OD REDAKCJI

Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu

Czas czytania: ok. 27 min.

Jest u nas kolumna w Warszawie, Na której usiadają podróżne żurawie, Spotkawszy jej liściane czoło wśród obłoka; Taka zda się odludna i taka wysoka!

Te piękne i powszechnie znane słowa otwierają w Uspokojeniu Słowackiego poetycki obraz warszawskiego Starego Miasta. Nie pierwszy to i nie ostatni utwór literacki poświęcony stolicy czy choćby z nią związany. W czytelniczej pamięci Ż)dą staromiejskie zaułki z wierszy Or-Ota, Krakowskie Przedmieście, Powiśle czy Łazienki z Lalki, Ciepła i Krochmalna z Ludzi bezdomnych, Nowolipki z powieści Gojawiczyńskiej... Istnieje literacki obraz Warszawy. Współtworzą go utwory wybitnych pisarzy, które weszły na trwałe do dorobku polskiej literatury, a przy tym zdobyły sobie wielką poczytność (choćby czasem trochę wymuszoną, jak w wypadku lektur szkolnych), są więc mniej lub bardziej powszechnie znane. Dzięki temu literacki obraz Warszawy jest cząstką świadomości społecznej Polaków. Mąją swoje literackie obrazy i inne miasta polskie - stara stolica Kraków (sportretowana już w swym średniowiecznym kształcie w Sienkiewiczowskich Krzyżakach, a ponadto - tu jak i dalej tylko kilka nazwisk tytułem przykładu - u Kraszewskiego, Domańskiej, Wyspiańskiego, Boya, Pawlikowskiej, Gałczyńskiego), Lwów (Wolska, Zapolska, Parandowski), Wilno (Mickiewicz, Miłosz, Konwicki), Gdańsk (Deotyma, Grass, Huelle), Łódź (Reymont, Tuwim) l Inne. Czy istnieje literacki obraz Poznania? Na pewno nie funkcjonuje on w przeciętnej świadomości czytelniczej, a przynajmniej nie funkcjonuje w stopniu porównywalnym do funkcjonowania literackiego obrazu innych wielkich miast. Czy jednak nie ma utworów, które by zawierały wizerunek (bądź jakieś jego elementy) naszego miasta? Poszukiwania nie mogą się tu ograniczyć do dzieł klasyków, muszą objąć (uwzględniając też utwory pisarzy minorum gentium) rozległe obszary literatury popularnej, literatury dla dzieci i młodzieży (na obraz Jeżyc w powieściach Małgorzaty Musierowicz "Kronika Miasta Poznania"

Od redakcji

zwróciła już uwagę w numerze 1-2 z 1992 roku) itp. W części "Poznań w literaturze" przedstawiamy wyniki rekonesansu badawczego w tym zakresie. Problematykę części poświęconej "Literaturze w Poznaniu" zarysowuje eseistyczny tekst Józefa Rataj czaka. Dzieje literatury "poznańskiej" (łącznie z jej stanem dzisiejszym) to zagadnienie bardzo rozległe, a bardzo nierównomiernie dotąd rozpoznane (obok obszarów znanych już względnie dobrze rozciągają się takie, które do dziś stanowią terra incognito). Perspektywa satysfakcjonującej syntezy wydaje się jeszcze odległa. By ją w jakiejś mierze przybliżyć, publikujemy w tej części prace, które uzupełniają i poszerzają naszą wiedzę o literackim Poznaniu: ujawniają nowe szczegóły biografii wybitnej, związanej z Poznaniem poetki (blok materiałów o Kazimierze Iłłakowiczównie), przybliżają interesujące pod względem literackim utwory nurtu stylizowanego na gwarę poznańską, a przy okazji i samą tę gwarę (praca o jej wyzyskaniu w powieściach Ryszarda Schuberta), dokumentują poznańskie życie literackie i jego formy organizacyjne itp. Cykl zamyka zestaw biogramów poznańskich pisarzy współczesnych. Ze względu na bliski związek literatury i teatru włączamy do tej części blok materiałów dokumentujących i oceniających dorobek festiwalu maltańskiego. Niniejszy tom stanowi pierwszy numer "Kroniki Miasta Poznania" poświęcony literackiej problematyce naszego miasta. Jak już wspomnieliśmy, są w tej dziedzinie obszary dotąd w ogóle nie rozpoznane - skutek wieloletnich zaniedbań badawczych. Przygotowując ten tom, doprowadziliśmy do podjęcia pewnych badań, które - mamy nadzieję - zaowocują w nie dalekiej przyszłości ważnymi i interesującymi wynikami. By je upowszechnić, będziemy jeszcze na łamach "Kroniki" wracać do zainicjowanej dzisiaj problematyki. POZNAN W LITERATURZE, LITERATURA W POZNANIU

ZAPISKI Z POZNANIEM W TLE

JÓZEF RATAJCZAK

I.

Poznań nie ma dobrej opinii jako ośrodek kultury, a jego środowiska twórcze nie są zaliczne do krajowej czołówki. Z takim zdaniem wypowiadanym w rozmaitych mniej lub bardziej niekorzystnych wariantach można spotkać się zarówno wśród artystów, jak i odbiorców sztuki, w samym Poznaniu, jak i daleko poza jego rogatkami. Jest to zatem pogląd mocno utrwalony i wydaje się, że nie do przebicia żadnymi najbardziej nawet wyszukanymi kontrargumentami. Z czego wynika prosty wniosek, że skoro wszyscy tak mówią, coś w tym musi jednak być. I trudno tę łatę z poznańskiego grzbietu zedrzeć. Zdumiewa przy tym zgodny chór krytycznych głosów, rozbrzmiewający ponad odmiennymi przecież absolutnie stuleciami, ponad przechodzącą i tędy historię, jak gdyby zmienne systemy, sytuacje, ustroje, nie miały istotniejszego wpływu na rozpanoszony wszechwładnie stereotyp. Spośród wypowiedzi na ten temat warto przypomnieć choćby uwagę Franciszka Morawskiego, nazywanego nestorem wielkopolskich poetów, że w Poznańskiem przeciętnie dobry piwowar zawsze górować będzie ponad najznakomitszym nawet poetą, nie mówiąc już o wielokrotnie powtarzanym przez Aleksandra Brucknera stwierdzeniu, że "poznańskie ubocze" przez wieki pozostawało "niepoetycką dzielnicą" i - dodajmy za Stefanem Papee - jeśli rodziło się tutaj w tym zakresie cokolwiek, były to co najwyżej "kwiaty na ugorze". Bo też, jak głosił Briickner, jednego zawsze tej dzielnicy brakowało: "wielkiego talentu, i nie zdobył się prozaiczny Poznań na żadne imię, co by sprostało gwiazdom dalszych dzielnic". Nie bez goryczy pisał w "Don Juanie poznańskim" najwybitniejszy poeta krajowego romantyzmu, Ryszard Berwiński:

Józef Ratajczak

W Poznańskiem jednak, ach! w tym Poznańskiem, W tym naszym polsko-germańskoArtysto-demo- kratyczno- pańskoFilozoficzno- kapłańskiem,

Są ludzie, są więc iliterały! Jeśli dowodów chcesz gwałtem Za sześć talarów prenumeraty Wszystkich zakupisz ryczałtem.

Siedem lat później (dzieła poetyckie Berwińskiego ukazały się w roku 1844) "Gazeta Poznańska" donosiła: "Dziwi to, że w ogólności o ruch intelektualny można dziś pytać w Poznańskiem. Nigdy on na czas nie był naturalny i że tak powiem samorodny. Podłechtywały tylko ducha naszego na czas niejaki pewne zewnętrzne okoliczności i wprawiały go poniekąd w pewien czas gorączkowy (...). Pierwsza bowiem rzecz jest być! A gdzie egzystencja materialna tak zagórowana jest w Poznańskiem, tam prawie wybaczyć trzeba, że ludzie bardziej myślą o chlebie, jak o sztukach pięknych, bardziej o najemniku do cepów i pługa, jak o artyście do pędzla i smyczka". Rzecz całą sprowadził wręcz do karykatury Stanisław Przybyszewski (w "Dniu sądu", drugiej części "Synów ziemi"). Takimi słowy omawia jeden z bohaterów sytuację artysty (Czerkaskiego) w Poznaniu: "Ty z załym Twoim tworem jesteś na indeksie. Tu w Poznańskiem odbywają się po kościołach rekolekcje, których głównym tematem twoje książki. Gdybyś był podpalaczem, rozbójnikiem na równej drodze, gdybyś krzywdził sieroty i gwałcił niewiasty, nie byłbyś takim zbrodniarzem, jakim jesteś po wydaniu całego szeregu poematów. Mąją ciebie tutaj za szosę gładkimi kamieniami wybrukowaną, która prowadzi wprost w najgłębsze czeluście piekła".

Ryc. 1. Stanisław Przybyszewski, drzeworyt Artura Marii Swinarskiego

Może ktoś powiedzieć, że są to zaszłości zeszłowieczne, wyjęte z historycznego lamusa. I że dotyczą przede wszystkim okresu zaborów, cechujących się w Wielkopolsce szczególną ekspansywnością niemczyzny i tłumieniem życia narodowego. Nie wszystko przecież daje się przypisać surowym antypolskim rządom "żelaznego kanclerza" Bismarcka. Dlaczego bowiem już w latach dwudziestych, a więc za czasów II Rzeczypospolitej, kiedy kultura polska znajdowała się w pełnym rozkwicie i nikt tego rozwoju w sposób "odgórny" nie ograniczał, Konstanty Troczyński, wybitny krytyk i teoretyk literatury, wychowanek Uniwersytetu Poznańskiego, miał prawo napisać: "Poznań bowiem jest to miasto wysoce dramatyczne. Pod powłoką leniwego spokoju, zasiedziałego dobrobytu, opasłej gnuśności i przykrej, pozbawionej entuzjazmu obojętności, kryją się podkłady o natężeniu wulkanicznym". A w innym jego felietonie O środowisku literackim czytamy: "Stwierdzamy więc w Poznaniu jako środowisku literackim trzy cechy, które go swoiście charakteryzują w ostatnich latach: reprezentacyjność, wegetatywność i rozrost literatury stosowanej. Trzeba pytanie naiwne, czy dobrze to czy źle, wykluczyć, jako retoryczne. Tak bowiem krawiec kraje, jak mu materii staje". A co jeszcze ciekawsze i bardziej znamienne - w podobnym tonie w najnowszym numerze miesięcznika "Arkusz" (z października 1995) wypowiedział się pisarz i filmowiec, poznaniak z urodzenia, Filip Bajon, który nie widziałby dla siebie tutaj najmniejszej szansy na rozwój i pełniejsze zaistnienie, jako iż na przeszkodzie stoi uboczność tego środowiska, marazm, brak perspektyw i możliwości realizacji ambitniejszych przedsięwzięć. Są to oczywiście opinie dobrane przypadkowo, na chybił-trafił, nikt pewnie nigdy tego rodzaju wypowiedzi o Poznaniu i Poznaniakach nie zbierał, ani nie opublikował (a rzecz aż się prosi o bliższe zainteresowanie socjologów, np. taka sprawa: Jak my sami siebie widzimy, a jak nas widzą inni), niemniej nie sposób ich całkowicie odrzucić bądź zlekceważyć. Jak mówią Francuzi - nie trzeba bynajmniej wypić beczki wina, aby ocenić jego smak. Wypadałoby raczej zastanowić się nad przyczynami tego stanu rzeczy. I odważnie postawić sobie pytanie, czy istotnie Poznań i Wielkopolska zasłużyły na jakże bolesne określenie "polskiej Beocji", a ponadto, czy sprawiedliwa jest diagnoza, iż nawet w latach dla rozwoju życia literackiego najlepszych, jednego tutaj zawsze brakowało: "wielkiego talentu" (na co nie umiał się zdobyć "prozaiczny Poznań"), który sprostałby "gwiazdom dalszych dzielnic". Bo chociaż trafiały się także imiona wybitniejsze - nie znajdowały nad Wartą sposobnej atmosfery i albo stąd czym prędzej uciekały, albo obumierały niezdolne się przebić przez mur obojętności.

2.

Przede wszystkim wysoce negatywne skutki wywarł na życie duchowe Poznańskiego brak własnej, urodzonej tu i wykształconej inteligencji. Za czasów 1 Rzeczypospolitej były przynajmniej dwie placówki, dwie ważne instytucje

Józef Ratajczak

dla życia umysłowego i artystycznego: Akademia Lubrańskiego (drugi po Uniwersytecie Jagiellońskim ośrodek kształcenia humanistycznego w ówczesnej Polsce, tu pracował m.in. Andrzej Krzycki, tu pobierał nauki Klemens Janicki) oraz Kolegium Jezuickie (ze słynnym w kraju teatrem szkolnym i takim np. dostawcą dramatów jak Jan Bielski). Pod zaborem pruskim powołanie do życia szkoły wyższej, uniwersytetu, nie było możliwe. Nawet z nauczaniem języka polskiego w szkołach podstawowych i gimnazjach były niemałe problemy, nie mówiąc o historii i literaturze ojczystej. "Po roku 1871, po zwycięstwie Prus nad Francją i stworzeniu cesarstwa Wilhelma I i Bismarcka, wprowadzony został do wszystkich szkół wielkopolskich - pisze Jarosław Maciejewski ("Dzieje poznańskiej polonistyki uniwersyteckiej" Poznań 1992) - jeden język wykładowy - niemiecki, i zlikwidowano jako przedmiot nauczania wiedzę o historii i literaturze polskiej. (...). Przez bez mała półwiecze następne, poprzedzające odzyskanie niepodległości i założenie Uniwersytetu Poznańskiego, Wielkopolska pozbawiona została możliwości kształcenia humanistów i pobudzania humanistycznej myśli. Żaden wybitny historyk literatury polskiej z pokolenia urodzonego w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku nie miał w swej metryce urodzenia lub na świadectwie maturalnym poznańskiej pieczęci". Toteż stworzone przez zaborcę warunki wyludniły tę część kraju z twórczych indywidualności. Tej luki nie mógł w żadnej mierze zastąpić uniwersytet berliński z uruchomioną tam slawistyką, nie mogły też stanowić dostatecznej rekompensaty organizowane (na przykład w roku 1841) odczyty publiczne (w 1913 roku prowadzone przez Towarzystwo Wykładów Naukowych). A mało było takich, którzy drogą ofiar i wyrzeczeń pojechaliby na studia do Lwowa, Krakowa czy Warszawy, po to, by w rodzinnym mieście (Poznaniu, ale także Lesznie, Ostrowie, Gnieźnie) pozostać (jako poloniści) bez pracy. Stąd wyczuwalny i wciąż pogłębiający się dystans między Wielkopolską a innymi dzielnicami mającymi o wiele lepsze warunki kulturalnego rozwoju. Dotyczyło to zwłaszcza cieniutkiej warstwy inteligencko-artystycznej, która miała bodaj prawo do kompleksu niższości i mogła za warszawskim malarzem, Hniedziewiczem, powtórzyć: "My, Pigmeje, o własnej sztuce myśleć nie możemy i nie powinniśmy".

Ze zrozumiałych zatem powodów Poznań i Wielkopolska, stojąc po I-szej wojnie światowej u progu niepodległości, musiały w przyspieszonym tempie nadrobić opóźnienia, zwłaszcza w zakresie nauki i kultury, a to wymagało wypełnienia dotkliwych luk przez przybyszów z Krakowa, Lwowa i Warszawy. Dla uruchomienia nie tylko uniwersytetu, szkolnictwa, instytucji artystycznych i administracji. Także dla rozwoju życia duchowego. Te same potrzeby ujawniły takie ośrodki jak np. Lublin czy Wilno, toteż powstał swoisty "runking" na kadrę ludzi wykształconych, mogących sprostać nowym trudnym zadaniom. Poznań na pewno oferował konkurencyjne warunki artystom i uczonym, niemniej mimo istniejącej rywalizacji Krakowa i Lwowa, żaden z tych ośrodków nie dominował w sposób zdecydowany w obszarze nauki, a szczególnie kultury. Wielu też przybyszów pozostawało w tym mieście na stałe, zostając poznaniakiem z wyboru. I reprezentowało ustalone tutaj wartości na równi z artystami miejscowymi. Ale nie brakowało również "ptaków przelot

nych", nie umiejących i nie chcących zagnieździć się na tej ziemi. A już szczególnie utożsamić się z lokalnymi trendami i tradyq'a. Jedno bowiemjest pewne: ani w nauce, ani w kulturze, konieczne i głębokie przeobrażenia nie mogły następować szybko, automatycznie, bez zahamowań i nagłych zwrotów. Słusznie więc w wymienionej już pracy Jarosław Maciejewski wyróżnia trzy etapy dające się rozciągnąć na środowiska pozauniwersyteckie: etap tworzenia nowych struktur (1919-1926), etap fermentu w związku z dochodzeniem do głosu nowych roczników spośród opuszczających uczelnie absolwentów (1927-1933) i wreszcie etap stabilizacji, dojrzałości układów znajdujących dla siebie własne i odrębne miejsce.

3.

Środowisko pisarskie jakie pozostało po tzw. "złotym okresie" kultury Poznania (lata czterdzieste XIX wieku, grupa twórców skupiona wokół "Tygodnika Literackiego" Julii i Antoniego Woykowskich, Ryszard Berwiński) nie wyróżniało się niczym szczególnym. Tadeusz Powidzki (w "Poznańskich wspominkach", Poznań 1960) tak je opisuje: "Istniało jedynie Towarzystwo Dziennikarzy i Literatów, skupiające niewielu żyjących wówczas w naszym mieście literatów, jak i ludzi pragnących za takich uchodzić oraz kilku dziennikarzy. Powstało ono z inicjatywy Józefa Kościeiskiego" . Prócz tego działali tutaj "ludzie tej wielkości jak dr Zygmunt Celichowski, mec. Dziembowski, Ludwik Mizerski, a z literatów Acer (Tadeusz Jaworski), Seweryn Wrzesiński (...) właściciel fabryki papy, a również poeta. (...) Należy przyznać, że za prezesury Kościeiskiego Towarzystwo spełniało należycie swój główny cel: podczas Czwartków w gościnnym domu prezesa przy ul. Ogrodowej 18 skupiali się dla wymiany poglądów ludzie piszący". Było to, jak się łatwo domyślić, zaciszne i pogrążone w kompletnej stagnacji mieszczańskie ustronie niezdolne do prężnego działania, a co dopiero do "nowości potrząsania kwiatem". Na tle tej przejmującej szarości, konserwatyzmu i pragmatyzmu, przejętego zdaniem niektórych badaczy od zaborcy, rozbłysła u zarania II Rzeczypospolitej ekspresjonistyczna gwiazda pierwszej wielkości dzięki braciom H ulewiczom (Jerzemu, Witoldowi i Bohdanowi) rodem z Kościanek pod Wrześnią. Zdołali oni zebrać szereg ciekawych indywidualności (w paru przypadkach wybitnych), uruchomić ambitne czasopismo artystyczno-literackie "Zdrój", założyć Spółkę Wydawniczą "Ostoja", ukształtować pod swoimi skrzydłami grupę artystyczną "Bunt", organizować wieczory literackie, wystawy i odczyty. Toteż lata 1917 - 1922 należały w Poznaniu do "Zdroju" i pozwalały wpisać to zjawisko na mapę kulturalną kraju. Jest przy tym niezmiernie interesujące, że "Zdrój" stanowił swoiste podsumowanie wielu lat zniewolenia i wyzwolenia, odrębności i wspólnoty duchowej, czasu pogardy i awangardy. Pośród członków tego ugrupowania znaleźć bowiem można czołowego przedstawiciela Młodej Polski, Stanisława Przybyszewskiego, i młodego "buntownika" Adama Bederskiego, poetę i teoretyka. Obok wychowanków uniwersytetów

Józef Ratajczak

Ryc. 2. Jerzy Hulewicz: znak ozdobny "Zdroju".

i akademii berlińskich czy monachijskich (Bohdan Hulewicz, Stanisław Kubicki, Jan Jerzy Wroniecki) należeli tutaj artyści i poeci po studiach na U niwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (Jerzy Hulewicz, Emil Zegadłowicz), w Wiedniu (Józef Wittlin), we Lwowie (Jan Stur) i w Poznaniu (Witold Hulewicz, Artur Maria Swinarski). Sztuka miała tedy łączyć, budować mosty ponad frontowymi zasiekami, na przekór wojennym podziałom. Temu celowi służyły ścisłe związki z artystami niemieckimi, a także - twórcami z Francji, Rosji i Włoch. Być może był to początek czegoś naprawdę doniosłego, szansa na włączenie się w nurt istotnych wtedy w Europie przeobrażeń i to nie tylko na zasadzie dalekiego i epigońskiego satelity. Losy poznańskiej grupy potoczyły się jednak inaczej. I nie chcąc zerwać łączności z odbiorcą trzeba było oprzeć się rodzimej tradycji (upatrując np. inicjatora polskiej odmiany ekspresjonizmu w Juliuszu Słowackim), co i tak nie uchroniło tej formacji przed rychłą klęską. "Doszedłem do przekonania - stwierdził Jerzy Hulewicz w artykule uzasadniającym zamknięcie czasopisma - że społeczeństwu wielkopolskiemu nie należy zastrzykiwać już większej dawki nowoczesnej kultury, niż tę, którą zastrzykiwał był "Zdrój". Organizm społeczny potrzebuje czasu na wchłonięcie i przetrawienie bakcyla, do którego nie był przyzwyczajony; zbyt wielka dawka mogłaby okazać się szkodliwa". A poza tym - "nie należy stawać w szranki z przeciwnikami np. spod znaku "Kuriera Poznańskiego"... jako iż dopuszcza się wtedy "do sponiewierania wysokich twórczych wartości, walcząc o nie z ludźmi, którzy przez same wymienianie wielkich imion i tytułów dzieł dostojnych już dostatecznie wielkiej sztuce i poezji ubliżali". Było to więc ostatnie pokolenie polskich twórców spod pruskiego zaboru, wychowanków niemieckich gimnazjów i uczelni wyższych, które pod wpływem rewolucyjnych nastrojów w Niemczech po raz pierwszy wespół z niemieckimi artystami próbowało stworzyć nowy europejski ład przynajmniej w sferze ducha. Ale czas świeżo odzyskanej niepodległości nie sprzyjał tego rodzaju "międzynarodówkom". W o wiele wyższej cenie były wszak wartości narodowe, rodzime tradycje szczególnie w dzielnicy tak zaniedbanej i oderwanej kulturowo od reszty kraju jak Wielkopolska. Toteż w dużej cenie byli teraz nie tylko nauczyciele gimnazjalni i uniwersyteccy "z importu", również ludzie pióra zasilający miejscowe środowisko literackie i dziennikarskie. Nie podobna bowiem było pogodzić się z tak znacznym obniżeniem literackich lotów, jakie wyznaczył np. wydawany przez Bolesława Koreywę od roku 1922 "Salon Literacki". Trudno powiedzieć czy władze miasta zabiegały specjalnie o pozyskanie co znaczniejszych nazwisk i sprowadzenie ich nad Wartę, ale znamiennabyła bez wątpienia akcja "Kuriera Poznańskiego" z połowy lat dwudziestych, popularyzująca twórczość Jana Kasprowicza wraz ze zorganizowaniem dla tego "syna Wielkopolski" świetnie przygotowanego "Tygodnia Kasprowiczowskiego" . Nie może też ujść uwagi powrót do Poznania w roku 1927 z Łodzi Zenona Kosidowskiego, by objąć tutaj kierownictwo literackie Polskiego Radia i redakcji "Tygodnika Radiowego". W tym samym czasie przyjeżdża do Poznania Stanisław Wasylewski, a Emil Zegadłowicz obejmuje kierownictwo artystyczne Teatru Polskiego, prócz tego zostaje on doradcą literackim księgarni św. Wojciecha, dyrektorem programowym poznańskiej rozgłośni, a wreszcie redaktorem naczelnym tygodnika "Tęcza". Ale ta fala przybyszów (spośród których wymienić jeszcze warto Edwarda Ligockiego, Józefa Weyssenhoffa, Artura Górskiego, Jerzego Bandrowskiego, Władysława Bełzę, Stanisława Bąkowskiego, Szczepana Jeleńskiego, Ewę Szelburg, Jerzego Kollera, Witolda Noskowskiego) powiększyła co prawda imponująco stan liczebny poznańskiego oddziału Związku Literatów, wysuwając go na drugie po Warszawie miejsce (62 członków, Warszawa 186), nie dawała jednak najmniejszej szansy na podjęcie i kontynuację wciąż żywych jeszcze tradycji "Buntu" i "Zdroju", dzięki czemu można byłoby nie tylko czerpać z dorobku innych dzielnic, lecz również kulturę polską o nowe inspiracje wzbogacić.

Józef Ratajczakifi I i i iŁ

Zapowiedź zdecydowanych zmian na lepsze miały przynieść dopiero grupy młodej inteligencji świeżo opuszczające Uniwersytet Poznański otwarty w 1919 roku. Spośród tych absolwentów, a ściśle mówiąc - spośród członków dynamicznie działającego Koła Polonistów, uformo> e.e r wała się w 1928 roku grupa literacka "Loża" (należeli do niej m.in. Konstanty Troczyński, Jan Ulatowski, Wojciech Bąk, Józef Kisielewski, Aleksander Janta- Połczyński, Jadwiga Popowska, Stefan Balicki, Czesław Latawiec), wydająca dzięki hojności sponsora dwutygodnik "Życie Literackie" , a w roku 1932 uformowała się druga grupa poetów pod nazwą "Prom" (nazwa nawiązuje także do poematu Norwida "Promethidion") z takimi twórcami jak Eugeniusz Morski, Edwin HerbertWojciechowski, Zygmunt Psarski (pseudonim Witolda Kapuścińskiego), Allan Kosko, Bronisław Przyłuski, Halina Brodowska, Nora Odlanicka. I ta grupa wydawała periodyk ("Prom") niezbyt regularnie, ale aż do wybuchu wojny w 1939 roku. W pustym i mało ruchliwym dotąd poznańskim środowisku stało się nagle rojno i hucznie. Złożyły się na to różnorodne przedsięwzięcia, które rejestruję tu "jak leci", bez specjalnej troski o ich hierarchię lub chronologię. Przede wszystkim trzeba zacząć od godnej (dziś powiedzielibyśmy - prestiżowej) siedziby Związku Literatów, to jest od Pałacu Działyńskich, w którym od 1934 roku rozpoczęto urządzać słynne Czwartki Literackie, funkcjonujące trochę na zasadzie literackiego salonu. Blasku dodawali im niebywali goście: Maria Dąbrowska, Karol Irzykowski, Zofia Nałkowska, Wacław Sieroszewski, przy czym obok odczytów odbywały się recytacje poezji i koncerty. Nie stroniono też od "wykwintnej" rozrywki. Myślę np. o Balu Literackim (w roku 1922), o Turniejach Poetów (drugi i trzeci w 1923 i 1924 roku odbyły się pod protektoratem księżnej Czartoryskiej). W 1927 roku magistrat Poznania ufundował Nagrodę Literacką im. Jana Kasprowicza (w wysokości 10 tys. zł.) Po słynnej w Polsce aferze z jej przyznaniem Romanowi Dmowskiemu (gdy kontrkandydatami byli Stanisław Przybyszewski i Emil Zegadłowicz) otrzymali ją m.in. w roku 1930 - Józef Weyssenhoff, w 1936 - Arkady Fiedler, w 1938 - Stanisław Wasylewski. Sporo miejsca poświęcały kulturze (w tym i literaturze) miejscowe gazety codzienne. Dział literacki "Dziennika Poznańskiego" tak prezentuje Edward Pawlak ("Życie literackie Poznania w latach 1917-1939", Poznań 1971): "Troczyński

"-.' .. . Itltpl 1

. I ... -':_: - I

Ryc. 4. Konstanty Troczyński (1941 rok)

Ryc. 5. Emil Zegadłowicz, rys. Z. Pronaszkipisał niemal w każdym numerze, poruszając różnorakie tematy od spraw ściśle poznańskich, związanych z ukazywaniem się książek autorów miejscowych i aktualnymi wydarzeniami literacko-artystycznymi, po tematy szersze, natury ogólniejszej". Wspomnieć wreszcie wypada o dwóch czasopismach społecznokulturalnych, o "Dwutygodniku Literackim" pod redakcją Stanisława Witolda Balickiego (ukazało się w sumie sześć numerów poczynając od grudnia 1931 roku) pamiętnym choćby ze względu na tzw. "list pasterski" Emila Zegadłowicza, krytykujący poznańskie "kołtuństwo" oraz o organie Akcji Katolickiej pt. "Kultura", wychodzącym od 1935 roku do wybuchu wojny.

Krajobraz literackiego Poznania w okresie dwudziestu międzywojennych lat byłby jednak niepełny, gdyby pominąć tak charakterystyczne dla tego czasu kabarety, przejmujące z różnym efektem i w różnym stopniu wzorzec krakowskiego "Zielonego Balonika". Skupiały one bowiem wokół siebie sporą gromadkę poetów, satyryków, recytatorów, piosenkarzy i plastyków. Odwoływały się przy tym do tradycji lokalnych, kpiąc z nich i poddając rewizji. W roku 1928 artysta-malarz Władysław Roguiski założył przy współudziale Zegadłowicza kabaret pn. "Zdziebko" działający trochę na zasadzie klubu artystyczno-literackiego. Wszystko odbywało się tutaj pod hasłem: "Precz z powagą, chodźmy nago", a wśród autorów - obok Swinarskiego - znalazł się także Roman Wilkanowicz. Po trzech latach "Zdziebko" upadło, aby na jego miejscu

Józef Ratajczak

Ryc. 6. Stefan Szmaj, portret Artura Marii Swinarskiego, drzeworyt

mógł powstać znany o wiele bardziej i znacznie ambitniejszy kabaret pn. "Różowa Kukułka", prowadzony przez przybysza z "Zielonego Balonika" - Ludwika Pugeta. Z kabaretem tym współpracowali Artur Maria Swinarski i Jan Izydor Sztaudynger. I ten kabaret działał zaledwie kilka miesięcy, aby w 1932 roku doczekać się godnego następcy - kolejnego kabaretu literackiego pn. "Pod Kaktusem", któremu przewodził klub Szyderców. Tym razem grono wykonawców i autorów było o wiele liczniejsze, zaś działalność oparta została na trwalszych podstawach z chwilą pozyskania sposnora w osobie mistrza tańca - Zygmunta Makowskiego.

Mimo to właśnie teraz, być może w poczuciu siły narastającej wciąż "młodej fali", Emil Zegadłowicz napadł na miejscowe społeczeństwo (w "Dwutygodniku Literackim"), oskarżając je o pychę i zacofanie, o grzęźniecie w "duchowej stęchliźnie", kiedy to jedyną świątynią staje się bank, a jedynym celem życia - "pełen kałdun". Tej krytycznej opinii towarzyszyły ataki na własne środowisko pisarskie, pozbawione wyższych aspiracji, godzące się na traktowanie sztuki jako dodatku "do kotleta". Nie umiano też ani chciano tolerować tak znamiennego faktu, iż rolę wieloletniego prezesa ZZLP spełniał tutaj bardzo mierny prozaik, Bolesław Koreywo. Najpierw założyli więc młodzi zbuntowani opozycyjny Klub Literacki (z przewodniczącym Konstantym Troczyńskim), gdy jednak nie stanowiło to dostatecznej przeciwwagi dla zwolenników Koreywy, postanowiono powołać do życia drugą poznańską organizację o tej samej nazwie: ZZLP. Na jejczele stanął Witold Balicki. Dopiero na skutek tej akcji do dymisji podał się "stary zarząd" dotychczasowej organizacji pisarskiej, jej stan liczebny wzbogacili młodzi, a od roku 1934 funkcję prezesa począł piastować Zenon Kosidowski. To była nie tylko rewolucja pałacowa. Stawką, o którą podjęto teraz grę, stał się bowiem model czy raczej wzorzec kultury narodowej oraz miejsce Poznania na literackiej mapie Polski. Jest więc charakterystyczne, że właśnie te ugrupowania wystąpiły przeciwko rozrywkowym tendencjom "rozbawionej Warszawy", sięgając po duchowy patronat do "Zdroju". Bo też w głębszym sensie chodziło o traktowanie pisarstwa jako swoistego, duchowego apostolstwa w opozycji do panoszącej się wszechwładnie sztuki stosowanej, usługowej, popularnej i skomercjalizowanej. A w tym celu, co jeszcze ciekawsze, Zenon Kosidowski proponował zawarcie między środowiskami artystycznymi swego rodzaju "sojuszu kulturowego", jako iż inaczej, jak pisał, "nie wykształcimy w Poznaniu pokoleń talentów literackich, jeżeli nie wykształcimy wysokiej atmosfery twórczości plastycznej, muzycznej i teatralnej. Ruch odrodzeńczy musi przeto objąć cały front kulturalny, wszystkie pokrewne grupy, instytucje i stowarzyszenia". Ale i tym razem rodzący się powoli ruch, mogący ukształtować być może w tym regionie własny system wartości i odrębne oblicze artystycznej twórczości, nie miał już czasu na rozwinięcie skrzydeł. Wojna 1939 roku rozproszyła i zniszczyła prawie zupełnie środowisko literackie Poznania. Stanisław Wasylewski, ostatni przedwojenny prezes poznańskiego oddziału ZLP, znalazł się najpierw we Lwowie, a po wojnie osiadł w Opolu. W walkach pod Częstochową zginął we wrześniu 1939 roku młody i wielce obiecujący poeta Konstanty Dobrzyński (autor dwóch zbiorków wierszy: "Czarna poezja" i "Żagwie na wichrze"). W bitwie nad Bzurą zginął jako oficer wojsk pancernych poeta i satyryk Jerzy Gerżabek. W walkach pod Kutnem poległ Kazimierz Piekarczyk (autor kilku książek dla dzieci). Zginął niezwykle zdolny poeta Kazimierz Pluciński (piszący pod pseudonimem Szymon Pigwa, autor tomiku pt. "Na nowiu"). Stefan Balicki, prozaik i satyryk (wydał m.in. tom nowel" Chłopcy", powieści "Dziewiąta fala", "Dom wróżki", "Ludzie na zakręcie") popełnił samobójstwo w więzieniu na Młyńskiej, nie wytrzymując tortur, jakim został poddany. Konstanty Troczyński, przebywający podczas okupacji w Krakowie, został aresztowany wraz z liczną grupą artystów podczas "łapanki" w Kawiarni Plastyków. Zginął w Oświęcimiu. W Dachau zamordowano księdza Nikodema Cieszyńskiego. Wielu innych nie powróciło już po wojnie do Poznania. Janta- Połczyński, którego wojna zastała gdzieś na Hawajach, wstąpił najpierw do wojska we Francji, a potem zamieszkał w USA. Józef Kisielewski (autor głośnej książki "Ziemia gromadzi prochy") wojnę spędził w Londynie, później przeniósł się do Irlandii. Jan Ulatowski pozostał na stałe we Francji, tak samo jak Allan Kosko. Zenon Kosidowski lata wojny spędził w Południowej Ameryce i po powrocie do kraju - osiadł w Warszawie. Ponownie więc trzeba było zaczynać wszystko od początku.

Józef Ratajczak

5.

Kiedy Tadeusz Kraszewski przytaczał w redagowanej przez siebie kronice oddziału poznańskiego ZLP listę członków z lipca 1945 roku (zob. Księga Jubileuszowa ,,50 lat poznańskiego oddziału ZLP 1921-1971", Poznań 1971) z rozpaczą musiał stwierdzić, że "z pozostałych 24 członków na liście naszego Oddziału nie figuruje dosłownie nikt. Dziewięciu zmarło w różnym czasie, ośmiu wyjechało z Poznania, siedmiu odpadło w późniejszych weryfikacjach". Daremnie też próbowano odbudować przedwojenne struktury społecznego funkcjonowania Związku Literatów. Powstało czasopismo pod tytułem "Życie Literackie" redagowane najpierw przez Jarosława Iwaszkiewicza, a następnie przez Wojciecha Bąka. Do Pałacu Działyńskich ZLP już się nie wprowadził, zyskał wszakże dom przy ulicy N oskowskiego. Uruchomiono kabaret literacki pn. "Kukułka", nawiązujący nie tylko tytułem do kabaretów lat międzywojennych. Wznowiono Czwartki Literackie. Ale wszystko to nie było nagle do utrzymania, a i same władze miały najwyraźniej inne plany wobec poznańskiego pisarskiego środowiska. Ujawnił je po latach bez niedomówień Feliks Fornalczyk w szkicu "O życiu literackim w powojennym Poznaniu" ("Oswajanie z teraźniejszością" Poznań 1978): "W systemie ogólnej strategii oddziaływania ideowego na organizacje twórcze przyjęto wówczas (na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, przyp. J.R.) zasadę stopniowego ograniczania wpływów pisarzy o postawach negatywistycznych, intensyfikacji różnego typu akcji umożliwiających literatom poznanie środowisk robotniczych i chłopskich, prowadzenia seminaryjnie traktowanych zajęć w specjalistycznych sekcjach twórczych i wreszcie możliwie rychłego profesjonalnego wyzwalania młodej, kształcącej się właśnie w nowych warunkach ustrojowych generacji twórców. (...) Ale te wszystkie przedsięwzięcia nie gwarantowały zmiany istniejącej sytuacji od zaraz, tę mogło zapewnić jedynie osadnictwo". Do tej grupy "literackich osadników" na podstawie sobie tylko wiadomych przesłanek Feliks Fornalczyk zaliczył sześciu pisarzy (Klemensa Oleksika, Gerarda Górnickiego, Jerzego Korczaka, Stanisława Łukasiewicza, Jerzego Ziomka i Czesława Michniaka). Ale osadnictwo literackie (trzymajmy się już tego może niefortunnego terminu, odpowiadającego jednak ówczesnemu "duchowi czasu", okresowi wielkich migracji i zasiedlania ziem zachodnich) miało także inne oblicze. Związane było z ogromnym napływem Polaków z kresów dawnej Rzeczypospolitej (tak np. znalazł się w Poznaniu obok licznych przybyszów z Wilna - Eugeniusz Paukszta), z obozów niemieckich (np. Egon N aganowski), w niektórych zaś przypadkach był to świadomy wybór ustronnego miejsca dla pracy twórczej, z dala od warszawskiej czy krakowskiej, literackiej ale i politykierskiej giełdy (o tym świadczy np. przypadek Romana Brandstaettera). Zdarzyło się zaś i tak, że miasto nasze spełniało rolę miejsca zsyłki ("W Poznaniu, na wygnaniu" znalazła się pod koniec 1947 roku Kazimiera Iłłakowiczówna). Przeglądając wydane dotychczas informatory bio-bibliograficzne, prezentujące "Poznań literacki" bądź "Pisarzy Wielkopolskich" (drugi tytuł w dwóch

Ryc. 7. Wojciech (fot. z lat 30-tych)wydaniach z roku 1971 i z 1981), od razu rzuca się w oczy minimalny udział w życiu tego środowiska pisarzy z Poznania rodem, spora liczba czasowo tylko i to jakże często z konieczności (a nie z wyboru) związanych z Poznaniem, jak również narastająca fala "uchodźców" szukających lepszych warunków startu, rozwoju i możliwości robienia kariery. Na liście pisarzy sporządzonej w 1960 roku na 24 członków ZLP poznańskiego oddziału zaledwie sześć osób urodziło się w Poznaniu i Wielkopolsce. Ale bynajmniej nie tylko o to chodziło, by poznański oddział ZLP tworzyli akurat przede wszystkim ludzie urodzeni, wychowani i wykształceni w Poznaniu. Jak pisze Feliks Fornalczyk "układ sił w miejscowym środowisku pisarskim", nie był bowiem "odpowiedni do wymogów chwili" i stanowił nawet przedmiot" uważnego zainteresowania zarówno Zarządu Głównego ZLP, jak i władz politycznych oraz czynników opiniotwórczych, prasy". Starano się zatem sterować odgórnie zachodzącymi tutaj procesami, aby przełamać dotychczasowy układ sił, jako iż "w składzie społeczności literackiej Poznania była przeważająca część wyznawców światopoglądu katolickiego" i tym oto sposobem grupa ta "okazywała swoją aktywność nie tylko w samym Poznaniu, ale i w kraju". Największy zaś niepokój budziło zapewne przynależenie do tej grupy pisarzy tej klasy, co Kazimiera Iłłakowiczówna, Roman Brandstaetter

Józef Ratajczak

Ryc. 8. Dobrochna Ratajczakowa i Stanisław Barańczak

i Aleksander Rogalski. "Najbliżej zaleceń Episkopatu pozostawała Amelia 14czyńska" - dodaje bardzo w tej materii skrupulatny Feliks Fornalczyk. Źródłem zaradczym na "dominującą w miejscowym środowisku grupę zdeklarowanych pisarzy katolickich" miało stać się między innymi utworzone w 1951 roku Koło Młodych, pomyślane jako dostawca świeżych piór, "młodej, kształcącej się właśnie w nowych warunkach ustrojowych generacji twórców". Stąd też istotnie już po dwóch-trzech latach poczęli przychodzić do Związku Literatów nowi członkowie. Bardzo jednak wątpliwe czy spełniali oni (w przeważającej większości) oczekiwania władz. Np. Piotr Guzy, żołnierz I Dywizji Pancernej na Zachodzie, w 1949 roku zamieszkał w Poznaniu, wydał kilka powieści sensacyjnych, pracował w "Tygodniku Zachodnim", ale w 1957 roku uciekł do Anglii i podjął pracę w Radiu Wolna Europa. Włodzimierz Odojewski, wybitny prozaik, od 1949 redaktor" Gazety Poznańskiej", a od 1956 roku zastępca redaktora naczelnego "Tygodnika Zachodniego", w 1969 roku wyjechał do Niemiec i zamieszkał w Monachium (wiążąc się również z RWE). Przemysław Bystrzycki; prozaik, zrzucony w 1944 roku jako skoczek spadochronowy do kraju, członek AK, należący także do redakcji "Tygodnika Zachodniego" a potem do miesięcznika "Nurt", sporą część swojej twórczości poświęcił losom "cichociemnych", co jak wiadomo przez długie lata było tematem tabu. Z tego "kombatanckiego" na ogół narybku zdeklarowanym ideologiem partyjnym okazał się jedynie Bogusław Kogut, robiąc zresztą błyskawiczną karierę nie tyle może literacką, co polityczną.

Młodsze roczniki z Koła Młodych podszyte już były buntem, choć bunt ten, o czym pamiętać warto, niejedno miał imię. W epoce totalnego upolitycznienia literatury nawet liryka miłosna nabierała znamion sprzeciwu ideowego, a już szczególnie pisanie tzw. wierszy smutnych (o chorobie, śmierci, rozpaczy, beznadziei) absolutnie nie mieściło się w obowiązującym odgórnie optymizmie. Toteż powstała w 1956 roku grupa artystyczna "Wierzbak" za swoją pierwszą grupową wypowiedź uznała zbiór wierszy miłosnych pL "Liść człowieka" (w tomiku tym znalazły się wiersze Ryszarda Daneckiego, Mariana Grześczaka, Macieja Marii Kozłowskiego, Józefa Rataj czaka, Konrada Sutarskiego i Eugeniusza Wachowiaka). Powstanie" Wierzbaka" ważne jest wszakże z paru innych względów. Po pierwsze, jej powstanie rozbiło i doprowadziło do likwidacji Koła Młodych, a więc wprowadziło struktury nieformalnych związków w miejsce struktur w pełni przez władze kontrolowanych i sformalizowanych. Śladem "Wierzbaka" poszli zresztą także inni młodzi i w Poznaniu zaroiło się od grup poetyckich ("Swantewit", "Wiatraki", "Przygoda"). Po drugie, "Wierzbak" miał ambicję scalenia wysiłków młodopetyckich z ruchem młodej plastyki i muzyki, w czym można byłoby dopatrzeć się podjęcia idei "sojuszu kulturalnego" Zenona Kosidowskiego z lat trzydziestych. Po trzecie wreszcie - "Wierzbak" wszedł od razu w orbitę działań ogólnopolskich, przekraczając bez trudu rogatki regionalne. Młodzi poeci wyruszali "w Polskę" z wieczorami poezji, gościli na łamach prasy centralnej, dysponowali własnym poniekąd organem prasowym (tygodnik studencki "Wyboje"), a ponadto poczęli organizować w Poznaniu głośne Ogólnopolskie Festiwale Młodej Poezji, na których po prostu każdemu szanującemu się i liczącemu się poecie wypadało bywać. Grupa" Wierzbak" przestała istnieć około roku 1960. Cztery lata później, ale już na zasadzie pokoleniowej zmiany warty, powstała na polonistyce UAM grupa "Próby", godna odnotowania ze względu na udział dwóch startujących wówczas poetów: Ryszarda Krynickiego i Stanisława Barańczaka. Wszystko i tym razem odbywało się zatem jak należy: wspólne wystąpienia, deklaracje, grupowy almanach ("Imiona powinności", Poznań 1969), stały kontakt z klubami studenckimi, Kołem Naukowym Polonistów i z działającym przy klubie Teatrem" Ósmego dnia", do tego doszedł później udział w przedsięwzięciach warszawskiej "Orientacji Hybrydy". Podjęto także współpracę z miesięcznikiem "Nurt". Ale co znamienne: grupa ta nie wytrzymała "próby" czasu, od początku jak się wydaje niepotrzebna dwu wybitnym indywidualnościom wplecionym w koło przypadkowych być może i sytuacyjnych układów towarzyskich. A może minął już po prostu sezon na grupy poetyckie. W każdym razie jedno nie uległo zmianie: przemożny wpływ wydarzeń politycznych na życie literackie, na jego kształt i na tempo przeobrażeń. I tak, o ile w latach "Wierzbakowego wierzgania" liczył się w przyspieszonym dojrzewaniu młodych poetów poznański Czerwiec 1956, węgierski październik i listopad 1956, polski październik 1957... o tyle biografie twórcze Barańczaka i Krynickiego poczęły określać - niekiedy w sposób zasadniczy - ważne dla przyszłości naszego kraju wydarzenia od 1968 roku poczynając, w których przy tym obaj mają swój mniejszy lub większy udział.

Józef Ratajczak

6.

N awet pobieżny rzut oka na dzieje kultury w Wielkopolsce poświadcza trudny, a niekiedy wręcz niemożliwy do utrzymania - i to na przestrzeni wielu dziesięcioleci - "duchowy rozwój" tej dzielnicy. Poza krótkim epizodem "złotego okresu" z czasów Wiosny Ludów Poznań do chwili odzyskania przez Polskę niepodległości nie miał po prostu szansy stać się żywym ośrodkiem kulturalnym - o własnej wieloletniej tradycji, o środowiskach twórczych i prężnych instytucjach artystycznych. W tej sytuacji mógł być co najwyżej odbiorca ("konsumentem") duchowych dóbr wytwarzanych gdzie indziej. Ten model swoistego "kulturtragerstwa" bodaj najwyraźniej ukształtował się w życiu teatralnym bazującym przez całe lata na wizytach gościnnych zespołów warszawskich i krakowskich. Ale to wytworzyło zupełnie szczególny stosunek do kultury, jako do produktu wytwarzanego gdzie indziej, oznaczonego przez innych znakiem jakości (lub tego znaku pozbawionego), niosącego określone (najczęściej narodowe, patriotyczne) treści, poprzez przyjmowanie których zaczyna się przynależeć do większej, ponadregionalnej wspólnoty. W efekcie - takiemu założeniu musiało towarzyszyć lekceważenie ewentualnych produktów miejscowych" wyrobników literackich", spętanych przecież tysiącem rozlicznych ograniczeń, pozbawionych środowiska, czasopism, nie mówiąc już o możliwości robienia kariery. Stąd - jak pisze Lech Trzeciakowski - trochę na podobieństwo wizyt teatralnych" ważnymi wydarzeniami dla miejscowego społeczeństwa były wizyty wybitnych literatów z innych ośrodków np. Henryka Sienkiewicza, Jana Kasprowicza, Ignacego Chrzanowskiego, Michała Bobrzyńskiego czy Wacława Tokarza". Tym fascynacjom towarzyszył prawdziwy kult Adama Mickiewicza (pierwszy w kraju pomnik!), Juliusza Słowackiego, Henryka Sienkiewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, którego powieści zdaniem Karola Libelta ("O miłości ojczyzny" Warszawa 1907) "dlatego najwięcej mają wartości, że na narodowych oparte obyczajach i wiernie je malują". I nie można mieć tego Wielkopolanom za złe, ponieważ właśnie "wychowanie tysięcy Polaków w głębokim przywiązaniu do kultury narodowej - piszę to za Lechem Trzeciakowskim - było wielkim wkładem Poznania w dalszy jej rozwój". A zagrożenie było ogromne. Ukazują je liczne świadectwa ówczesne wskazujące na rezerwę czy nawet sceptycyzm polskiej inteligencji kształconej w niemieckich szkołach, na uniwersytetach w Berlinie bądź Monachium, wobec rodzimej twórczości. Jeszcze w 1919 roku Włodzimierz Jewasiński (w broszurze "Przyszłość teatru polskiego w Poznaniu") zanotował: "Ludzie z wykształceniem akademickim, spędziwszy na obczyźnie długi okres studiów i przyzwyczaiwszy się do teatrów na miarę miast stołecznych, nie mogli doznać zadowolenia i zaspokojenia wymagań" w ośrodkach skazanych na stagnację i prowincjonalizm. Tylko najlepszy dorobek polskich autorów mógł stanowić tutaj dostateczną przewagę, a w dodatku - ponadregionalna ranga pozwalała istotnie, co było tak doniosłe, zestrzełiwać myśl i ducha w jedno ognisko. Inaczej można byłoby co najwyżej powtórzyć za Julianem Ursynem Niemcewiczem, który taką reflekcją opatrzył swoje wrażenia z Poznania: "nowo założoneulice... wysadzane drzewa czterema rzędami... wszystko to może piękne, lecz wszystko to już nie nasze". Otwieranie na oścież domów przed polską kulturą, uporczywe "zapraszanie jej w gości", skoro u gospodarzy nie było się czym poszczycić, do dzisiaj odbija się nałogiem wymijania i niedoceniania własnych twórców, i nadmiernym uznaniem dla nazwisk ze stemplem krakowskim czy warszawskim, jednak w tamtym czasie spełniało istotnie rolę ogromną w zachowaniu polskości i szybkiego stasunkowo zlania się "polskiej Trójcy w Jednię". W Polsce Odrodzenej "dostojnych gości" poczęli wspomagać - bo nie zawsze byli zdolni ich zastąpić - "literaccy osadnicy". "Goście" brylowali na Czwartkach Literackich w Pałacu Działyńskich, "osadnicy" zasiadali w redakcjach, na fotelach recenzenckich w teatrach i salach koncertowych. Z przybyszów z Krakowa, Lwowa i Warszawy formowano nie tylko poznański oddział ZLP, także zespoły autorskie obsługujące prasę miejscową, radio, kabarety, a w innych dziedzinach sztuki - dyrekcje i zespoły teatrów, środowisko muzyczne i plastyczne. Miało to bezsprzecznie dobre strony i stanowiło jedyne wyjście z zaistniałej sytuacji: uzupełniało dotkliwe braki, wypełniało luki, które - szerzej na sprawę patrząc - uniemożliwiałoby stworzenie polskiej administracji, struktur oświatowych, a tym bardziej uruchomienie np. własnymi siłami uniwersytetu. Ale pobudzanie życia umysłowego i artystycznego przy pomocy napływowej warstwy inteligencji musiało także rodzić pewne niebezpieczeństwa: nakładało krakowską, lwowską czy warszawską sztancę na regionalne tradycje, wypierane zresztą z pola widzenia jako drugorzędne, mniej wartościowe, prowincjonalne lub co gorsza - podszyte duchem germańskim. Wystarczy uprzytomnić sobie miejsce folkloru, obyczaju i gwary wielkopolskiej (poznańskiej) w kulturze ogólnopolskiej, status, jaki zajęła w porównaniu, dla przykładu, z pozycją folkloru lwowskiego (do dzisiaj żywego choćby poprzez Szczepcia i Tońcia), krakowskiego i podhalańskiego (Młoda Polska się kłania) czy warszawskiego (styl rozrywki, gwiazdki operetki, Skamander i Wiech). Dopiero Ryszard Schubert ("Panna Lilianka", Warszawa 1979) ukazał jego artystyczne walory i lądy warte odkrycia. Ale do tego trzeba było z upływem lat i zupełnie innych doświadczeń dorosnąć. Ten sam lęk przed oskarżeniem o prowincjonałizm, o windowanie lokalnych i mało ważnych zjawisk, skłaniał (i bodaj nadal skłania) badaczy i krytyków związanych z Poznaniem do demonstracyjnego niekiedy odżegnywania się od jakichkolwiek związków ich pracy badawczej z własnym regionem, by nie obniżać swego prestiżu (lepsza np. 1001 praca o Gombrowiczu niż o mniej znanym a wartościowym miejscowym zjawisku) i nie skazywać się automatycznie na "podrzędność". Toteż wciąż zbyt wiele obszarów czeka u nas na odkrywców i popularyzatorów (weźmy chociażby pod uwagę tzw. "złoty okres" w rozwoju kultury w XIX wiecznym Poznaniu, twórczość Ryszarda Berwińskiego, Julii Woykowskiej, działalność poznańskiej grupy ekspresjonistów, poezję i przekłady Witolda H ulewicza, prace krytyczno-literackie Jana Stura, świetne i ważne prace Konstantego Troczyńskiego, wciąż nieznane i nie wydane utwory poetyckie, eseistyczne i dramatyczne Wojciecha Bąka, wiersze

Józef Ratajczak

i prozę wspomnieniową Romana Wilkanowicza, poznańskie wiersze Sztaudyngera, kabaretowe teksty Swinarskiego, Floriana Jernasa, Stefana Sojeckiego... A co powiedzieć o tym, że jak dotąd nie wydano u nas nawet zarysu dziejów polskiego teatru w Poznaniu, podczas gdy np. Kalisz zafundował sobie bodaj kilkusetstronicową księgę. To cieszy, bo zatem są tutaj ciągle ogromne tereny do wzięcia. To smuci, gdy człowiek uświadomi sobie jako rzecz absolutnie niewyobrażalną, aby badaczowi krakowskiemu przynosiło despekt lub ujmowało mu honoru i poloru zajmowanie się przeszłością Krakowa bądź dzisiejszymi zjawiskami literackimi tego ośrodka. Nawet gdyby je ciut przesadnie na piedestał wynosił i jak naj staranniej na oczach Polski całej "lansował". Równie trudno wyobrazić sobie takie zahamowania u badacza ze stołeczną rangą. Snąć istotne - co kraj to obyczaj. A jeśli tak, nie narzekajmy na brak środowiskowej legendy, na szybkie zapadanie się ważnych nawet zjawisk jak kamień w wodę, choć w sprzyjającej, mitotwórczej atmosferze tym i owym mogłyby się jeszcze i tutaj chlubić "późne wnuki".

7.

Budzi jak najlepsze nadzieje rosnące poczucie ciągłości umocnione przez ostatnie stulecie. Zjawiska kultury w Poznańskiem przestały już występować na zasadzie jakiegoś incydentalnego epizodu, bez ograniczonego związku z tym, co było przedtem i bez oczywistego wpływu na to, co miało nastąpić później. Tak zostały odcięte od przyszłości lata I -szej Rzeczypospolitej. Akademia Lubrańskiego z Andrzejem Krzyckim i Klemensem Janickim. Tego nie dało się naraz kontynuować, rozwijać, poszerzać. Samotną wyspą stał się również tzw. "złoty okres kultury" w Wielkopolsce, rozkwitłej nagle i niespodziewanie w podmuchach Wiosny Ludów. Co prawda istnieje świetna praca na ten temat Zenona Kosidowskiego ("Z okresu złotego Kultury Poznania", Poznań 1939) ale trudno dowieść, aby owa niebywała erupcja talentów i inicjatyw była czymś więcej niż dogodnym punktem odwołania, rozjaśniającym zarazem XIX-wieczne Bismarckowskie mroki. Żywą cząstką tradycji, zwłaszcza dla ludzi naszego regionu, co jest swoistym paradoksem, nie stał się również Ryszard Berwiński, mimo pewnego zainteresowania w latach trzydziestych (myślę o pracy Tymona Terleckiego "Rodowód poetycki Ryszarda Berwińskiego", Poznań 1937) oraz ciągłej obecności tego poety w rozważaniach Marii Janion o polskim romantyzmie ("Księga życia i śmierci" wybór wierszy i przedmowa, Warszawa 1953, "Gorączka romantyczna", Warszawa 1975, studia w tomie pt.

"Romantyzm", Warszawa 1969). Aż wierzyć się nie chce, iż nadal mogłaby tutaj obowiązywać dorobiona Berwińskiemu na siłę przez jego współczesnych opinia (za wiersz "W Częstochowie") zaprzedanego diabłu ateusza lub urobiona w latach pięćdziesiątych (wiersz "Marsz w przyszłość") "gęba" zwiastuna komunizmu.

Początkowo wydawało się, że także lata 1917-1922, to jest grupa i czasopismo "Zdrój", zostaną rychło zapomniane, obdarte z adresata i nadawcy. Okazało się

jednak, że odrodzenie polskiej państwowości, uruchomienie uniwersytetu, stabilizacja (mimo wojennej przerwy i wszelkich ideologicznych zawirowań) życia umysłowego i artystycznego, nie pozwoliły ani na historyczną amnezję, ani na zerwanie świeżo zawiązywanej więzi z własną, lokalną tradycją. Toteż po kompletnym upadku młodopoetyckiego ekspresjonistycznego ruchu, kiedy mogło się zdawać, iż cały "Zdrój" wraz z przyległościami pójdzie na wieczny spoczynek do lamusa jako berlińskie popłuczyny, przyprawione dla niepoznaki polskim mistycznym sosem, lata trzydzieste przyniosły niespodziewany zwrot do odwołanych już jakoby ideałów i haseł programowych. Konstanty Troczyński, wychowanek Uniwersytetu Poznańskiego, wybitny teoretyk literatury i członek grupy "Loża", ogłosił w 1934 roku artykuł pod znamiennym tytułem: "Aktualność Zdroju". W imię założeń grupy poznańskich ekspresjonistów przeprowadził krytykę współczesnej literatury neorealistycznej, oskarżając ją o szarość i płaski obraz zewnętrzności codziennej, o brak dążenia do podjęcia budowy artystycznej syntezy codzienności i wieczności, świata zmysłów i świata pozazmysłowego, "pozaświata duszy", w którym odpadają bądź ulegają przewartościowaniu kategorie dobra i zła, piękna i brzydoty. Nie miejsce tu na bliższe przypomnienie charakteru i rozmiaru owego powrotu do "Zdroju", ważny jest bowiem sam fakt nawiązania do tej tradycji i czerpania stamtąd inspiracji. Znamienne może być również, iż wydana w Poznaniu tuż po wojnie (w 1945 roku) literacka jedniodniówka nosiła tytuł - "Zdroje" .

W latach powojennych wyraźny ciąg rozwojowy daje się zauważyć w twórczości wchodzących nowych literackich pokoleń i formowanych kolejno grup literackich. O szerokim zakresie i rozmachu tego ruchu, decydującego o obliczu literatury Poznania (i pewnie nie tylko), świadczy bodaj wymownie samo wypunktowanie poszczególnych ugrupowań i działających w ich obrębie twórców. O "Wierzbaku" (1956-1960) była już mowa. Równolegle jednak działały "Wiatraki" (1956-1959) z Edwardem Balcerzanem, Wojciechem Burtowym, Markiem Dońskim, Marianem Dziurleją, Wicentym Różańskim i Aleksandrem Wojciechowskim. W tym samym czasie istniały "Swantewit" (1957-1965) z Jadwigą Badowską, Łucją Danielewską, Eugeniuszem Kobyłeckim, Czesławem Kubalikiem, Julianem Rynowieckim, Januszem Sauerem i Witoldem Zegalskim.

Do grupy "Przygoda" (1957-1958) należeli: Danuta Grocholska, Konrad Hel i Jacek Małecki. "Nowy Prom" w 1958 roku reaktywowali przedwojenni "Promowcy" (Edwin Hebert, Eugeniusz Morski i Zygmunt Psarski), dokooptowując do tego składu Bogusława Koguta i Stanisława Kamińskiego. Grupa "Rokada" (1963-1965) liczyła zaledwie trzech członków: Marcina Bajerowicza, Ryszarda Krynickiego i Stanisława Piskora. "Próby" (1964-1968) to z kolei - Stanisław Barańczak, Marek Kośmider, Wojciech Jamroziak, a następnie - Piotr Bernacki, Ryszard Krynicki, Anna Maciejewska, Ruta Zylberberg. W 1973 roku powstała grupa "Od N owa" z Janem Krzysztofem Adamkiewiczem, Romanem Chojnackim, Piotrem Dehrem i Markiem Słomiakiem. Następne grupy to: "Grupa Poetycka UAM" (1974), grupa "Fikcje" (1975), w której wodził rej Mieczysław Kurpisz, grupa "Raster" (1978)...

Józef Ratajczak

Jak się łatwo domyślić w tej pozornie suchej wyliczance jest "wyższy sens i głębsze znaczenie" zachęcające bez wątpienia do wnikliwszych badań. N a razie musi nam wystarczyć drobna i wyrywkowa konstatacja: życie literackie Poznania oznacza się od wielu lat dynamiką i silnym splątaniem, poczuciem więzi, akceptacji i negacji bliższej i dalszej tradycji. Jest to najlepszy wyraz ciągłości, kontynuacji, a także (mówiąc za Leonem Chwistkiem) "jedności w wielości". Dzięki temu środowisko to pozwała skutecznie obsługiwać różne wydawnicze i czytelnicze obiegi, SPP i ZLP, nie licząc kilku czasopism społeczno-kulturalnych o odrębnych grupach redaktorskich i autorskich. A to chyba nieźle rokuje na przyszłość. Pozwala wierzyć, mimo lat chudych, w trwały już i owocny tutaj "czas kultury".

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr4; Poznań w literaturze, literatura w Poznaniu dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry