DWAJ SZWAGROWIE: MICHAELIS I KONIECZNY
Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr3; Bitwa o handel
Czas czytania: ok. 8 min.SŁAWOMIR LEITGEBER
W raca dziś zainteresowanie przedwojennym poznańskim kupiectwem, lecz coraz mniej żyje ludzi, którzy je pamiątają i mogą cokolwiek o nim powiedzieć. Cofając się jednak do tych lat tak odległych i zacierających się coraz bardziej w pamięci, nie sposób nie wspomnieć o rzutkim podówczas kupcu, Edwardzie Michaelisie. Daremnie szukalibyśmy bliższych informacji o nim w książce Zbigniewa Zakrzewskiego "Ulicami mojego Poznania". "Na dawnym, krótkim odcinku ul. Wrocławskiej pamiętam fIrmę Emka, własność Mariana Włodarczaka, zaliczającą się według przedwojennej klasyfikacji do branży artykułów technicznych. W jej witrynie ukazała się nowość, gramofony elektryczne. W sąsiedztwie czynny był sklep konfekcyjny Edwarda Michaelisa. . . " .
Niestety bardzo krótka to wzmianka, a przecież postać Edwarda Michaelisa zasługuje na dłuższą opowieść. Sklep jego, który i ja dobrze jeszcze pamiętam, o dwóch dużych oknach wystawowych, w dni gdy nazbyt grzało słońce, okrywany był przed jego działaniem markizami. Znajdował się na samym naroż, niku ulicy Szkolnej i placu - wówczas - Swiętokrzyskiego, dziś Wiosny Ludów, w niskim, chyba parterowym budynku. Sprawiał wrażenie przybudówki, jakby doklejonej do sąsiadujących z nim z obu stron, dużych, czynszowych, rodem z XIX wieku kamienic. Tych kilka starych kamienic czynszowych to końcówka ulicy Wrocławskiej, która tutaj dawnymi laty zakręcała w kierunku zachodnim, gdyż tu właśnie biegły obronne mury miejskie aż po wiek XIX opasujące szczelnie miasto. Stojące po drugiej stronie tego odcinka ulicy Wrocławskiej wielkie kamienice zniknęły i dziś biegnie tu, dawniej nie istniejąca, arteria komunikacyjna w kierunku placu Bernardyńskiego. Z opowiadań mojego ojca wiem, że u dzisiejszego wylotu ulicy prowadzącego na plac Wiosny Ludów - Szkolna dawniej była ślepa. Zamykała ją stojąca w poprzek stara kamienica. Przegradzając ją szczelnie, stała się zawalidrogą i musiała ulec
Sławomir Leitgeberrozbiórce przed około 100 laty. Kamienicę wykupiły i zlikwidowały poznańskie władze miejskie. Firma E. Michaelisa przez kilka lat znajdowała się niemal w tym właśnie mIejSCU. Edward Michaelis był właścicielem jednego z najlepiej prosperujących w Poznaniu sklepów konfekcyjnych, lecz, nastawiony na mniej zamożnego klienta, nie stanowił konkurencji dla firmy" Gentelman" handlującej artykułami pokrewnej branży. Właściciel sklepu "Gentelman" na rogu ul. Szkolnej i Nowej (dziś Paderewskiego) sprzedawał konfekcję bardziej luksusową. Miał też właściciel tej firmy, p. Stefan Schaefer, asortyment szerszy, w rodzaju artykułów galanteryjnych, także najwyższej jakości. W przedwojennym Poznaniu sklepów konfekcyjnych było bez liku, podobnie jak firm tekstylnych, dawniej nazywanych bławatnymi, toteż silnie one z sobą konkurowały cenami, wyborem, a także" trickami", które miały na celu przyciągnięcie uwagi klientów i zachęcenie ich do zakupów. Trzeba przy tym pamiętać, że w latach trzydziestych XX wieku szalał w Europie i Ameryce groźny kryzys gospodarczy, który nie ominął także Polski. Firmy handlowe wszelkich branż padały wówczas w Polsce jak muchy, ogłaszając niewypłacalność, a nie były to - jak dziś - bankructwa fikcyjne mające na celu oszukanie dostawców. Kupcy nazbyt szanowali dobre imię zarówno własne, jak i swoich firm. Również Michaelis w pewnym okresie