POZNAŃ 1945 ROKU W OBIEKTYWIE ZBIGNIEWA ZIELONACKIEGO
Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1971.01/03 R.39 Nr1
Czas czytania: ok. 23 min.Stary Rynek pod koniec lutego 1945 r. Widok na ścianę wschodnią. Kesztki budynków po lewej zostały rozebrane. Na ich miejscu zbudowano m. in. salon wystawowy i Muzeum Broni
Plac l chodnik przed dzisiejszym Pałacem Kultury przy ul. Czerwonej Armii w połowie lutego 1945 r. od Garncarskiej do Ratajczaka (ściana południowa). Koniec lutego 1943 r.
Tak wyglądała wczesną wiosną 1945 r. dzisiejsza siedziba Narodowego Banku Polskiego przy ul. Czerwonej Armii 81zespół Foto "Van Dyck" przed wejściem do pracowni. Stoją od lewej: Kazimierz August yniak, B araaII Nitschke, Teresa Remlain, Aldona Melnhold, Zbigniew Zielonacki. Pamiątkowa fotografia z okazji wizyty Olesia i Bolesia - popu1arnych postaci serialu drukowanego w "Expressie Poznańskim", stworzonych przez Władysława Bryxa (1947)
tak kojąco [...] Są obrazy, które uderzają swoją siłą, np. dramatyczny portret o mocnym wyrazie twarzy, lub abstrakt pozbawiony półtonów, w przeciwieństwie do zdjęć delikatnych i spokojnych. Pierwsze robią silne wrażenie, ale krótkotrwałe, są szybsze w obnażaniu swej treści, ale szybciej też stają się nudne. Zdjęcia drugiej grupy, jakkolwiek wolniejsze w przekazywaniu wrażeń i wymagające dokładniejszej analizy treści, podlegają dłuższemu uznaniu i nigdy nie uprzykszą się. Fotografia «Przed halniakiem» należy właśnie do tej kategorii i jak to się mówi, «z takim zdjęciem można żyć». "Zbigniew Zielonacki, znany już czytelnikom z poprzednich konkursów, jest niewątpliwie fotografikiem bardzo dopoznaniakówświadczonym i o wielce rozwiniętym zmyśle artystycznym. Wyczucie piękna przyrody i otaczających go zjawisk dało się zauważyć we wszystkich jego dotychczasowych pracach. Aby wydobyć maksimum piękna w widoku «Przed halniakiem», zdjęcie wykonał pod światło, dobierając właściwy kąt widzenia aparatu [...] Ta oaza kilku drzew, umieszczona na górnej granicy pustkowia przedpola, tworzy miły dla oka kształt, a w swojej zawartości trzech potężnych pni i niezliczonych ilości gałęzi, wyraźnie wyrysowanych soczewką aparatu, daje ciekawy patern linii ułożonych w różnych kierunkach. Niskie ustawienie aparatu wyolbrzymia drzewa i daje świetne połączenie z tłem, składającym się z trzech części: lasu, gór i nieba.
Sylwetkipoznaniaków
Rodzina Zielonackich (1970). U dołu: Cecylia Zielonacka z córką Bożeną. Stoją od lewej: Lech, Jerzy i Zbigniew Zielonaccy
Są one umiejętnie oddzielone od siebie różnicą szarych tonów [...] Główną jednak zaletą tej fotografii są jej efekty świetlne, dobitnie przekazujące piękno krajobrazu oraz zawarta atmosfera ciszy i spokoju". Sukces roku 1968 ponowił Zielonacki w listopadzie 1969 r. zdobywając I nagrodę za fotogram "Na pustyni", III nagrodę za "Ostatni etap" i sześć wyróżnień za fotogramy: "Jak w bajce", "Zmierzch", "Zwiadowca", "Arab", "Wiosna nadchodzi" i "Wieczór w górach". Pięć konkursów i pięć razy pierwsze nagrody! Stefan Drne, komentując sukces fotografika tak napisał w numerze z 3 stycznia 1970 r. "Tygodnika Polskiego": "Autor fotogramu p. Zbigniew Zielonacki z Poznania, w tym roku zrobił komisji sędziowskiej dużą niespodziankę. Tematami i stylem odbiegał daleko od swych prac z lat ubiegłych i był nierozpoznany aż do chwili otwarcia koperty z godłem «Niedbały». Świadczy to o dużym zasięgu tego doskonałego fotografika, świadczy również o szerokich możliwościach w doborze tematu i wykonania zdjęć, które nie są dostępne dla większości fotografików" . Bogaty jest także plon wystaw prac Zbigniewa Zielonackiego. Eksponował swe prace w klubach i świetlicach, najczęściej jednak w Pałacu Kultury i to z okazji rocznicy wyzwolenia Poznania. Dopiero po latach bowiem oceniono wartość zdjęć dokonywanych przez Zielonackiego, często z narażeniem życia w 1945 r. Jedna z ostatnich wystaw (w dwudziestą piątą rocznicę wyzwolenia) była tak urządzona, że obok zgliszcz ukazywała odbudowane lub od podstaw wzniesione obiekty. W dniach tego jubileuszu miasta, w czasie uroczystej akademii w Operze Poznańskiej, przewodniczący Rady Państwa Marian Spychalski udekorował Zbigniewa Zielonackiego Złotym Krzyżem Zasługi. Poprzedniootrzymał on Odznakę Honorową Miasta Poznania (1968). Jest członkiem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.
Od 1964 r. zakład "Van Dyck" należy do Spółdzielni Pracy "U sługa" a Zbigniew Zielonacki jest jego kierownikiem. Kiedy w latach okupacji Cecylia Zielonacka powiła córkę Bożenkę (30 IV 1943), małżonkowie mieli nielada problem. Nigdzie nie można było zdobyć wózka dziecięcego. Teściowa podsunęła zięciowi pomysł, aby niemowlę ułożyć w koszu do wypranej bielizny. Na spacer (może nieco demonstracyjnie) udawano się z córeczką w koszu. Dziś "dziecko z koszyka" jest żoną pracownika Polskich Kolei Państwowych J erzego Dyzmy i samo jest mamą. Małgosia - wnuczka uwielbia dziadka, który wozi ją po Poznaniu swoją białą "Syrenką". Z dwóch synów małżonków Zielonackich Lech urodził się w 1945 r. i kończy Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego a Jurek urodził się w 1948 r. i niedawno zdał egzamin dojrzałości w popularnym "Marcinku".
Zebrał: Tadeusz Świtała
ZOFIA FLORENTYNA GRABOWSKA-STATKIEWICZOWA
Przyszła na świat w Warszawie, 4 maja 1900 r., w rodzinie drukarza Pawła Henryka Grabowskiego, ideowo zaangażowanego działacza ruchu lewicowego. Matką jej była warszawianka - Dominika z Emilewiczów, kobieta zacnego serca i rzadkiej dobroci, utrzymująca skromne mieszkanko przy ul. Łódzkiej w nienagannej schludności. Zosia była pierwszym dzieckiem małżonków Grabowskich. Po kilku latach rodzina powiększała się stopniowo o siostrzyczki: Martę, Jadwigę, Krysię i Hanię, a w końcu brata - Henryka, t Dziewczynka rosła w atmosferze rodzinnego ciepła, przerywanego dość częstymi, niestety, wizytami szpiclów i carskich żandarmów. Poszukiwali bibuły wywrotowej. Po takich rewizjach mieszkanie Grabowskich wyglądało zwykle jak po huraganie. Kilkakrotnie zdarzyło się, iż szpicle znaleźli kompromitujące dowodyantycarskiej roboty ojca. Wtedy Paweł Grabowski szedł na długie miesiące do więzienia, a w domu panowała okropna bieda. Bohaterką jednej z niespodziewanych rewizji była maleńka Zosia. Zanim matka otwarła drzwi pukającym natarczywie żandarmom, ojciec zdążył wsunąć dziecku pod koszulkę plik bibuły. To go uratowało od kolejnej represji. Zosia była łagodnego usposobienia, miała zgrabną filigranową figurkę i marzycielską twarzyczkę. Kto pierwszy wysunął ten pomysł - nie wiadomo. Dość, że rodzice nie protestowali, a Zosia podskakiwała ze szczęścia. Zapisano ją do
Szkoły Artystyczno- Baletowej przy Teatrze Wielkim i na pensję do Matyldy na Krakowskim Przedmieściu. Był rok 1907. Zosia ukończyła szkołę w 1917 r.
w trudnym okresie wojennym. Jej nauczycielami byli: Maria Rutkowska, Zuzanna Spałkowska i Piotr Zajlich. Otrzymała pracę w corps de ballet Teatru Wielkiego i lichą pensj ę na którą oczekiwała matka i rodzeństwo. Za zgodą baletmistrza Piotra Zajlicha próbowała zarabiać dodatkowo, występując na prywatnych imprezach artystycznych w salonach bogatego mieszczaństwa warszawskiego oraz w kabaretach literackich, m. in. w "Czarnym Kocie". Powodzeniem cieszył się jej występ solowy, zatytułowany "Be- Be", szczerze oklaskiwany przez bywalców kawiarni. W tym kabarecie ujrzał ją pewnego dnia 1918 r. przedstawiciel "Baletu Rosyjskiego" Sergiusza Diagilewa. Lata wojny światowej 1914 - 1918, trudności z przedostaniem się do Rosji sprawiły, iż słynny zespół odczuwał dotkliwie brak tancerzy. Pod koniec lat wojennych utracił też swój rosyjski charakter, bowiem - aby utrzymać wysoki poziom przedstawień Diagilew musiał angażować tancerzy hiszpańskich, francuskich i angielskich. Polacy, uważani za poddanych rosyjskich, skutecznie zasilali zespół Diagilewa. Angażowanie do tego zespołu było szczytem marzeń wielu tancerzy całego świata. Nic więc dziwnego, że Zosia czuła, iż szczęście uśmiechnęło się do niej! Będzie mogła przysyłać rodzicom dużo pieniędzy, bowiem nie były to żadne mity,iż tancerze u Diagilewa otrzymywali kolosalne honoraria. Razem z Zofią zaangażowana została nieco młodsza od niej, także wychowanka warszawskiej szkoły baletowej Irena J edyńska. Przez Niemcy i Belgię, wyruszyły w podróż do Londynu, gdzie aktualnie znajdowała się siedziba Diagilewa. Dziewczęta zaprzyjaźniły się gorąco i były sobie wierne przez długie lata wspólnej pracy na scenie. W zespole Diagilewa tańczyli w tym okresie Polacy: Wacław Kegler, Stanisław Kostecki, Maksymilian Statkiewicz , Franciszek Warzyński, Aleksandra Wasilewska. Koleżankami zajął się Maksymilian Statkiewicz. Wynalazł dla nich w pobliżu Covent Garden umeblowany pokój po przystępnej cenie i służył za przewodnika w tym olbrzymim mieście. Statkiewicz dawno nie był w kraju, tęsknił za gwarem rodzinnego miasta i najbliższymi, zamęczał więc dziewczęta nagabywaniem o różne szczegóły warszawskiego życia. Panienki opowiadały chętnie i wyczerpująco, wdzięczne krajanowi za troskliwą opiekę. Trzeba było aż Londynu, aby z tej trójki powstała znakomita czołówka poznańskiego baletu! Zosia miała w tej karcie swego życia dodatkowe szczęście. Zainteresował się nią szczególnie baletmistrz i choreograf w zespole Diagilewa, Włoch Enrico Ceechetti. Jej predyspozycje do tańca klasycznego wielki Enrico dostrzegł już przy pierwszym wejrzeniu. Wiedział też od razu, co w sposobie tańca wymaga korekty i nie żałował czasu, aby styl Zofii udoskonalić. Ale Zosia także miała otwarte oczy i z pożytkiem podpatrywała gwiazdę baletu Tamarę KarsaWInę.
W Londynie balet tańczył sześć miesięcy, głównie Szecherezadę, Tańce połowieckie, Ognistego ptaka, Sylfidy, Pietruszkę, Karnawał. Sześć miesięcy! W Europie szalała jeszcze wojna, a wielka sala Covent Garden codziennie wypełniona była do ostatniego miejsca. Taksamo było w paryskiej Grand Opera, dokąd przeniósł się zespół Diagilewa. Do 1921 r. młode tancerki zobaczyły jeszcze Mediolan, Rzym, Monte Carlo. Wtedy to Maksymilian Statkiewicz wpadł na pomysł zaangażowania się do włoskiej trupy operowo-baletowej Waltera Mocchi, z którą wyruszył do Ameryki Południowej, do Buenos Aires. Tam Statkiewicz miał objąć kierownictwo szkoły baletowej. Dziewczęta także porzuciły Diagilewa i zaokrętowały się w Genui na statek "Dante Alighieri", odpływający na drugą półkulę. Cała trójka weszła w skład reprezentacyjnego baletu pod kierownictwem Leonida Miasina. Lata 1921 - 1923 należały do niezmiernie pracowitych. Zofia i Irena występowały na scenach wielu krajów Ameryki Południowej i przygotowywały się dq dłuższego pobytu w Argentynie. Ale kiedy nadarzyła się okazja wyjazdu do Warszawy, obie tancerki skorzystały z tego skwapliwie. W końcu i Maksymiliana Stątkiewicza coś popchnęło do odwiedzenia Warszawy: był to alarmujący list o kiepskim stanie zdrowia ojca. Tak więc się złożyło, że wszyscy znaleźli się latem 1924 r. w Warszawie. Mówili o powrocie do Argentyny, układali plany podróży, nigdy jednak już tam nie wrócili. Pewnego dnia bowiem do Maksymiliana S tątkiewicza zgłosił się sekretarz Opery Poznańskiej, Władysław Pollak, skierowany przez Piotra Zajlicha, i zaproponował mu objęcie kierownictwa baletu w Poznaniu. Zanim Statkiewicz odpowiedział na ponętną propozycję, porozumiał się z Zofią Grabowską i Ireną J edyńska. Po pewnym czasie udali się do Poznania na rozmowę z Piotrem Stermiczem- Valcrocciatą, któremu przyszły kierownik baletu przedstawił jednocześnie dwie primabaleriny. Referencje przywiezione ze świata były dla Stermicza najwyższym świadectwem artystycznym całej trójki. Z pełnym zaufaniem też powierzył losy baletu poznańskiego trzydziestopęcioletniemu wówczas Maksymilia
Z żałobnej kartynowi Statkiewiczowi. Mimo olbrzymiego doświadczenia i dwudziestu lat tańca we wszystkich nieomal stolicach Europy baletmistrz podjął się pracy w Poznaniu z pełną powagą, z troską o udźwignięcie ciężaru kłopotów i trudności, których starczyłoby dla dwóch, a może nawet trzech baletmistrzów. Balet operowy faktycznie nie istniał, kilkakrotnie rozbijany "odejściami" poprzedników, a już kompletnie brakowało tancerzy, bowiem z wiernym Poznaniowi pozostało jedynie dwóch: Lucjan Chrzanowski i Mieczysław Sawicki. Aby w ogóle można było wykonywać najprostsze wstawki baletowe, Statkiewicz zaangażował w Warszawie Henryka Millera i Kazimierza Skrzypkowskiego. Tu, w Poznaniu, skoro już zdecydowali się zostać, ukoronowana została małżeństwem długoletnia przyjaźń Zofii ze Statkiewiczem. Ślub pierwszej pary baletu poznańskiego odbył się 18 lutego 1926 r. 30 października 1929 r. urodziła się córka Jola. Zofia miała w Poznaniu nieograniczone możliwości rozwoju swojego bujnego talentu, rozwijającego się wspaniale na tle prowadzonego przez Statkiewicza zespołu. Pierwsze poważniejsze partie baletowe przypadły obu primabalerinom w prapremierowym wykonaniu Legendy Bałtyku Feliksa Nowowiejskiego (28 XI 1924). Zaledwie dwa miesiące miał Statkiewicz na opracowanie choreograficzne tej patriotycznej opery, w której kompozytor przewidział dla baletu cały drugi akt. Zofia pierwszy raz olśniła poznańską publiczność w czasie Wieczoru baletowego w dniu 10 marca 1925 r., na który składały się balety Josepha Bayera Wieszczka lalek, Aleksandra Borodina Tańce połowieckie (nazywane wtedy: Tańce połowieckich Tatarów) i szereg drobnych utworów do muzyki Franciszka Schuberta, Fritza Kreislera, Jana Straussa, Richarda Drigo. W Tańcu Z różą do muzyki Schuberta, Zofia Grabowska wykazała wielką wrażliwość artystyczną i wyczucie muzyki. Olbrzymia ekspresja z cudowną sylwetką tancerki,
wywierały na zdumionej widowni poznańskiej zachwyt nie do opisania. Gorące oklaski zniewalały primabalerinę do bisowania! Sukces Wieczoru baletowego był niewątpliwy. Opanowana, poważna widownia poznańska, której wysoka kultura muzyczna nie pozwalała na głośne wybuchy entuzjazmu rozruszała się, przełamała konwencje operowego savoir-vivre'u. Zofia była współautorką tego pierwszego dużego powodzenia zespołu. Na próżno jednak szukała w kilku gazetach codziennych jeśli nie entuzjastycznej, to rzeczowej oceny premiery i choćby skromnej wzmianki o tym ważnym dla dalszych losów baletu operowego wydarzeniu artystycznym. Dopiero po dziesięciu dniach "Kurier Poznański" zamieścił recenzje z Wieczoru baletowego, w której nie skąpiono wprawdzie pochwał baletmistrzowi za "wywołanie na ogół korzystnego wrażenia", ale która zawierała również sporą porcję rozmyślań nad doborem repertuaru baletu i analogii z baletem kierowanym w ubiegłym sezonie przez Jana Cieplińskiego. "Wykonanie było na ogół bardzo dobre - pisał recenzent - podobało się nawet tak bardzo, że bisowano każdy numer. Spośród solistek wymienić należy przede wszystkim pp. Jedyńską i Grabowską, które umiejętnością techniczną przewyższają niewątpliwie cały zespół, toteż produkcje ich przyjmowała publiczność szczególnie gorąco" .
Tylko tyle! Nie było jednak czasu na rozpamiętywania. Statkiewicz narzucił ostre tempo pracy. Wynikało ono nie tylko z ambicji baletmistrza. W całym zespole operowym panowała atmosfera gorączkowej roboty, bo sam Piotr Stermicz był tytanem pracy: wprowadzał - jak się później okazało - piętnaście do dwudziestu nowych pozycji do repertuaru w każdym sezonie. Tempo pracy baletu było więc zawrotne. 30 maja 1925 r.
Jedno z naj starszych zachowanych zdjęć baletu Maksymiliana Statkiewicza na scenie poznańskiej. Fragment z operetki Lalka Edmunda Audrana (premiera 22 XII 1925 r.). Od lewej: Wacława Włodarczykówna, Zofia Grabowska, Irena J edyńska
odbyła się premiera następnego Wieczoru baletowego, na który składały się Szopeniana do zinstrumentowanej muzyki Fryderyka Chopina, fragment z Manewrów Iwana Armsheimera i divertissement pL Wiosna i miłość do muzyki Antoniego Rubinsteina, Fritza Kreislera i Straussa - Godarda. Już zapowiedź tej premiery wzbudziła wśród wychowanych w kulcie wielkiego Fryderyka melomanów fale protestów. Chopin będzie tańczony! W kawiarni u Dobskiego, w pobliżu Opery, na przesiadujących tam tancerzy patrzono z niedowierzaniem. Spośród dziesięciu utworów Chopina "utanecznionych" w programie tego Wieczoru baletowego, Zofia tańczyła solo Mazurka D-dur oraz Walca cis-mol, w którym partnerował jej Kazimierz Skrzypkowski. Był to wielki sukces. Ponownie na widowni kilkaset par oczuśledziło z zapartym tchem każdy ruch primabaleriny. I feeria oklasków. Zofia bisowała. Nastrój uwielbienia dla znakomitej tancerki nigdy w dobiegającym końca sezonie nie był tak wylewnie okazywany. Nawet recenzenci czuli się w obowiązku napisać parę słów obszerniejszej oceny artystycznej strony tańca. Przedstawiciel "Dziennika Poznańskiego", piszący pod pseudonimem "V agans" zdobył się wprawdzie jedynie na stereotypowy zwrot w rodzaju "soliści wypełnili swe zadanie z wielkim i zasłużonym sukcesem", za to recenzent "Kuriera" napisał: "Pole do popisu znalazł cały zespół wraz z doskonałymi solistkami pp. Grabowską i J edyńska, które jakkolwiek odmienne w charakterze, rozporządzają prawie równą, bardzo znaczną techniką taneczną. Zalety ich artystyczne ujawniły się w całej pełni w poszczególnych numerach baletu do
Z żałobnej karty
Zofia Grabowska (z lewej) i Irena J edynaka w scenie baletowej z operetki Skowronek Franciszka Lehara (premiera 5 III 1927 f.)muzyki Chopina, przy czym elastyczność i powiewnosc p. Grabowskiej w s p a - n i a l e k o n t r a s t o wał a [podkr. I. S.] z nieco energiczniejszymi, jak gdyby staccato wykonywanymi, ruchami p. J edyńskiej, oczywiście na wspólnej basis tańca czubkowego". Tego rodzaju "recenzje" lokalnych znawców "wspaniale kontrastowały" swoją napuszoną uczonością z gorącym przyjęciem, jakie zgotowała premierowa publiczność ambitnemu zespołowi. "Vagans" dla wyrównania nastroju niechęci do samego pomysłu "tańczenia Chopina" pojednawczo napisał "Mimo od wielu lat trwających dyskusji na temat «nietykalności» Chopina - urok jego tanecznych rytmów oraz elegijnych melodii pociąga i prawdopodobnie pociągać będzie zawsze choreografów wszelkich odcieni - czy to na stary czy na no
woczesny sposób taneczną plastykę pojmujących. Toteż nie możemy mieć za złe p. Statkiewiczowi, że się o tę realizację pokusił". N astąpiły dwa sezony tak pracowite, iż mimo naj szczerszych chęci baletmistrza nie było czasu, aby przygotować specjalne przedstawienia baletu. Wiele nowych dzieł operowych i operetkowych wymagało pracochłonnych prób, często bowiem, zwłaszcza w operetkach, tzw. wstawki baletowe wypełniały przeraźliwą pustkę dramaturgiczną i nieporadność kompozytora żywą, barwną i stojącą na wysokim poziomie produkcją artystyczną. Zofia, aczkolwiek w białym balecie czuła się najlepiej, tańczyła każdą partię, nigdy nie okazała nawet cienia niezadowolenia. W operetce Sidney J onesa Gejsza wykonywała finezyjnie trudny taniec gejszy, w Domku trzech dziewcząt Schuberta stylizowanego gawota, w operetce Czarodziej znad Nilu Victora Herberta - taniec egipski, w Lalce Edmunda Audrana - w popisowym tercecie występowała z Ireną Jedyńską i Wandą Włodarczykówną. Premiera opery Amilcara Ponchielliego Gioconda, mimo znakomitej obsady (Stefania Marynowicz, Kazimierz Czarnecki, Stefan Romanowski) stała się głośna. . . dzięki baletowi.. Wykonywał on w tej "trochę nagniłej" operze - jak napisał w "Kurierze Poznańskim" Łucjan Kamieński Taniec godzin w choreografii Maksymiliana S tatkiewicza, a Zofia tańczyła partię Nocy. Każdy, kto zetknął się ze światem artystycznym, wie, iż w środowisku tym zachwyt nad artystycznym wykonaniem kolegi należy raczej do rzadkości. Częściej słyszy się niewybredne i złośliwe opinie o sukcesach kolegów i koleżanek. Otóż to, co się działo na przedstawieniach Giocondy przeszło wszelkie oczekiwania! Kiedy Zofia tańczyła partię Nocy, za kulisami życie zamierało, a potem były tam tak samo huczne oklaski, jak na widowni. N a każdym przedstawieniu
Zofia Grabowska w balecie Mikołaja RimsM - Korsakowa Szecherezada. Premiera 3 III r.
Giocondy historia powtarzała się. Koledzy - artyści z Teatru Polskiego, pośpiesznie "kończyli" przedstawienie na swojej scenie, aby tylko zdążyć na Taniec godzin. Dnia 15 kwietnia 1927 r. odbyła się premiera baletu Papillons do muzyki Roberta Schumanna w choreografii Maksymiliana Statkiewicza. Zofia Grabowska tańczyła w nim partię Motylka uwodzącego Pierotta (M. Statkiewicz). Data ta jest ważna dla drogi rozwojowej baletu poznańskiego, bowiem od tej premiery rozpoczyna się wspaniała karta jego historii w pierwszym dziesięcioleciu Opery Poznańskiej. W krótkim czasie Statkiewicz wystawia: Szechere
U Kronika m. Poznaniazade Mikołaja Rimskij-Korsakowa (3 III 1928), Wesele na wsi (1 XI I 1928) i Tatry (27 II 1929) Feliksa Nowowiejskiego (polskie prapremiery!) oraz Pana Twardowskiego Ludomira Różyckiego (1 IX 1929).
Zofia tańczyła od sukcesu do sukcesu.
W Szecherezadzie jej Zobeida była wysublimowanym uczuciem miłości, "giętką i wyrazistą" - jak napisał Łucjan Kamieński - zdawało się, że kompozytor dla niej napisał ten cudowny utwór, tak bardzo głębokie piękno muzyki harmonizowało z jej nieskazitelną techniką wykonania. Obie prapremiery baletów Feliksa N 0wowiejskiego Wesele na wsi (Malowan
Z żałobnej karty
ki ludowe) 1 Tatry (Król wichrów) były przede wszystkim dużym sukcesem choreograficznym Maksymiliana Statkiewicza. Ale do sukcesu tego przyczynił się cały zespół baletowy z primabalerinami na czele. Przed trudnym zadaniem stanęła Zofia Grabowska w Weselu jako Panna młoda, gdyż - jak pisał na łamach "Kuriera Poznańskiego" Łucjan Kamieński - "nie jest to balet w rodzaju przyjętych dziś pod nazwą pantomim, zabiegających o głębsze wzruszenia dramatyczne", bowiem kompozytor "ubrał więc weselisko wiejskie, przedmiot sam przez się dla sceny niezmiernie wdzięczny, w junackie kujawiaki, mazury, krakowiaki i obertasy". Wielka tancerka wywiązała się z zadania znakomicie. Po premierze Tatr Zygmunt Latoszewski pisał na łamach "Kuriera Poznańskiego": "Nasze dwie primabaleriny w samej pantomimie miały małe pole do popisu, a głównie w tańcach solowych objawiły w całej pełni swą wyborną technikę taneczną, wdzięk ruchu i gestu, a także żywą grę mimiczną, której brak odczuwa się niekiedy u reszty zespołu. Indywidualny charakter wyrazu tanecznego naszych solistek stanowił odpowiedni kontrast (choć role tego nie przekreślały) [...] P. Zofia Grabowska tańczy w płynnych liniach, łączy takty w całe tematy; jej taniec pełen liryzmu porównałbym do pieśni". Z dużym zadowoleniem przyjęto w Poznaniu balet Ludomira Różyckiego Pan Twardowski, w którym Zofia tańczyła główną partię kobiecą. W sezonie 1929/1930 Zofia odniosła szereg sukcesów w duecie z Ireną Jedyńską Uako Zefir i Flora) w operze Hrabina Moniuszki, a głównie w operetce Frasquita Franciszka Lehara, w której obie primabaleriny wykonywały słynne wówczas Tango. W pamięci widowni zapisała się także Grabowska w tańcu Dzikuski w operze Faworyta Gaetano Donizettiego oraz w tercecie baletowym do opery Samson i Da lila Camile Saint-Saensa.
Skuszony do Lwowa przez Zygmunta Zaleskiego, który był wówczas dyrektorem Opery Lwowskiej, Statkiewicz porzucił Poznań w sierpniu 1930 r. i przeniósł się tam wraz z Zofią. Zastali we Lwowie sytuację podobną jak w Poznaniu w 1924 r. Znowu trzeba było wszystko zaczynać od nowa, przy dość wyraźnie demonstrowanym, nieprzychylnym wobec baletu stanowisku czołowego recenzenta lwowskiego - Krzyżanowskiego. Miarą pracy, jaką wykonał Statkiewicz po stosunkowo krótkim okresie pobytu we Lwowie, jest właśnie radykalny zwrot Krzyżanowskiego w ocenie baletu. Cały ówczesny kulturalny Lwów oniemiał, bowiem Krzyżanowski, po premierze Fausta z Nocą Walpurgii... chwalił balet! Zofia Grabowska tańczyła w Nocy Helenę, 1 jej właśnie dedykował zwykle surowy recenzent kilka ciepłych zdań. Dobrze zapowiadający się start baletu został przerwany krachem Opery Lwowskiej. Statkiewiczowie wrócili do Poznania pod koniec 1932 r., kiedy Opera Poznańska także dogorywała. Aby jakoś utrzymać się przy życiu, zaangażowali się do komedii muzycznej pod dyrekcją Mieczysława Rutkowskiego. Teatr ten miał swoją siedzibę przy ul. Głogowskiej, w sali, w której jest obecnie kino "Bałtyk". Powrót do Opery Poznańskiej na początku września 1933 r. rozpoczął w życiu Zofii Grabowskiej nowy wspaniały szlak sukcesów artystycznych. Nie było już w Poznaniu Ireny Jedyńskiej, Maksymilian Statkiewicz musiał od nowa konsolidować zespół baletowy, zdziesiątkowany kryzysem operowym w Poznaniu w latach 1932 - 1933. Primabalerinie przypadły więc znacznie trudniejsze niż niegdyś obowiązki. Rozpoczęła występy od wstawki baletowej w Baronie cygańskim Jana Straussa, bowiem była to pierwsza z premier nowego sezonu ope.rowego pod dyrekcją Zygmunta Latoszewskiego. Gromkimi oklaskami powitano Grabowską na premierze opery Książę Igor Aleksandra Borodina. W
Tańcach połowieckich zademonstrowała dawno nie oglądaną w Poznaniu technikę, zaś w Kaprysie włoskim (3 IV 1934) wysoki kunszt taneczny, zharmonizowany z każdą nutą arcydziełka Piotra Czajkowskiego. Miesiąc wcześniej (3 III 1934) Grabowska w duecie z Wacławem Zwolińskim zademonstrowała w czasie premiery Aidy Verdiego Taniec zlotych posągów, polegaj ący na nieruchomych pozach, według układu Statkiewicza. W sezonie 1934/1935 miłośnicyopery mogli podziwiać primabalerinę w tańcach do opery Nieszpory Sycylijskie Verdiego, w operetce Gejsza Sidneya J onesa i w słynnej Nocy Walpurgii w operze Faust Gounoda. Furorę wywołała Zofia Grabowska w operetce Frimmla Rose Marie największym przeboju międzywojennego Poznania, występując jako aktorka i tancerka indiańska. W następnych sezonach dużym osiągnięciem artystycznym były tańce do operetek Paula Abrahama Kwiat Hawajów i Bal w Savoyu oraz duet z Wacławem Zwolińskim w operetce Miłostki kadetów Erwina Steinbreckera.
Na wyróżnienie zasługują: tańce w operach: w Goplanie Żeleńskiego, Afrykance Meyerbeera (duża partia solowa), Manru Paderewskiego i w Skalmierzankach Kamińskiego. Po trzech latach sumiennej pracy poznański zespół baletowy pod kierownictwem Maksymiliana Statkiewicza odzyskał dawną formę. Ambitny baletmistrz nakreślił przed nim śmiały plan repertuarowy, przewidujący wprowadzenie na scenę dzieł światowego baletu, dotąd w Poznaniu nie oglądanych. Zamiarom tym przeszkodził wybuch II wojny światowej. Część tego programu, mianowicie premiery baletów Harnasie Szymanowskiego, Ognisty ptak Strawińskiego i Syrena Maliszewskiego doczekała się realizacji. Dzień. 9 kwietnia 1938 r., dzień polskiej prapremiery baletu Karola Szymanowskiego Harnasie, stał się niepospolitym sukcesem zespołu baletowego, jego kierownika i solistów. Zofia wiu«
Zofia Grabowska w balecie Ludomira Różyckiego Pan Twardowski. Premiera 11 IX 1929 r.
działa z jakimi trudnościami rodziła się ta premiera, ile nieprzewidzianych przeszkód musi pokonywać Statkiewicz, aby nadać Harnasiom indywidualny charakter, jak zespół opanowywał arkana nowoczesnego stylu baletowego. Czuła w sercu leciutkie drżenie na myśl, że przedstawienie mogłoby się nie udać. Trudności wynikały m. in. z tego, iż szereg scen zagranicznych ubiegło choreografię polską w interpretacji partytury, istniało więc niebezpieczeństwo "plagiatu" ze szkodą dla oryginalności koncepcji polskiej. Ale ze wszystkich niebezpieczeństw poznański balet wyszedł obronną ręką. "Koncepcja stylistyczna - pisał na łamach «Dziennika Poznańskiego» Tadeusz Z. Kassern - uchwyciła zasadniczy ton indywidualnego świata góralskiego z zachwycającą świeżością i barwnością inwencji. Był to nie sfałszowany auten
Z żałobnej kartytyzm podhalański, przefiltrowany i przestylizowany z najwyższą starannością. Choreografia miała tu dwa zadania do rozwiązania: właściwy taniec góralski z jego «Zbójnickimi» i «Drobnymi» i pantomimę, która ilustrowała akcję. Splecenie obu składników tanecznych zostało przeprowadzone bardzo zręcznie, tańce ściśle łączyły się z akcją, wynikając z niej i przechodząc gładko w dalszy tok akcji. Sama pantomima obfitowała w piękne pomysły, począwszy od pierwszej sceny «redyku», w której czarująco uchwycone crescen
Primabalerina Teatru Wielkiego w Poznaniu Zofia Grabowska (1830)do nastrojowo-muzyczne poprzez scenę marszu zbójnickiego, wyreżyserowanego z wielce zawadiacką tężyzną, subtelnie ujętą scenę zadzierzgnięcia węzłów miłości pomiędzy młodą dziewczyną a wodzem Harnasiów, aż do bajecznie bogatego obrzędu weselnego, przerwanego napadem harnasiów i wspaniałym «Zbójnickim», który wspina się do oszałamiającego finału, porwania narzeczonej" . Łatwo sobie wyobrazić, jak pięknie musieli się w tym dziele baletowym prezentować główni wykonawcy: Jerzy
Kapliński (Wódz) 1 Zofia Grabowska (Dziewczyna). Im też recenzenci poświęcali najwięcej uwagi. Kassern zachwycał się szczerym wdziękiem i gracją "jaką miała postać narzeczonej - góralki w ujęciu p. Zofii Grabowskiej". Przy takim sukcesie - Harnasie były przez szereg miesięcy na ustach całego kulturalnego świata - bladły oczywiście osiągnięcia baletu w premierach Ognistego ptaka i Syreny.
N ikt nie podejrzewał, a więc także tancerze z zespołu baletowego, iż dzień l września 1939 r. będzie ostatnim dniem pracy w Operze Poznańskiej. Bo dzień był "normalny", to znaczy
Zofia Grabowska jako Narzeczona w balecie Karola Szymanowskiego Harnasie. Polska prapremiera w Poznaniu B kwietnia 1938 r.
w olbrzymim pośpiechu Maksymilian Statkiewicz przygotowywał na zbliżającą się inaugurację sezonu 1939/1940 wznowienie Pana Twardowskiego. Zofia siedziała skromnie na ławeczce w sali prób baletu na III piętrze Opery. Bolesław Szczęsnowski akompaniował Jerzemu Kaplińskiemu i Małgorzacie Kassównie, próbującym Czardasza, kiedy rozległa się potężna detonacja i gmach Opery zatrząsł się w posadach. Wszystko w popłochu rzuciło się do szatni. Tak się dla Zofii Grabowskiej zaczęła wojna. Czyż mogła przypuszczać, że w tej tak dobrze znanej sali prób,
Z żałobnej kartyw roboczym kostiumie ćwiczebnym, przebywa po raz ostatni w życiu? Statkiewiczowie mieszkali z dziesięcioletnią wówczas córeczką Jolantą w dwóch pokojach hotelu "Polonia" przy ul. Grunwaldzkiej. Po kilku dniach zażądano, aby pokoje opuścili. Przeprowadzili się na ul. Młyńską. W grudniu 1939 r. w nocy zostali brutalnie wygnani tylko z podręcznym bagażem. Stojący na dole schodów drab w mundurze SS kopniakiem wytrącił z rąk Statkiewicza elegancką torbę podróżną pełną fotografii i recenzji z długoletniej kariery artystycznej Statkiewiczów. Nigdy już tych naj droższych pamiątek nie odzyskali. Po trzydniowym pobycie w obozie na Głównej wywieziono ich bydlęcymi wagonami do Pruszkowa, a stamtąd wskazano im jako miejsce zamieszkania wieś Broszkowo. Zofia mężnie znosiła niewygody i poniżenia tych strasznych dni. Ledwo nadarzyła się okazja, wyprawili się do Warszawy, gdzie na Mariensztacie 19 mieszkała matka Maksymiliana. Tam znaleźli dach nad głową. Wierni apelowi Związku Artystów Scen Polskich, Statkiewiczowie nie przystąpili do żadnej pracy twórczej, która by zmuszała do współpracy z okupantem. Zofia przypadkowo spotkała na ulicy brata znanego jubilera poznańskiego Kruka, który otworzył na Krakowskim Przedmieściu (w domu, w którym niegdyś mieszkała Lucyna Messal) kawiarnię "Tatry". Słynna primabalerina została w tej kawiarni kelnerką. Jola uczęszczała do Liceum przy al. Ujazdowskich, a Statkiewicz znalazł pracę w Międzyzwiązkowej Spółdzielni Powierniczej. Pędzili życie z dnia na dzień bez celu, łudząc się nadzieją, że już niedługo armia hitlerowska zostanie pokonana. Najgorsze miało dopiero nastąpić. W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego Statkiewicz cudem uniknął śmierci. Między dwoma rzędami płonących domów ulicy Bednarskiej, ewakuowano ich (znowu tyl
ko z podręcznym bagażem) do Dziekanki, a stamtąd znowu do Pruszkowa, skąd już droga wiodła w głąb Niemiec do Schwenningen nad rzeką Neckar, na roboty przymusowe. Pracowali w fabrykach zegarów, w których wyrabiano zapalniki do bomb. Wiosną 1945 r. Schwenningen zostało zdobyte przez oddziały armii francuskiej. Maksymilian Statkiewicz stanął na czele dość licznej kolonii polskiej, był założycielem i wychowawcą w polskim gimnazjum i liceum podległego Wydziałowi Konsularnemu Polskiej Misji Wojskowej przy Radzie Kontroli w Niemczech. Zofia pracowała również w- tym gimnazjum, wówczas bowiem choroba nadciśnieniowa nie dawała jej się jeszcze we znaki. W dobrym nastroju, stęsknieni za Poznaniem wrócili Statkiewiczowie w połowie 1948 r. Jola zapisała się na filologię romańską uniwersytetu w Tiibingen, Poznała tam Rogera Guyota, za którego wyszła zamąż i wyjechała z nim do Francji.
Z dawnym zapałem zabrał się Statkiewicz do pracy w Operze Poznańskiej i w wyższym szkolnictwie muzycznym, gdzie uruchomiono "wydział baletowy" , który miała m. in. prowadzić Zofia Grabowska. Ale los okazał się niełaskawy dla znakomitej primabaleriny. Choroba serca uczyniła w krótkim czasie tak zastraszające postępy, że Zofia nie mogła nawet marzyć o podjęciu jakiejkolwiek pracy, nawet tych najprostszych czynności w domu przy ul. Inżynierskiej, dokąd się wprowadzili po kilku latach zamieszkiwania w dawnym hotelu na Rybakach. Przykuta przeważnie do łóżka, znalazła się w rozpaczliwym położeniu, które, na ile tylko można było, starał się osłodzić czułą opieką przyjaciel - mąż. Zmarła dnia 4 maja 1970 r. i pochowana została na cmentarzu w Junikowie, odprowadzana na miejsce ostatniego spoczynku przez liczne gronoprzyjaciół i wielbicieli jej wielkiego talentu.
Zebrał: Ireneusz Soliński
DR JERZY KOLLER
W początku kwietnia 1970 r. żałobna wiadomość dotarła do Poznania i pogrążyła w smutku środowisko kulturalno-artystyczne: wiadomość że w dniu 27 marca zmarł w Skolimowie pod Warszawą, w schronisku dla zasłużonych ludzi teatru, doktor Jerzy Koller, więzami długoletniej pracy związany z naszym miastem. U rodził się Jerzy Koller w Mogilnicy koło Trembowli, 5 listopada 1882 r., jako syn miejscowego lekarza Bolesława Kollera i Joanny z domu Gottwald. Początkową naukę pobierał w domu, potem uczęszczał do gimnazjum w Tarnopolu, które ukończył ze świadectwem dojrzałości. N a studia wyższe zapisał się na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, później jednak, uzyskawszy stypendium Zakładu N arodowego im. Ossolińskich, przeniósł się na Uniwersytet Lwowski. Studiował historię literatury polskiej a pobocznie: historię sztuki, filozofię oraz filologię germańską. Już w latach studenckich zdradzał zainteresowanie teatrem. Nie tylko uczęszczał na przedstawienia teatrów krakowskiego i lwowskiego, przeżywających w tym czasie najświetniejszy swój okres, ale brał także udział w pracy akademickiego kółka teatralnego. Próbował tam swych sił jako reżyser i inscenizator. Jako kierownik kółka nawiązał liczne znajomości i kontakty z ludźmi teatru, m. in. z Gabrielą Zapolska, którą zainteresował inscenizacją kilku jej utworów dramatycznych. Wspomnienie tych swoich, jak je nazywał "flirtów" z teatrem w latach 1902 -1920, zachował Jerzy Koller w żywej pamięci i nieraz do nich powracał w rozmowach i gawędach. Po uzyskaniu absolutorium na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza w 1906 r. przez kilka lat pracował jako nauczyciel gimnazjalny, przygotowując się do egzaminów doktorskich. W 1911 r. złożył na seminarium historyczno-literackim prof. Józefa Kallenbacha pracę pt. Uczucia religijne Slowackiego i na jej podstawie uzyskał tytuł doktora fi10zofii. Porzucił wtedy zajęcie pedagoga gimnazjalnego, aby poświęcić się pracy naukowej. Został skryptorem w Zakładzie im. Ossolińskich, zajmował się początkowo Archiwum Książąt Sapiehów, a w 1914 r. awansował na kustosza Muzeum Lubomirskich. Równocześnie z pracą naukową w Ossolineum, dr Jerzy Koller rozpoczął współpracę z prasą lwowską. Zamieszczał w niej artykuły z historii sztuki, korespondencje z podróży, utwory beletrystyczne, a przede wszystkim recenzje teatralne. Jako recenzent zdobywał sobie coraz poważniejszą pozycję. Od 1912 r. pisał stale w "Gazecie Lwowskiej", w "Poradniku Teatrów i Chórów Włościańskich", od 1911 r. w miesięczniku "Kronika Powszechna", w którym też przez kilka lat pełnił funkcje sekretarza redakcji. W tym czasie Jerzy Koller dużo podróżował, a w tych wojażach pogłębiał wiedzę z zakresu historii sztuki, zwiedzał bowiem europejskie muzea, a także korzystał z okazji zapoznania się z życiem teatralnym, odwiedzając czołowe sceny w Europie, oglądając kreacje najwybitniejszych aktorów tego okresu. Odzyskanie niepodległości i zjednoczenie trzech dzielnic polskich w 1918 r. wywołało ożywioną migrację, szczególnie wśród inteligencji pracującej. Zasobny w nią b. zabór austriacki zasilał Wielkopolskę ludźmi predestynowanymi na stanowiska w urzędach, szkolnictwie, placówkach naukowych i kulturalnych. Doktor Jerzy Koller przeniósł się do Poznania, gdzie objął w 1920 r. stanowisko kustosza (później również wicedyrektora) Muzeum Wielkopolskiego (obecnego Muzeum Narodowego). Jednocześnie nawiązał współpracę z "Dziennikiem Poznańskim". Współpraca ta zacieśniła się z biegiem czasu, przetrwała przez całe międzywojenne dwudzie
Z żałobnej karty
stolecie, stała się odcinkiem pożytecznej, twórczej działalności w zakresie kultury teatralnej. W dziedzinie muzealnictwa powstało w tym okresie szereg cennych prac Jerzego Kollera, jak np.: Jacek Malczewski, próba charakterystyki; Jan Matejko w Muzeum Wielkopolskim; Serwis cesarski w Muzeum Wielkopolskim, a obok nich cenne opracowania teatrologiczne: Przybyszewski i Pawlikowski; Problemy teatru wspólczesnego a narodowy teatr polski. W założeniu programowym były to przyczynki do dużego dzieła, mającego nosić tytuł: Dzieje sceny narodowej, do którego materiały zbierał Koller przez wiele lat prac owi - tego życia. Niestety, zarówno nieskończony rękopis, jak bogate zbiory uległy zniszczeniu w czasie wojny 1939 -1945. Podobny los spotkał drugie zamierzone dzieło Kollera, pracę z zakresu historii kul tury pt. Dzieje salonu. Wysiedlony przez okupanta z Poznania w 1940 r., porzucić musiał dorobek całego życia, nie pozostało z niego śladu. Trwalszy ślad pozostał natomiast podziałalności recenzenckiej Kollera, w postaci rozsypanych w dwudziestu rocznikach "Dziennika Poznańskiego" artykułów, felietonów i recenzji z przedstawień w teatrach poznańskich. Wszystkie premiery teatralne, jakie odbyły się w latach 1920 -1939, zostały przez sumiennego sprawozdawcę, a świetnego znawcę teatru zanotowane i omówione w żywych, wykwintnym stylem, doskonałą polszczyzną pisanych sprawozdaniach. Ich zbiór stanowi pełną dokumentację życia teatralnego stolicy Wielkopolski, gdyż Koller systematycznie notował wszystkie ważniejsze wydarzenia - premiery, gościnne występy, zmiany obsady, nazwiska reżyserów, scenografów, wykonawców ról. Niegdyś jego recenzje stanowiły ulubioną lekturę wielu miłośników teatru, na ich osądy czekali z niepokojem aktorzy, z zainteresowaniem - ludzie związani z teatrem. Dziś dają przejrzysty obraz życia teatralnego Poznania, są cennym przyczynkiem do dziejów sceny narodo - weJ. Okupacja w sposób brutalny zamknęła ten pierwszy poznański rozdział życia Jerzego Kollera. Jak wielu mieszkańców Poznania, został przymusowo wysiedlony i w okropnych warunkach zimy 1939/1940 r. wywieziony do tzw. Generalnej Gubernii. Rozpoczął wojenną tułaczkę do Ostrowca Świętokrzy - skiego, Warszawy, wreszcie Lwowa, gdzie połączył się z rodziną. We Lwowie zetknął się ze znajomym środowiskiem ludzi teatru, zbierających się tam z całej Polski. Gdy w 1944 r. powstał we Lwowie Teatr Polski pod dyrekcją Bronisława Dąbrowskiego, Koller został jego kierownikiem literackim. Z teatrem tym przybył do Katowic po wyzwoleniu w 1945 r. W katowickim okresie pracy, poza kierownictwem literackim, zajął się gorliwie uporządkowaniem biblioteki Teatru im Stanisława Wyspiańskiego.
W 1946 r. Jerzy Koller, zaproszony na stanowisko kierownika literackiego tea
trów poznańskich, powrócił do Poznania. Jego głębokie i wszechstronne zaiJilteresowanie teatrem, rozległa wiedza, przechowywane w fenomenalnej wprost pamięci steki sztuk, obsad, subtelne wjczucie stylu, znajomość kostiumologii - to wszystko składało się na cenną i pqżyteczną rolę, jaką pełnił Koller prz dwadzieścia lat w teatrach poznańskich. Okres ten nie został, jak międzywojenne dwudziestolecie , pokwitowany setkartuiL recenzji w żadnym z pism codziennych" bowiem ze względu na stanowisko w kierownictwie teatru, nie mógł pełnić funkcji recenzenta. Jednakże Koller nie zaniedbał całkiem pióra. Jego gawędy, wygłaszane na różnego rodzaju spotkaniach i w Polskim Radio, miały wielu entuzjastycznych słuchaczy. Wybrarle prelekcje radiowe zostały w 1963 r. opublikowane przez Wydawnictwo PoLinańskie w książce pod skromnym tytuiłem: Gawędy teatralne. Zaraz po osiedleniu się w Poznani f włączył się Koller w życie poznańskie= go środowiska literackiego. Należał dW członków - założycieli poznańskiego oc{-=działu Związku Literatów Polskich, kt6= ry powstał w dniu 8 maja 1921 r. i do końca życia był jego członkiem. BraiJł aktywny udział w pracy organizacji, zci-=siadał wielokrotnie w jej władzach, byJł\ przez kolegów lubiany, cieszył się du;żym szacunkiem i autorytetem. Dnia 23 czerwca 1962 r. dr Jerzy Koller obchodził jubileusz 50-lecia pracy teatralnej i literackiej. Organizacją jubileuszowego obchodu zajęły się po równi środowiska literackie i teatralne;. N a przedstawieniu sztuki Jerzego Zawieyskiego Wysoka ściana z gościnnym występem Elżbiety Barszczewskiej odbyła się uroczystość, która dała najlepszy obraz tej sympatii i szacunku, jakzdobył sobie Jubilat w szerokich sferach poznańskiej publiczności teatralnej i środowiskach artystycznych poznańskich i ogólnopolskich. Z okazji jubileuszu Jerzy Koller udekorowany został Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta. Wcześniej już, w 1956 r., odznaczony był Krzyżem Kawalerskim tegoż Orderu. Władze miejskie uznając ogromny wkład Kollera w rozwój życia kulturalnego, nadały mu Odznakę Honorową Miasta Poznania, Pod koniec 1965 r. Jerzy Koller, ze względu na podeszły wiek i nadszarpnięte zdrowie, ustąpił ze stanowiska kierownika literackiego teatrów poznańskich i przeszedł na zasłużoną emeryturę. Postanowił na ostatek dni osiąść w schronisku dla weteranów sceny polskiej w Skolimowie, gdzie - nie posiadając rodziny, która mogłaby mu zapewnić należytą opiekę spodziewał się znaleźć zarówno staranną pieczę, jak i towarzystwo ludzi, dzielących z nim życiowe zainteresowania. Poznań żegnał go z żalem, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to pożegnanie ostatnie. Już tylko dorywcze wizyty przyjaciół, już tylko rzadka i urywana korespondencja, bo sterane siły i nadwątlone zdrowie nie pozwalały na systematyczne pisanie - to były ostatnie nici łączące Jerzego Kollera z miastem, które mógłby nazwać drugim swoim miastem rodzinnym, miastem któremu poświęcił czterdzieści lat życia i pracy. Wiadomość o śmierci nadeszła z opóźnieniem. Nikt z poznańskich przyjaciół nie mógł złożyć wiązanki kwiatów na trumnie. Przepłynęła fala żalu, ale zostało wspomnienie człowieka duże kultury, dużej skromności i dużej dobroci.
Tadeusz
Kraszewski
FRANCISZEK SAYNA
W dniu 4 czerwca 1970 r. zmarł w Poznaniu po długiej i ciężkiej chorobie zasłużony działacz ruchu robotniczego - Franciszek Sayna.
W dniu 6 czerwca przedstawiciele poznańskiej klasy robotniczej i społeczeństwa na Cmentarzu Komunalnym na Junikowie towarzyszyli Zmarłemu w
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1971.01/03 R.39 Nr1 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.