Z PRZEBIEGU UROCZYSTEJ INAUGURACJI RADY MIEJSKIEJ (2 VI 1990 R.)

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1990.04/06 R.58 Nr2

Czas czytania: ok. 25 min.

.. .. W «A cA h "WZ», <<*. « A A r A A k S T '" " *' *-"

« '" -

.* 1

STUDIA I MATERIAŁY

FELICJA SZUSTER

DZIENNIK 1945 Część trzecia

17.4.45 Wyjechaliśmy w niedzielę rano (15.4). Nie jest to takie proste. Nie było aut, trzeba było korzystać z pociągu, a na kolei wciąż jeszcze panują te same stosunki. Jechaliśmy więc bydlęcymi wagonami z kilkugodzin - nym opóźnieniem. Trudka ze swoim Jasiem, kierownikiem wyprawy, śpiewaczka o semickim typie; starsza pianistka z synem barytonem, obydwoje fałszujący, i wielbiący sopranistkę młody podchorąży Tadek z Komendy Miasta oraz jego przyjaciel, tego rodzaju komik z bożej łaski, że byliśmy bladzi i wycieńczeni ze śmiechu. W pociągu przyplątał się jeszcze jakiś właściciel czternasto litrowego kanistra z wódką, który przez bakchanckie zapomnienie wysiadł też w Pobiedziskach, a powierzywszy nam swoją walizkę i kanister, stał się ofiarą nie tylko naszego rabunku, ale i bezlitosnych kpin. Towarzystwo było swobodne, dziko beztroskie, o najniezwyklejszych pomysłach, godzących w cichy porządek małego miasteczka. Po zjedzeniu dwu obiadów - u komendanta wojennego i w PPR (płatny), daliśmy jakiś występ, podczas którego aktorzy, jak i na szczęście publiczność, byli mocno pijani. Potem znów - poprzez komendanta do PPR, tańcząc, grając i pijąc kawę, wreszcie oparliśmy się w kościele, gdzie śpiewaczka wykonała na jakimś obcym ślubie Ave Maria, co uznaliśmy za wystarczający pretekst, aby odwiedzić parę młodą i zatrzymać się tam na całą noc. Były torty, kiełbasy, kury, tarte babki, był fortepian i saksofon, byli chłopi, inteligencja i wojsko rosyjskie. Tańczyłam wciąż, ze wszystkimi, najwięcej uwagi poświęcając młodemu podchorążemu i jego przyjacielowi, którzy zresztą musieli mnie ratować przed napaściami oficerów rosyjskich. Rano, z kurczami śmiechowymd żołądka, znów z kilkugodzinnym opóźnieniem, wróciliśmy do domu, niestety bez obiecanego prowiantu. Poniedziałek przespałam. Zebranie literatów nie odbyło się, gdyż Czesławowi Latawcowi zabierają szkołę i musi walczyć z nowymi kłopo

4 Kronika ffi. Poznania iii»

Felicja Szuster

tami. Dziś miał przyjść Tadeusz Kraszewski, nie przyszedł jednak, natomiast otrzymaliśmy telegram od Sława Kubalika, aby wstrzymać się z wydaniem następnego numeru "Zdrojów" do jego powrotu. Leci jeszcze do Krakowa i Łodzi. Dziś po południu odbyło się zebranie przedstawicieli prasy w Teatrze Polskim. Omawiało się sprawy Teatru, aktorów, budżetu, programu. Byli dwaj przedstawiciele "Głosu Wielkopolskiego": Teodor Smiełowski i Zygmunt Psarski, jedna miła, zadartonosa pani z "Polpressu" - Ewa Kudlińska-Narska, jeden z "Głosu Ludu" i jeden z "Wolności". Prócz tego Witold Powell - reprezentujący "Przekrój", a z ramienia Teatru - dyr.

Władysław Stoma, jego zastępca Stefan Drewicz i referentka literacka pani Wanda Karczewska. Drewicza uważam nadal za inteligentnego, zamkniętego w sobie człowieka, pani Karczewska robi wrażenie osoby skupionej i utalentowanej. Stoma jest mi niezwykle sympatyczny. Uprzejmy, poważny i elokwentny, jest chyba nie tylko zdolnym reżyserem czy aktorem, lecz i przemiłym człowiekiem. Wprowadza reżyserię kolektywną. U czynił ciekawą propozycję krytyce literackiej, aby oceniać tylko sztukę i zespół, ensemble, a nie poszczególnych aktorów. Krytyki szczegółowej miałyby się podjąć pisma artystyczno-fachowe, jak np. "Zdroje" czy "Odrodzenie". Uważam jego projekty - ten, jak i inne - za postępowe i dojrzałe.

18.4.45 I ta kampania wygrana! Kraszewski zgodził się na odłożenie wydania numeru do powrotu Kubalika. Złożył na nowo numer, który z Jankiem składaliśmy przed południem inaczej.

20.4.45 Z pięknym prof. Sewerynem Kruszczyńskim mówimy o poezji Słonimskiego i Tuwima. Pierwszym z nich zachwyca się, drugi przerasta jego zrozumienie słowa. Mówimy o poezji i o jej niższości w porównaniu z wiedzą, zwłaszcza z naukami dedukcyjnymi. Profesor opowiada o swoich badaniach, abstrakcjach, które zazębiają się o nasze życie, o tym, jak teatr idealnie te dwie rzeczy: abstrakcję i życie kojarzy, i o wielu innych sprawach ciekawych, nowych, pogłębionych i indywidualnie odczutych. Wieczorem - Jan Leszczyński przychodzi do nas z jakimś nowym, reformatorskim dramatem. Zaprasza nas na wódkę i dobre zakąski i tam, gdy po raz któryś grzmi nam o swoich walkach dziennikarskich i oratorskich, poczyna się u mnie wewnętrzny i z bohaterskim wysiłkiem hamowany proces śmiechu, który p. Leszczyński przyjmuje z godnością człowieka jeszcze dość trzeźwego.

21.4.45 Dziwna pogłoska, iż pismo nasze chcą zawiesić. Nie wierzę w nIą.

Sądzę, że raczej obejmie nas "Czytelnik", co jest w końcu obojętne. Podobno jest ktoś z ministerstwa w tej sprawie w Poznaniu.

22.4.45 Charlie Chaplin to nadzwyczajny tragik. Przez omyłkę uznano go za komika. "Ilekroć w czasie moich wykładów - opowiada prof. Kruszczyński, pocierając czoło lub skubiąc wargi - ilekroć zastanawiam się głębiej nad tym, o czym mówię ja i o czym mówią koledzy, przypomina mi się jedna ze scen filmu Światła wielkiego miasta. W pewnym momencie bohater, bezdomny, nocą znajduje się pod nowo wzniesionym pomnikiem. Pomijając już moment społeczny - brak domów noclegowych, a buduje się pomniki - bohater, Charlie po prostu ulokowuje się w ramionach tego posągu pod płachtą i tam zasypia. Nazajutrz ma nastąpić odsłonięcie, schodzi się publiczność i burmistrz wygłasza przemowę. I to jest najciekawsze, wspaniale przez Charlie Chaplina podpatrzone: ten burmistrz nie wypowiada żadnej treści, wiadomo już bowiem z góry, co się w takich wypadkach mówi, on musi tylko stanąć i coś wygłaszać. Z ust jego wychodzą same nieartykułowane dźwięki. I podobnie jest w szkole. Staję na katedrze i wygłaszam pewne dźwięki. Jednak treść tego? Dla mnie jest ona pełna wątpliwości". Prof. Kruszczyński jest piękny i ma ruchy nerwowe i zamyślone. Kubalik przysyła nowy, tym razem niemiły telegram. Literaci łódzcy niechętnie i z dużą rezerwą odnoszą się do naszego pisma. Przyczyn Sław nie wyjaśnia bliżej. Jedzie jeszcze do Krakowa po materiał. Nie wiadomo, kiedy wróci, a numer czeka. Dr Latawiec mówi już, iż to demonstracja. Większość ludzi uprawia interesy lub zdobywa wspaniałe posady.

Większość też jest wciąż pijana i rozbawiona. Jest to fatalne, wir, który wciąga wszystkich słabych i hamuje ruchy silnym.

23.4.45 Rano Powell przyniósł list Kubalika. Adresowany do Janka, więc w czasie, gdy Janek go czytał, przeglądałam wyjątki z nie wydanej jeszcze powieści Powella Zabawa Z Europą, którą dał mi do oceny. Powell jest już dojrzałym pisarzem o stylu nieco paradoksalnym, który nasuwa mi dalekie reminiscencje z Oskarem Wilde'em. Ma jednak wciąż jeszcze ten dziewiczy wstyd autora, gdy daje komuś swoje dzieło do czytania. Powiedział nawet coś przeciętnego, co się mówi wówczas, zastawiając się jakby lichym," chińskim parawanem: - Gdy pani zaśnie nad tym . . .

Jest zresztą w swojej powieści tylko dziennikarzem. Nie jest to epo

Felicja Szusterkowe dzieło o zwartej kompozycji i opanowanym stylu. Sądzę zresztą z urywków. Jest to wysoka klasa dziennikarstwa. J anek tymczasem przeczytał list. Był to długi elaborat, pełen rzeczy ciekawych. Więc najpierw "Zdroje" zawieszone. Po pewnym okresie obejmie je "Czytelnik", finansując, dając pomieszczenie redakcji, przyczyniając się do wyższego poziomu. O zmianach w łonie redakcji nie wspomina. Mówi dużo o surowej krytyce poziomu naszego pisma. Literaci, ministerstwo itd. zaczepiają nie tyle charakter, ideologię (wiceminister domaga się gadania o reformie rolnej), ile poziom. Naj surowiej ocenia się Feliksa Widy-Wirskiego, Mariana Weigta i - co ciekawsze - Latawca'. Tego ostatniego miesza się z błotem za jego artykuł o niedopuszczalnym Brzozowskim. Nam to na razie nie przeszkadza. Myślę tylko, że historia jest kpiarzem. Latawiec jest prawdopodobnie nieczęsto spotykanym ideowym wyznawcą obecnego systemu, zwalcza szlachetczyznę, wysuwa na pierwszy plan lud itp. Ponieważ jest jednak apodyktyczny i dla nas niewygodny, nikt nie rozważa niesprawiedliwości losu. Naszą pracą ma być chwilowo gromadzenie materiału. List Kubalika jest tak pisany, że trudno zrozumieć jego obecną orientację. Jak ciekawie mówi Jerzy Andrzejewski w jednym z marcowych numerów "Odrodzenia": "To przerażające, jak my wszyscy, myślę w tej chwili o intelektuali - stach, bywamy nieodpowiedzialni za własne słowa, z jaką łatwością dajemy się ponosić tanim efektom i jak gorzkie bzdury z tego wynikają. Teraz, kiedy wszystkim nam brak spokoju, ciszy i równowagi, gdy żyjemy wśród zagęszczenia zdarzeń, ta właściwa Polakom skłonność do nieodpowiedzialności i niecierpliwej łatwości wyłazi z nas jaskrawiej niż kiedykolwiek przedtem. Brak powagi, wewnętrznej dojrzałości. Albo na odwrót: namaszczenie, kapłaństwo, nieznośny koturn. Błazeństwo i celebracja. Bardzo niewielu ludzi usiłuje nie zataczać się od jednego do drugiego z tych przeciwieństw". Odwiedził nas, już później, Kazimierz Nowowiejski. Zapoznałam go z Jankiem. Nowowiejski mówi znów dużo o swoim mistrzu Wellsie, o literaturze d filozofii, o nowoczesnym humanizmie i pozytywizmie i o tym, że gdy się ludziom mówi rzeczy dobre, to wynosi się im dobro na pół drogi. Odkrywamy w sobie dużo podobieństw, np. stałe wyczuwanie przemijalności i ciągłe obcowanie z myślą o śmierci. Potem grał. Po południu Marian Romała przynosi gotowy projekt wywczasów na probostwie pod Krotoszynem. Przyjmujemy go z zapałem. A już dobrze wieczorem przychodzi rozsepleniony i rozplotkowany Teodor Smiełowski. Chce śpiewać Requiescat nad naszym pismem, lecz powstrzymuję gow tym przedwcześnie wypełnianym obowiązku chrześcijańskim. Opowiada nam wszystkie nowości z miasta, łącząc z prywatnymi intymnostkami poszczególnych znajomych.

24.4.45 N a nasze trzecie piętro winduje się dziś raz jeszcze inspektor szkolny na Poznań, w celu przypomnienia nam jutrzejszego zebrania dyrektorów gimnazjalnych i kierowników szkół powszechnych. Jest to p. Leonard Klóskowski, sądzę, iż mój egzaminator z matematyki na maturze. Żałuję więc, że nie urzędujemy na piątym piętrze.

25.4.45 Przyleciał Kubalik.

26.4.45 "Zdroje" trwają. Redakcję obejmuje Jarosław Iwaszkiewicz. Współpracę obiecują: Jan Parandowski, Maria Dąbrowska, Pola Gojawiezyńska, Irena Krzywicka, Benedykt Herz, Artur Sandauer itd., itd. Najlepsze nazwiska z tych, którzy nam pozostali. Nasz łatający dziurę program O drogę dla młodych mocno się chwieje. Poziom bardzo zyskuje. Kubalik opowiada tysiące wrażeń, przeżyć, szczegółów z życia literackiego Warszawy i Łodzi. Przywiózł Majakowskiego, Fika, tomiki Jastruna, Przybosia, Ważyka, Putramenta. Przegląda zebrany w tym czasie materiał, ostro krytykuje (z przyzwyczajenia), robi ruch, przewraca wszystko. Trudka odchodzi do firmy, która zapewnia jej aprowizację. Odwiedza nas Stanisław Strugarek przerażony plotkami o "Zdrojach", przychodzi prof.

Kruszczyński z jakimś młodzieńcem. Przekomarzamy się znów trochę, u potem mówi się o czymś innym. Następuje krótka wykład na temat utosunków ekonomiczno-politycznych w obecnej Europie.

27.4.45 Uciekła mi przepióreczka ... Żeromskiego. Krytykuję surowo, Janek nie zgadza się ze mną, podejrzewa mnie o płytkie traktowanie Żeromskiego. J ak to się nam często zdarza, spieramy się trochę wrogo, a trochę ustępliwie. Uderzam w splątaną akcję Przepióreczki, która burzy jej potrójną klasyczną jedność. Akcję, która rozłupuje się na zagadnienie psychologiczno-etyczne (samozaparcie się Przełęckiego), miłosne (trójkąt: Smugoń, jego żona i Przełęcki), społeczne (oświata nauczycieli ludowych, dajrowizna księżniczki). Czytam materiał od Krzywickiej, rozmawiam z Powellem. Na premierze masa znajomych. Dziennikarze serdeczniejsi od literatów, którzy najwyraźniej reprezentują zamkniętą kastę. Poznań jest mały, a kręgi znajomych zahaczają o coraz to inne środowiska.

Felicja Szuster

Kubalik nie tylko osiąga subwencję województwa, co więcej - udaje mu się wmówić Cezaremu Steinowi i Władysławowi Jakubowskiemu, iż najlepszym interesem dla Księgarni Sw. Wojciecha będzie objęcie wydawnictwa "Zdrojów". » Jestem zupełnie pod urokiem biznesmeńskiej genialności Kubalika.

Żelazna energia, tupet, subtelna wrażliwość na wszelką aktualność, chytrość dyplomacji, przerost ambicji, niezrażanie się żadną przeciwnością - oto kilka cech głównych, charakteryzujących tego ciekawego człowieka, który zresztą nie pali, nie pije i nie ma czasu stać się romantyczny.

28.4.45 Przyśniło się coś Kubalikowi odebrać mnie z Jankiem z domu i odprowadzić do redakcji. Znów spieramy się o Przepiórkę. Janek zdążył w nocy napchać Kubalika swymi argumentami i mam dwóch wrogów. Kubalika wkrótce naprowadzam na prostą drogę dnia dzisiejszego. Janek patrzy na Żeromskiego wciąż równo, jak na tego, który wyprzedził swoją epokę i torował drogę nowym ideałom. Robimy, Janek i ja, długą pielgrzymkę po materiał i subwencje. Prof.

Józef Kostrzewski, opalony jak robotnik rolny, chudy jak robotnik fabryczny, obiecuje nam cały szereg artykułów, wyprowadza nas za drzwi i już tam, na korytarzu, pyta: - To nie jest ważne, ale czy redakcja płaci honorarium? Mówię mu, ile najwięcej. Dziękuje za informację głosem obojętnym.

W Instytucie Zachodnim nie zastaliśmy prof. Zygmunta Wojciechowskiego, przyjmuje nas w zastępstwie dr Maria Kiełczewska. Obiecuje serwis naukowy, wyjątki z prac Wojciechowskiego itd. Wskazuje też na Romana Pollaka.

Znużeni, wstępujemy do "Artystycznej". Garderoba i lokal urządzone , z dużym smakiem. Seledyn i purpura. Sciany w dużej mierze wykładane drewnem, parapety okienne z marmuru. Wszędzie blade tulipany. Podaje się wytwornie. Nic nie razi smaku artystycznego. Dopiero cennik. Pijemy kawę, jemy ciastka, potem Janek wychyla kieliszek likieru, a ja za niego dojadam jajko z kawiorem. Płaci coś ponad 150 zł. Kubalik chce dziś dopiero "oblać" pierwszy numer. Nie stawiam się na miejscu zbiórki, przychodzą więc po mnie. Wódka jest w domu. Pije się. Janek przyjmuje to źle i zatacza się, Sław jest tak uprzejmy, iż mówi rzeczy, które podobne są już do komplementów Odchodzą, gdy mija już godzina policyjna. Pociąga mnie czysta nauka. Z drugiej jednak strony rodzą mi się nowe, blade jeszcze i anemiczne, lecz już życia spragnione pomysły. Jednak hamuję się. Widzę jeszcze swoją nieudolność. Rażą mnie też kryteria oceny jakiegoś utworu. Tak bardzo dalekie są od ścisłości matematycznej.

29.4.45 Przed domem spotykam Powella. Proponują mu objęcie jakiegoś nowego "Dziennika" w Łodzi. Nie chce jednak stąd wyjeżdżać i nie chce też płycdeć w dziennikarstwie. Kończy swoją powieść polityczną. - To bardzo rzadki gatunek - mówi. - Lechoń szedł też w tym kierunku. Ale jego wykończyli w Paryżu, więc nie ma się co obawiać konkurencji Lechonia. Bo tak, to istotnie jest literat z prawdziwego zdarzenia, bardzo zdolny. Powell pisze też rzecz naukową o źródłach literackich współczesności.

Jest trochę zmęczony gonieniem za pieniędzmi i czarnym handlem, jaki musi uprawiać. Wciąż jeszcze nie rozmawialiśmy o jego książce, której wycinek czytałam. Czeka na moje zdanie. Co tam ja, z moim zarodkiem talentu, a jego dojrzałość pracy!

30.4.45 Wiadomość z ministerstwa, iż przyznano nam 20 000 zł subwencji.

Sław poznaje Powella i chce go wciągnąć do naszej redakcji. Zdaje się, że Powell bardzo temu rad. Dla mnie - pierwsze wykłady. Z poetyki i stylistyki. Wykłada Zygmunt Szweykowski. Bardzo jasny i logiczny wykład. Podoba mi się. To zresztą mało. Jestem pełna entuzjazmu dla studiów, wchłaniam, co się da. Przeraża mnie mój ogrom niewiedzy. Wzięłam filozofię jako główny, a polonistykę jako poboczny przedmiot. Żywy wykład daje znacznie więcej niż podręczniki. Sław i Janek chcą też pójść mymi śladami, jako wolni słuchacze. Kruszczyński ma nam dawać logikę. Sław mnie wciąga. W ogóle zmienił się w stosunku do mnie. Dziś czekał wraz z Jankiem wytrwale całą godzinę przed seminarium na mnie. Gdy odprowadzili mnie do domu, czytałam im notatki z wykładu. Czytałam też dziś wiersze Tuwima (O Małgorzatce - doskonałe) oraz Tadka Jabłońskiego nowe wiersze wiosenne (Słowik, Maj, itd.). Również świetne. Ciekawam, co powie o nich Iwaszkiewicz,

2.5.45 W ulewnym deszczu wybrałam się do Collegium Marianum. Tych stron jeszcze nie widziałam po stoczonych walkach i znów przeżywałam uczucie grozy wobec zburzonych, rozwalonych i popalonych domów, zdeptanych cmentarzy o pozrywanych ogrodzeniach, drzew przełamanych pociskami jak drewienko na kolanie. Prof. Jana Sajdaka nie zastałam. Przyjęła mnie kasztelanowie, serdecznie rozpoznając, jak córkę. Od nich wzię» łam adres Sajdaka i poprzez Księgarnię Sw. Wojciecha, gdzie za przeszło 200 zł kupiłam małą poetykę Tomaszewskiego, oraz poprzez -seminarium polonistyczne, gdzie spisałam obowiązującą mnie lekturę, dobrnęłam do

Felicja Szustermieszkania prywatnego profesora, który przyjął mnIe wprost gorąco. Nie zdążyłam jeszcze wyjaśnić mej prośby, gdy już pisał zaświadczenie o przepracowaniu trzech dni na Uniwerystecie, które tylko od niego można wydostać. W zamian za to prosił o napisanie wspomnienia o zmarłych koleżankach. Pracy gromadzi się coraz więcej. Przybywa wykładów, przybywa znajomości. Studiują ze mną z ciekawszych osób: recytator Wojciech Maciejewski i poeta Smiełowski. Podczas wizyty u Sajdaka rozmawialiśmy i o "Zdrojach". On odnosi się do nich z dużym entuzjazmem, a do moich prac bardzo przychylnie. Byłam dziś w "Głosie Wielkopolskim" u Smiełowskiego. Jasio Brzeski przepraszał, że nie ma dla mnie czasu. Józek Pawłowski roześmiał się całą swoją szczerą gębą na mój widok. Tadeusz Pasikowski biegał tu i tam, mówiąc wciąż do mnie. Miło, zwłaszcza gdy nie trzeba tam siedzieć osiem godzin. - Po szóstej to mam czas - mówi Jasio Brzeski. - Moglibyśmy się zobaczyć . . . - To wygląda na randkę .. .

- Wygląda? - śmieje się dobrodusznie Jasio. - To jest randka.

Jest wciąż taki szczery, taki prosty, zupełnie niedemagogiczny, inteligentny i oryginalny. Niestety, nie mogę się z nim zobaczyć. Nie ma sensu się kompromitować (myślę o jego żonie) bez jakiegoś wyższego lub choćby wyraźnego celu. Lubić mogę go i tak: od chwili do chwili. Z Pasikowskim postanawiamy w wolnej chwili porozmawiać. Kiedyż u nas będzie chwila od czegoś tam wolna? Wszystkie są pełne. Pracy, myśli, proj ektów.. . Przy drzwiach Oktawiana Misiurewicza zatrzymuję się. Miał mi coś opowiedzieć o swoich ostatnich wewnętrznych przemianach . . . Odkładam to na inny raz. Spotykam jeszcze Starybrata. Wszędzie znany, lubiany, zamienia kilka słów ze mną. Rzuca żartem to, o co kiedyś posądzał go Janek: Nie mogę z tobą więcej rozmawiać, bo boję się. Jestem zakochany.

- I boisz się czyichś tam scen zazdrości, że ze mną pogadasz? - Nie! Ja jestem w tobie zakochany.

, Smiejemy się. Ale niemniej myślę, że jest jakiś powód, dla którego on czasem jakby mnie unikał. Jasio Brzeski zapytał, czy będę na jutrzejszej trzeciomajowej akademii. - Takie nudy akademiowe - skrzywiłam się.

- No, tak, tak - Jasio wciąż tylko uśmiecha SIę do mnIe. Mogę chyba mówić, co chcę. A teraz czytam w gazecie, że Jasio tam jutro wygłasza przemówienie, W Teatrze Wielkim. Ot, myślę: Jasio a Kubalik.

W nocy zaczyna się kanonada z dział, karabinów. Czerwone, zielone i białe kule przecinają niebo. Jest od nich chwilami zupełnie jasno. Rakiety świszczą przeciągle. Część domowników ucieka do schronu, na wszelki wypadek. Do bramy dobijają się żołnierze: Pijcie wódkę! Berlin padł!

3.5.45 W mieście uroczystości - wyjazd wielu naszych obywateli do Szczecina. Kraszewski też pojechał jako reprezentant dziennikarstwa. W redakcji dziś zabawa, nie biorę w niej udziału-.

4.5.45 Rano poszłam do Collegium Marianum na wykład prof. Adama Wiegnera. Ponieważ zgłosił się tylko jeden uczeń, musiano przełożyć wykład na poniedziałek. Spotkałam się jednak z rektorem Sajdakiem, którego serdeczność po prostu mnie unosi. Był zawsze dla młodzieży wyrozumiały" ale mnie słodzi, jak ziemniaczane placki cukrem. Robi mi reklamę, gdzie mcżna, nawiasem wspomina, że byłam jego uczennicą, a przytacza fakty, które świadczą nie tylko o jego dobrej pamięci, ale i ogromnej życzliwości. Np. dziś w sekretariacie, gdzie na ogół traktuje się uczniów gorzej niż ich podania, począł opowiadać, iż znałam gramatykę łacińską nieraz lepiej od niego (kompletna niemożliwość, byłam tylko jego prymuską), że piszę piękne rzeczy, obecnie o przyjmowaniu na Uniwersytet (fantazja!) itd. Sekretarka poczęła się do mnie uśmiechać, zamiast, jak normalnie ziewać. Również i inni profesorowie uśmiechnięci, życzliwi. Tylko Pollak udaje, że mnie nie widzi. Psioczę więc na niego głośno. Sądziłam, że poloniści nie mogą być tak stetryczali. Na polonistyce - żeńska pensja. Trzech panów tylko - i to właśnie moi jedyni znajomi. Trzymam więc z nimi. Tym bardziej, iż wydaje mi się, że są najbardziej wartościowym materiałem. Są to: Smiełowski, Pranciszek Penikowski - chyba jeden z najlepszych młodych poetów i Maciejewski - recytator. Z pań nie znam żadnej. Są niektóre bardzo młode, inne już siwiejące. Wszystkie mówią strasznie dużo i zachowują się pobabsku. Przypomniało mi się jedno z przykazań Buddy, że gadulstwo jest grzechem, i prawodawstwo chińskie, które pozwala na rozwód z gadatliwą żoną. Dowiedziałam się o tym zresztą od profesora romanistyki Zygmunta Opatowicza.

Spotkaliśmy się na pustym korytarzu Collegium Marianum. Spacerowaliśmy razem, czekając: on na słuchaczy, ja na profesora. Poznaliśmy się i obgadaliśmy całą masę spraw. Zasadniczo mówił tylko on. Trochę o sobie, wplatając łacinę, francuski, angielski i niemiecki. Zaczął od tego, że teraz pracuje przy umywalni, siedząc na łóżku. Tyle mu zostało. Ograbili go Niemcy, Rosjanie, resztę wzięli swoi...

Felicja Szuster

Jesteśmy jako ptakowie niebiescy wolni śmieje się profesor.

Rozwija przede mną historię w ciekawym, paradoksalnym ujęciu. Naród polski północny o temperamencie południowym, wschodni - o kulturze zachodniej, z warcholstwem wewnętrznym, skłóceniem. Z jednej strqny Niemcy - naród koczowniczy, który co parę lat musi się bić i wędrować, o wybornym instynkcie stadnym (gdy Fiihrer gwizdnie, to już się wszyscy stawiają), z drugiej Rosja, która znów dzięki swemu ateizmowi nie zna uczucia lęku przed śmiercią (jeszcze jeden paradoks Europejczyka - wierzy w życie pozagrobowe, a równocześnie lęka się śmierci. , Smierć nie jest groźna, groźny jest tylko lęk przed śmiercią).

Profesor wysuwa pewną teorię, która ma wyjaśnić, czemu Niemcy są takie a nie inne (okrucieństwo, wojna totalna - wycięcie legionów Warusa, brak kultury, zniekształcenie filozofii, pyskowanie - Joseph Goebbels itd.) Otóż istotną kulturą - kulturą człowieka, a nie ulicy, parków, śmietników - jest kultura grecka. Rzym połknął Grecję i kulturę jej roznosił po całym świecie. Jedynie Niemcy nie dostały tej szczepionki. Dlaczego nie pobito tego "furor teutonicus" po zadaniu klęski Attyli, jest do dziś dnia sprawą nie wyjaśnioną [...] Wspomina jeszcze lata spędzone za granicą, wrażenia tam zbierane, nieznośną maskę bezwrażliwości Japończyków, przyjaźń z Chińczykami, towarzystwa francuskie i angielskie. Z żalem go opuszczam. Kubalik informuje mnie, iż stoimy przed bankructwem. Janek jest w Łodzi. Iwaszkiewicz telegrafował, iż będzie w połowie przyszłego tygodnia. Pierwszy wykład prof. R. Pollaka. Celbruje go w zupełnej ciszy z pewnego rodzaju złośliwym nabożeństwem. Mówi o geniuszu Mickiewicza, a obawiam się, że geniusz u niego musi odleżeć się kilkadziesiąt lat, zanim go uzna. Krytykuje nas surowo, żąda indywidualności poglądów, kultu dla literatury. Mówi o pamiętnikach, jako o najłatwiejszym gatunku literackim, który jest tym cenniejszy, im bardziej subiektywny. Wpływa bardzo ochładzająco na wszystkich młodych, na kolanie płodzących literatów. Ariosto pisał piętnaście lat Orla n da, a Tasso całe życie Jerozolimę i jeszcze mieli wątpliwości co do doskonałości tych dzieł - oto jego przykłady. Jestem ciekawa jego egzaminów. Po wykładzie stanęliśmy pod jakąś latarnią i Smiełowski, płonąc wzruszeniem jak znicz przed ołtarzem, powiedział nam nowinę - zjechał Wojciech Bąk i zostawił mu cztery nowe wiersze. Trzeba je było gdzieś przeczytać. Nasze dobrane grono: Maciejewski, Smiełowski, Fenikowski i ja, uradziliśmy zajazd na Kazimierza Nowowiejskiego. Maciejewski, brat znanego kompozytora muzyki współczesnej, znalazł od razu nić porozumienia z gospodarzem, fortepian się ożywił. Najpierw utwory ojca, ;potem Chopina, potem rosyjskie (Miłość do trzech pomarańczY). Kazio

Dziennik 1945 r.

gra cudownie, ma technikę, myśl i uczucie. Rozumiemy się tak dobrze! Jemu gra się przy mnie lepiej, a ja przy nim głębiej pojmuję muzykę.

Na zakończenie czytaliśmy Bąka.

5.5.45 Pismo się rozpada. Ola, druga sekretarka, wyjechała do Szczecina.

Ja odsuwam się. Pozostali tylko Sław, Janek, Trudka Kurlandt. Może po zmianie kierownictwa redakcji wszystko wróci do normy. Kubalik jednak nie może tego prowadzić. Wolno mu najwyżej zająć się stroną techniczną, ale i od tego jest dużo lepszy Romała. Czekam niecierpliwie na Iwaszkiewicza.

7.5.45 Koniec wojny z Niemcami! Kolorowe punkciki gonią się po niebie. Chwilami myślę, że to spadają , gwiazdy. Swiat jest raz zielony, raz czerwony, raz żółty. I znów głucho odbijają się strzały po ulicach. Już niegroźne. Chce nam się cieszyć, radować. Czy to jednak koniec wojny?

8.5.45 Rozmawiałam z Kubalikiem, że chcę ich opuścić. Przedstawiłam to jako rzecz zrozumiałą samo przez się. Udawał zdziwionego. Była mi ta cała historia bardzo niemiła. W ogóle wszelkie doświadczenia związane z życiem literackim, traktowanym zawodowo, były raczej nieprzyjemne. Sądzę, że podobnie przedstawiałoby mi się życie na scenie, za kulisami.

Odsłanianie pewnych motywów genetycznych sztuki może wywołać rozczarowanie do niej. Przejściowe, lecz istotne. Sztuka pozostaje sferą idealną, piękną, kapłani jej są czarownikami murzyńskimi oszukującymi - lud. Ci, którzy obierają inną drogę, mają niepokonalne trudności.

Kupiłam "Rzeczpospolitą", która daje recenzję o "Zdrojach", cytuje wiersz Kubalika i nazywa go grafomanią. W "Odrodzeniu" jest podobno też surowa krytyka, mowa tam również o naszym wspólnym z Szulcem artykule. Uciekam od tego wszystkiego na wykłady, które są żywą przyjemnością. Są bardziej realne od reszty wydarzeń. Dają wiedzę. Wieczorem zanoszę dr Dziembowskiej tomiki Ważyka, Jastruna i Putramenta dla oceny dzisiejszej twórczości. - Zawiniłam wobec ciebie - mówi pani Anna. - Powinnam była zaprosić cię na nasz obchód trzeciomajowy. Miałam referat. Ponieważ były jednak nowe recytatorki, nowy chór itd., nie wiedziałam, jak to wszystko wypadnie. Po obchodzie jednak mówiłam do pani przełożonej, że ty powinnaś była być.

Felicja Szus t er

9.5.45 Logika. Jestem jedyną kobietą. Profesor mówi WCląZ: "panowie".

Jest nas zresztą niewielu. Logika niezmiernie ciekawa, skondensowana, o konstrukcji twardej a kunsztownej. Przypomina mi matematykę. Ma te same walory jasności i odrzucania wszelkich dowolności i fantazji. Prof. Wiegner zdaje się traci swoje niedowierzanie w stosunku do mnie.

Po południu, w czasie uczty na balkonie, przywędrował sierż. Friedman. Rozmawiamy krótko. Następują dalsze zwierzenia o tym, że pracuje w służbie śledczej i zajmuje stanowisko majora, o czym wiem od dawna. A potem znów wymuszenie słowa honoru i informacja o jego ciemnej przeszłości w Polsce. Od roku 1936 aż do wybuchu wojny przebywał w więzieniu. Aresztowany w czasie tajnej pracy komunistycznej [...] J ak w retorcie czasu dziwnie filtrują się pojęcia, nasze nastawienia psychiczne! Odpada ich coraz więcej. Fałszywe wyobrażenia, źle lokowane sympatie, błędne podideały. Coraz jaśniej i rozumniej widzimy świat, wyłuskany z łupin subiektywizmu, łatwostrawności umysłowej czy emocjonalnej, krańcowości dalekiej od syntezy. Jakże jednak wciąż jeszcze dalecy jesteśmy od prawdy? v

10.5.45 Był u mnie Janek przypomnieć o "Czwartku" Bąka. Powiedział, że będzie na nim Iwaszkiewicz, który chce mnie poznać. Na "Czwartek" nie zdążyłam, przekładając ponad niego rozmowę z kilkoma młodymi chłopakami na temat, jakie studia są bardziej wartościowe - wuesha czy politechnika? W domu ogromna niespodzianka. Wprost jakby przeniesienie w dawny, dobry świat - Leon wrócił ze Stutthofu. Ogolony, z krótką, bandycką szczeciną na głowie, opuchnięty głodowo, kaszle i poci się przy najmniejszym wysiłku. Ze 120 tys. więźniów 30 tys. odbywało marsz w głąb Niemiec, reszta wyginęła. Co trzeci dzień dawano im kawałek chleba, raz dziennie kawę, żadnych zup więziennych. Z trzydziestotysięcznej grupy Leona, ledwie włóczącej nogami i marznącej na postojach, Rosjanie odbili już tylko 900 ludzi. Po czterech dniach wolności Leon zachorował na zapalenie płuc i tyfus brzuszny. Raz jeden próbował w czasie marszu uciec. Gdy kończono postój w kościele, ukrył się na strychu wśród desek, a jeden z jego towarzyszy na dzwonnicy. Niemcy przeprowadzili jednak dokładną rewizję z psami i te naprowadziły ich na ślad. Towarzysza z dzwonnicy zestrzelili, a jego ciało zwaliło się na dół. Leona wyciągnięto spod desek i ustawiono pod ścianą. Ryknął z przerażeniem: - Nicht schiessen!

I wówczas oprawca opuścił karabin i zamierzył się kolbą. Uderzenie zsunęło się po głowie na ramię. Leon ogłuszony padł na ziemię. Niemiec podniósł go bagnetem (ma blizny między żebrami, rany ropiały długo) i wyrzucił na dwór, gdzie dopiero zimne powietrze go orzeźwiło. To tylko mały wyjątek z jego historii.

11.5.45 Zrywam z redakcją. Kubalik stał SIę już dla mnIe zupełnie nIestrawny. Brak mi też czasu.

12.5.45 Wojna skończona, nadal trwa jednak zaciemnienie miasta, a wojsko nIe wraca do domów.

14.5.45 Podobno "Odrodzenie" znów użyło sobie na "Zdrojach", a raczej na artykule J anka i moim. Dobrze, że mają tyle do powiedzenia. Wszędzie mówi się o "Zdrojach". Jest reklama. Dr Wacław Kubacki rozmawia ze mną przed i po wykładzie. Prof. Szweykowski nie przychodzi na salę, sądząc, że trwa jeszcze wykład, a tymczasem my sobie gadamy. Kubacki ma tak ogromną i rozległą wiedzę, że czuję się przydeptana i wciśnięta w proch. Wygląda jednak na to, że lubi rozmowę ze mną, wie, gdzie odbywam spacer i proponuje prywatny klub literacki. Jestem oczarowana jego zdolnościami, inteligencją i bezpośredniością. Po skończeniu poetyki z prof. Szweykowskim, co jest wciąż dla mnie budową piękna matematycznie zamkniętego w system o jasności i prostocie rzeczy wielkich, odwiedzamy Kazia Nowowiejskiego, który daje nam koncert muzyki impresjonistycznej. Jest nas zwarte koło: Fenikowski, Śmiełowski, Maciejewski, Tadeusz Multański i ja. Wszyscy piszą, jedni lepiej, drudzy gorzej. N a polonistyce tworzymy kapliczkę. Fenikowski jest cichy i dobry, ma dużo wiadomości, a mało błyskotliwości. Śmiełowski jest dziennikarski, zresztą inteligentny i swobodny. Maciejewski wykształcony muzycznie i recytatorsko. Multański ma wszystkie zeszyty zatłuszczone masłem i pisze dużo, jak po maśle. Podobno niektórzy drukowali jego rzeczy. Wygląda na proletariusza, lecz oburza się na obecny system rządów.

15.5.45 'Mam nowe zainteresowanie. Jest nIm dr Kubacki.

Dziś pierwszy wykład ze starocerkiewnego. Pytam tak dużo i tak kpiąco, że śmiejemy się wszyscy. N awet wykładowca parska raz po raz śmiechem.

Felicja Szuster

A niech kto mówi, co chce, ale krytyka przyjemna nie jest. Weseliłam się nad nią w ostatnim numerze "Odrodzenia" całkiem szczerze, ale nie zachęca mnie do pisania, do podjęcia walki. Byłam zwyczajna tak łatwo dochodzić do dobrych wyników.

16.5.45 Dziś przed kinem czekał na Janka i na mnie Iwaszkiewicz. Wygląda trochę na marynarza. O grubych nogach, wielkim ciele, w czapce zsuniętej na tył głowy i z papierosem w zębach. Oczy ma małe, jakby sprytne, lecz to tylko pierwsze wrażenie. Potem wyziera z nich bezwzględna szczerość, prostota, tolerancja wobec wszystkich i wszystkiego. - Kocham ludzi. To cała prawda o mnie - mówi po którymś kieliszku, zresztą trzeźwy, taktowny, kulturalny, ogromnie bezpośredni i dowcipny. Rozumie złośliwości i odpiera je z uśmiechem. Czasem tylko, zbliżając się mocno do Janka, mówi: - Ot, to szelma dziewczyna! Ale ma mądre czoło, jeszcze nam ciekawe rzeczy przyniesie. - Ona jest cała mądra - protestuje Janek. Jest już różowy od alkoholu, mówi więcej niż zwykle i choć odpycha zaloty Iwaszkiewicza, jednak go trochę kokietuje. - Mało z moich bogatych przeżyć odzwierciedla się w twórczości. To się nie podobało publiczności i ja raczej uciekam od przeżyć własnych. Piętno jednak wyciskają na wszystkim. Twórca musi mieć dużo i różnych przeżyć - mówi Iwaszkiewicz, jednym haustem wychylając zieloną wódkę. Padają setki dowcipów na temat Kubalika. Niemniej Iwaszkiewicz przybiera zupełnie solidarne stanowisko wobec obecnych jego trudności finansowych. Żartujemy też i o ostatnim "Odrodzeniu", a ja proponuję posłać panu Kazimierzowi Brandysowi (nasz krytyk) fotografię Janka i moją z podpisem: "Nierozłączni" (p. Brandys wyraził się, iż należałoby tę parę rozłączyć). Ostatnim kieliszkiem miętówki pijemy "bruderszaft". - Jarosław jestem - mówi i cmoka dwa razy powietrze.

Wreszcie płacą wieloma setkami i wychodzimy.

- Życie to jest długi fioletowy most - rzuca jeszcze Jarosław sentencję i na moją prośbę wytłumaczenia tego, wzrusza ramionami. Bierze pod rękę Janka. Nie konkuruję. Powiedział przecież przed chwilą, że kobiet nie widzi, a do J anka szepce serdecznie, jakoś inaczej: - Janku, Janku, ja ciebie bardzo lubię.

17.5.45 · Jarosław powiedział wczoraj do mnie: - To pierwsze godziny, które spędziłem tak mile w Poznaniu.

Z niepokojem myślałam o zobaczeniu go dzisiaj. Jak to wypadnie, gdy mu np. publicznie powiem "ty" i czy w gronie tych wielkich literatów, otaczających go, dostrzeże mnie jeszcze? Pollak celebrował swój wykład dostojnie i nudnie, że msze niedzielne niczym. Zresztą dwie godziny, a więc gorzej niż suma. Spóźniłam się na "Czwartek" . Już Latawiec stał na katedrze i mówił okropne rzeczy o Iwaszkiewiczu, o jego zbliżaniu się do katolicyzmu i tym podobnych odkryciach, które Jarosław słyszał po raz pierwszy. Gdy weszłam z gronem kolegów i z lekkim szmerem, Jarosław odwrócił głowę i kiwnął mi serdecznie. Tuż po Latawcu wystąpił Kubalik. Przedtem jednak jeszcze J anek oficjalnie przeprowadził mnie do pierwszego rzędu, co wiązało się z pewnymi powitaniami i przesunięciami, a Kubalik i sala oczekiwali w milczeniu. Przemówienie Kubalika było pewnego rodzaju rehabilitacją po prelekcji Latawca, a Jarosław, jak mi się zwierzył potem: "cierpiał mniej". Kubalik zapewniał "pod słowem honoru", że poezje Iwaszkiewicza są piękne, co Jarosław wykorzystał jeszcze tego samego WIeczora, opowiadając nam o pewnej rewiowej piosence i zapewniając: - Słowo honoru wam daję, że jest ładna.

Po Kubaliku pani Jolanta Skubniewska recytowała wiersze i prozę (nowela Ikar, wiersze z Wenecji, Do mojej żony, Zmartwychwstanie) Iwaszkiewicza, a potem nastąpiła przerwa. W czasie tej pauzy spotkałam wielu znajomych, a także koleżanki szkolne, jakieś mi obce, bez echa wspomnień, serdeczne bardzo, ale chyba dlatego, że - jak mówiły - "jestem na talerzu". Była i Trudka, czym się bardzo ucieszyłam.

Potem Jarosław sam odczytał fragment nie dokończonej jeszcze powieści i dwa wiersze powstałe już w Poznaniu (Na glicynie w parku Wilsona i Na urodziny wnuka). Po "Czwartku" zaproszenie do Kubalika. Idą tam oprócz Jarosława (który dostał od nas piękny bukiet kwiatów i mnie przypadło w udziale go nieść), oprócz Janka, który w pierwszej parze ze mną prowadzi pochód, i oprócz Sława Kubalika niezwykle dla mnie serdecznego, Żytomirscy (on - Eugeniusz oprócz wierszy, komponuje i piosenki, ona - Maria Laskowska, śpiewaczka), Strugarkowie (trochę zaściankowo w sobie zakochani), Stefan Sojecki, Antoni Kawczyński, Powell, Bąk (poznaję go wreszcie, robi na mnie wrażenie miłego, skromnego i poważnego), Latawiec, Alicja Iwańska ze swą nieodłączną przyjaciółką, Romała, Skubniewska i jeszcze niektórzy. Jarosław zajmuje się tymi i tamtymi, brak mi jego ciętego humoru i bezpośredniego zwracania się do mnie. Raz tylko, na schodach, prosi, abym podała mu rękę i całuje ją, dziękując za kwiaty, potem już nie rozmawiamy ze sobą. Tylko Alicja Iwańska, jakaś jego krewna, z którą dzisiaj chodził po czarnej giełdzie, podchodzi do mnie i mówi bardzo serdecznie: - Czy panna Szuster? Zapoznajmy się. Właściwie znamy się już,

Felicja Szusterlecz raczej bezosobowo, z redakcji. Jarosław mówił mi tak dużo o pani - rzuca jeszcze Alicja i potem ktoś inny przerywa naszą rozmowę.

Cóż to mówił pan Jarosław , który gotów jest za dwa tygodnie nie poznać mnie więcej? Literat, sława i w dodatku kochający wszystkich ludzi. Jutro przygotowuje się burzliwe zebranie literatów. Wybór nowego zarządu itd. Jarosław będzie tam też.

21.5.45 W "Zdrojach", od chwili przekształcenia ich w "Życie Literackie", J anek stracił posadę.

Oddałam Iwaszkiewiczowi Poezją prozą. Nie wiedziałam, że pisał już tak samo i pod tym samym tytułem Turgieniew. Myślałam, że tworzę nowość. Zmienię tytuł na Przemijanie. Wręczyłam Jarosławowi też odpowiedź na krytykę Brandysa z "Odrodzenia". Uznał ją za bardzo dobrą, ale boi się drukować bez porozumienia z kolegium redakcyjnym. Ciekawam, czy mi pozwolą.

22.5.45 Oglądałam z Jankiem Damy i huzary. Wypadły znacznIe lepiej od Przepióreczki. Są zdecydowaną komedią i wiadomo było, że należy się śmiać. Jarosław już wyjechał. Zostawił mi dobre wspomnienia. Kolosalnych przeżyć nie dał. Pozostaję przy określeniu, że to wysoce kulturalny, a moim zdaniem jeszcze i mądry człowiek. Janek chodzi do Studium Dramatycznego.

W teatrze był Jasio Brzeski. Poznałam go z moim bratem, mówiło się coś o podobieństwach rodzinnych. Pani Krajewska twierdziła, iż jeśli mój dziadek był cholerykiem, to go przypominam temperamentem. Śmiałam się z tego. - Ależ ja tak spokojnie wyglądam, prawda panIe Jasiu? mówię mu oficjalnie "pan". - Pani jest dla mnIe zawsze za łagodna. Chciałbym panIą widzieć w pasJI. J anek milknie ze złości, że Jasio w przerwach dołącza do nas. Jest po sztubacku zazdrosny i Jarosław miał rację, przypisując Jankowi przyczynę naszego rzadkiego widywania się. Pod moją nieobecność pytał o mnie w domu prof. Kruszczyński. Odniosłam mu więc dziś książkę. Nie wspomniał już jednak o dniu wczorajszym. Przez trzy godziny rozmawaliśmy o ekonomice. Uważam go za jednego z najciekawszych ludzi. Dąży do syntezy jasną, prostą metodą, którą operuje z cudownym kunsztem.

28.5.45 Dr Kubacki godzi się objąć protektorat nad gronem młodych oryginalnych twórców z grupy polonistów. Wydaje mi się, że będzie to mielenie słów, nie mam już zaufania do młodzieży, obserwując jej rzutkość, dążenie do kariery, brak pogłębienia. Smiełowski najwyraźniej występuje jako mój rywal o pierwszeństwo w nauce i działalności literackiej. Zuchwałością wystąpień przypomina Kubalika.

Na wykładzie o starożytnych tekstach mowa o koptyjskiej i syryjskiej redakcji Pisma oraz o oryginale greckim, gdzie Najświętszą Marię Pannę nazywa się nie dziewicą a niewiastą, św. Józefa nie oblubieńcem a mężem. Uderza to w dogmat o niepokalanym poczęciu, który traci wszelkie podstawy [...]

29.5.45 Odsuwam się od moich kolegów na polonistyce - jest to nieco przykre, ale tylko w ten sposób mogę wykorzystać czas, przeprowadzić selekcję znajomości i zachować swoją indywidualność. Mam wielu wrogów. Stwarzam ich sobie chętnie sama. W ten sposób nie zabierają mi czasu i nie popełniam omyłek w przyjaźni. Całe obecne pokolenie jest starcze, zmęczone, oskorupiałe, wyzbyte idei. Owczy pęd i łaszenie się do utartych wielkości. Żadnej walki. Pokój, który już Luter nazywał przeklętym i zgubnym. Tam, gdzie mogliby wnosić szacunek dla rzeczy ustalonych, korzystać z wiedzy kilku cennych ludzi nauki, tam zachowują się jak w szkółce, gdzie można nauczyciela okpić lub ucieszyć zdanym egzaminem. Jako typ bardzo dodatni zarysowuje się przede mną Kazik Bogdański. Skoncentrowany wewnętrznie, samouświadomiony, przepojony ideałem w sferze myślenia, konkretyzuje go realnie w granicach możliwego czynu.

30.5.45 , Dziś pierwsze zebranie. Jest to coś w rodzaju "Srody Literackiej" czy "Salonu Multańskiego". Byli dr Kubacki, Bogdan Zakrzewski, Smiełowski, Maciejewski, Fenikowski; gospodarzyli Multański i jakiś jego nieco niezgrabny szwagier. Omawialiśmy tomiki poezji współczesnej Ważyka, Jerzego Putramenta, Mieczysława Jastruna i Juliana Przybosia. Za najlepsze, najbardziej zrozumiałe, choć jeszcze dość surowe uznano Putramenta; Przyboś - niezrozumiały, Jastrun - upiorny. Zwierzęcy strach, przebijający przez cały zbiorek, czyni jego książkę nieetyczną. Ważyk - słaby, czasem myśl nieumiejętnie wykorzystana. Z oryginalnej twórczości czytaliśmy dobre wiersze: Zakrzewskiego Staw w Grabowie, Smiełowskiego Płomienna modlitwa i dwa słabsze nieco Fenikowskiego. Dr Kubacki wnosi tyle wiadomości i oczytania, iż tracę coraz bardziej

5 Kronika fi. Poznania 2fX)

Felicja Szuster

ochotę do otwierania ust. Brak mi wiedzy literackiej. Trzeba tyle usłyszeć, przeczytać i przemyśleć. Dyskusja daje ogromnie dużo jeśli chodzi o wykrycie swych braków i prędkie usunięcie ich, choćby częściowo.

5.6.45 Dostałam zaproszenie na czarną kawę z ministrem kultury i sztuki Edmundem Zalewskim. Nie poszłam. Wolałam wykład Szweykowskiego.

Skorzystałam też zapewne znacznie więcej na tym wykładzie. Szweykowski podpisał mi poświadczenie do Biblioteki Uniwersyteckiej, które upoważnia mnie do korzystania z niej, choć jest to zastrzeżone na razie tylko dla osób ze stopniem naukowym. Jestem mu ogromnie wdzięczna za ten wyjątek. Obiecał też przyjść w środę do "Salonu Multańskiego". Koledzy żartują, że złamałam pióro. Nic nie piszę. Nawet nie umiem.

6.6.45 "Sroda Literacka" w salonie pana Multańskiego. Są nowi ludzie: pani Zofia Dajkowska, pan Jerzy Klinger oraz jakiś jego sekundant. Czytamy wiersze religijne Smiełowskiego, Zakrzewskiego, Dajkowskiej, Penikowskiego. Dyskusję sprowadza od razu pan Klinger na manowce. Wygłasza sąd, iż tylko pewni ludzie mają przeżycia mistyczne i tym wolno pisać o Bogu, inni nie posiadają taktu, objawiają snobizm religijny zamiast dążyć do pojęcia Boga. Do takich należą Kasprowicz, Rilke, Bąk. Ulegają modzie pisania wierszy religijnych, niezależnie od tego, co przeżywają. Na moje pytanie, jakie są kryteria, które pozwalają nam ocenić, czy pewien autor ma przeżycia religijne istotnie szczere, pan Klinger odpowiedział, iż jest to pewnego rodzaju wyczuciem, jak np. wyczucie dobrego tonu w towarzystwie. Wobec tego i jeszcze dlatego, iż pan Klinger zdawał się sam jeden posiadać to wyczucie, wycofałam się z dyskusji. Gdy jednak padły jeszcze inne sądy pana Klingera, opierające się na filozofii nihilizmu, zerwał się dr Kubacki z krzesła i potoczyście a rozsądnie załatwił się z Klingerem. Ten ostatni przyjął to jako osobiste zdegradowanie go do idioty, który niczego nie czytał, i nazwał wobec tego dra Kubackiego człowiekiem, który właśnie nie posiada wyczucia dobrego tonu. Przyznać trzeba, iż pan Klinger nie wiedział, z kim dyskutował. Prof. Szweykowski był zmuszony wyjść z roli słuchacza, wykorzystać przewagę, jaką cieszy się wśród nas i sprowadzić wszystko na właściwe tory. Było już jednak późno. Czas na rozejście się. Gdy wyszliśmy, po prostu parowało z nas. Nie żegnaliśmy się z towarzystwem. Odprowadziliśmy kawałek prof. Szweykowskiego, a potem doktor i ja skręciliśmy w naszą stronę. Kubacki był wzburzony, historia wymagała załatania. Sprowadzałam go naumyślnie na przykry temat, aby nie do

szło do utrwalenia kompleksu. Sądzę, że wyładował się trochę. Nie mówiliśmy też w ogóle o sprawach prywatnych. Wspomniał tylko, że poznamy się jeszcze lepiej, lecz zdaje się to rozciągać na długi okres czasu. Uważam to za wytrawny sposób gruntowania znajomości.

16.6.45 Odsuwam się coraz bardziej od literatów. Oddaję się więcej logice.

Filozofia mnie dalej pociąga. Naiwność pierwszych mędrców greckich wskazuje na olbrzymi postęp wiedzy. Jednego dnia czytamy Zenona z Elei i prawie wierzę, że się nie ruszam, drugiego dnia Gorgiasz przekonuje mnie, że nie istnieję. Obok mnie siedzi O. Tadeusz, młody franciszkanin, który myśli trzeźwo i jasno, a wierzy gorąco i z zapałem. Ma matowo zielone oczy i jasną czuprynę, i poważnie układając fałdy habitu sypie anegdotkami i złośliwościami o profesorach. Zygmunt, mój drugi kolega, który był klerykiem u Franciszkanów, zna go jako swego nauczyciela w seminarium, cieszącego się autorytetem. Teraz zachowujemy się wszyscy jak żacy. A ja czuję się wśród nich doskonale!

Z PRZEBIEGU UROCZYSTEJ INAUGURACJI RADY MIEJSKIEJ (2 VI 1990 R.)

*..

Owacje na cześć nowej Rady Miejskiej na Starym Rynku. Prof. Stefan Stuligrosz zaintonował Sto lat... Z lewej stoją: senator Ryszard Ganowicz i minister Jerzy Regulski

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1990.04/06 R.58 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry