FIRMA KRUKÓW

Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2

Czas czytania: ok. 4 min.

W tych latach jedynie w Wielkopolsce i na Pomorzu handel i rzemiosło znajdowało się przede wszystkim w rękach polskich. Gdzie indziej dominował żywioł obcy. Poznańscy bankowcy, przemysłowcy, kupcy i rzemieślnicy utworzyli Związek Polski, którego celem było popieranie rozwoju polskiego majątku. Związek ten między innymi przeprowadził udaną akcję materialnego wspierania młodych rzemieślników i kupców, którzy decydowali się osiedlić w Polsce centralnej i wschodniej. W 1937 roku udało się w końcu Henrykowi założyć hurtownię z innym poznańskim złotnikiem - Konstantym Kaczmarkiem. Powstała spółka, która miała zająć się importem oraz sprzedażą zegarków i wyrobów wchodzących w zakres branży złotniczej. Pierwszą partię zegarków ze Szwajcarii sprowadzono w lutym 1938 roku. Ze zbytem zegarków nie było specjalnych problemów. Po pewnym czasie Kruk z Kaczmarkiem otrzymali wyłączność na sprzedaż budzików firmy Manthe. Obroty spółki rosły z miesiąca na miesiąc. Firma Henryka również dobrze prosperowała. W marcu 1938 roku Kruk najął piękne, gruntownie przebudowane i zmodernizowane lokale przy ul. 27 Grudnia 2. Powstał sklep będący ozdobą eleganckiego przecież wtedy i bogatego centrum Poznania. W dniu otwarcia w lokalu sklepu Henryk urządził przyjęcie, na które przybyło wielu znakomitych gości. Rozkwit firmy nie trwał jednak długo. Został gwałtownie przerwany l września 1939 roku.

Henryk wstąpił jako ochotnik do wojska i wziął udział w obronie Warszawy.

W stolicy trafił do niemieckiej niewoli, z której zwolniono go w październiku.

Po powrocie do Poznania zaczął pracować w swoim przedsiębiorstwie, czekając na dalszy bieg wypadków. W połowie listopada Niemcy wezwali go na rozmowę do siedziby Izby Przemysłowo-Handlowej. - Herr Kruk, zna pan świetnie niemiecki, nosi pan niemieckie nazwisko.

Oto nasza propozycja -podpisze pan volksliste, a wtedy pozwolimy panu dalej prowadzić przedsiębiorstwo. - Moje nazwisko jest polskie, nie nazywam się Krug, czyli po waszemy dzbanek, tylko Kruk, czyli Rabc. Pozwolicie panowie, że nie skorzystam z wa. . .

szeJ propozycJI. Kilka dni później poproszono Henryka o stawienie się w banku, w którym wynajmował schowek. W jego obecności przeprowadzono rewizję schowka. Sztaby złota i platyny kazano mu zanieść do Banku Rzeszy. Złote monety zalecono także sprzedać w Reichsbanku - Polakom nic wolno było posiadać takich rzeczy. Urzędnik niemiecki poinformował Henryka, że może zwrócić się do Reichsdewisentelle w Berlinie z wnioskiem o zwolnienie tych monet jako okazów numizmatycznych. Henryk taki wniosek złożył i, o dziwo, otrzymał po dwóch tygodniach odpowiedź pozytywną. Pozorna przyzwoitość Niemców nie uśpiła jednak czujności Henryka. Widział, co się dzieje wokół z jego rodakami. Coraz więcej rodzin deportowano do Generalnej Guberni. Posiadaną biżuterię Henryk ukrył w przewodzie wentylacyjnym swojego nowo zbudowanego domu przy ul. Pułaskiego 11. Tańszą biżuterię, kamienie syntetyczne i półszlachetne oraz perły wyniósł z warsztatu i zamurował w piw

L. Łuczaknicy kamienicy przy ul. Ogrodowej (kamienica ta w czasie działań wojennych spłonęła, ale cała biżuteria ocalała). N astępnego dnia Niemcy zajęli firmę, instalując w niej Treuhandera, czyli zarządcę komisarycznego. Była nim Niemka z Prus Wschodnich. Zatrzymała całą załogę i Henryka jako kierownika firmy. 15 grudnia wypłaciła premię gwiazdkową. Były to pierwsze pieniądze, jakie Henryk Kruk zarobił u obcych ludzi. Henryk przewidywał, że długo nie będzie tolerowany we własnej firmie.

Niemcy odebrali mu już jego willę, przenosząc go do oficyny kamienicy przy ul. Ogrodowej. Niemcy wyrzucali z Poznania inteligencję oraz zamożniejszych rzemieślników i kupców. Henryk postanowił nie czekać na wywózkę. Wolał wpływać na bieg wydarzeń. Zwrócił się do władz w Berlinie o zgodę na przeniesienie się do Generalnego Gubernatorstwa. Zgodę, ważną 8 dni, otrzymał w końcu lutego. Wyjechał do Warszawy, dokąd krótko po nim dotarli Władysław i Helena Krukowie. Przy ul. Mokotowskiej, na piątym piętrze solidnej warszawskiej kamienicy, Henryk lokuje się wraz z rodzicami. I zaraz otwiera w mieszkaniu warsztat naprawy biżuterii. Zajmuje się też trochę pośrednictwem handlowym. Szybko zaczął się jednak dusić, postanowią otworzyć normalny warsztat i firmę handlową. W związku z tym zwrócił się do firmy Manth, czy chciałaby kontynuować z nim przedwojenną współpracę, a jeśli tak, to czy nie dostarczyłaby mu do Warszawy partii swych budzików. Dwa tygodnie po wysłaniu listu w pewne południe rozległ się dzwonek u drzwi. Henryk otworzył i zamarł z przerażenia. W rogu stał niemiecki pułkownik. Zaraz się jednak okazało, że jest to... dyrektor "Manthe". Przyszedł poinformować Kruka, że firma gotowa jest podjąć na nowo stosunki handlowe. Henryk zamówił pięć tysięcy sztuk. Ta transakcja postawiła go na nogi i już wkrótce przeniósł się na Al. Jerozolimskie 24, gdzie otworzył do spółki z bratem Tadeuszem już normalną firmę. Budzików wtedy w Warszawie brakowało, więc szły jak woda. We wrześniu mieszkająca w Poznaniu siostra zawiadomiła Henryka, że w trakcie przebudowy jego domu przy Pułaskiego (zamieszkałego przez Niemców) murarz znalazł w przewodzie wentylacyjnym paczkę z biżuterią. Ponieważ był to znajomy murarz, domyślił się, czyja to jest biżuteria i oddał ją przedwojennemu dozorcy posesji Kruka. Henryk postanowił zająć się swoimi kosztownościami. Wymagało to jednak wyjazdu do Poznania, co nie było łatwą sprawą. Dzięki znajomościom załatwił sobie zaproszenie firmy "Manthe" na konferencję handlową w Poznaniu. To wystarczyło, by Niemcy dali mu zezwolenie na wyjazd. W Poznaniu Henryk odwiedził rodzinę i odebrał od dozorcy biżuterię. Kilkoma przedmiotami obdarował dozorcę i murarza, resztę kazał dozorcy zamurować. Poza czterema brylantami, które zabrał ze sobą. Zaszedł też do Banku Miasta, gdzie pobrał za schowka, który wynajął jeszcze przed wojną kilkanaście zegarków i zbiór monet srebrnych i brązowych. Zostawił to u siostry. Z czterema brylantami, dobrze ukrytymi, ruszył w drogę powrotną do Warszawy. W Kutnie, na granicy z G.G., zrewidowano go. Znaleziono kopię kwitu z Banku

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry