N!!

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1958.10/12 R.26 Nr4

Czas czytania: ok. 18 min.

Zbigniew Pęd/iński

wszystkim grupy młodych poetów: głównie "Wierzbak", ale także "Swantewit" i "Przygoda". Te trzy właśnie grupy wespół z Wydziałem Kultury Rady Narodowej m. Poznania były gospodarzami odbywającego się w listopadzie 1957 r. w stolicy Wielkopolski Festiwalu Młodej Poezji pod buńczucznym hasłem "Poezja - chlebem powszednim". Sama grupa "Wierzbak" zorganizowała w następnym roku tzw. Listopad Poetycki oraz powołała do dosyć nieregularnego i sporadycznego istnienia w lokalu "Wrzosu" kawiarnię poetycką, a w foyer Teatru Polskiego Witrynę Literacko-Artystyczną. J ak z tego widać, bogactwo organizowanych przez grupy literackie imprez przewyższa znacznie ich różnolitość programową i artystyczną, która - myślę tu przede wszystkim o pieczętującym się mianem niezależnej grupy poetyckiej "Swantewicie" - rozpływa się w mało precyzyjnych i jasnych deklaracjach programowych. Mimo więc że np. grupa "Wierzbak" określa ideologię, której służy, jako marksistpwsko-laicką, a grupa "Przygoda" - jako katolicko-postępową - w istocie owe różnice ideologiczne nie odbijają się zupełnie w bliźniaczo podobnej do siebie twórczości partycypujących w tych grupach poetów. A szkoda: wydaje się bowiem, że naprawdę rzeczowa i wybiegająca poza puste slogany, etykietki i ogólniki dyskusja ideowo-artystyczna między tymi grupami, ich rywalizacja na terenie mniej personalnym, a bardziej literackim, więcej przyczyniłaby się do rzetelnego wzmocnienia i zdynamizowania poznańskiego życia literackiego, niż huczne i obliczone tylko na propagandowe efekty imprezy różnego kalibru i najczęściej estradowego tylko poziomu. Bardziej niezawodne od organizacyjnych i instytucjonalnych okazały się wyliczone już przeze mnie na początku materialne współczynniki życia literackiego w naszym regionie. Myślę tu przede wszystkim o Wydawnictwie Poznańskim, którego działalności poświęciłem dłuższe omówienie w poprzednim numerze "Kroniki Miasta Poznania" - powtarzać więc go tutaj nie będę. Wypada jedynie podkreślić, że działalność tego Wydawnictwa, jak i lepsze niż w latach poprzednich (zarówno pod względem ilości, jak i jakości) publikacje literackie poznańskich wydawnictw katolickich, w szczególności zaś Pallottinum, przyczyniły się bardzo do utrwalenia się i ustabilizowania owego pocieszającego przełomu w życiu kulturalnym Wielkopolski, jaki obserwujemy od końca roku 1956. Pewien, choć może nie tak wielki jak wydawnictwa, udział ma w tym -ównież prasa. Właśnie ku końcowi 1956 r. zaczął się ukazywać w Poznaniu pierwszy po wielu latach periodyk społeczno- kulturalny w tym mieście pod nazwą "Tygodnika Zachodniego" , obchodzący niedawno skromny jubileusz setnego numeru. Zasługi tego pisma są wprawdzie jak dotąd bardziej społeczne niż kulturalne (myślę tu przede wszystkim o szeroko uwzględnianych na jego łamach sprawach niemieckich) - "Tygodnik Zachodni" nie zdołał bowiem, wbrew początkowym zapowiedziom, zgromadzić ani w zespole redakcyjnym, ani na swoich stronicach wszystkich piór najbardziej reprezentatywnych dla literackiego Poznania, nie potrafił również nawiązać trwałej ikonsekwentnej współpracy z innymi ośrodkami kulturalnymi w Polsce, nawet - z ośrodkami Ziem Zachodnich, których organem stała się wrocławska "Odra". Rzecz jest jednak do odrobienia, oczywiście - spiesznego, ponieważ nad "Tygodnikiem Zachodnim" ciąży dosyć nieprzychylna dla periodyków li

«iterackich aura miasta, w którym jakoś nie potrafiło utrzymać SIę zbyt długo żadne czasopismo kulturalne. Nie sądzę, aby lekarstwem na WCIąZ zmnIeJszający się nakład "Tygodnika" był lansowany tu i ówdzie projekt zamienienia jego charakteru na ilustrowany magazyn rozrywkowy, na poznański wariant "Panoramy Północy" - pism takich bowiem wychodzi już w Polsce stanowczo dosyć, jeżeli nie za wiele, w stosunku do zapotrzebowania rynku czytelniczego - Poznaniowi natomiast i Wielkopolsce potrzeba przede wszystkim właśnie reprezentatywnego dla naszego regionu periodyku literackiego, uwzględniającego (ale nie kwitującego!) również szeroko problematykę społeczną i kulturalną. Obok "Tygodnika Zachodniego" literaturą i kulturą Wielkopolski zajmował się również młodzieżowy tygodnik "Wyboje", który przestał ukazywać się w listopadzie 1957 r. Było to pismo, stosownie do wieku swoich redaktorów gromadzących się około grupy "Wierzbak" , mniej stateczne niż "Tygodnik Zachodni", obierające sobie również w sprawach kulturalnych, śmiałą, ale niebezpieczną na dłuższą metę drogę literackiego i nie tylko literackiego pamfletu. Tym niemniej "Wyboje" umożliwiły literacki i publicystyczny pożyteczny zawsze dla życia literackiego (szkoda że głównie personalny) ferment, opublikowały wreszcie na swoich łamach kilka interesujących tekstów poetyckich i prozatorskich, także przekładów. W towarzystwie "Tygodnika Zachodniego" i "Wybojów" należy umieścić najmniej stateczny z nich wszystkich, ale też najbardziej czytywany i kupowany tygodnik satyryczny "Kaktus". Pismo to nie ustępuje zupełnie, a nawet pod wieloma względami przewyższa tradycyjne i nudne "Szpilki" i kłuje nie gorzej od nich piórami poznańskich satyryków i rysowników, raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze wytrwale. Może właśnie dlatego "Kaktus", podobnie jak jego botaniczny odpowiednik, ma wiele szans na długie i uparte życie. Podobnie jak W latach ubiegłych, sprawami kulturalnymi zajmowała Się również, może tylko bardziej partyzancko i sporadycznie, prasa codzienna: "Ekspress Poznański", "Głos Wielkopolski" i "Gazeta Poznańska" - poświęcały im również uwagę w miarę swoich dosyć wyspecjalizowanych możliwości "Przegląd Zachodni" i "Kronika Miasta Poznania", jak również - może najmniej zaangażowany w problemy regionu "Przewodnik Katolicki". ..Gazeta Poznańska" i "Głos Wielkopolski" zlikwidowały swoje tygodniowe dodatki kulturalne, jednakże od stycznia 1958 r. zaczął się na nowo ukazywać - na życzenie czytelników - "Nowy Świat", nie przedstawiający jednak dotąd jeszcze jakiejś zdecydowanej koncepcji redakcyjnej. Literaturę, szczególnie gdy idzie o jej formy dramatyczne, popularyzował również w latach 1957-58 lokalny program radiostacji poznańskiej, szczególnie zaś - działającej od maja 1957 r. - poznańskiej telewizji. Inscenizacje tej ostatniej, które doprowadziły do powstania wystawiającego swoje sztuki również w programie ogólnopolskim Teatru Telewizji Poznańskiej, umożliwiły również twórczość początkującym bądź wprawnym już (jak np. Wanda Karczewska) w swoim rzemiośle dramaturgom, poświęcającym odtąd wiele trudu pisaniu i adaptowaniu tekstów dla potrzeb XI Muzy. Natomiast na ożywienie i upikantnienie poznańskiego życia literackiego nie wpłynęły na ogół, wbrew nadziejom ich współtwórców, powoływane i utrzymywane z trudem przy życiu kabarety artystyczne. Nie zakukała w ogóle

Zbigniew Pędziński

odchuchiwana przez Stefana Drewicza z wieloletniego (od 1945 r.) snu poznańska "Kukułka", a powołany przez młodzież studencką "Żółtodziób" okazał się, jeśli chodzi o przedstawiane w jego programach teksty literackie, w zupełności godny swej nazwy. Natomiast lepiej i ciekawiej zanotowały się w pamięci poznańskich miłośników polskiej i obcej dramaturgii amatorskie czy na pół amatorskie zespoły teatralne, w szczególności zaś ciekawe "Atelier 58". Wreszcie wypada wspomnieć o istotnym w latach 1951-56 współczynniku nie tylko poznańskiego życia literackiego, który w omawianym obecnie okresie stracił mocno na znaczeniu: o nagrodach i wyróżnieniach w konkursach. Nie było ich w okresie 1957-58 w Poznaniu za wiele. Oprócz nagród miasta Poznania, jakie otrzymali kolejno Kazimiera Iłłakowiczówna i Arkady Fiedler, tylko-tygodnik "Wyboje" wyróżnił swoją nagrodą m. in. obiecującego poetę Józefa Ratajczaka, którego debiutancki tomik pL "Niepogoda" otrzymał również pierwsze krajowe wyróżnienie, w ramach tzw. Listopada Poetyckiego 1958. Poza tym na konkursie zorganizowanym w roku 1957 z okazji Festiwalu Młodej Poezji wyróżnienie otrzymał Maciej Maria Kozłowski, stało się ono również udziałem partycypującego w ogólnopolskim konkursie na słuchowisko radiowe Janusza Binka. Również w ramach przyznanych po raz pierwszy nagród za twórczość radiową za rok 1958 wyróżnienie otrzymała Elżbieta Ellbanowska.

II Szczegółowy przegląd najbardziej widomych i trwałych symptomów życia literackiego, jakie objawiają się w twórczości pisarzy, szczególnie poprzez publikacje książkowe - wypada zacząć od poezji i poetów, którzy odrzucili przypisane im w poprzednich latach kostiumy kopciuszków literackich i zaczęli wyrabiać stolicy Wielkopolski miano grodu, nad którym rozbiła się bania z mową wiązaną. Myślę tu nie tylko o nader szybko mnożącej się w utwory i przedstawicieli młodzieży poetyckiej - myślę przede wszystkim o pisarzach starszego i średniego pokolenia, którzy w latach 1957-58 dziwnie zgodnie, a co najważniejsze - owocnie chwycili za pióro. N a ich czele wypada umieścić Kazimierę I ł ł a k o w i c z ó w n ę. W omawianym okresie opublikowała ona aż cztery książki, każdą pozornie z innej literackiej parafii. Jednakże i wycyzelowane miniatury z "Portretów imion", i motywy wspomnieniowe nasycające bardziej zobiektywizowane artystycznie obrazy "Z rozbitego fotoplastikonu" oraz więcej autobiograficzną narrację "Niewczesnych wynurzeń" i wznowiona "Bajeczna opowieść o królewiczu La-Fi-Czanie, o żołnierzu Sojce i dziewczynce Kio" - one wszystkie noszą piętno tej specyficznej aury baśniowo-emocjonalnej, która wyodrębnia twórczość Iłłakowiczówny na tle naszej międzywojennej i współczesnej literatury i stanowi o jedynej w swoim rodzaju oryginalności jej pisarskiego talentu. Twórczość poetki nie powtarza się i nie martwieje w tak częstym u pisarzy debiutujących w latach Młodej Polski autoschematyzmie - i to jest chyba u tej artystki najbardziej radosne i obiecujące na przyszłość. Nie zmartwiał również talent Wojciecha B ąk a, a przeciwnie - wzmocnił się i wzbogacił o nowe, dotąd raczej niespotykane w twórczości autora "Monologów anielskich" motywy i elementy. "Zastygłe chwile" , zbiór nowych

wierszy Bąka opublikowany przez Wydawnictwo Poznańskie, prezentują artystę na wskroś tragicznego, wsłuchanego w nierówne tętno dramatu ludzkiego istnienia, który pasjonuje koryfeuszy współczesnej literatury, światowej. Mimo pewnych upartych i trochę monotonnych powtórzeń obecnych w wielu utworach tego tomu - jest to książka otwierająca przed czytelnikiem problemy i światy nie dotykane właściwie dotąd przez polskich pisarzy z taką odwagą i odpowiedzialnością za słowo. Odezwała się również milcząca od dawna inna przedstawicielka przedwojennej generacji poetyckiej - Jadwiga P o p o w s k a . Opublikowane przez warszawskiego "Czytelnika" jej "Wiersze" podejmują w może bardziej subtelny i kobiecy sposób niż liryka Bąka ten sam temat tragicznej obecności człowieka w świecie kształtowanym i przenikanym przez straszliwe w swej różnorodności skutki drugiej wojny światowej. Ten sam tragizm, bardziej może osobistego, nieledwie intymnego rodzaju, nasyca treść i formę erotyków Popowskiej i może dlatego ten bodaj najstarszy rodzaj poezji lirycznej został pod jej piórem pozbawiony banału i ckliwego sentymentalizmu, brzmiąc niekłamanym tonem na wskroś humanistycznego wzruszenia i prawdy. Natomiast nie zmienił się - co mu zresztą trudno poczytać za ujmę - jako poeta Eugeniusz M o r s ki, współuczestnik przedwojennej grupy "Prom" także w jej regeneracyjnej formie z roku 1958, który po debiutanckiej - wyrosłej również przed wojną - "Magnolii" ofiarował czytelnikom tym razem "Słońce na talerzu". Typ liryki, jakiemu służy w obu zbiorkach poetyckich Morski - to poezja niezmiennie obrazowa, wyjątkowo czuła na pierwiastki zmysłowe oglądanego i przeżywanego przez artystę świata, poezja oryginalna, chociaż trochę zbyt jednostajna w swych sympatiach i antypatiach tematycznych. Bardziej zróżnicowane są przekłady poetyckie - zwłaszcza liryków rosyjskich i radzieckich - Morskiego, w których okazuje się on tłumaczem wiernym i czułym nawet na dźwiękowe walory oryginału. Żadnego nowego tomiku nie ofiarował jak dotąd swoim czytelnikom inny członek przedwojennej i powojennej grupy "Prom" Edwin H e r b e r t, publikując nowe wiersze, podobnie jak Wanda Kar c z e w s k a, wyłącznie - i to niezbyt często - na łamach czasopism. Karczewska dokumentuje tymi lirykami głębsze i bardziej fascynujące rodzaje przeżycia i spostrzeżenia lirycznego, ale i Herbert odbiegł daleko w swych najnowszych wierszach od tych plakatowych i schematycznych wyznań poetyckich, jakie usiłował czynić w latach 1951-56. Podobny, choć na pewno głębszy i bardziej zasadniczy przełom można zaobserwować w liryce Bogusława K o g u t a , zwłaszcza zaś w jego drugim z kolei tomiku pt. "Kamienie w bruk" oraz w utworach umieszczonych w "Wybojach" i w "Tygodniku Zachodnim". Kogut zrywa zdecydowanie z dokumentacją poetycką tez politycznych i społecznych, zebraną jeszcze w pierwszej części "Kamieni w bruk" i zaczyna wygłaszać w celu -*- chyba - wnikliwszego poznania i pokazania własnego, bardzo zresztą skomplikowanego i pogmatwanego człowieczeństwa "Monologi przed lustrem", jak (nie bez uzasadnienia) nazwał cykl najbardziej symptomatycznych w tym względzie swoich wierszy. Nic dziwnego, że dla wyrażenia tych trudnych do poetyckiej eksplikacji sta

Zbigniew Pędzinbkjnów, może nawet obsesji psychicznych - sięga Bogusław Kogut do obcej mu dawniej alegorii i symbolu, a nawet groteski. J ak z tego widać - wysiłki poznańskich poetów starszego i średniego pokolenia poszły głównie w kierunku utrwalenia i wzbogacenia, albo też zrewidowania, zmiany własnej postawy artystycznej i chyba nie tylko artystycznej. Innego rodzaju - co jest zresztą całkowicie zrozumiałe - starania możemy zaobserwować wśród poznańskiej młodzieży poetyckiej: szuka ona nie tyle n o w e j ile w ogóle jak i ej ś drogi ideowo-artystycznej, na której nie skręciłyby karku ich - często dopiero raczkujące - talenty pisarskie. Te nie zawsze sobie jasno uświadamiane, a w każdym razie nie ujawniane otwarcie pragnienia inspirowały też swoistą akcję samopomocową, ucieleśniającą się nie tylko w tworzeniu wspomnianych już grup literackich, ale też i w wydawaniu grupowych almanachów poetyckich. Almanach jest bowiem bodaj jedyną formą publikacji literackiej, w której pod osłoną i w towarzystwie rzetelnego względnie dobrze zapowiadającego się talentu może się przemknąć na zadrukowane stronice równie niewątpliwy grafoman. Słuszność tej nieco zgryźliwej obserwacji potwierdzają almanachy poetyckie grupy "Wierzbak" i "Swantewit": "Liść człowieka" i "Piąte strony świata". Trudno w tych książeczkach doszukać się poetyckiej dokumentacji dosyć nieokreślonych zresztą - jak już wspomniałem - programów ideowo-artystycznych tych zwalczających się nawzajem grup - mimo to jednak i mimo zrażających swoją pretensjonalnością tytułów almanachów spotkało się w nich kilka niewątpliwych, a przynajmniej obiecujących talentów lirycznych, które treścią i formą - iście po młodzieńczemu zaciekawiającą i wzruszającą! - swoich utworów osłaniają, jak mogą, nieudolne i tracące naj czystszą grafomanią wysiłki grupowych komilitonów. Tego właśnie rodzaju los spotkał niewątpliwie utalentowanych: Józefa Ratajczaka, Juliana Rynowieckiego, Eugeniusza Wachowiaka, Macieja Marię Kozłowskiego i Jadwigę Badowską. Niektórzy z nich doczekali się już własnych, indywidualnych tomików - tak było przede wszystkim z poetyckim beniaminkiem literackiego Poznania Józefem R a t aj c z a k i e m i jego "Niepogodą". Ratajczak jest lirykiem niewątpliwie najbardziej oryginalnym wśród młodych poetów Wielkopolski, chociaż, niestety, nie dorównującym jeszcze ogólnopolskiej czołówce poetyckiej Białoszewskiemu, Herbertowi, Harasymowiczowi, pasją liryczną i doskonałością artystycznego rzemiosła. Główną wartością - nie często zresztą spotykaną w Poznaniu - "Niepogody" jest jej autobiografizm, bezpośrednia i prosta relacja o wewnętrznych, ale jak naj ściślej związanych z trudnymi sprawami XX wieku, przeżyciach młodego człowieka.

W wierszach Ratajczaka pobrzmiewa najczęściej tragizm - natomiast liryki innego uzdolnionego debiutanta, Stanisława K a m i ń s k i e g o, zamieszkujące jego "Klatkę z luster", opanowały bez reszty drwiące pochodne nie zawsze przybranego w antyczną maskę tragizmu - ironię, zwątpienie i szyderstwo. Poetycki rodowód Kamińskiego był bez mała taki sam, jak Bogusława Koguta: obaj oni - mimo przynależności do dwóch pokoleń lirycznych - startowali w podobnych barwach nie tylko artystycznego optymizmu, lirycznego plakatu, dytyrambu, może nawet - panegiryku. Kamiński zerwał jednak z tą postawą bodaj jeszcze bardziej zdecydowanie niż Kogut: zapatrzony wbarwne, a złośliwie wykrzywiające się maszkarony Gałczyńskiego, zaludnia ich krewnymi swój liryczny świat i ukrywa często pod ich smutnie drwiącym uśmiechem własne strapienia i wątpliwości. Bardziej spokojna i łagodna wydaje się "Afryka poety" Eugeniusza Wac h o w i a k a . Jest to liryk rzadkiego wśród młodzieży poetyckiej autoramentu, gdyż odsuwając na bok tzw. problemy i tematy ważne i zasadnicze, próbuje zrehabilitować świat i sprawy nie tylko literackiej prowincji. Rzemiosło poetyckie Wachowiaka niezbyt się jeszcze wprawdzie przystosowało do aneksji tego trudnego terenu, niebezpieczeństwo prozaizmu, głównej bolączki całej, nie tylko młodej, poezji współczesnej, daje o sobie znać wyjątkowo mocno w "Afryce poety", niemniej jej autor ma prawo do pewnych, choć nie nazbyt wielkich nadziei krytyki literackiej. Więcej obiecywać sobie można po Andrzeju Z e y 1 a n d z i e, którego "Powracający Mohikanie" nie są niestety najlepiej ułożonym wyborem z jego twórczości lirycznej. Zeyland rzuca się śmiało, choć czasem bez sukcesu na każdy temat, próbuje również przełamać i zrewolucjonizować niebezpieczną granicę między poezją i prozą, stara się połączyć swój głos z wewnętrznym monologiem tzw. szarego, przeciętnego człowieka. Te wysokie i gwałtowne ambicje wydały zarówno szereg ciekawych wierszy, jak i - niemniej cenne - spore nadzieje na przyszłość. Tak jak wśród almanachowych, podobnie i wśród indywidualnych, "tomikowych" debiutantów musiał się - takie jest jedno z nielicznych pewnych praw rządzących życiem literackim - znaleźć autor publikacji bardzo jeszcze niewykrystalizowanej artystycznie, surowej w treści i formie, która zdradza bardzo zasadniczą dezorientację koncepcyjną i literacką. Dokumentem takiego - smutnego i dla krytyka - faktu stać się miał "Czarny sześcian ciszy" Ryszarda D a n e c k i e g o . Jest to liryka - używając określenia Irzykowskiego - spazmatyczna, przerzucająca owładniętego nią poetę z tematu na temat, ze stylu na styl, z hurraemocjonalnej tonacji do quasi -intelektualnej konstrukcji i z powrotem. W tej sytuacji, nie odmawiając Daneckiemu posiadania pewnych elementów walentnej wizji poetyckiej, trzeba jednak uznać jego debiut książkowy za stanowczo przedwczesny. A zatem ożywienie, może nawet odrodzenie poezji w Poznaniu jest - jak z tego pobieżnego przeglądu publikacji lirycznych widać - faktem niewątpliwym i to o dużej dla naszego regionu wartości. Konsekwentny rozwój starszych i poszukiwania młodszych i zupełnie młodych wielbicieli i sług Euterpe wydają ten sam cenny społecznie dla naszego regionu rezultat, wytwarzają bowiem powoli, ale uparcie w Wielkopolsce aurę zainteresowania i szacunku dla poezji, dla lirycznego sposobu badania i oglądania świata, który to szacunek można uznać za podwalinę naprawdę trwałej i naprawdę powszechnej percepcji kultury i sztuki.

III W realizacji tych zadań poeci Poznania i Wielkopolski schodzą się z proza A ikami i innymi adeptami rozlicznych kunsztów i "fachów", różnicujących, ale zarazem w swoisty sposób i jednoczących tzw. literaturę piękną. Przede wszystkim jednak - r prozaikami, których dążenia i prace płynące w latach

5 KroniKa Miasla Poznania

Zbigniew Pedzińbki

1951-56 głównie dwoma wielkimi korytami regionalizmu i tzw. tematu WIeJskiego, rozdzieliły się teraz na szereg drobniejszych, ale i piękniejszych strumyczków problemowych i artystycznych. Wbrew mogącym stąd wyniknąć sugestiom - nie jest to wcale zjawisko ujemne społecznie, właściwie bowiem i trzeźwo pojętemu dobru regionu lepiej służy literatura korespondująca z nurtami ideowo-artystycznymi, przenikającymi cały kraj, a nawet cały świat, niż taka poezja i beletrystyka, która wąsko i dlatego prowincjonalnie ilustruje sprawy i problemy, będące własnością tylko Poznania i Wielkopolski. Z tym dalekim od prowincjonalności regionalizmem utrzymała przede wszystkim nadal kontakt proza głównego ambasadora Ziem Zachodnich w naszej literaturze współczesnej - Eugeniusza P a u k s z t y. W latach 1957-58 Paukszta zajął się szczególnie sprawami Warmii i Mazur oraz Ziemi Lubuskiej, tej ostatniej poświęcając poszerzone wydanie dawnych "Kartek", któremu obecnie patronuje "Czarownica z Zielonej Góry". Również przeszłości - tym razem Pomorza - poświęcił Paukszta dwutomową powieść historyczną pt. "Straceńcy", natomiast teraźniejszość Warmii i Mazur w oparciu o fabułę sensacyjnoawanturniczą pokazuje "Zatoka żarłocznego szczupaka". W przeciwieństwie do tych z dużą zapobiegliwością faktograficzną i z rzetelną pasją publicystyczną napisanych książek - ostatni tom zakochanego w Ziemiach Odzyskanych Paukszty, "Opowieści niecodzienne ", cechuje pewien, tematyczny przede wszystkim, odwrót od choćby najszerzej pojętego regionalizmu i zwrot w kierunku dotąd nie odkrywanych piórem tego pisarza krain baśni, fantastyki i oderwanego od społecznikowskich tendencji romansu. Jako artysta okazał Paukszta właśnie w tej książce najwięcej ze swoich możliwości beletrysty, który łatwo trafia do serca i wyobraźni czytelnika i potrafi go wzruszyć (czasem nawet za cenę melodramatycznych efektów). Natomiast od regionalizmu odszedł zdecydowanie, a z korzyścią dla swojego talentu, Leszek P r o rok . Jego powieść "Ziarno kąkolu" i tom opowiadań "Suita w tonacji moll" - to bez wątpienia najbardziej ambitne w pomyśle i realizacji książki, jakie dotąd napisał. Prorok okazuje się w nich zawziętym poszukiwaczem tajemnic ludzkiego wnętrza, kontynuatorem dobrych obyczajów, a przede wszystkim pasji literackiego psychologizmu, jakże niesłusznie traktowanego w latach 1951-56 jako kopciuszka nawet przez samego autora "Krewniaków". Innej za to pasji Prorok nie ograniczył również w ostatnich tomach ze szkodą dla ich problemowej głębi i efektu artystycznego, mianowicie: i w "Ziarnie kąkolu", a już szczególnie w "Suicie" daje o sobie znać niepowściągane przez autora zamiłowanie do szczegółu i kolekcjonerstwa realiów, które szkodzą zwartości i wyrazistości artystycznego kształtu. Ma jednak literacki Poznań i w tych latach wiernych zwolenników bardzo ascetycznie pojętego, bo wkraczającego nawet w warstwę leksykalno-stylistyczną regionalizmu. Franciszek Kir ł o - N o w a c z y k i Marian T u r w i d przedstawili w swoich opowieściach Wielkopolskę zapadłą bądź zapadającą się powoli w przeszłość. Powieść Kirło- N owaczyka pt. "Szkoła przy topolowej drodze" wskrzesza na tle takiej XIX-wiecznej Wielkopolski postać Ewarysta Estkowskiego, klasyka polskiej pedagogiki, a tutaj bohatera smutnego i nieco ckliwego w swej sentymentalnej aurze romansu. Bliżej naszych czasów żyją szarzy bohaterowie dość bezpretensjonalnego tomu opowiadań Turwida pt.

"Żelazny krzyż". Twórca tych postaci okazał się niezwykle ortodoksyjnym autentystą wielkopolskim, przede wszystkim w ambicjach odfotografowywania niuansów dialektologicznych, co nie zawsze wyszło na dobre artyzmowi jego dzieła. Ten sam okres historyczny co Turwid, jednakże w innej konkretyzacji społeczno-politycznej, wziął za temat swojej powieści pL "Spokojna ziemia" Janusz L i k o w s ki. Akcja tej książki osnuwa się wokół Powstania Wielkopolskiego i wypadków po nim następujących, a zwłaszcza wokół tkwiących u ich podłoża konfliktów klasowych. Temat to niewątpliwie ciekawy i prekursorski, gdy idzie o dawną i obecną praktykę literacką - szkoda tylko, że Likowski nie ustrzegł się przy jego realizacji sztywności schematycznej konstrukcji i wartościowania, znacznie obniżającej niewątpliwie walory faktograficzne książki. Ale swoje zapatrywania i dyspozycje ideowo-artysiyczne zmienili nie tylko wyznawcy absolutnego regionalizmu z lat 1951-56 - podobny odwrót ogarnął również ówczesnych zwolenników i miłośników tematyki wiejskiej. Naj dalej w tym odwrocie, choć może na nie zawsze najbezpiecznejsze pozycje eksperymentu artystycznego, zawędrował Czesław M i c h n i a k, autor wydanych w r. 1957 "Opowiadań poznańskich". Książka ta zresztą znamionuje rzetelny postęp w opanowaniu trudnej techniki opowiadania, aneksj i przez nią nowych, dotychczas nieopracowywanych przez Michniaka problemów z codziennego życia tzw.. szarego człowieka. Niestety opowiadania, które opublikował Michniak w czasopismach już po wydaniu swojej drugiej książki dowodzą bardzo niepokojącej u pisarza dezorientacji ideowo-artystycznej i tej samej spazmatycznej zmiany techniki i sposobów narracji, którą w odniesieniu do liryki zaobserwowaliśmy już u Ryszarda Daneckiego. Niebezpieczeństwa eksperymentu odczuł na swoim pisarstwie również inny dezerter z tematu wiejskiego - Włodzimierz O d o j e w s ki. Ten autor trzech tomów opowiadań o międzywojennej i współczesnej wsi debiutuje w latach 1957-58 dwukrotnie - jako beletrysta historyczny a zarazem marynista i jako powieściopisarz współczesny. Między te dwa odmienne profile pisarskie wprowadził Odojewski dziwną sprzeczność: jego utwory historyczne - "Spisek Czarnych Orłów" i "Żeglarze Króla Jegomości" - to bardzo monotonne i zaokrąglone w swojej poprawności ilustracje do XVII-wiecznych dziejów polskiej floty - natomiast "Białe lato", współczesny romans psychologiczny, obfituje w ludzi i wydarzenia rzucone na papier bez troski o ich należyte uzasadnienie logiczne, społeczne, artystyczne, a nawet właśnie - psychologiczne. Być może, że inne rozliczne prace literackie Odojewskiego, przede wszystkim zaś stawianie krytycznych cenzurek literaturze, teatrowi i filmowi na łamach "Tygodnika Zachodniego", uniemożliwiły temu wciąż dobrze zapowiadającemu się pisarzowi należyte opracowanie własnych pomysłów powieściopisarskich. Były jednak w życiu literackiego Poznania w latach 1957-58 i dwa rzeczywiste, nie tylko w zakresie gatunku literackiego, debiuty prozatorskie, mianowicie "Siady czasu" Stanisława H e b a n o w s k i e g o i "Sybirca" Gerarda Gór n i c k i e g o. Oba te tomy opowiadań różni nie tylko staż literacki ich autorów (Hebanowski bowiem pracuje już od lat jako tłumacz, eseista i znawca teatru), ale i - co najważniejsze - poziom i kultura zaprezentowanego tam

Zbigniew Rodziński

rzemiosła nowelistycznego. W tym konkursie debiutantów przegrywa zdecydowanie Górnicki, któremu brakuje akurat tego wszystkiego, co w nadmiarze zostało dane Hebanowskiemu, tzn. kultury literackiej, inwencji koncepcyjnej, nowatorstwa i śmiałości artystycznej, a nawet znajomości podstawowych reguł sztuki pisarskiej, w której omówiony już na innym miejscu trzeci z debiutantów prozą, Janusz Likowski, bije autora "Sybircy" na głowę. Oczywiście i tom Hebanowski ego nie pozostaje w tym współzawodnictwie nowelistycznym bez żadnej literackiej zmazy: najlepiej prezentuje się w nim autor biblijnych apokryfów, najgorzej - kolekcjoner artystycznych rekwizytów po Prouście i Iwaszkiewiczu, czyli "Listów z Lutyńca". Daleko od artystowskiej ekwilibrystyki Hebanowskiego pozostali poznańscy reprezentanci tzw. lekkiej, rozrywkowej prozy: Tadeusz Kra s z e w s ki, Eugeniusz M o r s k i i Przemysław B y s t r z y c ki. Najlepszym z tej trójki, może dzięki najdłuższemu stażowi powieściopisarskiemu, okazał się właśnie Kraszewski, twórca bezpretensjonalnych, ale zgrabnie i żywo napisanych romansów awanturniczych "Robin Hood" i "Marianna, żona Robin Hooda". Podobne walory dobrej beletrystyki sensacyjno sportowej posiada niedostrzeżona przez recenzentów "Droga na ring" Eryka Wilka. Natomiast niepowodzeniem, a nawet czymś gorszym, bo nudą czytelnika kończą się nieudane próby Eugeniusza M o r s k i e g o ("W pogoni za Czarnym Karłem") w zakresie beletrystyki fantastycznej i Przemysława B y s t r z y c k i e g o ("Operacja Milczący Most") w konkurencji powieści sensacyjnej. Gdyby więc nie niestrudzona działalność pisarska Arkadego F i e d l e r a - niewiele otrzymałby od poznańskich prozaików stary i młody czytelnik spragniony tzw. literatury "do poduszki".

IV Poeci i prozaicy - to bogaci w przedstawicieli i w książki potentaci literackiego Poznania, patrzący z pogardą na inne dyscypliny pięknej sztuki pisania, pełniące mało efektowne i lukratywne, ale przecież pożyteczne role kopciuszków. Nie zmienili się oni od lat 1951-56, kiedy to na prawach ubogich krewnych poezji i prozy pozostawała skromna, lecz trudna i pożyteczna sztuka przekładu oraz - niemniej potrzebna, choć daleko częściej przeklinana przez autorów i czytelników - krytyka literacka. Tłumaczy w Poznaniu mamy niewielu, ale za to w dobrym gatunku. Myślę tu przede wszystkim o Marii K ł o s - G w i z d a l s k i ej, która w latach 1957 -58 opublikowała przekład "Śmierci w Rzymie" Koeppena i "Jedwabnej drabinki" Curtisa, a obecnie pracuje nad tłumaczeniem utworów Teodora Fontane. Przyjemnie jest obserwować rozwój tej wnikliwej i kulturalnej tłumaczki, która nie cofnęła się nawet przed przekładem "Agonii Trzeciej Rzeszy" Blonda. Jej piękna polszczyzna dorównuje w zupełności świetnej znajomości przede wszystkim niemieckiego oryginału. O podobnych walorach przekłady dramaturgiczne ("Niestałość serc" Marivaux) zaprezentował Stanisław H e b an o w s ki, a poetyckie, zwłaszcza Sergiusza Jesienina i Borysa Pasternaka, Eugeniusz M o r s ki.

N a terenie krytyki literackiej działał jak zwykle niezawodny i pracowity Aleksander R o g a l s ki, który w roku 1958 opublikował drugi z kolei tom szkiców literackich pL "Profile i preteksty' i przygotował do druku zbiór esebl>

JOw kulturologicznych. Rogalski - myślę tu również o jego przedmowach do ..Błogosławieństwa ziemi" i "Głodu" Hamsuna oraz o zatrącających częściowo o problematykę kulturalną szkicach niemcoznawczych "W kręgu Nibelungów" - w dalszym ciągu gustuje w eseju krytycznym, atakującym pryncypialne zagadnienia ideowe i artystyczne i uwzględniającym szeroko, erudycyjni e, choć może nazbyt streszczająco, inne stanowiska w referowanych zagadnieniach. Poza Rogalskim tom szkiców krytycznych pt. "Dalecy i bliscy" opublikował również niżej podpisany. Wbrew mogącym się nasuwać przypuszczeniom - ożywiony ruch czasopiśmienniczy w Poznaniu nie pociągnął za sobą wzrostu ilości krytyków, bo nawet Bogusław K o g u t - ten ostatni po wydaniu należącego bardziej do publicystyki literackiej, niż do krytyki "Własnego i cudzego" - i Przemysław B ys t r z y c k i wycofali się powoli z tego rodzaju pisarstwa. N a placu pozostał jedynie po wyjeździe prof. Eustachiewicza doc. dr Jerzy Z i o m e k uzupełniający swoją pracę naukową, a może raczej odprężający się po badaniach staropolskich manuskryptów przy pomocy oceny współczesnych zjawisk i twórców literackich. Żałować tylko należy, że te dwa rodzaje badania literatury nie kontaktują się w ręku uczonego i krytyka ze sobą, przenosząc na teren historii literatury żywą i lekką, niemal że felietonową narrację, a na teren krytyki - sumienne i erudycyjne przygotowanie opracowywanego tematu. Ostatni ze znanych nam z lat 1951-56 krytyków poznańskich, Egon N ag a - n o w s K i, milczy niestety nadal zawzięcie na łamach czasopism, choć przygotowywana przezeń w ciągu kilku lat opowieść biograficzna o Martinie Andersenie Nexo, "Magiczny klucz", okazała się wyjątkowo udanym połączeniem "vie romancee" z esejem krytycznym.

Wypada wreszcie wyciągnąć wnioski z owego przydługiego przeglądu zjawisk i spraw literackiego Poznania w latach 1957-58. Właściwie długość tego przeglądu jest już sama w sobie najbardziej optymistycznym wnioskiem, świadczy ona pośrednio o bogactwie i bujności życia literackiego w stolicy Wielkopolski, o różnorodnych a trwałych jego dowodach i objawach. Poznań z wolna, ale uparcie przestaje być prowincją literacką, zaczyna na równi z Krakowem i Łodzią, a po trosze nawet Warszawą odgrywać istotną rolę w naszym bieżącym życiu kulturalnym, zaczyna się włączać utworami swoich pisarzy w dyskusję nad nowoczesną poezją i prozą, nad stylami artystycznymi, słowem - nad tym wszystkim, co pasjonuje i trapi dziś polskich twórców i odbiorców zaklętej w słowa wizji artystycznej. W latach 1957-58 ukazało się staraniem poznańskich pisarzy, a w dużej mierze - i poznańskich instytucji wydawniczych - więcej książek niż w pięcioletnim okresie poprzedzającym, i to jest chyba fakt najradośniejszy i najbardziej obiecujący na przyszłość. O ile poznańscy twórcy literatury nie spoczną w swoich wysiłkach, o ile czytelnicy wielkopolscy nie odmówią im swego zainteresowania i poparcia, o ile wreszcie materialne współczynniki życia literackiego: wydawnictwa, prasa, radio, telewizja - nie zostaną ograniczone w swoich, także finansowych, możliwościach działania - kto wie, może staniemy u wrót drugiego z kolei, tym razem dwudziestowiecznego, złotego okresu kulturalnego w dziejach Poznania i Wielkopolski.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony problematyce współczesnego Poznania 1958.10/12 R.26 Nr4 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry