YCIORYS HRABIEGO EDWARDA RACZYŃ'SKIEGO 97

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym stoł. m. Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1929 R.7 Nr2

Czas czytania: ok. 21 min.

Raczyński kazał wyłącznie na swój koszt posągi obydwuch królów przez Raucha wykonać i ustawić. Sejm odalil 27 przeciw 14 głosom również i ten wniosek . Schumana.

Raczyński, który w najbezinterresowniejszy sposób ofiarował przeszło miljon talarów na cele dobra publicznego. nie zawahał się ani na chwilę. coby w tak powstałych okolicznościach należało uczynić. Oświadczył gotowość stawienia pieniędzy zebr.anych z składek wraz z odsetkami do dyspozycj'i naczelnego prezydenta. Ale jego szlachetna dusza uczuła się głęboko dotkniętą tą insynuacją, według której ośmielono go się oskarżyć o przywłaszczenie sobie cudzych "idei", zużycia publicznych pieniędzy niezgodnie z życzeniem ogółu, a więc charakterowi jego obcą zupełnie uzurp.ację, próżność i zawiedzenie ogólnego zaufania. A pomimo to znalazło się między jego kolegami sejmowymi czternastu, którzy głosowali za takiemi wnioskami. Oprócz tego dowiedział się jeszcze póź1!iej hr. Raczyński.

że podczas tej sesji sejmowej "zbierano podpisy, aby go uznać za niegodnego przedstawiciela śremskiego powiatu, ponieważ (wyżej wpomnianego) adresu do króla podpisać nie chciał", Znalazło się nawet pomiędzy jego ziomkami nie mało osób nazywających go "zdrajcą". Hr. Tytus Działyński, który jak to zaznaczył, tylko dlatego z tymi czternastoma głosował, aby sejm uprawnić do przejęcia rachunków wydatkowych prowadzonych prżez hr. Raczyńskiego, wycofał ową listę, gdy mu ją przedłożono, gdyż takie postępowanie uważał za bezprawne, ponieważ każdy poseł winien działać według swego najlepszego zrozumienia i zgodnie z sumieniem. Jemu też zawdzięczać należy, że ta deklaracja dyfamacyjna nie doszła do skutku. Raczyński, który zawsze bez względu na niekorzystne dlań osobiste skutki służył swym rodakom i wogóle swym współobywatelom poświęcaniem swego mienia, swych sił fizycznych i duchowych i który nigdy do samolubnych celów nie dążył, a do niehonorowego działania zupełnie był niezdolny, miał być uznany "niegodnym zastępowania swego okręgu wyborczego w sejmie"! On który nawet wobec tronu wstawiał się otwarcie i żarliwie za swymi rodakami, mi.ał być - "zdrajcą".

KRONIKA 'MIAST:\. POZNANIA

F akt, że w ogólnej liczbie posłów sejmowych było tylko czternastu, ktÓ1rzy go tak śmiertelnie dotknęli, nie może załagodzić tego zajścia, ponieważ nie było można dostrzec ogólnego oburzenia, czego się spodziewać należało, całego polskiego społeczeństwa przeciwko nim. Mniej szlachetna natura. tak okrutnie dotknięta w swej najgłębszej istocie, byłaby się możc odwróciła z pogardą od tych, dla których czynił wszystko to, co uważał za dobre i użyteczne, Ścigany i złamany niewdzięcznością, zawiścią i nienawiścią powziął nieszczęsną myśl odebrania sobie życia! Kazawszy w swej obecności zniszczyć napis na postumencie posągów udał się na swój zmek w Rogalinie. W następny poniedziałek, dnia 20. stycznia 1845, pojechai do Zaniemyśla, jednej z swych włości, posilił się u miejscowego proboszcza, wręczył mu szkatułkę 'z zwojem swych najważniejszych dokumentów prosząc o przechowanie ich aż do swego powrotu. Potem poszedł nad jezie:ro, na którem znajdowała sic; angielska łÓdź wycieczkowa z małą armatką. Tę nabił i, jak się zdaje tak przed nią ukląkł, że mógł lontem dosięgnąć zapału. Strzał roztrzaskał mu głowę, W liście, który n.a kilka chwil przed swą śmiercią przez dziewczynę wiejską posłał do proboszcza, prosił go o przebaczenie, że przez samobój'stwo daje zły przykład jego paraf janom, i o to ażeby go pogrzeban:> tam, gdzic umarł. W wzruszających słowach pożegnał się w jednym z pozostawionych listów z swą żoną, wierną towarzyszką jego życia i działalności. Pogrzeb odbył się 24. stycznia. Za nader skromną trumną postępowali tylko najbliżsi krewni i ll3.jwierniejsi słudzy. Hr. Raczyński miał za żonę Konstancję Potocką, có,rkę znanego w historji polskiej szczególnie przez konfederację Targowicką Szczęsnego (Feliksa) PO't.:Ickiego, kobietę o wybitnych zdolnościach i dużem wykształceniu. Pierwszym jej mężem był historyk i archeolog Jan Potocki a za Raczyńskiego wyszła po raz drugi zamąż, z którego to małżeństwa wyszedł ich jedyny syn Roger. Pod względem religijnym był Raczyński wierzącym i kościołowi katolickiemu szczerze oddanym. Jeżeli więc dlatego nie był skłonny do pogłębienia lub zastąpienia swej wiarry przez filozoficzny p.Jgląd na świat. to nie był stąd wcale zelatoremlub nietolerancyjnym wobec odmiennie myślących. Jedyny jego syn, gorliwy zwolennik filozofji hegeljańskiej, utrzymywał, jak mu dobrze było wiadomem. przyjacielskie i literackie stosunki z uczniami Hegla, jak z Arnoldem Ruge. Hr. Raczyński, którego zewnętrzny wygląd oddaje dość wiernie dołączony wizerunek, był wysokiego, wysmukłego wzrostu i z lekka wprzód pochylonej postawy. Wysoce uzdolniony i o głębokiej wiedzy był naturrą zbyt w głąb skoncentrowaną, ażeby kłaść wiele uwagi na swój wygląd zewnętrzny. Umiarkowany i skromny w swych nawykach życiowych był gościnny i szczodry dla swych przyjaciół i swego otoczenia. iPomimo, że umysł jego skierowany był zawsze ku sprawom ogóIt1cgo dobra miał hojną rękę dla jednostek biednych i wspomagał po cichu wielu biedaków" a między nimi szczególnie młodzieńców poświęcających się studjom naukowym. Nie mogło się stąd obyć bez tego, żeby się różne jednostki nawet z bardzo d.aleka do niego nie cisnęły. aby jego szczodrobliwość i ofiarność mniej lub więcej zgrabnie wyzyskać. Wtedy nawet, gdy się przekonał, że go oszukano, nie cofał swego danego przyrzeczenia, Zwykł był wtedy mawiać', że d'anego słowa trzeba conajmniej tak samo dotrzymać, jak zobowiązania spisanego przed notarjuszem i świadkami. Dla wykwintnych form towarzyskich, które nie były zewnętrznem pokostem, ale prawdziwym wyrazem jego szlachetnego ducha brano go z wielu stron za wielkiego arystokr.atę. Ze względu na trzechsetletnią historję swego znakomitego rodu byłby może uprawniony do niejakiej dumy. Lecz szukał jej i znajdował ją tylko w tych zaletach, które daje talent, wiedza i szlachetność umysłu i wartość takich przymiotów umiał cenić także u innych. Łączył on w sobie dobre przymioty właściwe często w wysokim stopniu szlachcie rodowej z przymiotami arystokracji ducha, Lecz jeżeli nawet osoby jego stanu i znaczenia nie mogły dojść do serdecznych z nim stosunków, to polegało to jedynie na tem, że brak było pokrewieństwa duchowego i że sama identyczność poglądów życiowych j form nie posiadały dla niego żadnej siły przyciągającej. Nie będąc silnego zd,rowia i o szczególnie ł.atwo pohudliwym temperamencie nadwątlił poważnie szczególnie w ostatnich latach swego życia swe zdrowie przez bezustanne wysHki

