MISCELLANEA
Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr3; Bitwa o handel
Czas czytania: ok. 26 min.PSEUDO-WARNEŃCZYKOWIE W POZNANIU
JACEK WIESIOŁOWSKI
W ładysław, zwany później Warneńczykiem, nigdy nie był w Poznaniu - ani jako królewicz, ani jako król. Jako dziesięcioletnie pacholę został wybrany królem i koronowany w 1434 r. W końcu 1438 r. zjazd w Piotrkowie uznał go za pełnoletniego. W pocz. marca 1440 roku, w chwili wyboru na króla węgierskiego, znał tylko Małopolskę i bliskie jej granic miasta: Piotrków i Lwów. Był to jednak ostatni polski król , który w istotny sposób przyczynił się do rozwoju Poznania i całej poznańskiej aglomeracji, co więcej, czynił to nic od miasta nie wymagając i nie biorąc. Warneńczyk nadał prawa miejskie osiedlom kapituły poznańskiej na Chwaliszewie i na Ostrówku. Miasto Poznań z kolei otrzymało prawo zabudowy Grobli. W ten sposób utworzona aglomeracja miejska - miasta Poznań, Środka, Chwaliszewo, Ostrówek - trwała aż do rozbioru Polski, kiedy władze pruskie utworzyły z niej jeden organizm miejski. Król spłacił też wszystkie długi ojcowskie w stosunku do Poznania, nadał miastu cegielnię zamkową celem rozbudowy murów miejskich, uznał bezpodstawność opłat targowych ściąganych na targu poznańskim przez starostów królewskich. Przekazał władzom miejskim landwójtostwo poznańskie, zwiększając jego majątek i uprawnienia sądowe. Uczynił też kilka gestów wobec miasta nie mających bezpośredniego, materialnego znaczenia. Potwierdził przywilej lokacyjny miasta i dokumenty sołectwa we wsi Jeżyce, powtórzył prawo mieszczan poznańskich do zwolnień celnych, zatwierdził tradycyjne drogi handlowe do Warszawy i do Gdańska. Zakazał biskupowi i kapitule posługiwania się karami kościelnymi w zatargach z miastem Poznaniem o rzekę Wartę. Nadał miastu honorowe i cenione wówczas prawo posługiwania się czerwonym woskiem przy pieczętowaniu dokumentów. Zmienił też miejską ordynację wyborczą, przyznając - na przeciąg 6 lat - ławnikom i starszym cechowym prawo samodzielnego wyboru rajców miejskich. Jednocześnie - na wzór krakowski, aby uniknąć tak niegospodarności jak i protekcji - urząd burmistrzowski mieli
Jacek Wiesiołowski
kolejno sprawować wybrani rajcy, zmieniając się co tydzień. Poznańskie przywileje Warneńczyka zasługują na bliższą analizę i porównanie ich z przywilejami dla innych wielkich miast. W Wielkopolsce żadne miasto nie otrzymało tylu - tak konkretnych jak honorowych - nadań królewskich. l Wśród szlachty wielkopolskiej król cieszył się dobrą opinią, mimo że nie znano go osobiście. Przede wszystkim nie wymagał ani speq'alnych podatków, ani udziału w swych walkach na Węgrzech. W oddziałach nadwornych przebywali rycerze wielkopolscy, a dowódcy tych oddziałów byli sowicie wynagradzani. Na kilka tygodni przed bitwą warneńską zaciężni rycerze wielkopolscy wraz z Łukaszem Górką powrócili do kraju zgodnie z żądaniem zjazdu walnego w Piotrkowie. Tutaj zastała ich wieść o bitwie i zaginięciu króla. Jak to przyjęli, nie wiadomo.
Z inicjatywy wielkopolskich uczestników wyprawy węgierskiej Warneńczyka w początkach 1445 roku włoski humanista i papieski kolektor świętopietrza Andrzej de Pallatio napisał swą "Epistoła de clade Varnensi" (List o warneńskiej klęsce), rozsyłaną po Polsce i do Włoch relację o wyprawie Warneńczyka. Dał w niej wyraz przekonaniu o zaginięciu króla, a nie o jego śmierci. 2 W Polsce długo nie wierzono w śmierć królewską, nie było bowiem nikogo, kto widziałby ciało królewskie. Nie wierzono w to również w Europie. O ile objęcie przez polskiego króla tronu węgierskiego w 1440 r., poza dworskimi kręgami, spotkało się tylko z nikłym zainteresowaniem za granicą, to od wyprawy na Turków w 1443 r. jego losami interesowała się cała Europa. Ucieleśniał bowiem rycerski ideał króla-krzyżowca walczącego z Turkami okupującymi Ziemię Świętą. W wyobraźni średniowiecza król, zwyciężając Turków, torował drogę do Grobu Chrystusowego w mitycznym Jeruzalem. Propaganda papieska szerzyła sławę króla i towarzyszącego mu legata papieskiego - kardynała Juliana Cesariniego. Niewielki wysiłek militarny państw europejskich, pogrążonych w swych własnych rozgrywkach, kontrastował ze sławą pierwszego od dziesięcioleci króla - pogromcy niewiernych. W jego klęskę i śmierć powszechnie nie wierzono, chętnie słuchano opowieści o cudownym ocaleniu i oczekiwano na powrót. Życzono mu uratowania się a nie bohaterskiej śmierci. Jan Długosz, wspominając w swych Rocznikach atmofserę owych dni, pisał: "wielu poważnych ludzi upewniało w listach, że [król] się udał to do Konstantynopola, to do Wenecji, do .Wołoch, Siedmiogrodu, na koniec do Albanii i Raszki, a im pożądańsze były te wieści, tym łatwiej zyskiwały wiarę". 3 Krążyły więc zasłyszane wieści. Jakiś litewski kupiec mówił w pocz. 1445 r. Kazimierzowi Jagiellończykowi, wówczas wielkiemu księciu litewskiemu, że gdzieś w dalekich krajach widział monarchę polskiego. Kazimierz napisał o tym do matki, królowej Zofii, ta zaś powiadomiła o tym stany węgierskie. Od Węgrów nowina krążyła dalej. W sierpniu 1445 kardynał Zbigniew Oleśnicki pisał do biskupa wileńskiego o pogłoskach, że król bawi w Konstantynopolu, bądź dalej za morzem w jakimś zamku. Krążył po Polsce apokryficzny list królewski, w którym cudownie ocalony władca prosił poddanych o modlitwy i zapowiadał powrót w wypadku niebezpieczeństwa dla kraju. Inny list, pisany ponoć w Rzymie, mówił o cudownym uratowaniu króla przez Greków ijego wyjeździe z Konstantynopola do Polski. W śmierć brata długo nie wierzył
Kazimierz Jagiellończyk, który dopiero w 1447 dał się nakłonić do objęcia tronu. Nie zmieniło to nastrojów oczekiwania na powrót Warneńczyka. Jeszcze w 1448 r. kolejny Litwin głosił nowinę o pobycie królewskim u jakiegoś greckiego księcia 200 mil za Konstantynopolem, o czym donosił z Krakowa do Rzymu kardynał Oleśnicki. 4 Bodaj najwcześniej fałszywy Warneńczyk ujawnił się w Czechach, gdzie w kilka lat po bitwie pewien obłąkany mężczyzna podawał się to za króla Władysława, to za słynnego króla Artura. W końcu 1451 r. po Wielkopolsce i po Śląsku rozeszła się wieść, że król wreszcie wrócił. Książę głogowski Henryk zwrócił się z prośbą o bliższe informacje do możnych wielkopolskich. Specjalny wysłannik księcia przywiózł mu listy z Poznania. Ich teksty zachowały się w kopiach przesłanych potem przez księcia do rady miejskiej Wrocławia.
"Najjaśniejszemu księciu panu i panu Henrykowi Z łaski Bożej księciu Śląska, Wielkiego Głogowa, Krosna itd., panu memu łaskawemu.
NajjaśniejszY księże panie i panie mi łaskawy. List, który Jasność Wasza bratu memu rodzonemu wysłała za pośrednictwem okaziciela tego listu, w nieobecności rzeczonego brata mego otwarłem i przeczYtałem. W tym liście Jasność Wasza pisze rzeczonemu bratu memu, aby ów napisał do Waszej Jasności i ujawnił CzY najjaśniejszY pan nasz król Polski i Węgier, który dla poszerzenia wiary chrześcijańskiej i bardziej dla Boskiego honoru niż sławy tego świata prowadził wojnę Z niewiernymi Turkami, jest już tutaj w swym polskim królestwie. W tej sprawie Jasność Wasza to powinna wiedzieć, że pewien drań i łotr, będąc w różnych stronach niemieckich przez wiele już czasu zwodząc wielu dobrych panów i ludzi, podawał w owych niemieckich stronach, iż jest naszYm królem. Zaiste i przYbywając na granice królestwa, to znaczY do MiędzYrzecza, prawie przez dwa dni podobnie zwodził, iż jest naszYm królem. A ponieważ tak pan tenutariusz międzYrzecki, jak i mieszczanie tegoż miasta najjaśniejszego pana naszego króla prawdziwego nie znali, wierzYli mu iżjest królem, zgodnie ze słowami tegoż drania i łotra. Lecz kiedy ci panowie przYbyli do niego, którzY doskonale znali rzeczonego pana naszego króla prawdziwego i najłaskawszego, wnet ów łotr został zakuty w łańcuchy i kajdany za fałszYwe oszukiwanie dobrych panów i ludzi, i przYwiedziony do Poznania. Ów łotr nie posiada żadnego podobieństwa w posturze ani w jakimś ułożeniu członków, ani żadnej zbieżności w obyczajach Z rzeczonym i najjaśniejszYm panem naszYm królem prawdziwym. Jak być może Wasza Jasność wie, ija przez kilka lat poznałem najjaśniejszego pana i uniżenie Z nim rozmawiałem tak tutaj w Królestwie Polskim jak i w Królestwie Węgierskim, tak że nie tylko w świetle dnia, lecz i w sennej wizji naszego prawdziwego króla rzeczonego majestat najlepiej mógłbym rOzPoznać. Takim sposobem Wasza Jasność najpewniej, jak pisała, o rzeczonym łotrze wierzYć i wiedzieć WInna.
W czymkolwiek Waszej jasności mógłbym usłużYć, jako panu memu łaskawemu, zawsze się ofiarowuję do usług Waszej Jasności. Dan w Poznaniu w poniedziałek po oktawie Epifanii [17 II Dobrogost Z Ostro(ro)ga kasztelan kamieński sługa Waszej Jasności. "
Jacek Wiesiołowski
N owin o królu Władysławie poszukiwał książę głogowski Henryk IX, najstarszy z wówczas żyjących Piastów śląskich (ur. 1388), a jednocześnie praprawnuk księcia Henryka głogowskiego piszącego się dumnie "dziedzicem Królestwa Polskiego". Książę władał sporymi terenami przyległymi do granicy polskiej będącymi bodajże najrozleglejszym księstwem piastowskim na Śląsku. Miał połowę Głogowa, dalej Świebodzin, Sulechów, Krosno Odrzańskie, Zieloną Górę, Bytom Odrzański oraz Kożuchów będący jego stałą rezydencją. Pojawienie się sławnego króla Władysława tuż przy granicy jego księstwa musiało być dla niego intrygujące, stąd poszukiwał potwierdzenia tych informacji. Zauważmy, że ów król musiał dotrzeć na granicę polską przez tereny należące do margrabiów brandenburskich, skoro nie przechodził przez żadne z miast należących do księcia Henryka, a leżących przy drogach łączących Wielkopolskę z Łużycami. Informacji poszukiwał m. in. u Stanisława Ostroroga, ówczesnego kasztelana gnieźnieńskiego (1450-53), uprzednio kasztelana międzyrzeckiego (144549) i podstolego kaliskiego (1432-45). Był on równocześnie starostą generalnym Wielkopolski w latach 1439-40 i ponownie 1448-1451. Być może książę nie wiedział, iż od kilku miesięcy Stanisława Ostroroga zastąpił nowy starosta generalny Łukasz Górka, jednocześnie wojewoda poznański. To tłumaczyłoby, dlaczego nie zwrócił się w tej sprawie do starosty generalnego, jako najbardziej kompetentnego w tej sprawie i utrzymującego oficjalną korespondencję z książętami śląskimi, pomorskimi czy saskimi. Możliwe, iż książę miał bliższe stosunki z Ostrorogami od czasów Sędziwoja z Ostroroga, wieloletniego wojewody poznańskiego (1406-1441). Stary Sędziwój Ostroróg był blisko związany z Jagiełłą a potem z królem Władysławem, często uczestniczył w polityce międzynarodowej, a jedną z jego ostatnich wielkich akcji politycznych było posłowanie na Węgry celem zabezpieczenia właściwego przyjęcia nowego króla węgierskiego i zneutralizowania wpływów królowej wdowy Elżbiety i jej doradcy Ulryka hrabiego Cylii. 5 Stanisława Ostroroga w Poznaniu jednak nie było, lecz był tam obecny jego młodszy brat Dobrogost, kasztelan kamieński (1443-1466), późniejszy kasztelan gnieźnieński (1468-1478). Ostrorogowie posiadali w Poznaniu własną rezydencję na Małej Żydowskiej, obok kościoła dominikanów, pod murem miejskim oraz poza murami Poznania folwark na N owych Ogrodach (okolice obecnej Ogrodowej). W jednym z tych miejsc osiągnął go posłaniec książęcy. Dobrogost wiedział o sprawie samozwańca, choć nie znał jeszcze jego imienia i nazwiska. Wiedział, że przybył on z terenu Niemiec, gdzie przez dłuższy czas udawał polskiego króla Władysława, skutecznie naciągając ludzi różnego stanu, w tym również panów. Zachęcony sukcesami samozwaniec przybył z Niemiec do Międzyrzecza, gdzie przez prawie dwa dni skutecznie udawał powracającego króla. Sprzyjał temu fakt, iż starosta tenutariusz międzyrzecki (od 1449) Niemierza (młodszy) z Lubosza nie znał króla, a tym bardziej nie znali go mieszczanie międzyrzeccy. Dobrogost podkreślił ten fakt zapewne specjalnie, podobnie jak celowo nie podał imienia tenutariusza, gdyż jeszcze w 1447 tenutę międzyrzecką trzymał jego brat Stanisław. N adanie jej Niemierzy z Luboszazmniejszyło dochody Ostrorogów i trochę osłabiło pozycję na tym terenie. Poza tym sam nabył od Niemierzy dwa lata wcześniej połowę Grodziska z dwiema wsiami i toczył z nim właśnie długotrwały spór o spłatę wielkich zadłużeń tych dóbr. 6 Podkreślenie nieobycia Niemierzy i pominięcie jego imienia miało więc jeszcze prywatne znaczenie, jako złośliwość w stosunku do niesolidnego kontrahenta. . Drugiego dnia pobytu samozwańca przybyli do Międzyrzecza panowie, którzy doskonale znali zmarłego króla. Oszust został zdemaskowany i w kajdanach przywieziony do Poznania. Dobrogost nie podał kim byli ci panowie wielkopolscy mieszkający w okolicach Międzyrzecza lub w odległości jednego dnia drogi. Wśród Wielkopolan doskonale znać mogli króla tylko rycerze towarzyszący mu w wyprawie węgierskiej. Znamy dwudziestu kilku uczestników tej wyprawy z Wielkopolski, są to głównie urzędnicy ziemscy i starostowie, którzy bądź to otrzymywali żołd dla swych oddziałów, bądź z tytułu pozycji społecznej świadkowali na królewskich dokumentach. Część z nich jednak już nie żyła (Abraham ze Zbąszynia, Borek z Osiecznej, Wincenty i Jan z Szamotuł, Sędziwój z Ostroroga, Jan Kotwicz z Gołanic, Rafał z Gołuchowa, Wojciech Słupski, Piotr Polak z Lichwina, Bieniak z Będlewa, Piotr z Koźmina, Stanisław Czarny z Pietrzykowa, Marcin Chwalęta z Ossowej Sieni). Inni mieszkali w Kaliskiem bądź w bardziej odległych częściach Poznańskiego (Włodko z Domaborza, Piotr Skóra z Gaju, Jan Wedel, Jan Lataiski, Mikołaj Gruszczyński, Michał Lasocki, Jan Piwoński, Jan Niniński). Gdyby dokonali tego Piotr z Szamotuł ówczesny kasztelan poznański, wojewoda Łukasz Górka czy też sam Dobrogost z Ostroroga, to zapewne byłoby to zapisane w liście i znane. Widocznie samozwańca zdemaskowali jacyś mniej znani szlachcice, którzy służyli w oddziałach Ostrorogów, Szamotuiskich bądź innych panów z zachodniej części Poznańskiego. Kasztelan Dobrogost potwierdził, iż oszust w niczym nie przypominał króla: ani posturą, ani układem członków, ani zachowaniem się. Przypomniał księciu, iż poznał z bliska króla Władysława, będąc w jego służbie - w kraju i na Węgrzech - przez kilka lat. Rzeczywiście spotykamy go w Budzie w otoczeniu królewskim w końcu marca 1443 roku 7 . Nie można wykluczyć, że był on wcześniej dworzaninem młodziutkiego króla. Tego samego dnia odpisał księciu Henrykowi biskup poznański Andrzej Bniński. Biskupowi poznańskiemu podlegała część terenów należących do księcia, która tworzyła dekanat świebodziński archidiakonatu pszczewskiego. Andrzej Bniński od 1438 r był biskupem poznańskim, mając przedtem staż w kancelarii koronnej Jagiełły. W sprawach królewskiej wyprawy węgierskiej nie był aktywny, podobnie jak jego bracia, zapewne również dlatego, że przy wyborze na biskupa poznańskiego rywalizował on z bliskim królowi dziekanem krakowskim Mikołajem Lasockim, jednym z najbardziej wpływowych ludzi na dworze węgierskim króla. W czasie rywalizacji soboru bazylejskiego z papieżem był jednym z najwierniejszych Eugeniuszowi IV. Mimo to nie wykazywał ambicji politycznych ani nie ubiegał się o dalszy awans. Podobnie w sprawach husyckich stanowisko jego było fundamentalistyczne.
Jacek Wiesiołowski
"Najjaśniejszemu księciu i panu Henrykowi Z Bożej łaski księciu Śląska i panu Wielkiego Głogowa Ud ulubionemu naszemu przYjacielowi.
Najjaśniejszy księże i panie, przyjacielu nasz ulubiony. Dowiadując się pilnie o królu naszym polskim, wysłałeś aż tutaj posła waszego dla dowiedzenia sie prawdy, w czym przychylność Jasności Waszej okazujemy, abyście znali prawdziwy stan rzeczy. Pewien nicpoń imieniem Jan ze wsi WilczYna, na granicy miasta Ryczywół, leżącej w ziemi sandomierskiej, od pięciu i więcej lat ludzi zwodził.
Najpierw nazywał się księciem Lwem siostrzeńcem pani księżny mazowieckiej, Z tego powodu tamże w Warszawie winien być karany. Później nazywał się księciem Z ruskiego Ostroga i przybył do dworu naszego w Żbikowie na Mazowszu, gdzie przed trzema laty byliśmy i jego jako kłamcę Z owej wsi wypędzić poleciliśmy. Następnie w międzYczasie tu w Polsce obracał się zwodząc ludzi, gdzie jedni go ogniem przypalali, inni na drzewach wieszali Z powodu słów kłamliwych. Z tej przYczYny po minionej Wielkanocy poprzez Głogów, jak twierdzi, udał się w nadreńskie strony, skąd wracając zwykł się nazywać królem Władysławem. I tutaj został przywiedziony Z nogami w kajdanach, aby lud nie przyjął innego zdania, jak on się tego spodziewał, bez względu na to, że ów kłamliwy człowiek niejest podobny zmarłemu królowi we wSzYstkich członkach i posturze, którą ów miał wielką, ów zaś zwodnik nikłą i małą. Z tego względu niegodziwość swoją publicznie uznał prosząc o łaskę, jeśli jaką otrzyma nie omieszkamy Waszą jasność zawiadomić. Dan w Poznaniu w poniedziałek następny po święcie św. Pryski dziewicy roku itd pięćdziesiątego drugiego. Andrzej Z łaski Bożej biskup poznański"
Informacje biskupa były znacznie bogatsze. Przede wszystkim dlatego, że samozwaniec był już zidentyfikowany, poza tym okazało się, że biskup już wcześniej zetknął się z obecnym samozwańcem. Był nim Jan z Wilczyny koło Ryczywołu, Sandomierzanin, zapewne szlachcic, gdyż plebejowi tak długo nie udawałoby się uchronić od kary. Najpierw (ok. 1446 r.) podawał się za Leona lub Lwa, siostrzeńca księżny mazowieckiej.
N a Mazowszu było wtedy kilka księżnych. Małgorzata, księżniczka raciborska (zm.1459), była od kilku lat wdową po Ziemowicie V, a wcześniej po Kazimierzu, księciu oświęcimskim. Jej imienniczka, Małgorzata, córka Wincentego z Szamotuł, wdowa po Kazimierzu II księciu bełskim, żyła wówczas na Śląsku jako księżna raciborska. Anna, księżniczka oleśnicka, była aktualnie żoną Władysława I księcia płockiego, który po śmierci braci scalił w swych rękach całe dziedzictwo po ojcu Ziemowicie IV. Należy wykluczyć możliwość podawania się za siostrzeńca jednej z powyższych księżnych, gdyż zbyt łatwe byłoby zdemaskowanie. Jan z Wilczyny podawał się zapewne za siostrzeńca Barbary, żony Bolesława IV księcia warszawskiego, czerskiego, zakroczymskiego, ciechanowskiego i łomżyńskiego. Barbara pochodziła z książąt ruskich i poślubiła Władysława przed 1446 r. Nie znamy bliżej jej pochodzenia i zapewne to było czynnikiem ułatwiającym mistyfikację. Fakt, że Jan miał być wtedy karany w Warszawie, potwierdza iż podawał się za jakiegoś ruskiego księcia czy magnata. Kolejnym jego wcieleniem było występowaniew roli księcia (kniazia) Ostrogskiego. Rodzinę tą wsławiła działalność księcia Fryderyka (Fedka) z Ostroga jako zwolennika czeskich taborytów husyckich i uczestnika ich wypraw oraz organizatora napadu na klasztor częstochowski w 1430 r. Fryderyk Ostrogski nie żył już wtedy, a syn jego, Wacław Fryderyk, przeniósł się do Czech. Trudno powiedzieć, czy żył jeszcze jego młodszy, prawosławny brat Wasyl, namiestnik turawski (zm. ok. 1450), ale żyła na pewno jego żona Agafia i synowie, w tym Iwan, ojciec słynnego w pocz. XVI w. hetmana Konstantego Ostrogskiego, czołowej postaci ruskiego prawosławia w państwie ostatnich Jagiellonów. Trudno powiedzieć z jakimi propozycjami zwracał się rzekomy Ostrogski do poznańskiego biskupa, znanego ze swego rygorystycznego katolicyzmu i zadeklarowanego wroga husytów. Nie wiadomo nawet czy występował jako prawosławny czy husyta. W każdym razie biskup Andrzej kazał go wypędzić jako kłamcę ze swej rezydencji w Żbikowie pod Warszawą, w mazowieckiej części diecezji poznańskiej. Miało to miejsce trzy lata wcześniej, czyli gdzieś w 1448/49 roku. Później dobiegały biskupa wieści o oszukańczej działalności Jana z Wilczyny prowadzonej w Polsce (lub w Wielkopolsce) i kończące się wpadką i karą. Gdzieś palono go ogniem, gdzieś wieszano go na drzewach. Wreszcie - jak zeznał sam Jan - po minionej Wielkanocy (25 IV 1451) udał się on do Niemiec, nad Ren. Biskup Andrzej nadmienił, że oszust był po drodze w Głogowie. W Niemczech zaczął się podawać za króla Władysława. Pojmany - biskup nie wymienia nawet nazwy Międzychodu - został w kajdanach na nogach sprowadzony do Poznania. Przyznał się już do winy i prosił o łaskę. Jeśliby ją otrzymał, to biskup Bniński miał powiadomić księcia Henryka. Zaznaczył jednocześnie, że drobny i nikły oszust był całkiem niepodobny fizycznie do zmarłego króla. Listy Ostroroga i Bnińskiego uzupełniają się znakomicie. Pisane są tego samego dnia, można nawet przyjąć, że kasztelan pisał przed zeznaniami Jana z Wilczyny, a biskup już po ich złożeniu i zidentyfikowaniu samozwańca. List Ostroroga pisany jest prostą łaciną według szkolnych wzorów korespondencji, z lekkim nalotem łaciny z zapisek sądowych oraz zwrotami jakby tłumaczonymi na łacinę z polskiego, mówionego języka. Liczne zwroty grzecznościowe utrudniają nieco lekturę. Podkreślić trzeba, że Ostroróg ani razu nie użył zwrotu mówiącego o śmierci króla czy sugerującego śmierć królewską, O samozwańcu pisał prosto: ribaldus i latro (drań i łotr). Bniński, wychowanek i bakałarz krakowskiego uniwersytetu, pisał poprawną, sprawną łaciną literacką. Do księcia zwracał się z szacunkiem, ale bez uniżoności. Jana z Wilczyny nazywał dość literacko: mendax i trufator (kłamca i zwodnik). W śmierć królewską nie wątpił. Obydwu uderzało, iż mały i niepozorny fizycznie oszust udawał dorodnego króla Władysława. Książę Henryk otrzymał oba listy po trzech, czterech dniach. Polecił sporządzić ich kopie i przesłał je do rady miejskiej Wrocławia, a być może do innych książąt śląskich. Krótki liścik nie pozwala na bliższą analizę opinii księcia, ale wydaje się jakby zachowywał rezerwę wobec informacji o samozwańcu. Niemiecki list do Wrocławian brzmiał:
Jacek Wiesiołowski
"Szanownym i mądrym, nam szczególnie miłym, rajcom miasta Wrocławia.
Henryk Z Bożej łaski na Śląsku we Wielkim Głogowie, Krośnie itd. książę.
Naszą szczególną łaskę i wSzYstkiego dobrego na początku. Szacowni, mądrzY i szczególnie mili. Przesyłamy wam tutaj dołączone kopie pewnych listów, które nam napisali pan biskup Z Poznania i pan Dobrogost o królu, który teraz do Polski miał przYbyć, abyście się dobrze dowiedzieli i Z tego także znaleźli, co się stało. Dan w Korzuchowie w dniu św. Agnieszki (21 I) roku itd pięćdziesiątego druglego.
,B
Dalsze losy Jana z Wilczyny nie są znane. W zachowanych w Poznaniu aktach nie ma o nim wiadomości. Trzeba jednak być świadomym, że nie zachowały się miejskie akta kryminalne z tego czasu z zeznaniami złoczyńców ani rachunki miejskie, gdzie mogłaby być wiadomość o egzekucji, ani też nie ma akt burgrabiów starosty generalnego, gdzie ta sprawa mogłaby znaleźć odbicie. Jako laik, Jan z Wilczyny nie podlegał sądowi kościelnemu biskupa. Można jedynie przypuszczać, że z osądzeniem czekano na powrót do Poznania starosty generalnego i wojewody poznańskiego Łukasza Górki. Nie wiadomo jednak, kiedy powrócił do Poznania, gdyż jego starościńska księga rezygnacji - pozwalająca dokładnie śledzić itineraria starosty - zaginęła wraz z całą jego kancelarią prawdopodobnie już w 1454 roku, gdy starosta dostał się do niewoli krzyżackiej po bitwie pod Chojnicami. 9 Mimo zdemaskowania samozwańca w Poznaniu w pocz. 1452 wielu nadal wierzyło w powrót króla Władysława. Właśnie 10 kwietnia 1452 r z Lizbony miał napisać list do wielkiego mistrza krzyżackiego Ludwika von Erlichshausen minoryta Mikołaj Floris, podając informację, że "król Polski żyje na wyspie królestwa portugalskiego" . Odpisy tego listu - o wątpliwej autentyczności - miały krążyć po Polsce wraz z wierszykami głoszącymi, że król nadal żyje. Trzy takie teksty odnotowano w 1457 r. w Płocku, czyli krążyły one na pograniczu polsko-krzyżackim w czasach wojny trzynastoletniej l0, a mogły być kolportowane przez Krzyżaków już o kilka lat wcześniej. To, że król Władysław żyje, stawiało bowiem pod znakiem zapytania legalność rządów króla Kazimierza Jagiellończyka w Polsce. Mit stawał się argumentem w bieżącej polityce.
O kolejnym samozwańcu w Poznaniu dowiadujemy sie z czeskiego dzieła mistrza Pawła Żydka z Pragi. Mistrz Paweł znał dobrze sprawy polskie, gdyż dwukrotnie przebywał w Krakowie na uniwersytecie w latach 1451-52 i 14531455. Ostatnie miesiące pobytu w Polsce spędził w więzieniu biskupim, uwięziony za sprawą przebywającego w Krakowie głośnego kaznodziei Jana Kapistrana. Około 1470 r. napisał dziełko historyczno-dydaktyczne" Spravovna" przeznaczone dla króla Jerzego z Podiebradu. Na końcowych kartach pracy, po opisie klęski warneńskiej, znalazł się następujący ustęp:
"MiędzY tym Polaczek jeden, imieniem Rychlik, mącił ludziom, mOWląc, że on jest królem Polski, który po piętnastu latach pokazał się w Poznaniu, mówiąc, że jest królem. Tu go mieszczanie Z przedmieścia poczciwie uznali. A gdy pan Łukasz wojewoda przYjechał, poznał, że nie jest królem ale łgarzem. Chciał go ściąć, alepanowie starsi tej krainy do tego nie dopuścili, tak aby zjazd walny coś o nim postanowił. Potem był Z nim na zjeździe walnym, a gdy królowa stara odparła, że niejest to jej syn, panowie dając mu papierowa koronę kazali go ustawić przY pręgierzu, każdego dnia dwukrotnie go chłostali, a potem chowali go w więzieniu uczciwie aż do śmierci, aby nikt o nich nie mógł powiedzieć, że swego króla umorzYli"]]
Ponownie więc w Poznaniu pojawił się samozwaniec. Mamy jednak o nim mniej wiadomości, w zasadzie mistrz Żydek podał tylko rozwiniętą anegdotę o tym, że Polacy nie chciali zabić samozwańca, aby nikt im nie zarzucił, że zabili swego króla. N asuwa się pytanie czy nie jest ona zniekształconą przez wielokrotny ustny przekaz opowieścią o pierwszym samozwańcu - Janie z Wilczyny. Jest jednak kilka przesłanek potwierdzających historyczność i odrębność tego przekazu. Badania S. Jakubczaka wykazały, że Rychlik był postacią historyczną. Był to Mikołaj Rychlik z Krukienic, szlachcic z Przemyskiego, najpierw dworzanin Władysława Jagiełły od 1431 (a może już 1427 r.), potem ziemianin w Przemyskiem, od wiosny 1442 służący na Węgrzech w oddziałach Warneńczyka. Od 1444 roku brak wiadomości o jego życiu czy śmierci. Mógł więc rzeczywiście wrócić po latach z niewoli tureckiej, być może na wpół obłąkany lub z poważnymi zaburzeniami osobowości. Pojawienie się Rychlika w Poznaniu wydaje się wskazywać, iż do Polski powrócił z zachodu poprzez Niemcy, podobnie jak przybył Jan z Wilczyny. Jako król zaczął jednak zapewne występować dopiero w Poznaniu. Przedmieszczanie poznańscy uznali go za króla, ale - podobnie jak mieszczanie międzyrzeccy - nigdy króla nie widzieli. Nie wiemy, na którym przedmieściu poznańskim zatrzymał się Mikołaj Rychlik. Z największym prawdopodobieństwem były to Piaski położone między budującym się właśnie kościołem bernardynów, bramą Wrocławską, Półwsiem (dziś ul. Półwiejska) oraz błoniami miejskimi, gdzie był klasztor karmelitów z sanktuarium Bożego Ciała. Na Piaski docierały tabory kupieckie poprzez Półwsie od strony Wrocławia i Śląska oraz poprzez osadę koło Św. Marcina z terenów Niemiec i Brandenburgii. Było to ludne przedmieście, na którym przebywali liczni przybysze, kupcy i pielgrzymi do Bożego Ciała. Mniej prawdopodobne są miasteczka kościelne (Chwaliszewo, Ostrówek, Środka), gdzie zatrzymywali się przybysze z Mazowsza i wschodniej Wielkopolski czy przedmieście Wronieckie, dokąd docierali przybysze z Pomorza Zachodniego i północnej Wielkopolski. Nie wiadomo, kiedy wieść o powrocie króla Władysława dotarła do władz miasta. Wprawdzie przez 15 lat od klęski pod Warną do władzy w mieście doszło prawie całkowicie nowe pokolenie rajców, ale mogli nadal wśród patrycjatu miasta żyć uczestnicy licznych poselstw zabiegających u króla Władysława o przywileje i interwencje królewskie. Ciągle utrzymywali się wśród władz miasta Mikołaj Czepel, Piotr Czeuchner, Maciej Czarny i Jan Fawko. Niestety prawie nie wiemy, kto jeździł do Budy i widział tam żywego króla.
Tego rodzaju poselstwa sprawowali zwykle burmistrze (Wawrzyniec z Pobiedzisk, Wojciech Gerlin, Mikołaj Zaleski), z których już żaden nie żył, pisarze miejscy (Mikołaj Strosberg, Jakub Przecława z Poznania, Mikołaj z Wielkiego
Jacek Wiesiołowski
Koźmina), równIez nieżyjący w 1459 r., lub wreszcie rajcy mIejSCY. Przypadkowo, w kwietniu 1444 r., poseł miasta, rajca Jan Fawko, poprosił przy okazji o potwierdzenie przywilejów swego sołectwa na Jeżycach 12 i stąd wiemy, że to on załatwił ostatecznie sprawę wykupu landwójtostwa i zmianę ordynacji wyborczej do rady miejskiej. Fawko znajdował się we władzach miasta jako ławnik w 1458/59 r. Jesienią 1459 po wieloletniej przerwie został jednym z dwóch burmistrzów miasta. Może stanowiło to wyraz uznania za udział w zdemaskowaniu samozwańca? W każdym razie jest mało prawdopodobne, by władze miasta, tak jak przedmieszczanie, dały się nabrać Rychlikowi. W zachowanych księgach rady miejskiej nie został żaden ślad po tej aferze, podobnie księgi rezygnacji miasta nie wykazują żadnych śladów zakłóceń ok.1459 r., które można by było łączyć z pojawieniem się samozwańca. Wieści o królu od razu zainteresowały wojewodę poznańskiego Łukasza Górkę. Do Kórnika, gdzie miał swą podpoznańską rezydencję, wieści te mogły dotrzeć błyskawicznie. Górka, który towarzyszył królowi na Węgrzech przez prawie pięć lat i opuścił go maszerującego już pod Warnę, nie miał trudności zarówno ze zdemaskowaniem samozwańca, jak ze zidentyfikowaniem jego osoby. Co najmniej przez dwa-trzy lata Mikołaj Rychlik i Łukasz Górka razem służyli w oddziałach nadwornych króla na Węgrzech. Górka, niedawno uwolniony z niewoli krzyżackiej, zdawał sobie sprawę z politycznych skutków pojawienia się samozwańca w toku ciągnącej się kolejny rok walki z Krzyżakami. Przed laty, za czasów jego urzędowania jako starosty generalnego, pojawił się Jan z Wilczyny. Dążył więc do surowego ukarania samozwańca. Jako wojewoda nie posiadał jednak kompetencji do skazania Rychlika na ścięcie. W Poznaniu nie było w 1459 r. posiadającego takie kompetencje starosty generalnego Wielkopolski, gdyż mianowany w 1457 Ścibor Poniecki podkomorzy poznański przebywał wtedy w Malborku, jako starosta malborski organizując i koordynując walkę z oddziałami krzyżackimi. Górkę powstrzymali - jak pisał Paweł Żydek - "pani stari" , w których widzieć trzeba innych dostojników wielkopolskich. Wśród nich były osoby również znające Rychlika z okresu wyprawy węgierskiej : kasztelan poznański Piotr Szamotuiski, miecznik poznański Jan Wedel, kasztelan kaliski i starosta obornicki Piotr Skóra z Gaju, kasztelan kamieński Dobrogost Ostroróg, może też podstoli poznański Mikołaj Gruszczyński, starosta odolanowski. Oni, ceniąc więzy kombatanckie, mogli sie ująć za swym dawnym towarzyszem broni. Zaproponowali postawienie go pod osąd walnego zjazdu. Może interweniował też arcybiskup Jan Sprowski, który nie tylko znał Rychlika z Węgier, ale nawet pożyczał tam od niego jakieś pieniądze. 13 Czas afery Rychlikowej w Poznaniu i jego ukarania można ustalić w przybliżeniu. W 1459 r. trzykrotnie zbierał się walny zjazd w Piotrkowie. Najpierw w połowie stycznia, potem od 1 do 16 września. Zgodnie z przypuszczeniem S. Jakubczaka zapewne ten drugi zjazd decydował o losach Rychlika. W przeciwnym wypadku aferę z samozwańcem trzeba byłoby przesunąć na koniec 1458 roku. Mało prawdopodobne by chodziło o zjazd w grudniu 1459 r., gdyż we wrześniu 1459 odwołano Ścibora Chełmskiego z funkcji starosty malborskiego i stale rezydował w Wielkopolsce, 14 wówczas decyzja o karaniu Rychlika należałaby do niego. Następny zjazd generalny odbył się dopiero w grudniu 1461 f., lecz wówczas nie żyła już królowa Zofia. 15 Na zjeździe doszło do konfrontacji Rychlika z królową matką, która oczywiście wykluczyła identyfikację. Wyrok wydali zapewne możni - wojewodowie i kasztelanowie - a nie wszyscy uczestnicy zjazdu walnego. Zapewne za łagodnym potraktowaniem mogli występować Małopolanie i przedstawiciele jego rodzinnej Rusi, wśród których było wyjątkowo wielu dawnych rycerzy Warneńczyka. Rychlik został skazany na karę hańbiącą. Włożono mu na głowę papierową koronę i chłostano pod pręgierzem. Potem zamknięto dożywotnio w więzieniu, aby "nikt nie mógł powiedzieć, że Polacy swego króla zabili". Może żył jeszcze w początku lat sześćdziesiątych, gdyż jego dwaj zięciowie ciągle występowali w sądach jako tenutarze a nie współwłaściciele Krukienic. 16 Sprawę Rychlika załatwiono raczej dyskretnie, gdyż brak o niej wiadomości w dziele Jana Długosza czy innych źródłach polskich i zagranicznych. Bez przerwy napływały jednak nowe wieści o ukrywającym się za granicami królu. W 1466 r. wybrał się w podróż dookoła Europy czeski wielmoża Lew z Rożmitalu i Blatny, szwagier króla czeskiego Jerzego z Podiebradu.
Trasę jego podróży wyznaczały dwory księżęce i królewskie oraz sanktuaria pielgrzymkowe. Przemierzywszy Niemcy, dotarł do Brukseli, przeprawił się do Londynu i powróciwszy na kontynent z Bretanii, pojechał do Hiszpanii, Portugalii, potem przez Francję do północnych Włoch - Rzymu jako prawie heretyk, niepewny w wierze utrakwista unikał - w końcu przez Austrię wrócił do rodzinnej Blatny. Podróż jego opisał w obszernej relacji Czech Szaszek z Mezihorza, a krócej norymberski patrycjusz Gabriel Tetzel. Będąc już w Hiszpanii, uzyskał 20 lipca 1466 w Olmedo list rekomendujący od króla Kastylii Henryka. Z Olmedo jechał do Salamanki poprzez odległą o 3 mile Medina Campi, potem 15 mil przez nędzne pustkowia bez lasów i łąk, na których ludzie z braku opału gotowali na wysuszonym nawozie. Najpierw jechali 6 mil do niejakiego Cantalpedra. Dalej Szaszek pisał:
"Od niego o 4 mile odległajest wieś, nad które wzniesionajest chata, w której mieszka pewien eremita. Jest on uważany za króla Polski, o którym wieść niosła, że przez pogan został zabity, leczja tego nie potwierdzam. To właśnie opowiadano panu [Lwu Z Rożmitalu], że w każdym razie jest on królem, który poświęcił się wieczYstej samotności, gdy w wojnie Z poganami został ZWyciężony Z powodu nie dotrzYmanej im przYsięgi. Gdy przYbyliśmy do pewnego zamku, mówiono, że ów eremitajest stąd w odległości trzech mil. Dlatego pan [Lew] Z ciekawości zechciał . go widzieć. Zbaczając ponad cztery mile od drogi udaliśmy się do niego uprzednio ostrzeżeni, że koło jego chaty są zarośla i że on, jeśliby nas Z daleka dostrzegł, zwykł się w kryjówkach chować. Aby osiągnąć cel, pan [Lew] zabrał ze sobą Jana [Kolowrata] Żehrowskiego, herolda, [Achacego] Frodnara i Szaszka, resztę dworu wysyłając zwykłą droga. Wówczas przewodnik, upomniał pana [Lwa] mówiąc: «Panie! on Z eremu Z dala może zobaczYć nas przybywających i ukryć się». Pan [Lew] kazał mu udać się przodem - zostawiwszY innego do wskazywania drogi -
Jacek Wiesiołowskiaby odnalezionego przYtrzYmał, by gdzieś nie odszedł, gdy przybędziemy. Potem na pustkowiu przYbyliśmy do jego chaty, ów z chaty przYstqpił do pana [Lwa] i pytajqcemu przez herolda i dowiadujqcemu się w jakim regionie się urodził, odpowiedział mówiqc: «Czemuż jego panu czY księciu tak bardzo zależY wiedzieć o mojej ojczYźnie, że tak skrzętnie wypytuje, skqd, CzY Z tej CzY innej prowincji pochodzę. Ja nie znam tego dobrego człowieka, naprzeciwko siebie widzi mnie, biednego eremitę żYjqcego w tym pustkowiu.» PrzYstqpił wtedy pewien pielgrzym, rodem Polak, który towarzYszYł nam przez 50 mil, idqc pieszo przY zaprzęgu. Prosił pana [Lwa], aby polecił eremicie obnażYć nogi, mówił bowiem, jeśli miałby sześć palców przY którejkolwiek stopie, Z pewnościq może być uważany za króla, który przez barbarzyńców był zwyciężony. Prosił pan [Lew] o to eremitę, ów długo nie chciał tego uczynić, ale w końcu prośbami pana [Lwa] ZWyciężony, ściągnqł obuwie Z nóg. wtedy ów Polak zobaczYwszY sześć palców w stopie, przYstqpił do niego, padł na kolana i obejmujqc nogę rzekł: «Tyśjest naszym dziedzicem i królem, któryś przez pogan ZWyciężony». Ów odpowiadajqc rzekł: «Dziwię się bardzo tobie, który przede mnq na kolana padasz i stopy moje ściskasz, że mnie zaszczYtu tego niegodnym nie uznajesz, bowiem ja jestem człowiekiem grzechami wieloma obciqżonym, za które w tej pustyni pokutować postanowiłem, jeśli mi Bóg najlepszY i najiuyższY w tym postanowieniu wytrwać pozwoli.» To rzekłszY podniósł się i płaczqc udał się do swej chaty. Gdy stamtqd odjeżdżaliśmy, Polak ów rzekł do pana [Lwa]: «Zaiste panie możesz Z pewnościq osqdzić po postaci i znaku widzianym na stopie, że on jest królem polskim, gdyż te rzeczy pamiętam od swego dzieciństwa». Eremita zaś ów wówczas był mocno stary, lat koło siedemdziesięciu, postaci dostojnej, twarzY pociągłej koloru ciemnego, Z wydatnym nosem, o włosach czarnych, Z długq białq brodq. Ubrany był w szatę długq koloru popielatego Z koszulq jedwabnq pod szatq, którq jednak - byśmy nie spostrzegli - ukrywał. Od tej wsi Salamanka odległa jest o dziewięć mil".
Czeski podróżnik spotkał się więc z opowieścią o królu, który pokutuje jako pustelnik na nieurodzajnych i odludnych terenach między rezydencją królewską w 01medo a Salamanką, dużym i ludnym ośrodkiem uniwersyteckim o międzynarodowej renomie. O owym eremicie wiadomo było jednak w promieniu dziesiątka mil. Jedni mówili, że to król, który przegrał bitwę z poganami, ukarany tak za niedotrzymanie im przysięgi. Inni identyfikowali go wprost z królem polskim. Był to człowiek w 1466 r. około siedemdziesięcioletni - więc starszy niż król Władysław, który miałby wówczas 42 lata. Lew z Rożmitalu z ciekawości chciał zobaczyć pustelnika. Jego zachowanie wobec eremity jest mieszaniną brutalności (schwytanie przez przewodnika) i dworności (rozmowa przez herolda). Niestety nie wiemy w jakimjęzyku rozmawiali, a także, zwłaszcza, w jakimjęzyku rozmawiał ów Polak z eremitą. Panu Lwu towarzyszyła tylko część jego orszaku w tym herold, dalej chorąży i czołowy rycerz turniejowy grupy Jan Kolowrat i jeden z najbliższych towarzyszy pana z Rożmitalu - Achacy Frodnar. Nie możemy więc tego epizodu skonfrontować z opisem Gabriela Tetzela z Norymbergi, który podróżował z zasadniczą częścią orszaku i w ogóle nie wzmiankował o eremicie w swym dzienniku podróży.17
Niewiele wiemy o polskim pielgrzymie, poza tym, że samotnie, pieszo, pomagając przy zaprzęgu czeskiego pana, zmierzał do CompostelIi. Dopiero w scenie przy pustelni ujawnił, że od dzieciństwa pamiętał, że król polski miał sześć palców u nogi. Takie wspomnienie wskazywałoby, że raczej należał do szlachty polskiej niż mieszczaństwa. Interesujące jest jednak co innego. Żadne źródło historyczne nie przekazało szczegółu o takiej anomalii anatomicznej Warneńczyka. N ato miast w tych samych latach Długosz, jako pierwszy z historyków, przekazał, że ciało innego władcy pokonanego przez pogan, księcia śląskiego Henryka Pobożnego, poległego pod Legnicą w dwieście trzy lata przed bitwą pod Warną, zostało rozpoznane dzięki szczegółowi ujawnionemu przez wdowę. Książę miał sześć palców u nogi. Tak w tradycji śląskiej, jak w tamtejszej hagiografii św. Jadwigi, matki księcia, brak jest wiadomości o anomalii na stopie książęcej. Można by przyjąć, że Długosz zmyślił ten szczegół, gdyby nie fakt, że w 1832 roku, w grobowcu księcia we Wrocławiu znaleziono m. in. kości tej sześciopalczastej stopy. Niedawne badania prof. Gerarda Labudy wykazały, że Długosz przejął informacje z zaginionej kroniki śląskiej przechowywanej w 1 pol. XV wieku prawdopodobnie w krakowskim klasztorze dominikanów. Ten szczegół o sześciopalczastym księciu nie był znany poza piętnastowiecznym Krakowem. Zapewne właśnie tutaj dokonało się przeniesienie znaku rozpoznawczego z księcia Henryka na króla Władysława. Zresztą śmierć obu z nich w walce z poganami - Tatarami, Turkami - była podobna i w obu wypadkach nikt z polskich świadków nie przeżył. Klęska Warneńczyka wzmogła nawet zainteresowanie śmiercią księcia Henryka, znaną przede wszystkim z hagiograficznych żywotów jego matki św. Jadwigi. Właśnie w poło XV wieku spotykamy się w jej żywotach z nagłym rozbudowaniem informacji o najeździe tatarskim i śmierci jej syna. Motyw władcy-pokutnika był znany z przekazywanej wówczas ustnie legendy pielgrzymiej o królu Bolesławie Śmiałym pokutującym jako braciszek zakonny w klasztorze (w Osjaku lub w Villach) przy drodze do Rzymu. W wyobraźni masowej, na szlakach pielgrzymkowych dokonywało się scalanie szczegółów w jedną opowieść o władcy-pokutniku, do której środowisko krakowskie dorzucało detal o znaku rozpoznawczym na stopie. Prawdopodobnie do tego właśnie środowiska krakowskiego należał polski pielgrzym towarzyszący Lwu z Rożmitalu. 18 Nie można wykluczyć, iż z CompostelIi wracał on do kraju szlakiem Pseudo- Warneńczyków poprzez N adrenię, Brandenburgię i Poznań, niosąc wiadomość o spotkaniu z królem Władysławem.
Zaznaczyć trzeba, że istnieje jeszcze jedna identyfikacja Warneńczyka dokonywana przez portugalskich historyków amatorów w oparciu o lokalną tradycję z Madery. Warneńczykiem miał być niejaki Henrico Alleman [czyli Niemiec ! - aut.], zwany rycerzem św. Katarzyny, ożeniony z bliżej nieznaną Anną i zmarły w wypadku w 1474 r. Jednak żaden z polskich peregrynantów czy pielgrzymów średniowiecznych nie spotkał tego rycerza i nie zidentyfikował gO.19 Pojawianie się Pseudo-Warneńczyków w Międzyrzeczu i Poznaniu, sukcesy Jana z Wilczyny w Niemczech, opowieść o eremicie spod Salamanki, lokalna
Jacek Wiesiołowskilegenda z Madery świadczą o potędze społecznego mitu o królu Władysławie. Przetrwał on dziesięciolecia po bitwie warneńskiej, znajdując uznanie szczególnie wśród warstw uboższych - mieszczan z Międzyrzecza, przedmieszczan poznańskich, pastuchów i chłopów hiszpańskich. Nie był on jednak uważany za niewiarygodny wśród szlachty. Lew z Rożmitalu rozmawiał o nim w jakimś zamku hiszpańskim, interesował się nim książę głogowski Henryk, w śmierć królewską nie wierzył Szaszek piszący diariusz podróży Lwa z Rożmitalu. Zdemaskowanie samozwańców następowało, gdy stykali się z ludźmi znającymi króla Władysława. W Międzyrzeczu dokonała tego jakaś drobna okoliczna szlachta, potem potwierdzili to poznańscy wielmoże z biskupem Bnińskim na czele. W Poznaniu być może pierwszym był rajca Jan Fawko, potem wojewoda Łukasz Górka. Zdemaskowanie dotyczyło jednak konkretnych osób, sam mit trwał dalej, gdyż nikt nie widział martwego króla leżącego na polach pod Warną. Nawet dziś można wątpić w prawdziwość źródeł tureckich, choć podają nie tylko szczegóły śmierci królewskiej, lecz także imię jego zabójcy, janczara Kodży Khira. Mit pozostaje nieśmiertelny i wbrew rozumowi ulegamy jego czarowi.
PRZYPISY
1 Kodeks dyplomatyczny Wielkopolski, T. V (wyd. F. Piekosiński), nr 625, 656, 704, 705, 718-722, 733, 736, 737; T. X (wyd. A. Gąsiorowski) nr 1415, 1458, 1505, 1506, 1602, 1613-1616, 1650-1653, 1682; Przywileje miasta Poznania XIII -XVIII wieku, wyd. W. Maisel, Poznań 1994 nr 38, 39, 41-48 . 2 Andreas de Pallatio, Litterae de clade Varnensi, wyd. A. Prochaska, Przewodnik Naukowy i Literacki 1882. 3 Długosz, Historia, T.V s.I-2.
4 Obszerny przegląd literatury i tekstów o tych sprawach daje A.F. Grabski, Polska w opiniach Europy Zachodniej XVI-XV w., Warszawa 1968, s.403-444. 5 J. Dąbrowski, Władysław I Jagiellończyk na Węgrzech (1440-1444), Warszawa 1923,s.24
30.
6 A. Gąsiorowski, Starostowie wielkopolskich miast królewskich w dobie jagiellońskiej, Poznań 1981, s.49; Słownik historyczno-geograficzny województwa poznańskiego, T.II zesz.4, s.671-673. 7 Zbiór dokumentów małopolskich, wyd. St. Kuraś, T.II nr 647.
8 Listy odnalazł w archiwum wrocławskim wybitny śląski wydawca H. Markgraf i udzielił ich odpisów Anatolowi Lewickiemu, który je opublikował: Pseudo-Warneńczyk, Kwartalnik Historyczny, T.9 1895, s.239-245. 9 Zachowane są księgi jego poprzednika Stanisława z Ostroroga do poł .1451 (Poznań Gr 4) a potem Łukasza Górki z czasów jego kolejnego urzędowania jako starosty od 1456 do 1457 (Poznań Gr 5).
10 MPH T.V s.991; Grabski, op. cit., s.440. Pomijam całkowicie próbę emendacji daty listu na 1472 rok podjętą przez L. Kielanowskiego, por. niżej przyp. 19. 11 ' M. Pavla Zidka Spravovna, vyd. Z. von Tobołka, Praga 1908, s.181. Tekst znalazł wybitny historyk czeski Józef Dobrowski i zakomunikował o nim w 1818 r. krakowskiemu uczonemu J.S. Bandtkiemu, który swobodną parafrazę tekstu umieścił w swej Historii Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego (Kraków 1821, s.14). Mimo opublikowania przez Tobolkę tekstu oryginalnego, parafrazę Bandtkiego opublikował ponownie S. Jakubczak, Mikotaj Rychlik, który się za króla polskiego Władysława III Warneńczyka podawał, Kwartalnik Historyczny zesz.3, 1988, s.199. Tekst Zidka brzmi:" Mezi tiem Polacek jeden, Rychlik jmenem, mitczil lidmi, rka, ze by on byl kral Polsky, ktery po patnadcti letech okazał se v Poznane, rka, ze jest kralem, Tu jej mestane z predmestie poctive vzali. A kdyz pan Lukas vevoda prijel, poznav, ze nenie kral, nez lhar, chtel hi sieti, tu pani stari te krajiny nedopustili, nez coz vsecko kralovstvie ucini, potom byl s niem o to, vseho kralovstvie, a kdyz krealovna stara odeprę, ze jeji syn nenie, i pani, udelajic mu korunu papirovu na praner vsadic, każdy den dvakrat jej mrskali, a potom chovali u vezenie poctive az do smrti, aby zadny o nich neutrhal, ze by sveho krale umorili. II 12KDWXnr 1651.
13 Jakubczak, j.w.,s.203 14 J. Wiesiołowski, Marcin Poniecki, awanturnik i poeta, Rocznik Leszczyński T.6 1982, s. 41-43. 15 T. Wierzbowski, Vademecum, Lwów-Warszawa 1926, s.197.
16 Jakubczak, j.w. ,s.203.
17 Des boemischen Herrn Leo's von Rożmital Reise durch die Abendlande in den Jahren 1465, 1466 und 1467, hrgb. J.A.Schmeller, Siebente Publication des literarischen Vereins in Stuttgart, Stuttgart 1844 s.74-76; Fragment o eremicie przedrukował Lewicki, j.w. s.241-242.
Zaznaczyć warto, że opis podróży pisany przez Szaszka po czesku zachował się w tłumaczeniu łacińskim dokonanym przez Polaka, uczonego biskupa ołomunieckiego Stanisława Pawłowskiego i wydany był przez niego już w 1577 roku.
18 Annales seu Cronicae Joannis Długossi, Varsoviae 1975 T.7-8 s.25; MPH T.V s.569; A.
Semkowicz, Krytyczny rozbiór Dziejów Polskich Jana Długosza (do roku 1384), Kraków 1877 s.253; G. Labuda, Zaginiona kronika w Rocznikach Jana Długosza, Poznań 1983 s.250-251. 19 Badał ten trop emigracyjny polonista i teatrolog a jednocześnie historyk -amator Leopold Kielanowski, wyniki swych badań przedstawiający najpierw w felietonach wygłaszanych w Radiu Wolna Europa, potem zebranych pośmiertnie w książce "Odyseja Władysława Warneńczyka II (Londyn, Oficyna Poetów i Malarzy 1991). Wyniki poszukiwań Kielanowskiego i jego hipotezy przedstawił w formie sensacyjnej krakowski dziennikarz Z. Święch, Klątwy, mikroby i uczeni, T.III, Ostatni krzyżowiec Europy, Kraków 1995. Równolegle tradycję z Madery propagowali dziennikarze warszawscy J. Pałęcka, O. Sobański, N a Maderę śladami królewskie legendy, Mówią wieki, 1980 zesz.12, s.29-31, Por. R. Karpiński, Na Maderze czy pod Warną, tamże, s.32-35, J. Pertek, Polacy na morzach i oceanach, Poznań 1981 T.l s.64. Tradycja portugalska z Madery zasługuję na osobną, uważną i krytyczna analizę, bez której pozostaje tylko sensacją dziennikarską.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr3; Bitwa o handel dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.