NAPAD SZLACIITYWIELKOPOLSKIEJ NA RATUSZ POZNAŃSKI (1692) 165drugim, na dwa łokci od ziemi, podniesiono na drugie, które wytykano obcinali. Sędziowie, chcąc ten tumult uskromić idą na ratusz. Na których z okna szlachcic woła, że mię mieszczanie wsadzili. A serogator: "Bodaj cie mamie zaliito! Nic po szlachecku sobie poczYnasz i na ten tumult zarabiasz!" On chciał z ratusza zcjść k . Szlachta na niego woła: "Nie schodź, bo cif rozsiekamy"*. LO.P. [?]. Tedy p. wojewoda Konstantin a Goray Breza 16 i J.P.Generał i insi przyszli na sukurs ratuszowi. Aleć de i n t e n c i o n e d u b i t a m u s tych puszczania na ratusz, lecz skoro [p. 87] puszczono, szlachta po budach do okien, to jest gdzie pierwsza straż. Co widziawszy sędziowie ustąpić musieli bojąc się, by się i im nie dostało. Było tam słychać: "Panfilu 17 , być tak peruka po resztokach nie latała' bo po francusku pan wojewoda chodził. "Dazuidku!8 Byś zu resztokach sie nie nurzał"l'a to dlatego, iż był niski statury" 1 i insze c o n t u m e l i o s a, jako to zwyczajnie takim okazjom słowa, które jak pięść gęby się trzymały, a t o p r o p t e r m u l - t i t u d i n e m l o q u e n c i u m. Lecz nie dosyć na słowach! Furio! Masz rąbie wartę, którać uciec nie mogła. Zabiłaś dwóch, poraniłaś czterech inszych. N a pierwszym piętrze ranić nie możesz, bo jedni do ciemnych się spuścili sklepów, drudzy na górę pouciekali: "Goń ichfurio szlachecka!". Ale furia do rabunku znać nie tego chciała, by raniła i zabijała, ale żeby cokolwiek zaharapcić 19 mogła. Do szafami drzwi wybili i tam w niej poszafowali, że nic w niej nie zostało.

Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2

Czas czytania: ok. 5 min.

'Między inszemi m e m o r i a d i g n u m , że"l skrzynię żelazną z gościewiczowskiemi 20 pieniędzmi odbili, pieniądze pobrali, mienia było na czterdzieści i siedem tysięcy. Lecz i tu mały zdobytek na tak wielką kupę, do sierocego sklepu 21 nie[....... .]ffi drzwi" wybiwszy wleźli, tam sicrockiemi dzielili się sukcesyjami. Niejeden ani nie tysiączny klejnot wzięli, ale wszystko tak dobrze porozdawali, że ani szeląg nie został. Wtenczas Wojciech Bętkowski m e d i c i - n a e d o c t o r,22 widząc p e r i c u l u m z okna się "ratuszowego z sądowej izby"Ospuścił, któremu jegomość pan N aramowski starosta Pillenski 23 [?] na sukurs przybył i do kamienicy go swej wprowadził, boć go szlachta gonili, onego swoją ręką z sługami odsiekał. Widzieć wtenczas było jako sieroty od żalu umglewali, których kto ratować nie mógł, bo wszyscy od żałości zdrętwieli mężczyzna [s]. Mężowie męskie serca tak stopniali, że Izy strumieniami leli. Białogłowy targały włosy, głowy o ściany tłukły, lice krwawiły [£ 87 v] szaty porozdzierały, taki plącz, taki krzyk że gromy by zagłuszyły. Dalej z sierocego sklepu szlachta jedni do gospód zdobycze znosząc, znowu sie po drugi, trzeci, czwarty i dziesiąty raz wracają, na drugie piętro lecą, tam drzwi" żelazne na salę jedni szablami podważają, drudzy oknami włażą. Mieszczanie jedni nafgórę uciekają, drudzy sie w sądowej zatarasowali izbie. Już tu i okna żądny [przeszkody nie] stawią i drzwi wywalone puszczają. Obrazy królewskie, mianowicie Zygmunta, posieczone. Swarcz, q mąż wojenny, który kilkadziesiąt lat iv wojsku strawił, na tej sali, chcąc jakimkolwiek sposobem ujść, na tej sali kilkanaście ran dostał, od których drugiego dnia umarł. Żołnierz i pobudek zabici leżą. Którzy z dołu uciekłszy, dali nie uciekali dufając szlacheckiemu [s] litości albo miłosierdziu. N a Królewską się dobywają salę drabkę ująwszy, drzwi wybili. Na Królewski Sali czterech Poznania fundatorów 24 z gwajakoweg0 25 drzewa wyrażonych posiekli i wprzód się na Sali Królewskiej

W. Maiseina drewnianych panach mścili niżli na żywych sługach. Ztamtąd do Sądowej Izby drzwi wybili, w której mieszczanie z prezydentem przy prawach stoją aleć i to próżno prawem sobie g e n e r o s i t a t e m czynić kiedy s i l e n t l e - g e s i n t e r a r m a . Tam jedni sztychem, drugi [s] cięciem ranią i zabijają rajców i mieszczan. Od boleści upadłym na ziemię guzy i insze rzeczy od sukien odpasują, drugim czapki bierą, z sukien napół umarłych, drugich umarłych już prawie zewłóczą. Do stołów zamki odbiwszy, złoto i pieniądze bierą i prawa rozdzierają i sika [£ bez nru]. Ale któż wypowie jak raniono, kiedy p r a c m u l t i t u d i n e widzieć się nie mogło, słyszeć się od krzyku nie mogło. Tu dopiero krzyki, płacze. Co moment inszy a inszy w ponowina [eh] poseł. Jednego słychać, że wszydkich pozabijano, drugiego że jednych z oknów powyrzucono, drugich na kawałki rozniesiono. Jaki płacz, jaki krzyk, mianowicie białych głów, wypowiedzieć się nie może. W tym na sukurs Franciszkanie z krzyżem na ratusz. Szlachta tych posiekłszy, którzy w Sądowej Izbie byli, na wyższe piętro tak dobrze i mocno hartownym żelazem do Marsowego pokoju 26 wybito drzwi. Mars, który od szwedzki wojny na łupach i rysztunkach wojennych zasypiał widziałbyś jak przestraszony uciekł. Gdybyś to był widział N azonie, 27 wołałbyś na świat, że Marsa furie jakie wystraszyły, żałowałbyś Marsa, że ani na miękim Wenery Wulkan mu nie dopuszcza spoczywać łożu, ani na zielaznych, jako Marsowi przystoi. Furie[nie dają spracowanemu na szwedzkich odpoczywać łupach. Mars uciekł od wszydkich swoich skarbów. Tuż dopiero, kiedy niemasz kogo by bezbronnego bronić, sieką. Petrałbyj?] łamią pancerze, gdyż s"niema kogo depcą. Widziałbyś tam także owe, które na zwycięskich Polaków ze Szwedów głowach spoczywały misiurki nogi błotniste ultajskie depcą i te które Zlotem pomazane trzeba było błotem uszarganych nóg kalanych"51. Wtym przychodzą od fary księża z krzyżem i nieco uskromili swawolę i wyuzdaną z swych terminów c r u d e l i t a t e m . Skoro ci weszli, niektórych szlachtę pospychali. Słychać tam było zelżenie cleri [s] kiedy wody jak na psów na księży wołano: "Wody na ksifdza, bo pies a księdz toto jedno ,r2*. Ledwie ci co weszli na salę, aliści z krzyżem 00 Franciszkani "'drudzy znowu'" weszli [£ 88 mylna numeracja] i D i e s i r a e śpiewać poczęni, czem tym, jako straszliwym gromem przerażeni, którzy natenczas na ratuszu byli pouchodzili. Księża też niektórych w kaptury poprzebierawszy, do domów swych powyprowadzali, drudzy drzwi pozamykali, aby nie brano co jeszcze nie wzięto. I takiż był koniec nieszczęsnej tej najedzi [s]U gdy bramy przez kilka niedziel otwarte były ani ich nie zamykano. Kramy także kilka niedziel zawarte były, nawet i chleba w Poznaniu dostać i kupić nie możono[s.]

Przypisy:a W rękopisie omyłkowo "I.K.I." ** inną ręką? Cw rękopisie stale "slachcic".

d Na marginesie karty autor relacji narysował szkic przedstawiający południowo-wschodni kąt rynku poznańskiego z blokami domów, znajdującymi się pomiędzy ulicami: Woźną, Wodną, Go

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry