KŁOPOTY Z NAZWAMI MIEJSCOWOŚCI

Kronika Miasta Poznania 1992 R.60 Nr1/2

Czas czytania: ok. 3 min.

HANS-CHRISTIAN SCHOLZ

J ak po początkowym wahaniu w ogóle wpadłem na pomysł, żeby po długiej nieobecności, jeszcze raz odwiedzić moje miejsce urodzenia nad Wartą, muszę szybko opowiedzieć. Pewnego dnia dotarł do mnie list z informacją, że jakieś "koło studenckie" w północnych Niemczech, przygotowuje się do podróży do północnych województw Polski. Jednym z głównych celów miał być Poznań. Szukano jedynie znającego kraj i ludzi przewodnika. Czy miałbym czas i chęć podjąć się tego zadania? Cóż, podjąłem się tego zadania i od tej pory co roku nie umiałem już z tego zrezygnować. Niespodziankę szczególnego rodzaju, przeżyłem zaraz po rozpoczęciu mej pierwszej po wojnie podróży do mojego starego miasta nad Wartą. Zajęliśmy nasze pokoje w tzw. hotelu targowym "Merkury". Na leżącej w pobliżu Pirscher-StraBe - zaraz za rogiem - my Scholzowie, mieszkaliśmy przed blisko pół wiekiem. Ponieważ autobus przybył do Poznania późnym popołudniem, zaraz po rozdzieleniu pokoi w hotelu, miałem jeszcze okazję, żeby odszukać dom, w którym przeżyłem moje dzieciństwo i młodość. Przekroczyłem najpierw zupełnie nie zmienioną bramę wejściową, aby obejrzeć dom od strony podwórza. Już mieszkanie w suterenie przyniosło niespodziankę. Właśnie tam, pewna starsza pani była zajęta myciem okna - w zasadzie nic niezwykłego. Przecież jednak zawahałem się: czyż to nie mogła być pani Piotrowska, żona naszego dawnego dozorcy? Kobieta spojrzała na mnie, przerwała na chwilę swoją pracę, początkowo z niedowierzaniem potrząsnęła głową i zawołała na całe gardło: "Jezus - czy to możliwe? Nasz pan Piotruś..." Zaraz jednak zniknęła z mojego pola widzenia, zabrała ze sobą - jak potem usłyszałem - nie mniej zaskoczonego męża i jeszcze na podwórzu odbyło się takie przywitanie, że przy uściskach "brakowało mi powietrza" Zapytałem potem jak do tego doszło, że rozpoznano mnie po wielu latach - i to bez wcześniejszego uprzedzenia i mimo przemiany dziecka w mężczyznę. Otrzymałem wzruszającą odpowiedź: "Na pewno nie po sylwetce, ale ta twarz..." (00.) Na moje pytanie, kto wprowadził się wtedy do naszego dawnego mieszkania - wiadomo,

H.-Ch. Scholz

głód mieszkaniowy; podzielono więc mieszkanie a jedyny komunista w całym domu siedzi w jednej jego części. Poszedłem schodami na drugie piętro, zadzwoniłem i drzwi otworzył uprzejmy, młody człowiek, który - jak się okazało - był synem mieszkającej tu rodziny. Rodzice powinni wkrótce nadejść - mogłem na nich zaczekać. Już dużo wcześniej oczekiwano kogoś z rodziny Scholzów, Poznań jest przecież nadal miastem targowym. Rodzice nadeszli i ku mojemu zdziwieniu byli nawet zadowoleni. Ojciec, w czasie wojny robotnik przymusowy w Gelnhausen (Hesja) mówił jeszcze płynnie po niemiecku. Wkrótce oświadczył mi: "Mamy także niespodziankę dla Pana. Proszę pójść ze mną do piwnicy!" Tam znajdowały się, przez ten czas bardzo zakurzone, trzy duże kolorowe obrazy malowane przez brata mojej matki, który był malarzem już w latach dwudziestych. Bez trudu rozpoznałem na obrazach moją matkę jako młodą dziewczynę, mojego ojcajako studenta i malarza, właśnie mojego wujka, brata mojej matki. W tekturowej tubie zabrałem drogocenne dla mnie wspomnienia w podróż powrotną. Poza tym w moim bagażu podróżnym znalazła się drukarenka dziecięca, pamiątka mojej młodości. Na wewnętrznej stronie zagiętego przykrycia pudełka, można było jeszcze wyraźnie odczytać: "Hans-Christian Scholz, Przecznica nr 9, Poznań". Potraktowałem to jako dobry omen na przyszłość, a zatrzymanie tego nie jako niestosowne. Jeszcze w czasie powrotu z tej pierwszej powojennej podróży do starej ojczyzny zapytał mnie organizator wyjazdu, czy "przy jakiejś następnej okazji" nie chciałbym sam przejąć roli przewodnika, a jednocześnie - na co zawsze zgadza się czy nawet sobie życzy polskie Biuro Podróży "Orbis" - także roli tłumacza. Cóż, chciałem i począwszy od roku 1969 prowadzę rokrocznie grupy do mojej starej ojczyzny. Przynajmniej o kilku stacjach podróży powinna być tutaj mowa.

Tłumaczyła: Dorota Mazurczak

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1992 R.60 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry