DR KAROL MARCINKOWSKI wg litografii J aroczynskiego (Własność St. Strugarka w Poznaniu) miał z tak cennych informacyj zrezygnować lub je pominąć. Jeżeli przeto ich nie ma w spuściźnie rękopiśmiennej Cegielskiego, to albo dlatego, że gdzieś zaginęły, albo, co pewniejsze, że zostały udzielone ustnie. Bądź co bądź niewątpliwie istniały i musiały stanowić główny zrąb wiadomości o Marcinkowskim. Wśród zachowanych relacyj piśmiennych pierwsze miejsce zajmują dwie obszerne relacje generała Dezyderego Chłapowskiego, który w powstaniu listopadowym dowodził wyprawą na Litwę, powołał Marcinkowskiego na stanowisko swego szefa sztabu, pozostawał z nim w stałym, bezpośrednim w czasie wyprawy kontakcie, korespondował, gdy tenże po zakończeniu walk powstańczych wyjechał do Szkocji, Anglii i Francji, i aż do końca samego darzył szczerą przyjaźnią i zaufaniem szczególnym. Przechowały się dwie relacje generała. Pierwsza nie datowana i niepodpisana, kreśli szeroko wyprawę na Litwę i udział w niej Marcinkowskiego, druga datowana z Turwi 30 stycznia 1866 i podpisana wyjaśnia sprawę stopnia oficerskiego, jaki w czasie powstania uzyskał Marcinkowski. Obie relacje odznaczają się realizmem tak właściwym trzeźwemu umysłowi Chłapowskiego i pomimo widocznych sympatii do Marcinkowskiego utrzymane są w tonie spokojnym bez tendencji stwarzania legendy. Rola wojskowa Marcinkowskiego została przedstawiona w barwach umiarkowanych, tak że raczej uwypuklono jej znaczenie moralne. Jeżeli przeto w dalszym ciągu bywa podkreślany ów niezwykły humanitaryzm i ofiarność, znamienne dla Marcinkowskiego i w tej wojennej dobie, nakazujące mu mimo zmęczenia po trudach wojennych nieść pomoc rannym towarzyszom broni albo z narażeniem życia ratować w Kłajpedzie chorych na cholerę Niemców, czym wzbudzał ich podziw, to w słowach tych nie będzie nic więcej jak tylko dalszy dowód jego altruizmu, o którym zgodnie mówią wszyscy współcześni. Relacje Seweryna Mielżyńskiego i Leona Smitkowskiego tchną tą samą szczerą prawdą i poczuciem rzeczywistości. Pełne umiaru i prostoty budzą zaufanie niemniejsze niż obszerne relacje Chłapowskiego. Jak tamte dotyczą w głównej mierze okresu powstania, podczas którego obaj najwięcej się do Marcinkowskiego zbliżyli. Emilia Szczaniecka jest w swojej relacji jeszcze wstrzemiężliwsza.

Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1946 czerwiec R.19 Nr2

Czas czytania: ok. 14 min.

Faktów biograficznych podaje niewiele. Kreśli jednak zeznanIa, Wspomina, że była w posiadaniu jego korespondencji z czasów emigracji, pisanej nie tylko do niej, ale i do innych członków rodziny, i że korespondencja ta spłonęła przy pożarze. Równocześnie dodaje, że przecierpiała bardzo dużo. To dziwne skojarzenie żalu nad stratą ,.pamiątki" dla niej tak "drogiej" z równoczesnym wspomnieniem osobistych ciężkich przeżyć nie jest zapewne tylko czymś czysto zewnętrznym, przypadkowym w relacji pisanej dla biografa Marcinkowskiego. N ależałoby w nim raczej dopatrywać się pewnego rodzaju wywnętrzania się sędziwej już wtedy kobiety, jak gdyby dalekiego echa romansu młodości. Cegielski przecież tych subtelnych zwierzeń ze względów zupełnie zrozumiałych nie wykorzystał. Tym samym nie wyświetlił też tajemnicy, która nęciła i po dziś dzień nęci potomnych. Nie poruszając tego zagadnienia zupełnie w swej biografii, pozwolił jednak tym samym rozwijać się legendzie. Osobisty podkład posiada również relacja Antoniego Krzyżanowskiego. Znany ten na terenie Poznania działacz społeczny i przedsiębiorca budowlany, miał bliski kontakt z Marcinkowskim, z którym nie tylko współpracował, zwłaszcza w okresie powstawania Bazaru, ale do którego jako członek rodziny miał codzienny dostęp i którego znał z prywatnego życia. Z tej racji słowa jego tchną dużą bezpośredniością. Kreślą nie tylko wypadki zewnętrznego życia Marcinkowskiego, ale usiłują przeniknąć głębiny jego skomplikowanej duszy i odtworzyć rzeczywistego człowieka. Wzbogacają wiedzę o Marcinkowskim, przekazując szereg charakterystycznych jego wypowiedzi, których pozostało tak niezwykle mało. Cegielski i tej relacji nie wykorzystał w całej pełni. Bał się może powtarzać niektóre szczegóły, których nie podawali inni, a które nie odpowiadały jego założeniom. Wszystkie wspomniane relacje dotyczą treścią swoją głównie okresu powstańczego. Kreśląc różne epizody wojennej Odysei Marcinkowskiego, nadają jej tym samym znamion autentyczności, prostując w niejednym głos legendy. Co mówią? Seweryn Mielżyński podaje, że Marcinkowski przybył do Warszawy "w dwa tygodnie po nocy 29", co też odpowiada mniej więcej źródłowym badaniom dra Wojtkowskiego, który na podstawie zeznań samego Marcinkowskiego ustalił, że wyjechał z Poznania 8 grudnia 1830 a 12 grudnia stanął w Warszawie (Nowe z n a n i a 1923, str. 93). Po drodze, jak podaje Krzyżanowski, opatrzył jeszcze Marcinkowski w Słupcy ranionego przez Tytusa Działyńskiego żandarma pruskiego, o czym wspomina także Cegielski, a za nim powtarza Zielewicz. "Jako prosty żołnierz... wstąpił następnie do pułku poznańskiego tak jak wszyscy, którzy dawniej w wojsku polskim nie służyli" (Smitkowski) "pomimo nalegań aby przyjął wysokie stanowisko w administracji Lekarskiej" (Seweryn Mielżyński). Zarówno więc Smitkowski, jak i Seweryn Mielżyński, nie zaś Maciej jak przypuszczał Wojtkowski, są zgodni w tym, że Marcinkowski był zrazu prostym ułanem, a ponieważ niezależnie od nich inny świadek, mianowicie dr Kaczkowski podaje to samo, nie ma powodu nie wierzyć, by Marcinkowski od prostego szeregowca swojej służby w powstaniu nie rozpoczynał. Trudniej natomiast ustalić, jak awansował i w jaki sposób otrzymał wyróżnienie. Mielżyński Seweryn pisze: "wkrótce przez wybór kolegów został mianowany podporucznikiem a po bitwie Grochowskiej otrzymał ozdobę wojskową". Wynikałoby więc, że jeszcze przed bitwą pod Grochowem awansował na oficera, a za udział w niej udekorowany został orderem. Smitkowski, nie podając terminów zaznacza, że "przeszedł szybko niższe stopnie, a jako podporucznik pełnił służbę adjutanta przy Półkowniku Brzeżańskim i zarazem lekarza i właśnie dla tego drugiego zatrudnienia komendy osobnej nie miał". N a innym miejscu dodał ustnie, że Marcinkowski "otrzymał krzyż wojskowy polski Virtuti Militari, ale nie pamięta już gdzie i kiedy" (Dopisek W. Bentkowskiego do relacji Smitkowskiego). O tym, że jako podporucznik brał udział w bitwie grochowskiej, pisze również Chłapowski, lubo gdzie indziej wzmiankuje sprzecznie z sobą, że "w dzień bitwy pod Grochowem stał Marcinkowski jako podoficer w Szwadronie poznańskim" czyli że nie był wtedy jeszcze oficerem. Cegielski tej informacji nie dał wiary, lecz powtórzył raczej relację Seweryna Mielżyńskiego, co wydaje się słusznym, gdyż Mielżyński w tych dniach bliżej stał Marcinkowskiego niż Chłapowski i stąd dysponował chyba lepszymi informacjami. Myli się również Kaczkowski w swym szerokim opowiadaniu o prostym ułanie Marcinkowskim, wyrzucającym już po Grochowie mierzwę z stajni, tak że całkiem słuszne wydają się w tym wypadku uwagi Wojtkowskiego, który przeciwnie niż Wrzosek, nie ufa zbytnio słowom wymownego rucznika otrzymał Marcinkowski razem ze Smitkowskim i Potockim Bernardem - 6 lutego 1831 (A. Wojtkowski. Nowe przyczynki do życiorysu Karola Marcinkowskiego. Kro n i k a m. P o z n a n i a 1923). Co się zaś tyczy odznaczenia, to jak słusznie komentuje Bentkowski, był to "krzyż złoty, dla oficerów, za zwykłe odznaczenia się wojskowe". Otrzymał go Marcinkowski i ks. Loga na podstawie orzeczenia kolegów, lecz nie tyle, jak to w brulionie swej pracy zaznacza Cegielski, dla "nadzwyczajnych czynów waleczności, do czego nie dość jeszcze mieli sposobności" ile "w uznaniu zasług i poświęcenia, które ich towarzyszom broni aż nadto były znane". Ciekawe jednak, że ani Mielżyński ani Smitkowski słówkiem nie wspominają o tym, jakoby Marcinkowski odznaczenia nie chciał przyjąć, o czym znów donoszą Danysz i Emilia Sczaniecka. Czyżby już tu działała legenda?

Co robił Marcinkowski od dnia bitwy grochowskiej aż do wyprawy Chłapowskiego na Litwę, relacje niniejsze dokładnie nie określają, jak zresztą w ogóle okres ten zaliczyć można do niezbadanych w życiu Marcinkowskiego. Najprawdopodobniej, jak zaznacza Mielżyński, został on odkomenderowany jako lekarz do Sztabu Głównego i na jakiś czas stracili go koledzy z oczu, skutkiem czego wiadomości się urwały. Sam Marcinkowski w swych zeznaniach wspomina (Wojtkowski: Nowe przyczynki. Kro n i kam. P o z n a n i a 1923 str. 93), że po bitwie pracował jako naczelny lekarz w Warszawie, a od 31 marca do połowy maja przy sztabie naczelnego wodza i to wydaje się zapewne najprawdopodobniejszym. Wyjeżdżając, o czym sam mówi, 31 marc a do Skrzyneckiego, mógł niewątpliwie, j ak informuje Seweryn Mielżyński, odprowadzić "do Warszawy kolumnę jeńców" z bitwy pod Dębem Wielkim, która tego właśnie dnia, a nie 10 kwietnia, jak mylnie podaje Wrzosek, została rozegraną. Jakkolwiek bądź znalazł się w maju pod Jędrzejowem i to już w randze kapitana. Wprawdzie więcej wierząc Kaczkowskiemu i Emilii Sczanieckiej niż Cegielskiemu, stara się Wrzosek jedno i drugie zakwestionować, ale racji nie ma. Informacje Cegielskiego w tym wypadku okazują się całkiem pewne i jeszcze raz dowodzą, jak bałamutnym informatorem jest Kaczkowski, a mało się orientującą wiem osoby najbardziej wiarygodne. Smitkowski, który też był pod Jędrzejowem, tak pisze: "Z pod Jędrzejowa jako kapitan zażądany został (Marcinkowski) przez Jenerała Chłapowskiego wraz z Maciejem Mielżyńskim i ze mną do korpusu instruktorów na Litwę wysłać się mającego. Wskutek zezwolenia naczelnego Wodza opuściliśmy pułk z pod Jędrzejowa". Na innym miejscu dodaje jeszcze: "Marcinkowski wstąpił do korpusu Jenerała Chłapowskiego jako kapitan" podobnie jak sam Smitkowski oraz Maciej Mielżyński. Dezydery Chłapowski zaś pisze: "na każden wypadek jak przybył do mnie kiedym wymaszerował na Litwę, miał iuż stopień kapitana i krzyż". Mógł niewątpliwie sędziwy już w r. 1866 Chłapowski nie pamiętać wiele rzeczy, wiedział jednak jako dowódca korpusu napewno, kogo brał na szefa sztabu, w jakiej on był randze i jakie posiadał odznaczenie.

W korpusie Chłapowskiego pełnił Marcinkowski według relacji Seweryna Mielżyńskiego, który był również uczestnikiem wyprawy na Litwę, funkcję adjutanta dowódcy i szefa sztabu, według Smitkowskiego zaś "służbę szefa sztabu korpusu". Zarazem jak zawsze był jego sztabslekarzem. Służba bowiem sama lekarska nigdy mu nie wystarczała (Smitkowski).

W wyprawie generała Chłapowskiego na Litwę Marcinkowski odznaczył się parokrotnie. Szczegółowo informował Cegielskiego Chłapowski, nie zaś Maciej Mielżyński, jak przypuszczali Wojtkowski i Wrzosek, cytując dosłowne brzmienie relacji Chłapowskiego. "Pod Długosiodłem szarżował z Hułanami I-go Pułku na Pułk Strzelców Gwardii moskiewskiej". Walczył pod Bielskiem, pod Hejnowszczyzną, gdzie napadnięty w lesie "odważnie się bronił i zrejterował, nie straciwszy ani jednego", brał udział w walkach pod Lida, w Trockiem, pod Wilnem w trzech szarżach, pod Szawlami, w czasie których zginął ks. Loga i Ignacy Mielżyński. Jeździł z ważnymi raportami do Giełguda i na rekonesanse z Chłapowskim. Wszyscy zgodnie podkreślają, że był żołnierzem odważnym i dzielnym, niemniej ofiarnym towarzyszem i lekarzem. "Kiedy był bój, pisze Seweryn Mielżyński, chciał on koniecznie być żołnierzem i był dzielnym, a jak tylko bój ustał, choć nie oficjalny lekarz pracował przykładów ofiarności Marcinkowskiego.

Jakiekolwiek były żołnierskie czyny Marcinkowskiego, jakikolwiek jego udział w wyprawie jako szefa sztabu Chłapowskiego, jedno nie zdaje się ulegać wątpliwości, co już trafnie podkreślił A. Wojtkowski (Nowe przyczynki), że zasługi jego nie tyle należy mierzyć tymi czy owymi czynami bojowymi lub takim czy owym doświadczeniem żołnierskim, ile raczej moralną jego postawą, którą Chłapowski nade wszystko cenił. Żołnierzy i to niezłych miał więcej, ludzi tak ofiarnych i szlachetnych jak Marcinkowski niewielu. Wyruszając więc na Litwę, chciał go mieć przy sobie i stąd nie Kaczkowski ale Smitkowski zdaje się mieć rację, jeśli twierdzi, że Marcinkowski został przez Chłapowskiego zawezwany do udziału w wyprawie, gdy tymczasem Kaczkowski wspomina, że "nie chciał pozostać przy głównej armii, a wolał towarzyszyć swoim Wielko]30lanom", czyli że dobrowolnie wyruszył na Litwę. Razem z Chłapowskim przeszedł Marcinkowski granicę pruską. 'Seweryn Mielżyński i Smitkowski podają, że miał już wtedy stopień majora. "Awansowaliśmy zawsze razem, pisze Smitkowski, sądzę więc, że przed przejściem zagranicę został podany na Majora". Chłapowski zaś stopień majora kwestionuje. "Ja nie miałem powodu dać Marcinkowskiemu nominacji na wyższe stopnie, bo wszyscy Officerowie tak go szanowali, że kiedy miał oddział pod komędą swoją, że i Rotmistrze chętnie go słuchali i przy licznych' moich na Expedycyi zatrudnieniach nie myślałem o awansach... Wkroczywszy do Prus w obozie pod Memlem, udawało się wielu do Marcinkowskiego, którego widzieli zawsze ze mną, ażebym im na wyższe stopnie N ominacyi podpisał i natłok miałem wielki, ale na ziemi obcej nominacye podpisywać, mi się tak niewłaściwie wydawało, żem, przeszedłszy granicę ani jednej nie podpisał. N awet żadnej i wtedy, kiedy dwa tygodnie po wkroczeniu do Prus, Emisariusz za chłopa przebrany od Naczelnego Wodza Skrzyneckiego, któren się przekonał że Giełgud na taką wyprawę niezdolny mnie Naczelnym Wodzem na całej Litwie mianował z władzą mianowania na wyższe stopnie i rozdawania krzyży". Ostatecznie więc relacja Chłapowskiego jako w tym wypadku miarodajniejsza stwierdza, że Karol Marcinkowski opuścił Cegielski.

Niezależnie przecież od opinii Chłapowskiego miał Marcinkowski pewne prawa do stopnia majora i informacje Mielżyńskiego czy Smitkowskiego nie są stąd bynajmniej urojone. Wszak sam Chłapowski cytuje ważne w tym względzie słowa Skrzyneckiego, które niejako uprawniały Marcinkowskiego do stopnia majora. Tak bowiem pisze: "Kiedy oddział mój wychodził na Litwę przemówił Jł. Skrzynecki do Officerów oddziału: Jeżeli szczęśliwie przedrzecie się na Litwę, każdego z was upoważniam i mianuję na stopień wyższy". Ponieważ Marcinkowski w przede dniu wyprawy miał już rangę kapitana, automatycznie więc w myśl tych słów awansował na majora. Są to oczywiście, jeśli chodzi o Marcinkowskiego, rzeczy drobne, błahe. Ten wielki a skromny człowiek o żadne tytuły, stopnie czy odznaczenia nigdy się nie ubiegał. N igdy się też nimi nie pysznił. Dalsze koleje życia Marcinkowskiego znajdują w relacjach już tylko ogólnikowe echo, choć są i szczegóły charakterystyczne. I tak wspomina Chłapowski o odważnym i pełnym godności zachowaniu się Marcinkowskiego po przejściu granicy pruskiej, kiedy to lecząc chorych na cholerę żołnierzy pruskich, "zrzucił z siebie mundur, odwinął rękawy koszuli, ażeby łatwiej ciało macać mógł. Patrzeli Doktorzy Pruscy i Officerowie z zadziwieniem na tę jego odwagę, ale i chorym dodał tym spokojnosci; szczęśliwie nazajutrz po jego lekarstwie wyzdrowiało kilku". Jeszcze większe, jak wiadomo, miał powodzenie w leczeniu chorych na cholerę w Kłajpedzie, "tak że miasto Memel (Kłajpeda po naszemu) całe go uwielbiało" (Chłapowski). Jenerał korpusu Krafft zamierzał nawet starać się o order dla Marcinkowskiego, Chłapowski jednak odradził mu, "żeby tego nie czynił, bo pewien jestem, że nie przyjąłby". Seweryn Mielżyński znów, kiedy śladem Marcinkowskiego zwiedzał w roku 1837 Szkocję, przekonał się osobiście, że i tam nie przestał ani na chwilę być sobą, pozostawiając "błogosławiące wspomnienia ludności".

o pobycie Marcinkowskiego w Paryżu relacje nInIejSZe nie mówią nic ciekawego. Zarówno jednak Seweryn Mielżyński jak i Emilia Sczaniecka twierdzą, że zajmował się tam przede wszystkim nauką, "Do żadnej partyi w emigracyi nie należał", pisze Mielżyński a Emilia Sczaniecka przytacza nawet słowa Marcinkowskiego, pisane do niej, gdy go zapytywała czy prawdą jest, że należy do stronnictwa Czartoryskiego. "Pani wiesz, że tak nie jest, to mi dosyć, bo znasz moje zasady - szanuję dom ich bo to jest rodzina patryarchalna, a zresztą chcę wszędzie być, wszystko poznać i zrobić sobie sąd wyłącznie mój - a to tylko można, nie należąc do żadnej partyi wybitnie, a ci co mnie znają to wiedzą czem jestem i czem tylko być " mogę . Szczegóły z prywatnego życia Marcinkowskiego podaje jednak najobszerniej Krzyżanowski. Przytacza na wstępie datę i miejsce urodzenia oraz imiona, które brzmiały: Jan Chrzciciel Karol. Cegielskiemu ta sprawa imion nie wydała się wiarogodną, więc idąc raczej za głosem opinii ówczesnej, zmienił jej kolejność. Jednak Zielewicz a przede wszystkim Wrzosek, ostatni na podstawie metryki, przywrócili brzmienie Krzyżanowskiego. Także dalsze z kolei informacje o rodzicach Marcinkowskiego nie zostały przez Cegielskiego wyzyskane w dosłownym brzmieniu. Zmienił przede wszystkim wersję dotyczącą zawodu ojca. Gdy więc Krzyżanowski pisał, że ten "początkowo trudnił się furmanieniem", Cegielski przekształcił to na słowa: "trudnił się podobno początkowo utrzymywaniem furmanek". W ten sposób najpierw przez użycie słowa "podobno" osłabił wersję Krzyżanowskiego, przez zwrot zaś "utrzymywaniem furmanek" w miejsce słowa "furmanieniem" całkowicie ją przeistoczył, robiąc z furmana właściciela furmanek, co posiada zabarwienie legendy. Jednak i sam Krzyżanowski, na ogół tak trzeźwy, legendzie ulegnie.

Już w dziecku widzieć będzie "nadzwyczajny talent" a normalny 7-mio letni w dobie Marcinkowskiego kurs nauki gimnazjalnej uważać będzie za jakiś nadzwyczajny wyczyn młodego chłopca, mając niewątpliwie na uwadze współczesny sobie 8-letni kurs nauki gimnazjalnej. Niesłusznie też przypisze mu coroczne zdobywanie nagród, gdy w rzeczywistości Marcinkowski otrzymał ich w ciągu swej nauki szkolnej pięć.

Niemniej obok tych błędnych znajdą się i wiadomości prawdziwe czerpane z tradycji i autopsji i te ostatecznie przeważą. Już mniejsza skiego liczni jego przyjaciele z Księstwa, w tej liczbie i Niemcy, bo jest to szczegół i skądinąd znany. Przecież inne pozostały nieznane. Więc że "w pojedynku czy na Fechtboden dostał cięcie pod okiem, wskutek czego zawsze jedno oko przymrużał"; że "na zawsze" pozostała szrama "widzialna nawet w masce pośmiertney" ; że Kolski na emigracji wspierał go "gotowym groszem"; że po zgonie Kolskiego, badając jego czaszkę, Marcinkowski skaleczył się niebezpiecznie i tylko cudem ocalił życie. Tych szczegółów Cegielski z bliżej nieznanych przyczyn nie powtórzył a inni biografowie również do nich nie dotarli. Jakże cenne są więc dzisiaj przy owym niesłychanym ubóstwie źródeł dotyczących Marcinkowskiego. Jeszcze większe znaczenie dla dzisiejszego biografa posiadają przekazane przez Krzyżanowskiego a nie powtórzone przez Cegielskiego słowa, pochodzące od samego Marcinkowskiego. Ten sam w nich dynamizm, w treści ten sam zwykły mu humanitaryzm i głębokie apostolstwo miłości bliźniego, którym tchną także inne jego wypowiedzi, przekazane wcześniej, głównie przez Zielewicza: "Nie żeń się, powiedział kiedyś do autora relacji, dziś zdasz się na co, ożeniwszy się, będziesz dla ogółu stracony". Nie żałował przeto sił i zdrowia, aby nieść pomoc innym. "Prawda, powiedział znów innym razem, że dziesięć razy wezwany jadę tam, gdzieby mnie lada cyrulik mógł był zastąpić, ale cóżby sumienie moje powiedziało, gdybym jedenasty raz nie pojechał tam, gdziebym istotnie mógł był kogoś uratować?"; a kiedy indziej wyrzekł znów te słowa: "Umiesz rachować, powiedz mi więc, co lepsze czy w 5-ciu latach czy w 10-ciu wyleczyć 3000 chorych?"

Były to w pełnym tego słowa znaczeniu szlachetne pobudki tego niezwykłego człowieka trawionego nade wszystko myślą służenianieszczęśliwej ludzkości. Dla nich tylko żył. W nich widział jedynie cały sens życia. Gdy przeto śmierć zbliżała się przedwcześnie, odczuł całą nicość ludzkiego bytu i wyraził ją w przekazanych słowach. "Nie poymiesz co to za okropna chwila, jestem jak obłok, jak chmura, którą wiatry pomiatają, które na wszystkie strony się rozchodzą". Niezależnie od wspomnianych wyżej relacji, które Cegielski otrzymał jako materiał informacyjny do swej biografii Marcinkowskiego, znalazły się w archiwum rodzinnym Cegielskich nadto dwa listy, Macieja Mielżyńskiego, drugi od uniwersyteckiego jeszcze kolegi, Salkowskiego. N apisane były z okazji dyskusji, która po ukazaniu się pracy Cegielskiego rozwinęła się w marcu 1866 na łamach Dziennika Poznańskiego. Zainicjował ją Wolniewicz, przeciwstawiając się tezie Cegielskiego jakoby twórcą Towarzystwa Pomocy Naukowej był Marcinkowski. Tę zasługę przypisywał raczej Karolowi Libeltowi, gdyż ten opracował obszerny program, obejmujący wszystkie dziedziny życia społecznego, m. i. też projekt założenia Towarzystwa Pomocy Naukowej. W 4 dni później pojawił się nowy artykuł w tej kwestii a anonimowy autor czynił "początkującym myślodawcą utworzenia instytucji" Ks. Adama Czartoryskiego, od którego Marcinkowski miał myśl zapożyczyć i zrealizować. Ponieważ wkrótce potem i sam Libelt w tej sprawie głos zabrał, przypisując sobie istotnie autorstwo projektu choć nie realizację dzieła, gdyż jak zaznacza "Marcinkowski sam jeden stworzył od razu towarzystwo w całej jego sile", wystąpił i Cegielski z odpowiedzią. Wyraził zdziwienie, że tak doniosłej sprawy nie wyjaśniono wcześniej, kiedy było tyle okazji po temu i dowodził, że akta Towarzystwa nie wykazują decydującej w jego założeniu roli Libelta. "Są małe poprawki wpisane ręką dra Libelta" na jednym z egzemplarzy projektu założenia Towarzystwa, sam natomiast statut "pisany jest", "kreślony, poprawiany i uzupełniany" "ręką Mendycha" a ostatecznie dopiero poprawiony dopiskami dra Libelta". "Daleki od zaprzeczenia dr Libeltowi pierwotnego myślodastwa, do którego się sam przyznaje", stwierdzał, "że jeżeli względy skromności powodowały przyjaciół dr Libelta, stanu rzeczy świadomych, do 25-letniego milczenia, to względy te byłyby w tej chwili bardziej może na miejscu, aniżeli były przez minionych lat 25."

Na skutek tej dyskusji, zapewne dla wzmocnienia swego stanowiska, otrzymał Cegielski najpierw list Macieja Mielżyńskiego a potem Salkowskiego, w których obaj starzy ci przyjaciele Marcinkowskiego wyłuszczają swój pogląd na tę kwestię. Zwłaszcza głos Macieja Mielżyńskiego brzmi interesująco i zawiera ciekawe informacje do początkowych dziejów Towarzystwa Pomocy Naukowej. Serdeczny , ten druh Marcinkowskiego tak pisze: "S. p. Karol Marcinkowski wprowadził T. P. N. faktycznie w życie już w r. 1837 i w tym roku zo z ówczesnych stypendiatów był dzisiejszy proboszcz z Kamieńca - spod Grodziska Ksiądz Licenciat Heliodor Kurowski. Pamiętam także, że w r. 1839 całkowite stypendium na uniwersytet Wrocławski otrzymał z Kasy Towarzystwa Pan Ludwik Rolewski obecnie Radca Sądu Powiatowego w Ostrowie. Towarzystwo nie rządziło się wprawdzie w ten czas prawidłami później dla niego dopiero wypracowanemi. Nie mniej wszakże dla tego działała nie formalna, lecz faktyczna Dyrekcja. Składała się z Marcinkowskiego, Mendycha i mnie". Stwierdzając w ten sposób istnienie Towarzystwa, zanim jeszcze otrzymało legalną formę prawną, mienił Mielżyński Marcinkowskiego jego istotnym twórcą, lubo i Libeltowi nie odmawiał zasługi, "że nic nie wiedząc w tym względzie o fakcie dokonanym, kreślił teorye projektów filantropijnych". W ogóle cały spór o pierwszeńswo w tej sprawie uważał Mielżyński za całkiem bezprzedmiotowy, gdyż "ta myśl ciągle objawiająca się jest przynajmniej tak stara, jak świat choćby wpółcywilizowany" . - Również drugi list, jaki otrzymał natenczas Cegielski a pochodzący od przyjaciela z lat szkolnych i uniwersyteckich Marcinkowskiego, Salkowskiego, stwierdza, że nie kto inny tylko Marcinkowski był założycielem tego wiekopomnego dzieła. - "Gdym mu moje najserdeczniejsze życzenia w tej mierze składał, pisze Salkowski, przyjął je szczerze i otwarcie... Czy w razie tym wypadałoby Marcinkowskiemu moje życzenia bez ogródki przyjmować, gdyby właśnie miał na sercu myśl obcą?" Niewątpliwie więc i głos Salkowskiego ma swoją wagę. Prawość Marcinkowskiego nie pozwoliłaby mu istotnie ubierać się w cudze pióra i dzieło innych przekazywać jako swoje. - Korespondencja w sprawie Marcinkowskiego wydobyta z archiwum Cegielskich ma swoje znaczenie. Lubo w dużej mierze, acz bez podania źródła wyzyskana przez Hipolita Cegielskiego stanowi ona dzisiaj, przez to właśnie, że odkrywa imiona ludzi, którzy ją pisali oraz stwierdza skalę wykorzystania zawartego w niej materiału przez trzeciego biografa Marcinkowskiego, znaczenie poważne. Prostuje niektóre pomyłki i niedociągnięcia w pracy Cegielskiego i badaniom jego nadaje po latach 80-ciu realniejszą podstawę.

7>*ternu&c**»m-CfazJ*****-/»A£»Ć ?>?, 'fAfr<*J&a?ŁjLJdi+Z<

&j, >m-- Atr-jffiy jrfrćwy

S4tr> ObX-. &9*c

*octfA.

Manuskrypt relacji Gen. Dezyderego Chłapowskiego z Turwi (Zbiory prywatne szamb. Pauliny Cegielskiej w Poznaniu)

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1946 czerwiec R.19 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry