FELIKS

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1976.10/12 R.44 Nr4

Czas czytania: ok. 6 min.

JANKOWIAK

W HITLEROWSKIM ZAKŁADZIE "NAUKOWYM"

(Przyczynek do dziejów okupacji Poznania 1939 - 1945)

PAMIĘTAM pewne szokujące wydarzenie, które miało mIejSCe w Poznaniu w latach okupacji hitlerowskiej w gmachu uniwersyteckiego Wydziału Anatomii przy ul. Święcickiego. Pracowałem jako kierownik sieci wodociągowej miasta; do tego stanowiska upoważniało mnie długoletnie doświadczenie nabyte w pracy zawodowej. Nie mogąc obejść się bez moich kwalifikacji, okupant nadał mi tytuł mistrza sieci wodociągowej Wasserrohmetzmeister der Stiidtischen Wasserwerke. Do moich obowiązków należała konserwacja i sprawność eksploatacyjna sieci wodociągowej, natychmiastowe usuwanie w dzień czy w nocy wszelkich awarii rurociągów. Polaków obowiązywał nominalnie czas pracy w godzinach od 7.00 do 16.00. Pewnego jesiennego dnia 1944 r. wróciłem z kontroli przebiegu robót do swego kantorka przy ul. Grobla. Około godziny 15.00 odezwał się telefon. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem poirytowany głos jakiegoś Niemca. Krzyczał, że jego laborant otruł się po wypiciu szklanki wody z kranu i leży teraz nieprzytomny w laboratorium anatomii przy Friedrich-Nietzsche-Strasse - jak wówczas nazwano ulicę Święcickiego. Rozmówca przedstawił się jako profesor Hermann Voss, naczelny dyrektor Collegium Anatomicum. Przedtem jeszcze zapytał, czy rozmawia z Niemcem czy z Polakiem. Odpowiedziałem, że z Polakiem. Miał wątpliwości, ponieważ dobrze opanowałem język niemiecki. Zaproponował, że czekać będzie na mój przyjazd przed wejściem do gmachu od strony ul. Święcickiego. Przed wyjazdem powiadomiłem o tym mojego przełożonego, niejakiego Konrada Schultza, siadłem na motocykl z przyczepą i pojechałem na umówione miejsce. Przed wejściem do budynku anatomii czekało trzech mężczyzn w białych kitlach. Kiedy ich zobaczyłem, pomyślałem sobie, że musiało się tam coś bardzo ważnego wydarzyć. Zaprowadzili mnie do laboratorium na pierwsze piętro. Leżący na stole laborant- Polak - jak wyjaśniono - dzięki zażyciu jakichś lekarstw odzyskał przytomność. Był jednak bardzo przestraszony. Wskazano mi kurek, z którego laborant nalał sobie wody do picia. Poprosiłem o wyjałowioną butelkę i sam ją napełniłem wodą z tego samego kranu, z którego poprzednio korzystał laborant. Woda w butelce była mętna, jak po opłukaniu butelki po mleku, o silnym zapachu zjełczałego tłuszczu lub zepustego mięsa. Oświadczyłem bacznie obserwującym mnie Niemcom, że woda pobrana z kranu nie jest wodą z wodociągów miejskich i zapytałem, czy w zakładzie istnieje inne, np. awaryjne źródło wody. Zaprzeczyli. Byli mocno zdenerwowani. Woda z kranu

4 Kronika Miasta Poznania

Feliks Jarikowiakmiała woń rozkładu, toteż zapytałem, czy gdzieś nie odbywa się np. sekcja zwłok. Spojrzeli na siebie i dość niechętnie zaprowadzili mnie na czwarte piętro.

Przy wejściu uderzył mnie mdły, trudny do zniesienia zapach. Rozglądałem się po makabrycznym otoczeniu. Pod ścianami stały duże stalowe kadzie podgrzewane od spodu palnikami gazowymi. Bulgotała w nich jakaś ciemna ciecz. Obsługa ubrana w gumowe buty, fartuchy i rękawice mieszała w nich długimi mieszadłami. Tu i tam wystawały na powierzchnie kadzi ręce, nogi i głowy ludzkie. Zauważyłem, że napełnianie kadzi wodą odbywało się za pomocą węża gumowego przytwierdzonego do kurka na ścianie nad środkową kadzią. Drugi koniec węża zanurzony był w innej kadzi. W owym czasie ciśnienie w sieci wodociągowej było często bardzo słabe, woda nie zawsze dochodziła na wyższe piętra. Zaczęło mi się coś kojarzyć i wyjaśniać. Poprzez zatopiony w kotle wąż nastąpiło po prostu tzw. zassanie. Ciecz z kadzi napełniła puste rurociągi instalacji wewnętrznej budynków, a następnie rury wodociągowe w najbliższej okolicy. Tej cieczy (być może zatrutej rozkładem), rozcieńczonej wodą, napił się laborant. Moje wykrycie powodu zanieczyszczenia wody pitnej przeraziło Niemców. Nie

Krematorium z lat okupacji hitlerowskiej, w którym palono zwłoki zamordowanych Pola

skrępowani moją obecnością, pytali obsługę zajętą nadal przy gotowaniu ciał ludzkich, jakiego rodzaju i skąd pochodzą ciała, które znajdują się w tej chwili w kotłach i czy nie są to zwłoki zakaźnie chorych. Obsługa zaprzeczyła. Na pytanie Vossa, co teraz należy czynić, poradziłem skrócić wąż na tyle, aby nie mógł zanurzyć się w kadzi. Zarządziłem zamknięcie dopływu wody na zakażonym terenie i spuszczenie brudnej wody do kanału, przepłukanie całej wewnętrznej instalacji i przeprowadzenie dezynfekcji za pomocą podchlorynu sodu o pewnym stężeniu, a po dwudziestu czterech godzinach powtórne przepłukanie. Wróciłem na Groblę i poinformowałem mojego zwierzchnika, jak załatwiłem sprawę. Podczas tej rozmowy do pokoju wtargnęło owych trzech Niemców w białych kitlach. Przyjechali samochodem. Na pewno uprzytomnili sobie, jakie mogą być następstwa ich zaniedbań i co by było, gdyby jad trupi przedostał się do sieci wodociągowej miasta. Wszyscy jeszcze raz przypominali mi o nakazie zupełnego milczenia. Padło jednak podejrzenie, że ciecz już przedostała się do sieci wodociągowej.

Dla pewności zorganizowałem kilka grup ludzi z podległego mi pogotowia i jeszcze tej nocy skierowałem ich na ulice otaczające Anatomicum w celu przepłukania rurociągów i końcówek za pomocą hydrantów ulicznych. Następnego dnia (po dalszych przepłukaniach) pobrano próbki wody do analizy na zdatność wody do picia. Trudno stwierdzić, ile razy takie zassanie cuchnącą cieczą miało miejsce. Żadne dane z tego okresu nie podają, ilu mieszkańców miasta zachorowało z powodu złej jakości wody i z powodu zanieczyszczenia wody przez "naukową placówkę". A ilu może zmarło.

Gdyby doszło do wytrucia większej liczby mieszkańców Poznania, głównym sprawcą byłby bez wątpienia dziekan Wydziału Medycznego "Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu", profesor anatomii i histologii, Hermann Voss. Charakterystykę osławionego kierownika Zakładu Anatomii - Hermanna Vossa, widywanego z pałką gumową do bicia, oddaje najlepiej prof. dr Stefan Różycki; wyjątek jego artykułu zamieszczonego w "Nowinach Lekarskich" przytoczyła Halszka Szołdrska w tomie Walka Z kulturą polską. Uniwersytet Poznański podczas okupacji. Poznań, 1948. Metody stosowane dla wyniszczenia naszego narodu - pisze Stefan Różycki - nie były U tylko wymysłem zdegenerowanych katów Z Gestapo; pochwala je i zaleca człowiek o wysokiej kulturze umysłowej, o duszy wrażliwej na piękno przyrody, interesujący się żywo sztuką, profesor uniwersytetu niemieckiego. Pozwalam sobie przytoczyć, jako dowód kilka urywków Z pamiętnika Hermanna Vossa. Z okazji przyjazdu do Poznania w celu porozumienia się Z kuratorem uniwersytetu pisze on dnia 25 kwietnia 1941 2.: "Miasto Poznań przypada mi zupełnie do gustu, tylko nie powinno tu być ani śladu Polaków, byłoby wtedy bardzo piękne". Ale im dłużej Hermann Voss jest w Poznaniu, tym jego wynurzenia stają się coraz szczersze. Dnia 18 maja 1941 r. (w niedzielę) był na przechadzce w Dębinie, gdzie napotkał prawie wyłącznie Polaków Z przedmieść Poznania i przekonał się naocznie "ile tego nędznego towarzystwa jeszcze się tutaj znajduje". Dnia 24 maja 1941 r. Hermann Voss napisał: "Tutaj w instytucie znajduje się w piwnicy krematorium do palenia trupów. Jest ono obecnie wyłącznie na usługach tajnej policji. Zastrzeleni przez nią Polacy są tutaj przewożeni nocą i paleni. Gdyby to można było tak spopielić całe polskie towarzystwo. Polski naród musi być całkowicie wytępiony, inaczej nie będzie spokoju na wschodzie". W kilka dni wcześniej (2 kwietnia 1941): "Jestem zdania, że zagadnienie polskie należy rozpatrywać

4*

Feliks Jankowiak

Autor artykułu. Zdjęcie wykonane w roku 1938na zimno, czysto biologicznie. My musimy ich unicestwić, gdyż inaczej oni to zrobią z nami. Dlatego też jestem zadowolony ze śmierci każdego Polaka". 15 kwietnia 1941 r. po zwiedzeniu trupiarni w Zakładzie Anatomii i obejrzeniu pieca w krematorium notuje: "dawniej ten piec służył do palenia resztek prosektoryjnych - teraz do spopielania Polaków po egzekucji. Prawie codziennie przyjeżdża szare auto z szarymi ludźmi SS. Gestapo i przywozi materiał do pieca. Polacy stali się ostatnio znowu bardziej bezczelni, więc nasz piec ma wiele pracy. Jakby to było pięknie, gdyby można było to całe towarzystwo przepędzić przez takie piece. Wtedy nareszcie naród niemiecki miałby na wschodzie spokój". . Afisze, obwieszczające egzekucję pięciu Polaków, nasuwają Vossowi myśl, że wobec tak bezustannej pracy piec wkrótce «zastrajkuje», a i tak jest już kruchy. "Pisałem wczoraj, że wymaga remontu, gdyż inaczej będzie niezadługo na nic".

"Nie rozumiem, dlaczego za jednego zamordowanego Niemca nie zabija się stu Polaków lub nawet 'więcej, jeżeli chodzi o moją opinię".

Dnia 19 kwietnia 1941 r. czytamy kolejno zdanie po zdaniu: ,,"Wczoraj odjechały dwa wozy pełne polskiego popiołu. Przed oknem mojej pracowni kwitną właśnie przepiękne akacje - tak zupełnie jak w Lipsku". Dnia 27 czerwca 1942 r. Hermann Voss wygrzewał się na balkonie obok pomieszczenia do bielenia kości i opisuje to tak: "Na prawo i na lewo ode mnie leżały bielące się kości Polaków, które od czasu do czasu leciutko trzeszczały".

Już po wyzwoleniu Poznania trafiłem podczas wyłączania rozbitych odcinków wodociągów, w dniu 25 lutego 1945 r., na ul. Młyńską. Zajrzałem tam do rozwalonego budynku więzienia. Znalazłem się w pomieszczeniu, gdzie stała gilotyna i przemyślne urządzenie do zbiorowego wieszania ludzi. W otwartej dużej skrzyni leżały jeszcze na mrozie nagie ciała ostatnio powieszonych mężczyzn, których nie zdążono dostarczyć do Anatomicum. Pomyślałem sobie, że Voss już nie dostał do swojego "naukowego zakładu" tych "preparatów" i że zbrodniarz ten byłby tym faktem zmartwiony. VV 1 fi »

Fragment ul. Franciszkańskiej w obiektywie Dany Matuszewskiej

N4

· j 'Z

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1976.10/12 R.44 Nr4 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry