FIRMA KRUKÓW

Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2

Czas czytania: ok. 4 min.

Miejskiego w Poznaniu o pobraniu numizmatów. Zaczęli go obszukiwać. Nic nie znaleziono, więc... aresztowano, zawożąc z powrotem do Poznania. Henryk wylądował w forcie VII. W czasie przesłuchania nie przedstawiono Henrykowi początkowo żadnych zarzutów, było jednak jasne, że Niemcom chodzi o wyjaśnienie celu jego podróży do Poznania. Podejrzewano być może, że Henryk przyjechał do Wielkopolski z jakąś misją polityczną. Widząc, jak potwornie hitlerowscy oprawcy maltretują przesłuchiwanych, Henryk postanowił ujawnić przyczynę swego przyjazdu. Pokazał Niemcom miejsce, gdzie zamurowane były jego kosztowności, sądząc, że chęć zabezpieczenia swego majątku będzie dla nich zrozumiała. Niczym nie ryzykował, Polacy mogli posiadać biżuterię, nie wolno jej było tylko wywozić z Kraju Warty. Gdyby nawet biżuterię mu zabrano, to i tak - myślał - lepiej stracić majątek niż zdrowie lub życie. Niestety, Henryk nie przypuszczał, że okupanci mogą być inni od dotychczasowych jego wyobrażeń na temat Niemców. Chcąc go ukarać i mieć podstawy do konfiskaty biżuterii, oskarżyli go o to, że chciał wywieźć swoje skarby do GG i tylko w obawie przed kontrolą graniczną w Kutnie odstąpił od tego zamiaru. Trafił do więzienia. Brylanty, które przewoził do GG, natomiast ocalały. Najmniejszy, w pierścieniu noszonym na palcu, powędrował do depozytu aresztu śledczego przy ul. Młyńskiej. Po kilku tygodniach Henrykowi udało się przesłać siostrze upoważnienie do odbioru tego pierścienia i - o dziwo - Niemcy pierścień jej wydali. Drugi brylant, zaszyty w kamizelce, trafił do więziennego magazynu. Gdy po 26 miesiącach Henryka zwolniono, kamizelkę z brylantem otrzymał przed wyjściem na wolność. Największy kłopot miał z dwoma największymi, które jeszcze przed granicą ukrył w dyskretnym miejscu. W więzieniu brylanty musiał stale ukrywać - przed Niemcami i przed współwięźniami, z których część to byli zwykli przestępcy. Zdawał sobie sprawę, że wykrycie brylantów mogło przynieść trudne do przewidzenia konsekwencje - Niemcy mieliby bowiem wówczas podstawy do ukarania go za próbę przemytu. Pewnego dnia Henryk otrzymał wiadomość, że jego siostrze udało się załatwić zezwolenie na widzenie (kosztowało ją to meble jadalni, które dala pewnemu ustosunkowanemu Niemcowi). Idąc na widzenie, Henryk ukrył brylanty w ustach. Szczęśliwie przeszedł rewizję. Niemcy pozwolili przywitać mu się z siostrą. Moment przywitania Henryk wykorzystał, by błyskawicznie przekazać Kazimierze klejnoty. U dało jej się brylanty wynieść z więzienia. Ale na tym nie skończyła się historia tych kamieni. Gdy Kazimiera dowiedziała się, że Henryk ma być zwolniony z więzienia Uuż w Warszawie, gdzie został przez Niemców przeniesiony), wyjechała do Warszawy, a brylanty wysłała tam z Poznania w materacu łóżka, nadanego koleją. Łóżko z materacami po drodze jednak zaginęło i dopiero po pół roku dotarło wraz z brylantami do warszawskiego mieszkania Kruków. * Zanim jednak Henryk spotkał się ze swoją rodziną i brylantami, przeszedł ciężkie chwile w niemieckich więzieniach. Najpierw w Poznaniu, gdzie wożono go do robót w Cegielskim. Po zapadnięciu wyroku przeniesiono go do Wronek,

L. Łuczakgdzie pracował w więziennym warsztacie krawieckim, napraWIając niemieckie mudury wojskowe. Cierpiał głód i chłód. Pewnego razu odwiedziła go siostra, która pieszo przyszła z Poznania. W czasie widzenia udało jej się podać Henrykowi malutkie paczuszki z żywnością, które ten natychmiast ukrył pod kurtką. Po kilkunastu minutach Henryk wydał prawdziwą ucztę dla współlokatorów w celi. W październiku 1942 roku Henryk otrzymał na piśmie decyzję o zwolnieniu z więzienia. Wydano mu jego cywilne ubranie i zamknięto w oddzielnej celi. Po trzech dniach przewieziono go do Poznania, gdzie w piwnicy gmachu Prezydium Policji przy pi. Wolności spędził siedem koszmarnych dni i nocy. Ubrany tylko w letnie ubranie marzł okrutnie, zimno wdzierało się przez pozbawione szyb okna. Nie było nic do przykrycia. Po tygodniu zawieziono go na dworzec i wprowadzono do wagonu więziennego, którym dotarł do Warszawy. Sądził, że ponieważ przed aresztowaniem mieszkał w Warszawie, Niemcy chcą go zwolnić w Warszawie. Zawieźli go jednak do więzienia przy Daniczalowskiej. Henryk wpadł w rozpacz, wiedział, że z tego więzienia trafia się raczej do Oświęcimia, a nie na wolność. Warunki w tym więzieniu były o wiele gorsze niż we Wronkach, pod każdym względem. Na twarzy i nogach Henryka pojawiła się puchlina głodowa. Po jakimś czasie Henrykowi udało się zawiadomić brata Tadeusza o miejscu swego pobytu. Brat dostarczył mu paczkę z żywnością. Po dziesięciu dalszych dniach zawiadomiono Henryka, że ma się przygotować do zwolnienia. Warszawscy współwięźniowie spojrzeli nań z politowaniem. Znali te numery Niemców, którzy tak zawiadamiali więźniów przeznaczonych na wywóz do obozu koncentracyjnego. W kancelarii wydano Henrykowi cywilne ubranie i kartę zwolnienia. Wyprowadzono go za bramę. Za bramą nie było jednak budy gestapo, tylko dorożka z bratem Tadeuszem w środku. To on złapał kontakt z gestapowcami, trzy dni pił z nimi wódkę, w końcu dał im łapówkę. W nawiązaniu tego kontaktu pomógł Tadeuszowi właściciel poznańskiej kawiarni, Krótki. Kawiarnię tę często odwiedzali gestapowcy. Okazało się, że mieszkanie Henryka przy Al. Jerozolimskich zajął w czasie jego pobytu w więzieniu pewien warszawski adwokat. Rodziców Henryka przeniósł na Saską Kępę, sądził, że Henrykjuż nie wróci. Henryk otrzymał od władz na powrót przydział na swoje mieszkanie. Wprowadził się tam z rodzicami, dwiema siostrami i szóstką dzieci. Adwokat załatwił sobie dzięki znajmościom przydział na dwa frontowe pokoje, gdzie mieściła się jego kancelaria. Henryk nie miał wobec tego cwaniaka żadnych skrupułów. Dał polecenie swym siostrzeńcom urządzania hałaśliwych zabaw na korytarzu w czasie godzin przyjmowania klientów w kancelarii. Mecenas wkrótce dał za wygraną i opuścił mieszkanie. Henryk po dojściu do siebie po więziennych przejściach zaczął współpracować z Tadeuszem, który otworzył sklep przy N owym Świecie. Dostawcami sklepu byli też często niemieccy urzędnicy, przynoszący kamienie szlachetne i biżuterię. Wojna wojną, a ludzie chcieli robić różne interesy. Te handlowe kontakty z Niemcami bracia Kruk wykorzystywali często, by pomóc wielu

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry