TOWARZYSTWA MIŁOSNIKOW MIASTA POZNANIA

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1989.04/06 R.57 Nr2

Czas czytania: ok. 5 min.

:łP/cfer: r-j e :i nn i» R n.. n - f -. .. - i

Inu,fn rilU

MÓj POZNAŃ 1945 ROKU

Piotrków, koniec lutego. Telegram z Poznania! Czy to możliwe? J adę do Teatru!? Nie do wiary ... Po sześciu latach wojny, okupacji, Powstania w Warszawie i wygnania w Piotrkowie. Jadę do Teatru ...? Do dzisiaj nie wiem, jak i od kogo dyrektor Władysław Stoma dowiedział się o miejscu mego pobytu w Piotrkowie, gdzie przeżyłam wraz z matką okrutne, smutne i ciężkie miesiące, do chwili klęski Niemców w Piotrkowie w dniu 17 stycznia 1945 r. "Tam, gdzie zostaliście, zaangażowani przed wojną, będziecie pracować po wojnie", tak przekazywali

Hanna Bielska. Fotografia i tekst reprodukowane z tygodnika "AS" z sierpnia 1933 r.

MFITJIAFZ

Od lewej: Hanna Bielska (Smugoniowa), Mieczysław Jasiecki (Sm.ugoń). Scena z komedii Stefana Zeromskiego " U ciekła mi przep óreczka .. ." (premiera 27 IV 1945 r.)sobie koleżanki i koledzy z teatrów tę wiadomość przez sześć długich lat. Bagatela! Sześć lat. U ciekły nam one ze sceny, a chyba były to najpiękniejsze lata życia, zwłaszcza dla kobiety-aktorki. J ak to będzie, jak sobie dać radę? W mojej okupacyjnej pracy kelnerki, w rodzinnym mieście Warszawie, mimo konspiracyjnych koncertów, stopniowo traciłam nadzieję i wątpiłam, iż będę jeszcze pracowała w swoim teatrze, na scenie. Tyle czasu już minęło ... A więc podróż pociągiem z Piotrkowa do Krakowa, a z Krakowa do Poznania, w wagonie bydlęcym na słomie.

Jechaliśmy z długimi przystankami, dwa dni i trzy noce. Spotkałam w tym "Orient-Expressie" koleżankę z Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej Jolantę Skubniewską (świetną Hankę z Moralności pani Dulskiej, była to chyba trzecia premiera w Poznaniu), sławną solistkę i primabalerinę Opery Warszawskiej Stanisławę Selmównę, miłego kolegę Mieczysława Serwińskiego, bardzo zdolnego aktora. W takim towarzystwie szybciej zleciał czas, choć dokuczały nam marcowe chłody. Zamieszkaliśmy jako część zespołu teatralnego w hotelu, dostaliśmy kartki na chleb i na obiady w restauracji. Rozpoczęły się pierwsze próby. Otrzymałam rolę, pierwszą po wyzwoleniu kraju, piękną i odpowiedzialną rolę Smugoniowej w Przepióreczce Stefana Żeromskiego i w tym momencie ujrzałam przed sobą przedwojenną scenę w Teatrze N arodowym w Warszawie. Boże, co za wspomnienia! Maria Modzelewska i Juliusz Osterwa, Smugoniowa i Przełęcki: ich piękne twarze, mistrzowska scena z aktu drugiego. Niezapomniane kreacje. Grę takich artystów pamięta się do końca życia ...

M In JIARZ

A jak ja sobie poradzę? Czy potrafię po tylu koszmarnych latach dać coś z siebie? W końcu, cóż te rozmyślania znaczyły wobec smaku wolności i powrotu do ukochanej pracy? Postanowiłam ze wszystkich sił zagrać najlepiej, j ak tylko potrafię. Próby odbywały się dwa razy dziennie. Próby i rzeczywistość, która też wymagała poświęcenia. Zaprowiantowanie, mimo oznak poprawy, wciąż było marne, a o ubraniu dla nas Warszawiaków - szkoda było mówić. Musiałam ostrzyc włosy, bo wychodząc z Powstania Warszawskiego piwnicami nie pochyliłam w porę dość nisko głowy i boleśnie skaleczyłam się. Fryzjerowi - zamiast pieniędzy - obiecałam kilo kaszy, której nie zdążyłam mu dostarczyć. Wychodząc z Powstania, mieliśmy na sobie i w plecakach tylko rzeczy cieple. Patrząc z perspektywy - byłam ubrana "prawie modnie", nawet jak na dzisiejsze czasy. Ciemnozielone spodnie (brata), szary ciepły zimowy płaszcz, pod chustką - fryzura chłopięca. Ubranie było dobre na zimę. a zbliżała się pierwsza wiosna w wolnej Polsce. Co robić, by jakoś wyglądać? O mam! Mam beżową koszulę męską, nową, którą dostałam od kolegi z teatru Janusza Jaronia w Piotrkowie. Powstała z niej ładna bluzka, a kloszową spódniczkę w krateczkę miałam w swoim plecaku. To był mój "galowy" strój w Poznaniu. Poznanianki były przy nas - elegancko ubrane; wszystkie. na.wet ta panienka, która myła głowę u fryzjera. W naszym życiu koleżeńskim zdarzały się czasem chwile bardzo miłe, a czasem zaskakujące. Jola Skubniewska zrobiła nam kiedyś niespodziankę i usmażyła dla wszystkich placki kartoflane. Była to dosłownie w tym czasie - prawdziwa uczta. Pewnego wieczora po próbie przestraszyłam się w hotelu nie na żarty. Po zapaleniu światła w pokoju, ujrzałam na moim tapczanie jakąś męską postać, nie wiem czy spał, ale na pewno wypił o jednego za dużo. Koledzy pomogli mi i wskazali mu właściwe wyjście. Oczywiście wszyscy w zespole byli dla siebie nawzajem bardzo serdeczni, ale - jak zawsze w teatrze - byli tacy, których się widywało tylko w miej scu pracy, i tacy, którzy tworzyli zgraną "paczkę". Moja "paczka" to były: Jola Skubniewska, Irena J aglarzowa - znakomita J uliasiewiczowa z Moralności Pani Dulskiej i śliczna, najlepsza "Mela" - nowa wtedy na scenie Benia Sojecka, Jasiecki - bezbłędny Smugoń, Aleksander Dzwonkowski - sławny później w Warszawie, uroczy i serdeczny kolega i Miecio Serwiński - który nazywał mnie "Flamingiem", a to dlatego, że recytowałam w Kabarecie "Kukułka" wiersz o flamingu. W niedługim czasie opuściliśmy hotel i zamieszkaliśmy każdy prywatnie, w wynajętych pokojach w mieście. Nie pamiętam nazwiska, ani nazwy ulicy moich miłych gospodarzy. Była to starsza para małżeńska, bardzo mi życzliwa. Wyhodowali do lata na wielkim balkonie cały wagon dorodnych pomidorów. Pokój mój był umeblowany, ale kołdrę i bieliznę pościelową musiałam sobie kupić. Polecono mi plac, taki w rodzaju warszawskiego Kercelaka; tam można było nabyć niemal wszystko. Kupiłam kołdrę za jedyne 200 zł. Kołdra ta jest ciągle jeszcze w moim domu jako cząstka Poznania.

Trzy miasta zaważyły na moim życiu: Warszawa - to dzieciństw*, 1 młodość, mama, rodzina, jeden z najpiękniejszych okresów mego życia i najokrutniejszy później: rozpacz i tragedia; Kraków - historia, zabytki, ludzie. Dwie przyjaciółki najserdeczniejsze i oddane do dziś: aktorka Irena Lasoń i rzeźbiarka Wanda Sledzińska. Trzy lata w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, wypełnione intensywną pracą i tytułowymi rolami. I Poznań - gdzie zagrałam na inaugurację sezonu 1945 r. w Teatrze Polskim pierwszą swoją piękną rolę. Nie byłabym wtedy naprawdę szczęśliwa, gdybym nie poznała Poznania. Czy to był Poznań, doznanie czy poznanie? To nie tylko gra słów, nie tylko piękne stare i bohaterskie miasto. To największy skarb w bagażu moich doświadczeń artystycznych. Mieliśmy bardzo krótki termin na przygotowanie premiery, zaledwie sześć tygodni. To mało jak na czasy, kiedy wszystko zaczynało się od zera. Dyrektor Stoma reżyserował sprawnie i życzliwie, nie czynił żadnych złośliwych lub irytujących uwag. Jednym słowem: była dobra atmosfera pracy. Nadszedł wreszcie ten pamiętny dzień Teatru Polskiego i dla mnie: 27 kwietnia 1945 r. Tremę miałam gigantyczną. Zawsze ją miałam, dotrwała do dziś, gdy recytuję na koncertach. Po kilku wzruszających przemówieniach, które wygłosili reprezentanci władz, ostatnie słowo miał wicewojewoda Feliks Widy- Wirski. Poszła w górę kurtyna w wolnym Poznaniu. Nie wiem, nie pamiętam, jak graliśmy, chyba dobrze, sądząc po brawach, entuzjazmie widzów i recenzjach, a także po liczbie zagranych wówczas przedstawień. Publiczność poznańska jest jedną z najlepszych publiczności teatralnych, jakie zdarzyło mi się spotkać. W Poznaniu najlepszą i najkrótszą recenzję zdarzyło mi się usłyszeć w kilka tygodni po premierze. Szłam ulicą z moim "mężem scenicznym" Smugoniem-Jasieckim. Z przeciwnej strony podążał zapewne widz teatralny. Gdy znalazł się blisko, powiedział jedno słowo: "Przepiórusia" i poszedł dalej. To słowo zostało ze mną na zawsze, bez komentarza [. . .]

Hanna

Bielska- Poreda

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1989.04/06 R.57 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry