. I

Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu

Czas czytania: ok. 9 min.

WARTA NAD WARTĄ

ADOLF NOWACZYŃSKI

Adolf Nowaczyński (1876-1944) - wybitny publicysta i dziennikarz endecki okresu międzywojennego, w tomach "Poznaj Poznań" i "Warta nad Wartą" stara się uświadomić poznaniakom rzeczywistą wartość ich dzielnicowych tradycji i zapomniany wkład ludzi tej dzielnicy do polskiej tradycji kulturalnej. Dwa szkice publikowane niżej pochodzą z tomu "Warta nad Wartą". Może warto aby obszernym tomem wielkopolskiej publicystyki Nowaczyńskiego zainteresowało się któreś z poznańskich wydawnictw, (przyp. red.)

Komu zawdzięczamy gramatyczność?

Pod tęcze musiały być rzucone granity.

Aby mogła tak wspaniale rozjarzeć się wielka poezja romantyczna i aby do takiej doskonałości mogła dojść proza polska w XIX wieku, musiały położone być przedtem podstawy prawodawstwa mowy ojczystej, musiała zaistnieć umiejętność językoznawstwa, musiał być stworzony całokształt reguł, zasad i prawideł poprawnego, ogół bez wyjątków obowiązującego wysławiania się. Przodownikami i zakonodawcami w tej dziedzinie byli jak wiadomo: Kopczyński, Cegielski i Małecki. Czy też kto się zastanowił kiedy nad tym, że wszyscy czterej to Wielkopolanie a piąty nie- Wielkopolanin, gramatyką jako umiejętnością zajął się dopiero wonczas, kiedy w kręgu wielkopolskich uczonych w językoznawstwie się znalazł? A jednak to nie może ulegać zaprzeczeniu a jest chyba bardzo ciekawe, charakterystyczne, symptomatyczne i do pewnych refleksyj pobudzające. Granity pod Tęcze... Tęcze są z wschodnich kresów przeważnie, granit od Zachodu. Przypomnijmy sobie kwintet tych najzasłużeńszych, dziś zapomnianych, rzucając na dwóch z publicystycznego "jupiteru" silniejsze światło. Małecki, który naszą generację uczył gramatyki, wcześnie poszedł do Lwowa i tam raczej przynależy. Muczkowski (napoleończyk) przyszedł znów do Poznaniaz Kongresówki i tu jako profesor przy Marii Magdaleńskim Gimnazjum dał swoją Gramatykę w r. 1825. Inny, profesor Hipolit Cegielski, ze wszechmiar zasługuje na pełną monografię nie tylko już jako lingwista i pedagog. Dwaj atoli uzupełniają się wzajem jako tacy, którzy wykarczowali ziemię i wgruntowali pierwsze, z wielkopolska solidne fundamenty. Że zaś przy tym i dość oryginalne są dziwadła i nie z gatunku seryjnych i szarych zasłużeńców (benemerentów), przeto z dużą satysfakcją przypomni się ich tym, co z kretesem o nich zapominają. Ojca Onufrego wcześnie zaakkaparowała stolica, gdzie z biegiem lat został jedną z najpopularniejszych postaci, można by powiedzieć nawet na warszawskim bruku, tylko, że bruków wtedy jeszcze nie było... Natomiast drugi uczony, kanonik z Komornik, mimo, że go Warszawa kilkakrotnie zapraszała, w żaden sposób i nijak nie dał się skusić i zwabić syrenom, ale w swojej plebanii księgami pod dach zawalonej pozostał, ósmy krzyżyk przekraczając. Pijar i Pijarów lumen Kopczyński urodził się pod Gnieznem w Czerniejewie, które tym się tylko odznaczyło w ogóle, że jakiś czas wabiło się Schwarzenau, co sobie pono Czerniejewianie przekabacili na Szwarżew podobnie jak Amsee (Janikowo) na Jamżę. Urodził się wypisz-wymaluj okrągło 200 lat temu. Tak Pijarów jak i Jezuitów przerzucają z końca świata na koniec, więc także i uczony braciszek znalazł się między innymi i w Rzeszowie, gdzie przy gimnazji tamtejszej rzymską literaturę do łbów zakutych kładł, za co wynagrodzon szczodrze... Wiedniem i Paryżem, gdzie się tylko studiom statecznie oddawał. Pierwszy zwrócił na ojca Onufrego uwagę reformator szkolnictwa polskiego Konarski, drugi Potocki Ignacy, trzeci Potocki Stanisław i odtąd już był pod patronatem Potockich, co mu co nieco obywatelską karierę ułatwiło. Kolejno tedy profesorem w Collegium N obilium, bibliotekarzem, spiritus rector w Towarzystwie Ksiąg Elementarnych, dalej szkół wszystkich wizytator (efor), dalej członek Towarzystwa Przyjciół Nauk, wreszcie złotym medalem nagrodzony jubilat, co mu oczywiście jak każdemu jubilatowi nieco i kres przyspieszyło. W międzyczasie jak każdy Polonus reprezentacyjnej rangi, posiedział też trochę w kryminale (Nikolsburg w r. 1794), a dłużej bo pięć lat na banicji. Pierwszą Gramatykę dał Polakom w r. 1778 z przypisami, drugą wydano dopiero po śmierci (1817), a pierwszy "Elementarz" (wespół z kolegami) w roku 1784. Niektórzy twierdzą przemądrzale, że nie pierwszą, bo już w 1649 r. była pierwsza. Niech im będzie, ale są w błędzie, bo łacińską gramatykę polską dla cudzoziemców napisał Lotaryńczyk Mesquien ("Meniuski"), a ojciec Onufer polską dla Polaków z godłem: "w gramatyce dla Polaków pisanej pierwsze miejsce ma polszczyzna". Jako dydakta, pedagog i elementarza pierwszy uczyciel renomę miał taką, że go Król Jegomość do Łazienek z uczniakami zaprosił, aby swą metodę przerabiania pierwotniaków na homo europeus mu sprezentował, po czym Wielkopolanina król orderem ozdobił. Kopczyński broniąc czystości języka, jedną broszurę napisał przeciw germanizmowi "O duchu języka polskiego", a dwie przeciw galicyzmom francuskim ("Nauka o dobrym pisaniu" i "O poprawie błędów w ustnej i pisanej mowie"), aczkolwiek sam mową Diderota i d'Alemberta tak władał, że raz dla użytku Sekwańczyków "Essay

Adolf Nowaczyńskide grammaire polonaise practique et raisonne", a raz nawet wykoncypował polityczny memoriał na Kongres Wiedeński (1814), osławiony jak wiadomo pięknością dam, jurnością dyplomatów i... tańcami. Nie trzeba zatajać, że jego mądrym i czujnym doradcą był... generał Mroziński, a on znów był doradcą lexycografa Lindego. Jeżeli teraz (1937) Polacy używają potocznie takich słów jak: imiesłów, spójnik, przyimek, nijaki (rodzaj: męski, żeński) równy, wyższy, (comparativus), najwyższy (superlativus), "liczba mnoga", liczba "pojedyncza" i Lp., to zawdzięczają wszystkie te słowa intuicji i inwencji werbalnej Ojca Onufrego!! Wykrzyknik! także wynalazł człowiek urodzony w byłym Schwarzenau (Czerniej ewo). Na jubileuszu Tow. Naukowego Warsz. (1816, jeszcze wtedy w lokalu na Kanonii) wiersz ku czci Kopczyńskiego wygłosił Kazimierz Brodziński tak prześliczny, że się niektórzy pobeczeli. A że prezesował pater patriae litterarum Staszic (rodem z Piły w Wielkopolsce), więc musiał i dzwonkiem dzwonić Staszic, żeby na głos nosów nie siąkano... Specjalną popularność na... Krakowskim Przedmieściu miał Wielkopolus przez to jeszcze, że chłopaczyskom (pauper), którzy wołali: obarzanki! sprzedając obwarzanki, dawał po groszu, byle wymawiali czysto i wyraźnie. Innego kalibru i stylu był znów proboszcz z Komornik. Oczywiście dziwactwa przemiłe miał także. Przede wszystkim urodził się w Prusach (Zach.) we wsi Gałubiu, a więc nie w samej Wielkopolsce, ale w każdym razie "spod Prusaka". Dalej: działalność jego przypada na czasy znacznie późniejsze, bo na wiek XLX-ty, skoro umarł w 1881-wszym. Kiedy on wydał swój standard-work, Lj. "Krytyczno-porównawczą gramatykę języka polskiego" (1869) miał za sobą a może pod sobą już czternaście gramatyk różnych autorów, między nimi Gramatykę H. Cegielskiego (r. 1843), podczas gdy Ojciec Onufer szczere pole. Ani pionierem, ani squatterem, czyli karczownikiem tedy nie był. W zamian za to był samoukiem, który z popularnego u nas dyletanctwa i amatorskiego zamiłowania dociągnął sobie do bardzo solidnej naukowej dyscypliny. Horyzonty rozszerzył sobie znacznie poza widnokrąg Kopczyńskiego a nawet Kopczyńskiego kilkunastu następców. Ojciec Onufry badał w głąb i wstecz językową przeszłość i ewolucję, ograniczając się tylko na swoich, podczas gdy pleban z Komornik studiował wszerz i planetarnie, to znaczy porównawczo w językach indoeuropejskich, aryjskich, opierając się głównie na wspaniałych rezultatach specjalistów germańskich. Plebania w Komornikach powoli zmieniała wygląd na którąś ze sal British Museum, a jeszcze z kolei przychodziły paki z księgami, słownikami, leksykonami. N adto był ks. Malinowski pasjonowanym poliglotą. Z biegiem lat uczył się coraz dziwaczniejszych języków aż i doszedł do tego, że z wikarym chciał rozmawiać po sanskrycku a z końmi od bryczki po litewsku. Po hebrajsku mówił jak Ben Akiba. Po arabsku expedite. Nie mówimy już o łacinie, w której musiał być expertus, jakoże przecież 00. Pijarów elew i prymus. W dziedzinie lingwistyki porównawczej wszystkie rozumy ks. Malinowski pojadł i wszystkie języki, idiomy, narzecza, gwary i polubił i pokochał.

Nie lubił natomiast i to serdecznie języka... Małeckiego. Ze znakomitym uczonym gente Wielkopolanem szedł przy każdej okazji na udry. Oprócz tego miał jeszcze kilka innych... fiołów w ogródku plebańskim i kilka zajączków... na księżych polach. Chciał wznowić starodawne, świętokrzyskie a pochylone. Miał manię poprawiania grafiki liter. Abecadło wszechsłowiańskie też mu się śniło często nad ranem. Poza tym jego "Gramatyka Porównawcza" liczy sobie stron 660 a jeszcze jest do niej i późniejszy dodatek, tak że razem będzie 750. W każdym razie lingwistą, etymologiem i gramatykiem był tak poważnym, że go krakowska Akademia za excellencji Majera mianowała swym członkiem (1873) a "Warszawska Szkoła Główna" dwukrotnie proponowała mu profesurę. Nie przyjął. Był za młodu w stolicy, kształcił się tam w Collegium i u Bentkowskiego i u Osińskiego, do "Biblioteki Warszawskiej" stale pisywał, z uczonymi specjalistami korespondował i kłócił się (profani powiedzieliby: o bagatelki), ale na stałe miejsce pobytowe Warszawy nie chciał. Zanadto tam ceniono i cytowano tego "specjalistę od Słowackiego" a... "ignoranta co do spółgłoski j " (Małeckiego). Kopczyński, Muczkowski, Malinowski, Cegielski, Małecki! Bądź co bądź wkład tej "prowincji" wcale wielki. Oni nauczyli Polaków czytać i pisać poprawnie po polsku.

"Dzieci Szatana"

Z okładem sto lat temu zmarł w Poznaniu we własnej realności w Rynku "rosolisarz" i winnej piwnicy posiedziciel, krociowiec, zostawiając żonę (Rutter de domo) i jedynaka Quasimoda. Garbus Wojkowski miał 50 procent instynktów i impulsów wzorowych, a 50 procent dziedzicznego pociągu do alkoholu. Na dobitek przedwcześnie ożeniony był z nimfomanką i schizofreniczką, ale także utalentowaną fantastką (Molińską de domo). Dużo wtedy mecenasów literatury i muzyki, żywej literatury, muzyki, sztuki w Poznaniu jakoś nie było. Zmarłych dzieła zbierano, żywym nikt ręki nie podał. Wobec tego Antoni i Julia zabawili się w Medyceuszów i to od razu na całego. Tańce, hulanki, swawola, "musique avant toutes choses". Fortepian w mieszkaniu wiedeński po ojcu destylatorze (a violinu amatorze), największa kolekcja nut, więc wnet pierwszy w Poznaniu "salon" muzyczny. Oczywiście zaroiło się zaraz od pieczeniarzy, wydrwigroszów, naciągaiskich i dworzan garbatego Wierzynka. A że człek był dobry z kościami, jeno ambicjonariusz, więc się tak dał naciągać, że go wreszcie naciągnęli i na wydanie periodyku. Lesznieński względnie Leszczyński "Przyjaciel Ludu" prof. Poplińskiego już się wszystkim po roku przejadł; groch z kapustą, zrazy z kaszą, narodowo i zdrowo, ale coraz nudniej, bo z belferska. Posyłała tam swoje wierszydła Julia z Molińskich, posyłał swoje pogadanki muzyczne i Quasimodo- Medyceusz, bo wszyscy tam pisywali i z Warszawy i z Krakowa, także

Adolf Nowaczyński

Libelt i Trentowski i nudziarz Moraczewski. Ale wszystko, co młode, żółtodziubate a utalentowane, już tęskniło za czymś innym i nowym. W takiej koniunkturze zawsze ofiarą pada meloman possessionatus. Iskrę w loncie zapaliły nowe nutry, przybyłe z Wiednia, z Warszawy i z Lipska: "Cinque Mazourkas", "Trois Nocturnes", "Variations Brillantes", "Grande Fantaisie", ,,12 Grandes Etudes", "Premier Rondeau", "Rondeau a la Mazur" (E-dur). Anton Wojkowski omal oszalał. Grał to na fortepianie, jak tam mógł, wszyscy słuchali, potem szedł węgrzyn i znów granie i tak do świtu, że aż w domach sąsiednich spać nie mogły Burgery. Był to rok 1835. W Warszawie Paskiewiczowej wszyscy już zapomnieli o jakimś Chopinie (oprócz rodziny i artystów). W Polsce nic a nic nie znany i tak przez lat kilka. I wtedy, w drugim roczniku, w nr. 28 i 29 "Przyjaciela Ludu" pojawiają się dwa ekstatyczne artykuły-hymny pióra Quasimoda, równocześnie poniewierające wszystko i wszystkich, co ośmielili się komponować dotychczas. Nie tylko chapeau bas, ale "na kolana mierżawcy!" Odpowiedział mu delikatnie w jednym z następnych numerów U nrug "że niby owszem, owszem, ale że byli przecież i są do licha jeszcze inni". W każdym więc razie pierwszy Polak, który o Chopinie napisał w stylu Hosanna i Sursum corda, pierwszy chronologicznie i bez zakwestionowania, to był Poznańczyk Antoni Wojkowski. Kaliban poznał się na Arielu. Z tej racji trzeba to pod światło. Suum cuique. To jest jego plus. To jest jego meritum. To trzeba zapisać w rejestr. Ale skoro tylko Unrug naurągał, wraz dokoła gryzipióry, rymodławce, genialkomiki, Bekwarki i co to zatajać, pieczeniarze: "zakładaj asindziej periodyk! zakładaj pro publico bono! Poznań na front! Wywalimy z posad ziemię!" Słowo się rzekło, kobyła u płotu.

Stanął Anton przy kasie ojcowskiej, wyciągnął z niej talary i sypnął. Że jednak kupiecki synek, więc zapragnął solidnie nie tylko ze świszczypałami, ale i poważnych uczeńców zaprosił, Poplińskich braci dwóch i Łukaszewicza jednego. Archeologi zetknęły się z alkoholikami, pierniki z wiatrakami i don Kiszotami. W ten sposób z kilkunastu osób powstał gracki "Tygodnik Literacki". Ani dziś przemilczeć go ani bagatelizować nie trzeba i się nie godzi. Rżnąć można, co się wlezie, ale nie należy zapominać, że ten" Tygodnik" od r. 1838 aż do roku 1850 odegrał w literackim życiu polskim olbrzymią rolę i że dzięki funduszom firmy Wojkowskich (rosolisy) mogła tu zamieszczać swe donoszone lub poronione płody cała młódź literacka, cała "La Boheme" Warszawy i Krakowa. Byłoby się w możności wyliczyć tu teraz Kochanym Państwu sto najprzedniejszych nazwisk pisarzy polskich między r. 1838-1848, które w tych kilku rocznikach znalazły się. Gdyby nie scheda po papie i spadek po wuju w familii Wojkowskich, moc poetów i prozaików i w Warszawie i w Krakowie nie miałaby niekiedy na suchy kawałek chleba z kiełbasą i na fajkę. N o więc co znaczy to: "Satanskinder".? Ano to znaczy, że niestety Wojkowskich para nam się tam rozpuściła jako bicz dziadowski i w rezultacie fatalnie skrachowała. Coś się tak wydaje po stu latach, że w tym wypadku baba winna, bo pić i pisać nie powinna. Histerycato być musiała naj cięższego kalibru ta Giulietta, pono jak noc brzydka. Zaraz z samego początku zadarli wydawcy z redaktorami. Uczeni się usunęli, wytoczyli proces, przegrali i zafundowali sobie nowe pismo: "Orędownik". Pozbawiona zaś patronatu i mentorów Cyganeria rozpuściła paszcze i zaczęła "pluć" dokoła bez miary i bez "hal tu" . Radykalizm socjalny omal tak czerwony, jak u Emigracji w Paryżu, omal taki jak w "Trybunie Ludów" Mickiewicza. Chłopomaństwo, Proudhonizm, plugawienie szlachty i ziemian, napaści na duchowieństwo takie jak Kafrów na misjonarzy, no i w ogóle zdetronizowanie Boga, a wojna z całym społeczeństwem. Z współpracowników, zresztą przygodnych tylko, szybko usunęli się Kraszewski, Bentkowski, po czym kolejno inni, aż zostali sami półwariaci i nieszczęsna para. Aby się utrzymać na powierzchni, Wojkowscy wzięli jeszcze księgarnię po Schirmerze przy Wilhelmowskiej. I też zbankrutowali. Biedny Quasimodo- Medyceusz, oskubany przez wszystkich, wyobcowany, poniechany, opuszczony w wieku 36 lat uległ atakowi apoplektycznemu; po nim szybko odeszła w zaświaty, z domu zbiegłszy w półszaleństwie wdowa po nim. Zostały po niej, po tej "nałożnicy Szatana" pono bardzo urocze wierszyki i piosenki dla... dzieci. Po nim zaś... zaginęło - kilka mazurów, które sto lat temu grywały z ochotą... pruskie orkiestry wojskowe w Poznaniu. Że jednak ten Caliban pierwszy po polsku napisał najgoręcej o Arielu, przeto tak całkiem zapominać o nim się nie godzi! Może za to jedno, co napisał o Chopinie, nawet nie smaży się w piekle!

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry