EDWARD HAUPT - RYLL
Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1945 grudzień R.18 Nr2
Czas czytania: ok. 5 min.Fot. Cichosz.
Brqz w posiadaniu autora artykułu.
HILARY MAJKOWSKI FRANCISZEK RYLL W 20-LECIE JEGO ŚMIERCI
.,Sława artystów! Nie dziwne mi wieńce, Miałem ich pełne dwie o, te dwie pełne ręce, G y mój śWIeciłem dZIeń trzydziestu lat na scenie, Oklaski miałem ich, uznanie 1 znaczenie, Efemeryczne to, przez jeden wieczór lamp, A gaśnIe, gdy pogasną skręcone rzędy ramp." "Wyzwolenie". Akt III.
Mógł tak za starym aktorem z "Wyzwolenia" Wyspiańskiego powiedzieć o sobie Franciszek Ryli, kiedy - w dniu 18 maja 1922 r. - święcił swój srebrny jubileusz. Wieńców miał "dwie pełne ręce", poklask widowni, uznanie, a co za tym idzie i sławę. Z racji jubileuszu pisma zamieściły sążniste artykuły, zamianowano go członkiem honorowym Z. A. S. p'u (co prawda w trzy lata później!), a poza tym honoris causa przypadł mu zaszczyt i tytuł Mistrza oraz nestora poznańskiej organizacji pt. "Dom Artystów". Kto znał działalność tego nieodżałowanej pamięci artysty - obywatela, jego wielką miłość dla Sztuki Polskiej, jego pełną poświęcenia pracę obywatelską z czasów niewoli, ten dzielił się radością z zaszczytu, jaki go spotkał - tym bardziej, że Ryli był dzieckiem Poznania. Być może, że największą wtedy radość sprawił sercu p. Franciszka list treści następującej: Czcigodny Jubilacie! Z powodów niezależnych ode mnie nie mogę wziąć udziału w dzisiejszej uroczystości na rzecz Pańskiej dwudziestopięcioletniej pracy dla sztuki, proszę przyjąć ode mnie serdeczne życzenia dalszej tak owocnej działalności w zdrowiu i uznaniu wszystkich, którzy cenią wysokie Pańskie zdolności. Chwilę dzisiejszą znaczę skromną pamiątką, jako wyraz rzetelnego uznania dla artysty i człowieka, z którym chciałbym jak najdłużej pracować dla dobra naszej ukochanej Sztuki. Co daj Boże!
Roman Żelazowski.
Niestety, niezbyt długo razem pracowali. Tak być musiało i tak im sądzono. Żelazowskiego kryje darń na cmentarzu lwowskim, a Franciszek Ryli legł cichy i pełen znoju umęczenia pod czarną ziemią najukochańszego miasta. Gdyby był Francuzem czy Włochem, mówionoby o nim w superlatywach. Ale że był Polakiem, przeto może tylko Poznań pamięta, że żył tu do niedawna aktor, jakich dzisiaj niewielu pozostało. Aktor-artysta, z poświęceniem pełniący straż u podwoi prawdziwej świątyni sztuki. In illo tempore bywało, że aktor polski niósł swą sztukę z zapałem i poświęceniem dla sprawy wielkiej - narodowej. Takim był śp. Franciszek Ryli. Pamiętam, kiedy to na dwa lata przed rozpoczęciem wojny światowej zespół artystów teatru poznańskiego objeżdżał Wielkopolskę z "Ddziadami" Mickiewicza. Pamiętam znakomitą kreację księdza, jaką stworzył p. Franciszek. Czyż przedstawienia te pod okiem pruskiej policji arcydzieła tak polskiego, że każde jego słowo jak klin wbija się w serce na zawsze, nie równały się bohaterstwu? Kiedy indziej znów - już w czasie wojny - z niegasnącym zapałem deklamuje "Grajże grajku" Lenartowicza na jakimś obchodzie w sali Ogrodu Zoologicznego, krzepiąc w słuchaczach wiarę w bliski już dzień wyzwolenia. A - "Piosenki żołnierskie" Wilkanowicza, wygłoszone w tej sali bodajże w przeddzień pamiętnego 27 grudnia i "Dziady" w Berlinie wobec tysiącznych rzesz rodaków? Czyż nie przebija w tym wielki patriotyzm gorąco kochającego swój kraj obywatela! To ukochanie wszystkiego co polskie, ten gorący patriotyzm, być może, pchnął młodego podówczas zapaleńca na deski sceniczne. Było wała w tych latach sumienną szkołą młodego pokolenia aktorskiego. Tutaj przecież Ludwik Solski zachwycał widownię Jontkiem w "Halce". Jaracz, Osterwa i w. in. wychodziło z Poznania na giełdę teatrów warszawskich lub do Krakowa, do Tadeusza Pawlikowskiego, dzierżącego ster najlepszego wówczas z polskich teatrów. Trzy lata trwał termin młodego adepta, uzupełnieniem jego było sześć dalszych sezonów (1900-1906) włóczęgi artystycznej po b. Królestwie w antrepryzie Janowskiego. Gdy zaś po roku 1906 dyrektorzy teatru wileńskiego, pp. Nuna Młodziej owska i Bolesław Szczurkiewicz zakontraktowali Rylla do Wilna, znaleźli w nim już tęgiego artystę, któremu można było powierzyć niejedną odpowiedzialną rolę. Przez sześć lat pracy w grodzie Gedymina Ryli zmężniał, talent jego rozszerzył skalę upodobań i nabył takiej biegłości scenicznej, że potrafił już - nie nauczywszy się roli - grać bez próby za suflerem, umiał ukazać się w każdej masce i w każdym kostiumie, w todze czy w kontuszu, w komedii czy tragedii, zawsze z niezawodną pewnością siebie. W roku 1912 Ryli powraca do rodzinnego Poznania, któremu poświęca wszystkie dalsze lata umiłowanej pracy aktorskiej aż po swój zgon. Przez te lata pracy na scenie poznańskiej artysta stworzył galerię typów dziś jeszcze nie zapomnianych. Odtwarzane przez Rylla postacie należały głównie do ról komicznych, niekiedy jednak sięgał on po szczery tragizm życia, wyrażony na przykład w dwu tak odmiennych kreacjach jak: Clausa w "Burmistrzu ze Stylmondu" i starego Ekdala w ibsenowskiej "Dzikiej kaczce". Przywarło do Rylla - niesłusznie zresztą - miano komika, mimo że nigdy nie zdradzał specjalnej skłonności do tego gatunku łatwostrawnego repertuaru. Powiedziałbym, że "leżał" mu raczej typ postaci jowialnych, z lekką domieszką humoru, w rodzaju fratra Bentivoglia ze starej komedii Schonthana "Odrodzenie", wystawionej w czasie wojny światowej, wznowionej później z Zelwerowiczem na gościnnych występach - (analogia porównawcza pomiędzy obu artystami wypada na korzyść Rylla); był on w tej roli niemniej śmieszny, ale za to głębszy, naturalniej szy, na co predystynowały go i specjalne warunki zewnętrzne i doskonale postawiona przez autora postać sympatycznego braciszka. Franciszek Ryli pozostawił po sobie bogatą pamięć w repertuarze Teatru Polskiego. Z najwybitniejszych ról jego wymienić należy: profesora w komedii Winawera "Roztwór prof. Pytla", proboszcza w "Mi i Ruszkowskiego, w "Damach i Huzarach" kapelana, później majora, organistę w "Zaczarowanym Kole" w "Grubych Rybach" Pagatowicza, św. Grwalberta w "Lilii Wenedzie", Chrystala w "Sawantkach" Moliera, Wycióra w "Dziejach Salonu", Fonsia w "Weselu Fonsia" Ruszkowskiego, Barnabę w "Chrześniaku Wojennym" i w. in. aż do znakomitego Clausa w "Burmistrzu ze Stylmondu" - Maeterlincka. W tej rożnolitosci tkwiła tajemnica jego talentu. Był czas, że jego się tylko widziało i słyszało na scenie, a to w latach wojny światowej, kiedy słowo polskie było do zbawczego jutra pomostem. Mógł więc Ryli u końca swego życia powiedzieć słowami twórcy Teatru Narodowego, Wojciecha Bogusławskiego: "Mała odrobina sławy - zdawała się być za wielką tyloletnich prac moich nagrodą. "Sławę moją zostawiam zdaniu potomności - a jeśli w sercu choć jednego prawdziwego Polaka pozyskam wdzięczne starań moich wspomnienie, jeszcze na tamtej stronie grobu szczęśliwym będę".
POZNANIA
W niniejszYm numerze "Kroniki" rozpoczYnamy cykł prac dotyczących odbudowy m. Poznania, pragnąc zanotować ku trwałej pamięci możliwie wSzYstkie najważniejsze przejawy odradzania SIę zYcIa miejskiego od chwili oswobodzenia. W pracy nad odbudową administracji miejskiej tak w Zarządzie Miejskim jak i w przedsiębiorstwach miejskich, CzY w instytucjach kulturalno-naukowych zasłużYli się w równej mIerze wSzYscy, którzY po skończonej okupacji stanęli ochotnie do dzielą odbudowy. Stąd nie podobna wymienić tu wSzYstkich nazwisk pracowników i urzędników garnących się od pierwszej chwili wolności do wypełniania swoich ciężkich obowiązków bez ogłądania się na doraźne korzYści. W dobie powojennego rozluźnienia obyczajów i obniżenia poCZUCIa odpowiedzialności, bezinteresowna w pierwszYch miesiącach praca zawodowa pracowników miejskich zasługuje na pełne uznanie. Dzięki temu zbiorowemu wysiłkowi, wynikłemu Z obywatelskiej postawy mieszkańców Poznania, miasto nasze mogto pokonać olbrzYmie przeszkody, stojące na drodze do szYbkiej realizacji planów odbudowy i dziś może się pochlubić często imponującymi wynikami. Miasto tętni dziś przYśpieszonym rytmem odbudowy, usuwa prędko ruiny i ślady wojny, gruzY oraz wymazuje piętno okupacji, ukazując dobitnie swój odwiecznie polski charakter. W szarej, codziennej pracy buduje się Z wolna zręby nowego Poznania, udoskonala się plany urbanistyczne, realizuje się śmiałe zamierzenia. W rzędzie zniszczonych miast Poznań odznacza się widoczną Z dnia na dzień skuteczną pracą nad rzeczYwistą odbudową. Zarząd Miejski uCzYnił wSzYstko, co w powojennych warunkach było możliwe, by uruchomić i w sprawności utrzYmać normalne żYcie administracji i zakładów miejskich oraz placówek kulturalno-oświatowych. WSzYstkie Wydziały Zarządu Miejskiego wraz Z ich komórkami, instytucje gospodarcze i inicjatywa prywatna szerokich kół obywatelstwa współpracują zgodnie nad wiełkim dziełem odbudowy żYcia, na wSzYstkich jego odcinkach, i miasta Poznania. Przegłąd ich prac, wysiłków i osiągniętych wyników w pierwszYch miesiącach wolności rozpoczYnamy zwięzłą kroniką działałności poszczególnych Wydziałów i Zakładów. Sprawie odbudowy miasta, jako jednej Z najważniejszYch, poświęcimy osobną, dłuższą pracę w następnym numerze "Kroniki".
Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1945 grudzień R.18 Nr2 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.