NA WYSOKI POŁYSK Z Zygmuntem Węgrzykiem, dyrektorem MTP w latach 1966-1973, rozmawia

Kronika Miasta Poznania 1996 R.64 Nr2;Targi, jarmarki, MTP

Czas czytania: ok. 5 min.

DANUTA MARCINKOWSKA

ZYGMUNT WĘGRZYK urodził się w Biertułtowach, 24 kwietnia 1915 roku. Studiował na Uniwersytecie Poznańskim w latach 1933-1937. Po studiach pracował najpierw w Związku Spółdzielni Rolniczych i Zarobkowo Gospodarczych w Poznaniu, w czasie wojny w Stowarzyszeniu Dozoru Technicznego, potem w Związku Rewizyjnym Spółdzielni RP i w poznańskim Urzędzie Wojewódzkim. W roku 1949 rozpoczął pracę w Centralnym Związku Spółdzielczym, Delegaturze w Poznaniu, w 1956 przeszedł do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, a od 1963 do 1966 pracował w Poznańskiej Fabryce Łożysk Tocznych. 16 kwietnia 1966 został zastępcą dyrektora naczelnego dl s administracyjno-eksploatacyjnych MTP, a w sierpniu tego roku dyrektorem naczelnym.

Jest wdowcem.

- Jaka była droga Ślązaka na Międzynarodowe Targi Poznańskie, bo podobnie jak wielu innych szefów tej firmy nie jest pan Wielkopolaninem? - Przyjechałem tu ze Śląska w roku 1933 na studia na wydziale ekonomiczno-prawnym i już tu zostałem, oczywiście z przerwą na wojnę, niewolę i powojenne rozbrajanie kraju, bo byłem saperem. Najpierw sam rozbrajałem miny, potem uczyłem innych. Następnie jako ekonomista prowadziłem wykłady dla spółdzielców, a był to przecież okres powstawania wielu spółdzielni. Kiedy pracowałem w Wojewódzkiej Radzie Narodowej, dyrektorem Targów był Stefan Askanas. Po wojnie sporo pawilonów było skleconych na chybcika, z drewna, z płyt gipsowych i on właśnie próbował odbudowy. Jakoś te drewniane szopki powyrzucał, ale nie było to łatwe, bo najlepiej byłoby te ruiny wyburzyć, budując pawilony od nowa. Jednak konserwator przyrody tak walczył już wówczas o każde drzewo, że z wielu planów trzeba było zrezygnować. - W latach 1966-1973 był pan dyrektorem MTP. Wybudowano wówczas kilka obiektów. Jakich zabiegów trzeba było dokonać, żeby wejść do planu, uzyskać pieniądze, materiały?

Ryc. 1. Londyn 1970. Kongres Unii Targów Międzynarodowych. Repr. 1. Korpal

- Rozmowy na temat inwestycji zaczynało się zawsze podczas pobytu delegacji rządowych. Minister Trąmpczyński zawsze mi mówił: tylko wejdź do planu, a dalej to już jakoś będzie. I rzeczywiście tak było, wszystko co rozpoczynaliśmy, udawało się dokończyć. Kiedy oddawaliśmy nowy Park Targowy, byłem cały dumny, bo na owe czasy i to było dobre. Dziś śmiech mnie bierze, gdy przypomnę sobie jak obliczaliśmy tak zwane normy rentowności. Gdy zaczynaliśmy budować Centrum Targowe, które już nie za moich czasów zostało skończone, jeden z sekretarzy KC pytał mnie o rentowność: "taki budynek, tyle milionów będzie kosztował, a obliczyliście ile z metra kwadratowego dewiz będziemy mieli?". Chciał wiedzieć bardzo dokładnie. Więc wróciliśmy z projektem budynku do hotelu i tam wyliczyliśmy "z sufitu", bo przecież trudno było przewidzieć, jakie umowy, o jakiej opłacalności będą na tej powierzchni podpisywane. Wyliczyliśmy bardzo dokładnie opłacalność inwestycji z punktu widzenia handlu zagranicznego, bo zamierzaliśmy tę powierzchnię wynajmować przedsiębiorstwom zajmującym się handlem zagranicznym. Takie to były czasy. - Podobno projekt budynku był wielokrotnie przerabiany? - Najpierw miał być dwukondygnacyjny i kosztować 12 milionów złotych, a potem okazało się, że potrzebne są jeszcze 3 kondygnacje i 42 miliony złotych. Znacznie później były co do niego plany jeszcze inne. Chciano tam zbudować maszt telewizyjny, ale przekonałem ówczesne władze, że stropy, a nawet fundamenty nie są do tego przygotowane. Ostatecznie zmieściliśmy się dokładnie w kwocie zatwierdzonej na tę inwestycję przez ówczesne

Danuta Marcinkowska

Ryc. 2. Zygmunt Węgrzyk na działce (1980)

ministerstwo współpracy gospodarczej z zagranicą. Oczywiście walka o inwestycje trwała cały czas. Kilka hal zbudowaliśmy na takiej zasadzie, że wystawca, na przykład Francuzi, zobowiązali się dostarczyć konstrukcję i wyposażenie, a my przerób budowlany. Zawieraliśmy umowy na 10-12 lat, w czasie których mieli ulgi w opłatach. Włosi na przykład uparli się, że ich pawilon będzie się mieścił na skarpie, w miejscu, gdzie było lodowisko. Po co nam lodowisko w środku Targów? Prace były ciężkie, bo były tam też schrony z czasów wojny. Wysadzaliśmy je w czasie Bożego Narodzenia, gdy ludzie byli w domach, a w czerwcu już było otwarcie pawilonu. My sfinansowaliśmy dolną kondygnację, gdzie mieści się kawiarnia Italia. Włosi wyłożyli 1,5 miliona dolarów, ale korzystali z tego terenu 10 lat. - A dlaczego w końcu rozdzieliliście czerwcową imprezę na dwie? - Firmy zagraniczne "ruszyły" na targi, co roku było ich więcej i więcej, a czasem przywoziły sprzęt bardzo ciężki w dosłownym znaczeniu. N a przykład

Rumuni przyjechali z wieżą wiertniczą, której nie było gdzie wystawić. Stany Zjednoczone przyjechały z ogromnymi koparkami ziemnymi, bo przecież w Polsce budowało się dużo. Nacisk wystawców na każdy metr powierzchni był ogromny, więc postanowiliśmy rozbić targi na dwie imprezy. W roku 1973 zrobiliśmy więc we wrześniu targi konsumpcyjne, a czerwcowe zostały w ten sposób technicznymi. Wystawcy nie byli zadowoleni, gdy im zakomunikowaliśmy, że teraz zamiast wystaw narodowych będą imprezy branżowe. Rosjanie zupełnie nas nie rozumieli, gdy tłumaczyliśmy im, że jeżeli chcą coś sprzedać, to trzeba tak pokazać towar, żeby można go było porównać z innymi producentami. Naciski na wynajem powierzchni były ogromne, czasem nawet przez Komitet Centralny. Pamiętam awanturę jaką wywołali Bułgarzy, gdy po kilku latach przerwy wróciły na Targi Chiny i trzeba było im oddać miejsce, które tymczasem zajęli Bułgarzy. Obydwa kraje chciały wystawiać tylko w tym pawilonie. Miejsca ciągle było za mało, choć wciąż coś budowaliśmy. Już wówczas był pomysł budowania obecnego pawilonu 23, ale ja nie wierzyłem, że on powstanie, bo musiałby kosztować ogromne pieniądze. Dopiero dyrektor Stanisław Laskowski zrealizował ten pomysł. I wykazał tym dużo odwagi.

- Targi podlegały ministerstwu współpracy gospodarczej z zagranicą, ale były tak jak dziś w środku Poznania i na co dzień były jego częścią. Jak układała się panu współpraca z miastem? - Bardzo źle. Były najróżniejsze naciski, żeby Targi budowały hotele i całą infrastrukturę, co oczywiście nie było możliwe, bo przecież wszystkie decyzje inwestycyjne zapadały wyżej. Były też naciski, często aż przez Komitet Wojewódzki, w sprawach targowych. Żyliśmy jak pies z kotem. Jerzy Kusiak zawsze zarzucał, że my sobie organizujemy targi, a Poznań przecież nie dostaje z tego tytułu dodatkowych przydziałów mięsa i innego zaopatrzenia. Proponowałem spotkanie z władzami miejskimi, żeby coś wspólnie zainwestować, ale do takiej współpracy nie doszło. Nie byli nam życzliwi, ani Kusiak ani Cozaś, który był jakiś podejrzliwy, może zazdrosny. Byłem już zaawansowany w inwestowanie na terenie tak zwanej Gospody Targowej. Mieliśmy otrzymać, za drobną rekompensatę, tereny aż do ulicy Wojskowej. Ale ten pomysł był wręcz sabotowany. Zdecydowanie źle wspominam tę współpracę. - W jaki sposób Targi utraciły Belweder? - Belweder należał przed wojną do miasta. Po wojnie został odbudowany i stracił wiele ze swojej architektury. W połowie lat pięćdziesiątych Francja pokazała na targach urządzenie stacji telewizyjnej. Zaraz zaczęły się zabiegi, żeby zatrzymać ją w Poznaniu, bo wówczas miasto nie miało takich urządzeń. Ale gdzie je ulokować? Zaproponowałem, żeby wykorzystać w tym celu wielką salę recepcyjną Belwederu. Tak się właśnie stało, a obok pobudowano inną restaurację, Adrię. Było to niby rozwiązanie tymczasowe, bo nowa stacja radiowo-telewizyjna miała powstać na Ratajach, ale wiadomo jak trwałe są tymczasowe rozwiązania. Koszt takiej budowy był ogromny, a pieniędzy stale brakowało. - Już wówczas istniał program rozbudowy Targów? - Nawet kilka programów, bo oprócz projektów rozbudowy, powstał pomysł, by przenieść je do Strzeszynka. Ale oczywiście nie było na to pieniędzy.

Danuta Marcinkowska

Tymczasem inne miasta swoje targi rozwijały. W Dusseldorfie miasto wybudowało nowe targi, bo wystawcy chcieli iść gdzie indziej. I oddało je zarządowi targów za symboliczny czynsz, zadowalając się dochodem jaki uzyskiwało z przyjazdu wystawców i gości. Targi te zachwyciły mnie swoimi rozwiązaniami. Albo Hanower: jaka tam jest bliska symbioza między targami i miastem. To samo w Kolonii, w Brukseli. A tu nikt nie miał dla targów nawet czasu.

Trzeba poszerzać ulice, parkingi, rozbudować hotele, a nie było i nie ma zainteresowania ze strony miasta tymi sprawami. Miasto patrzy, żeby to robiły targi, a za moich czasów to nawet o mundurach dla portierów decydowało ministerstwo. - Był pan przez pięć lat członkiem komitetu dyrekcyjnego UFI Międzynarodowej Unii Targów? - A w roku 1973 na posiedzeniu komitetu w Salonikach chciano bym został wiceprzewodniczącym, ale ja się nie zgodziłem, bo już mnie w Warszawie uprzedzono, że Niemcy z NRD bardzo o to stanowisko zabiegają i że powinni je dostać.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1996 R.64 Nr2;Targi, jarmarki, MTP dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry