WSPOMNIENIA PIERWSZEJ SPIKERKI RADJA POZNAŃSKIEGO

Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie

Czas czytania: ok. 9 min.

GABRYELA KRYGIER-BERNACKA

R ok 1927! Dawne czasy, a jednak jakże żywe w pamięci. W Poznaniu zbudowano radiostację - wydarzenie bombowe! Kto żyw starał się zdobyć choćby detektorek. Była to nieduża skrzyneczka z kryształkiem, po którym specjalną igiełką szukano czułego miejsca, które z kolei przekazywało głosy ludzkie do słuchawek. Ileż było "achów" i "ochów", gdy usłyszeliśmy muzykę czy też audycję słowną! N ie gniewały nas trzaski i charczenia, które w tym układzie dominowały. Byłam już wtedy śpiewaczką estradową, więc zgłosiłam się z gotowymi propozycjami programowymi. Zaproszono mnie na audycję konkursową. W jury zasiadali: prof. Franciszek Łukasiewicz, prof. Zygmunt Lisicki, prof.

Gertruda Konatkowska i dyr. Radja Poznańskiego - Kazimierz Okoniewski.

Zostałam przyjęta do stałego grona wykonawców.

W czasie występu w październiku roku 1927 zaskoczyła mnie obecność małego grona słuchaczy w studio. Po audycji poprosił mnie dyr. Okoniewski do swego gabinetu i zaproponował objęcie funkcji spikera, motywując wybór moją dobrą dykcją. Uzgodniono ze mną możliwość zapowiadania w językach obcych i rozpoczęłam pracę spikera z dniem 1 IX 1927 r. u boku przemiłej koleżanki Marii Prusinkiewiczówny, która przyjechała z Polskiego Radia w Warszawie do czasu zaangażowania miejscowej siły. Przez miesiąc zapowiadałam sama. Później zaangażowano kolegę Cezarego Kreczy, który odtąd zapowiadał na zmIanę ze mną. Praca spikera polegała na prowadzeniu programu samotnie i na żywo.

Czy miałam tremę? Trochę byłam z nią oswojona, gdyż nieraz występowałam na koncertach publicznych. (00.) Nie przeczę, że i mnie trema "zjadała", gdy śpiewałam do mikrofonu, ale dlatego, że w studio nie było akustyki. Do tłumienia akustyki służyły kotary i filcowa podłoga. Z brakiem akustyki wnet się oswoiłam, bo w tym układzie mogłam lepiej kontrolować prawidłowe

prowadzenie głosu. Brak publiczności rekompensowała obecność współwykonawców i akompaniatora. Jednak gdy po raz pierwszy pozostałam sam na sam z mikrofonem jako spiker, niekłamaną tremę przeżywałam w całej pełni! Mały pokoik. Półmrok, bo tylko lampa na biurku się świeciła. Przede mną program dnia, pisany na maszynie, z suchą informacją o kolejnych audycjach, mikrofon nieuprzejmy, czarny, niemy i bardzo selektywny, czyli rozhisteryzowany. Każdy szelest przewracanej kartki wyolbrzymiał szmer w trzaski, które z kolei powodowały protesty radiosłuchaczy. Aparatura sygnalizacyjna wymagała sprawnego, przytomnego obsługiwania. Wszystko to rosło w mojej wyobraźni i powiększało tremę. A tak pragnęłam pozyskać sobie sympatię radiosłuchaczy! Ten stan otumanienia nie trwał długo. Gdy zaangażowano kolegę Kreczy na stanowisko drugiego spikera i mnie przypadła rola instruktorki, stałam się jakby ważna i pewna siebie i w miarę koniecznego, miłego współzawodnictwa, byłam coraz bardziej opanowana. Spiker radiowy był wtedy personą, którą całe wycieczki przychodziły oglądać w czasie pracy. Dyrektor Okoniewski wprowadzał je osobiście małymi grupkami. Pamiętam, jak kiedyś na przyjęciu u przyjaciół siedmioletnia Hania zapytała mnie, jak duża jest trąba, przez którą zapowiadam, że mnie wszędzie słychać? Poprosiłam radiową "ciocię Wandzię", aby zaprosiła małą Hanię do studia w czasie nadawania słuchowiska dla dzieci. W roku 1929 odbywała się w Poznaniu Wystawa Krajowa zorganizowana z wielkim rozmachem. Mieliśmy wtedy prawdziwy najazd wycieczek krajowych i zagranicznych zwiedzających naszą radiostację. Zdarzało się, że gdy czekałam na tramwaj, ktoś za moimi plecami wołał: Hallo, hallo, tu Radjo Poznań! Kolega Kreczy pracował w radio tylko półtora roku. Po obronie pracy doktorskiej opuścił nas, a jego miejsce zajęła koleżanka Barbara Jurkówna. Popularna piękność Poznania zapowiadała też tylko przez półtora roku, wycofując się na poprzednie stanowisko - kierowniczki sekretariatu - którą to funkcję pełniła od zarania radiostacji poznańskiej . Na jej miejsce zaangażowano emerytowanego ppłk. Chocieszyńskiego. Gdy w roku 1933 sprawy rodzinne stanęły na przeszkodzie dalszej mojej pracy, dyrekcja ogłosiła konkurs na spikera. Zwyciężył 19-1etni student Alfred Sikorski. Z kolei on był moim" uczniem".

Śledziłam łakomie wszystkie audycje muzyczne. Uwielbiałam audycje solowe i kameralne. Bardzo lubiane przez radiosłuchaczy były koncerty nocne "Philipsa" (od 24.00 do 2.00), zapowiadane również po francusku i angielsku.

Były to koncerty reklamowe, opłacane przez firmę holenderską. Wzniosłe były koncerty organowe transmitowane z Auli Uniwersytetu Poznańskiego, przeważnie wykonywane przez Feliksa Nowowiejskiego, czasem z udziałem solistów. Między innymi śpiewała z towarzyszeniem organów artystka operowa Wanda Roessler-Stokowska. Piękny jej mezzosporan harmonizował doskonale

Gabryela Krygier- Bernacka

Ryc. 1. Gabryela Krygier- Bernacka

z organami. Wielu słuchaczy miały tzw. koncerty popularne z udziałem solistów tej miary, co Halina Dudicz-Latoszewska, Zofia Fedyczkowska-Jarochowska, Felicja Krysiewiczowa, Gabryela Krygier- Bemacka, Kajetan Kopczyński, Klara Kaulfusowna - skrzypce, Waxman - cytra, Ludomir Szeliga-Budziński - organy Wurlicera (transmisja z kina Słońce) i inni. Do koncertów popularnych zapraszano jako akompaniatorów Jadwigę Komorowską i prof Mariana Sauera. N a wypadek nagłej absencji solisty miałam na moim biurku nuty i śpiewałam w zastępstwie, zapowiadając zmianę w programie odpoZ S l l " ł T e n t T e fi " ? o C i a W a n d a" ( Tro . an k ) d . ł ł ; . 1 ows a prowa Z1 a pe ne pok S kl L . k ' 3 "w U J 6 k C Z e S i O" (r e d K d z i e r s ki ) M t ł ą Je -« «s a e a k t A r V " W S P o fi n i e ć B o l e s ł ™ a Busiakiewicza, stałego prelegenta kącika aktualnych i rocznicowych ciekawostek pi. "Silva Rerum". Bardzo aktywny w zbieraniu reklam radiowych był Jan Ciaciuch. Reklamę wygłaszali m in

znani aktorzy Maria Fiszer-Chmurkowska, Feliks Chmurkowski i Janusz Warnecki. Redaktorzy różnych czasopism wygłaszali piętnastominutowe aktualności polityczne i gospodarcze. Jednym z nich był red. Józef Winiewicz, późniejszy wiceminister MSZ. Był to okres rozkwitu poezji. W owych czasach bardzo młodzi, obiecujący, utalentowani poeci zaprzyjaźnili się ze słuchaczami, wygłaszając swoje własne utwory poetyckie. Byli to: Stanisław Baliński, Artur Maria Swinarski, Witold Zechenter i inni.

Nie zapomniano w Radju o akademiach narodowych. Miały one z reguły bardzo uroczysty charakter. Obecny bywał wtedy konsul danego kraju, nieliczni pracownicy konsulatu, były kwiaty, a niekiedy po akademii lampka wina. Był to serdeczny, niewymuszony kontakt.

Oprócz światełka i napisu "cisza" były momenty serdecznej współpracy.

Ten nastrój wprowadzał sam dyrektor, który był "zawsze i wszędzie". U miał zganić, ale umiał też uznać ofiarną pracę. Koncert z płyt był trochę kłopotliwy dla spikera. Należało utwór i wykonawcę zapowiedzieć przed i po jego nagraniu, a w dodatku spiker ze stoperem w ręku musiał notować czas trwania każdego utworu muzycznego i poetyckiego i zapisywać na specjalnych formularzach dla okresowych rozliczeń tantiemowych z ZAIKS-em. Nakładanie płyt też należało do czynności spikera. Oczywiście kolejno ułożone płyty z osobnym programem dostarczał dział muzyczny. Praca w Radjo ułatwiła mi przed wojną wyjazdy za granicę. Śpiewałam w "Radio Praha". (00.) Studio w Pradze było już wówczas unowocześnione, ściany korkowe i dziurkowane. W sali na wielkie orkiestry ustawiano ruchome ściany, które w razie potrzeby rozsuwano w różnych kierunkach. Śpiewałam w średniej sali koncertowej, długości około 12 metrów. Wyznaczono mi miejsce w narożniku, a w drugim końcu sali, w przeciwległym narożniku, stał fortepian. W tym układzie głos fortepianu akompaniującego dobiegał do mnie bardzo cichutko. W kilka tygodni po powrocie z Pragi dostałam zaproszenie do "Radia Kopenhaga". Śpiewałam tam pieśni kompozytorów polskich. Salka, w której występowałam, była mała i niesympatyczna, bo oprócz fortepianiu stały tam różne stojaki i psuły estetykę wnętrza. Mikrofon był okolony mosiężną ramą ułożoną na podłodze, a przede mną było okno, za którym przy stole siedziało dwóch panów kontrolujących siłę głosu. W tej salce brakowało akustyki, mniej więcej tak, jak w Poznaniu. Kolega Jungermann, wtedy jeszcze młody technik w Radju Poznańskim, dał mi przed wyjazdem kilka wypróbowanych, cennych wskazówek. Otóż, gdy śpiewałam niskie tony, przybliżałam się do mikrofonu, lecz gdy wchodziłam w wysoki rejestr, cofałam się, a przy najwyższym tonie odwracałam się tyłem do mikrofonu. Dawało to w sumie dobre efekty słuchowe. Panowie za szybą zaczęli się moją wędrówką poza ogrodzenie ramowe niepokoić, jednakże recenzje duńskie były potwierdzeniem słuszności moich spacerów. W Kopenhadze był zwyczaj, że do radia należało przyjść w stroju wieczorowym, bo tam zawsze do studia na audycje przychodzili słuchacze. Wiedziałam

Gabryela Krygier- Bemackao tym, gdyż śpiewak Opery kopenhaskiej, Len Eiler Schioeller, który gościnnie śpiewał w poznańskim radiu, był zdziwiony, że nie miał przed kim śpiewać. (00.) Z praktyki wiem, że śpiewanie przed słuchaczami jest bardziej prawdziwe i na pewno daje lepszy wydźwięk radiowy. (00.) Wracałam przez Berlin. W berlińskim Rundfunku śpiewałam pieśni Schumana i Schuberta po niemiecku. Był to rok 1932, kiedy w Niemczech zaczęły się już niepokoje, więc w radio nie zgodzili się na śpiewanie pieśni kompozytorów polskich i po polsku. W Berlinie odniosłam również duży sukces, bo z Rundfunku napisali do dyrekcji Radia Polskiego, że po udanym moim występie mam prawo ubiegać się o dalsze śpiewanie u nich. (00.) W Radju Poznańskim administracja, amplifikatornia i studio mieściły się na II piętrze w gmachu dawnego teatru przy placu Wolności. Schody prowadzące na II piętro były pokryte grubym, czerwonym, kokosowym chodnikiem. Samo wejście, bezszelestne, przypominało, że "cisza" jest wskazana. Za dużymi, oszklonymi drzwiami, po prawej stronie stał stolik z telefonem, przy którym urzędowali portierzy w granatowych liberiach, zawsze uprzejmi i dyskretni - Antoni Ewicz, Czesław Kubiak i Franciszek Sniedziewski. Zgłaszali telefonicznie przybycie petentów i według programu otwierali solistom i zespołom artystycznym drzwi do studia, które z zasady były zamykane na klucz. Poczekalnia była długa, szeroka i miała duże okna na oficynę. Podłoga była wyłożona grubym filcem. N a środku stał długi stół, na którym leżały zawsze naj świeższe dzienniki i ilustracje. N aokoło stołu wygodne fotelowe krzesła służyły wykonawcom czekającym na swoją kolej. Z tej poczekalni prowadziły drzwi do studia, do amplifikatorni, do kierownika programu muzycznego, a drugie do kierownika działu literackiego. W końcu poczekalni, po lewej stronie, były drzwi oszklone prowadzące na boczny korytarzyk, z którego wchodziło się do księgowości, a stamtąd do gabinetu dyrektora. W każdym pomieszczeniu były głośniki. Do pokoju spikera wiodło osobne wejście z klatki schodowej. Spiker i wszyscy wchodzący do niego byli zależni od portiera, który miał klucz do drzwi wejściowych. Tutaj znów długi, wąski korytarzyk i drugie drzwi do spikerni. Korytarzyk również wyścielony filcem, podobnie jak pokój spikera - czworokątne, nieduże pomieszczenie o wysokim pułapie, ściany obite filcem, okna zamykane okiennicą, również obite filcem, aby nie dochodziły szmery z ulicy. W pokoju stało biurko z mikrofonem. Przed biurkiem wygodne fotelowe krzesło. Mikrofon - wiszący na stojaczku czarny, okrągły przedmiot, ponuro spozierał. Wygląd jego nie zachęcał do uprzejmej rozmowy z radiosłuchaczami. Po jakimś czasie zamieniono ten mikrofon na inny. Była to nieduża skrzyneczka, która nie drgała przy lada poruszeniu. Przede mną - na wprost przed biurkiem - ruchome okienko, przez które miałam wgląd do studia I i studia II. Na tylnej ścianie studia II było tej samej wielkości okienko, jak u spikera.

W tym oknie pokazywali się, zależnie od sytuacji, dyżurni technicy amplifikatorni. Z amplifikatornia spiker miał kontakt telefoniczny przez słuchawkę zawieszoną u szafki ze światełkami sygnalizacyjnymi. Aparatura sygnalizacyjna była umieszczona na ścianie po prawej stronie nad biurkiem. Gdy zaświeciłosię zielone "oczko", mikrofon u spikera był czynny. Głośnik automatycznie się wyłączał. Czerwone światełko zapalało się przy wyłączaniu mikrofonu, a głośnik automatycznie się "uczynniał". Spiker otrzymywał za każdym razem tekst zgłoszonego odczytu. Jeśli prelegent spóźniał się więcej niż 5 minut, spiker w zastępstwie wygłaszł odczyt i za to otrzymywał część umownego honorarium. W czasie mojej sześcioletniej pracy w radiu, od 1 listopada 1927 r. do czerwca 1933 r., kierownikami literackimi byli: od roku 1927 do 1929 profesor U niwersytetu Poznańskiego dr Stefan Błachowski (rektor Uniwersytetu Poznańskiego od 1945 do 1950), a od roku 1929 Emil Zegadłowicz. Tego ostatniego nie muszę rekomendować, bo zna go cała Polska. Studio I, bliżej okienka, to duża sala, w której ściany i sufit pełne były draperii z modraczkowego pluszu. Podłogę pokrywał gruby filc. Czarny fortepian Bechsteina, pod ścianami odpowiednie w kolorze krzesła i na wysokiej "nóżce" nietykalny mikrofon, równie selektywny i wrażliwy. Mikrofon ustawiać i dotykać miał prawo tylko dyżurujący technik. Studio I, czyli" błękitne", służyło do audycji muzycznych kameralnych i solowych. Studio II było większe, tak samo wyposażone jak studio I, tylko draperie były w kolorze seledynowym. Studio II służyło dużym orkiestrom i słuchowiskom. Wszystkie pomieszczenia opisałam, ale powinnam opisać ampilifikatornię.

N o cóż, jestem kobietą, artystką i techniczna strona radia stanowiła dla mnie zawsze wielką tajemnicę. Pamiętam, że był to duży, jasny pokój, a w nim aparatury pełne śrubek i zwojów, nad którymi czuwali bezustannie inżynierowie i technicy, a przybywało ich w miarę rozrastania się programów. Pierszym kierownikiem był inż. Władysław Rogacki. Po jego odejściu kierownictwo amplifikatorni objęli koledzy Romuald Jungermann i Franciszek Wąsiak. Współpracowali z nimi Ignacy Bajeriein, Józef Brzeziński, Sylwester Bukowski, Władysław Feist, Franciszek Fieske, Marian Rajewski, Maksymilian Staliński, Marian Szukaiski i Kazimierz Wietrzyński.

Nie wolno mi zapomnieć o "Tygodniu Radjowym", którego redakcja mieściła się na II piętrze. Pierwszym jego redaktorem był Bolesław Busiakiewicz, później Zenon Kosidowski, który w tym okresie kończył studia i doktoryzował się. Już jako dr Z. Kosidowski (po moim odejściu z radia) został dyrektorem Polskiego Radia w Warszawie. Nasz zespół pracowników - od dyrektora do portiera - to była jedna radiowa rodzina. Taki ton nadał dyr. Okoniewski. Wymagał punktualności i obowiązkowości, ale roztaczał ojcowską opiekę nad personelem. Można było pójść do niego z każdą troską, nawet natury osobistej. Zawsze dopomógł i doradził. Dbał też o nagrody, urządzał rocznice, sylwestra itp. Radjo Poznań było stacją autonomiczną i dopiero po moim odejściu poznańska radiostacja została "wchłonięta" przez Polskie Radio Warszawa. W dniu 30 września 1933 r. na uroczystość przejęciu Radia Poznańskiego przez Warszawę zostałam zaproszona i za moją sześcioletnią pracę uhonorowana. Z prawdziwym żalem opuszczałam Radio. Sześć lat pracy w Radju Poznańskim to lata pełne uniesień i wrażeń. Był to najmilszy okres w moim życiu.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry