KRONIKA MIASTA POZNANIA
Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym miasta Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1947 R.20 Nr4
Czas czytania: ok. 20 min.Rocznik XX
Numer 4
BARBARA GÓRSKA DR KAZIMIERZ SZULC (1825-1887) Spośród osób, tworzących w XIX' w. kulturę wielkopolską, nie wszystkie pochodziły z Poznańskiego. Niektóre z nich, wyszedłszy z Pomorza, związały się później na całe życie z Wielkopolską. Do takich ludzi należał obok ks. Malinowskiego i Władysława Łebińskiego Kazimierz Szulc, urodzony dnia 15 października 1825 we wsi Sarninie pod Brodnicą jako 19 dziecko włościańskiej rodziny Kazimierza i Gertrudy z Truszczyńskich. Pierwsze nauki pobierał w wiejskiej szkółce miejscowej. W 15-tym roku życia oddano go do gimnazjum w Chełmnie. Postępy jego w naukach w tym okresie jak i ogólne sprawowanie są nieznane. iWiadomo tylko, że był członkiem tajnego Stowarzyszenia gimnazjastów polskich. U progu 1845 roku otrzymał za pośrednictwem Józefa Essmana, werkmistrza poznańskiego młyna świętojańskiego, oraz ucznia gimnazjalnego Ziętkiewicza pierwszą' wiadomość o przygotowującym się jakoby powstaniu na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. We wrześniu tego roku przeniósł się Szulc do gimnazjum w Ełku na Mazurach. Miasto to liczyło podówczas 10 tys. mieszkańców. Mazurska ludność była wyznania ewangelickiego, a duchowym jej przywódcą był niemieckiego pochodzenia pastor, wielki patriota polski, Hermann Gizewjusz (1810-1848). Zamiarem młodego ucznia było budzenie ducha narodowego wśród Ma, curow. nowski, który udzielił mu informacji o sprzysiężeniu, obejmującym dawne ziemie polskie. Postawiło ono sobie za zadanie stworzenie niezawisłej Polski w Jej dawnych granicach. Szulc przystąpił do tego "sprzysiężenia", a Czarnowski obiecał uwiadomić go o dniu wybuchu rewolucji. 2 stycznia 1846 nadszedł list, wyznaczający spotkanie.
Z biciem serca zapewne wysłuchał początkujący konspirator wiadomości Czarnowskiego, że powstanie rozpocznie się lada dzień. Otrzymał poza tym polecenie natychmiastowego powrotu do Ełku, przedsięwzięcia przygotowań do powstania (sic!) i przyłączenia się do jednostki wojskowej, która się tam zjawi. Takie wiadomości zawiera akt oskarżenia przeciwko uczestnikom wypadków 1846 roku. Z Poznańskiego przedostawały się rzeczywiście hasła powstańcze na Pomorze, zjawiali się tam też emisariusze emigracyjni. Wielki patriota Florian Ceynowa wraz z Kleszczyńskim i ks. Łobodzkim projektowali nawet wyprawę na Starogard, mającą na celu rozbrojenie stacjonowanych tam huzarów pruskich i zajęcie miasta. Wskutek zdrady jednakże nie doszło wogóle do starcia i powstańcy złożyli broń. N astąpił znany wielki proces przeciwko 254 Polakom z Mierosławskim na czele. Padło kilka wyroków śmierci, nie wykonanych zresztą, 109 Polaków skazano na więzienie lub fortecę, w ich liczbie i Szulca. Mimo sprawiedliwej obrony niemieckiej wymiar kary dla Szulca był surowy: 8 lat fortecy. 2 la ta spędził skazany w twierdzy grudziądzkiej. Czas miał wtedy niczym nieograniczony, toteż mógł wrócić do zaniedbanych nauk szkolnych, oczywiście tylko częściowo. Wolność przyniósł mu nadspodziewanie szybko wybuch rewolucji w Berlinie w marcu 1848 r. Skompromitowany udziałem w wypadkach 1846 roku nie mógł Szulc przystąpić do obecnego ruchu. Powrót do Ełku też nie miał celu. Trzeba było- zrezygnować z myśli o apostolstwie narodowym wśród Mazurów. Szulc wybrał się wobec tego na Pomorze Zachodnie, do Koszalina, gdzie jako eksternista złożył w następnym, nocnym udał się na uniwersytet do Wrocławia, wy-; brawszy studia historyczne i geograficzne. U progu, studiów skrystalizowały się zainteresowania naukowe Szulca. Całe życie cechować go będzie predylekcja do zagadnień słowiańskich. Zbliżył się też od razu do To-, warzystwa akademickiego, propagującego tendencje filosłowiańskie. Z inicjatywy Szulca powstało pismo: młodzieży polskiej pt. "Znicz". Sama już nazwa wskazuje na ścisły związek pisarza z zagadnieniami słowiańskimi. Żywotowi "Znicza" groził od początku brak środków, na wydawanie, toteż kilka zaledwie zeszytów ujrzało, światło dzienne. Redaktorowi pisma wiodło się także źle. Po 4 latach pobytu we Wrocławiu wygnała go: stamtąd w 1853 roku przemożna bieda. Z ciężkim sercem przyszło Szulcowi pożegnać swojąAlma Mater, odroczyć termin upragnionego zakończenia studiów - doktoratu, porzucić profesorów i kolegów. W poszukiwaniu chleba udał SIę do nieznanego sobie dotąd Poznańskiego.
Lata między powstaniem 1848 roku a powstaniem styczniowym były w Poznańskim okresem stagnacji politycznej i kulturalnej. Zakrojona na wielką skalę Liga Polska Augusta Cieszkowskiego została w 1850 Y; po niecałych 2 latach istnienia skasowana. Kraj nawiedzały klęski elementarne, często wybuchały epidemie cholery i tyfusu, panował kryzys gospodarczy, szerzyła się drożyzna. W życiu miasta Poznania też panował zastój i brak inicjatywy. Ludzi opanowała tylko chęć zabaw, które dochodziły, do wielkiej świetności. W szerokich kołach towarzyskich pasjonowano się nowością w postaci wirujących stolików. Taką to atmosferę zastał wrocławski przybysz w Poznaniu. N a nowym terenie przedstawia nam go Marceli Mott y w swoich "Przechadzkach po mieście Poznaniu". Poznał on Szulca jako korepetytora synów pani Janowej Koczorowskiej. Opsuje go
21$ którego twarz przyjemna, uwydatniona ciemnym zarostem i wysokim czołem i oczy przez okulary z pewnym zamysłem patrzące zapowiadały człowieka, jak to mówią, inteligentnego". A było się naprawdę nad czym zamyślić. Bez dyplomu nie mógł Szulc rozpocząć pracy pedagogicznej, a żadnych stosunków w Poznańskim nie posiadał. Jedynym bliskim znajomym był ks. Franciszek Malinowski, były penitencjarz przy Tumie poznańskim, a od r. 1853 proboszcz w Komornikach. Ludzi tych zbliżyło kiedyś wspólne pochodzenie z Pomorza, jak również podobny zakres zainteresowań naukowych. Z inicjatywy młodego Szulca zaczął się starszy od niego znacznie ks. Malinowski zajmować lingwistyką od r. 1849. W przyszłości mieli się w pracy naukowej niejednokrotnie uzupełniać historyk z językoznawcą. Pleban komornicki gorąco namawiał przyjaciela do przygotowania dysertacji doktorskiej i jak najszybszego zdania rigorosum. Szulc przygotował pracę łacińską na temat: "De origine et sedibus veterum Illyriorum", udał się ponownie do Wrocławia i w r. 1856 uzyskał tytuł i stopień doktora filozofii. , Swieżo kreowany doktór mógł tym razem spokojnie opuścić Wrocław, gdyż w Poznaniu otwierały się przed nim konkretne możliwości. Odbył przede wszystkim roczną próbę nauczycielską w gimnazjum Marii Magdaleny, gdzie następnie uczył jako regularny profesor. Jako pedagog kolegował z Marcelim Mottym, który tak go charakteryzuje: "Stał się tutaj wkrótce osobistością powszechnie znaną i cenioną. Nie trudno mu przyszło zyskać sobie życzliwych przyjaciół, bo chociaż nie wszyscy się z nim zgodnie na świat zapatrywali, każdy widział w nim młodego człowieka, miłego i łagodnego w obejściu, który wcale nie pragnąc przyjemności życia, z zacnością charakteru i idealnymi poglądami łączył silną wolę, niełatwo się dawał zrażać przeciwnościom, a dążył przede wszystkim do tego, aby jego pomysły wyszły na korzyść społeczeństwa. " Jednym z takich szczęśliwych pomysłów była inicjatywa założenia Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół ciaż przez wiele lat odmawiano mu tej zasługi, a właściwie przemilczano ją,. W roku obecnym upływa 90 rocznica założenia tej instytucji, warto więc tym bardziej , przypomnieć społeczeństwu osobę jej twórcy. Swiadectwo prawdzie dał z jednej strony Marceli Mott y w "Przechadzkach", z drugiej zaś ks. Malinowski w artykule, umieszczonym w r. 1872 w "Dzienniku Poznańskim" . Z relacji tych dowiadujemy się, że Szulc, odwiedziwszy przyjaciela na komornickiej plebanii jaka świeżo z Wrocławia przybyły dr. phi!., zwierzył mu się ze swojej myśli założenia w Poznaniu towarzystwa naukowego. Jeszcze za czasów akademickich, stykając się z czeskim ruchem narodowym w dziedzinie nauki, oparł na jego wzorach projekt statutu Towarzystwa naukowego w Polsce. Grono kolegów, a także bawiący właśnie przejazdem we Wrocławiu Antoni Małecki, którym Szulc swój projekt · poufnie przedstawił, żywa go do jego realizacji namawiali. Po przybyciu do Poznania w r. 1856 znalazł się Szulc pewnego razu w licznym gronie panów w domu zasłużonego pioniera przemysłu wielkopolskiego, a przy tym, szerokich zainteresowań uczonego, Hipolita Cegielskiego. Szulcowi zabrakło pewnie odwagi, by w obcym licznym towarzystwie od razu wyjawić swoje projekty. Dopiero więc wtedy, gdy większość gości opuściła już.
dom Cegielskiego, wspomniał Szulc nielicznym pozostałym o tej swojej myśli. Nikt się do niej nie zapaliła a sam gospodarz starał się wyperswadować młodemu swemu gościowi niemożliwość jej realizacji. Znamy już jednak Szulca jako człowieka silnej woli i nie lękającego się przeciwności. Nic więc dziwnego, że projektu nie porzucił, zaczął natomiast szukać dla niego życzliwego poparcia poza Poznaniem. Ksiądz Malinowski chętnie się zgodził przedstawić przyjaciela i jego zamiary znanemu mecenasowi wielkopolskiemu, Tytusowi hr. Działyńskiemu w Kórniku. Dawny członek Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół N auk odniósł się do myśli Szulca entuzjastycznie. Na propozycję jednak objęcia prezesury w przyszłości od razu odpowie data wskazując Augusta nr. Cieszkowskiego. Działyński na tymczasowe potrzeby przyszłego Towarzystwa zaofiarował swój pałac w Poznaniu, mający za sobą piękną tradycję z czasów rozkwitu kultury wielkopolskiej w latach między powstaniem listopadowym i poznańskim 1848 r. · We Wierzenicy, siedzibie Augusta nr. Cieszkowskiego, czekało Szulca i jego towarzyszów w osobach dra Zygmunta Szułdrzyńskiego i syndyka Leona Wegnera równie życzliwe jak w Kórniku przyjęcie. Postanowiono zwołać odpowiednie osoby na zebranie w Pałacu Dzia"łyńskich w Poznaniu. Dnia 1 grudnia 185.6 zjawiło się ich kilkanaście z Tytusem hr. Działyńskim, drem Władysławem Niegolewskim, Hipolitem Cegielskim i Władysławem Bentkowskim na czele. Cieszkowski nie przyj echał, gdyż zbyt późno otrzymał zaproszenie. , Szulc przedstawił zebranym swój projekt. Wystąpili przeciwko niemu Cegielski i Bentkowski, dając wyraz przekonaniu, że Poznań nie posiada ludzi godnych należenia do tak zaszczytnego Towarzystwa. Replikował im ks. Malinowski, uznawszy samych autorów tych pesymistycznych poglądów za odpowiednich członków przyszłego Towarzystwa. Działyński i Niegolewski gorąco poparli projekt Szulca. Stopniała wtedy opozycja w żarze wymowy .przywódców społeczeństwa i myśl założenia Towarzystwa została przyjęta. Nasunęły się jednak nowe .Obiekcje odnośnie nazwy. Cegielski uważał, że przyjęcie miana Towarzystwa Przyjaciół Nauk byłoby na terenie Poznania objawem megalomanii. Działyński, NiegnIewski i ks. Malinowski wywody te zbili. . 'Powołano komisję wykonawczą w następującym składzie: Szulc, Wegner, ks. Malinowski i bracia Studniarscy. Komisja zabrała się natychmiast do pracy nad dokładnym ułożeniem projektu ustaw. W miesiąc później, dnia 12 stycznia 1857 odbyło się w mieszkaniu Władysława Niegolewskiego walne zebranie przy .udziale 60 osób, wśród których był też gen. Franciszek Morawski, były członek Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół N auk. Obrady przeciągnęły się do 2-giej przyjęto ostateczne, ale Towarzystwo jeszcze się nie ukonstytuowało. N astąpiło to dopiero w kilka dni później na posiedzeniu w Bibliotece Raczyńskich. Przyjęto wtedy listę członków, proponowaną przez Szulca i Wegnera i wybrano zarząd w następującym składzie: August Cieszkowski - prezes, ks. Franciszek Malinowski wiceprezes, dr Władysław Niegolewski - redaktor, Heliodor hr. Skorzewski - podskarbi, Leon Wegner - sekretarz. Pod protokołem tego zebrania podpisało- się 42 członków. Na wniosek sędziego Stanisława Mottego przyjęto też wtedy ostatecznie nazwę Towarzystwa Przyjaciół N auk. Dotychczasowi oponenci chętnie i zgodnie zabrali się teraz do pracy. Na samym początku Towarzystwo stanęło wobec niespodziewanej przeszkody: niemieckie władze szkolne mianowicie nie pozwoliły (oficjalnie powiedziano "odradziły") profesorom gimnazjalnym należeć do Towarzystwa. Zakaz ten odnosił się do samego inicjatora, a poza nim do prof. Rymarkiewicza i Przyborowskiego. Odpadł w ten sposób cenny element, na który Towarzystwo najbardziej mogło w przyszłości liczyć. Prasa współczesna zamieściła o powstaniu Towarzystwa na ogół bardzo lakoniczne wzmianki. Samo Towarzystwo nie okazało ani przy założeniu ani później żadnego znaku wdzięczności swojemu twórcy. Jest to objaw symptomatyczny dla całego życia Szulca, który prawie że nie miał nieprzyjaciół, ale też prawie nigdy nie spotkał się z należytą oceną swych wysiłków, do wszystkiego dochodził zawsze po wielkich trudach i prawie zawsze za późno. Działalność Towarzystwa poszła też w innym kierunku, niż to sobie Szulc wyobrażał. Niezachowany do naszych czasów projekt ustaw Towarzystwa opierał się i wzorował na analogii ze stosunkami czeskimi, na organizacji "Macierz", gdy tymczasem Poznańskie Towarzystwo przyjęło na ogół kierunek swego warszawskiego poprzednika. Szulc zamierzał powołać do życia czasopismo, które zyskałoby wielu abonentów przez swoją taniość. Przy wielkim nakładzie spodziewał się powstania funduszów, które umożliwiłyby z kolei wielkie publikacje. Myśl ta nigdy opowiedziało się za wydawaniem Roczników. Głównym zadaniem P. T. P. N. stało się to samo, co przyświecało ongiś Warszawskiemu Towarzystwu, "pielęgnowanie i rozszerzanie nauk i umiejętności w języku polskim". Zdaje się, że oparcie organizacji Towarzystwa na zasadzie elitarnej było racjonalniejsze w odniesieniu do polskich stosunków. Chodziło raczej o zadania naukowe niż o popularyzacyjne. Szerokie warstwy społeczeństwa polskiego nie uległy mimo wysiłków pruskich germanizacji i nie istniała potrzeba szerzenia znajomości własnego języka, który nie zaginął, jak się to w dużym stopniu stało w Czechach. Założenie zaś doniosłej placówki naukowej w Poznaniu wywarło wybitny wpływ na duchowe oblicze Wielkopolski. Szulc tymczasem, doczekawszy się urzeczywistnienia swoich planów, musiał z nakazu władz pruskich usunąć się od bieżących prac w Towarzystwie. Pochłaniały go obowiązki nauczycielskie. Pracował nadal w gimnazjum Marii Magdaleny, a poza tym w Szkole Realnej, ucząc 3 przedmiotów: polskiego, łaciny i historii. Dzięki swojemu charakterowi, nacechowanemu poczuciem sprawiedliwości, a także dzięki szerokim wiadomościom, zyskał szybko dużą popularność wśród uczniów. Wakacje roku 1858 spędził w Miłosławiu u Sewerynostwa Mielżyńskich. Z okazji przyjazdu do Wielkopolski (Władysława Syrokomli odbył w jego towarzystwie, a przy współudziale kilku kolegów, wycieczkę krajoznawczą. Towarzystwo to zwiedziło Trzemeszno, Gniezno, Wrześnię, Inowrocław i Kruszwicę, odwiedziło także ks. Malinowskiego w Komornikach. Rolę ciceroha spełniał także latem 1860 r. wobec młodego studenta medycyny, znanego później lekarza, Ignacego Baranowskiego, który w swoich pamiętnikach, z wdzięcznością wspomina zwiedzanie zabytków wielkopolskich pod przewodnictwem prof. Kazimierza Szulca.
Ten ostatni był ciągle jeszcze kawalerem, kiedy zbliżył się do rodziny Poplińskich. Antoni Popliński był jako profesor gimnazjum Marii Magdaleny starszym kolegą Szulca. Profesor miął dwie panowskiego i była matką zasłużonego pioniera przemysłu naftowego w Małopolsce. Zalety młodszej panny Poplińskiej, Zofii, zwróciły na siebie uwagę Kazimierza Szulca, który poprosiwszy rodziców ojej rękę, zgodę ich bez trudności uzyskał. Związek małżeński miał jesienią 1861 r. pobłogosławić ks. Malinowski. Młoda para i goście przybywszy po południu do kościoła, napróżno czekali nadejścia księdza. Pogrążony w pracy naukowej przyjaciel pana młodego zapomniał o uroczystości i swojej obietnicy i siedział spokojnie w Komornikach. Można sobie wyobrazić konsternację młodej pary. Na szczęście jednak znalazł się jakiś ksiądz, który miał prawo dopełnić ceremonii. Nowy okres życia zapoczątkował zmianę. Szulc wycofał się ze szkolnictwa z zamiarem całkowitego poświęcenia się pracy pisarskiej. Wielkopolska przygotowywała się właśnie do urządzenia uroczystości z racji 900-lecia" istnienia pierwszych zawiązków państwa polskiego i przyjęcia chrześcijaństwa. W Berlinie powstał komitet, mający na celu zorganizowanie odpowiednich imprez. Należał do niego przede wszystkim Karol Libelt. W Poznaniu zaś duszą sprawy tak bliskiej jego zainteresowaniom był Kazimierz Szulc. Poza tymi przygotowaniami (impreza zresztą nie doszła do skutku) absorbowały go w 1862 r. zajęcia redaktorskie. Objął Szulc mianowicie kierownictwo "Tygodnika Poznańskiego", założonego z inicjatywy Władysława N ehringa. O charakterze tego pisma nic powiedzieć nie można, gdyż nie zachowały się żadne jego numery. Z własnych późniejszych wypowiedzi Szulca, składanych przed sądem, wynika, że potrafiło ono w ciągu swego istnienia nie popaść ani razu w konflikt z cenzurą pruską. Żadnemu ze współcześnie wychodzących pism się to nie udało. Nadszedł tymczasem rok 1863 a z nim wielkie wypadki polityczne. Poznańskie utrzymywało żywy kontakt z emigracją za pośrednictwem emisariuszów. Ruch między krajem
1 Francja wzmógł się po warszawskich, wypadkach z 27. 2. 1861, których ofiarą padło 5 Polaków. Wiosną następnego roku wybrał się Aleksander Guttry, zieziemianin z okolic Żnina, do Paryża w celu nawiązania kontaktów z tamtejszym Kółkiem Polskim, skupiającym się dookoła Seweryna Elżanowskiego. Guttry starał się bezskutecznie pogodzić to Kółko z ożywioną działalnością Ludwika Mierosławskiego. "Na paryskim bruku" niewiele się jednym słowem zmieniło od mickiewiczowskich czasów. Po powrocie do kraju starał się Guttry porozumieć z kołami warszawskimi. I tutaj wrzała niezgoda, podobnie jak w Paryżu. Stronnictwo Białych nie mogło się w dalszym ciągu pojednać z Czerwonymi. Grono obywateli poznańskich wybrało Guttrego na przedstawiciela Wielkiego Księstwa Poznańskiego we wszystkich sprawach publicznych i uruchomiło fundusz na pokrycie kosztów z tymi sprawami związanych. Wieść o wybuchu powstania powitała młodzież wielkopolska z entuzjazmem. Ukonstytuował się natychmiast Komitet z Janem Działyńskim na czele. Dzięki ofiarności przywódców zebrano od razu znaczną sumę na zorganizowanie pomocy zbrojnej dla walczących. Powołano komisarzy powiatowych, którzy mieli sporządzać spisy ochotników oraz przygotować broń i ekwipunek żołnierski. Rząd pruski obserwował bacznie zachowanie Polaków w Wielkopolsce wobec wypadków w Królestwie, intrygując równocześnie w Petersburgu i wśród agentów Rządu Narodowego. Mimo wzmocnionych straży granicznych młodzież wielkopolska przedostawała się licznie do Królestwa. Wielu Poznaniaków odznaczyło się w walkach powstańczych, w pierwszym rzędzie gen. Edmund Taczanowski, Kazimierz Mielecki i Edmund Callier. W marcu 1863 otrzymał Guttry nominację na komisarza Rządu Narodowego. Przywiózł mu ją Leon Królikowski, który poza tym polecił utworzenie w Poznaniu Komisji, mającej na celu zakup broni dla oddziałów walczących w Królestwie. Należeli do niej oprócz Guttrego Jan Działyński, Roger Raczyński i Bogusław Łubieński. Powołanie Komisji było zapewne nadaniem rzeczy. W lutym 1863 r. wyjechał bowiem Kazimierz Szulc z Poznania do Prus Wschodnich pod pretekstem odwiedzenia swojej rodziny. Zatrzymał się krótko w Królewcu, a latem przybył do tego miasta na kilka tygodni. Zamieszkał w hotelu "Sans- Souci", w którym się oficjalnie zameldował, przedłożywszy swoje prawdziwe dokumenty. (Tego rodzaju "konspiracja" niepojęta jest dla ludzi, którzy przeżyli ostatnią wojnę i okupację.) Pobyt Szulca w Królewcu miała pozorować praca naukowa. W gruncie rzeczy zaś zajmował się kupowaniem broni, transportowanej następnie nielegalnie (wobec rządu pruskiego) do Królewca. W pracy tej pomagał mu kupiec królewiecki Gościcki i młody podówczas student, późniejszy znakomity historyk, Wojciech Kętrzyński. Szulc po kilku tygodniach wyjechał z Królewca, wiedząc, że policja jest na jego tropie. Aresztowanie nastąpiło w jego mieszkaniu w Poznaniu.
2 listopada 1864 stanął przed sądem w Berlinie. Mimo doskonałej obrony, domagającej się zupełnego uwolnienia Szulca, sąd skazał go na rok więzienia. N a miejsce kary wyznaczono Magdeburg. Więźniowie poznańscy otrzymali osobne cele o zakratowanych oknach. Wolno im było czytać książki i gazety, dostarczane przez rodziny oraz wychodzić na 4-godzinną przechadzkę w obrębie zabudowań. Nie były to, jak widzimy, warunki nie do zniesienia. Pozbawionym wolności jednak wydawały się bardzo ciężkie, toteż towarzysz niedoli Szulca, Bolesław KościeIski, pisał z oburzeniem do Władysława Niegolewskiego: "Wogóle jednym słowem w takim więzieniu jeszcze nie siedziałem. " Szulcowi przypuszczalnie czas mij ał przy lekturze, napisał też podobno wtedy rozprawkę: "Czy kolonie polskie zakładać należy?" Nigdzie jej jednak nie spotykamy i pseudonimu, pod którym wyszła, nie można ustalić. Odzyskawszy wolność z końcem roku 1865, stanął Szulc wobec konieczności emigracji. Do Poznania nIe było po co wracać, wyjechał więc do Paryża.
15* który nie posiadał znajomych, pieniędzy ani doskonałej znajomości języka francuskiego. Pierwszym zajęciem, którego się nasz emigrant chwycił za "protekcją" jednego z rodaków, była praca w jakiejś drukarni, najpierw w charakterze robotnika, a później zecera. Zajęcie to dawało mu 5 franków tygodniowego zarobku. Przy takich dochodach musiał głodować systematycznie.
Z nędzy wybawił go, jak większość emigrantów, Hotel Lambert. Przebywający wówczas w Paryżu Jan Działyński z Kórnika, znając Szulca z Wielkopolski, zaofiarował mu posadę bibliotekarza księgozbioru rodziny Czartoryskich. Niebawem Szulc przeszedł do pracy pedagogicznej, obejmując najpierw profesurę, a później kierownictwo Szkoły Polskiej na Mont-Parnasse. Istniała ona od r. 1849 z inicjatywy ks. Adama Czartoryskiego, przez niego głównie finansowana i kształciła synów emigrantów. Wybuch wojny francusko-pruskiej w r. 1870 położył kres istnieniu tej placówki. Jej dyrektor znalazł się znowu w biedzie. Przekonany jednak o geniuszu Francji, nie upadał na duchu, obserwując rozwój wypadków wojennych. Pisywał w tym czasie korespondencje do różnych dzienników francuskich, nie doczekał się jednak ich opublikowania. Dopiero po klęsce Napoleona III zabrał je i ogłosił drukiem w broszurze pt. "Que faut-il faire pour sauver la France et 1 'Europe du pangermanisme envahissant de la Prusse?" Autor przybrał wtedy kryptonim Casimir de Sarnin (Kazimierz ze Sarnina) .
Dalszy pobyt w Paryżu stracił rację bytu wobec likwidacji Szkoły Polskiej, a serce ciągnęło emigranta do kraju i rodziny. Z końcem 1871 r. przybył cichaczem do Poznania, gdzie, jak się wkrótce okazało, dawne jego sprawy polityczne uległy szczęśliwie zapomnieniu. * # *
Po powrocie do kraju stanął Szulc, jak już wiele razy bywało, wobec konieczności rozpoczęcia czegoś nowego. Droga do szkolnictwa była zamknięta, plany repatrianta musiały więc pójść w innym kierunku. Wybrał dziennikarstwo. Pozycja materialna rodziny była Poplińskiego.
Od końca roku 1871 do 1. 4. 72 należał Szulc do redakcji "Dziennika Poznańskiego". Naczelnym jego redaktorem był wówczas Franciszek Dobrowolski, pochodzący z Królestwa, były członek powstańczego Rządu Narodowego. Zesłany na Sybir, wrócił następnie do królestwa, a gdy mu ponownie zagroziło aresztowanie, przeniósł się do Saksonii. W Dreźnie zaprzyjaźnił się z J. I. Kraszewskim i stamtąd przybył do Poznania. Redaktorami odpowiedzialnymi "Dziennika" byli Edward Michałek i Stanisław Bronikowski. Współcześnie z pracą w "Dzienniku" dojrzewał projekt założenia nowego czasopisma, którego incjatorami byli: Maksymilian Jackowski, Włodzimierz Wolniewicz, Ludwik Rzepecki, Józef Żychiiński, Stanisław Chłapowski i ks. Bażyński.
Zespół tych ludzi nie zamierzał robić konkurencji istniejącym pismom "Orędownikowi" ani "Kurierowi Poznańskiemu", wezwano więc redakcje tych pism do połączenia się z nowopowstającym organem. Wobec ich negatywnego względem tej propozycji stanowiska rozpisano! akcje "Gazety Wielkopolskiej". Pierwszy jej nr ukazał się 2. 4. 72. Było to pismo codzienne, tanie, a dużych rozmiarów, opierające się na tradycji i propagujące oświatę i poczucie społeczne. Gazeta zamierzała godzić kłócące się między sobą stronnictwa: konserwatywne, prowadzone przez duchowieństwo, z liberalnym, występującym przeciw Kościołowi i z zaczynającym się pod przywództwem Romana Szymańskiego ruchem ludowym. "Gazeta Wielkopolska" dążyła do wytknięcia drogi wszystkim stronnictwom równocześnie, omawiała poza tym wiele kwestii z dziedziny religii, kultury, polityki i handlu, starając się niczyich uczuć nie zadrasnąć. Pojednawczy ton nie uchronił jej jednak przed napaściami przeciwników. Prasa niemiecka wszystkich odcieni odniosła się do niej nieprzychylnie . W oczach organów liberalnych uchodziła Gazeta za ultramontańską. "Germania" dopatrywała się w niej natomiast nieprzyjaznego stanowiska wobec stronnictw katolickich. W zaczepkach nie oszczędzono osoby redaktora. agitatora i renegata. Można sobie wyobrazić, jak taki zarzut go zabolał. Replika jego była mimo tego pełna umiaru, oświadczył w niej tylko, że do 15-go roku życia nie znał wogóle języka niemieckiego, tak jak go nie znała cała jego rodzina, zamieszkała nad Drwęcą. Część akcjonariuszów wzięła Gazecie za złe jej stanowisko w sprawie tzw. petycji śremskiej, czyli protestu przeciw usunięciu z Poznańskiego zakonu Jezuitów wskutek wycofania wielu akcji Gazeta straciła materialne podstawy egzystencji i przestała wychodzić z dniem 29. 6. 72. Niemcy w roku 1872 nie posiadali się z dumy, w którą wprawiło ich świeże pokonanie Francji. Oprócz tego w tym właśnie roku przypadało 100-lecie połączenia Prus Królewskich ze Wschodnimi, czyli rocznica I rozbioru Polski. W Malborgu odbywały się z tej racji wielkie uroczystości, które napiętnowała cała prasa poznańska z "Dziennikiem" na czele. Polacy w inny sposób zareagowali na tę rocznicę.
Postanowili powołać do życia pożyteczne instytucje, które przyczynić się miały do zapewnienia społeczeństwu polskiemu dobrobytu i oświaty. Jedną z nich było Towarzystwo oświaty ludowej, założone z inicjatywy Władysława Bentkowskiego i szeregu ziemian, drugą zaś Bank Włościański-. Własność włościańska była wówczas narażona na niebezpieczeństwo przejścia w ręce niemieckie z powodu wielkiego zadłużenia i plagi lichwy. Chcąc przciwdzlałać tej możliwości, grono działaczy zwołało dnia 15. 4. 72 zebranie organizacyjne w Bazarze, na którym uchwalono jako ratunek dla małorolnych założenie spółki akcyjnej pod nazwą Banku Włościańskiego. Do Spółki weszli m. in. Jan Działyński, Henryk Szuman, Stanisław Mott y, Juliusz Au, Kazimierz Szulc oraz Konstanty i Władysław Dziembowscy. Kapitał zakładowy po sprzedaniu akcji i udzieleniu pożyczki przez Jana Działyńskiego wyrażał się sumą 200 tys. talarów. w tym okresie pracy w Towarzystwie Przemysłowym, którego był sekretarzem i w Związku Spółek Zarobko/ wych. W mieszkaniu jego przy ul. św. Marcina 82 odbywały się często zebrania Towarzystwa Przemysłowego, od dawna istniejącego i przechodzącego okresy pomyślnego rozwoju i upadku w zależności od składu zarządu. Myśleli o takiej instytucji już w roku 1845 Marcinkowski i Libelt, rząd pruski jednakże nie zgodził się na jej utworzenie. Towarzystwo powstało w 3 lata później, a patronował mu Tytus Działyński. W następnym roku liczyło ono już 267 członków. Wiele trudu dookoła niego podejmowali Libelt i Jędrzej Moraczewski. Mimo tego jednak zaczęło Towarzystwo dość szybko upadać. Od likwidacji uratowała go żywotność Hipolita Cegielskiego, który zorganizował sprężysty zarząd i rozciągnąć próbował działalność instytucji na cały kraj. Dzięki poparciu kół wiejskich zdobyło ono materialne podstawy i rozwinęło się szeroko. Członkowie Towarzystwa zwiedzali wystawy krajowe a nawet zagraniczne. Szulc jako sekretarz Towarzystwa Przemysłowego zwrócił się do Stowarzyszenia robotników polskich "Siła" w Wiedniu z prośbą o przygotowanie tanich kwater i ułatwienie pobytu w austriackiej stolicy poznańskim gościom, zamierzającym zwiedzić tamtejszą wystawę. "Siła" okazała gotowość pomocy w tym kierunku. Sekretarz zaprosił 'równocześnie wiedeńskich rodaków na uroczystość 25-lecia istnienia Towarzystwa, przypadającą w 1873 r. Związek Spółek Zarobkowych był instytucją młodszą.
Do I jej komitetu należeli: dr Juliusz Au, kierownik Szkoły Rolniczej im. Haliny, założonej przez Augusta Cieszkowskiego w Żabikowie, dr Bojanowski z Kościana, sędzia Łyskowski, sędzia Sławski, dr Rakowicz z Poznania i dr Zielewicz z Kłecka. 30. stycznia odbyło się pierwsze walne zebranie z udziałem delegatów Spó, łek z Poznania, Pomorza i Sląska. Uchwalono, że do Związku mogą należeć wszystkie spółki na terenie zaboru pruskiego: Związek miał na celu propagowanie idei spółek i ich doskonalenie, organizację kredytówi ich rozprowadzenie na poszczególne Spółki oraz wyda miał Komitet główny i Patron. W skład Komitetu wchodziło 6 członków, powołanych na okres 2 lat przez walne zebranie. Oni to wybierali Patrona, zatwierdzanego z kolei przez walne zebranie członków. Komitet załatwiał sprawy formalne, a Patron był faktycznym zwierzchnikiem Spółek. O wybór człowieka, któryby stanął na czele tak wielkiej organizacji, było trudno. Pierwszym patronem został świetny mówca parlamentarny, nieustraszony obrońca praw Polaków, poseł Kazimierz Kantak. Obowiązki jego jednak w Berlinie nie pozwalały mu na zupełne poświęcenie się pracy w Związku, toteż niebawem zrezygnował z tego urzędu. Wybór nowego patrona padł tym razem na Kazimierza Szulca i nie był przypuszczalnie trafny. Stanowisko patrona bowiem wymagało wielkiej energii i inicjatywy, cech, które nie leżały w usposobieniu spokojnego pracownika naukowego. Szulc złożył wkrótce tę godność, utrzymując nadal ścisłą współpracę ze Związkiem. Jego następca, ks. Augustyn Szamarzewski, okazał się właściwym człowiekiem na właściwym stanowisku. Autorytet jego był wśród społeczeństwa zdawna ugruntowany, reprezentował on przy tym niezwykłą energię, nie cofającą się przed żadnymi przeszkodami, nawet przed imiennym napiętnowaniem niedociągnięć i zaniedbań. W 15-leciu 1873-87 nastąpiła katastrofa szeregu instytucji finansowych, wiele z nich zlikwidowano, przy czym zamknięciu każdej towarzyszyły straty i deficyty. Zaufanie społeczeństwa zachwiało się" znacznie, co odbiło się także na rozwoju Spółek Zarobkowych. W tym niepomyślnym okresie Szulc sprawował funkcję sekretarza. Wyznawał on zawsze zasadę: Concordia parvae res crescunt, discordia maximae etiam dilabuntur, w myśl której starał się godzić dążności konkurencyjnych instytucji. Rywalizacja między Bankiem Przemysłowym i Bankiem Włościańskim dała mu asumpt do opracowania projektu zgodnej obopólnej pracy. Bliską mu sprawą była też praca w Towarzystwie Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskiego. Pod Towarzystwa.
, Zródło zarobków Szulca stanowiła posada w Towarzystwie Ubezpieczeń "V esta". Rozpoczął tam pracę jako urzędnik, a następnie był przez kilka lat dyrektorem aż do roku 1885. Powtórzyła się w tej pracy do pewnego stopnia sytuacja paryska sprzed lat. Szulc objął stanowisko dyrektora w ciężkich warunkach, dzięki wytężonej pracy zdołał stosunki wysanować, a rezultatów nie mógł obserwować ani się nimi cieszyć. W Paryżu unicestwiła je wojna, teraz zły stan zdrowia zmusił go do ustąpienia przedwczesnego. Zanim to nastąpiłoi , zajmował się obok pracy zarobkowej i społecznej publicystyką jako współpracownik " Tygodnika Wielkopolskiego" oraz rozwijał ożywioną działalność w Towarzystwie Przyjaciół N auk. Sekretarzując Wydziałowi HistorycznoLiterackiemu, wygłaszał szereg referatów. Towarzystwo poleciło mu też zająć się sprawą autentyczności słynnych kamieni mikorzyńskich z napisami runicznymi. W licznym gronie odbył więc wyprawę do Mikorzyna, gdzie spisał dokładne informacje od świadków ich znalezienia. Zeznania te, poparte podpisami świadków i uzupełnione obszernymi wiadomościami o Słowianach ogłosił Szulc w Rocznikach Towarzystwa. O autentyczności kamieni wypowiedział się pozytywnie wbrew twierdzeniom Małeckiego li Estreichera. W Rocznikach znalazła się też roprawa "Budowle i usypaliska Słowian pogańskich". Z większych rozpraw wydanych osobno wymienić należy pracę "O głównych wyobrażeniach bałwochwalczych naszego ludu" oraz "Mityczną historię Polski i mitologię słowiańską". Koncepcje jego nie " megą się ostać w świetle dzisiejszej nauki, co jednak nie umniejsza zasługi autora, który w trudnych warunkach nie rezygnował z badań i starał się dołożyć swoją cegiełkę do budowy kul tury narodowej. Myślą, której niejednokrotnie dawał wyraz w wypowiedziach publicystycznych, była federacja słowiańska, ograniczana zaborczością pruską. Dziś, kiedy świeże są wrażenia Zjazdu słowiańskiego, warto może przypomnieć, w jaki sposób sprawa ta zaprzątała uwagę ludzi rozprawie: "Stanowisko i dążności Austrii a raczeJ JeJ rozmaitych narodowości i partii" Szulc rozpatrzył kolejno sprawę wszystkich Słowian, zamieszkujących monarchię habsburską. Prawa ich są. za małe w stosunku do liczebności. Przez stworzenie silnej reprezentacji słowiańskiej w parlamencie austriackim i przez zawarcie traktatów handlowych pomiędzy poszczególnymi państwami można by osiągnąć znakomite korzyści i postawić sprawę słowiańską w rzędzie wielkich problemów polityki europejskiej. Szulc ubolewał nad brakiem gotowości doi podjęcia dojrzałych wysiłków ze strony wszystkich Słowian. Wysuwał też koncepcję stworzenia modus vivendi Polaków z Rusinami. Problem ten zajmował Szulca przez długi czas, wracał też do niego wielokrotnie w wielu artykułach. Sam zdawał sobie jednak widocznie sprawę z bezowocności swojej propagandy, skoro jednemu z artykułów dał podtytuł: "Głos po raz ostatni brzmiący na pustyni". Wśród takich to zajęć społeczno-publijcystycznych i naukowych upływały Szulcowi lata męskie.
W roku 1885 dobiegał sześćdziesiątki. Zdrowie jego, nadwątlone latami biedy, pobytem w więzieniach i wytężoną pracą, zaczęło słabnąć. Ratował je kuracją w uzdrowiskach śląskich, która widocznie nie wywarła skutku, skoro okazał się koniecznym wyjazd za granicę dla podtrzymania sił. Ulegając swojej specjalnej predylekcji do krajów słowiańskich, wybrał sobie Szulc na miejsce wypoczynku Bułgarię. Wyjechał tam w sierpniu w towarzystwie jedynej swej córki, Marii, która- właśnie skończyła pensję i uzyskała stopień nauczycielski szkół średnich. Podróż na Bałkany była w owych czasach długa i bardzo uciążliwa. Księstwo bułgarskie byt swój zawdzięczało uchwałom Kongresu Berlińskiego z r. 1878. Na tronie jego zasiadał ks. Aleksander Battenberg, syn ks. Hesko-Darmstadzkiego i Polki, Julii Hauke. / Szulc po przybyciu do Bułgarii poczuł się bardzo osłabiony i musiał zdecydować się na dłuższy pobyt o jego chorobie, postanowiła sama odbyć daleką drogę, by się o stanie męża i powodzeniu córki osobiście przekonać. Zastała swoich najbliższych już zadomowionych. Mąż jej zyskał popularność wśród Bułgarów, opanował ich język i pisywał do ich gazet artykuły w odniesieniu do ulepszeń kulturalnych i oświatowych, które należałoby wprowadzić. Jego projekt szkolnictwa bułgarskiego zyskał uznanie i wdzięczność czynników rządowych. Córka dzielnie sekundowała ojcu. N auczywszy się po bułgarsku, zaczęła uczyć w szkole żeńskiej. Warunki życia jednak w ówczesnej Bułgarii były bardzo prymitywne, a ostry klimat nie wpływał w pożądany sposób na zdrowie kuracjusza. O spokoju na Bałkanach też nie było mowy. Już >al roku przeszło toczyła się agitacja za przyłączeniem Rumelii, należącej do Turcji, do Bułgarii. We wrześniu 1885 wybuchła we Filipopolu rewolucja. Bułgarzy wypędzili namiestnika tureckiego i ogłosili unię Rumelii z Bułgarią. Książę Aleksander uznał ten fakt za dokonany. Tak nagłym rozszerzeniem granic Bułgarii poczuła się jednak zaniepokojona Serbia i wypowiedziała jej wojnę. Wojska bułgarskie ruszyły na front, a do stolicy wkrótce napływać zaczęli ranni. Maria Szulcówna stanęła wtedy do pracy samarytańskiej. W uznaniu jej zasług na tym polu władca Bułgarii odznaczył ją orderem Czerwonego Krzyża, a w upominku od siebie wręczył jej cenną broszkę. Powodzenie wojenne sprzyjało tymczasem , Bułgarii. Król serbski, Milan, poniósł klęskę pod Sliwnicą i Pirotem. Na skutek nieporozumień z Rosją wybuchła w Bułgarii rewolucja, książę Aleksander abdykował i wyjechał do Lwowa. Wkrótce kontrrewolucja powołała go znowu na tron, wrócił więc do kraju, witany z rozrzewnieniem przez poddanych. Stosunki były jednak tak ciężkie, że wolał ustąpić i definitywnie zrezygnował z tronu. Wszystkie te przemiany polityczne Szulc śledził z uwagą, informując o nich w częstych korespondencjach prasę krajową. Ze zdrowiem jego było nadal niedobrze. Początkowo nosił się z myślą pozostania w Bułgarii na zawsze. Jeszcze w r. 1885 złożył był pisemną rezygnację ze stanowiska swego jako dy widząc jednak poprawy zdrowia postanowił wraz z córką wrócić do kraju. Przyjazd jego nastąpił w grudni u 1886 r. Przez całą zimę niedomagał, ale nie opuszczało go nadal miłe, pogodne i dla wszystkich życzliwe usposobienie. Z grona przyjaciół i znajomych zaczynało ubywać osób. Od 6 lat nie żył już ks. Malinowski, odchodzili i inni. Kres Szulca nadszedł dnia 27 marca 1887 o godz. 4-tej rano w domu przy ul. Wielkie Garbary 45. Społeczeństwo poznańskie wzięło liczny udział w pogrzebie w dniu 30 marca. Oddano w ten sposób cześć pamięci prawego charakteru i zasług obywatelskich Zmarłego. Mogiłę na cmentarzu farnym pokryły kwiaty i wieńce, wśród nich jeden od Towarzystwa Przyjaciół N auk, żegnającego swego twórcę.
Jakkolwiek przez ostatnie 2 lata nie brał Szulc bezpośredniego udziału wżyciu Poznania, miasto odczuło jego odejście. Pozostawił bowiem po sobie wspomnienie jako typ człowieka ofiarnego, wytrwałego i bezinteresownego, jednego z tych, których długim szeregiem mogła się poszczycić Wielkopolska w XIX w.
WAŻNIEJSZA LITERATURA:
Anklageschrift... gegen die Reteiligten wegen Hochverra, ts, 1847, 1864.
Polenprozess, 1864.
Karwowski Stanisław: Historia Wielkiego Księstwa Poznańskiego.
W ojtkowski Andrzej: Historia, Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu.
Mott y Marceli: Przechadzki po mieście Poznaniu.
Książka jubileuszowa Dziennika Poznańskiego.
Dziennik Poznański.
Tygodnik Wielkopolski.
Roczniki Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym miasta Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1947 R.20 Nr4 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.