JERZY MŁODZIEJOWSKI

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1958.10/12 R.26 Nr4

Czas czytania: ok. 11 min.

JUBILEUSZ "MARII MAGDALENY"

Trudno i zarazem łatwo pisać, myśleć o najbliższych. Trudno, bowiem sentyment przysłania obiektywizm, łatwo, gdyż istota ukochana jest "najpiękniejsza w świecie". Istota? Nie zawsze i nie wyłącznie. Oto przychodzi mi wspomnieć dzień 15 listopada 1958 roku, spędzony w Poznaniu w gronie wychowanków i nielicznych już profesorów gimnazjum im. św. Marii Magdaleny, którzy w liczbie przekraczającej wydatnie pół tysiąca zjechali się z całej Polski, by tu, nad Wartą, uczcić 385 lat trwania szkoły - drugiej z owych najstarszych uczelni w Polsce. Trwa w naszych sercach, wspomnieniach, myślach. Jest ową naj droższą istotą, piękniejszą nad wszystko w świecie - "Maria Magdalena". Dziś, gdy za nami w listopadowej mgle pozostał ów niezapomniany dzień, gdy spotkawszy się przypadkiem na naszych ulicach z kolegami różnych roczników matury rozpamiętujemy owe godziny zjazdowe - dziś jedno uczucie nas wszystkich łączy. Zakochaliśmy się znowu w naszej szkole przy Bernardyńskim placu..., a choć miłość ta przyszła dopiero po latach, gdyśmy "dorośli" i - niejeden - posiwieli na skroniach; przecież dopiero teraz czujemy owej miłości intensywność, wagę. Najmilsza Maria Magdalena!

Na katedrze siedział profesor dr Ludwik Ręgorowicz - historyk. Ostrym tempem prowadził lekcję i nie dawał się byle czym na "manowce" sprowadzić. Dla nas był surowym belfrem, ale "magistra vitae" widziała w nim skrzętnego badacza dziejów gimnazjum, w którym właśnie uczył. Bo oto w 1923 roku opublikował staraniem Komitetu Jubileuszowego (350 lat) "Zarys dziejów gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu". Myśmy wtedy o wydaniu cwej publikacji bodaj nic nie wiedzieli. Dziś z powagą i zainteresowaniem niezwykłym sięgam po pokaźną broszurę Ręgorowicza, by "ściągnąć" z jej pół setki stron zwięzły zarys historii mego gimnazjum. Jezuici w wieku XVI opracowali "Ratio studiorum" - wzorowy statut dla wszystkich swoich szkół zakonnych. A zakon był bogaty i umiał pobudować szkoły, potrafił znaleźć najtęższych wykładowców, potrafił opanować siecią szkół całe polskie ziemie. W Poznaniu jezuici zjawili się w roku 1571 za dalekim pośrednictwem biskupa Stanisława Rozjusza; w kwietniu 1574 r. "przelotny król polski" Reryyk Walezy podpisał akt erekcyjny dla jezuickiej szkoły - otwartej zresztą na rok przed tym królewskim dokumentem. I tu ważna data dla przyszłej "Marynki". 25 czerwca 1573 roku - lat temu 385 - otwarto bramy szkolne dla uczniów. Jezuici zabrali się do pracy nad wybudowaniem kollegium na miejscu podarowanych im domów. Oczywiście lokacja budynków nie odpowiadała wtedy "naszemu miejscu" przy Bernardyńskim placu. Najazd

Szwedów zburzył częściowo miasto i wygnał jezuitów. Po opadnięciu wód "potopu" wygnańcy wrócili do Poznania i odbudowali co legło w gruzach. Powstał też nowy zupełnie kościół - obecna Fara. Kollegium jezuickie przetrwało aż do kasacji zakonu - do roku 1773. Szkoła dzieliła się na pięć klas o przebrzmiałych dziś (czytajcie "Szkolne czasy Jana Dęboroga" Syrokomli) nazwach: infimy, grammatyki, syntaxy, poetyki i retoryki. Zasadzie klas wyższych, zwanych "humaniorami", pozostaliśmy wierni przez całych 385 lat. Owe "humaniora" były nam wszystkim gwiazdą przewodnią w życiu.

Jezuici poznańscy zadarli wszakże z miejscowym biskupem i kapitułą.

