PAŃSTWOWE KONSERWATORIUM MUZYCZNE W POZNANIU W MOICH WSPOMNIENIACH Z LAT MIĘDZYWOJENNYCH
Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu
Czas czytania: ok. 18 min.ALEKSANDRA SMOCZKIEWICZOWA
N iewielu jest już w Poznaniu mieszkańców, którzy pamiętają działalność i budynek Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu w okresie międzywojennym. Niewielu też zapewne w pamięci pozostał dawny plac Świętokrzyski, dziś plac Wiosny Ludów, w którego sąsiedztwie mieściło się Konserwatorium. Zmienił on bowiem całkowicie swój wygląd, a budynek Konserwatorium po prostu przestał istnieć. Gęsto zabudowany wówczas plac, do którego zdążało osiem ruchliwych ulic, jest dziś placem przestronnym, przewiewnym i bez budynków, których fasady bezpośrednio go ograniczały. Wojna wyburzyła i stare budynki, i dziewiętnastowieczne kamienice. Brak obecnie ciężkiej bryły ewangelickiego kościoła św. Piotra na styku ulic Półwiejskiej i dawnej św. Józefa, obecnie Krysiewicza. Zniknęła okazała kamienica z Apteką św. Piotra na rogu Półwiejskiej i Strzeleckiej, a także brak kamienic leżących między ulicą Św. Marcina a Szymańskiego, w których mieściły się dwie prywatne średnie szkoły żeńskie pani Sokolnickiej i pani Słomińskiej. Po przeciwnej stronie placu, oddzielone jezdnią z torami tramwajowymi, stały duże kamienice, których okna bocznej fasady spoglądały na początek ulicy Wrocławskiej. Ulica ta prowadziła zakolem z placu Świętokrzyskiego do Starego Rynku. I właśnie w owym zakolu znajdowały się dwa stare jednopiętrowe budynki.
W jednym z nich gnieździły się szkoły i kursy handlowe, w drugim natomiast Konserwatorium. Niezwykle ruchliwa ulica Wrocławska owym zakolem oddzielała plac Świętokrzyski od ulicy Zielonych Ogródków i placu Bernardyńskiego. W roku 1938 wyburzono oba stare budynki szkolne i tym samym połączono ulice Św. Marcina i Podgórną z placem Bernardyńskim, poprawiając znacznie układ komunikacyjny w tym rejonie Poznania. Tak więc przez szesnaście lat (1922-1938) Państwowe Konserwatorium Muzyczne działało w starej, nie nadającej się na szkołę, siedzibie. Mimo to, w tych
Aleksandra Smoczkiewiczowa
niezwykle trudnych warunkach, nasza uczelnia muzyczna z powodzeniem wypełniała swe zadania artystyczne i dydaktyczne. Zmieniony po wojnie plac Świętokrzyski i jego otoczenie wywołują u mnie zawsze wspomnienia. Część z nich co prawda zatarł czas, ale część w obecnej rzeczywistości, dającej korzystną lub niekorzystną skalę porównawczą, występuje tym wyraźniej. Stary, ciasny, z uginającymi się i trzeszczącymi podłogami i schodami przybytek sztuki i nauki był w pełni akceptowany przez nas uczniów. Oprócz nakładających się zewsząd dźwięków śpiewu i muzyki na różnych instrumentach, dochodzących zza drzwi różnych pomieszczeń, słychać było gwar głosów uczniów w najmniej do rozmów przystosowanym miejscu, tj. w bramie wejściowej do budynku. Spotkania uczniów między lekcjami mogły się odbywać albo w bramie, albo na małym podwórku między oficynami głównego budynku. W tych odzywających się zewsząd dźwiękach muzyki i gwaru młodzieńczych rozmów było nam dobrze. Uczelnia nie wywoływała poczucia niepewności, zagrożenia czy strachu, a wprost przeciwnie - dawała zadowolenie z możliwości nauki i radość z osiągnięć artystycznych. Doskonali nauczyciele i chętni, zainteresowani uczniowie, a może także szacowne mury przyczyniały się do wytworzenia w nich właściwej atmosfery! Jednopiętrowy budynek ze spadzistym dachem przedzielony był w środku bramą wjazdową, z której prowadziły schody na pierwsze piętro. Bramę tę z obu stron zamykały wrota: od ulicy Wrocławskiej pełne, drewniane z wyciętą w nich furtką, od podwórza zaś przeszklone, co nadawało bramie charakter zamkniętego pomieszczenia. Z prawej strony od wejścia z ulicy wchodziło się po kilku stopniach do pokojów administracji uczelni, z lewej natomiast schodami na piętro do auli i klas szkolnych. W bramie przy schodach wisiała tablica ogłoszeń. Przy niej zbierała się zazwyczaj młodzież, komentując zawiadomienia o popisach szkolnych mających się odbyć w auli uczelni i ogłoszenia o programach przyszłych koncertów urządzanych poza Konserwatorium. Na piętrze, wzdłuż całego budynku, z oknami zwróconymi na ulicę Wrocławską znajdowała się aula Konserwatorium z małą estradą, na której stały dwa fortepiany - o ile pamiętam firmy Bechstein i Bliithner. Na widowni tylko pierwsze rzędy miały krzesła, następne już tylko wąskie ławki bez oparcia. Zajmowały on"e bowiem mniej miejsca, a służyły większej liczbie uczestników. Aula wykorzystywana była do codziennych zajęć różnych zespołów instrumentalnych, dla przygotowania orkiestry i chórów uczelni. Klasy dla zajęć teoretycznych mieściły się najczęściej w pokojach z oknami od podwórza a także w obu oficynach. Zza zamkniętych drzwi doskonale słychać było głosy śpiewaków i dźwięki wszelkiego rodzaju instrumentów. Doskonale pamiętam tylko rozkład klas fortepianu. Były one w lewej oficynie budynku i miały po dwa pianina. Na parterze uczyli w nich profesor Zygmunt Zaleski i profesor Gertruda Konatkowska, na pierwszym piętrze profesor Jadwiga Wierzbicka i profesor Zygmunt Lisiecki. Drzwi we wszystkich pomieszczeniach budynku Konserwatorium zamykane były na staroświeckie zamki, których konstrukcja polegała na opadaniu
Ryc. 1. Budynek Państwowego Konserwatorium Muzycznego przy ul. Wrocławskiej (1922-1938)
zasuwy znajdującej się poza powierzchnią drzwi. Tego rodzaju zamki znajdowały się już wówczas tylko w starych budynkach, a mnie przypominały stary dom na prowincji, gniazdo rodzinne mojej matki. W pewnym okresie stan posiadania Konserwatorium powiększył się o dalsze dwie oficyny na przedłużeniu już istniejących. Były to budyneczki stojące na niższym poziomie terenu, w tym miejscu opadającego ku obecnej siedzibie Urzędu Miejskiego. Na małe podwórze między nimi schodziło się po kilku stopniach. Całość była pięknie zagospodarowana, było tam dużo zieleni i ławeczki dla odpoczywających. Po decyzji władz miasta o wyburzeniu grożących zawaleniem i niebezpiecznych dla użytkowników budynków dla przeprowadzenia nowej arterii komunikacyjnej, Konserwatorium przeniosło się na najwyższe piętra do nowo wybudowanego gmachu Powszechnej Kasy Oszczędności przy placu Wolności. Ale to już inna historia, w której nie brałam udziału! Nazwa Państwowe Konserwatorium Muzyczne w Poznaniu nadana została uczelni w roku 1922. Jednakże już w roku 1919 w wyniku starań artystów muzyków i działaczy kulturalnych Poznania powstała Akademia Muzyczna z dr Henrykiem Opieńskim na czele. Swoją działalnością artystyczną i dydaktyczną zyskała Akademia pełne uznanie społeczeństwa i władz. W owych latach nadano bowiem pierwsze dyplomy, m.in. pianistkom Irenie Kurpisz i Wandzie Piaseckiej. Po dr Opieńskim dyrektorem Konserwatorium został w roku 1926 wiolonczelista Zygmunt Butkiewicz, a po nim, w roku 1929, skrzypek Zdzisław Jahnke, który prowadził uczelnię aż do wybuchu drugiej wojny światowej.
Aleksandra Smoczkiewiczowa
1»J-W?ftfjiiy*
Ę/B
Ryc. 2. Wnętrze bramy budynku Państwowego KonselWatorium Muzycznego
W murach budynku przy ulicy Wrocławskiej spędzałam (pod panieńskim nazwiskiem Ewert- Krzemieniewska) przez 11 lat codziennie po kilka godzin. Z muzyką w swej podświadomości przychodzi jak wiadomo człowiek na świat.
W mojej rodzinie muzyka zajmowała zawsze poczesne miejsce, zarówno ta amatorska jak i zawodowa. Dwie siostry mojej matki były pianistkami, starsza studiowała w pierwszych latach naszego stulecia w klasie fortepianiu w Konserwatorium Scharwenki w Berlinie, młodsza w Poznaniu pod kierunkiem prof. Eichstaedta. Ojciec mój był amatorem czelistą, w Poznaniu śpiewał w chórze Arion i uczył nas - mnie i rodzeństwo - wielu pieśni m.in. Schuberta. Już we wczesnym dzieciństwie znałam polskie pieśni i piosenki ze śpiewnika Barańskiego i z upodobaniem słuchałam fortepianowych utworów Chopina, Schutnanna i Schuberta, i w miarę swoich dziecięcych możliwości w nich się orientowałam. Polonezy, mazurki i walce wywoływały mój najwyższy zachwyt, zadręczałam po prostu moich najbliższych prosząc o ich wykonanie. Moje wczesne dzieciństwo przypadło na lata pierwszej wojny światowej, polskie pieśni i utwory Chopina miały dla mnie zawsze wydźwięk patriotyczny - zwłaszcza wtedy, gdy mieszkałam w Berlinie.
W moim domu rodzinnym był orzechowy fortepian firmy Irmler. Na metalowej płycie wypisana była nazwa Konserwatorium Scharwenki i data, o ile pamiętam 1867. Stary fortepian ten, prawidłowo nastrojony, obniżał swój strój o pół tonu i tak go utrzymywał, co przy moim tylko relatywnym słuchu nie było przeszkodą w wielogodzinnych moich ćwiczeniach. Niestety fortepian mój zaginął bez śladu w zawierusze wojennej w Bydgoszczy, gdzie
Ryc. 3. Profesor Gertruda Konatkowska
przez pewien czas mieszkałam z moim mężem, adwokatem Marianem Smoczkiewiczem. Po prywatnym przygotowaniu u niekoniecznie sprawnej pianistki zostałam szczęśliwie uczennicą profesor Gertrudy Konatkowskiej, która w klasie fortepianu doprowadziła mnie aż do dyplomu. Początki nauki były niezwykle trudne, walczyć trzeba było z moimi złymi nawykami pianistycznymi, trzeba zmienić było układ ręki i zmusić do posłuszeństwa nie równo uderzające palce. Był to dla mnie szczęśliwy dzień, gdy po pół roku zmagań usłyszałam na lekcji pierwszą pochwałę i zapowiedź, że teraz nadaję się do dalszej nauki. Poza tym pierwszym ciężkim okresem nauka w Konserwatorium nie sprawiała mi nigdy większych trudności, raczej dawała niemałą satysfakcję. Czułam się bowiem szczęśliwym wybrańcem losu, gdyż mogłam zająć się muzyką obok normalnej nauki w szkole średniej i później studiów w Uniwersytecie Poznańskim, które ukończyłam w 1933 z dyplomem magistra chemii. W Konserwatorium wszystkie przedmioty teoretyczne zaliczyłam w roku szkolnym 1934/35. W roku 1936 zdałam dyplom z gry fortepianowej razem z Agnieszką Alker Jakubowską, Łucją Nowak Młodziejowską i Janiną Małolepszą Gąsiorowską. Pracowałam już wówczas jako asystentka w Katedrze Chemii Farmaceutycznej kierowanej przez prof. Konstantego Hrynakowskiego. Niełatwo było mi pogodzić pracę dydaktyczną i naukową w katedrze z przygotowaniem
Aleksandra Smoczkiewiczowa
.......'1
K XAM: «t» R »
MimMiwnWiiMH» !ltetoal
Zana***» mtHi M M « * »
Festival MuZY (ki Sols&iej
PROGMMijSxklS
"\ DCORC''!T oyfiifołlićzuy
.. 7A
PMOGRAM.
&r.wr
.y.
,. -
A . . i v A : ; , A . « . ; ; _: ;V;.jjAy.;:;,';;:v?',:
Ryc. 4. Program Festiwalu Muzyki Polskiej - maj 1929 r.
repertuaru do egzaminu, zwłaszcza że profesor wymagał pobytu w laboratorium do wieczora i kwitował uwagami każde wcześniejsze opuszczenie miejsca pracy. I do tego z nutami pod pachą! Zresztą, o ile pamiętam, każdy z nas uczących się w Konserwatorium miał jakieś dodatkowe zajęcia i obowiązki: albo naukę, albo pracę zarobkową. Wówczas uczeń Gertrudy Konatkowskiej, Jerzy Wal do rff, studiował równocześnie prawo na Uniwersytecie.
Bardzo wiele zawdzięczam mojej nauczycielce Gertrudzie Konatkowskiej.
Oprócz naturalnie umiejętności gry na instrumencie nauczyła mnie doznawania muzyki jako sztuki, ścisłości w myśleniu i dokładności w wykonywaniu każdej rzeczy. Zdołała mnie zafascynować logicznością budowy utworów muzycznych, ich pięknem narracji i kantyleny, i tym samym oceniać właściwie ich wartości artystyczne. Jej gra wywoływała we mnie zawsze poczucie jednoznaczności, po prostu nie wyobrażałam sobie, że jakiś taki czy inny utwór można interpretować inaczej. Nie miałam też nigdy wątpliwości co do słuszności jej poleceń tak pod względem wykonawstwa, jak i odczuć artystycznych. W przekazywanych mi uwagach dydaktycznych czułam się jak w rękach "dobrego trenera", który swoim "szkoleniem" uzyskuje zawsze dobre efekty. Jako nauczycielka imponowała mi zawsze doskonałym słuchem, pamięciowym opanowaniem utworów, których uczyłam się grać pod jej kierunkiem, a w których kontrolowała mnie bez zaglądania do nut, oraz wspaniałym, pokazowym wykonywaniem fragmentów lub całych utworów. Podziwiałam piękne, głębokie uderzenie jej sprawnych palców i jakby symfoniczny rozmach w podejściu do wykonywanych przez nią utworów fortepianowych, co nie wykluczało wspaniałego piana i wyciszenia, gdy utwór tego wymagał. Oczywiście zawsze z olbrzymim zainteresowaniem przysłuchiwałam się jej grze na licznych recitalach i koncertach kameralnych. Jako pedagog umiała Gertruda Konatkowska doskonale dopasowywać wybór utworów do charakteru i możliwości uczniów. Pamiętam pochwałę, jaką mnie obdarzyła za wykonanie Kołysanki ze Scen Dziecięcych Roberta Schumanna: "masz widocznie młodsze rodzeństwo i umiesz je usypiać". Pewnie dlatego też w moim repertuarze dyplomowym znalazła się Kołysanka kolegi Romana Maciejewskiego, ucznia naszego Konserwatorium już wówczas komponującego, a który później wszedł do literatury światowej swoim tragicznym Requiem. Jego dorobek kompozytorski oraz tułacze losy po wojnie kilkakrotnie odnotowała Telewizja Polska. U rodzony w roku 1910 w Śmiglu w Wielkopolsce ukończył Roman Maciejewski klasę fortepianu u profesora Zygmunta Zaleskiego w 1930 roku i następnie studiował w klasie kompozycji u profesora Kazimierza Sikorskiego w Warszawie.
Jako uczennica Konserwatorium nie interesowałam się zbytnio ani życiorysem, ani przebiegiem kariery artystycznej Gertrudy Konatkowskiej. Już po jej śmierci dowiedziałam się wielu szczegółów z jej życia z wygłoszonego po ośmiu latach pięknego referatu pianistki Ireny Wyrzykowskiej-Mondelskiej, która uzyskała dyplom w Wyższej Szkole Muzycznej w klasie fortepianiu Gertrudy Konatkowskiej. Urodziła się Gertruda Konatkowska w Berlinie w roku 1895, a zmarła w Poznaniu w roku 1966. Pochodziła z polskiej rodziny, w której pielęgnowano
Aleksandra Smoczkiewiczowaflujo Unjwersyteljj Coznońskjego
PROGgrVn
Ns«i_e& 5 fflojo 1929 r.
Cńzar Franek - Symfonia d-moi
KONCERT SYMFONICZNY
O) Lento . ńifegroc) filfesra mm !roppo
2. C ć z a r F r a n e k . Wono-Je Symfc>r>>c*fte
Ftlharmonji Poznańskiejpad ćypekeg
Zyg m u nta Lotos_e«jskiebOa M.QX B r u c h . Koncert skrzjp-O"y Op, 26 a) flifegra modereio
Prof. Zóńsiasua Jahnkego (skrz»«)
(Dagdoleny Upfrouiskiej cio?«[sien)c) ftitesr -o energtco
A. Ryszard Wegner. Uwertt.ro
6oap.. "Tanobóuser"
Ryc. 5. Koncert Symfoniczny Filharmonii Poznańskiej
ojczyste tradycje i z pasją oddawano się pracy społecznej. Niezwykle utalentowana Gertruda miała w Berlinie okazję, aby studiować u najlepszych pedagogów w znanym Konserwatorium Scharwenki oraz w Państwowej Królewskiej Akademii Muzycznej. Uczyła się także gry na skrzypcach, wykonywała koncerty skrzypcowe i grała na organach, zwłaszcza na polskich nabożeństwach w kościele. Na Uniwersytecie Berlińskim studiowała również muzykologię. Dyplom uzyskała w roku 1917 z niezwykle wysokimi ocenami zarówno z gry fortepianowej, jak i z przedmiotów teoretycznych. Po dwuletniej asystenturze w Berlińskiej Akademii w latach 1917-1919 artystka przeniosła się do Poznania. Została bowiem zaproszona do współpracy przez dr Henryka Opieńskiego w nowo utworzonej w Poznaniu w roku 1919 Akademii Muzycznej, która w roku 1922 przekształciła się w Państwowe Konserwatorium Muzyczne. Tej artystycznej uczelni Gertruda Konatkowska była wierna aż do swej śmierci. W ciężkim okresie okupacyjnej nocy prowadziła tajne nauczanie i ułatwiała kontakt z muzyką garnącym się do niej zawsze ucznIom.
Po wojnie, w roku 1945, pamiętam wyciskający łzy radości jej pierwszy wspaniały występ w wolnym Poznaniu, w nie zniszczonym gmachu Opery Poznańskiej. Mniej więcej w tym samym czasie i gmachu doszło do pierwszego wystawienia "Krakowiaków i Górali" z sopranistką Jadwigą Musielewską, przedwojenną absolwentką Konserwatorium w Poznaniu.
W swoim opracowaniu prof. Mondelska cytowała polskie i zagraniczne recenzje znanych i cenionych krytyków muzycznych na temat artystycznej działalności Gertrudy Konatkowskiej. Wszystkie one podkreślały niezwykłą muzykalność pianistki, głęboki ton jej uderzenia oraz piękne prowadzenie kantyleny przy doskonałym opanowaniu techniki gry. O Gertrudzie Konatkowskiej pisze bardzo ciepło znany szeroko w Poznaniu Jerzy Młodziejowski, muzyk, geograf i taternik, uczeń Konserwatorium w okresie międzywojennym. W rozdziale pt. "Takeśmy sobie muzykowali z książki "Poznańskie wspominki 1918-1939", którą wydało Wydawnictwo Poznańskie w roku 1973, znalazły się następujące cytaty: "dopiero w okresie powojennym poznałem dobroć i serdeczność Gertrudy Konatkowskiej" oraz, że "umiała wpoić w uczniach wewnętrzną dyscyplinę, a gdy jej ważność zrozumieli - stawali prędko na własnych nogach". Z wyraźną wdzięcznością w swoich wypowiedziach i artykułach wspomina Gertrudę Konatkowską znakomity dyrygent Stefan Stuligrosz. Widział w niej zawsze doskonałego pedagoga i wspaniałego współpracownika w działalności dyrygowanego przez siebie chóru chłopięcego, zwłaszcza w wojażach po Polsce i świecie.
Ryc. 6. Koncert Józefa Śliwińskiego
4f *. ł . * * fI<e * * ł * * .. *
-*
Wczwartek, dnia 10. styt-zniaH)2i>r.j i<£ I i % »' jlaB l/niwt'nsi/tettt PotnaSskiego 'J
?:
KONCERT
Śliwińskiego IIIIIUIItllilUIIIMIilllllltHMIIIHlIIIIMIIItlillHIilliuuum 'I 'uilliltlliil
J óz e fal'ROUHAM:
Xurlttnm (i-ttrtr tli 1<t...
«i *»-r._
Jako pianistka interesowałam się także innymi pedagogami prowadzącymi klasy fortepianu w Konserwatorium. Niezwykle ciekawą postacią był przystojny profesor Zygmunt Lisicki, zawsze wyrównany w zachowaniu i jakby zajęty własnymi myślami. Wychował on liczne grono doskonałych pianistów m.in. Bronisława Młodziejowskiego i późniejszą swoją żonę Grażynę Kusztelano Pamiętam dobrze jego recitale i koncerty przy różnych okazjach. Natomiast nigdy nie słyszałam, może z mojej winy, grających publicznie profesorów: Jadwigę Wierzbicką i Zygmunta Zaleskiego. Pani Wierzbicka, szczupła, spokojna i jakby zawsze nieobecna, wykształciła wielu świetnych pianistów, m.in. Barbarę Łasińską, a profesor Zaleski miał wśród swoich uczniów tak powszechnie znanych muzyków jak Mieczysław Mierzejewski i Roman Maciejewski, obaj bowiem obok pianistyki zajęli się kompozyq'a i dyrygenturą.
Aleksandra Smoczkiewiczowa
Szeroko pojęte wykształcenie muzyczne oparte było w Konserwatorium na licznych przedmiotach teoretycznych. Z zakamarków pamięci staram się przywołać sylwetki pedagogów, ich osobowości oraz klimat wykładów i ich odbiór. Do pomocy mam zachowane moje indeksy konserwatoryjne z nazwami przedmiotów, nazwiskami i podpisami wykładowców. Początki szkolenia muzycznego prowadziła urocza, cicha pani Flora Szczepanowska. Uczyła nas solfeżu, tj. czytania nut bez pomocy instrumentu, i odróżniania czystości dźwięku oraz umiejętności zachowania rytmu, co miało przyczynić się do wyrobienia wrodzonej muzykalności. Uczestnicząc w jej lekcjach i pod wpływem jej uwag, zdałam sobie po raz pierwszy sprawę, że aby być prawdziwym muzykiem potrzeba - oprócz dobrego słuchu, intensywnej pracy i nauki - przede wszystkim posiadać to coś, co jest wrodzoną umiejętnością odczuwania i interpretowania muzyki. Wśród teoretyków niezwykle interesujący dla nas był profesor Władysław Raczkowski, który wykładał harmonię i kontrapunkt. Swoimi wykładami i ćwiczeniami potrafił nas zająć do tego stopnia, że godziny lekcyjne upływały nam zbyt szybko. Jako dyrygent chóru uczelnianego przygotowywał wiele utworów wokalnych, z którymi występował na popisach i koncertach w auli Konserwatorium lub innych poznańskich salach koncertowych. Między innymi przygotował utwór Stabat Mater Karola Szymanowskiego na sola, chór i orkiestrę. Zakwalifikowana do altów, na co istnieje dowód w moim indeksie, miałam wówczas duże trudności z pokonaniem melodyki Szymanowskiego, ale w grupie obok dobrych śpiewaczek widocznie nie odstawałam. Piękny był to koncert w wypełnionej melomanami Auli Uniwersytetu w Poznaniu, oklaskom i wywoływaniom dyrygenta i solistów nie było końca. Nasze drugie wykonanie w Warszawie w Auli Filharmonii wywołało podobny aplauz. Uzupełnieniem solfeżu była rytmika prowadzona przez panią Walentynę Wiechowiczową, osobowość niezwykle ciekawą, o atrakcyjnej sylwetce, uczennicę Jaquesa Dalcroze'a w Wiedniu. Pamiętam pięknie utanecznione wykonanie Etiud Symfonicznych Roberta Schumanna na dziedzińcu ówczesnej Szkoły Zdobniczej mieszczącej się na narożniku ulic Świętosławskiej i Gołębiej. Na czele naszego zespołu stała znana w Poznaniu tancerka plastyczna Marcela Hildebrandt, uczennica pani Wiecho wieżowej.
Bardzo czynnym jako pedagog w Konserwatorium był profesor Stanisław Wiechowicz. Nie miałam jednak szczęścia być uczennicą tego znanego w świecie kompozytora i dyrygenta. Harmonii, kontrapunktu i analizy harmonicznej uczył nas także Stefan Poradowski, znany kompozytor, człowiek o wielkiej kulturze, wieloletni pedagog w Konserwatorium, a po wojnie też w Wyższej Szkole Muzycznej. Historię muzyki, analizę form muzycznych oraz instrumentoznawstwo przybliżał nam dr Zieliński. Po nim przedmioty te przejął dr Stanisław Szeligowski, kompozytor o światowym rozgłosie. Lubiane przez uczniów i niezwykle interesujące wykłady były ilustrowane na fortepianie przez samego profesora, który z właściwym sobie temperamentem wykonywał fragmenty a nieraz i całe utwory.
Seminarium historii muzyki oraz estetykę prowadził ksiądz dr Wacław Gieburowski, wspaniały dyrygent katedralnego chóru chłopięcego, człowiek o uduchowionej twarzy i cichym nie narzucającym się usposobieniu. Na swoich wykładach zapoznał nas ze starą notacją i uczył śpiewać chorały gregoriańskie. Muzykę kameralną uprawiałam pod kierunkiem znakomitego skrzypka Zdzisława Jahnkego, wówczas dyrektora Konserwatorium. Zapraszał nas wtedy do swego mieszkania przy ulicy Rataj czaka; niestety nie pamiętam ani nazwisk partnerów, ani utworów granych wspólnie. W programie nauki było także seminarium pedagogiczne, na którym uczyliśmy gry fortepianowej uczniów z wstępnych klas. Czułam się wyróżniona, gdy pod moją opieką znalazła się mała brataniczka Gertrudy Konatkowskiej, o ile pamiętam, dziesięcioletnia Felicja. Jako uczniowie Konserwatorium byliśmy zobowiązani do słuchania popisów koleżanek i kolegów. Odbywały się one w auli budynku w odstępach tygodniowych lub dwutygodniowych, a czynny udział w nich ucznia świadczył o jego dobrym lub bardzo dobrym opanowaniu utworu, słuchaczom zaś rozszerzał zakres poznania różnych utworów na różne instrumenty i na głos ludzki. Można także było oceniać grę wykonawców oraz orientować się w wymaganiach nauczycieli. Występowali uczniowie klas wyższych i także niższych, o czym świadczy moje pierwsze estradowe granie z "Zaproszeniem do walca" Webera. Za moich czasów wśród młodych talentów wyróżniali się szczególnie swoimi zdolnościami: Barbara Łasińska z klasy prof. Wierzbickiej, Roman Maciejewski z klasy prof. Zaleskiego, Janina Wardecka-Zaklińska i Melania Eulenfeld z klasy prof. Konatkowskiej a także Jerzy Preiss Waldorff, późniejszy znakomity teoretyk muzyki, wówczas grający na fortepianie pod kierunkiem Gertrudy Konatkowskiej. Pamiętam dobrze obu Młodziejowskich: Bronisława - pianistę i Jerzego - skrzypka, znanego dobrze w Poznaniu geografa, muzyka i dyrygenta oraz czterech Roezlerów: Alfonsa i Leszka - skrzypków, Arnolda - wiolonczelistę i Edmunda - pianistę, a także braci Rydzewskich - pianistę i skrzypka. Moim kolegą był wówczas Marian Sobieski, znakomity później muzykolog, który, wraz ze swoją żoną Jadwigą, zdołał utrwalić na taśmach muzykę ludową z wielu rejonów Polski. Wyróżniali się w śpiewie Roman Heising bas i Jadwiga Musielewska sopranistka. Wszystkich tych, których tu wymieniłam i jeszcze wielu, wielu innych znałam osobiście ze wspólnych lekcji, z rozmów w bramie budynku i ogródku Konserwatorium, a także z występów na popisach w gmachu lub na koncertach w Auli Uniwersytetu czy w auli tzw. Domu Ewangelickiego, obecnie budynku Akademii Muzycznej w Poznaniu. Można było także podsłuchiwać kolegów w czasie ich lekcji, budynek Konserwatorium nie był bowiem dźwiękoszczelny, zewsząd dochodziła muzyka na głosy ludzkie i na różne instrumenty. Ulice Poznania w okresie międzywojennym także rozbrzmiewały muzyką, zwłaszcza latem, gdy okna mieszkań były otwarte. To ćwiczyła poznańska młodzież, bo w pewnych środowiskach pobieranie lekcji muzyki było zwyczajem a nawet obowiązkiem. Na spotkaniach rodzinnych w domach do dobrego
= I\. g f = ",J)/b
PROGRAM
AULA UNIWERSYTECKA
KONCERT MISTRZOWSKI ARTUR
RUBINSTEIN
Ryc. 7. Koncert Artura Rubinsteinatonu należało wysłuchanie popisów młodszego pokolenia na fortepianie lub skrzypcach. Było też wiele okazji w Poznaniu do uczenia się. Oprócz Państwowego Konserwatorium działały i prywatne szkoły muzyczne prowadzone przez znanych muzyków. Istniała więc przez wiele lat Wielkopolska Szkoła Muzyczna dr Wacława Piotrowskiego, m.in. ze znanym pianistą Władysławem Skrzydlewskim i skrzypkiem Stanisławem Pawlakiem, oraz szkoła pianistów małżeństwa Sokołowskich. Były także możliwości pobierania tzw. prywatnych lekcji u mniej lub więcej znanych muzyków. Do znanych pianistów należał Franciszek Łukasiewicz związany z Poznańskim Radiem i ceniony za liczne występy estradowe i radiowe. Wielogodzinne ćwiczenia przyszłych muzyków nie ułatwiały życia mieszkańcom wielu kamienic. Podobno drgania wywołane przez moje codzienne granie gam i cyzelowanie utworów powodowały gaśniecie żarówek w mieszkaniu naszego sąsiada, którym był znany w Poznaniu germanista Adam Kleczkowski, profesor Uniwersytetu. Był on jednak widocznie na tyle wyrozumiały, że nawet obdarzył mnie funkcją uczenia gry fortepianowej swoich synów. W początkach lat dwudziestych radio najczęściej odbierane było na słuchawki, a nawet w połowie lat trzydziestych w nie każdym domu znajdował się aparat głośnikowy. W programach radiowych przeważała muzyka poważna, a raczej tzw. dobra wykonywana na żywo, były też programy rozrywkowei aktualności obok wiadomości. W oparciu o programy czatowano na dobrych wykonawców i na arcydzieła muzyczne. Po raz pierwszy w radiu usłyszałam na żywo wykonany koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego. Z zainteresowaniem zawsze słuchano utworów fortepianowych w wykonaniu Gertrudy Konatkowskiej i Franciszka Łukasiewicza nadawanych ze Studia Poznańskiego. Zdolniejsi uczniowie Konserwatorium mieli także swoje godziny występów w Radiu. Zawsze czynna była w Poznaniu Opera z bogatym repertuarem i świetnymi, stałymi solistami i dyrygentami oraz z zapraszanymi zagranicznymi artystami o światowej sławie. W Auli Uniwersytetu Poznańskiego koncertowała też Filharmonia Poznańska m.in. z Zygmuntem Latoszewskimjako dyrektorem i dyrygentem. Imprezy muzyczne w Poznaniu miały zawsze oddaną, liczną i życzliwą sobie publiczność, zarówno te odbywające się w Operze, w Auli Uniwersyteckiej czy też w mniejszych salach Poznania. Jako uczniowie i studenci zajmowaliśmy zwykle miejsca na trzecim piętrze Opery lub na balkonach i w ostatnich rzędach Auli Uniwersyteckiej, gdzie według profesora Wiechowicza była najlepsza słyszalność. Zasobniejsza część społeczności poznańskiej sadowiła się w pierwszych rzędach parteru i na niższych piętrach w Operze, i także bliżej estrady w Auli, ubrana wieczorowo: panie w długich sukniach, a panowie w czarnych garniturach, nierzadko we frakach i smokingach. Koncerty symfoniczne powtarzane były zwyczajowo jako poranki w niedziele. U dział pedagogów i dyplomantów Konserwatorium w życiu muzycznym Poznania był znaczny. W pewnym okresie uczelnia dysponowała trzema orkiestrami: kameralną, symfoniczną i operową oraz zawsze chórem. W pamięci mej zostały estradowe występy solistów: pianistów Zygmunta Lisickiego, Gertrudy Konatkowskiej i Wandy Piaseckiej, wiolinistów Marii Szrajberówny i Zdzisława Jahnkego, wiolonczelistów Zygmunta Danczowskiego i Zygmunta Butkiewicza, kontrabasisty A.B. Ciechańskiego, klarnecisty Józefa Madeji i śpiewaczki Marii Trąmpczyńskiej oraz liczne występy chóru i orkiestry. Wśród moich pozostałości powojennych zachowały się programy poznańskich koncertów z lat około trzydziestych. Na ich podstawie można stwierdzić, że Poznań tętnił życiem muzycznym w nie zwykłym zakresie, że kontakty z muzyką światową były liczne i szerokie, i że ówczesne sławy muzyczne w swoich podróżach artystycznych nie omijały Poznania. Niezwykłym przeżyciem dla melomanów Poznania był Festiwal Muzyki Polskiej, który odbył się pod protektoratem prezydenta Ignacego Mościckiego w maju 1929 roku. W dniach od 21 do 29 maja na dziewięciu koncertach grano utwory Chopina, Szymanowskiego, Moniuszki, N oskowskiego, Karłowicza, N 0wowiejskiego, Wieniawskiego, Żeleńskiego, Różyckiego, Stojowskiego, Opieńskiego, Surzyńskiego, Melcera, Rytla i Kazuro. We wszystkich koncertach brała udział orkiestra Filharmonii Warszawskiej pod batutą, obok naturalnie Grzegorza Fitelberga, także poznańskich dyrygentów: Feliksa Nowowiejskiego, Henryka Opieńskiego, Zygmunta Wojciechowskiego i Władysława Raczkowskiego. Jako soliści wówczas wystąpili m.in. artyści tej miary co Artur Rubinstein i Józef
Aleksandra Smoczkiewiczowa
=AE
Ryc. 8. Koncert Symfoniczny Filhannonii Poznańskiej
AU LA UH J WE lOKA
Turczyński (pianiści), Paweł Kochański, Irena Dubiska i Zdzisław Jahnke (wioliniści), Bronisław Rutkowski (organy), Maria Trąmpczyńska, Stanisława Argasińska i Linda Kamieńska (wokalistki) .
Na Festiwalu tym wykonany został po raz pierwszy w Poznaniu, a po raz drugi w Polsce, utwór Stabat Mater Karola Szymanowskiego na chór, sola i orkiestrę, o czym już wspomniałam uprzednio. Całością dyrygował Władysław Raczkowski, który przygotował chóry Konserwatorium i Nauczycielski z solistami Stanisławą Szymanowską, Marią Trąmpczyńska i Romanem Heisingiem. O randze Festiwalu jako o wielkiej imprezie muzycznej można wnosić nie tylko z zachowanych programów, z listy utworów i nazwisk artystów wykonawców. Pamiętam pełną po brzegi Aulę Uniwersytecką i niezwykłe zainteresowanie społeczeństwa polską muzyką. Ale pełne sale miały nie tylko koncerty festiwalowe, także bowiem recitale sław zagranicznych ściągały liczną publiczność. W sezonie 1928/29 pojawili się w Poznaniu soliści o światowej sławie, a mianowicie pianiści: oprócz Artura Rubinsteina - Claudio Arrau, Carlo Zecchi i Alfred Ploehn, wioliniści: Vasa Prihoda, Georges Enescu, Edith Lorand, Juan Manen i Florizel Reuter oraz zespoły kameralne: Trio Budapesztańskie i Kwartet Drezdeński. Dla koncertów fortepianowych sprowadzano specjalnie instrumenty f-y C. Bechstein i Pleyel. Z Polaków koncertował w Poznaniu znakomity pianista, nauczyciel wielu pokoleń artystów: Józef Śliwiński. W Auli Uniwersytetu wykonał on bardzo bogaty program z Kreislerianą Schumanna, Sonatą Czajkowskiego i utworami Chopina (nokturny, preludium, walc i scherzo). Również w tym roku Zdzisław Jahnke grał koncert skrzypcowy Maxa Brucha wraz z orkiestrą pod batutą Zygmunta Latoszewskiego.
W następnych dwóch sezonach estrady Poznania gościły ponownie Artura Rubinsteina. Na koncercie w 1931 roku wykonał on min. Intermezzo Brahmsa, Preludia Prokofieffa i przepięknie grane utwory Chopina (etiudy, barkarole i polonez Fis-mol). Można było także usłyszeć tej miary światowej sławy pianistów co Mikołaj Orłów, Alfred Cortot, Robert Casadesus i Aleksander Braiłowski i brać udział w doskonale programowo przygotowanych, częstych
« 6 M V * i'**
* w # S » & £M;
4.KflH CEBTSVHram OZNY FILHARMONJI POZNAŃSKIEJ
. nr. i
koncertach symfonicznych Filharmonii Poznańskiej, na które zapraszano znakomitych dyrygentów min. Grzegorza Fitelberga. Do całości obrazu życia muzycznego w owym czasie należałoby przypomnieć występ Chóru Sykstyńskiego (Polifonia Romana) pod dyrekcją Raffaela C. Casimiri oraz Wszechsłowiański Zjazd Śpiewaczy w Poznaniu w roku 1929, w którym oprócz chórów z Polski brały udział chóry z Jugosławii i Czechosłowacji (Pragi i Bratysławy). Niemały wpływ na rozwój życia muzycznego w Poznaniu miały miejscowe chóry, o ile pamiętam: Echo, Hasło, Harmonia i Arion oraz doskonałe chóry kościelne z Katedralnym, prowadzonym przez ks. dr. Wacława Gieburowskiego na czele. Zdaję sobie sprawę, że moja lista występów koncertowych, jak i nazwisk wykonawców z lat około 30-tych jest niepełna i nie może pretendować do obiektywnego przedstawienia życia muzycznego w Poznaniu z tamtego czasu. Zestaw moich programów z tamtego okresu może być niepełny, część mogła zaginąć, a i ja prawdopodobnie w nie wszystkich imprezach muzycznych brałam udział. Po wielu latach, niektóre wspomnienia, fakty i osobiste przeżycia ulotniły się z mej pamięci, wiele z nich nabrało także innej barwy, tracąc ostrość doznania a czasami też wartość i sens. Jednakże zawsze byłam i dziś także jestem tego pewna, że mój bezpośredni kontakt z muzyką, jaki dane mi było uzyskać w Konserwatorium, zaważył na całym moim życiu osobistym i zawodowym. Świat muzyki, ze swoją cudowną, matematyczną harmonią dźwięków, nauczył mnie również harmonii, a więc dokładności i akuratności, we wszelkich moich poczynaniach, w pewnej mierze przyczynił się do umiejętności kojarzenia zjawisk w otaczającym nas świecie i do doznawania zadowolenia z dobrze wykonanych zadań. Życzyłabym więc wszystkim młodym, aby w okresie swej największej chłonności umysłowej przeżyli także takie jak moje muzyczne lata. I jeszcze jedno było powodem i motorem tego mojego pisania. Jako Poznanianka chciałabym z kurzu zapomnienia wydobyć - i postacie dawnych muzyków - pedagogów, którzy mnie uczyli, - i dawne, szacowne, a już nie istniejące mury Konserwatorium, - i dawny rozmach w działalności kulturalnej, przede wszystkim muzycznej, w moim mieście Poznaniu w latach międzywojennych. Lata te bowiem, jak można zauważyć, nie zawsze oceniane były i są właściwie. A szkoda!
PRZYPISY
1 Prof. Irenie Wyrzykowskiej - Mondelskiej dziękuję bardzo za udostępnienie mi swoich materiałów
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.