KRONITCA MIASTA POZNANIAfizyczne nie dające się oddzielić od zajęć duchowych, tak, że tylko przez ścisłą djetę i do najwyższego stopnia spotęgowaną wstrzemięźliwość mógł zachować zdolność do pracy. Mim to był mu z pewnością jeszcze naznaczony szereg lat owocnej i błogiej działalności, gdyby głęboko w swym honorze dotknięty nie był zgorzkniałem uczuciem sam sobie śmierci zadał. Osiągnął wiek 59 lat.

Poznań, dnia 1. IV. 1885.

M. E. S.

..

KOŚCIóŁ śW. MAR 'CI NA W POZNANIU, Uzupełnił X. Wacław Mayer, proboszcz kościoła św. Marcina.

II.

W roku 1914 w tygodniku kościelnym parafji św. Ma'l-cina ogłosiłem kilka artykułów tuż przed wojną wszechświatową na temat: Co słychać o budowie nowego kościoła św. Marcina, Wywodziłem obszernie i podawałem bardzo treściwe powody, -dla których należy rozebrać stary kościół i pobudow.ać nowy, okazały i obszerny kościół w miejsce starego, szpetnego i małego kościoła. O ile sięgam pamięcią dokładnie w te czasy, odbywały się narady ówczesnego dozoru w tej sprawie, obmyślono sposoby budowy kościoła, gromadzenia na ten cel pieniędzy; była fachowa rada i fachowe zebrania wszystkich architektów Polaków miasta Poznania, by wypisać konkurs i jego warunki, a mima to nic nie zrobiono i sprawa stanęła na martwym punkcie. I nie trudno pewno domyśleć się, że przyczyną tego wszystkiego stały się pogłoski o rychłym konflikcie mocarstw prawie całej Euo:opy. pogłoski o wojnie wszechświatowej, która wybuchła niby to nagle, w rzeczywistości zaś starannie przygotowana przez Niemcy i inne państwa. Ma się rozumieć, że o rozpoczęciu budowy tych rozmiarow w tych warunkach mowy być nie mogło. I dobrze się stało. Bo jeszcze rok nie minął od rozpoczęcia wojny, a już nie było pożyczek długoterminowych, co więcej, przestano dawać pozwolenia na wystawienie nowych budowli, a nawet cofano wydane już pozwolenia, zakazywano wprost zajmować mUrail"zy, cieśli i innych pracownikÓw budowlanych, To nie był czas na budow.anie i finansowanie nowego, okazałego kościoła przy ul. św. Marcina. I dlatego w tym czasie ówczesny dozór kościoła uchwalić musiał, ze póty wojna się nie

KRONIKA !\ilASTA POZNANIAskończy, do budowy nie przystąpi i dopiero, jeżeli uspokoją się zupełnie stosunki, podejmie dawniejszą swoją uchw.ałę. . Od samego początku urz.ędowania dzisiejszego proboszcza, stanęła sprawa budowy kościoła na porządku dziennym. Ponieważ jednak chodziło o pomnikowe dzieło .a pieniędzy nie było wiele, dopiero nowy proboszcz, nie bardzo jeszcze wżyty w stosunki, musiał najpierw poznać dobrze parafjalne finanse, siłę podatkową parafji i tyle, tyle szczegółów obok błogosławieństwa Bożego koniecznie potrzebnych do wielkiego przedsięwzięcia. Najlepszym tego d'owodem. że ówczesny mój zwierzchnik diecezji, ks. biskup dr. Likowski, administrator tutejszy, kiedy mnie posyłał tu dotąd, powiedział do mnie: Wybrałem cię na to stanowisko, boś jeszcze młody. Liczysz lat dopiero koło 40. Prawda, napracowałeś się na Jeżycach. boś prócz kościoła wszystko stworzył; nauczyłeś się budować i z ludźmi obcować, chciałem cię tedy przenieść na św. Marcin. żebyś tam powtóa:zył to wszystko, coś tutaj zrobił. Myślę, że taka jest wola Boża.

Ucałowałem rękę czcigodnego starca i poprosiłem o zwłokę, by sobie rozważyć, czym godzień tego zauf.ania, i uprosić u Boga łaskę do nowej, ciężkiej roboty, a potem poszedłem i objąłem nieJatwe to zadanie w tej znanej już wtenczas, prawie z sfer inteligentnych składającej się parafji. Co rok badałem, liczyłem, przeglądałem księgi kościelne, kasę, majątek, raz po Taz omawiałem sprawę z dozorem, a tuż przed wybuchem wojny uchwaliliśmy. że zaciągnie się dużą pożyczkę 1.000.000,- ma,rek złotych, że opłacać się będzie procent i amortyzację przez długoterminową pożyczkę po 3%% i 1%% amortyzacji, że prestacja parafji wykazuje możność wykonania tego dzieła bez przeciążeni.a paraf jan podatkami. Wszystko więc zdawało się przemawiać za tem, że będzie można rozpocząć wielkie to dzieło. . Niestety wojna przeszkodziła wszystkiemu. Tak stanęła sprawa przy rozpoczęciu wojny światowej w sierpniu 1914 r. Dzisiaj właśnie. gdy z dalszej perspektywy spokojnie to o:ozważam, widzę w tem wyraźny palec Boży, że mimo już sporo zebranych pieniędzy, jednak usunęliśmy budowanie na czas powojenny. Prawdą jednak jest szkoda ogromna, niepowetowana. Straciliśmy dotąd niepowrotnie prawie wszy

stkie pieniądze na ten cel zebrane, prawie 170.000 złotych dzisiejszych. Były copra wda z wielkim trudem zebrane te pieniądze, a składały się, wyłącznie z podatku od paraf jan świętomarcińskich.

Podatek przyniósł za Tok 191.4:15 24354,46 mkn. w roku 1915/16 1.5655,1.5 mkn. w roku 1916/1.8 20 20e, 1.0 mkn. w roku 1918/20 33647,20 mkn. w roku 1920/21. 128951..27 mkp. w roku 1.921/1212 1674270,10 mkp. Zliczywszy sumy razem, doliczywszy procent i przerachowawszy na dolary wychodzi 1.8.744,81 dol., czyli licząc dolar po 8.93 z.ł powinno w kasie było pozostać 167.391,15 zł. Wcale poważna suma, która niestety na r.azie przepadła, bo suma najwyższa przy przewalutowaniu jest tak niską, że śmiało można powiedzieć, iż wszystko dotąd przepadło. Zdawało się tedy, że 'rzecz budowy kościola także przepadnie na zawsze.

Mimo to wciąż mi leżało na sumieniu wezwanie ś. p. ks.

arcybiskupa dr. Likowskiego i wciąż przemyśliwałem, jak sobie postąpić i co zrobić, żeby zamiar ten za każdą cenę zamienić w czyn. Naradzałem się przytem raz poraz z dozorem, a mianowicie kiedy po wojnie bolszewickiej w roku 1.922 stawiłem kwestję znowu na porządku obrad, począłem obchodzić co bogatszych paraf jan, banki, zgłaszałem się do towarzysztw akcyjnych, mówiłem o tem z kazalnicy i prywatnie, na zehraniach i gdzie mogłem. żeby parafję zainteresować i rzecz do skutku doprowadzić. Mimo niezbyt wielkich funduszów zabrałem się raźnie do budowy. Na posiedzeniu dozoru z dnia 24. 1. 1923 r. zapadła jednogłośnie uchw,ała: "Dozór godzi się na rozpisanie konkursu na budowę nowego kościoła św. Marcina". Podpisani są pod: tą uchwałą jako obecnie na t€:m zebraniu pp. Błazejewski Hieronim, Brownsford Kaźmierz, Hyżewicz Edward, Lewandowski Zenon, Raczkowski Feliks, Ryster Józef i ks. Wacław Mayer, jako proboszcz. Zapisuję tych panów na wieczną rzeczy pamiątkę, na dowód głębokiej wiary ich, że mimo ciężkich czasów. nie zawahali się podjąć hasła swojego proboszcza: "Trzeba rozpocząć budowę, paraf ja nas nie opuści, bo nikt opłakanego stanu zaniedbanego i hrudnego kościoła w dostatniej na ogół pa

KRONIKA MIASTA POZNANIA

rafji dłużej nie zniesie". Już w listopadzie r. 1923 zapadła (nowa) uchwała: "Dozór przyjmuje wniosek przewodniczącego, że panowie z dozoru rozejrzą się w kolach swoich znajomych, zestawią ich listę i poprą akcję zwiedzenia bogatszych paraf jan celem uproszenia składania akcji na odbudowę kościola" . Ofiarność ta u wielu była znaczną i muszę powiedzieć; że wszyscy panowie przyjmowali mnie bardzo chętnie i chętnie też dopomagali. Nie mogę tu przemilczać wielkich zasług w tym względzie śp. dr. Bogdana Wicherkiewicza, który jako członek ówczesnej rady pa1rafjalnej bardzo był pomocny swoją znajomością ludzi i zapalnem. gorącem przemawianiem za urzeczywistnieniem wzniosłego tego zamiaru. Wszystkie te przygotowania nagliły do tego. by raz jeszcze sprawę całą przedyskutować i zadecydować ostatecznie. czy zerwiemy stary kościół i pobudujemy tam nowy, wspaniały kościół, niszcząc prócz kościoła całą wikaryjkę i zabierając część ogrodu proboszczowskiego, albo też zostawimy starry kościół i ,rozbudujemy go. a zato odnowimy go wewnątrz i zewnątrz, po-większymy. ile tylko można. W tym celu zebrałem zdaje się wszystkich naszych znanych i cenionych architektów poznańskich, by z nimi sprawę tę omówić gruntownie i spokojnie już poraz ostatni, co w naszych warunkach będzie najodpowiedniejsze. Było to zdaje się we wrześniu 1924 r., kiedy zebrałem w swojem mieszkaniu następujących architektów i znawców sztuki pp.: BaIIenstaedta , Cybichowskiego, Mieczkowskiego, Pajzderskiego Nikodema i Pajzdwskiego Sylwestra, Soczkiewicza i kilku innych, których niestety już przypomnieć sobie nie mogę. Po dłuższej, obszernej i rzeczowej dyskusji stanęło na te m, że !pobudujemy nowy, piękny kościół z frontem do ulicy św. Marcina, a z wielkim ołtarzem św. Marcina vis a vis wejścia.

Kościół miał być tak długi, że sięgałby frontem od ul. św.

Marcina do presbiterjum od stNny ulicy Wysokij, a w szerz zajmowałby plac dzisiejszy kościoła, część wikarjatki dzisiejszej i ogrodu ks. proboszcza. Plan imponujący i wielki, godny ludzi 20 wieku. Zapał i chęć były, lecz ostateczny wynik był inny.

Jeszcze dzisiaj trafiają się tacy, którzy nie mogą zrozumieć, czemu zabraliśmy się do restauracji starego kościoła i jego rozszerzenia, a nie do nowego wspani.ałego kościoła, który byłbyozdobą miasta i chlubnem świadectwem katolickiego Poznania w latach ciężkich. A jednak inaczej rozumnie i spokojnie rzecz rozbiea-ając, nie moglismy postąpić, . Właśnie oglądaliśmy cały plac, gdzie miał się wznieść nowy kościół po owem zebraniu, o którem w tej chwili mówiłem. Pamiętam jak dziś. Było to w zapadający się już po uroczystym dniu wrześniowym wieczór. Prześliczny był zachód słońca i czysty już i pogodny był wieczór. Od razu rozważając sumiennie. jeszcze wszystkie powody za i przeciw projektowi, stanęło mi przed oczyma pytanie: co ty zrobisz, skoro architekci nie zgodzą, się na twój zamiar: kościół rozpocząć od ulicy Wysokiej, łączącej plac Świętokrzyski z ul. Piekary. Skoro dojdę do starego kościoła ponieważ wielki ołtarz w nowym kościele miał stanąć od strony przy ul. Wysokiej, przeniesie się Pana Jezusa do nowego wielkiego ołtarza, rozbierze się sta,ry i przybuduje się dalszą część z frontem do ul. św. Marcina. T o była jedyn,ct logiczna możliwość, jeżeli kult Boży i nabożeństwa oraz cała praca duszpasterska u św. Marcina nie miała się przerwać ani na chwilę. Na to przecież pod żadnym warunkiem zgodzić się nie mogłem. Przypominam, że to był czas rozwydrzenia powojennego; czas upadku moralności i rozluźnienia obycz.ajów. jakich najstarsi nie pamiętają. Co ty zrobisz bez kościoła. mówiło mi sumienie? Gdzie pójdzic paraf ja i kto jej będzie pasterzował? To nie były czasy na zamykanie kościoła tak kochanego jak św. Marcin, tak odwiedzanego jak właśnie ten staruszek mimo swoją wewnętrzną i zewnętrzną brzydką szatę. Kiedym to rozważał i Boga wobec stanowiska wszystkich panów .architektów prosił jeszcze w ostatniej chwili o światło, jasno poznałem, że mi coś szeptało dO' ucha: nie wolno ci starego kościoła zburzyć, musisz z niego zrobić co można, by był miejscem godnem kultu Bożego.

Odrestaurrowany i powiększony, pięknie polichromowany stanie się stamszek pięknym kościołem, a pokolenia, które się tu chrzciły, śluby swoje zawierały kości swoich drogich zmarłych tu chowały i wszystkie miljony, v...szystkich wieków i stuleci, gdzie kościół stoi - stoi on prawic 700 lat - błogosławić nas będą za to, żeśmy starego kościoła nie zburzyli. Tu jest duch dawny, który ujdzie z tą chwilą, skoro rozbierzemy ostatni

KHONIKA MIASTA POZNANIA

kamień fundamentu. Takie były moje rozważania i to samo słyszałem także od niejednej osoby czcigodnej, rozkochanej w starych dziejach Poznania i tym wywodom także nic mogłem odmówić pewnej słuszności. Cała więc konferencja po obejrzeniu planu pod budowę nowego kościoła skończyła się na tem, że nowego kGścbła budować nie możemy, dlatego że i warunki religijne i społeczne tego są rodzaju, że wydatna, uciążliwa i wytężona praca księży naszych u św. Marcina na chwilę ustać nie może. Na zebraniu dozoru z dnia 12 maja 19241'. zapadła tedy taka uchwała: "Dozór godzi się na to, żeby przewodniczący jego polecił p. architektowi Cybichowskiemu opracowanie programu rozbud::Jwania kościoła św. MClIrcina". Sprawa więc dojrzała. Już nie było wątpliwości co robić.

W konferencjach dalszych coraz więcej zbliżaliśmy się do wymogów, które było można w tych trudnych warunkach sobie postawić. Rozważając kilkakrotnie z panem architektem Cybichowskim, co zrobić, uzgodniliśmy z biegiem czasu nasze zapatrywania w len sposób. Zasadniczem dążeniem naszem powln no być: l) Rozszerzyć kościół o ile tylko można. 2) Wyprosto wać kościół za każdą cenę i wY'rzucić mury i obudowania niepotrzebne. 3) Sufit prosty, który pokrywał całą główną nawę od wejścia do kościoła aż prawie pod dzisiejszą kazalnicę usunąć i w to miejsce stworzyć choćby sztuczne sklepienie. 4) Stary chór prosty i szpetny jak w zaniedbanym wiejskim kościele, zastąpić nowym. murowanym obszernym chórem, by i nowe tam odpowiednie dla parafji św. Marcina mogły stanąć organy. Nam organy dohre i nowoczesne tem więcej są potrzebne, że przy rekwizycji piszczałek z cyny i szlachetnego metalu przez zaborcę w początku wojny i nasZ;e piszczałki padły ofiarą zaborcy, a należytość za nie przy ogólnej likwidacji z polskiej i niemieckiej strony, niestety z powodu zbyt szlachetnego traktowania rzeczy z polskiej strony, przepadła. Wreszcie stawiliśmy sobie jako punkt 5 za cel, że po przeprowadzeniu tych zmian zasadniczych, zmieni się najpierw okna proste, na piękne witraże; zamiast posadzki już przeważnie zdeptanej, a w głównej nawie pod ławkami składającej się z prostych cegieł, nowe położy się flisy; z biegiem czasu usunie się stare ławki z całego kościoła i spr.awi w ich miejsce nowe, a rozpocznie się od głów

nej nawy, kł-óra ogromne ich potrzebuji całą instalację elektryczną będzie trzeba zmienić i lampy obmyślić nowe, żeby kościół był rzeczywiście oświetlony, jak przystoi na dom Boży. To były pierwsze wymogi, które było trzeba wysunąć i do których usunięcia było trzeba zdążać krok za krnkiem w miarę gotówki wpływającej w ofiaracb zbieranych na ten cel w kościele, prywatnie oraz składanych chętnie przez parafj.an i obcych. Już 22 czerwca 1925 r. przyjmuje dozó,r na swojem posiedzeniu taką uchwałę: "Dozór oddaje wykonanie rozbudowy kościoła św. Marcina p. budownicumu Leonowi Eckertowi. P. architekt Stefan Cybichowski zawrze z ramienia dozoru kontrakt z p. Eckertem". Fundament na rozpoczęcie nowego dzieła był więc położony. Teraz rączo należało pracować tem więcej, że zainteresowanie sprawą sądząc z ofiar wpływających na ten cel było wielkie. Mimo, iż daleko nam było do tych pieniędzy, które na całość będą potrzebne, zapał był taki, że rozpoczęliśmy odrazu przebudowę. Pó"clajmv teraz w krótkości przebieg przebudowy samej.

Nie było tajemnicą dla nikogo, że często w święta trzeba było stać na ulicy św. Marcina, aby wysłuchać nabożeństwa. Duża część paraf jan musiała uciekać do innych kościołów. To też na pierwsze usunęliśmy starą zakrystję, wciśniętą między wielki ołtarz .a ścianę absydjalną. Dobudówka ta, wykonana przed kilkudziesięciu laty, a tworząca starą zakrystję, nie tylko nie spełniała swojego zadania - była bardzo mał.a i ciasna, ciemna i wilgotna - ale szpeciła kościół od strony pomnika, to jest od strony, gdzie tenże kościół jest najwięcej widocznym. Cofnęliśmy odświeżony ołtarz wielki aż pod ścianę o ca 1.0 mtr, zamurowaliśmy okno środkowe za nim, aby nie rozpraszać światła, po bokach przedłużyliśmy okna, wstawiając nowe dekoratywne witraże. Przy restauracji wielkiego ołtarza wykazało się, że św.

Marcin tak biedny w zabytki posiada w predeli ołtarza wcale cenny skarb o wartościach estetycznych. Musiano cały szereg płaskorzeźb o rozmiarach kiIkocentymetrowych uzupełnić metaloplastyką, odświeżyć obraz św. Marcina, wobec zmienionych warunków inne zakończenie dać ołtarzowi, dwa wachlarze boczne, przez które wchodziło się do zakrystji starej usunięto. Zniknęła też sta.ra r'lpieciarnia naprzp.ciwko na piętrze za ołta

KRONIKA :MIASTA POZNANIArzem wielkim, gdzie w pyle strasznym mimowoli na zniszczenie naa-ażone były p.ammenta kościelne. Nie było też szaf szczelnych ani urządzeń odpowiednich do przechowania aparatów i bielizny kościelnej. Na miejsce starej zakrystji przybudowano nową od strony południowej, wygodną, odpowiadającą potrzebom obecnym. Nowe wygodne szafy, ławki, klęcznik z krucyfiksem cennym, konfesjonał dla głuchoniemych, pulpit, tworzą umeblowanie tejże zakrystji. I tutaj przybyło przeszło 30 mtr. kwadratowych powierzchni użytecznej, tak jak przez przesunięcie ołtarza wielkiego w głąb uzyskaliśmy ca 200 miejsc stojących dla wiernych. Cenny krucyfiks w zakrystji pochodzi z kościoła i był umieszczony na łuku tryumfalnym, który łączył dwa filary za kazalnicą dzisiejszą na wysokość może 12 mtr. przez belkę, w której w środku umieszczony był ten właśnie krzyż bardzo cenny. Od strony południowej - poprzednicy obecnego proboszcza chcąc powiększyć kościół, dobudowali nawę, któ,ra zasadniczo zmieniła całą proporcję przyziemia. Wykończono ją w jakiejś nieodpowiedniej neogotyckiej szacie. Nawę tę powiększyliśmy . jedno przęsło; uzyskaliśmy przez to nietylko ca 65 mtr. kw. dla 250 osób stojących, lecz plan przyziemia otrzymał nareszcie kształt regularny. Okna południowe, ze względu na oświetlenie kościoła bardzo ważne, otrzymały szkło antyczne w rozmaitych lekkich ciepłych ton.ach, tak, że w słoneczne południe kościół stąd czerpie największe swoje ożywienie świetlane. Żebra sklepień tejże nawy ujednolicono z tamtemi nawami, w kluczach utwo:rzono wentylacje tak bardzo potrzebne ze względu na konserwację racjonalną budynku. Pozatem spostrzegliśmy, że cały kościół zeszpecony jest płaskim sufitem nad nawą główną na długości od wejścia do kościoła do łuku tryumfalnego, na % sufitu kościoła. A co gorsza, łuk tryumfalny 'tak postawiony przedzielił w ten sposób wnętrze na dwie części bardzo wąskie, zupełnie niesłusznie. Presbyterjum miało sklepienie. Nawiązując do tego sklepienia, usunęliśmy rozgraniczającą ścianę w łuku tryumfalnym i całą dawną nawę pokryliśmy jednolitem sklepieniem. Usunięcie ściany w łuku tryumfalnym miało w konsekwencji przebudowę lokalną konstrukcji dachu. Niektórym wtajemniczonym w tę sprawę, wydawało się usunięcie tej ściany bardzo ryzykowne wobec bardzo niestałego

i zmurszałego stanu najstarszych części kościoła. Jednakże obawy okazały się płonnemi. Uzyskaliśmy teraz harmonijne i jednolite wnętrze. które bardzo znacznie podniosło wrażenie o.kazałości całego kościoła, Znikły raz na zawsze wiejskie propo.rcje wnętrza. I to właśnie odgrywa w architekturze największą rolę; propo.rcja nawy głównej. Nie szczędziliśmy trudu, aby gdzie tylko zauważyliśmy za wiele mięsa przy filarach, przy łukach usuwać je aż do ostatecznego. stopnia możliwości. Nie narażając konstrukcji, uzyskaliśmy w ten :?posób znowu nietylko miejsce na całe setki osób stojących, ale oczyściliśmy perspektywę całości, podnieśliśmy b.ardzo znacznie wrażenie przestrzenności. Nielogicznego rozmieszczenia ołtarzy przy słupach wewnęh"znych zaniechano. Tylko. zewnętrzne ściany obwodu otrzymały ołtarz czy konfesjonał w zasadzie. Przestawiono stacje. zapuszczając je w ścianę. Wszystkie okna stare, poprzerywane w środku słupkiem, usunięto i na ich miejsce wsadzono w powiększone znacznie otwory okienne witraże świętych pańskich, fundo.wane przez wspaniałomyślnych paraf jan jak pp. Robińskich, Przybyłów. Szadkow.skich, Cybichow.skich, ks. Mayera i innych. T emsamem przy dziennym oświetleniu kościół mieni się w kolorach, gdy przedtem był sza'ry i nudny. W końcu przystąpiliśmy do przebudowy chóru, który zbudowany z drzewa. fatalnie szpecił cały kościół swoim wyglądem i dużo zabierał miejsca, Dlatego ścięliśmy boki jego., przybudowaliśmy kruchtę z trzema wejściami i znowu uzyskaliśmy po za staremi linjami miejsce na organy. robiąc po nad nimi okno okrągłe z witrażem kolo.rowym św. Marcina na koniu. Uzyskaliśmy w ten sposób miejsce na kilka set osób stojących.

Cała powierzchnia uzyskana w ten sposób przedstawia miejsce, na którem mieści się do ,1000 osób więcej, niż dawniej. Jak na święty Marcin. ogromny to zysk. Przy przebudowie, jak to zresztą wiadome jest nieomal wszystkim, którzy oglądali pracę kopania fundamentów, wykopano dużo kości ludzkich, piszczeli i czaszek, które z piety.. zmem przewieziono. na cmentarz na Górczynie i zakopana, a ks. prałat M:lyer osobiście je poch;).wał, zapowie.dziawszy pogrzeb ten z kazalnicy. Na strychu kościoła znaleziono przy inspekcji cały sze,reg (ca 25) rzeźb bardzo ciekawych z rozmaitych epo.k.

KRONIKA MIASTA rOl..NANIJ\.

W szystkie, o ile były wartościowe, odrestaurowano i umiesz czono na miejscach wybitniejszych kościoła. Fachowcy zainteresowali się bardzo formą tych rzeźb. Złożyłem dotąd sprawozd.anie z prac podjętych w kościele nad przebudowaniem i Il"estauracją zupełną naszego kościoła. Każdy nieuprzedzony przyzna, po dojściu do przekonania, że nowego kościoła w początkach wojny pobudować nie było możn.a i że po dewaluacji, którą przechodziło państwO' i jego obywatele oraz instytucje wszystkie, które wyrosły i pracują na naszej ziemi choć'by setki lat, jak kościół św. Marcina, też do pobudowania nowego kościoła przystąpić było niemożliwością. Tem więcej, że chcąc przystąpić do nowego, wielkiego, wspap..iałego kościoła, było trzeba i wikaryjkę usunąć. a tern amem bardzo się zadłużyć i ut'Iudnić ogromnie pracę parafjalną. bo ,s.zukać mieszkań dla księży, rozpraszać ich i przez to znacznie ro:zbić pasterstwo c.ałe. Kto zatem w problemacie tem rozglądał się trzeźwo, zawsze wracał do tej samej myśli; trzeba stary kościół rozszerzyć o ile można, wyprostować i uczynić go tak miłym, by stał się w tych nowych warunkach kościołem godnym tego miejsca, na którem stoi i tych widkich mężów i pobożnych nńeszkańców, którzy tę parafję zamieszkiwali i zamieszkują. Był trud ciężki, lecz trud godzien umęczenia. Dziś paraf ja z szlachetną dumą powiedzieć może, że ma świątynię godną na służbę Bożą i miłą dla paraf jan i tych wszystkich wiernych, którzy do' św. Marcina tak chętnie przybywają. Sumy zaś, które wydano na wszystko, a które poniżej podano najwymowniej głosiĆ będą, z jaką miłością paraf ja otaczała swój kościÓł, kiedy w tych czasach potrafiła zgromadzić takie sumy. Sumiennie to mogę i muszę powiedzieć, że do wyjątków należą ci, którzy g'rosza czy złotych nie ofiarowali chętnie na tackę w niedzielę, czy osobiście na ręce ks. proboszcza, czy do puszek poszczególnych w kościele; wszyscy znosili na upiększenie i wyrestaurowanie swojego ukochanego kościoła, co każdy mógł. W książkach kościelnych wszystko to zapisane sumiennie i książki te rok rocznie przeglądali kilka razy członkowie rady parafjalnej w początkach w osobach śp. Jana Paczkowskiego i Piotra Umbreita, a tcraz od roku w osobach p. dyrektorra Adamczewskiego i Euzebjusza Wardejna, dyrektora Banku Polskiego w Poznaniu. Rok rocznie też składano rachunki do

kładne przed władzą przełożoną, dawniej w Konsystorzu Arcybiskupim i w Województwie, a dzisiaj w Kurji Arcybiskupiej. Wypada mi tedy najszcze1rzej podziękować za ofiarność i parafji mojej i tym, któzy do tutejszego kościoła przybywają; wielkim i małym, bogatym i biednym, bo po katolicku podali sobie wszyscy dłoń, by pomóc choćby drobną cegiełką, na co każdego stać. I ta solidarna praca stworzyła to dzieło na pamiątkę wyswobodzenia naszej ojczyzny. Wypada mi to także upamiętnić, na tern miejscu jako wzór i przykład na przyszłość i ja:ko dowód, że jednak wiara nasza i ofiarność jeszcze jasnem płonie ogniem na p3miątkę i przykład dla dalszych pokoleń. Obraz ofiar nie byłby zupełny. gdybym w tym krótkim szkicu histmycznym o przebudowie i restauracji kościoła św. Marcina pominął tych, którzy bardzo znaczną ofiarą popchnęli naprzód rozpoczęcie i prowadzenie całego dzieła. Na pierwszym miejscu wymienić muszę p. Stanisława Dyczkowskiego z Aleji Marcinkows,kiego 6, który interes swój ma p:'zy ul. św. Marcina. Ofiarował mianowicie wszystkie farby, potrzebne do wymalowania kościoła. Wydatek to nie mały i bez przesady do kilku tysięcy dochodzi złotych, Mimo że bogactw nie posiada i ciężko musi pracować, jednak zdobył się na ten gest ofiarny, który dużo od niego ludzi bogatszych, a przywiązanych do grosza naśladować powinno i bez trudności mogłoby. Pamiętajmy i tutaj, że w tym względzie. gdzie chodzi o wielkie cele i powołanie ich do życia, gromada jest potęgą. Każdemu, który dzisiaj zwiedza nasz kościół, podpadn:ól gustowne i cenne witraże. Wykonała je "Polichromja". Twotrzy swoje tu dzieła artysta-malarz p, Henryk Jackowski. Z jego ręki i głowy wyszły te dzieła, które cllubnie świadczyć będą o umiejętnej pracy tego artysty oraz poprawnie kościelnej jego robocie, co wcale już trudnem było w dawniejszych dziesiątkach lat u naszych ,artystów. Jeżeli rozpoczniemy z prawej strony od końca wielkiego ołtarza, gdzie pierwszy wittraż przedstawia św. Kazimierza, to ofiarował go p. Kazimicrz Przybyła z żoną swoją z ul. Marcina, 24; .następuje św. Zofja, dar państwa Żychlińskich z ul. Wjazd:Jwej 12; witraż św. Tadeusza ofiarowali p. radca Dembiński z żoną swoją z ul. św. Marcina 66/67; św. Piotra, księcia apostołów ofiarowała p. Sz.a.dkowska Władysława, z ul. 3 Maja 6;

KRONIK.A MtAST A POZN ANtA

ŚW. Stanisława ofiarował p, radca St. Robiński z uL św. Marcina 23; wreszcie witraż św. Barbary ofiarował p. radca Stefan Cybichowski; ostatni witraż św, Wacława jest skromnym darem proboszcza parafji św. Marcina, ks. Wacława Mayera. Podpada jeszcze bardzo udatny i w oświetleniu słonecznym balrdzo nastrojowy witraż w kaplicy św. Apolonji i św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Pan Jezus Bolesny.

Do grona hojniejszych ofiarodawców zaliczyć jeszcze mogę i czynię to chętnie, mając to sobie za obowiązek: pp. Rakowicza i Walczaka, uL 3 Maja 5, którzy ze związku poznańskich cegielni ofiarowali 14.000 cegły, a pierwsza firma 5000 tonówki. PrÓcz tego z. wielką wdzięcznością dziękuję też p. prezydentowi Ziemstwa Kredytowego Józefowi Żychlińskiemu z ul. Wjazdowej 9 za sumę 4.500 zł, a 4.000 zł przyrzekł p. Stefan Kałamajski znany przemysłowiec, który na cele społeczhe zawsze ma hojną rękę, na budowę nowego probostwa. Znaczniejsze też zasiłki pieniężne ofiarowali pp. Frąck::Jwiakowie, Bracia Dawidowscyoraz ś. p. Jan Paczkowski.

ITo tego podziękowania wszystkim i dla wszy.stkich, dołączam to serdeczne życzenie, by ofiarność nie zamarła. Myśmy dopiero znaczny uczynili krok, lecz do końca bardzo, bardzo jeszcze daleko. SYLWETKI BERNARDYNÓW PO:ONAASKICH.

Dwaj sufragani: Jakób Dziaduski i Maciej M a 11" j a n Kur ski.

I.

Rzadko tylko zdarzało się w Polsce, żeby godności his'kupic h dostępowali zakonnicy. W czasach nowożytnych niema snać ani jednego biskupa ordynarjusza mnicha, co najwyżej spotykamy ich w charakterze sufraganów, ale i to niewiele. Cokolwiek więcej znajdujemy w średniowieczu. Co się tyczy przynależności zakonnej, bywają to zwykle Dominikani, reguła św. Franciszka liczy nierównie mniej przedstawicieli. Skoro mowa o Bernardynach, dwuch dostąpiło dostojeństwa biskupiego, a obaj piastowali sufraganję poznańską, Jakób Dziaduski i Maciej Marrjan Kurski. Pozatem spotykamy jeszcze czterech braci upatrzonych na infułę, atoli z tych lub tamtych powodów nią nie obdarzonych. Są to Andrzej Rey, Łukasz Krzycki, Sebastjan Lwowczyk i Fabian z Krobi.

Andrzej Rey pochodził z znanej rodziny szlacheckiej małopolskiej. Początkowo był świeckim księdzem i to kanonikiem kolegiaty św. Idziego w Krakowie. Do zakonu wstąpił jeszcze przed przybyciem św. Jana Kapistrana do Krakowa r. 1453, na śląsku. R. 1466 spotykamy go j.ako gwardjana niedawno, bo 11". 1455 założonego konwentu bernardyńskiego w Poznaniu.

Był to pierwszy przełożony Polak, podczas gdy poprzednicy jego należeli do narodowości niemieckiej. Często powierzano mu zakładanie nowych klasztorów. Tak piastował przełożeństwo w Wilnie 1467, w Samborze 1474, w Bodzętynie 1477. Dzierżył także gwardiaństwo krakowskie. Umarł w Krakowie 31 stycznia 1491 lub 92.

T ego Andrzeja Reya biskup poznański Andrzej z Bnina 1 14 39-79) pragnął mieć sufll"aganem. Daty źródła nam nie prze.

kazały, ale zważywszy następstwo sufraganów poznańskich Mi

KRONIKA MIASTA POZNANIAkołaja 1447-64 i Wincentego Wierzbięty 1469-94, mogło to przypaść na wakans między tymi sufraganami, a więc na lata 1464-9, co zresztą dobrze się zgadza z urzędowaniem Reya na gwardjaństwie poznańskiem 1466, zapewne zwyczajem zakonnym trzyletnim. Rey jednak godności tej nie przyjął. Powodów nie zapisano, ale przypuścić można, że świeżo założony zakon, dla którego już raz porzucił świecką godność, pociągał go bardziej niż infuła l). SetJastjan Lwowczyk był zapewne naj znakomitszym Bernardynem w XVI. Prowincjalstwo sprawował trzykrotnie 1539-40. 1545--8 i 1554-7, oprócz tego przełożeństw.a po rozmaitych klasztorach; zasłynął jako kaznodzieja, m. in. także w Poznaniu. Zorganizował obronę wiary katolickiej przeciw różnowiercom, osobliwie na ambonach. W tym celu zaopatrzył konwenty licznie w dzieła polemiczne przeciw protestantom, których jeszcze dzisiaj ok. 100 się zachowało po różnych bibljo-tekach. Życia dokonał w Krakowie r. 1561, 17 listopada 2), O tym Seba,stjanie Nekrolog krakowski. spisany na podstawie starszych źródeł r. 1601 przez Hieronima Przybińskiego, powiada, że był spowiednikiem królewskim, i że król chciał mu dać jakie biskupstwo lub opactwo, ale zakonnik się wymówił 3). Ten nieco ogólnikowy przekaz niestety nie wymienia, jakiego króla to dotyczy, Zygmunta I czy II, kiedy to było i o jakie biskupstwo mogło chodzić. Spółczesnym Sebastjana był Łukasz K,rzyc'ki, bratanek arcybiskupa. Wstąpił do Bernardynów r. 1514. umarł 1567 w Warszawie. Dzierżył rozmaite gwardj,aństwa, m. in. także

1) Komorowski Joa. Memoriale O. Minorum M P H V 176-260, pas - Abraham Wł. Sprawozdanie z poszukiwań w bibliotekach i archiwach rzymskich. Arch. Kom. Hist. S 2. T 1, 44 - Przybiński Hieronim. Cathalogus fratrum atque benefactorum defunctorum h. r. Cracov. 1453-1601. Rk. b. s. Konwentu Bern. lwow. 3-X P. Czaplewski. Tytularny episkopat w Polsce średniowiecznej. P. 1915, 142, 143. 2) Komorowski 357-84, pas - Przybiński O 1. 13. - Z książek opatrzonych nazwiskIem Sebastjana najwięcej posiada Bib!. Bernardynów we Lwowie, bo ok. 60, pozatern konwentów w Krakowie. Samborze, Przeworsku, Sokalu, dalej Seminarjum Włocławskiego, Diecezalna w Poznaniu i Seminarjum w Lublinie. Cha,rakterystycznego jego podpisu reprodukja: X. Zalewski L. Biblioteka Seminarjum Duch. w Lublinie. War8zawa 1926. 137.

&) Przybiński O. 1. 13.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym stoł. m. Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1929 R.7 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry