PIENIĄDZE I POLITYKA wspomina Franciszek Pospiech, pierwszy prezes Wielkopolskiego Banku Kredytowego

Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie

Czas czytania: ok. 14 min.

FRANCISZEK POSPIECH urodził się w 1930 roku w Rawiczu. W 1955 roku ukończył wrocławską Wyższą Szkołę Ekonomiczną i rozpoczął pracę w Banku Inwestycyjnym we Wrocławiu. Następnie pracował jako dyrektor jego oddziałów w Elblągu i w Opolu. Od 1971 roku był wicedyrektorem poznańskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Banku Polskiego.

W 1989 roku premier Mieczysław Rakowski powierzył mu zorganizowanie wydzielonego ze struktur NBP Wielkopolskiego Banku Kredytowego. Jego prezesem był do 1996 roku, potem odszedł na emeryturę. Nadal jednak aktywnie pracuje dla WEK jako członek Rady Nadzorczej.

Od 1996 roku jest też przewodniczącym Komisji Etyki Bankowej, którą powołał Związek Banków Polskich. Ta właśnie komisja opracowała Kodeks Dobrej Praktyki Bankowej.

Franciszek Pospiech jest żonaty i ma dwoje dzieci. Córka Izabela jest laryngologiem, syn Tomasz farmaceutą. Na emeryturze poświęca dużo czasu wnukowi, 9-letniemu Jasiowi.

Jestem Wielkopolaninem, urodziłem się w Rawiczu w 1930 roku.

N asza rodzina była bardzo liczna: miałem sześciu braci i cztery siostry.

Wychowywani byliśmy w tradycyjnej mieszczańskiej, patriarchalnej rodzinie, hołdującej wartościom chrześcijańskim. W domu czytano między innymi przedwojenny "Orędownik Katolicki". Najbardziej świadome wspomnienia z dzieciństwa związane są z okresem wojny. W tym czasie, tak jak większość polskich dzieci, chodziłem do tzw. Szkoły N iemieckiej dla Dzieci Polskich, w której uczyliśmy się tylko trzy razy w tygodniu, a w pozostałe dni pracowaliśmy. Była to praca przymusowa. Ponieważ wówczas Polacy nie mogli uczyć się zawodu, a jedynie przyuczać się do niego, od 13. roku życia pracowałem jako pomocnik murarza na budowie. W czasie wojny moja rodzina miała zostać wysiedlona do Generalnej Guberni, do Tarnobrzega. Pamiętam, kiedy policjant przyniósł do domu dokumentnakazujący opuszczenIe rodzinnego domu w ciągu dwóch godzin. Był grudzień 1939 roku, bardzo mroźna zima. Wraz z matką przez kilka dni czekaliśmy w obozie przejściowym na wywiezienie w nieznane. Ponieważ matka w tych warunkach ciężko zachorowała i musiała zostać w szpitalu, młodsze rodzeństwo ija pozostaliśmy w Rawiczu. Nie mogliśmy jednak wrócić do rodzinnego domu - przydzielono nam mieszkanie w oficynie. Moich czterech braci i siostrę Niemcy wywieźli do pracy przymusowej na terenie Rzeszy.

Dla mnie, kilkunastoletniego wtedy chłopaka, wojna przyniosła nowe doświadczenia - poczucie niebezpieczeństwa, stałego zagrożenia, niepewności. Pamiętam, że za- V- *. Franciszek Pospiech raz po wybuchu wojny ojciec zebrał naszą rodzinę i zaczęliśmy uciekać przed zbliżającym się frontem. Będąc cały czas w strefie walk, dotarliśmy do Łęczycy, Kutna i Konina. Na szosie między Koninem a Kołem przeżyliśmy bombardowanie. Na szczęście nikt z moich bliskich nie zginął. W okolicach Puszczy Kampinoskiej Niemcy dogonili naszą karawanę uciekinierów i zmusili do powrotu. Rawicz zrobił na mnie przygnębiające wrażenie: miasto było smutne, mieszkający tam Niemcy wywiesili w oknach swoje flagi z hakenkreuzami. Rozpoczęła się okupacja i jako Polacy czuliśmy się obywatelami niższej kategorii, bez żadnych praw, o znacznie zmniejszonych możliwościach zaopatrzenia w żywność i odzież. Po wojnie, z opóźnieniem rozpocząłem naukę w gimnazjum.

Do egzaminu wstępnego przygotowywała mnie starsza siostra, nauczycielka. Obejmował on między innymi historię Polski, język polski i religię. Miałem szczęście, gdyż pytano mnie o to, z czego akurat byłem przygotowany. Po przebytej okupacji i braku prawdziwej polskiej szoły, w gimnazjum opanowała nas chęć do nauki i uzupełniania wiedzy. Mieliśmy świadomość utraconego przez WOjnę czasu. W gimnazjum, oprócz lekcji, mogliśmy rozwijać nasze zainteresowania muzyczne, literackie i sportowe. Panował duch rywalizacji i zabawy, szczególnie sportowej, którą organizowali nam nasi profesorowie, między innymi prof. Jankowska i prof. Cypurski. Sądzę, że był to jeden z czynników jednoczących naszą klasę. Do dnia dzisiejszego spotykamy się na rocznicowych zjazdach absolwentów naszej klasy. Ostatnie spotkanie z kolegami odbyło się w 46. rocznicę zdania matury - rocznik 1950.

Studia, praca zawodowa, dlaczego bank?

Po zdaniu matury podjąłem pracę w przedsiębiorstwie budowlanym, ponieważ nie dostałem się na studia. Prawdopodobnie dlatego, że pochodziłem z tzw. prywatnej inicjatywy, co nie było wówczas najlepszą referencją. Po roku pracy w przedsiębiorstwie budowlanym zdałem egzamin do Wyższej Szkoły Ekonomicznej we Wrocławiu. Miałem wtedy 21 lat. Studia ukończyłem w 1955 roku, specjalizując się w zakresie finansów. Po studiach otrzymałem tzw. "nakaz pracy" w oddziale Banku Inwestycyjnego we Wrocławiu. Nie było to wówczas moim marzeniem, gdyż zamierzałem pracować w przemyśle. Ale jak to często w życiu bywa, marzenia nie spełniają się, zrodziły się nowe zainteresowania i na następne czterdzieści lat pochłonęła mnie bankowość. Pracę w banku rozpocząłem od najniższych szczebli - referenta, kasjera, pracy w skarbcu, inspektora finansowego, kredytowego itp. Gdy dzisiaj zastanawiam się, co spowodowało, że zostałem w banku, to myślę, że był to specyficzny charakter pracy i ludzie, których tam spotkałem. Chciałbym wspomnieć tych, którzy w początkowym okresie kształtowali moją karierę: pan Tadeusz Korynek, przedwojenny bankowiec, lwowianin, prof. Lesław Adam z uczelni wrocławskiej, który współpracował z bankiem, pan dyrektor Tadeusz Piasecki z Gdańska i pan dyrektor Filemon Zyłkowski z Gdyni. Uczyli mnie przede wszystkim rzetelności bankowej, porządku w ewidencji i księgowości, dbania o rachunek gospodarności. Uczyli mnie też szczególnej troski o pieniądze, jakie klienci powierzali bankowi. W 1961 roku zostałem służbowo przeniesiony do Elbląga. Otrzymałem tam stanowisko kierownika oddziału Banku Inwestycyjnego. Było to dla mnie duże wydarzenie, gdyż z Wrocławia przeprowadzałem się do mniejszego, bardzo zniszczonego przez wojnę Elbląga. Moja praca polegała na finansowaniu i bankowej obsłudze odbudowy miasta i rozwijającego się tam przemysłu. Po trzech latach mojej działalności w Elblągu podjąłem pracę w Banku Inwestycyjnym w Opolu, gdzie przez dziewięć lat pełniłem funkcję dyrektora Oddziału Wojewódzkiego. Pracując na Opolszczyźnie również zajmowałem się finansowaniem i kredytowaniem mieszkalnictwa i rozwoju przemysłu w tym regionie. Z wielką sympatią wspominam ten region, posiadający szereg charakterystycznych cech, szczególnie urozmaicony folklor i gospodarność. Ówczesny Bank Inwestycyjny był bankiem specjalistycznym. Do zakresu jego działania należało finansowanie i kredytowanie inwestycji, a także kompleksowa obsługa budownictwa w Polsce. Wielu pracowników tego banku wywodziło się z przedwojennego Banku Gospodarstwa Krajowego, na bazie którego utworzono Bank Inwestycyjny. W powojennej bankowości polskiej co pewien czas następowały tzw. "głębokie reformy". W wyniku jednej z nich Bank Inwestycyjny został wchłonięty przez centralny bank państwa - N arodowy Bank Polski. To spowodowało, że następnym etapem mojej kariery bankowej była praca w Narodowym Banku Polskim. W 1971 roku objąłem funkcję wicedyrektora Oddziału Wojewódzkiego NBP w Poznaniu. Pracowałem jako zastępca dyrektora Bolesława

Ryc. 2. Fr. Pospiech z żoną Krystyną na molo w Sopocie (1995 r.)

O' .:. .y .... ....

..

Drogomireckiego w budynku przy Alejach Marcinkowskiego. Znalazłem się w banku o uniwersalnym profilu działalności. Dla mnie były to nowe doświadczenia, niosące wiele interesujących wyzwań zawodowych. W Oddziale Wojewódzkim NBP kierowałem pracą pionu kredytowego i zajmowałem się zagadnieniami obiegu pieniądza. W ramach NBP realizowany był tzw. "plan kasowy", którego mechanizm polegał na tym, że określało się wielkość kwot pieniężnych, jaka przypadnie na fundusz płac, emerytury, działalność kulturalno-socjalną, a także prognozowano wielkość detalicznych obrotów towarowych i usług. Był to bardzo prymitywny sposób zapobiegania inflacji, ale w ówczesnych warunkach w miarę skuteczny, choćby dlatego, że chleb nie drożał przez kilka lat. Należy przy tym pamiętać, że obrót pieniężny - poza płacami i obrotem detalicznym - był bezgotówkowy.

Pieniądze a polityka

Czy bank był wtedy upolityczniony? Był, jak prawie wszystko w tamtych czasach. Przedsiębiorstwa, szkoły, instytucje były upolitycznione. Zresztą podobnie jak i zawód dziennikarza. Oprócz normalnej działalności bankowej, państwo zlecało bankom kontrolę reglamentacji wielu dziedzin gospodarki. Reglamentacja polegała na tzw. limitowaniu. Często różnego rodzaju limity miały większe znaczenie aniżeli pieniądze, którymi bank w imieniu państwa obracał. Na przykład cała działalność inwestycyjna była ograniczana limitami nakładów inwestycyjnych, dzielonymi na różnego rodzaju inwestycje - centralne, zjednoczeń, terenowe. Inną dziedziną szczegółowo reglamentowaną były płace. Bankowa kontrola funduszu płac obejmowała wynagrodzenia wypłacane we wszystkich dziedzinach gospodarki. Był okres, w którym banki zajmowały się kontrolą budżetów administracji państwowej i terenowej. Humorystycznie dzisiaj zabrzmi fakt, że banki zajmowały się dystrybucją kartek na cukier. Niekiedy przedstawiciele komitetów czy terenowych władz administracyjnych ingerowały w realizację zadań banków. Ingerencje obejmowały najczęściej nie sferę pieniężną działalności banku, ale sferę reglamentacyjną. Chodziło o to, aby podjąć finansowanie inwestycji poza limitem inwestycyjnym lub często przed uruchomieniem planu inwestycyjnego, a niekiedy finansować z przekroczeniem planowanej kwoty. Nie ulega wątpliwości, że podejmowane wówczas niektóre inwestycje miały dla ówczesnych władz znaczenie polityczne. Stąd też wynikały kolizje pomiędzy przedstawicielami komitetów i władz administracyjnych a bankiem. Strategia pieniężna jest zresztą zawsze upolityczniona. Muszę jednak stwierdzić, że chociaż banki były niekiedy poddawane naciskom, to ludzie, którzy w bankach pracowali, z reguły przestrzegali prawnych zasad obrotu pieniądzem. Reżim bankowy w tym zakresie był bardzo skrupulatny i rygorystyczny. Moim zdaniem atmosfera pracy w banku nie była tak upolityczniona, jak to się zdarzało w przedsiębiorstwach państwowych, spółdzielniach czy innych instytucjach. Praca w banku wymagała wysokospecjalistycznej wiedzy zawodowej, awansowało się bardzo wolno, pokonując wszystkie stopnie kwalifikacyjne dla danego stanowiska. Najczęściej po każdym etapie praktyki należało zdać egzamin. W banku był bardzo szeroko rozwinięty system szkolenia pracowników. Praca była usystematyzowana i wymagała przestrzegania określonych reguł. W związku z tym bywało, że jako bankowiec miałem problemy, gdyż wydawało mi się, że wszystko powinno być realizowane zgodnie z przepisami, legalnie. Tymczasem władza wymagała większej elastyczności. Szczególnie władze terenowe były zainteresowane inwestowaniem w swoim regionie. Wtedy właśnie próbowano różnych metod perswazji. Naciski nie były jednak regułą. One zawsze dotyczyły indywidualnych spraw. Na przykład miałem takie zdarzenie w mojej pracy bankowej: w niewielkiej miejscowości na południu Opolszczyzny chciano wybudować szkołę. Przez wiele lat istniały trudności ze zdobyciem odpowiedniej działki pod budowę. Wreszcie zdecydowano się na wybudowanie szkoły na terenie,

na którym koszt zainwestowania był bardzo wysoki. Tymczasem banki obowiązywał pewien limit kosztowy przy finansowaniu szkół. N a przykład wolno było uruchomić budowę, gdy jej koszt w przeliczeniu na jedną klasę nie przekraczał 516 tys. złotych (do dzisiaj dokładnie pamiętam tę kwotę). W przypadku tej szkoły koszty miały być jednak znacznie wyższe. Wobec tego nie uruchomiłem finansowania. Niedługo trwało, a zostałem przywołany na dywanik do przewodniczącego Rady Narodowej. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak: A wy skąd jesteście? Z Wielkopolski.

Dlaczego nie uruchomiliście pieniędzy na budowę szkoły? Ponieważ szkoła byłaby za droga. Nie wolno mi tak rozrzutnie dysponować pieniędzmi. - Przez okres dwudziestu lat przed wojną Polacy mieszkający w tej miejscowości chcieli wybudować polską szkołę. Ale Niemcy na to nie pozwalali. Również teraz niektórzy mieszkańcy czynią przeszkody w budowie szkoły.

Więc, kiedy mamy już działkę i budowa jest przygotowana, znalazł się taki, który nie przyjmuje inwestycji do finansowania. Albo znajdą się w banku pieniądze na budowę szkoły, albo pojutrze znajdziecie się poza rogatkami tego województwa. Po takim patriotycznym wykładzie oczywiście zgodziłem się na finansownie. Znałem przecież historię Śląska. Tak to wyglądało w skrócie. Ale ile przy tym było "podjazdów", posądzeń, że ktoś na ziemiach zachodnich nie sprzyja polskiemu szkolnictwu. I ani się człowiek nie spostrzeże, a działając zgodnie z regułami banku, zostanie posądzony o brak patriotyzmu. Naciski były zresztą dość naturalną konsekwencją deficytów. Brakowało przecież wszystkiego. I ciągle trzeba było dokonywać wyborów: na co pieniędzy wystarczy, a na co zabraknie. W Poznaniu na przykład wybudowano "ekskluzywny" hotel Polonez. Inwestycja okazała się znacznie droższa, niż pierwotnie planowano. Pomimo że brakowało pieniędzy na dokończenie budowy tego hotelu, już przygotowywano budowę następnego. Bank nie powinien się zgodzić na nowe przedsięwzięcie, ale wykonawcy weszli na budowę, pracę rozpoczęto, a formalności prawno finansowe załatwiano znacznie później. Nie mogę powiedzieć, że nie było nacisków na bank. Mieliśmy jednak jednoznaczną ocenę, że hoteli w Poznaniu jest za mało i ten drugi hotel jest również bardzo potrzebny. Jakoś trzeba było ten problem rozwiązać. Nie mogliśmy przecież liczyć wtedy na to, że zagraniczny inwestor wybuduje u nas hotel Hilton. Do bankowców nie należało zresztą podejmowanie strategicznych decyzji, lecz obsługa finansowa programowanych zadań rzeczowych w ramach tzw. limitów inwestycyjnych. Dzisiaj, spacerując po Poznaniu, widzę wiele obiektów, których rozpoczęcie budowy i finansownia rodziło się z takimi biurokratycznymi problemami. Inną sferą działalności banku, w moim przekonaniu najważniejszą, było kredytowanie jednostek gospodarki uspołecznionej. Mówiąc prościej kredytownie przemysłu, handlu, komunikacji i innych jednostek gospodarczych. System finansowy był taki, że przedsiębiorstwapaństwowe, a także spółdzielnie, były wyposażane tylko w część środków własnych, obejmujących około 30%. Pozostałe źródła finansowania stanowiły kredyty bankowe i zobowiązania finansowe tych jednostek. I właśnie udzielanie tych kredytów obrotowych było podstawowym zadaniem banku. Działalność ta wiązała się z kontrolą finansową tych jednostek, kontrolą kosztów i rozliczeń. Była to czasochłonna i żmudna praca, która jednak w pewnej mierze wpływała pozytywnie na gospodarkę finansową przedsiębiorstw. Systemy finansowe często ulegały zmianie. Jednak nigdy nie doprowadziły do całkowitej samodzielności przedsiębiorstw. Przedsiębiorstwa były bardzo zadłużone w banku. Czynnik ten stanowił potencjalne źródło późniejszych komplikacji, gdyż jednostki te nie były w stanie spłacić zaciągniętych kredytów w momencie zapoczątkowania gospodarki rynkowej.

Wielkopolski Bank Kredytowy - radość tworzenia

W 1988 roku prezes N arodowego Banku Polskiego powierzył mi organizację jednego z dziewięciu banków, które zostały wydzielone ze struktury NBP. Propozycją tą nie byłem specjalnie zaskoczony, gdyż już wcześniej przeprowadzano różne sondaże i docierały do mnie głosy, że z taką ofertą mogę się spotkać. Kolejne zawodowe wyzwanie przyjąłem bez wahania, choć nie bez wewnętrznych obaw. Wcześniej, przez wiele lat dokształcałem się i znając siebie wiedziałem, że trudne zadania mobilizują mnie wewnętrznie do wysiłku i działania. Przyznam nawet, że ta propozycja była dla mnie wielkim szczęściem, ponieważ w życiu zawsze fascynowało mnie tworzenie czegoś nowego. Zdawałem sobie sprawę, jak głębokie musiały być zmiany w ówczesnej bankowości polskiej, aby mogła ona funkcjonować na komercyjnych zasadach, w gospodarce rynkowej. We wstępnych dyskusjach zaproponowałem nazwę nowego banku: Wielkopolski Bank Kredytowy w Poznaniu. Wiedziałem, że czeka mnie wiele pracy kierowniczej, organizacyjnej, a nade wszystko dobranie sobie najbliższych współpracowników. Przyznać muszę, że udało mi się zjednać kilku fachowców z długoletnim doświadczeniem, a także młodych, wykształconych ludzi, o dużej wiedzy, inicjatywie i inwencji. Zostali oni później członkami Zarządu Banku. Z perspektywy ośmiu lat uświadamiam sobie, jak długą drogę rozwoju, przekształceń organizacyjnych i technologicznych przeszedł bank od chwili jego powołania do dziś. Dla nowego banku wydzielono z NBP 30 oddziałów operacyjnych, zlokalizowanych w różnych regionach Polski, i wyposażono go w 13 mld złotych kapitału. We wszystkich oddziałach pracowało wówczas 1900 osób. Miałem jeszcze jedno ograniczenie: liczba pracowników Centrali Banku nie mogła przekroczyć 90 zatrudnionych w niej osób. Nie mieliśmy siedziby dla Centrali Banku, więc po uzgodnieniu z dyrektorem Oddziału Wojewódzkiego NBP, panem Bolesławem Drogomireckim, przyznano nam budynek przy placu Wolności 16.

Ryc. 3. Boszkowo w woj.

leszczyńskim, Jezioro Dominickie (1995 r.)

Jak to często bywa, początek działalności był bardzo trudny. Do najtrudniejszych zadań należało pozyskanie i przeszkolenie zawodowe odpowiedniej ilości pracowników. Jeżeli uwzględnimy fakt, że w pierwszym okresie pracy banku, około tysiąca osób odeszło z niego do innych, nowo tworzących się banków, na emeryturę lub z innych powodów, a obecnie bank zatrudnia ponad 4 tys. pracowników, to wniosek jest taki, że instytucja ta przyjęła przeszło 3 tys. osób. W większości przypadków trzeba było ich przeszkolić i adaptować do pracy w banku. Na rynku pracy nie było bankowców. Dopiero powstawały nowe szkoły bankowe, a wyższe uczelnie zaczynały kształcenie w tej dziedzinie. Jednym z powodów, dla którego z banku odeszło tak wiele osób, był fakt, że banki prywatne oferowały wyższe wynagrodzenia, a WBK jako bank państwowy był zobowiązany do płacenia podatku od przyrostu płac, tzw. popiwku.

Test wytrzymałości

Działalność WBK w pierwszych latach jego funkcjonowania była bardzo utrudniona na skutek skomplikowanej sytuacji gospodarczej w kraju. Spadek produkcji w wielu przdsiębiorstwach, zerwanie więzi kooperacyjnych między nimi, załamanie się eksportu, pogarszanie się sytuacji finansowej przedsiębiorstw i ich niewypłacalność, wzrastające bezrobocie, narastanie inflacji i hiperinflacji, zahamowanie spłaty kredytów spowodowało, że bank narażony był na poważne niebezpieczeństwa. Oprocentowanie kredytów sięgało 40% w skali miesiąca. Pieniądz tracił na wartości. Bardzo trudno było oceniać w tych warunkach zdolność kredytową klientów. Ludzie tracili pracę na etatach i często zmuszeni byli do podjęcia jej na własny rachunek. Mieli wspaniały pomysł, nie brakowało im przedsiębiorczości, ale nie posiadali pieniędzy. Warunki zabezpieczenia spłaty kredytów były znikome. Musieliśmy pomimo ogromnego ryzyka kredytowego starać się pozyskiwać nowych klientów i nie tracić tych, z którymi już wcześniej współpracowaliśmy. Wówczas jednym z najważniejszych źródeł dochodów banku była właśnie działalność kredytowa. Z satysfakcją muszę stwierdzić, że udało nam się ją znacznie rozwinąć. Portfel kredytowy banku wzrósł kilkakrotnie.

Czy w okresie pracy w WBK spotkałem się z naciskami ze strony władz? Tak, były takie próby. Ale w zdecydowanej większości przypadków nieskuteczne. Bank komercyjny działa na własny rachunek i nie może sobie pozwolić na to, aby na skutek zewnętrznych nacisków narażać aktywa banku na straty. Co innego znaczy negocjowanie w niektórych przypadkach szczególnie trudnych warunków kontraktu kredytowego, a co innego uleganie tzw. naciskom. To, co nazywamy popularnie naciskiem na bank w celu wykonania określonej operacji pieniężnej, nie ma zastosowania w banku komercyjnym. Najistotniejszą sprawą w działalności banku komercyjnego jest ustalenie wewnętrznych procedur oceny i akceptacji kontraktów kredytowych. Najczęściej im wyższa kwota kontraktu, tym procedury są wnikliwsze i ostrzejsza wewnętrzna kontrola w banku. Nie ma banku na świecie, w którym nie występowałoby zjawisko niespłacanych kredytów. Szczególnie ma ono miejsce w okresie prawnie nie uporządkowanych systemów zabezpieczeń. Często kredytobiorca zbyt optymistycznie ocenia swój projekt gospodarczy, a i w banku zdarzają się przypadki, że nie zawsze prawidłowo oszacuje się ryzyko kredytowe. Problem ryzyka bankowego jest trudny i złożony. Składa się na niego ryzyko projektu klienta, ryzyko inflacji i związany z tym wzrost oprocentowania kredytu, zmiany kursu walut i ceny pieniądza. Trzeba też zwrócić uwagę na sytuację zewnętrzną, jak na przykład konkurencyjność zagranicznych przedsiębiorstw, oferujących tańsze produkty. Te wszystkie zmieniające się uwarunkowania zawsze utrudniają właściwą ocenę wiarygodności klienta. Sądzę, że błędy popełniane przez bankowców, którzy udzielając kredytów nie zadbali o właściwe zasady ich przyznawania, w niewielkim stopniu przyczyniły się do bankructw niektórych banków. Z reguły są to sprawy

bardzo skomplikowane i w znacznym stopniu spowodowane niskimi kwalifikacjami pracowników. Choć nie wykluczam również działań niezgodnych z prawem. Bank, jako instytucja publicznego zaufania, musi dbać o swoją wiarygodność i dobre imię. Jest to podstawowy czynnik, który pozwala na zjednanie sobie klientów. Ludzie często cały swój dorobek życiowy lokują w banku, ufając, że tych wartości nie stracą i uzyskają odpowiednie dyskonto. Jeśli bank chce mieć dobrą pozycję na rynku, musi dbać o swój dobry standing finansowy, sprawnie funkcjonować i dbać o swój image. Nie wszystkim bankom udawało się w trudnym okresie przekształceń działać z takim powodzeniem, jak nam. Zdarzało się, że mniejsze banki upadały, na przykład Bank Rzemiosła w Poznaniu, Bank Posnania i inne. Z psychologicznego punktu widzenia ludzie za szczególną wrażliwością odnoszą się do każdej informacji, która sugeruje zakłócenia w pracy banku. Tak było w momencie, gdy prasa podała informację o nieprawidłowościach w WBK. Przy kasach zaczęły ustawiać się długie kolejki zatrwożonych klientów, którzy na wszelki wypadek chcieli wycofać swoje depozyty. Chodziło wówczas o rzekome błędy w sporządzeniu prospektu emisyjnego akcji banku, który przygotowała dla nas znana, międzynarodowa firma doradcza Coopers & Lybrand. Informacja, która rozeszła się, nie miała nic wspólnego z aktualnym standingiem finansowym banku i jego wypłacalność nie była w najmniejszym stopniu zachwiana. Dopiero publiczna informacja banku centralnego i nadzoru bankowego, przekazana do środków masowego przekazu o tym, że sytuacja finansowa banku nie jest zagrożona, uspokoiła ludzi.

W WBK już Europa

Wspomniałem o tym, że kiedy tworzyliśmy WBK, istniały ogromne problemy z doborem ludzi dobrze przygotowanych do pracy w banku. Była duża fluktuacja kadr. Dzisiaj bank szczyci się tym, że ma wspaniały zespół fachowców i wykwalifikowaną kadrę w oddziałach. Jest to możliwe dzięki dostępności na rynku absolwentów szkół bankowych, a także rozwinięciu w banku własnego programu szkoleniowego. W tym celu bank zorganizował wspaniałe Centrum Szkoleniowe dla pracowników w Zakrzewie koło Gniezna. Bank wysyła również swoich pracowników na szkolenia za granicę. Wraz ze swoimi współpracownikami, ja sam szkoliłem się w N orthwestern U niversity w Chicago. Zdobywaliśmy doświadczenia zarówno na uniwersytecie, jak i w bankach amerykańskich. Podczas seminariów i ćwiczeń zorientowałem się, że tamtejsi wykładowcy to ludzie mający ogromną wiedzę i praktykę bankową. Zaprosiłem ich do Centrum Szkoleniowego w Zakrzewie, gdzie prowadzili kursy dla naszych pracowników. Nie chciałbym pominąć istotnej sprawy, która bardzo przyczyniła się do rozwoju i unowocześnienia naszego banku. Z inicjatywy wicepremiera Leszka Balcerowicza i ówczesnego prezesa NBP Władysława Baki zainicjowano tworzenie tzw. porozumień bliźniaczych. Polegały one na tym, że polski bank zawierał porozumienie bliźniacze z wybranym bankiem zachodnim. WBK zawarł takie porozumienie z Alied Irish Bank z Dublina. W jego wyniku Irlandczycy szkolili nas w zakresie organizacji, nowoczesnej technologii i informatyki bankowej. Kształcenie to było odpłatne i trwało cztery lata. Podejrzewam, że zaowocowało to późniejszym zaangażowaniem się kapitału banku irlandzkiego w rozwój WBK. Dzisiaj mogę powiedzieć, że WBK w wielu dziedzinach działa na poziomie europejskim. Bzdurą jest sugerowanie, że banki zachodnie mają utrudniony dostęp do polskiego rynku. W Polsce wiele banków świata zachodniego utworzyło swoje oddziały. Wiele banków zachodnich ma udziały kapitałowe w bankach polskich. Także w WBK udział zachodniego kapitału bankowego jest przeważający. W Polsce działają też banki wspólnie założone przez banki zagraniczne i polskie. Ja sam współuczestniczyłem w zakładaniu International Bank in Poland i Polsko-Amerykańskiego Banku Hipotecznego. Wielkopolski Bank Kredytowy ma udziały w tych bankach. Moim zdaniem należy się zastanowić, czy zakładanie zachodnich banków w Polsce nie jest zbyt łatwe, czy istnieją wystarczające wymagania odnośnie źródeł pochodzenia kapitału. Istnieje taka opinia, że polskie banki mają dużo pieniędzy, ale są biedne, ponieważ mają niskie kapitały własne. To może w przyszłości utrudnić ich ekspansję na rynki światowe. W każdym razie dystans technologiczny i oferta produktów bankowych niewiele odbiega od standardu banków zachodnich. WBK w swojej krótkiej historii przechodził zasadnicze przekształcenia własnościowe. W 1989 roku powstał on przecież jako bank państwowy. Po dwóch

Ryc. 5. "Zapasy" z wnukiem w ogrodzie przed domemlatach został skomercjalizowany i przekształcony w spółkę akcyjną. Wkrótce akcje banku znalazły się na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, uzyskując bardzo dobre notowania. Z chwilą przekształcenia banku w spółkę akcyjną minister finansów powołał pierwszą Radę Banku. W jej skład weszli: pan Krzysztof Białowolski z Warszawy jako przewodniczący, dr Jan Kulczyk z Poznania jako zastępca przewodniczącego, prof. Marian Górski z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Witold Małecki z Instytutu Finansów, pan Michał Wojtczak i pani Anna Arning z Poznania. W miarę zmieniania się struktury akcjonariuszy banku w skład Rady Banku wchodzili przedstawiciele nowych właścicieli, na przykład z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie pan David Hexter i pan Andrzej Witak. Jako przedstawiciele Alied Irish Bank panowie David McCrossan i Brian Cregg.

Sklonować czy szukać innego?

Rok przed osiągnięciem wieku emerytalnego poinformowałem Radę Banku, że mam zamiar przejść na emeryturę, ponieważ uważałem, że nie można tak intensywnie pracować po 65. roku życia. Wtedy Rada Banku rozpoczęła poszukiwania odpowiedniego kandydata na stanowisko prezesa. Nawiasem mówiąc niektórzy żartowali, że najlepiej byłoby Franciszka sklonować. Odłóżmy jednak żarty na bok. Zadanie poszukania nowych kandydatów zlecono zagranicznej firmie headhunterskiej. Podzielałem opinię, że moim następcą powinna być osoba z innym doświadczeniem, gdyż ulegają zmianie warunki działania banku i nowy prezes powinien tym wyzwaniom sprostać. Kandydatami byli również niektórzy członkowie Zarządu WBK. Rada Banku spośród wielu kandydatów z kraju i z zagranicy wybrała na stanowisko prezesa WBK pana dra Jacka Ksenia.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1997 R.65 Nr2 ; Banki poznańskie dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry