JAN BERGER

Kronika Miasta Poznania 1957.01/06 R.25 Nr1/2

Czas czytania: ok. 12 min.

ZAPOMNIANY NIEMIECKI WIELBICIEL MICKIEWICZA W POZNANIU

Sesja mickiewiczowska, zainaugurowana w kwietniu zeszłego roku przez Polską Akademię N auk przy współudziale zagranicznych uczonych, ujawniła, w jakiej mierze nasz wielki poeta urzeka także obcokrajowców, tak ideologią jak i artyzmem. Urzeka i urzekał, bo jak już poprzednio wykazał Ludwik Mikusiński ("Przegląd Zachodni", 1949), nawet wśród mało nam do niedawna sprzyjających niemieckich sąsiadów nigdy nie zabrakło Mickiewiczowi wielbicieli, i to również wtedy, gdy miarodajne sfery niemieckie odnosiły się do nas z niechęcią i lekceważeniem. Zwłaszcza w nieprzychylnej nam za czasów Bismarcka atmosferze, kult Mickiewicza stracił na ekstensywności. Mimo że w roku 1883 Zygfryd Lipiner udostępnił Niemcom "Pana Tadeusza" w przekładzie daleko lepszym od dawniejszego opracowania Spaziera (który nawiasem mówiąc przechwalał się bezpodstawnie aprobatą Mickiewicza ku jego oburzeniu), mimo że ten sam Lipiner w kilka lat później przyswoił swym rodakom dalsze utwory poetyckie Mickiewicza - począwszy od lat osiemdziesiątych nazwisko naszego poety zanika w niemieckich publikacjach. Otwarcie cenią go i czczą wyłącznie uczeni nie liczący się z politycznymi nastrojami: heidelberski historyk filozofii Kuno Fischer, filozof i estetyk Johannes Volkelt, historyk literatury Otto Leixner; przelotnie ulegał czarowi "Pana Tadeusza" i Fryderyk Nietzsche. Nie samą jednak odważnie podtrzymywaną tradycją liberalizmu, a u Nietzschego przekorą wobec rodaków wypada nam motywować sympatie tej małej a poważnej garstki dla Mickiewicza, pewną rolę w tym odgrywały bez wątpienia reminiscencje bezpośredniej styczności z naszym narodem. Kuno Fischer urodził się w okolicy Góry Śląskiej, Volkelt w Lipniku, Lipiner w Jarosławiu, Nietzsche przechwalał się - słusznie czy niesłusznie - pochodzeniem od polskiej szlachty, przestrzennie najdalej od nas odsunięty Leixner pochodził z Moraw. U młodszego natomiast pokolenia urodzonego i wychowanego JUZ w erze Bismarcka ściślejsze i dłuższe kontakty z nami powodowały następstwa wręcz, przeciwne. Poeci tak zwanego naturalizmu, niezwykle żywo zainteresowani całokształtem postępowej twórczości europejskiej, choć sami oburzają się na żelazną dłoń kanclerza Rzeszy, nie tylko zgoła ignorują naszych piewców wolności, lecz w ogóle ujemnie nas oceniają. Ślązak Gerhart Hauptmann oraz Max Halbe z Prus Wschodnich rodem dają tego dowody (por. Jan Chodera, "Polska i Polacy w twórczości Gerharta Hauptmanna", Przegląd Zachodni 1955, oraz dramat Halbego "Die Jugend"). Nieprzyjazna atmosfera wytworzyła się na naszych terenach do Prus wcielonych skutkiem zaborów szczególnie wśród nasłanej przez rząd inteligencji, której obowiązkiem było germanizowanie polskich ziem. W sferach tych mniejsze lub większe odgradzanie się od polskości dyktował choćby sam konwenans,

Jan Bergera od zbliżania się do Mickiewicza odstręczały i czysto wewnętrzne względy o dużym znaczeniu emocjonalnym. Mogły w międzyczasie pójść w niepamięć zacięte walki toczone w latach pięćdziesiątych o pomnik Mickiewicza w Poznaniu oraz protest prezesa Puttkammera przeciw stawianiu "symbolów bun- * tu" w miejscach publicznych (por. Z. Grot, "Dzieje pomnika Mickiewicza w Poznaniu", Przegląd Zachodni 1949), pozostał jednak pomnik poety zepchnie ty' do pocmentarnego ogrodu kościoła Św. Marcina. Przy okazałych popiersiach Goethego i Schillera, umieszczonych w ładnym parku poznańskim, nazwanym po jednym z tych klasyków, Mickiewicz zmalał w oczach Niemców do postaci interesującej wyłącznie rewoltujących Polaków. Tym bardziej dziwimy się, że właśnie w Poznaniu znalazła się osoba i to mało predestynowana do składania publicznego hołdu Mickiewiczowi: OberIehrer Dr EngeIbert Rehbronn. Rozpoczął karierę nauczycielską przy gimnazjum w Wągrowcu w roku 1883, w następnym przeniesiony do "k6nigIiches Marien Gymnasium" w Poznaniu zatrudniony był tu do roku 1900; znękany chorobą reumatyczną przeszedł w stan spoczynku odznaczony orderem Czerwonego Orła czwartej klasy (dane wzięte ze sprawozdań odnośnych zakładów; akta personalne Rehbronna zginęły z archiwum Gimnazjum Marii Magdaleny). Z nastaniem Rehbronna gimnazjum Marii Magdaleny było już zniemczone, kolegów o polskim nazwisku miał Rehbronn niewielu, trudno powiedzieć, w jakich z nimi pozostawał stosunkach, co im i innym Polakom zawdzięczał. To pewne, że nie przystał do szowinistów, lecz nawiązywał do dawnej tradycji swego zakładu odnosząc się życzliwie do Polaków, do tradycji, która została gwałtownie zagłuszona bezpośrednio po jubileuszu trzechsetnego istnienia zakładu w roku 1873. Do tego czasu spotykamy się nie tylko z niemieckimi dyrektorami, odnoszącymi się przyjaźnie do Polaków, lecz również z nauczycielami podobnego pokroju, wśród których wyróżniał się zwłaszcza dr Schweminski, autor rozprawki - oczywiście niemieckiej - o "Irydionie". Wysławiał w niej "wysoką literacką i art y - styczną wartość tego dzieła", a co dla nas ciekawsze, uzasadniał zarazem "słuszne zarzuty czynione ze strony polskiej Niemcom, iż ku własnej szkodzie odznaczają się nieznajomością języka polskiego i bogatej literatury Polaków" (por. J ań Karchowski, "Wspomnienia z gimnazjum Marii Magdaleny", Poznań, 1924). Na lekcjach porównywał literaturę niemiecką z polską, a kto z jego uczniów - Polaków zdradzał nieznajomość ojczystego piśmiennictwa, tego zawstydzał (por. Z. CeIichowski w "Dzienniku Poznańskim", 1921, nr 122). Rehbronn w chwili obejmowania posady w poznańskim zakładzie naukowym słyszał wprawdzie w swym otoczeniu już odmienne zdania, ale wspomnienia po dawniejszych, czasowo bardzo bliskich, na pewno jeszcze nie wygasły. Zapłonął on atencją do Mickiewicza, która ostatecznie skonkretyzowała się pod postacią opracowania "Pana Tadeusza" dla sceny: "Junker Thaddaus, SchauspieI in fiinf Aufziigen nach dem Epos "Pan Tadeusz" des Adam Mickiewicz" (1891). Pewna zagadkowość otacza tę przeróbkę. Pomijam tu już samą otwarcie manifestowaną sympatię dla poety, wywodzącego się ze zniesławionego przez oficjalne sfery narodu, ze strony osoby, której zadaniem było kwestionowanie racji bytu tego narodu. Bardziej już zdumiewa, że opracowanie Rehbronna wydrukowała w roku 1891 poznańska "Hotbuchdruckerei W. Decker & Co", co więcej, wydała nawet własnym nakładem. Powstała skutkiem tego paradoksalna sytuacja: Mickiewicz spoglądał na poznańskich Niemców

równocześnie ze skromnych opłotków kościelnego ogródka i z witryny poważnej księgarni. Długo tu się chyba nie utrzymał, bo publiczność zasadniczo nabywa chętnie tylko te dramaty, które zdobyły sobie sceniczny sukces. Niemniej właśnie teraz, z momentem zadomowienia się na teatrze dramatów Ibsena i pojawienia sztuk Hauptmanna i Sudermanna, wzrósł popyt na dramat w formie książkowej, a Rehbronn i jego nakładca mogli się łudzić, że w tej sytuacji i udramatyzowany "Pan Tadeusz" znajdzie nieco amatorów. Chwalebne marzycielstwo odgrywało bądź co bądź dużą rolę u nakładcy, jeśli w czasach kapitalizmu ryzykował to wydanie - możliwe, że marzycielem był tylko sam autor, o ile cichcem finansował druk, co też nie wykluczone. Na pomoc sceny Rehbronn nie liczył, mimo że epopeję mickiewiczowską starannie przystosował do jej wymogów; przeznaczył ją raczej dla czytelników, na co wskazują dziewięciostronicowe przypiski, które tylko dla nich wchodziły w rachubę. Tym bardziej zastanawia forma przeróbki. Przyczyn jej należy szukać wyłącznie w Rehbronnie i w sytuacji, w jakiej się znalazł. Z Muzą nie wdawał się w konszachty, piórem nie parał się, poza przeróbką "Pana Tadeusza" nie wydał żadnej książki, może umieścił przygodnie jakąś drobną rzecz w czasopismach. Nader silny musiał więc być impuls, który go skłonił do tej jego poważniejszej, pierwszej a zarazem ostatniej pracy literackiej, a że impuls ten dał mu Mickiewicz, to przede wszystkim godne podkreślenia. Upodobawszy sobie epopeję naszego poety miał jednak mocno ograniczone możliwości na wyrażanie swego entuzjazmu, bo "Pan Tadeusz" był właśnie niedawno tłumaczony po raz wtóry na język niemiecki przez Lipinera (w roku 1883), a rywalizacja z nim nie rokowała sukcesu temu, kto nie przerastał stylem swego poprzednika. Nowemu niemieckiemu "Panu Tadeuszowi" dać mogła rację bytu tylko nowa forma i to dramatyczna, która jako jedyna wchodziła w rachubę. Rehbronnowi zaś mogła być ona miła również dlatego, bo uwolniła go od szukania rymów. Do obranej formy poetyckiej podchodził ze stanowiska wytrawnie wykształconego intelektualisty. Dobór słów nie sprawiał mu trudności, zaczerpnął je z lektury niemieckich klasyków, nowych wyrażeń, odpowiadających specyficznej frazeologii Mickiewicza, nie tworzył zbyt wiele. Kształcony głównie na Schillerze i Goethem powtarzał ich dykcję, która daleko odbiegała od prostej i potocznej Mickiewicza. Można mieć uznanie dla poprawności i czystości języka Rehbronna, ale zagrzać się tym językiem nie podobna, bo brak mu pierwiastka emocjonalnego. W ślad za wielkimi klasykami niemieckiego dramatu stosuje Rehbronn pięciostopowy jamb, miarę metryczną doskonale wprawdzie odpowiadającą niemieckiemu językowi, lecz zbyt mało potoczystą, zbyt jednostajnie klepaną. Tym jednolicie płynącym jambem o krótkim dechu różni się zasadniczo przeróbka sceniczna Rehbronna od polskiej inscenizacji Missony, który mógł dzięki swobodnemu traktowaniu wiersza wplatać w swą adaptację mniejsze lub większe partie oryginału i tym samym ratować z grubsza jego ton. Nie wdaję się tu w dyskusję nad wyborem motywów z "Pana Tadeusza" dokonanym przez Rehbronna. Swoboda w traktowaniu miejsca akcji dana epikowi, łatwość częstego przerzucania akcji z miejsca na miejsce, odpada dla dramatopisarza i zmusza go do wplątania dłuższych opowiadań na temat wydarzeń, które rozegrały się poza sceną. W następstwie tego mickiewiczowskie postacie wprowadzone przez Rehbronna na scenę często zamieniają się w opo

J sn Bergerwiadających rapsodów, a pozory dramatycznego dialogu uratowano w ten sposób, że rolę rapsoda podzielono między kilka osób. Nie mniej zdarzenia nawet w ten sposób opowiadane nie potrafią zastąpić akcji na dłuższą metę, bo działają wyłącznie na fantazję, a nie przemawiają do oka, które w prawdziwym teatrze musi nasycić się na równi z uchem. Wydarzenia, przekazane przez Mickiewicza, zredukował Rehbronn dość umiejętnie do istotnych, nie pominął ani negatywnego ustosunkowania się szlachty do chłopa ani pozytywnego odnoszenia się Sędziego do włościaństwa, należycie uwydatni! też uwłaszczenie chłopów przez Tadeusza. Niestety zadurzył się zbytnio w Telimenie i z pedantyczną skrupulatnością przeniósł do dramatu wszystkie jej rozwlekłe intrygi miłosne. Romansowym nalotem w ujemnym tego słowa 'znaczeniu obdarzył też Zosię. Deklamuje ona przy swyxn pierwszym występie o niechęci do tego, "co zimne i połowiczne", tęskni za szczęściem i szuka go gdzieś z dala od "ojczystych pagórków", czuje się wybraną do piękniejszego życia, marzy o zatapianiu się w "wirach życia". Ten zIekka dekadencki nastrój Zosi ginie jednak w ciągu akcji. Poza tym zgoła niepotrzebnie Płut pada w potyczce zamiast ratować się przed kulami w krzakach pokrzywy. Widocznie za mało było Rehbronnowi trupów na scenie. Niemieckie opracowanie "Pana Tadeusza" jest staranną robotą inteligentnego OberIehrera; wprawdzie nie zaważyło na ustosunkowaniu się Niemców do naszego poety, ale mimo to jest godne wzmianki jako chwalebny dokument czci dla Mickiewicza w czasie odsuwania się Niemców od niego i od wszystkiego, co było polskie. ZYCIE

KU

LTU

RALN

JERZY KUBCZAK

ZBIORY GOŁUCHOWSKIE

Zbiory gołucbowskie wracają do Poznania - prasa wielkopolska podała powyższej treści komunikat w lecie ubiegłego roku. Wiadomość ta wywołała zrozumiałą radość wśród społeczeństwa Wielkopolski: zbiory stanowiące uzasadnioną chlubę naszych ziem, związane z nimi od początków swego powstania, zbiory, jedne z największych w Polsce, zostały odnalezione i wracają do prawowitego właściciela - społeczeństw! wielkopolskiego. Nie od rzeczy więc będzie najpierw przypomnieć fakty związane z powstaniem bogatej kolekcji oraz jej instalacją w Gołuchowie zamku leżącym w połowie drogi między Pleszewem a Kaliszem, gdzie zbiory znajdowały się aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Powstanie kolekcji zawdzięczamy dwom osobom spośród magnaterii polskiej XIX-go wieku: Izabelli Czartoryskiej oraz jej późniejszemu mężowi, Janowi Działyńskiemu, właścicielowi Kórnika. Obdarzona dużym wyczuciem artystycznym, księżniczka Izabella (ur. w 1830 r.) już od 1852 roku gromadzić zaczęła dzieła sztuki. Nie bez wpływu na ukształtowanie się tych zainteresowań pozostawała zapewne mania kolekcjonerstwa, jaka ogarniała co światlej sze umysły już w minionym stuleciu. Podobnego też pokroju był hrabia Jan Działyński, zasłużony protektor nauki polskiei.

W roku 1856 poślubił on ks. Izabellę. Ich to usilnej działalności zbiory polskie zawdzięczają swój klejnocik: kolekcję gołuchowską. Po śmierci Działyńskiego (1880 r.j wdowa kazała odremontować zamek w Gołuchowie, dokąd niebawem przeniosła pjkażne wówczas zbiory. Wnętrze zostało urządzone jako rodzaj muzeum prywatnego. W poczuciu odpowiedzialności wobec społeczeństwa i w zrozumieniu powszechnej użyteczności tego rodzaju kolekcji, Izabella Działyńska, wierna patriotycznym tradycjom swej rodziny, pomyślała o zabezpieczeniu zbiorów w ten sposób, aby nie poszły w rozsypkę, a pozostały przywiązane do kraju rodzinnego. W tym celu stwarza ordynację i ogarnia nią kolekcję. Po śmierci tej zasłużonej dla kultury Polski działaczki (1899 r.j, zbiory gołuchowskie pozostają w rękach rodziny Czartoryskich. Stanowią one jedną z największych prywatnych kolekcji na świecie, a jednocześnie jeden znajpokażniej - szych i najwartościowszych zbiorów dzieł sztuki w Polsce. Do 1939 roku Gołuchów jest dostępny dla zwiedzających. W czasie wojny N iemcy ogarniają całość zbiorów i słuch o nich przepada. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, ustaliło się mniemanie, że omawiane zbiory uległy rozproszeniu. Przekonanie to znalazło oparcie w następującym stanie faktycznym: niewielka część eksponatów znalazła się w Poznaniu, w ówczesnym Muzeum Wielkopolskim, w tym ok. 4 tysięcy (z 12-tu) sztuk rycin, większość malarstwa, kilka mebli. W nastcipnym roku wróciła też pewna nieduża ilość rewindykatów ze Związku Radzieckiego. Wówczas to Ministerstwo Kultury i Sztuki ustanowiło status prawny odnośnie rewindykacji uratowanych zbiorów polskich, na podstawie którego dzieła sztuki z tychże zbiorów mają wracać do miejsc swego pochodzenia. Tymczasem o reszcie zbiorów goluchowskich nadal nic nie było wiadomo. Przypuszczano, że pozostają one na terenie strefy okupacyjnej Niemiec, snuto rozmaite domysły. N agle w latach 1953-55 Poznań dowiedział się nieoficjalnie, iż część grafiki oraz rzemiosła artystycznego znajduje się na terenie Muzeum Narodowego w Warszawie. Zanim przeprowadzono rozmowy w tej sprawie, rząd Związku Radzieckiego wystąpił z przekazaniem całej ogromnej reszty zbiorów gołuchowskich rządowi polskiemu. Okazało się, ze i te dziewa zostały

Jerzy Kubczakodnalezione przez Armią Radziecką na terenie Niemiec Wschodnich, zabezpieczone i czasowo przewiezione do Związku Radzieckiego. Decyzja rządu radzieckiego wywołała na polskiej niwie kulturalnej niewielkie z początku zamieszanie. Chodziło mianowicie o wyznaczenie ośrodka, który zaopiekowałby się powracającymi zbiorami. Przeważyła opinia - w opraciu o uprzednie wyraźne rozporządzenie Ministerstwa Kultury i Sztuki - ażeby zbiory wróciły do Gołuchowa, a przed dokonaniem remontu zamku miały być eksponowane w Muzeum Narodowym w Poznaniu. W tym celu przygotowano tymczasowo miejsce dla wystawy słynnych waz antycznych. Jednakże decyzja powyższa, prosta i oparta na zdrowym rozsądku, uległa nagłej zmianie, typowej dla ówczesnej skomplikowanej polityki kulturalnej. W czasie pobytu polskiej delegacji w Moskwie, we wrześniu 1956 roku, na skutek wniosków dyrektora Muzeum warszawskiego, zbiory gołuchowskie przyznano Warszawie i spiesznie je tam przewieziono. Decyzja powyższa została przyjęta przez społeczeństwo wielkopolskie bardzo nieprzychylnie. Pojawiające się na łamach codziennej prasy poznańskiej artykuły i wzmianki informowały o stanie faktycznym i mobilizowały do wytoczenia kampanii. Odezwy znalazły oddźwięk i zatoczyły szerokie kręgi.: społeczeństwo Wielkopolski domagaio się zwrotu swojej własności. Tak zwana kampania o wazy gołuchowskie (jako najcenniejszą i najbardziej charakterystyczną część zbiorów) podjęta została przez organizacje naukowe i społeczne, takie jak: Muzeum Narodowe, Uniwersytet Poznański, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół N auk. Stowarzyszenie Historyków Sztuki, Towarzystwo Historyczne, Związek Plastyków, Związek Literatów i inne, przez związki zawodowe i zakłady pracy, które w czasie zebrań wystosowywały memoriały i protesty na ręce Premiera, KC Partii oraz Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wybitne jednostki świata kultury i nauki, wytrawni specjaliści i znawcy zagadnienia zabierali głos, podkreślając znaczenie zbiorów dia Wielkopolski oraz konieczność ich powrotu. Prasa i radio brały bez przerwy czynny udział i obu tym instytucjom zawdzięczać należy, że przebieg kampanii zasięgiem swoim objął i zainteresował całe społeczeństwo . Wskutek .powyższej akcji, również dzięki poparciu najwyższych władz terenowych i KW Partii. Premier wydał decyzję przekazania zbiorów gołuchowskich Poznaniowi. N a tym się też skończyło. Muzeum warszawskie nadal wzbraniało się przekazać żądane obiekty, zasłaniając się brakiem rozporządzenia wykonawczego Ministra Kultury i Sztuki. Ten ostatni stanowisko swoje umotywował złym stanem zachowania waz - który jednak nie przeszkodził w urządzeniu ich ekspozycji w Warszawie - nadto stwierdził, że ostateczna decyzja w tej sprawie należy do odnośnych pracowników nauki. Pod koniec listopada ubiegłego roku zwołano posiedzenie Komisji do Spraw N auki i Kultury z udziałem wybitnych znawców zagadnienia. Skutkiem posiedzenia była opinia polecająca zwrócenie zbiorów gołuchowskich prawowitemu właścicielowi - społeczeństwu Wielkopolski. Jednakże dalsze usilne machinacje Muzeum warszawskiego oraz zbiurokratyzowanie aparatu ministerialnego, na co nieraz już wskazywano, sprawiają, że słuszne i ostateczne decyzje najwyższych czynników państwowych ulegają sparaliżowaniu. Zbiory gołuchowskie nadał bezprawnie i bezpodstawnie pozostają w stołecznym Muzeum N arodowym. Miejmy nadzieję, że hasło przestrzegania .praworządności w naszych stosunkach wewnętrznych dotrze kiedyś także i do tego zakamarka polityki kulturalnej. Miejmy nadzieję, że zostanie wreszcie zrozumiane i wprowadzone w życie. Z kolei czas poinformować uprzejmego czytelnika o samych zbiorach gołuchowskich.

Omówienie ich w całości wykraczałoby poza ramy niniejszego artykułu, pragnę przeto wskazać jedynie na szczególnie wartościowe zespoły zabytków, stanowiące silną pozycję w zbiorach polskich, a nawet i w światowych. N a pierwszym miejscu należy umieścić d z i a ł a n t y c z n y . Rdzeń jego stanowi zespół waz starożytnych w liczbie ok. 260 sztuk, z tego ok. 220 greckich; pozostałe, to wazy egipskie, fenickie, cypryjskie i inne. Zgromadzone głównie przez Jana Działyńskiego w czasie jego podróży po Italii oraz zakupione w Paryżu, dają one cenny prze

gląd greckiej produkcji ceramicznej, przede wszystkim ateńskiej oraz południowo-italskiej. Ośrodek ateński, szczególnie w VI-tym i V-tym wieku pne . wytwarzał najwyższej jakości naczynia, przeznaczone do codziennego użytku, które dzisiaj swym kształtem i linią dekoracyjnych rysunków delektują oko przygodnego nawet widza. N aczynia te, w wielkiej ilości wyrabiane na eksport, niejednokrotnie sygnowane były przez twórcę - rzemieślnika. W zbiorach gołuchowskich przewijają się nazwiska najbardziej znanych artystów - rzemieślników ateńskich, jak: Eutymides, Brygos, Sotades i inni. Kolekcja zawiera również wazy nieznanych twórców, lecz tak szczególne, że największy znawca ceramiki greckiej, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie, J. D. Beazley, nie waha się nazwać ich "malarzami goiuchowskimi". Beazley opracował wazy gołuchowskie i krakowskie w 1928 roku, podczas specjalnego pobytu w Polsce 1 . Unikatem światowym jest znana hydria z wyobrażeniem Safony, z VI wieku pne.

Stanowi ona jeden z trzech wizerunków wielkiej poetki, jakie zachowały się na naczyniach greckich (dwa pozostałe: w Atenach i Monachium). Natomiast technika rysunku jest zupełnie szczególna, polegająca tylko na obrysowaniu konturów. Hydria powyższa, to naj cenniejszy zabytek omawianego zespołu. Na podkreślenie zasługuje również hydria czerwonofigurowa w stylu archaicznym nieznanego twórcy, przedstawiającą lecącą Nike - boginię zwycięstwa. Postać oddana została subtelnymi liniami o szlachetnym rysunku, który wyróżnia omawiane naczynie spośród innych tego typu i każe uważać za jedno z najbardziej wartościowych dzieł kolekcji. Bogato reprezentowana grupa greckich naczyń południowo-italskich nie ma zasadniczo specjalnego znaczenia - w porównaniu z innymi zbiorami światowymi. Jednak i wśród niej wyróżnia się jeden krater wolutowy z wyobrażeniem Peleusa i Theti; Beazley zalicza go do czołowych dzieł apulskiej wytwórczości.

Caia grupa waz antycznych stanowi zwarty zespół i daje dobry pogląd na grecką produkcję ceramiczną. Naczynia niegreckie są jej poszerzeniem i poniekąd - w pewnej mierze - uzupełnieniem. Kolekcja stanowi silną pozycję w zbiorach polskich, a znana i ceniona jest na całym świecie. Z zakresu ceramiki greckiej zbiory gołuchowskie mogą się jeszcze pochwalić dwudziestką wdzięcznych figurek tanagryjskich, z wypalonej gliny (terakoty), przedstawiających głównie postacie dziewczęce. Poważną część działu antycznego stanowią szkła rzymskie, z tych najlepsze i najwartościowsze są szkła starochrześcijańskie. Pokaźny także jest zespół zabytków egipskich, z których najwydatniej reprezentowane są wytwory rzemiosła artystycznego, a mianowicie wyro by z fajansu, szkła i brązu. N adto pokoje zamku w Gołuchowie zdobiło kilkanaście rzeźb starożytnych (przeważnie rzymskich kopii), nie przedstawiających specjalnej wartości, prócz jednej: głowy stratega, z marmuru, będącej oryginałem greckim z IV wieku pne. Oprócz działu antycznego, dalsze dwa bardzo poważne działy stanowią zbiory: starych rycin (grafika) oraz rzemiosła artystyczneg0 2 . Dział r y c i n obejmuje prace dawnych mistrzów XVI-XVIII wieku. Na czele kolekcji stoi Albrecht Durer (sceny z pasji, maryjne, sceny z Apokalipsy oraz cały cykl fantastycznych kompozycji, tak bardzo typowych dla samego mistrza oraz dla epoki, która go wydała) oraz artyści pochodzący z jego kręgu, jak: Matheus Zeisinger, Lucas Cranach, Hans Burgmeier i inni. Dla wieku XVII-go największą pozycję stanowią prace Jeremiasza Falka - Gdańszczanina, a dla XVIII-go wieku Daniela Chodowieckiego, Jana Norblina i jego ucznia - Płońskiego. Jak wspomiano, zbiory wchodzące w skład tego działu uległy dużemu rozproszeniu, z tym, że część najbardziej atrakcyjna i cenna, tzn. prace starych mistrzów, a także Falka, Chodowieckiego i Płońskiego znajdują się

1 J. D. Beazley ..Greek vases in Poland", Oxford 1928.

* Materiał do przeglądu zabytków obu tych działów został zebrany przez kol. Jadwigę Skibińską, której tą drogą składam raz jeszcze podziękowanie.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania 1957.01/06 R.25 Nr1/2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry