JESZCZE O "IBISIE
Kronika Miasta Poznania 1996 R.64 Nr2;Targi, jarmarki, MTP
Czas czytania: ok. 14 min.SŁAWOMIR LEITGEBER
Z aistnienie i sukces kawiarni literacko-artystycznej takiej jak "Ibis" jest w powojennej poznańskiej rzeczywistości faktem, nad którym nie sposób się nie zastanowić. Jej sukces od pierwszych chwil istnienia był już wówczas rzeczą zadziwiającą. Z pewnością jako miejsce chyba najpopularniejszych spotkań środowisk kulturalno-artystycznych, tudzież "niedobitków przedwojennej reakcji i burżuazji", jak pewnie władze PZPR i Służba Bezpieczeństwa to miejsce określały, był "Ibis" czujnie przez agentów w cywilu obserwowany. Chociaż nic się tam zdrożnego nie działo, wystarczał podejrzliwym ponad wszelką miarę władzom partyjnym fakt, że gromadziła się tu śmietanka intelektualna ówczesnego Poznania o podejrzanym dla nich rodowodzie. Trudno sobie dziś nawet wyobrazić Poznań z okresu, gdy powstawał "Ibis".
W wyniku niedawnych działań wojennych miasto legło w gruzach, a najbardziej ucierpiało centrum Poznania i Stare Miasto oraz inne dzielnice leżące wokół Cytadeli. Ci, którzy jako ludzie dorośli przeżyli długie lata wojny, zdawali sobie najlepiej sprawę, jak bardzo miasto zubożało, zszarzało i jak wielkie poniosło straty w swojej substancji majątkowej. Jego mieszkańcom okupacja nie oszczędziła najgorszych, jakże gorzkich doświadczeń. Poznań miał jednak wspaniałe tradycje kulturalne i literackie. Posiadał w okresie międzywojennym doskonałe sceny teatralne i znakomitą operę, wówczas nazywaną Teatrem Wielkim, a także kluby i kabarety, takie jak "Iks", czyli Instytut Krzewienia Sztuki, "Prom", "Salon 35", "Klub Szyderców", "Różową Kukułkę", "Zdziebko" czy "Stratosferę". Ci, którzy tam w międzywojennym 20-leciu bywali, wrócili do Poznania, o ile na cztery krańce świata nie rozpędziły ich wichry wojny, bądź też o ile nie stali się jej ofiarami. To właśnie oni byli w "Ibisie" pierwszymi zwiastunami przyszłej, wielkiej popularności kawiarni. Ten dorobek lat międzywojennych, posiew ludzi w rodzaju Ludwika Puszeta, Jerzego Młodziejowskiego, Kazimierza Plucińskiego, znanego także pod pseudonimem "Szymona Pigwy", Artura Marii Swinarskiego, Toli Korian, Jana
Sławomir Leitgeber
Kuglina, a także całej plejady innych artystów tamtej epoki miał teraz dopiero, w jakże innych warunkach społeczno-politycznych, w ten sposób zaowocować. Niedobitki tamtego środowiska tu właśnie, w "Ibisie", poczuły się swojsko.
We własnym gronie i w kameralnym lokalu w samym sercu miasta zaczęły sobie wyznaczać "rendez-vous". Wszystko zaczęło się wówczas, gdy dwoje młodych ludzi postanowiło, nie posiadając większych zasobów finansowych, otworzyć kawiarenkę o nazwie "Ibis". Wybrali na ten cel lokal handlowy w cudem ocalałej kamienicy przy ul. Franciszka Ratajczaka 40, który zaadaptowali na cele kawiarniane dość niewielkim kosztem. Punkt był doskonały, gdyż opodal był centralny plac Poznania - plac Wolności i ruchliwa ulica 27-go Grudnia. Tuż obok narożnikowa kamienica, w której dziś na piętrze mieści się "Cafe Głos", wypalona była do samego parteru i świeciła z dala pustymi oczodołami okien. Chodnik obok tego domu zasłany był gruzem, to też ktoś ogrodził to miejsce starym, pordzewiałym drutem. Nie był jednak dość przewidujący, gdyż nigdzie jeszcze nie świeciły latarnie i ów drut, zamiast zabezpieczeniem, stał się dodatkową pułapką. Sam boleśnie się tu potłukłem, upadając o zmroku na gruzowisko. Małżeństwo, które wpadło na pomysł założenia "Ibisu" to Andrzej i Inia z Kręglewskich Leitgeberowie. Ich ślub odbył się tuż przed wybuchem II wojny światowej. Ta para młodych ludzi, on 28-letni, ona niewiele ponad 20 lat licząca, przed wojną zdążyła jeszcze spędzić "miodowy miesiąc" w Paryżu i na Lazurowym Brzegu. Życie miało się dla nich odtąd ścielić różami, a w rzeczywistości oczekiwała ich trudna egzystencja w okupowanej Warszawie. Oboje wywodzili się z zamożnych, poznańskich środowisk. Andrzej Leitgeber był synem Romana, postaci znanej w Poznaniu lat międzywojennych. Roman Leitgeber w 1906 r. był jednym z założycieli i głównych
akcjonariuszy wielkiej oficyny prasowej, która wydawała takie wielkonakładowe pisma, jak "Kurier Poznański", "Orędownik", "Wielkopolanin", "Pomorzanin" , "Ilustracja Polska", "N owiny Poświąteczne". Jednocześnie pełnił funkcję dyrektora Wydawnictwa Prasowego "Drukarnia Polska" S.A. w Poznaniu i zasiadał w gremium kierowniczym redakcji "Kuriera Poznańskiego" jako z-ca redaktora naczelnego. Jako członek Rady Miejskiej stanął na czele komisji, która bezpośrednio po I wojnie światowej zajęła się zmianą nazw ulic z niemieckich na polskie. Komisja ta składała się z dwóch osób - drugą był Tadeusz Szulc, również radny miejski. Ulice te, poza nielicznymi, noszą dziś nadane im wówczas nazwy. Żona Andrzeja Leitgeberga, Irena Kręglewska, była córką dra inż. Adama Kręglewskiego, dyrektora naczelnego Zakładów Cegielskiego w Poznaniu, wybitnego konstruktora i wynalazcy, a bratanicą dra Jana Kręglewskiego, wybitnego tutejszego adwokata, i Edwarda, przemysłowca, właściciela wielkich zakładów papierniczych drukujących popularne zeszyty szkolne, na których widniał znak firmowy - dwa skrzyżowane kręgle. Impulsem, który sprawił, że ta dwójka młodych ludzi wpadła na pomysł założenia w sercu Poznania zacisznej kawiarenki, mogły być także ich wspomnienia z okupowanej Warszawy, gdzie takich właśnie lokalików prowadzonych przez ludzi z kręgów ziemiaństwa, arystokracji oraz inteligencji i sfer artystycznych było mnóstwo. Sam pamiętam kawiarnię "U aktorek" przy ul. Ujazdowskiej, założoną w pałacu księstwa Karolów Radziwiłłów z Dawidgródka, gdzie nieraz w latach wojny kawę podawała mi Elżbieta Barszczewska i inne "gwiazdy" scen stołecznych, czy też lokal" U Elny Gisted", gdzie także pracowało wielu artystów i koncentrował Woytowicz, popularny lokal "Fregata", własność Tyszkiewicza przy ul. Mazowieckiej, gdzie kelnerkami były panie z artystokracji, "Marago" przy ul. Moniuszki, "Arię" założoną w pięknym pałacu przy ul. Mazowieckiej przez męża mojej kuzynki (córki ministra Władysława Seydy), gdzie kelnerką była inna moja kuzynka nosząca znane nazwisko. To przypuszczenie potwierdza zresztą także sama właścicielka "Ibisa", Irena Leitgeberowa. Pomysł założycieli okazał się "strzałem w dziesiątkę". Wnętrze "Ibisu" było intymne, oświetlenie w miarę dyskretne. Paliły się rozstawione na stolikach lampy rzucające, dzięki umiejętnie dobranym abażurom, miłe, pełne nastroju światło. Oko cieszyły zawsze świeże kwiaty. Ten lokal pozwalał gościom czuć się dobrze w kameralnym, ciepłym wnętrzu. Dziś jest to przeciętny lokal handlowy jakich pełno wszędzie wokoło, to też wchodząc znów w te stare mury, aż trudno uwierzyć, że była tu kiedyś i prosperowała kawiarnia. Stworzenie ciepłej i intymnej atmosfery w pełni się Irenie Leitgeberowej udało, bo to właśnie ona była dobrym duchem tego lokalu. To jej wyroby cukiernicze, wytwarzane na domowej recepturze, stanowiły jeden z magnesów przyciągających gości. Wyglądały niezmiernie apetycznie i były świetne. Można tu było zjeść różne rodzaje tortów, ciastek, smakowitych domowych pierników, wypić czy to świetną angielską herbatę, czy też aromatyczną kawę, której pociągająca woń wypełniała wnętrze lokalu.
Sławomir Leitgeber
CMpI»
UESA3 AKCKOW W POZ! WI.fi.K. 549/46p o z n a ń. d n i a . . . .? f? ? f. . .
J08USO II JKI1
. /. . . . . . . . . . . . . . /w sprawia karnej skarbcwej przeciwko ftff! :?I\?ł*8SI\?F...... ap.l?»?I»!?K ...z zawodu «Ctl\fCifrĄ.. . . . . .;zam.w f?????A.?A'?!l????A???*]?A.. obwinionemu o to, żo tY.#Cf9.. 8 lipca 19*6 r, wAswa A fcawiarAAcrzAAljSrAtąJoząkąArjłOAAoząąalttprzechowywała l lit».likieru jajkowego nie posiadając uprawnienia do śp*zeaaźt'tópd36#-alAóMłdw A @A' "'. -'" · · i""'" "'"'' 00 star-owi naruszenie ! . ? " ! ? . $ * } ? . * o ? ? A ? « ? I ? ? 5 V A A " , 9 « ' ! ? 3 V . . . . . . .( fe. li . H . P , H r. 8 e p o z. 756) i podlega sankcji' karnej % art. 9. . . . .prawa kanoeg-c--skarbowego, Urząd Akcyzowy w Poznaniu na po'dstawie art. 3 pKt.'.!?..*. x art.17 ustawy z dnia 22 łutogo 1947 r. o craneatii (£z. U.H.P.Hr,20 poz,?f) psatanawia umorzyo' dalsze postępowanie.- -. Na zasadzie art. .. *}, ,p.k,s. w związku 2 art.4- rzeczowej ustawy o amnestii orzeka się, Jednocześnie przopadak zajętego -przed» miota występku, t,j. l. b H S A4. % . A W« * ł A % 4. : W«« A W A W.feakOTsgo
" . l "T' J 21 J . i. · ,.. I r e n i e Ł e it g e n a r O tym zawiadamia s i ę Obywatela........................... z «wagą," żo od orzeczenia przepadku rzeczy służy w myśl art. 2559 i p.k.s. oraz art.1B-wspoiuustawy zażalenie', do Izby-Skarbowej w Poznaniu za pośrednictwem tutejszego Urzędu, (Termin do zażalenia wynosi siedem dni i jest zawity,.
HACZEOf1K UBZEEO
E O 6byw, wl
._&ve.EK jljĄ*J5 e J i W; .V.
Poznaniu
tO A A Daszj rńskie A KI. A , 54
Oflpis powyższy przesyła się do wiadomości z nadmienieniem, że stosownie do art. 15 - ustawy o amnostii umorzenie postępowania na podstawie przepisów toj ustawy 'będzie uchylone, j e żeli Obywatel w terminie miesięcznym v>d dnia niniej szego zawiadomienia zgłosi zą.z= nie przeprowadzania, postępowania. Zgłoszenie takiego żądani 3 oznacza zrzeczenie sxę korzystanie z dobrodziejstwa amnestii. _ HRrOZĘfflilK UEZEJW! "
Ryc. 2. Postanowienie Urzędu Akcyzowego w sprawie nielegalnej sprzedaży alkoholu
Nie będę tutaj wyliczał bywalców "Ibisa", bo było ich zbyt wielu, zresztą zrobił to najlepiej artysta malarz Włodzimierz Bartoszewicz, dla którego ten lokalik stał się nieomal drugim domem rodzinnym. Od czasu, gdy tu po raz pierwszy zawitał, stał się chyba jednym z najwierniejszych gości, przy czym został także osobistym przyjacielem Andrzeja i Ini Leitgeberów. Spotykałem go często u nich w domu. Bywał tam z żoną stanowiącą jego "alter ego", była to bowiem bardzo kochająca się para małżeńska. Pan Włodzimierz Bartoszewicz miał tuż za rogiem ulicy, przy 27 Grudnia na poddaszu, w dziś już nie istniejącej kamienicy w podwórzu, obszerną pracownię malarską pełną jego płócien wiszących na ścianach i porozstawianych po kątach. Niektóre pochodziły jeszcze z lat przedwojennych, gdy mieszkał i malował w Warszawie. Pracownię swoją dzielił z pochodzącym spod Chojnic Kazimierzem Jasnochem, inwalidą, specjalizującym się w "art decorativ". Pan Kazimierz malował chyba głównie krajobrazy i portrety. To, że "Ibis" nie został zapomniany, jest głównie zasługą albumu Bartoszewicza, w którym umieszczał podobizny stałych bywalców kawiarenki. Przyjaźń Andrzejów Leitgeberów z Bartoszewiczami przetrwała aż do śmierci obojga państwa Włodzimierzów. Pisząc o "Ibisie", trudno nie wspomnieć o pracujących tutaj kelnerkach.
Najstarsza była pani Helena Majewska, siostrzenica zaprzyjaźnionego z moim ojcem pana Bardzkiego, potomka starej, wielkopolskiej rodziny ziemiańskiej. Jej matka była w drugim małżeństwie żoną profesora Uniwersytetu Poznańskiego Józefa Paczkowskiego, wybitnego specjalisty z dziedziny archiwistyki. Pracowały tu także: siostra Andrzeja Leitgebera, Krystyna, później żona Jerzego Walkowskiego, właściciela apteki w Poznaniu, bratanka dra med. Tadeusza Walkowskiego, utalentowanego artysty malarza, oraz jego kuzynka Ewa z Leitgeberów, która później została żoną Adama Kicińskiego, człowieka związanego ze światem artystycznym. Dziś żyją już tylko dwie z licznych ongiś w "Ibisie" pań, tj. pani Nina z Gumowskich, dziś dr medycyny i wybitny onkolog, wdowa po prof. dr med. Lucjanie Przyborze, histopatologu i Katarzyna z Cybichowskich, doktorowa Bolewska, dziś mieszkająca w Warszawie, córka znakomitego poznańskiego architekta, zamordowanego w 1940 r. przez Niemców, i Barbary z Mieczkowskich, jednej ze słynnych ośmiu poznańskich "Vestalek". Panie te tak żartobliwie nazywano, ponieważ ich ojciec, dr August Mieczkowski, był dyrektorem poznańskiego banku "Vesta". Pań pracujących w "Ibisie" było znacznie więcej. Jedna z nich, wyjątkowo piękna, młodziuteńka brunetka, poślubiła dużo od siebie starszego bywalca "Ibisa", artystę, bodaj że muzyka. Jej nazwisko uleciało z mej pamięci.
"Ibis" był solą w oku władz partyjnych miasta, to też w czerwcu 1950 r.
uległ przymusowej likwidacji. Decyzja władz kwaterunkowych U rzędu Miejskiego stanowiła dopełnienie losu z woli anonimowej wysokiej instancji.
Sławomir Leitgeber
ANEKS
"w maju 1945 r. Irena Leitgeber zajęła w kamienicy Banku Zachodniego SA z Pruszkowa lokal handlowy nr 1 bez wiedzy właściciela. Lokal w chwili objęcia był zupełnie wypalony. Bez wiedzy, bez zlecenia właściciela wyłożyła koszty odbudowy lokalu w wys. zł. 36.000,00. Bank Zachodni SA zwrócił wyłożone koszty. Lokal ten został przydzielony przez Komisję Mieszkaniową m. Poznania oraz przez Wydział Przemysłu i Handlu w Poznaniu w maju 1945 r.
Współwłaściciele Irena Leitgeber, Maria Wyrzykowska i Kierowniczka Krystyna Leitgeberówna. Po wyprowadzeniu się do W-wy Marii Wyrzykowskiej i odejściu z Ibisu Krystyny Leitgeberównej (wyszła za mąż w 1947), współwłaścicielem został Andrzej Tolbanowski.
Lokal ten całkowicie zniszczony, wypalony, bez drzwi i okien odbudowałam na własny koszt - lokal wielkości 30 m 2 . W II etapie budowy w r. 1947 wybudowałam przylegające do lokalu pomieszczenie na korytarz, kuchnię, ubikację i kantorek - razem c/s 26 m 2 i założyłam centralne ogrzewanie (do tego czasu był 1 piec w lokalu). Na podstawie zawartej umowy najmu z 20.07.1947 musiałam zapłacić dzierżawę tego domu, w którym znajdował się lokal czynsz z góry na okres 5 lat, by tym wkładem przyczynić się do odbudowy i remontu całego domu. Umowa najmu do 30.09.1952 i prawo pierwszeństwa najmu na dalsze 3 lata do 30.09.1952 r. Dzielnicowa Komisja Mieszkaniowa m. Poznania pismem z dnia 12.5.1945 i Zarząd Miejski Stołecznego m. Poznania Wydział Przemysłu i Handlu pismem z 17.5.1945 r. przydzielone mi zostały prawomocnie lokal na skład słodyczy i bar kawowy. Zgodnie z decyzją Prezydium Woj. Rady Narodowej - Wydział Handlu przez Prezydium Miejskiej Rady Narodowej - Wydział Przemysłu i Handlu musiałam lokal opuścić do godz. 1 I-tej - 30.6.1950 r. Liczne odwołania niestety były bez skutku. W lokalu" Ibis" poza aktorami, artystami, intelektualistami swój stały stolik mieli przemysłowcy i kupcy - m.in. Włodziemierz Rapczyński, Władysław Namysł, Paweł Zielke.
Ciastka wypiekałam u siebie w domu, codziennie świeże, w okresie letnim robiłam w domu lody. Torty dostarczały mi różne panie - żony prawników, lekarzy.
Irena Leitgeber"
JACEK KORNASZEWSKI, GRZEGORZ SPORAKOWSKI
"Celem opracowania jest ustalenie przyczyn przeciekania wody do pomieszczeń schronowych znajdujących się pod Wzgórzem Przemysława. (.u) Właścicielem samego schronu jest Okręgowy Urząd Telekomunikacji w Poznaniu (00.). W chwili obecnej (marzec 1973) prowadzone są prace przy porządkowaniu skarpy i budowa murów oporowych na zboczu Wzgórza Przemysława od strony zaplecza Okręgowego Urzędu Telekomunikacji Międzymiastowej w Poznaniu. (u.) Uzbrojenie (techniczne - przypisek autorzy) znajdujące się na Wzgórzujest własnością Muzeum Narodowego, do którego należą również budowle znajdujące się na Wzgórzu". To fragment ekspertyzy wykonanej 14 lutego 1973 roku przez grupę poznańskich rzeczoznawców z Polskiego Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Sanitarnych. To najpewniej jedyny dokument znajdujący się w Poznaniu, dotyczący sieci podziemnych korytarzy pod Górą Przemysława. Udostępnił go nam Ryszard Solarski, kierownik Sekcji do Spraw Obrony i Ochrony Zakładu Telekomunikacji Poznań Centrum. Razem z nim weszliśmy do podziemnych korytarzy. Przeszliśmy 157 metrów podziemnych ganków, coraz to natykając się na zamurowania, ślepe ściany, zaślepione pionowe szyby opatrzone stalowymi klamrami-stopniami. To bowiem tylko fragment tego, co zachowało się zjedynej w swoim rodzaju podziemnej budowli w samym centrum Poznania. Jak nas poinformował Zbigniew Karolczak - prezes poznańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół FortyfIkacji - w warszawskim Centralnym Archiwum Wojskowym zachowały się akta Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych z 14 marca 1939 roku analizujące możliwość wybudowania pod Górą Przemysława Komendy Obrony Przeciwlotniczej. Miała tam powstać sieć korytarzy i dwie komory, z możliwością budowy trzeciej, z wejściami od ulic Franciszkańskiej i Zamkowej, a także 49-metrowa galeria. Dokumentacja zawiera ponadto plany zagospodarowania Komendy OPLe Wybuch wojny stanął na przeszkodzie tym śmiałym
Jacek Kornaszewski, Grzegorz Sporakowski
Ryc. 1. Odsłonięte tunele w czasie zabudowy zaplecza poczty w 1973 r.
Fot. R Świątkowskiplanom. Nie wiadomo, czy niemieccy okupanci skorzystali z tego projektu. Dość, że wykorzystali to naturalne obronne miejsce, budując pod 17-metrowym wzgórzem prawdziwy labirynt korytarzy. Publikując w "Głosie Wielkopolskim" serię artykułów dotyczących wzgórza, naj cenniejsze informacje uzyskaliśmy od mieszkańca Poznania - Kazimierza Smigiela. Oto co napisał w swym liście: "Budowę od strony ulicy Zamkowej przez firmę Dip. Ign. Hans Pracht - Tieft und Strassenbau rozpoczęto jesienią 1943 roku, a zakończono wiosną 1944 roku. Tunel zwany schronem przeciwlotniczym był zbliżony do litery Y i miał trzy wejścia, a mianowicie od ulicy Zamkowej (Burgstrasse), obok budynku byłego Pośrednictwa Pracy, od Alei Marcinowskiego 5 (Wilhelmstrasse) obok starego budynku poczty na skarpie w podwórzu, i od ulicy 23 Lutego 22 (Poststrasse). Obecnie na tym terenie znajduje się zieleń. Cały tunel posiadał oświetlenie elektryczne i, według krążących plotek, awaryjnie miał być zasilany przez prądownice z gmachu poczty. Równolegle z tą budową firma Philips Holzman prowadziła podobne roboty na Górze Przemysława. Z luźnych i nie sprawdzonych, a krążących wśród zatrudnionych tam pracowników plotek miało nastąpić połączenie z tunelem przy ulicy Zamkowej, co do końca okupacji nie nastąpiło. Moje twierdzenie wynika z tego, że po każdym alarmie lotniczym na polecenie matki mojego szefa zabierałem do schronu różne "klamoty". Czynności te wykonywałem do końca pobytu Niemców w Poznaniu.
Ryc. 2. Odsłonięty wlot do tunelu (1973). Fot. R. Świątkowski
II
*HSk-,
IHHH
Ryc. 3. Pod Górą Przemysława ciągną się setki metrów częściowo zamurowanych J korytarzy. Fot. R. Świątkowski
Jacek Kornaszewski, Grzegorz Sporakowski
Ryc. 4. Jedno z zamkniętych wejść do podziemnego korytarza Fot. R. Świątkowski
I ." · Si Vi II .
" 1111111
Paradoksalne było to, że biuro i mieszkanie wykonawcy tunelu mieściło się przy Wilhelmstrasse 5, dokładnie w miejscu jednego z wyjść. Czy żyją jeszcze inni ludzie, którzy pracowali przy budowie tunelu? Osobiście już nie spotykam nikogo z tej grupy. Zaznaczam, że wszyscy pracownicy byli Polakami, a nadzór sprawował Vorarbeiter - przodownik, również Polak.
Grupa pracowników była niewielka, ponieważ taki był charakter pracy. N a przodku przy wykopie mogło pracować tylko dwóch ludzi, pozostali zajmowali się wywozem urobku przy pomocy ręcznej windy i jego załadunkiem na wozy konne, które wywoziły urobek na składowisko koło mostu św. Rocha. W sumie pracowało tam około dziesięciu osób".
Większość informacji zawartych w liście potwierdził zatrudniony przy budowie schronu, dziś 77-letni mieszkaniec Zbąszynka, Mieczysław Paszak. Zwrócił uwagę na brak możliwości mechanizacji prac wykonywanych w szczególnych warunkach. Roboty prowadzono intensywnie do końca wojny metodą górniczą. W naturalnym, żwirowym podłożu wzgórza drążono tunel, w który wciskano półokrągłe, betonowe segmenty w kształcie zazębiających się łupin, tworząc ożebrowane przejście. Przebiegało ono 18 metrów poniżej poziomu zamkowego dziedzińca, miało 105 metrów długości i prowadziło w linii prostej od ulicy Zamkowej do dzisiejszych Alei Marcinkowskiego.
Ryc. 5. Zamurowane wejście od strony ulicy Zamkowej. Fot. R. Świątkowski
Ryc. 6. Fragmenty korytarzy są zasypane ZIemIą. Fot. R. Świątkowski
Jacek Kornaszewski, Grzegorz Sporakowski
Ryc. 7. Odkryte w czasie prac budowlanych wejście na stoku od strony pi. Wielkopolskiego. Fot. R. Świątkowski
Do wnętrza góry prowadziło aż siedem wejść. Pierwsze - w zachodnim zboczu góry od Alei Marcinkowskiego, drugie - od ulicy Zamkowej (w murze oporowym wzgórza), trzecie - to pionowy szyb-wejście na dziedziniec Zamku Przemysława, czwarte - u wylotu schodów wiodących na Górę Przemysława, piąte - z budynku naprzeciw dzisiejszego Archiwum Państwowego, szóste - pod skarpą góry od strony placu Wielkopolskiego, wreszcie siódme - od starego budynku poczty na skrzyżowaniu Alei Marcinkowskiego i 23 Lutego. Co działo się w tym labiryncie w ostatnich dniach okupacji? Wiemy to z relacji mieszkanki Poznania Teresy JóŹWiak. W dniu 4 lutego 1945 roku 23-letnia wówczas dziewczyna mieszkała przy obecnej ulicy 3 Maja. Oto fragmenty jej korespondencji: ,,(...) Przebywaliśmy w pogłębionych schronach-piwnicach domów przy tej ulicy. Nagle do piwnic wtargnęli Niemcy i wszystkich wyrzucili na ulicę. W piwnicy został jedynie sparaliżowany starzec i nie chcąca go samego zostawić młodziutka dziewczyna. Ich los stał się dla nas jasny". Po podpaleniu klatek schodowych Niemcy pognali ludzi ulicami. "Wybiegliśmy za gmachem Biblioteki Raczyńskich na środek Alei Marcinkowskiego, znajdujących się pod ostrzałem wojsk, i dotarliśmy do ulicy 23 Lutego. Tam wpędzono nas «na wcisk» właśnie do «schronu» pod Górą Przemysława, wejściem od ulicy 23 Lutego. Dzisiaj to wejście jest zasypane i znajduje się pod zazielenioną skarpą, na której stoi Zamek Przemysława. (u.) Znaleźliśmy się w korytarzu z betonowych kręgów (00.). Korytarz był zatłoczony, pełna była
Ryc. 8. Piwnice zamkowe, kiedyś podziemia. Fot. R. Świątkowskiteż komora znajdująca się po lewej stronie od WejSCIa. Wstępu do tej komory bronili przed nowymi przybyszami ludzie już tam wcześniej przybyli. Nie było co pić, co jeść, ani nawet możliwości, by przykucnąć choćby na moment. Tam widziałam matkę, która w jakimś naczynku, może puszce, podgrzewała na świeczce swemu maleństwu odrobinę napoju. Groźną sytuację potęgowało ustawiczne przechodzenie żołnierzy z opuszczoną, gotową do strzału bronią, na przemian żołnierzy niemieckich, od wejścia od ulicy 23 Lutego w głąb korytarza, a w odwrotnym kierunku żołnierzy radzieckich, wychodzących na ulicę 23 Lutego, gdzie toczyły się walki. Żołnierze radzieccy dodatkowo poszukiwali między nami Niemców-cywilów. W tych warunkach minęła noc, a następnego dnia mój ojciec, po zasięgnięciu informacji od żołnierzy o wyzwoleniu Wildy, zdecydował, że tutaj w «schronie» nie możemy zostać. Wyszliśmy więc wyjściem na ulicę Zamkową (obecnie jest zamurowane) i biegiem do ulicy Szkolnej, znów pod obstrzałem, ulicą Półwiejską na Wildę". O powojennych losach schronu opowiada mieszkaniec Poznania Przemysław Wojciechowski, który w 1953 roku jako kilkunastoletni chłopiec wszedł do wnętrza góry wejściem od strony zachodniej, z ruin przy Alejach Marcinkowskiego. "Za stalowymi, nie domkniętymi drzwiami znajdował się przedsionek, potem drugie drzwi i wejście do głównego korytarza. Tunel był sam w sobie schronem. Po obu jego stronach natrafiliśmy na komory (być może osobne pomieszczenia dla kobiet i dzieci), a w nich na cztery metalowe,
Jacek Kornaszewski, Grzegorz Sporakowskizamykane pojemniki spełniające, jak się okazało, funkcje miejsc ustępowych. Główny korytarz miał zaślepione odgałęzienia, udało się nam jednak dotrzeć aż do zamurowanego dzisiaj całkowicie wejścia przy ulicy Zamkowej. Bieg podziemi oznaczały białe strzałki z napisami: Wilhelmstrasse (Aleje Marcinkowskiego), Burgstrasse (ulica Zamkowa), Poststrasse (ulica Pocztowa, dzisiaj 23 Lutego). Wszędzie widać było ślady dewastacji.
W latach późniejszych starano się je usunąć - dzisiaj podziemia mają elektryczne oświetlenie, ławki zostały naprawione, wejścia, za wyjątkiem jednego, zamurowano ze względów bezpieczeństwa (w latach 60. zdarzył się na Górze Przemysława tragiczny wypadek: do pionowego szybu wlotowego wpadł kilkunastoletni chłopiec ponosząc śmierć na miejscu). O tym szybie, dzisiaj otoczonym gęstymi krzewami, wspomina Zygmunt Dolczewski, szef poznańskiego Muzeum Sztuk Użytkowych, autor wielu publikacji o Górze Przemysława i samym Zamku książęcym. "Po metalowej drabince zszedłem szybem do podziemi i spenetrowałem je dość dokładnie. Jest raczej mało prawdopodobne, by podziemia łączyły się z zamkowymi piwnicami, gdyż moim zdaniem Niemcy opracowali projekt jednolitego, samodzielnego systemu schronowego. Nie przypuszczam poza tym, by wiele wiedzieli o podziemiach zamkowych, bowiem nawet my mamy niedostateczną o nich wiedzę. Być może pod budynkiem pobudowanym w 1796 roku (zwanym dziś Kuchnią Królewską), na miejscu najstarszej budowli zamkowej, najprawdopodobniej wieży mieszkalnej, są jakieś podziemia. Mógł tam być na przykład loch dla więźniów. Ale nikt tego jeszcze nie badał. Natomiast pomieszczenia traktowane dzisiaj jako piwnice zamkowe to nic innego jak tylko niegdysiejsze przyziemia. Przez stulecia grunt w tym miejscu podwyższył się wskutek różnych naturalnych i sztucznych procesów prawdopodobnie o około 8 metrów. Nie będzie łatwe prowadzenie prac archeologicznych".
Nie wiadomo, jak dziś wykorzystać podziemne schrony. Być może - wzorem innych miast - w celach turystycznych, udrożniając liczne przecież wejścia? To wszakże historyczna pamiątka w samym centrum miasta z czysto polskim rodowodem, bo choć wybudowana na polecenie Niemców, to jednak rękami Polaków, do tego w znacznej mierze według ich przedwojennej koncepcJI.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1996 R.64 Nr2;Targi, jarmarki, MTP dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.