rozpaczliwie walczył, by utrzymać się na powierzchni. Gdy kryzys sięgnął w Polsce samego dna i zdawało się, że handel się wreszcie od niego odbił, nastąpił wybuch II wojny światowej. Gdy zakończył się koszmar pięciu wojennych lat, ogół społeczeństwa łudził się, że znów ożyje handel i że choć może nie będzie zupełnie jak dawniej, lecz wrócą dawne czasy. Nikt przecież nie znał realiów komunizmu i systemu panującego u wschodniego sąsiada. Michaelis, podobnie jak inni poznańscy kupcy, którzy przeżyli II wojnę światową, wrócił do swojej firmy, która nosiła nazwę" Tanie źródło" i od wiosny 1945 coraz lepiej prosperowała. Myślał o dalszym jej rozwoju. Powojenny handel stanął wówczas przed nowymi zadaniami, o jakich się przed wojną nikomu nie śniło. Był to wstęp do komunizmu, nowej ery, do której miała prowadzić długa droga nazwana walką klas. Prywatny handel i usługi przeszkadzały na tej drodze, bo przecież cały przemysł upaństwowiono już w pierwszym etapie. Poznańskie kupiectwo nie zamierzało ustępować, stawiając bierny opór. W trwałość nowego ustroju nikt nie wierzył i chyba kupcom chodziło głównie o przetrwanie, co widać m.in. na przykładzie Michaelisa. Kiedy wielką kamienicę czynszową, chyba jedyną ocalałą po stronie północnej placu Wiosny Ludów, gdzie przetrwała popularna kawiarnia "Ludwiżanka" (o ile nie liczyć domów w kompleksie Szpitala Miejskiego), postanowiono rozebrać, Michaelis przeniósł swoją firmę do parterowego budynku przy rogu ul. Szkolnej. Po kilku latach, zmuszony do opuszczenia lokalu firmowego, przenosi się do trzeciego już sklepu, by kontynuować działalność handlową. Kupił więc kamienicę przy Starym Rynku i tam zajął lokal sklepowy, w którym dziś mieści się, po stronie północnej Rynku, bank. Ten jego upór rozgniewał jednak ówczesnego prezydenta miasta Kusiaka, któ
Ryc. 1. Sklep "Tani zakup II przy ul. Dąbrowskiego 46, własność Feliksa Koniecznego (rok 1948)
ry po jakimś czasie znalazł sposób, by go i stąd przepędzić. Skutecznym sposobem było wypowiedzenie lokalu lub koncesji nawet we własnej kamienicy. Skoro istniał Urząd Kwaterunkowy i publiczna gospodarka lokalami, a więc dysponująca organem przymusu i stosownymi przepisami władza, nie było dla prezydenta miasta żadnego problemu, by zmusić opornego kupca do zamknięcia firmy. Michaelis nie dał jednak za wygraną i znalazł nowy sklep, raczej coś w rodzaju "dziupli", w bramie wielkiej kamienicy czynszowej przy ul. Franciszka Rataj czaka. Punkt był doskonały, gdyż niezwykle ruchliwy, a więc sprzyjający handlowi. Było to tuż przy rogu placu Wolności. Lokal był mały, ale klientów w nim nie brakowało, gdyż przyciągały ich wielkie, od frontu umieszczone gabloty. Jako człowiek przewidujący, Michaelis działał z myślą o przyszłości. Już przed przenosinami na ul. Rataj czaka, zaczął budowę pawilonu handlowego przy ul. Dąbrowskiego, vis a vis kina Rialto (w głębi jego dawnej posesji do dziś działa przedsiębiorstwo taksówkowe). Tymczasem prezydent miasta Kusiak szykował się do ostatecznej rozprawy. Bój to miał być ostatni i rzeczywiście nim się stał. Michaelis, skutecznie osaczony przez podległe prezydentowi władze, nie miał już ani drogi, ani sposobu odwrotu. Takich jak on kupców, chroniących się ze swoimi placówkami handlowymi w głębi posesji, w najbardziej niepozornych kątach śródmieścia, po bramach, podwórzach, po piętrach oficyn, było całe mnóstwo. Niektórym udało się nawet przetrwać okres istnienia Polski Ludowej. Upór niekiedy zwyciężył.
Sławomir Leitgeber
Ryc. 2. Witryna sklepu "Tani zakup" (1948)
Michaelisowi z tamtych czasów zostały nieruchomości. Z nich najbardziej okazałą była piękna willa przy ul. Libelta 31, o pałacowej fasadzie, stanowiąca przed wojną własność adwokata Pieńkowskiego, męża bogatej z domu panny Fruzińskiej rodem z Warszawy. Fruziński był w stolicy zamożnym fabrykantem czekolady o ustalonej, dobrej marce, choć w Poznaniu mało znanej oraz właścicielem dużej kawiarni w stolicy na rogu ul. Marszałkowskiej i Wilczej. Druga z córek Fruzińskiego była żoną kurlandzkiego barona Hartingha. Spadkobiercy mecenasa Pieńkowskiego sprzedali willę Michaelisowi, którego rodzina mieszkała w niej do niedawna. Miał 2 córki, Barbara jest żoną profesora onkologii dr Czesława Wojnerowicza, druga, Liliana, żoną inż. Zbigniewa Bytnera, którego ojciec, Leon Bytner, miał na Głównej wielką emaliernię. Sklep konfekcyjny Michaelis prowadził pod szyldem "Tanie źródło", co miało zachęcać klientelę do zakupu. Firmą kierował jego szwagier (brat jego żony Zofii) Feliks Konieczny, który krótko po II wojnie światowej postanowił się usamodzielnić. Swoją własną firmę otworzył przy ul. Dąbrowskiego 46, na rogu ul. Prusa, z jednym wejściem z rynku na Jeżycach i nazwał ją "Tani Zakup". Firma miała z ul. Dąbrowskiego dwie duże witryny sklepowe i dwa wejścia. Firma Koniecznego dbała o dobrą reklamę. W czasach, gdy o telewizji
Ryc. 3. Witryna sklepu "Tani zakup" (1948)nikt jeszcze ani nie myślał, ani też marzył, Feliks Konieczny polecał swoje usługi handlowe w dziedzinie konfekcji poprzez pomysłową reklamę w "Kronice filmowej" wyświetlanej przed każdym seansem w poznańskich kinach. Tak jak Michaelis, sprzedawał w swojej firmie odzież męską, damską i dziecięcą oraz zawodową, także tekstylia. Nastawił się na klientelę wiejską, która masowo kupowała u niego po żniwach i wykopkach, gdy rolnicy przybywali do miasta z dobrze wypchaną kieszenią i robili zakupy, zaopatrując w garderobę wszystkich członków zazwyczaj licznej rodziny. Poznański handel był wówczas, podobnie jak w latach przedwojennych, frontem do klienta. Każdy szanujący się sklep branży konfekcyjnej posiadał do swojej stałej dyspozycji krawca lub krawcową, od ręki wykonujących poprawki w nabywanym właśnie przez klienta płaszczu, ubraniu, kostiumie czy sukience, byle tylko klienta nie wypuścić z firmy. Na życzenie odwożono także każdy większy zakup pod wskazany adres bez dodatkowej opłaty. Firmy konkurowały ze sobą ostro. Nie liczyło się w tej rywalizacji o klientelę nawet bliskie pokrewieństwo, jak w przypadku Michaelisa i Koniecznego. Była to prawdziwa bitwa o klienta. Przed wojną kupcy konfekcyjni na ogół wynajmowali w tym celu konne dorożki, by towary dostarczać do domów. U Władysława Reicheita musieli się
Sławomir Leitgeber
tym zajmować jego dwaj synowie, moi szkolni koledzy z gimnazjum A. Mickiewicza. Rozwozili paczki po domach i jeszcze musieli to godzić z nauką w szkole i odrabianiem lekcji. Michaelis i Konieczny mieli po wojnie w tym celu auta. Pierwszy z nich posiadał kabriolet Wanderern "de luxe", drugi Hanomaga "Garanta ". W tamtych czasach, przed ponad pół wiekiem, nie każdy kupiec angażował dekoratora wystaw sklepowych, a jednak prezentowały się one doskonale, bo przecież miały zachęcać do kupna, przyciągać klienta. Musiały też mieć sezonowy akcent. Przed Gwiazdką wystrój musiał być typowo świąteczny a przy tym pomysłowy, wiosną dekoracja musiała przypominać tę właśnie porę roku. Sytuacja Feliksa Koniecznego nie była lepsza niż jego szwagra. Wyrzucano go z kolejnych sklepów, w których prowadził działalność handlową. Czterokrotnie przenosił swoją placówkę z miejsca na miejsce, aż wreszcie, nie mając już drogi wyjścia, zwinął sklep. Pozostał z nie sprzedanym towarem, którego nie chciał przecież zmarnować, więc wytrwale, do ostatniego garnituru i płaszcza jaki mu pozostał, prowadził wyprzedaż we własnym domu przy ul. N oskowskiego 4.
Dziś już chyba mało kto z ówczesnych kupców żyje, lecz opowieść niejednego z nich przypominałaby rodzaj Odysei, barwnej relacji z wędrówki między Scyllą a Charybdą, uporczywą walkę o przetrwanie. Były to nie kończące się zabiegi o utrzymanie koncesji na handel, kołatanie u władz głuchych na wszelkie molestacje i perswazje. Do całości obrazu dodać należy bezustanne wezwania pod byle pozorem na milicję i przesłuchiwanie przez "bezpiekę" . Nieustępliwy Michaelis długo jednak nie dawał za wygraną. Skoro uporczywie odmawiano mu koncesji na prowadzenie handlu, wpadł na nowy pomysł. Skoro miał jeszcze szansę na uzyskanie koncesji na działalność rzemieślniczą, wykorzystał to i uzyskał ją jakimiś sobie tylko znanymi drogami. Postawił wówczas w swoim mało rzucającym się w oko kramiku starą, wysłużoną maszynę do szycia i sprzedawał nadal konfekcję jako pochodzącą rzekomo z własnego krawiectwa. Ostatnim aktem tej walki było prowadzenie firmy, czyli - jak mawiano w poznańskim handlu - interesu na podstawioną osobę, w tym przypadku na jakiegoś kuzyna. Spokojną starość zapewnił sobie, kupując willę przy ul. Góralskiej. Lata owej ciężkiej walki z władzami pozostawiły swoje negatywne skutki.
Były to czasy, gdy w żaden sposób nie było można ze strony władz państwowych liczyć na uczciwe zasady gry. Praktycznie nie można było liczyć na ułożenie sobie normalnych stosunków z władzami skarbowymi, których celem z definicji było zniszczenie prywatnego handlu. Działał system biurokratyczny i nakazowo-rozdzielczy oraz koncesyjny. Szukano przy tym dziury w całym i niszczono ludzi, i firmy w sposób bezwzględny. Zmuszało to kupców do prowadzenia podwójnej buchaltera, gdyż inaczej polityka fiskalna w bardzo krótkim czasie gotowa była zniszczyć podatnika. Władze poznańskie, działając w tych arcytrudnych dla prywatnego handlu czasach, nazywały prowadzonąw latach pięćdziesiątych akcję likwidacji tzw. sektora prywatnego "małą rewolucją w handlu". Był to niewiele mówiący szyld; w rzeczywistości ta bezpardonowa walka radykalnie zmieniła handlowe oblicze miasta. Złe nawyki ugruntowane w tamtych czasach okazały się jednak niezniszczalne i nadal toczy się gra w chowanego. U rzędy skarbowe szukają wśród podatników ludzi ukrywających dochody nieopodatkowane, a tamci chcą przechytrzyć skarbowców. Zła to tradycja, którą należy wykorzenić. Michaelis był w swoim uporze niezłomny i twardy. Jego szwagier natomiast dał za wygraną. Walka wyczerpała go zupełnie. Nie wrócił już do handlu. Założył w Puszczykówku fermę kurzą i spokojnie dożył swoich dni.
Dziś jego firma konfekcyjna przy ul. Dąbrowskiego przetrwała jedynie na fotografiach i we wspomnieniach jego dzieci.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1995 R.63 Nr3; Bitwa o handel dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.