artystycznych Poznańskiej Filharmonii, któremu poświęcałem trzy wieczory tygodnia w poniedziałki, środy i piątki. Praca z chórem i studentami wymagała sumiennego przygotowania. Przede wszystkim dokładnej analizy dzieł muzycznych objętych programem artystycznej i pedagogicznej działalności. Poważnie zastanawiałem się więc, jak sobie poradzę z realizacją dodatkowych, nowych zadań związanych z pracą w Rozgłośni. Wszystkie stanowiska w tak zwanych "środkach masowego przekazu" podlegały wówczas bezpośrednio Wydziałowi Informacji i Propagandy Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i powierzane były dokładnie "prześwietlonym", partyjnym kandydatom. Do partii nie należałem. A moje nie ukrywane religijne przekonania, manifestowane "odrażającą klerykalną postawą" organisty kościoła Wszystkich Świętych przy Grobli, gdzie w każdą niedzielę śpiew "Poznańskich Słowików" gromadził na uroczystych sumach tłumy mieszkańców naszego miasta, nie przysparzały mi zwolenników w szerszym gronie partyjnych towarzyszy postawionych na straży komunistycznego ładu. Przypuszczam więc, że do powierzenia mi odpowiedzialnego stanowiska w Polskim Radiu przyczyniła się moja uznana już wówczas w polskiej kulturze artystyczna pozycja, poparta szczerą sympatią społeczeństwa. To właśnie w kościele Wszystkich Świętych przy Grobli zaczęła się moja współpraca z Rozgłośnią Poznańską. W Wigilię Bożego Narodzenia 1945 roku transmitowała z tej akustycznej świątyni bogaty, 45-minutowy program polskich kolęd i pastorałek wykonanych przez Chór Chłopięcy i Męski im. Księdza Doktora Wacława Gieburowskiego. Tak się wtedy nazywaliśmy. Dobrze pamiętam straszliwą tremę i nawarstwiające się przed transmisją wzruszenie. M usiało się też udzielić spikerce radiowej, uroczej pani Barbarze Sokalównie, skoro drżącym głosem zapowiedziała kolędową audycję: - Halo, halo! Tu Polskie Radio Poznań i wszystkie rozgłośnie Polskiego Radia. Po raz pierwszy w wyzwolonej Polsce śpiewać będzie dla państwa Chór Chłopięcy i Męski im. Doktora Wacława Gieburowskiego pod dyrekcją księdza Stefana Stuligrosza. Pierwsza kolęda Feliksa Nowowiejskiego "Gdy się Chrystus ro dzi" . Zakrztusiły się tłumionym śmiechem szczerze tym "księdzem Stuligroszem" rozbawione moje chłopaki. Nie złapali dźwięków rozdzielonego akordua' - fis' -a -d. Wyraźnie załamała się melodia powszechnie znanej kolędy!... Straszliwa wsypa!... Pobladły z przerażenia twarze wszystkich śpiewaków!... Tylko stojąca przy swoim mikrofonie Basia Sokalówna nie straciła refleksu i zareagowała natychmiast: - Wybaczcie, drodzy państwo... Silnym wzruszeniem załamało się śpiewanie... Chłopcy płaczą z radości, że po raz pierwszy w oswobodzonej Ojczyźnie mogą śpiewać polskie kolędy. Sytuacja opanowana! Czterdzieści pięć minut trwało wzruszająco piękne kolędowanie. Natychmiast po zakończeniu audycji odebrałem w wozie transmisyjnym telefon z warszawskiej centrali radiowej: - Dziękujemy chłopakom za cudowne przeżycie!... I nam nie udało się opanować gorących łez wzruszenia... Niech wam się szczęści!.. . Wesołych Świąt! Tego pamiętnego wieczoru płakał też cały Poznań przy domowych głośnikach. Także z różnych stron Polski przekazywano nam po świętach, za pośrednictwem służbowych telefonów łączących wszystkie rozgłośnie, gorące podziękowania za piękne, do łez wzruszające kolędowanie. Tak to przytomna w zagrożonej sytuacji Basia Sokalówna uratowała dobre imię chóru, który od tamtej kolędowej audycji nawiązał stałą współpracę z Rozgłośnią Poznańską Polskiego Radia, wykonując każdego miesiąca dwie chóralne audycje - w programie lokalnym i na fali ogólnopolskiej. Pierwszym redaktorem odpowiedzialnym za dział muzyczny Rozgłośni Poznańskiej Polskiego Radia był przedwojenny kierownik tego działu, wielce w Poznaniu ceniony i poważany profesor Franciszek Łukasiewicz - znakomity pianista, odtwórca dzieł Fryderyka Chopina. Wspaniały człowiek!... Cudownie kulturalny, szlachetny i dobry. Każdemu tak bardzo życzliwy, że chętnie by wszystkim nieba przychylił. Jego ujmująca skromność połączona z głęboką pobożnością sprawiła, że szczerze mu oddane liczne grono przyjaciół nazwało go "świętym Franciszkiem". Słynął z nieprawdopodobnego roztargnienia. W Auli Uniwersyteckiej miał kiedyś recital fortepianowy. W programie oczywiście ulubiony przez niego Chopin. Po przerwie długo nie pojawiał się na estradzie. Wykonawcę drugiej części koncertu trzeba było przywieźć taksówką z domu, gdzie wyzwolony już z usztywnionej koszuli frakowej odpoczywał po skończonym - jak mu się zdawało - koncercie. W pracy redakcyjnej był precyzyjny. Planując przy biurku audycje i układając z otrzymanych od wielu solistów i zespołów propozycji muzyczne programy, pilnie pracował z nieodstępnym niedopałkiem papierosa w ustach. W momentach szczególnego skupienia lub zamyślenia niedopałek ten nieustannie wędrował między jego ruchliwymi wargami. Kiedy pewnego dnia przyniosłem do redakcji na Berwińskiego projekt nowej audycji, profesor Łukasiewicz zbierał się do wyjścia. Lewy rękaw płaszcza nałożył na siebie, prawy zwisał ku podłodze. Podając mi w roztargnieniu prawicę na powitanie, czegoś nerwowo szukał... Po kieszeniach ubrania, w szufladach biurka... Przerzucał leżące na nim papiery. Tkwiący w jego ustach dawno już wygasły niedopałek papierosa przesuwał się błyskawicznie między nerwowo drgającymi wargami coraz bardziej podnieconego profesora.
Stefan Stuligrosz
Mógłbym w czymś pomóc ? - zapytałem nieśmiało.
Mam dziś tak pilną sprawę do załatwienia na mieście... Wyjątkowo mi się spieszy, a tu gdzieś zapodział mi się mój kapelusz... - odpowiedział, nie przerywając szukania. Oniemiałem ze zdumienia!... Czy profesor jest aż tak roztargniony, że zapomniał o nałożonymjuż na głowie kapeluszu?.. Kiedy mu to powiedziałem, sprawdzającym gestem prawej dłoni zdeformował na swej głowie już i tak nieco podniszczone płaskie denko z rondem przypominające kapelusz. Spojrzał na mnie z widoczną ulgą: - Dziękuję, panie Stefanie!... Jest pan bardzo uprzejmy... Nałożył prawy, do tej chwili zwisający rękaw płaszcza, badawcze spojrzenie rzucił na wręczony program proponowanej audycji chóralnej, pochwalił - jest bardzo interesujący - i, żegnając się serdecznym uściskiem prawicy, powoli i zupełnie już uspokojony opuścił redakcyjny pokój. Z niemałym rozbawieniem, lecz ze szczerą wobec profesora sympatią komentowaliśmy z jego współpracownikami niedawną scenę poszukiwania "zagubionego" kapelusza. - Tak, profesor bywa niekiedy bardzo roztargniony... Ale trzeba mu przyznać, że w organizacji pracy naszej redakcji muzycznej jest fenomenalnie, wręcz pedantycznie uporządkowany - zakończył dyskusję zastępca profesora Marian Obst, ceniony w Poznaniu pianista i kompozytor. - A pracy w redakcji mamy bardzo wiele, prawda Mieczku? - zwrócił się do starszego od siebie kolegi w okularach, Mieczysława Wojciechowskiego, siedzącego za biurkiem przy dużym oknie jasnego pokoju. - Mamy w naszym dziale podzielone zadania - ciągnął dalej Marian Obst. - Profesor Łukasiewicz prowadzi dział muzyki poważnej. Organizuje radiowe recitale tak znakomitych pianistów, jak Raul Koczalski, Stanisław Szpinalski, nasza nieoceniona Gertruda Konatkowska ze swymi utalentowanymi uczennicami Franciszką Kielasińską, Ireną Wyrzykowską i Aleksandrą Wojciechowską później Utrechtową. A przecież są również wybitni wirtuozi gry skrzypcowej - profesor Zdzisław Jahnke, jego wspaniały uczeń Ireneusz Bogajewicz, fantastyczny w kaprysach Kreislera, Paganiniego i Wieniawskiego. Jest też Mieczysław Giżelski - koncertmistrz orkiestry filharmonicznej, prowadzący w naszej rozgłośni małą orkiestrę symfoniczno-rozrywkową typu "Odeon". A profesor Jan Rakowski - altowiolista, i jego studenci: Stefan Kamasa, Włodzimierz Tomaszewski i Błażej Sroczyński, a także najlepszy w Polsce wiolonczelista Dezydery Danczowski i jego wychowankowie Aleksander Ciechański i Władysław Przybyła. Przecież ci wszyscy, starsi i młodsi, to sławy muzycznego Poznania! - zachwycał się Marian Obst.
- Zapomniałeś o naszych znakomitych dęcistach! - dorzucił redaktor Mieczysław Wojciechowski, który uwielbiał muzykę na instrumentach dętych.
- Przede wszystkim profesor Józef Madeja. Niezrównany mistrz gry na klarnecie! Ze swego instrumentu potrafi wyczarować najsubtelniejsze dźwięki. Wspaniale modeluje muzyczne frazy... A jaka w jego grze ekspresja!... Jak doskonała muzyczna wyrazowość!... Mówię wam, nie ma w Polsce drugiego tak wspaniałego klarnecisty, jak Józef Madeja!... Pewnie sam o tym jest głębokoprzekonany, skoro często wszystkim przypomina: "Nie jestem zwyczajnym profesorem! Mam tytuł profesora nadzwyczajnego!.. . Jestem nadzwyczajnym profesorem i proszę to sobie raz na zawsze zapamiętać!" Skoro już o "nadzwyczajnych dęciakach" mowa, to nie wolno nam zapomnieć o znacznie młodszych od profesora Madei solistach często występujących przed naszymi mikrofonami. Fleciści - Elżbieta Dastych, Włodzimierz Tomaszczuk, Franciszek Langner... N ie wiadomo, kto z nich najlepszy?.. A oboiści - Antoni Olejnik, Mieczysław Koczorowski?.. Grę na tym trudnym instrumencie opanowali do perfekcyjnej wirtuozerii. - Pewnie grono radiowych solistów należałoby uzupełnić nazwiskami cenionych poznańskich artystów śpiewaków? - dorzucam do interesującej dyskusji swoje "trzy grosze". - Myślę o Zofii Korf- Kaweckiej, Marii Janowskiej - Kopczyńskiej, Marii Kisielewskiej, młodej, a już znakomitej Antoninie Kaweckiej, Irenie Iwańkowicz, Helenie Stroińskiej- Doruchowej... A z panów to nie tylko w Poznaniu znani tenorzy - Józef Woliński, Kazimierz Czarnecki, Marian Kouba, JózefPrząda, Stanisław Romański. A basy? - Karol Urbanowicz, Henryk Łukaszek?.. Często ich słyszę na ogólnopolskiej antenie radiowej... - Mój kochany! - zwrócił się do mnie Marian Obst. - Zapomniałeś o sobie! Przecież znalazłeś się w gronie laureatów konkursu dla młodych śpiewaków zorganizowanego przez naszą Rozgłośnię... - W tym gronie nie zabrakło innych laureatów obdarzonych rzeczywiście pięknymi głosami. Bardzo lubię słodki, nieziemsko cudowny i subtelny sopran Wandy Falakówny. Mezzosopran Felicji Kurowiak jest dźwięczny, zdrowy i silny. Dobrze ustawiony "na masce". Lubię z nią śpiewać w radiowych audycjach. Jest zawsze pogodna i serdecznie przyjacielska, tak samo jak dwaj tenorzy - Adam Gruszczyński, dysponujący jasnym tenorem, i mogący pozować na Włocha Juliusz Bieńkowski ze swym cudownie miękkim, jak aksamit tenorem. Potrafi wzruszyć, kiedy lekko przytłumionym głosem i z wielką swobodą artystyczną śpiewa słynną arię z "Poławiaczy pereł". Niczym Beniamino Gigii... Szkoda, że Wojtek Sypniewski, który w konkursie okazał się najlepszym barytonem o szlachetnym materiale głosowym, nie myśli o karierze artysty śpiewaka, zrobiłby furorę!... Za to jego śliczna żona, Basia Ignasiak-Sypniewska, zapowiada się na znakomitą diwę operową. Swój imponująco dramatyczny sopran doskonali nieustannie pod troskliwą opieką hrabiny Elżbiety Krasińskiej - Rudnickiej.
- A więc moi panowie - kończy rozmowę Marian Obst. - Nikt z was nie zaprzeczy, że Poznań, dysponujący plejadą wybitnych artystów muzyków, jest muzyczną stolicą Polski. A teraz idę do mojej roboty... W studio kończy się już mikrofonowa próba salonowej orkiestry Mieczka Giżelskiego. Za kilka minut zaczyna się nagranie... Stefan! - zwrócił się jeszcze do mnie. - Pamiętaj, w tym tygodniu nagrywasz z Felicją Kurowiak i naszą kapelą poznańskie piosenki ludowe, a za tydzień śpiewasz w audycji Jadwigi Jasiewicz piosenki dla dzieci. Do dziś dobrze pamiętam te urocze pioseneczki skomponowane przez Mariana Obsta do słów Jadwigi Jasiewiczowej. Oto słowa jednej z nich:
Stefan Stuligrosz
"Ile krzyku tam w chlewiku, hej, ko-ko, Czy widzicie jajko to?.. Moja kurko, nikt nie przeczy, Zniosłaś jajko - wielkie rzeczy!... Masz nam przecież jajka nieść, Jeśli nie chcesz, by cię zjeść".
Każdego wieczoru pierwszego po wojnie maja przekonywałem też swoim młodzieńczym tenorem słuchaczy "radiową piosenką miesiąca" skomponowaną także przez Mariana Obsta ze słowami poznańskiego literata Stanisława Krokowskiego:
"w Poznaniu się kocha naj szczerzej, Tu pocałunek ma smak... Pod drzew kwitnących puklerzem, Ja śpiewam, ja śpiewam ci tak: Jest noc gorąca i wszystko śpi, W blaskach miesiąca me serce drży I szepcze Warta srebrzysta od gwiazd Tyś mi naj droższy, Poznaniu, z miast".
Gdy pamięcią wracam do tamtych dawno minionych lat, kiedy po ciężkim okresie koszmarnej hitlerowskiej niewoli stopniowo z roku na rok coraz lepiej kształtowało się życie poznańskiego radia, zastanawiam się, jak to się działo, że wszystkie audycje - polityczne, społeczno-gospodarcze, literackie, muzyczne, słowno-muzyczne, rozrywkowe, sportowe, dziecięce - transmitowano "na żywo", a po kilku latach nagrywano na magnetofonowych taśmach w nie do uwierzenia trudnych warunkach lokalowych. Zanim Rozgłośnia Poznańska otrzymała dość wygodne studio w tak zwanej "Giełdzie" przy Alejach Marcinkowskiego, gdzie obecnie pracuje nasza znakomita Agnieszka Duczmal ze swą orkiestrą, na Berwińskiego do radiowych warunków przystosowane były tylko trzy pokoje wytłumione dźwiękochłonnymi ściankami. Największy z nich nie przekraczał 35 m kw. Trudno uwierzyć, że w tych właśnie pomieszczeniach odbywały się też codzienne, wcześniej precyzyjnie zaplanowane próby działających przy Rozgłośni zespołów muzycznych. Już za czasów profesora Łukasiewicza było ich kilka. Była zatem 34-osobowa orkiestra symfoniczno-rozrywkowa Mieczysława Giżełskiego. Marian Obst miał swój własny zespół instrumentalny do tak zwanej stylizowanej muzyki ludowej. Był też odznaczający się wysokim poziomem artystyczno-wykonawczym Mieszany Chór Rozgłośni Poznańskiej, złożony z 24 bardzo dobrych śpiewaków przeważnie z wyższym wykształceniem wokalnym, prowadzony przez byłego więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych Lubomira Szopińskiego rodem z Kaszub. Radiowe zespoły muzyczne uzupełniła w późniejszych latach ciesząca się dużą popularnością Wiejska Kapela Ludowa Wojciecha Surdyka. Taki pseudonim obrał sobie entuzjasta muzyki ludowej Henryk Duczmal, ojciec słynnej Agnieszki, który po śmierci profesora Franciszka Łukasiewicza stanął na czele
Redakcji Muzycznej. A kiedy Henrykowi Duczmalowi powierzono w roku 1956 stanowisko dyrektora Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, naczelny szef Rozgłośni Poznańskiej J. Mikołajski, jak już na wstępie wspomniałem, przyjął mnie na stanowisko redaktora odpowiedzialnego za dział muzyczny. Miałem wówczas 36 lat i serce przeładowane twórczą energią. Ułożyłem sobie precyzyjny plan zajęć na dni robocze. Od 9. do 15. - praca w radio. Poniedziałki, środy, piątki od 18. do 20. - chóralne próby. Wtorki i czwartki od 16. do wieczora ćwiczenia i wykłady ze studentami, które z uwagi na fatalne wówczas warunki lokalowe PWSM odbywały się w moim prywatnym mieszkaniu przy Grobli. Należy przypomnieć, że w budynku naszej uczelni znajdowały się jeszcze dwie inne szkoły muzyczne - Państwowa Średnia Szkoła Muzyczna im. Fryderyka Chopina, zErwinem Nowaczykiem jako dyrektorem, oraz Państwowa Szkoła Muzyczna im. Karola Kurpińskiego, której przewodził
Stefan Stuli grosz
wspaniały i każdemu nader życzliwy Ludwik Kwaśnik - jeden z najtroskliwszych wychowawców poznańskiej młodzieży muzycznej. Do redakcji muzycznej poznańskiego radia wprowadził mnie 17 września 1956 roku jej ustępujący szef Henryk Duczmal. Oficjalnie przedstawił mnie pracownikom redakcji jako swego następcę. Wymieniał ich nazwiska, dobrze mi znane z moich dotychczasowych kontaktów z Rozgłośnią: - Oto dwie nasze miłe i urocze koleżanki Zofia Brzeżańska i Jolanta Stasiak. Zosi podlega muzyka chóralna i ludowa. Jola organizuje recitale solistów i audycje muzyki kameralnej. Obie panie, kiedy trzeba, sprawnie przeprowadzają transmisje koncertów symfonicznych i operowych przedstawień. Trzeba wspomnieć, że wspaniale wywiązały się z niełatwego zadania, kiedy wymagający Walerian Bierdiajew prowadził "na żywo" radiowe wykonania "Halki" i "Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki, "Borysa Godunowa" Musorg, skiego czy "Snieżynkę" Rimskiego- Korsakowa. Panu Mieczysławowi Wojciechowskiemu - naszemu seniorowi - podlega dział muzyki rozrywkowej i dętej, a nasza "Złota Trąbka", bo taki przydomek ma ten oto młodzian Janusz Hojan, organizuje audycje muzyki jazzowej, ajako solista współpracuje z występującymi przed naszymi mikrofonami zespołami, w których uczestniczą znakomici muzycy: Krzysztof Komeda- Trzciński, Jerzy Milian i Jan Ptaszyn-Wróblewski. Oni też wraz z Hojanem często produkują się na ogólnopolskiej antenie radiowej - wyjaśnił Henryk Duczmal. - A oto dwaj koledzy, wytrawni inżynierowie dźwięku - Zenon Andrzejewski i Jerzy Geisler. Bez nich nie odbywa się żadna audycja muzyczna. Jak wiadomo, poziom przekazywanej na antenę produkcji muzycznej zależny jest także od strony technicznej, a przede wszystkim od prawidłowego ustawienia mikrofonów w akustycznych warunkach studyjnych czy w innych pomieszczeniach, z których nadaje się na żywo lub nagrywa się audycję. A tego pana zna cały muzyczny Poznań! Wysoko przez najwybitniejszych artystów muzyków ceniony akompaniator - pan Hieronim Szperka. Rzeczywiście!... Hieronima Szperkę nie tylko cenił, ale kochał świat muzyczny naszego miasta. Skromny, bardzo serdeczny, kulturalny, a przede wszystkim cierpliwy we współpracy. Różnie bywa z wielkimi artystami... Są między nimi "bardzo wielcy", kapryśni, niechętnie przyznają się do popełnianych błędów muzycznych. Łatwo je zrzucić podczas nagrań na akompaniatora. To właśnie on się pomylił! Wziął fałszywy akord!... Pan Hieronim uśmiechał się wtedy z dobrotliwą wyrozumiałością wobec ludzkich słabości "wielkich artystów" i bardzo inteligentnie poprawiał: - Ach! Jak pięknie zaśpiewała pani tę frazę, może zechce ją pani powtórzyć?
Z Rozgłośnią związany był także pan Piotr Staniszewski, którego bardzo mu życzliwe grono radiowych kolegów nazywało Piesiem. Był stroicielem fortepianów obdarzonym fenomenalnym słuchem muzycznym, niesłychanie wyczulonym na najsubtelniejsze niedokładności intonacyjne instrumentu. Był wytrawnym znawcą wszelkich tajników technicznej budowy i akustycznych właściwości fortepianów. Wszystkie, na których w Poznaniu koncertowali wybitni
pianiści, znał tak doskonale, jak dobry lekarz swego pacjenta. Podczas fortepianowych recitali czuwał za estradą, by w każdym momencie służyć pomocą. Zdarzało się bowiem, że podczas recitalu zerwała się struna. Trzeba ją było zastąpić nową i natychmiast podstroić. Rzeczywiście - wielki mistrz, a mogłoby się niektórym zdawać, że on to taki prosty, niepozorny , choć do żartów skory człowiek. Wnet zaprzyjaźniłem się ze wszystkimi pracownikami działu muzycznego.
Poznałem ich dobrze... Byli to prawdziwi radiowcy całym sercem oddani rzetelnej radiowej robocie. Nieoceniona była ich twórcza energia, a przede wszystkim wymagająca nieraz dużego wysiłku ofiarność widoczna w ich pracy. Zofia Brzeżańska, posiadająca dyplom ukończenia wyższych studiów muzycznych, później żona inżyniera Zenona Andrzejewskiego, była panią redaktor nie od parady. Utrzymując stałe kontakty z Wielkopolskim Związkiem Śpiewaczym, troskliwie opiekowała się niemal wszystkimi chórami zjednoczonymi w tym Związku. Były to nie tylko tak doskonałe zespoły, jak Chór Mieszany im. Stanisława Moniuszki prowadzony przez Józefa Szulca czy Chóry Męskie "Arion" zWitalisem Dorożałą, "Echo" Mariana W eigta, kolejowe" Hasło" z dyrygentem Wiktorem Buchwaldem. Pięknie śpiewał wiejski Chór Mieszany z Dusznik Wielkopolskich, prowadzony przez młodego wówczas dyrygenta Mieczysława Dondajewskiego. N a radiowej antenie lokalnej i ogólnopolskiej często śpiewały chóralne zespoły z Jarocina, Ostrowa Wlkp., Czarnkowa, Grodziska, Międzychodu, Wągrowca. Wielką zasługą Zofii Brzeżańskiej była nieustannie niezwykle starannie prowadzona dokumentacja "żywej" muzyki ludowej. Przy współpracy poznańskich muzykologów, Jadwigi i Mariana Sobieskich oraz Jarosława Lisakowskiego, docierała transmisyjnym wozem radiowym do mniej lub bardziej oddalonych miejscowości - Kościana, Szamotuł, Zbąszynia, Babimostu, Pakosławia, w okolice Gostynia, Kalisza - by na magnetofonowych taśmach utrwalić regionalne melodie ludowych śpiewaków oraz oryginalną muzykę dudziarzy i ludowych kapel wielkopolskich. Wielu ludowych wykonawców zyskało dzięki audycjom radiowym zasłużoną sławę szanowanych artystów. Rozmiłowana w muzyce Jolanta Stasiakówna, polonistka z wykształcenia, nie ustępowała swej koleżance Zosi w gorliwej pracowitości. Utrzymując stałe kontakty radiowe z najwybitniejszymi artystami starszego pokolenia, zapraszała do współpracy młodszych, utalentowanych wykonawców. W programach radiowych pojawiły się więc nowe nazwiska pianistów: Alojzego Drzewieckiego, Józefa Walczaka, Barbary Miodyńskiej, Michała Żmijewskiego; skrzypków: Stanisława Bocka, Bolesława Hypkiego, Henryka Keszkowskiego, Andrzeja Rozmarynowicza, Marka Szwarca i pozyskanego dla Poznania Edwarda Statkiewicza. Jednym z najbardziej ulubionych poznańskich artystów był dysponujący pięknym lirycznym tenorem Aleksander Klonowski. Niezrównany wykonawca pieśni Franciszka Schuberta, Roberta Schumana, Ryszarda Straussa, Karola Szymanowskiego śpiewał przy fortepianowym akompaniamencie Kazimierza N owowiejskiego, syna naszego wielkiego kompozytora Feliksa.
W czasie Międzynarodowych Konkursów Skrzypcowych im. Henryka Wieniawskiego spadały na Jolę szczególnie odpowiedzialne zadania rejestrowania
Stefan Stuligrosz
wszystkich produkcji konkursowych i przygotowanie na ogólnopolską falę radiową codziennych sprawozdań z przebiegu konkursu, a także organizowanie bezpośrednich transmisji z ważniejszych wydarzeń, przede wszystkim z rozpoczęcia i zakończenia konkursu. Do swych obowiązków Jola Stasiak dorzucała nowe. Interesujący był cykl audycji "Z życia poznańskich szkół muzycznych". Były tam rozmowy z kierownictwem i nauczycielami poszczególnych szkół, a przede wszystkim artystyczne popisy najzdolniejszych, zasługujących na wyróżnienie uczniów i studentów. Muzyka rozrywkowa, a zwłaszcza orkiestry dęte, stanowiły przedmiot szczególnej troski redaktora Mieczysława Wojciechowskiego. Często popisywała się na antenie Reprezentacyjna Orkiestra Wojsk Pancernych z poznańskiego Sołacza, a dwa razy w tygodniu, wczesnym rankiem przygrywała wybierającym się w całej Polsce do pracy ceniona Mała Orkiestra Dęta Henryka Beimcika - znakomitego waltornisty poznańskiej orkiestry filharmonicznej.
N ależy podkreślić, że do każdego z redaktorów działu muzycznego należały dodatkowe, bardzo czasochłonne obowiązki: prowadzenie korespondencji z solistami i zespołami, precyzyjne przygotowanie programowego projektu audycji z wyszczególnieniem tytułu dzieła i jego części, nazwiska kompozytora, czasu trwania oraz określenie - według obowiązujących stawek - wysokości honorarium dla wykonawców. Po każdym nagraniu było przesłuchanie, ewentualnie montaż utrwalonej na magnetofonowej taśmie artystycznej produkcji i wreszcie dokładne opisanie kartonowej koperty, w której umieszczano nagraną taśmę. Montażu niemal wszystkich audycji muzycznych, zwłaszcza transmitowanych na ogólnopolskiej fali radiowej, dokonywał niezrównany mistrz "montażowej sztuki", inżynier Zenon Andrzejewski, który potrafił precyzyjnym cięciem usunąć z taśmy nawet ułamek sekundy trwające stuknięcie zakłócające przebieg utrwalonego na taśmie utworu. W okresie mej siedmioletniej działalności radiowej na stanowisku redaktora odpowiedzialnego za dział muzyczny do pracy w Rozgłośni zaangażowany został absolwent poznańskiej PWSM, ceniony dyrygent i kompozytor Zygmunt Mahlik, założyciel i artystyczny kierownik cieszącej się wielką popularnością nie tylko w Poznaniu Poznańskiej Piętnastki Radiowej. Wspaniałe pod względem artystycznym sekundował jej również nowo zaangażowany fenomenalny pianista, solista i akompaniator Bernard Biegoń, rodem ze Śląska, który pod pseudonimem Benon Hardy cudownie popisywał się w bardzo lubianych audycjach, grając na elektrycznych organach Hammonda. Wspominając tamte odległe czasy, należałoby sporo uwagi poświęcić Ryszardowi Urbanowi, któremu po śmierci mego następcy na stanowisku redaktora odpowiedzialnego Zygmunta Mahlika powierzono sprawy muzyczne Rozgłośni Poznańskiej Polskiego Radia.
Na wielu stronach obszernej książki można by opisać niezwykle barwną postać znakomitego poznańskiego dyrygenta, kompozytora, niezrównanego popularyzatora muzyki, doktora nauk geograficznych Jerzego Młodziejowskiego. Sam siebie żartobliwie określał najlepszym geografem wśród muzykówi najlepszym muzykiem między geografami. W istocie, wielki miłośnik Tatr był też wielkim miłośnikiem muzyki. Dysponując obszerną wiedzą o muzyce, jej twórcach i wykonawcach, snuł przed mikrofonami poznańskiego radia najcudowniejsze "Pogadanki o muzyce", tym wspanialsze, że prowadził je w doskonałej, improwizacyjnej formie bez uprzedniego przygotowania. Lata mej pracy w Rozgłośni Poznańskiej Polskiego Radia wspominam ze szczerym i serdecznym rozrzewnieniem. Z gorącą wdzięcznością wobec niemal całego koleżeńskiego grona radiowego za szczerą, odwzajemnianą przeze mnie przyjaźń. Wysoko ceniłem sobie Alfreda Sikorskiego, dwóch Stanisławów - naczelnego szefa Kubiaka i Strugarka - popularnego "Wuja Ceśka". Przyjaźnią darzył mnie spiker naszej rozgłośni Zygmunt Kuczyński. Niedawno radowałem się telefoniczną rozmową z Władysławem Napierała, wspaniałym człowiekiem i wiernym przyjacielem, długoletnim szefem działu technicznego poznańskiego radia.
Stefan Stuligrosz
Przyjaźniłem się ze wszystkimi dobrymi. A było ich tak wielu!... Między nimi emerytowany nauczyciel pan Gładysz (imienia nie pamiętam). Do kiepskiej emerytury dorabiał sobie godzinami zleconymi na stanowisku portiera w radiowym budynku przy Berwińskiego. Lubiłem sobie porozmawiać z tym szlachetnym i głęboko wierzącym, jak się zwierzył, człowiekiem, chorującym poważnie na serce. Kiedy przychodziłem o 9. do pracy, on spożywał swe drugie śniadanie. Przychodził bowiem trzy godziny wcześniej. Pewnego wczesnowiosennego ranka nasza rozmowa, bardziej niż zazwyczaj serdeczna, trwała nieco dłużej. Pan Gładysz przerwał śniadanie i serdecznie mi opowiadał o swoich troskach i radościach. Wymieniliśmy mocniejszy niż zwykle uścisk prawicy. U dałem się do swego pokoju na pierwszym piętrze. Po chwili telefon. Głos w słuchawce: - Panie redaktorze, podobno pan wchodził niedawno do radia... Czy widział pan pana Gładysza? - Tak, porozmawialiśmy sobie przez chwilę, a teraz chyba kończy swoje śniadanie przerwane rozmową. - Pan Gładysz nie żyje!... Przejęty wiadomością pobiegłem szybko do portierni. Tam już spore zgromadzenie. Pan Gładysz siedział na krzesełku z głową opartą o biurko. Obok nie dokończone śniadanie. Kawałek chleba i kubek stygnącej kawy zbożowej. Znając dobrze przyjaciela, nie zastanawiałem się ani chwili. Bez płaszcza i nakrycia głowy pobiegłem na Matejki do pobliskiego kościoła św. Anny. Kiedy wracałem z księdzem spieszącym z ostatnim namaszczeniem, przed głównym wejściem do radia był już nasz szef, sekretarz POP i przewodniczący związku pracowniczego. Wszyscy partyjni. Ustąpili miejsca księdzu, który udzielił zmarłemu sakramentu ostatniego namaszczenia. Wezwany lekarz stwierdził zgon na skutek zawału serca. Po godzinie z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie w moim redakcyjnym pokoju ostry dzwonek telefonu. - Panie redaktorze - poznałem głos pani Bogusławy, sekretarki naczelnego. - Szef prosi, by pan przyszedł natychmiast do niego na Strusia. Szedłem powoli z mieszanymi uczuciami w sercu. Były to bowiem czasy szczególnego piętnowania wszelkich religijnych uczuć. Nie spodziewałem się jednak, aby naczelny szef, darzący mnie szczerą życzliwością, zamierzał wyrządzić mi jakąkolwiek przykrość. Był bowiem nader szlachetnym człowiekiem. Czy sam doznał z czyjejś strony nieprzyjemności z powodu sprowadzenia księdza do budynku radiowego? O tym dowiem się za chwilę. Gdy wszedłem do jego gabinetu, dokładnie zamknął podwójne, dobrze wytłumione drzwi i na "cały regulator" nastawił radio z muzyką. Może miał w swym gabinecie zainstalowane podsłuchowe mikrofony?.. Podszedł do mnie i ściskając mocno moją dłoń powiedział głęboko wzruszony: - Stefan, dziękuję ci za Gładysza.. . Jesteś przyjacielem, przy którym można bezpiecznie umierać!... Tak!... Uczucia szczerze człowieczej przyjaźni były wówczas, w okresie panoszącego się walką klasową komunizmu, w bardzo wysokiej cenie.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.