FIRMA KRUKÓWnajmniej oceniła to młoda pani Kruk. Ona nie czuła na szczęście wstrętu do prac biurowo-buchalteryjnych. Szybko uporała się ze spisem inwentarza warsztatu, a potem z zestawieniem długów i wierzytelności. Bilans przeraził ją - Władysław okazał się być poważnie zadłużony. Poinformowała o tym męża.
Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2
Czas czytania: ok. 4 min.Ten zlekceważył tę złą wiadomość, pocieszając żonę, że jego dostawcy, którym tyle jest winien, to porządni ludzie i na pewno część długu mu podarują. Jego optymizm okazał się uzasadniony. Co prawda wierzyciele nie anulowali mu żadnego długu, ich porządność polegała na tym, że wzięli tyle, ile im się rzeczywiście należało. Dług był bowiem mniejszy niż wynikało to z bilansu pani Heleny. Władysław Kruk po prostu zgubił część kwitów, potwierdzających spłaty niektórych należności, więc Helena nie uwzględniła ich w bilansie. Dostawcy nie wykorzystali jednak bałaganu w buchalterii firmy. To byli rzeczywiście porządni ludzie. Władysław od tego wydarzenia bez oporów (a można podejrzewać, że nawet z wielką ulgą) oddał sprawy "papierkowe" firmy w ręce żony, która szybko wyprowadziła księgowość warsztatu na właściwy poziom. Na tym jednak nie poprzestała. Przesiadując w ciasnej izbie frontowej, gdzie załatwiała nielicznych klientów, obserwowała ruch uliczny. Nie było to jednak bezmyślne gapienie się na ludzką ciżbę i pojazdy, które przewalały się przed ich domem, zwłaszcza w dni targowe. Pani Kruk z coraz większą irytacją patrzyła na to, jak okoliczni chłopi, po sprzedaży na Starym Rynku płodów rolnych zachodzili do okolicznych sklepów, zostawiając w nich sporo dopiero co utargowanych marek. Handlowa dusza Heleny nie mogła tego ścierpieć. Zaczęła namawiać męża, by obok produkcji na zamówienie zaczął wytwarzać produkty na skład, czyli by - inaczej mówiąc - otworzył sklep. Dla swego pomysłu pani Kruk szybko znalazła sojuszników wśród znajomych księży, którzy zaczęli odwoływać się do patriotyzmu pana Władysława, namawiając go do stawienia czoła firmom niemieckim i żydowskim. Atak okazał się skuteczny i wkrótce przy ul. Wodnej powstał nowy sklep branży złotniczo-zegarmistrzowskiej. Najpierw Krukowie sprzedawali tylko własne wyroby, z czasem zaczęli handlować także produktami firm obcych. Obroty rosły, sklepik przy Wodnej zaczynał pękać w szwach. Jednocześnie na przełomie wieków handlowe centrum Poznania poczęło oddalać się od Wodnej, przenosząc się w okolice placu Wilhełmowskiego (dziś: pi. Wolności). W 1900 roku Władysław Kruk przeniósł firmę do lokalu w Hotelu Rzymskim przy ul. Wilhelmowskicj (dziś al. Marcinkowskiego). Lokal składał się z eleganckiego sklepu i dużego warsztatu. Było to posunięcie bardzo odważne. Przeprowadzka, urządzenie nowego lokalu i wyższa znacznie cena dzierżawy wymagały sporego wydatku finansowego. Jednocześnie firma Kruk znalazła się w bliskim sąsiedztwie silnych firm niemieckich i żydowskich (Rehfeld, Rosenthal, Baumann). Ryzyko było ogromne. Władysław liczy! na jedno - na polską klientelę. N owy sklep znajdował się vis-a-vis Hotelu Bazar, licznie odwiedzanego przez zamożne wielkopolskie ziemiaństwo. I ono nie zawiodło, chętnie kupując biżuterię i zegarki w sklepie polskiego kupca, zwłaszcza, że sklep ten z powodzeniem konkurował z innymi jakością oferowanych produktów i poziomem obsługi klientów.
L. Łuczako pozycji i prężności firmy świadczył w tych latach także fakt, że w 1903 roku wydała bogato ilustrowany katalog, zawierający ofertę firmy w zakresie sprzętu liturgicznego. Katalog ten trafił do każ ej parafii w zaborze pruskim, wysłano go też do kościołów w Galicji. o Początek wieku XX przyniósł Poznaniowi dalszy rozkwit gospodarczy. Centrum handlowe miasta zaczęło się rozrastać w kierunku zachodnim, ku terenom dworca kolejowego i wznoszonemu zamkowi cesarskiemu. Władysław Kruk nie został w tyle. W 1913 przeniósł się na ul. Berlinerstr. 4. (dziś 27 Grudnia), do jeszcze większego i bardziej nowoczesnego lokalu handlowego, połączonego z dużym warsztatem w podwórzu. Dwa ogromne okna wystawowe z pięknie skomponowaną ekspozycją przykuwały uwagę przechodniów. Lokal ten okazał się jednak pechowy dla Kruków. Krótko po jego objęciu, w nocy z niedzieli na poniedziałek dokonano włamania. Sklep został ogołocony z towaru, złoczyńcy zostawili tylko srebrne broszki i bransolety z wyrytym napisem: "Rok 1913". Widocznie byli przesądni. Złodziejom udało się też na zapleczu prawie do końca rozpruć kasę pancerną, pełną kosztowności. Coś musiało ich spłoszyć, gdyż nie dokończyli dzieła i do najcenniejszej biżuterii nie dobrali się. Straty były jednak i tak znaczne. Władysław początkowo się tym nie przejął, wszak był ubezpieczony od kradzieży. Firma ubezpieczeniowa okazała się jednak bezwzględna - z zimną krwią wykorzystała, fakt że Kruk nie zadbał o zmianę adresu na polisie ubezpieczeniowej i odmówiła wypłaty odszkodowania. Władysław wytoczył proces i go, niestety, przegrał. Sytuacja materialna firmy po tym ciosie bardzo się pogorszyła. A wydatki domowe rosły - w domu była już szóstka dzieci. Zdecydowano, że najstarsze dziecko, córka Kazimiera, przestanie chodzić do szkoły i zacznie pracować w sklepie. Pani Helena zaczęła zachodzić do miejskiego lombardu. W obliczu tego niespodziewanego nieszczęścia, wielu dostawców okazało firmie Kruk życzliwość i pomoc, udzielając jej długoterminowych kredytów. Krukom nie udało odrobić się strat, gdyż w następnym roku wybuchła wojna, która spowodowała stagnację w handlu i rzemiośle. Firma jakoś przebiedowała lata wojny. W 1918 roku również u Kruka pojawiły się symptomy nadchodzących ważkich dla Polaków zmian. Władysław uruchomił produkcję metalowych polskich orzełków, z których wiele trafiło w grudniu 1919 roku na czapki wielkopolskich powstańców. W 1919 roku społeczeństwo poznańskie zaczęło składać dary na fundusz odradzającego się państwa polskiego. Władysła Kruk podjął się honorowej funkcji taksatora ofiarowywanych na ten cel kosztowności. Tymczasem przedstawiciele młodszej generacji - synowie Mieczysław i Henryk - wstąpili w szeregi powstańców. Wielkopolska wróciła do Macierzy. Spowodowało to dla tego regionu pewne konsekwencje gospodarcze, dość znaczne w skutkach - zmienił się rynek dostawców i rynek zbytu. Wielu niemieckich i żydowskich właścicieli firm poznańskich wyjechało do Rzeszy, sprzedając swe firmy Polakom. Nabywali je gorączkowo młodzi rzemieślnicy, kupcy i przemysłowcy, część z nich trafiła w ręce osób, które nigdy z działalnością gospodarczą nie miały do czynienia.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1991 R.59 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.