Chcieli być osobną i integralną organizacją. Sięgali po należny Akademii Lubrańskiego tytuł dla swej szkoły, na co się żadną miarą kapituła nie chciała zgodzić. Dochodziło do gorszących zajść między uczniami szkół po obu brzegach Warty położonych. Dalekie i dość niepodobne w zasadach, ale również nieco gorszące echo tych uczniowskich bójek wybrzmiewało za moich najmłod, szych lat "marynkarskich" (jakoś koło 1919 roku), gdy nasi prali paskami i tornistrami Niemczyków z późniejszego gimnazujm im. Jana Kantego, tuż przy ich szkole, wprost na Zielonych Ogródkach lub na łęgach nad Wartą. Wszystko już było... W roku 1611 Zygmunt III nadał jezuitom w Poznaniu przywilej, pozwalający im przemianować kollegium na "akademię" a niemal i uniwersytet. J ednak papież przywileju nie zatwierdził. Zbyt zadraśnięte poczuły się: Akademia Lubrańskiego i Uniwersytet Krakowski. Jezuici później dwa razy próbowali swej siły - na próżno. Przywileje królewskie obalono jeszcze dwa razy. Trwało więc kollegium o programie, opartym o łacinę i literaturę. Cycero, Wergili, Cezar i Sallustiusz "królowali" od XVI wieku, byli podstawą i w latach 19191939. Innych przedmiotów uczono z jezuickich podręczników: historii, geografii, matematyki, filozofii, greki, języka ojczystego ze szczególnym naciskiem na ortografię. Zanim nastały w Polsce zbawienne skutki Komisji Edukacyjnej - jezuici "szaleli" ze swymi metodami pedagogicznymi. Mocno je później krytykowano, a już może najbardziej ks. Ignacy Przybylski, przyszły nauczyciel w Marii Magdalenie roku 1813. Ale lśniły i blaski w owych pedagogicznych cieniach: było astronomiczne obserwatorium i wspaniały gabinet fizyczny - wyposażony przez Marię Leszczyńską a prowadzony przez ks. Józefa Rogalińskiego - którego nazwisko dobrze pamiętać nam z tego względu należy. Zniesiono zakon Jezuitów w roku 1773. Nauka musiała jednak trwać dalej, by dzieci nie doznały szkody, nim zawiąże się nowy system nauczania. Na razie wyeliminowano teologię i filozofię. Poczęto naprawiać bardzo zły stan majątków ziemskich, ostatecznie przez spodziewających się kasacji jezuitów zdewastowanych i pozostawionych na łup zawsze w takich razach żerujących" hien. Po jezuickim kollegium powstała szkoła "wydziałowa", sześcioklasowa. Już nie.łacina lecz nauki przyrodnicze i ekonomiczne stały się podstawą. Szkoła zaczęła być "narodowa". Zwrócono uwagę na wychowanie fizyczne, poczucie moralności i etyki, prawa, przyjaźni. Szacunek dla starszych, wykorzenienie obłudy, fałszu i zawsze wstrętnego donosicielstwa, zarozumiałości i próżności - oto główniejsze zasady nowej pedagogii. Rektorem jest jeszcze ksiądz, ale wielu profesorów rekrutuje się z osób świeckich. Wchodzi do programu szerzej niż dotąd ujęty język francuski i niemiecki, a także rysunek. Nic dziw

6 Kronika Miasta Poznaniajerzy Młodziejowskf

nego, że taka "narodowa" szkoła mimo wielu braków, płynących z braku doświadczenia wyraźnie zagórowała nad starymi formami z kręgu Alvara. Po drugim rozbiorze Polski Poznań opanowali Prusacy. W roku 1794 nastąpiły pewne, podyktowane przez berliński rząd zmiany, a gdy po zgasłym płomieniu kościuszkowskiego powstania nastąpiła nowa "noc pruska" - w roku 1799 Prusacy pokazali swe cele. Język niemiecki, mitologia(l), ustrój państwa pruskiego i kary cielesne, nie nakazane wprawdzie, lecz w "wyjątkowych przypadkach" dopuszczalne. Dla mikrusów karcer. Polaków-profesorów wysłano na emeryturę, a rektorem został w roku 1803 Niemiec. Złożono komisję organizacyjną z przedstawicielami wyznań: katolickiego, luterańskiego i "reformowanego". Pierwszy to był ferment w Poznaniu - jego szkoła ujrzała widmo groźby. Gimnazjum poznańskiemu nadano charakter szkoły filologicznej. Język polski jeszcze w trzech niższych klasach - greka w pozostałych wyższych. Były nadto: historia naturalna, antropologia, technika i higiena, leer. już historię oparto na dziejach brandenbursko-pruskich. Zaczęło być ciasno dosłownie i przenośnie. Przenośnie Polakom - dosłownie wszystkim. Gmach na rogu Jezuickiej i Klasztornej (w latach 1919-1939 Szkoły Zdobniczej - po roku 1945 z gruzów dźwignięty dla Szkoły Baletowej) był zbyt mały dla rozwijającej się szkoły-gimnazjum. Pruski rząd postanowił zbudować nowe pomieszczenie - w enuncjacjach było sporo kokietowania poznaniaków. Przecież chodziło o "poparcie" miejscowego społeczeństwa na przypadek wojny z Rosją. Aliści w całej Wielkopolsce zabrzmiało hasło "Jena, Jena" i wszystkie pruskie porządki przestały obowiązywać. Niemcy zniknęli z Poznania, a z nimi uszedł z Polski Ernest Teodor Amadeus Hoffmann. A młodzież gimnazjalna? Nie po raz ostatni w dziejach "Marynki" opuściła szkolne klasy i pognała na wojnę. Dopiero po Tylży, w roku 1808 nastała spokojniejsza era w szkolnictwie Wielkopolski, która weszła w skład Księstwa Warszawskiego. Po szeregu reform w duchu Hugona Kołłątaja, rektorem został ks. Gorczyczewski z Kalisza. Po nim nastąpił sławny ks. Ignacy Przybylski, surowy i nie rozstający się z podręczną "dyszczypliną" ale powszechnie ceniony i poważany.

A potem nastaje nowa epoka "szkoły pruskiej", która trwała okrągło 103 lata. Najbliższa polskim ruchom wyzwoleńczym i poznańskim zmaganiom o powszechną polskość. Prusacy od roku 1815 przyczaili się w tygrysim skoku. Na razie dymisjonowali jedynie ks. Przybylskiego, ale pozostawili innych nauczycieli Polaków i język polski jako wykładowy. "Przychylność" zaborców wobec Polaków była wynikiem uchwał Kongresu Wiedeńskiego. Nasza narodowość miała "gwarancje" trzech władców co do pewnych zasadniczych problemów narodowych. Szkolnictwo na pierwszym planie. "Polskie". Namiestnikiem w Wielkopolsce został "Antoś-basetlista" - książę Antoni Radziwiłł, późniejszy protektor Fryderyka Chopina. Lecz młodzież była gorąca i poczęła tworzyć spiski patriotyczne - na co rząd w Berlinie nie mógł oczywiście patrzeć spokojnie. Wspaniale określił dr Ludwik Ręgorowicz rolę Nowosilcowa. jako głównego reżysera wszystkich intryg wobec polskiej młodzieży. To on właśnie prowadził we wszystkich zaborach akcję a raczej "kontrakcję". Lata 1822-1824 były czasami studenckich procesów w Warszawie. Wilnie, Krakowie -i w Poznaniu. Nowosilcow tryumfował z Moskwy. Kibitki pędziły na Sybir, więzienia austriackie i niemieckie napełniały się skazańcami.

0*>

W rejestrze nauczycieli spotykam nazwiska: Józefa Muczkowskiego (propagatora poezji mickiewiczowskiej w Wielkopolsce jeszcze przed powstaniem "Pana Tadeusza", później profesora bibliografii na krakowskim uniwersytecie), przyrodnika Jarockiego, później profesora uniwersytetu warszawskiego i Czwaliny - Niemca z pochodzenia, długoletniego bodaj cenzora poznańskich druków. Jest też nazwisko Jana Wilhelma Kassiusza - serdecznego przyjaciela uczniów Polaków. Niestety wszyscy dostali dymisję. Niesławnej pamięci Stoc rugował nadal język polski z Marii Magdaleny. Posypały się protesty społeczeństwa. Zawrzała nieubłagana, ostra walka o ten "język ojczysty" - długa, żmudna i bolesna. Ale niezmiennie trwająca i raz tląca się zarzewiem, raz buchająca płomieniem. I teraz okazało się, że gimnazjum Marii Magdaleny jest istną "kuźnią narodowej mocy". Ten charakter utrzymało przez długich lat dziesiątki aż do roku 1919. Znamienny fakt: w roku 1830 Atanazy Raczyński wysunął projekt utworzenia przy gimnazjum szkoły dla malarzy, rzeźbiarzy, rytowników i architektów. Król pruski projekt odrzucił. Wybuchło powstanie listopadowe i znowu młodzież z Marii Magdaleny ruszyła przez Wartę i Prosnę do boju. Na Moskali wiódł ją w bitwie pod Szawlami ks. Adam Loga - zginął. Zachował się jego - katechety gimnazjalnego - wizerunek i wdzięczna pamięć patriotyczna. Po upadku powstania nie nastąpiły jakoś represje - raczej zapanowała "harmonia" między uczniami Polakami i Niemcami w szkolnych klasach. W roku 1834 następuje rozdział szkoły: Polacy zostają na miejscu - Niemcy przenoszą się do nowego budynku "Fryderyka Wilhelma" (nazwa "Fryca" trwała jeszcze za lat 1919-1920 w żywej pamięci nas, szczeniaków z drugiej klasy). Powstaje przy szkole "alumnat" - rodzaj internatu dla uczniów gimnazjum. Polskość czaiła się do skoku. VI nocy z 3 na 4 marca 1846 roku miano zbrojnie opanować "Winiarski fort" - · Prusacy dowiedzieli się wcześniej o tym i zapobiegli powstaniu. Ogłoszono, wcześniejszy termin ferii wielkanocnych, rozpuszczono młodzież do domów i... rozwiązano gimnazjum. Otworzono je po paru tygodniach, ale na całkiem nowych zasadach "personalnych". Dymisję otrzymali profesorowie: Mott y, Cegielski, Szulc i inni, zaś dyrekcję objął Niemiec, Antoni Brettner. Jednakże A_ o dziwo - umiał i chciał uszanować polski język i polskie "prawa". Na tymI stanowisku pozostał przez 20 lat. Za jego kadencji zbudowano nasz stary, czerwonoceglany gmach, który właśnie w dniu 13 października 1958 roku obchodził stulecie istnienia. Za czasów Brettnera uczył w Marii Magdalenie Antoni Małecki, późniejszy profesor uniwersytetu krakowskiego, Władysław Nehring,' powołany z czasem do uniwersytetu wrocławskiego, wreszcie Antoni Popliń-' ski, główny "rzecznik" wielkopolskiego ruchu literackiego w trzydziestoleciu 1 1830-1860. Wielkie nazwiska. Sławne. Brettner utrzymywał chwalebne przekonanie, że w szkole o gtjo Polaków w klasach rządzić powinien Polak i W' tym też duchu naznaczył Jana Rymarkiewicza jako swego zastępcę. Niemiec; ów zapisał się najpiękniejszymi głoskami w dziejach szkoły - czemu dziśdac trzeba gorący wyraz. W tym czasie powstaje Towarzystwo Naukowej Pomocy,wspomagające publicznymi funduszami mniej zamożnych uczniów.' Założyłoś ono nawet specjalny konwikt-internat. 'l Czy wiadomo dla przykładu, że w roku 1861 na ogólną liczbę 479' uczniów*' w gimnazjum było aż 447 Polaków? Jakże wymowna statystyka. W dwa lato' później z 669 "szkolników" tylko 39 nie- Polaków (Niemców i Żydów)..':" ,p»

'Jerzy Młodziejowski

Powstanie styczniowe wybuchło i wypaliło swe ognie. I znowu młodzież przeszła za graniczne kordony z bronią w ręku. Część nie wróciła nigdy n& plac Bernardyński - reszta zajęła znowu ławy szkolne. Po rozwiązaniu gimnazjum w Trzemesznie tenże sam Antoni Brettner przyjął stamtąd aż dziewięciu nauczycieli i wcielił ich w skład swego grona. Lecz teraz nastaje era silnego ucisku, srożącego się coraz mocniej. Nic, że następcą Brettnera został Niemiec Robert Enger, człowiek, który zdobył się w łamanym polskim języku na takie słowa: "...W odezwie do Was kochani uczniowie za rzecz stosowną uważam użyć języka polskiego, gdyż tenże najpewniej ułatwi mi przystęp do serc Waszych..." - nic, że nie chciał być żandarmem. Gdy umarł w roku 1873 wiadome się staSo, że teraz dopiero nadchodzi "noc narodowa". Nawet religii katolickiej kazano księżom uczyć po niemiecku. Nikt tego jednakże nie uczynił. Katechetów zawieszono w funkcjach nauczycielskich. Zaczęły się fantastyczne przenoszenia nauczycieli Polaków w głąb Niemiec. Na ich miejsce do Marii Magdaleny zjeżdżali Prusacy. Dymisje emerytury, prześladowania.,. Wielu nie wytrzymało nacisku, ale społeczeństwo nakazało swoim rodakom wytrwanie na stanowisku. Został Kolanowski, którego dobrze pamięta jeszcze żyjący w Poznaniu abiturient tych lat prof. Kazimierz Ulatowski... wreszcie po roku 1900 został już tylko jedyny Polak w gimnazjalnym gronie nauczycielskim - ksiądz Julian Janicki. Był prawdziwą "arką przymierza" między dawnymi a nowymi laty. Gdy nasi starsi koledzy zawiesili na chorągwianym maszcie polski sztandar w zimowych dniach 1919 ,roku, nastraszywszy uprzednio policjantem Niemca Huckerta, który właśnie był dyrektorem szkoły - polskie władze poruczyły księdzu Janickiemu pieczę nad znowu spolszczonym gimnazjum Marii Magdaleny. Zdał tę funkcję w ręce Ignacego Steina, który znów oddał dyrektorskie klucze Dezyderemu Ostrowskiemu w dniu 31 marca 1920 roku. To już były "moje czasy..."

Spoglądam na ocalałe z wojny szczupłych rozmiarów "Sprawozdania dyrekcji gimnazjum". Od pierwszego z początków 1919 roku, aż po ostatnie "moje" z roku 1927. Innych juz'nie zbierałem. Już byłem przecież studentem Uniwersytetu Poznańskiego. Widzę siebie i mych rówieśników w spisach uczniowskich z trzeciej klasy. Czytam nasze tematy maturalne z wiosny 1927 roku - widzę swe nazwisko w rejestrze maturzystów. Widzę Władysława Mickiewicza, przechodzącego między szpalerem uczniów, gdy nasze gimnazjum odwiedzał. Pamiętam "marynkowskiego" maturzystę Jana Kasprowicza, pamiętam wizytę marszałka Focha w naszym mieście, pamiętam pogrzeb zabitych robotników w roku 1920. Dostrzegam, ilekroć jestem na Wawelu, zatartą "cegiełkę", fundowaną z naszych uczniowskich składek na odbudowę królewskiego zamku. W naj czulszym zakątku serca noszę pierwszy raz dostrzeżone Tatry, gdy jako harcerz drużyny "imienia Romualda Traugutta" jechałem na zakopiańskie kolonie z niezapomnianym profesorem Mieczysławem Koniecznym. Pamiętam dyrygowaną przez nauczyciela śpiewu Jana Rozenberga "Wiosnę" Haydna, graną i śpiewaną siłami nas, uczniów, w Auli Uniwersyteckiej. Pamiętam organowe improwizacje Mieczysława Mierzejewskiego. I pierwszy zjazd maturalny w jakże skromną dziś a wtedy radosną chwilę pierwszego

8;>dziesięciolecia. I dzień wiosenny, słoneczny 1939 roku, gdy memu gimnazjum nadano Krzyż Polonia Restituta. I czytam z niezmiennym wzruszeniem słowa, które mi już drżącą ręką pisał do Offlagu w Dobiegniewie w roku 1942 ksiądz Julian Janicki: ".. . nasza stara Marynka przetrzyma nas wszystkich...". I drugi zjazd w dwudziestolecie, trzeci w trzydziestolecie matury, w roku 1957... i najmilszych kolegów: Antoniego Kozubskiego, który jeszcze przed maturą utonął w Warcie, Kazia Andrzejewskiego, rozstrzelanego przez hitlerowców na rynku w Grodzisku, Klemensa Kitkę, ściętego przez nich na Młyńskiej, Edzia Wróblewskiego, Alfonsa Trybusa, Bogdana Łuczaka, Witolda Biittnera... już nigdy nie przyjdą na nasze zjazdy. Cóż pisać o mych profesorach, którzy nie żyją? O dyrektorze Dezyderym Ostrowskim, Aleksandrze Tarnawskim, Mieczysławie Michałkiewiczu, Józefie Russie, Janie Rozenbergu? O księdzu Julianie Janickim - nigdy zapomnianym?

I oto nadszedł dzień 15 listopada 1958 roku. Zgromadziło się nas chyba więcej niż pół tysiąca na tradycyjnej egzorcie u Bernardynów. Śpiewał chór chłopięco-męski pod batutą młodszego kolegi, Stefana Stuligrosza - płynęły na odnowiony kościół dzieła Palestriny, ale także naszego Wacława Szamotulczyka i Mikołaja Gomółki. Grały trąbki, waltornie i puzony. Stała przed kościołem najbardziej bezładna "masa ludzka", jaką mi się kiedykolwiek zdarzyło widzieć: całowali się i poznawali, wykrzykiwali nazwiska i dawno nie używane przezwiska - te najmilsze, bo "szkolne". Ileż siwych skroni, ileż przygarbionych ramion. Nikt do nikogo nie zwracał się słowem "panie"... byliśmy wszyscy na najserdeczniejsze "ty". Ktoś rzucił hasło, by przejść się na dziedziniec gimnazjalny. Popłynęła ta "bezładna masa ludzka" dobrze sobie znaną drogą po kamiennych płytach. Weszła do gimnazjum. Dziś zajmuje je do niedawna bezdomna "Dąbrówka" - przedmiot naszych młodzieńczych westchnień i wzruszeń sercowych. Jesteśmy na dziedzińcu. Zmienił się od naszych czasów, zmalał, zawęził, ale liście kasztanów i platanów leżą po dawnemu w żółtej jesiennej barwie złota, które nic nie jest warte, tyle, że bezcenne. Z okien klab patrzą ku nam urocze buziaki panienek z Dąbrówki. Uśmiechają się do starszych panów. Wchodzimy w kilku do którejś klasy, ktoś mówi jakieś słowa, wspomnienia, ktoś całuje w policzek czternastolatkę, czerwieniącą się jak kwiat róży... Tramwajami, taksówkami jedziemy do Auli Uniwersyteckiej - siadamy w krzesłach i jesteśmy słuchaczami czterech przemówień: trzej wychowankowie z różnych roczników, z tego dwaj są już profesorami tegoż uniwersytetu. Czwarty przemawia dawny profesor naszego gimnazjum, dr Roman Pollak - sławny polonista. Szklą się łzy, gdy mówi o naszej bezdomności, ale uśmiech rozjaśnia zasmucone twarze, gdy błyśnie szkolny dowcip. Wspominamy dawnych, bardzo dawnych kolegów, którzy byli uczniami tej szkoły: Marcinkowski, Libelt, Małecki, Poplińscy, Nehring, Morawski, Kostanecki, Kapuściński, Danysz, Jurasz, Wicherkiewicz, Lisiecki, Likowski, Celichowski, Rozakowski, Karchowski, Chrzanowski, Trąmpczyński, Ratajski, Dembiński, Ulatowski, Smoliński, Kniat... dwadzieścia dwie ulice w Poznaniu noszą imię wychowanków Marii Magdaleny. A po akademii oglądamy wystawę w odnowionej i dźwigniętej z prochu i pyłu Bibliotece Raczyńskich, wspaniale urządzoną przez Mariana Mikę, Zdzisława Grota i Przemysława Michałowskiego. To po

Jerzy MłodziejOwbkiczątek przyszłej pamiątkowej monografii naszego gimnazjum, które warte jest. pamięci u innych, bo my go nigdy nie zapomnimy. Ono nas wszystkich przeżyje - jak pisał ksiądz Julian Janicki. I trzeba nam wszystkim pamiętać, że "Litterae posteritatis causa repertae sunt, quae subsidio oblivioni esse possent" . Tośmy przyrzekali sobie wzajemnie w przytomności naszych drogich profesorów, którzy nas uczyli tych grek, łacin, historii naturalnych, polskiego, religii, matematyk i fizyk wszelakich. Zapewne ufundujemy "szkołę tysiąclecia", ale "Maria Magdalena" zostanie w naszej pamięci i sercach. A moi synowie i synowie moich synów będą dumni, że imię tej szkoły było emblematem honoru i chwały w domu, gdzie się urodzili, wzrośli i na dobrych Polaków wychowali. Quod felix faustum, fortunatumque sit...

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1958.10/12 R.26 Nr4 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry