FRANCISZEK JAŚKOWIAK HURAGAN NAD RATUSZEM

Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1945 sierpień R.18 Nr1

Czas czytania: ok. 20 min.

Sam nagłówek przywodzi na myśl straszliwy huragan, jaki rozszalał się nad Poznaniem w r. 1725. Zerwane wieże, ratuszowa i kościelne, pozrywane dachy z kamienic mieszczańskich, połamane i powyrywane drzewa znaczyły wtedy pochód niszczycielskiego żywiołu. Lecz w dwieście dwadzieścia lat później miasto nasze, długo zażywające dobrodziejstw pokoju i rosnące w dobrobyt, nawiedzić miał inny huragan, który przewalił się nad całą niemal Europą i dużą częścią kuli ziemskiej. Nie był to tym razem pochód rozpętanego żywiołu, lecz huragan wywołany przez człowieka, stokroć okropniejszy w swoich przejawach, a jeszcze straszniejszy w skutkach. Przewalając się szeroką, jak nigdy w dziejach, falą, pod sam koniec srożącej się zawieruchy przyszedł wycisnąć swoje potworne piętno na starym grodzie Przemysława. Okrutniejszy od poprzedniego, okrutniejsze po sobie pozostawił znaki.

Ratusz nasz, dusza życia miejskiego, w swoim prawie siedemsetletnim żywocie będący świadkiem i bezpośrednim uczestnikiem wszystkich dla miasta radosnych i tragicznych chwil i tym razem na równi z miastem miał odczuć "wojny gniew", Zobaczymy to, skoro tylko wejdziemy na rynek. Gmach ratusza jak i całe jego otoczenie noszą na sobie stygmaty jednego z czterech groźnych jeźdźców apokalipsy, wojny. Wysoko ponad rezydencją władz miejskich, ponad siedzibami patrycjatu, nie unosi się już, rozpościerający nad starym grodem swe opiekuńcze skrzydła od przeszło półtora wieku Biały Orzeł z koroną królów polskich na głowie, zdarty stąd wrażą ręką zaborcy na samym początku wojny. Zniszczeniu uległa cała górna część wieży, odbudowana staraniem Komisji Dobrego Porządku w r. 1783 w miejsce zerwanej przez huragan w r. 1725. Ponad gmach wystaje kwadratowy człon z ślepymi oknami gotyckimi, dawniej zwieńczony kamienną balustradą, tu umieszczoną w r. 1613, a z której pozostały tylko resztki. Rozpadająca się wieża, jak dwa wieki temu, spadła na północną stronę rynku. Wśród rumowiska gruzów, popalonej i pogiętej blachy, połamanych kolumn wieży legły godziny od przeszło półtrzecia wieku. Część gruzów walącej się wieży spadła na dachy i poniszczyła je. Na tym jednak nie skończyła się tragedia wspaniałego zabytku, chluby patrycjatu poznańskiego, świadectwa jego zamożności i wysokiej kultury w złotym okresie dwóch ostatnich Jagiellonów . Ogniste bomby spaliły dach i wniosły pożar do wnętrza gmachu, gdzie dokonały straszliwego spustoszenia. Zauważyć to można już od zewnątrz po wypalonych i zniszczonych otworach okiennych górnych pięter. Podejdźmy bliżej, by zobaczyć szkody na zewnętrznych ścianach ratusza. Głębokiej ulgi doznajemy, gdy stajemy przed wschodnią jego fasadą. Ta bowiem najładniejsza na zewnątrz część arcydzieła włoskiego mistrza, architekta Jana Chrzciciela z Quadro, na szczęście ocalała. Arkady parteru i pierwszego piętra nie ucierpiały wcale. Stoją również całe arkady drugiego piętra, choć ogorzałe, gdyż spalił się nad nimi daszek. Nie utraciły nawet nic z swych dekoracyj, ogniem dotkniętych. Plastyczne dekoracje pod postacią alegoryj na polach arkad parteru i pierwszego piętra zachowały się w całości. Na balkonie pierwszego piętra uchowało się 17 kartuszy z gmerkami najwybitniejszych rodów patrycjuszowskich Poznania w wieku 16. Ze środka attyki wystaje nieuszkodzona wieżyczka sygnaturka z małym zegarem. Pod zegarem otwarta budka z dwoma wystającymi z niej koziołkami, gotowymi do uderzenia na siebie, gdy wybije godzina 12. Poniżej tarcza herbowa ostatniego króla polskiego z jego inicjałami na pamiątkę restauracji za jego panowania dokonanej. Wieżyczka na narożniku południowo-wschodnim w dolnej części lekko uszkodzona, wypaliła się wewnątrz i utraciła kopułkę. Poniżej utrzymała się tarcza zegara słonecznego. Na attyce pomiędzy wieżyczką północno-wschodnią a sygnaturką uległy zniszczeniu trzy wieńczące ją palmety. W dwóch wnękach po bokach parterowych arkad nadal czytać możemy dokument lokacyjny z r. 1253. Mocno musiał razić okupanta ten, prawdą kolący w oczy dokument, mówiący, że miasto założyli "Polomae duces". Czym wytłumaczyć, że zacierając wszelkie ślady polskości Poznania "mit deutscher Griindlichkeit", Niemcy nie usunęli lub nie sfałszowali go. Brak miejsca nie pozwala na szczegółowe wyliczenie wszystkich uszkodzeń. Ogólnie więc tylko stwierdzimy, że na wszystkich czterech stronach attyka utraciła po kilka palmet, a na stronie na drugim i trzecim piętrze z rozpalonego od wewnątrz muru poodpadały sgrafita. Wieżyczka na północno-zachodnim narożniku uszkodzona została pociskami bardzo ciężko i niebezpiecznie. Na górnej północnej ścianie w całości zachował się łaciński napis, streszczający dzieje ratusza. Przyczepione do północnej ściany ratusza sklepiki bez dachu, sufitów i wypalone wewnątrz, oprócz dwóch, przedstawiają stan zupełnej ruiny. Z kolumnowego ganku nie pozostało nic. Długo jeszcze po ustaniu działań wojennych wystawała ze ściany południowej sterczyna z trzema twarzami Tryglawa, albo, jak chce podanie ludowe, trzech braci słowiańskich, Lecha, Czecha i Rusa. Spadł Tryglaw podczas usuwania gruzów, przy czym lekko się potłukł. Z kolei przejdziemy do wnętrza i dokonamy lustracji w kolejności, w jakiej ratusz się rozwijał i narastał. Schodzimy więc do piwnicy. Cztery kwadratowe salki w architekturze nie wykazują żadnych zmian.

N a zwornikach ich wczesnogotyckiego sklepienia pozostały trzy czeskie lwy i mały herb m. Poznania. Znając zacietrzewienie Niemców w zacieraniu prawdy historycznej, można było przypuszczać, że lwa zastąpi swastyka. W jednym z narożników pozostał reprodukowany kominek. Zginęły jednak, złożone tu, kamienne kule, wykopane pod ścianami ratusza podczas jego ostatniej renowacji. Mosiężny kociołek z komina chyba poszedł na "Metallspende", podobnie jak stary krucyfiks, do czasu wojny zawieszony na filarze naprzeciw głównego wejścia do ratusza. Posadzkę wyłożyli Niemcy parkietem. Niebawem okazało się, jak to było niecelowe. Parkiet zupełnie zniszczyła woda zaskórna. Według dotychczasowego stanu wiedzy o ratuszu ta to najstarsza jego część powstać miała ok. r. 1300 za panowania Wacława I I. Tezę tę, uznawaną przez naszych historyków i historyków sztuki, postawili Niemcy podczas dokonywanej przez nich renowacji bezpośrednio przed pierwszą wojną światową. Jednak śp. Zygmunt Zaleski uparcie dowodził, że powstać musiała za jednego z Przemysłów, którzy także lwem się pieczętowali, powołując się przy tym na orzeczenie heraldyka , czeskiego Sejnosta, nie uznającego lwa w ratuszu poznańskim za godło Przemyślidów .

W przylegającym małym pokoiku, zwanym akademickim, wymalowali Niemcy widok Poznania z r. 1618; umieszczając nad nim czarnego orła ze swastyką i sfałszowany, zniemczony herb miasta. Pod pano Zakute łby niemieckie w swej bezgranicznej bucie i pysze ani na chwilę nie zdolne były pomyśleć, że... fortuna variabilis. Wszystkie ubikacje na parterze przetrwały bez zmian. W winiarni, zbudowanej już przez włoskiego architekta, wymalowano dla Niemców bałtyckich wielką panoramę m. Rygi, na przeciwległej zaś ścianie widok średniowiecznego zamczyska z krajów bałtyckich. N a pierwszym piętrze w sali sądowej dostrzegamy tylko minimalne i nic nie znaczące uszkodzenia, zwłaszcza na stropie w zachodniej części sali. Pomnik Stanisława Augusta utracił prawą rękę, którą już znowu przyprawiono. Wizerunki książąt Przemyśla i Bolesława Pobożnego, wymalowane w r. 1783 przez poznańskiego malarza Franciszka Cieleckiego, zachowały się dobrze. Tak samo pochodzące z początku 17 wieku wizerunki czterech niewiast, wyobrażające cztery, Ayówczas znane, poszczególne części świata. N apisy zawierające przestrogi dla sędziów zachowały się w całości oprócz jednego lekko uszkodzonego napisu nad wietrznikiem. W małym pokoiku wieżowym, pochodzącym jeszcze z wieku 14, nie widać żadnych szkód. Pozostał tu stary krucyfiks z wieku 16, a także niemiecka korona cesarska, zdjęta z wieży znad orła w r. 1919. Innych pamiątek brak. Dotychczas nie napotkaliśmy na ślady niszczycielskiego działania ognia. Zobaczymy je w sali następnej, gabinecie prezydenta, dawnej sali królewskiej. Strop poczerniony jest od dymu, w narożniku północno-wschodnim ogień zniszczył malatury, pochodzące z ostatniej renowacji ratusza; żelazne pozłacane drzwi, pokryte rzekomo czeskim lwem, do tej sali prowadzące, zostały uszkodzone ogniem w dolnej części, a z ich kamiennego obramienia wyłamany został kawał ramy w dole od strony południowej. Renesansowy kominek z r. 1541, pochodzący 7 dawnej wagi miejskiej, zachował się w dobrym stanie. Ogień przedostał się tu z sąsiedniej sali Odrodzenia. Tej najwspanialszej w ratuszu sali groziło niebezpieczeństwo kompletnej zagłady. Huragan nad ratuszem szalał na dobre. Płonęły górne piętra, dopalała się Złota Sala, o mury ratusza odbijały się pociski kruszące, a roznoszące ogień bomby fosforowe bez przerwy padały na palący się gmach. Strumień płynącego ognia, nieubłaganego w swym niszczycielskim pochodzie, zeszedł schodami z drugiego piętra i w sali Odrodzenia zapalił trudniony w ratuszu w charakterze woźnego, a w czasie okupacji jako robotnik. Pozostał na posterunku, gdy rozgorzały walki o śródmieście, rodzinę swoją zostawiwszy na łasce Opatrzności. Odrzucony podmuchem gazów, kontuzjonowany, poparzony, czołgając się wśród gryzącego dymu, rozrąbywał palącą się posadzkę i sypał piasek na rozszalały żywioł. Pomógł mu ob. Fechner, przechodzień, szukający w ratuszu schronienia. W ciągu swej służby w ratuszu przyszło mu nieraz występować w roli cicerone. Obserwował wtedy zachwyty swoich i obcych. Toteż, acz nie uczony, intuicyjnie rozumiał wartość tej pięknej sali i w chwili grożącego jej niebezpieczeństwa pospieszył jej na ratunek z narażeniem własnego życia. Może więc dziś z dumą powiedzieć o sobie, że uratował, co włoski mistrz cztery wieki temu zbudował. Trzeba i to jeszcze koniecznie stwierdzić, że ob. J óźwiak uratował skarbiec ze złotym łańcuchem prezydentów, ukrywszy klucze przed Niemcami, którzy niemal w ostatniej chwili przybyli z kuframi, by zagrabić jego zawartość. Spróbował też wymowy i dowcipu Zagłoby wobec szofera Niemca, przybyłego po maszyny do pisania i przekonał go, że w gradzie bomb i kul nie warto narażać życia dla maszyn. Przekonany Niemiec odjechał z niczym, zostawiwszy w ratuszu około dwadzieścia maszyn. Przedostanie się na drugie piętro wymagało zdolności akrobatycznych, a wyjście na wieżę było przedsięwzięciem godnym taternika. Z urządzenia sal i pokoi drugiego i trzeciego piętra nie pozostało nic.

Wnętrze ich wypełniają popioły, gruz i opadłe ze ścian tynki. W bibliotece radzieckiej z książek, półek i rzeźbionych schodów pozostała kupa popiołów. Malatury stropu przepadły bez reszty. W Złotej Sali uderza nas czerwień ceglastych murów. Cały jej wewnętrzny wystrój obrócił się w popioły. Ocalały natomiast wszystkie figury apostołów, stąd usunięte przez okupanta na początku wojny i skazane na zniszczenie. U ratowali je polscy pracownicy. Jedenaście z nich znajduje się w Archiwum Miejskim. Dwunastą, św. Piotra, oddała do ratusza bibliotekarka ratuszowa, ob. Helena Retz. Pokoje wieżowe górnych pięter wyglądają tak jak i poprzednie.

Z ich obnażonych murów można dziś stwierdzić na podstawie układu cegły, że wzmacniał wieżę Jan Baptysta di Quadro. Wzmocniwszy jej mury od wewnątrz, umieścił też w nich charakterystyczne dla oglądać można w fragmencie muru miejskiego w podwórzu przy ulicy Wrocławskiej 15.

Sala posiedzeń Rady Miejskiej, znajdująca się już w nowym ratuszu, przedstawia stan kompletnej ruiny. Wchodzącemu do tej sali rzucały się w oczy wspaniałe witraże, przedstawiające Bolesława Chrobrego, Przemysława I i Zygmunta Augusta, a wykonane przez śp. Karola Zyndrama Maszkowskiego, dyrektora Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych. Witraże te usunęli Niemcy. O ich losie dotąd nic nie wiadomo. Znajdowały się tu też portrety wybitnych mężów, dla miasta zasłużonych, a mianowicie Karola Marcinkowskiego, Edwarda hr. Raczyńskiego, Ignacego Paderewskiego, Cyryla Ratajskiego i marszałka Wojciecha Trąmpczyńskiego. Chcąc je uchronić przed Niemcami, pracownicy pclscy ukryli je w wieży pod schodami. Znalazł je tam jednak Niemiec, ale nie zniszczył i z niemiecką systematycznością zapisał do ksiąg. Marsz. Trąmpczyński figuruje tam jako "unbekannter Mann". Wróciły już portrety Marcinkowskiego i Ratajskiego, portrety Paderewskiego i Trąmpczyńskiego znajdują się jeszcze w Wąsowie, portretu Raczyńskiego nie udało się jeszcze odnaleźć. Ucichł huragan nad ratuszem, znikają gruzy, a powstaje problem restauracji i konserwacji cennego zabytku. Zadanie to kosztowne, trudne i odpowiedzialne. Ratusz nasz bowiem uchodzi za naj celniej szy zabytek świeckiego renesansu w Polsce poza Wawelem, a wśród ratuszów z epoki Odrodzenia zajmuje pierwsze miejsce we wszystkich krajach leżących na północ od Alp. Obnażone dziś mury pozwalają śledzić kolejność faz jego rozbudowy, historykom sztuki i architektom umożliwiają przeprowadzenie gruntownych studiów, co może być wielkim ułatwieniem w rozwiązaniu problemu konserwacji. N adarza się też sposobność usunięcia wszystkich niewłaściwości i fałszów ostatniej niemieckiej restauracji, jak np. nieodpowiednie pomalowanie ratusza albo użycie nowoczesnej żółtej cegły, z jakiej zbudowana jest rzeźnia miejska, do konserwacji gotyckiej części wieży. Zawsze dumne ze swego ratusza społeczeństwo poznańskie j ak i wszyscy szczerzy miłośnicy zabytków przeszłości, ufając naszym rodzimym talentom, wierzą, że ratuszowi poznańskiemu znów przywrócone zostanie jego dawne piękno i dosto. , Jenstwo.

JAK ODBUDUJEMY RATUSZ POZNANSKI?

Katastrofa wojenna, która nawiedziła nasz ratusz, stawia nas przed niezmiernie trudnym zagadnieniem odbudowy, zagadnieniem, na które składa się całe mnóstwo poszczególnych kwestii bynajmniej nie łatwych i nie prostych, jakby się w pierwszym momencie podejścia do sprawy mogło może wydawać. Nie wszystko, co w ratuszu padło pastwą pożaru i zniszczenia, miało wartość zabytkową. Pamiętamy jeszcze niedawną kapitalną odbudowę ratusza z lat 1910-1913, dokonaną przez naówczas jeszcze niemiecki magistrat. Aczkolwiek przyznać należy, że ówczesny radca budownictwa miejskiego Teubner, jak również kierujący odbudową architekt Bettenstaedt, przystępowali do sprawy obiektywnie i bez szowinizmu niemieckiego z jednej strony, z drugiej strony z dużą dozą dobrej woli, wiedzy i doświadczenia, jednak nie wszystko, czego w tej odbudowie, najpoważniejszej od czasu Battisty di Quadro, dokonano, można pogodzić z naszym, polskim wyczuciem i wyrozumieniem. Nie wszystkie części zabytkowe odrestaurowano właściwie, z dodanych zaś wówczas inowacji mało którą moglibyśmy z naszego punktu widzenia uznać, a tym mniej martwić się jej obecną stratą. Z dużą też radością stwierdzić musimy, że z zabytkowych części utraciliśmy stosunkowo mniej, niż z owych mało wartościowych inowacji niemieckich, których opłakiwać bynajmniej nie myślimy. O ile chodzi o bilans zysków i strat w częściach zabytkowych, notować musimy jedną bardzo dużą stratę, mianowicie stratę wieży, ale i bardzo poważną, powiedzmy najpoważniejszą pozycję po stronie zysków, mianowicie renesansową fasadę wschodnią, oraz salę reprezentacyjną z sklepieniem kasetonowym. A więc obydwa fragmenty z dzieła Battista di Quadro, które z ratusza naszego uczyniły jeden z najpiękniejszych pomników renesansu, a może zgoła najpiękniejszy po tej stronie Alp, zachowały się szczęśliwie, bez uszkodzeń. odbudować bez większych trudności, strącona zaś sterczyna o potrójnej głowie Lecha, Czecha i Rusa, zrekonstruowana być może na podstawie zachowanych rysunków oraz zdjęć fotograficznych. Przy restauracji ostatniej Niemcy zdjęli dach pogrążony, lejkowaty, kryty dachówką, a zastąpili go dachem pult owym płaskim, krytym blachą miedzianą - w ten sposób uzyskali pełne piętro, w którym umieścili pokoje biurowe. Obecnie, wobec zburzenia dachu narzuca się pytanie, w jakiej formie dach odbudować, czy zastosować dach płaski, czy wrócić do dawnego dachu pogrążonego. Uważałbym za wskazane zastosować dach płaski, który zawsze jeszcze attyką zakryty, i niewidoczny, nie pomniejsza dostojeństwa czcigodnego gmachu, a daje możność pewnego wyzyskania piętra pod dachem na pokoje biurowe, które chociażbyśmy ratuszowi pozostawili wyłącznie rolę reprezentacyjną, będą z pewnością potrzebne, tym więcej, gdy po rozebraniu ruiny niemieckiego ratusza, i co za tym idzie, rozebrania budynku, stanowiącego połączenie między obu gmachami, pokaźna ilość pokoi, m. in. tak zwany zielony pokój, przestanie istnieć. Zastosowanie zaś dachu lejkowatego, pogrążonego, nie zaleca się już ze względów konstruktywnych, gdyż dach taki byłby o wiele cięższy, już to z powodu utrudnionego odwodnienia, ze względów zaś zabytkowych przywrócenie dachu pogrążonego w tym wypadku nie miałoby żadnego uzasadnienia. Należy bowiem wogóle jasno postawić kwestię: w jakim charakterze odbudujemy ratusz, czy w charakterze gmachu jaki był tuż przed zniszczeniem, czy też sięgniemy wstecz i będziemy usiłowali nawiązać do epok dawniejszych i stwarzać na nowo formy, jakich już nikt nie pamięta? Wydaje mi się, że można w tej kwestii mieć tylko jedno zdanie: należy przywrócić ratuszowi tę formę, jaką miał tuż przed zniszczeniem, jaka stworzyła się drogą ewolucji w ciągu wieków, co jednak bynajmniej nie wyklucza możliwości, a nawet konieczności spolszczenia gmachu, a więc usunięcia tego, co Niemcy od siebie dodali i czym spaczyli jego polski charakter, względnie nie odtwarzania form zniszczonych, o ile wprowadzone jako inowacje, charakterowi temu nie odpowiadały. Dlatego powinniśmy wieżę odbudować taką, jaką była przed zniszczeniem, w jej formach stanisławowskich, które aczkolwiek stylem zharmonizowane, tak cudowną z nimi tworzyły całość. I musimy ją odbudować taką, a nie inną, bo takąśmy ukochali, i taką oczy nasze wciąż jeszcze na tle błękitu nieba widzą, z cudownie ocalonym orłem na szczycie! Są podobno tacy, którzy pamiętają jeszcze czasy Sobieskiego, i co chcieliby wskrzesić wieżę z siedemnastego wieku, która, o dwadzieścia metrów wyższa od ostatniej, bardzo piękna, jedna znajpiękniejszych wież renesansu w ogóle, padła pod naporem wichru w roku 1725. Uważam, że tak samo, jak nie potrafimy wskrzeszać umarłych, nie powinniśmy usiłować wskrzeszać dawno nieistniejących i zapomnianych zabytków, bo to się nie uda, i to byłoby z punktu widzenia sztuki i kultury niedopuszczalnym rozwojem wstecznym. Niechaj umarli grzebią swoich umarłych!... Wieża z siedemnastego wieku, aczkolwiek może nam być jej żal, bo była piękna, jest dla nas umarła · - a wieża stanisławowska, ta, która padła od pocisków niemieckich przed kilku miesiącami · - ona w nas - żyje. I dlatego taką odbudować winniśmy - oczywiście opuszczając bezsensowną polichromię niemiecką, która była inowacją niepotrzebną, nieinteligentnie zastosowaną, gdyż usiłowano malowanymi słupami imitować prawdziwe, urągającą stylowi i w kolorze brzydką, a zresztą była - niepolską. Analogicznie z powodu wypalenia tzw. Złotej Sali nie mamy zamiaru uronić ani jednej łzy. Była ona zupełną nowością, wprowadzoną przez Niemców, charakterem nie zgadzała się z naszym ratuszem i była w nim złoconym intruzem. Intruza, skoro szczęśliwie odszedł, w dom się ponownie nie prosi.

Ale że przestrzeń jest, surowa przestrzeń, ściany, sufity całe, otwory okien są, wszystko to można doskonale zużytkować i stworzyć polską salę renesansową, podobną w charakterze do sal wawelskich, z belkową powałą, jakiej wzory dziś jeszcze w ruinach Starego Rynku się znajdą, może z kasetonami rzeźbą wypełnionymi. Wyobrażam sobie salę o ścianach gładkich, zawieszonych arrasami lub kilimami - oczywiście należy zostawić w szczegółach swobodę , .

artyscle. Biblioteka ratusza wypalona - szkoda cennych książek, lecz nie płaczemy nad urządzeniem biblioteki i czytelni, które choć było rzeczowe Można, o ile chodzi o skomponowanie nowej biblioteki, pozostawić swobodę wytrawnemu artyście, byle dzieło swoje zastosował do charakteru ratusza. O jednej jeszcze inowacji niemieckiej mówić wypada, która się zachowała, a którą koniecznie trzeba będzie usunąć. Mam na myśli wnętrze sali posiedzeń, zwanej przez Bettenstaedta salą królewską, Sala ta przybrała wygląd obecny po różnych perypetiach projektu odbudowy. Sklepienie okrągłe z lunetami, oparte na kamiennych kroksztynach, niewątpliwie miało taką formę za czasów Battisty, a tylko w zachodniej części pobudowano jeden słup renesansowy, zastosowany do słupów z hali reprezentacyjnej, zamiast dwóch, jakie były kiedyś i w odgrodzonej słupem i łukami części, zastosowano dwa sklepienia eliptyczne. Sklepienia główne podzielono na kasetony, wzorując się na kasetonach hali renesansowej i stworzono klasyczny przykład jak nie należy tworzyć nowych zabytków. W układzie kasetonu w hali renesansowej, w ich rozczłonkowaniu, profilowaniu zagłębień, w modelowaniu i stylizacji rzeźb dekoracyjnych, wszędzie znać rękę artysty. W owych czasach rzemieślnik był artystą. Kasetony w sali królewskiej są bardzo precyzyjnie wycyrklowane, a rzeźby zwierząt, modelowane naturalistycznie, bez żadnej stylizacji, rażą swoją obcością w tej sali o charakterze renesansu, z którą nie mają nic wspólnego, martwe, obojętne i zimne, w dodatku przyciężkie, ma się wrażenie, że każdej chwili opadną. Sufit ten jest na wskroś niemiecki. Ponadto rozumieć możemy, dlaczego Battista w kasetonach swoich umieścił słonia, nosorożca, lamparta, lwa; otóż zwierzęta te w owych czasach były dla ogółu nieznane i egzotyczne, znane ludziom renesansu co dopiero z opisów podróżników i pielgrzymów, były więc modną atrakcją, i jako takie miały swój urok. Nic dziwnego, że je artysta w kasetonach umieścił. Ale jakie znaczenie mieć mogą w ratuszu polskim rogate jelenie, łosie, rogacze, które raczej uzasadnienie mieć by mogły w dworze myśliwskim jakiegoś niemieckiego nemroda? Polichromia zaś ścian, ponura i ciemna, przedstawiająca pejzaże leśne, jeszcze potęguje wrażenie jakiegoś hallu w dworze myśliwskim, niemieckim, nic nie ma wspólnego z życiem polskim, z tradycją polską - ani z poznańskim polskim ratuszem. opierają się sklepienia, plastyczne kroksztyny, szukają oparcia na malowanych, imitujących piaskowiec, słupkach, które oparte są na drewnianej boazerii. Ileż w tym wszystkim nonsensu! Przyznać należy, że słupki namalowane dobrze, imitują prawdziwe wcale dobrze - ale to też Niemcy byli zawsze wielkimi w wszelkiej imitacji, wszelkim naśladownictwie, począwszy od imitacji kamieni i kruszczów, a kończąc na zupie rumfordzkiej w proszku, podanej w papierowej torebce. Podobne figle, połączenia motywu plastycznego z malaturą, spotykamy często w niemieckim baroku - natomiast w polskim renesansie są one zupełnie obce. · - Dlatego uważam za wskazane zdjąć całą tę zwierzynę ze sklepienia, kasetony skasować, sklepienie wygładzić, malowidła ścienne usunąć i do tak przygotowanego wnętrza wpuścić polskiego artystę, niechaj stworzy tam coś nowego, coś co byłoby nasze, polskie, i co czułoby się w naszym ratuszu jak u siebie w domu! Pozostaje nam jeszcze omówić malowanie ratusza. W hali renesansowej Niemcy starali się oddać polichromią charakter dawny, jednak nie wytrzymali - w szczegółach i szczególikach znajdziemy w polichromii mnóstwo mniejszych intruzów niemieckich, które trzeba będzie usunąć. Znajdziemy je na sklepieniu, na glifach okien, wreszcie na obydwu odrzwiach gotyckich, gdzie malowane na szaro ornamenty, imitujące technikę sgrafito (znowuż imitacje!) zacierają szlachetne linie architektury. Wskazana zatem będzie dokładna i skrzętna rewizja malowań w hali renesansowej i wyrzucenie wszelkich, najdrobniejszych intruzów. Więcej jednak uwagi poświęcić należy malaturze fasad ratusza. Już w roku 1905 stworzył Niemiec Zeidler, na zlecenie miasta, projekt odmalowania fasady ratuszowej, utrzymany w tonach jasnych, pogodnych, stosownie do architektury włoskiego odrodzenia. Projekt Zeidlera był przez kilka lat przedmiotem dyskusji w Radzie Miejskiej, w urzędach różnych instancji, w prasie naturalnie także i - upadł, bo nie odpowiadał "poważnemu charakterowi miasta północno-niemieckiego". Debatowano długo nad innymi propozycjami. Kohte projektował odnowienie polichromii ratusza z zachowaniem zupełnym polichromii historycznej i czynił w tym kierunku poważne studia. Wszystkie jednak usiłowania ludzi obiektywnych rozbijały się o jeden szkopuł: we wnękach fasad były przecież malowane portrety królów polskich - idąc po ścić niemiecka racja stanu. Ostatecznie przeszedł projekt Kutschmanna, który dowodził, że należy odnowić ratusz w tonie "istniejącej już patyny wieków"! Zatarto więc zanikające już ślady portretów królewskich Cieleckiego - i zrobiono to, co jest, wschodni fronton zabarwiono, nie troszcząc się o barwy historyczne, całość utrzymana w tonie czarnym, upstrzonym szarą ornamentyką z roset, panoplii i różnych obcych motywów · - jednym słowem zrobiono niemieckie widmo polskiego, renesansowego ratusza. Brak miejsca nie dozwala na obszerniejsze potraktowanie tej sprawy, która nadaje się do specjalnego studium, jakie powinno się ukazać może w jednym z najbliższych numerów "Kroniki". Obecnie więc w krótkich słowach chciałbym tylko zaznaczyć, że ratusz należałoby odmalować w tonach jasnych, o ile możności według polichromii historycznej. A uczynić to można, ponieważ "posiadamy pośredni wprawdzie, ale wiarogodny dokument. Istniał w Muzeum Miejskim rysunek barwny Prausmiillera, który według studiów bardzo ścisłych i obiektywnych odpowiadał historycznej rzeczywistości. Rysunek ten spłonął w czasie walk o Poznań. N a szezęście wykonano przedtem kilka wiernych kopii, z których co najmniej jedna się zachowała. Wykonawcą jej jest artysta malarz Wacław Piotrowski. Ta kopia jest moim zdaniem dokumentem i według niej należałoby ratusz odmalować. Do sprawy tej mam zamiar w najbliższej przyszłości powrócić. Przybudówka Teubnera, podcień na kolumnach kamiennych od strony północnej, została zniszczona. Me uważam za wskazane, by ją odnawiać, jako że była tworem niemieckim, należałoby jednak zaprojektować odpowiednie ukształtowanie tej części zewnętrznej ratusza. Nasuwają się jeszcze bardzo trudne i poważne zagadnienia, jak potraktować otoczenie ratusza, w ogóle jak ukształtować Stary Rynek w związku z odbudową ratusza? Zagadnienie to wymaga specjalnego opracowania.

STWARZAMY "NOWY" STARY RYNEK

Pisarz miejski, Rzepecki, opisuje w r. 1704 szkody wyrządzone przez wojny szwedzkie w Poznaniu, "gdyż początek w. XVIII zastaje miasto w ruinie i z rozpadającymi się w gruzy gmachami". *) "Obóz szwedzki pod murami Poznania - pisze Rzepecki - wioski Zegrze i Rataje zrujnował, ich krescencje spasł, wojska saskie i polskie, które ten obóz zniosły, stratowały podczas batalji. 14 Octobris były około Poznania saskie, polskie regimenty, których oblężenie trwało przez 4 tygodnie. Wystrzelawszy z armat mury miejskie blisko bramy wrocławskiej, i przy bramie wronieckiej, kulami żelaznymi, z których niektóre ważyły po 20 funtów, granatami, bombami, karkazami, kartaczami ognistymi, szkody w kamienicach narobił, zniszczywszy Wildę, Górczyn, Jeżyce, Kundorf, Lubań, młyny miejskie, ogrody, folwarki.

W samej Dębinie wycięto 300 dębów, z cekhausu zabrano mieszczanom strzeleckie sztucery, flinty, szable, szpady, proch i ołów." N otatka pisarza miejskiego z początku XVI I I wieku mówi o skutkach wojny, a nie wspomina o innych plagach, jakie w tym czasie spadły na miasto. W r. 1709 niszczy Poznań zaraza morowa, w której ginie 9 tysięcy ludzi. Rynek pustoszeje, wiele rodzin opuszcza miasto, chroniąc się w panice na wsi. Całe rodziny wymierają. Groza ogarnia lud, , nosc. Przeżywał więc Poznań w ubiegłych wiekach katastrofy wojen, chorób, pożarów, ale powstawał z ruin i zgliszcz do nowego życia, odbudowywał się wysiłkiem swoich obywateli, sprężystą i aktywną postawą ludzi, którzy chcieli i umieli wydźwignąć miasto ze spustoszeń materialnych i idącego za tym duchowego marazmu. Więc i dzisiaj, gdy miasto leży jeszcze w gruzach, myśl ludzka zawsze czynna spowija się naokoło dawnych pamiątek, lecz nie znajdując

*) Maria Wicherkiewieżowa: "Rynek Poznański".

pomysłach obrazy odpowiadające lepiej powojennej rzeczywistości. Kiedy ze zgrozą oglądaliśmy po uspokojeniu się działań wojennych spustoszenie miasta - odżywała siłą przyzwyczajenia tradycja i chcieliśmy w pierwszym impulsie zadośćuczynienia rewindykować wszystko, co było. - Skoro jednak przeszłość minęła bezpowrotnie · - należy przyszłość oprzeć o nowe wartości, mogące dać prędsze rezultaty rozwoju kultury. Mam na myśli nie tyle rozbudowę i odbudowę w efektywnym tego słowa znaczeniu, o czym decydować będą architekci, lecz myślę o przeznaczeniu pewnych kompleksów urbanistycznych dla kultury miasta. Takim zamkniętym kompleksem jest Stary Rynek poznański, leżący jak w początkach w. XVIII, w zupełnym zniszczeniu. - Wokoło tego zabytku dawnej świetności miasta krąży myśl niespokojna, a pamięć przywodzi wspomnienia: "czerwonej" kamienicy, domu Dilowskiego, kamienic Grodzickich, Czechowskich, Czarnkowskich, domu "pod daszkiem", i domu Ridfów, największych bogaczy Poznania w w. XVI, przypomina się "złocistą" kamienicę Heliów, posesje Górków i Radzewskich, posiadłości Groffowskie na narożniku St. Rynku i Wrocławskiej i wiele innych. Przy ul. Szkolnej wznosił się Pałac Garczyńskich, a naprzeciw niego, jeszcze do r. 1830 stała prastara kamienica o średniowiecznych murach, o dachu okapowym, galeryjkach balkonowych i narożnych szkarpach. A pod koniec w. XVI I I, Poznań, podźwignięty z ruiny okresu wojen szwedzkich i rozbiorów znowu pyszni się Starym Rynkiem, domami Górków, KościeIskich, MycieIskich, Mielżyńskich i ostatnim z pałaców... Działyńskich.

Dom ten, ściślej "salon" Działyńskich przez cały okres swego istnienia żył polską kulturą i kulturę tę krzewił. Podejmował gości częstokroć nie byle jakich, od ery napoleońskiej począwszy poprzez wiek XIX snuł myśl polską i propagował wiedzę w wykładach Libeltów i Cieszkowskich; do dni ostatnich przed wojną zawsze gościł i zawsze pouczał, , najpierw na "czwartkach" rektora U. P. Swięcickiego, a później na "czwartkach" literatów poznańskich.

Tu, na Starym Rynku wyrósł i wzbogacił się patryc jat kupców poznańskich. Rynek straszy pustymi oczodołami okien domów, najwspanialszy pomnik architektury włoskiej na ziemiach polskich - ratusz poznański - stoi okaleczały, spalony, odarty! Lecz już w pracowniach architektów poznańskich rodzi się "nowy" Stary Rynek, już Tow. Miłośników Miasta Poznania skupia się i organizuje i przygotowuje się do dyskusji... o Starym Rynku. Przeszłość bogata i piękna żyć będzie dalej w archiwach, bibliotekach, muzeach i zbiorach prywatnych. -- Nowe życie wstaje z nowymi projektami. W tej znamiennej chwili warto skonstruować projekt odbudowy Starego Rynku taki, aby na długi okres czasu dał społeczeństwu poznańskiemu możność kulturalnego rozwoju, i aby odbudowa tego niegdyś najpiękniejszego zakątka Poznania, dała temu rozwojowi odpowiednie tło i ramy. Zniszczenie bowiem pozbawiło miasto wielu placówek kulturalnych i odpowiednich gmachów, gdzie się mieściły. Spłonęło Muzeum Miejskie przy ul. M. Focha, zniszczało Archiwum Państwowe na Górze Przemysława, uszkodzona poważnie została Biblioteka Raczyńskich przy Placu Wolności. Na skutek spalenia ratusza straciła pomieszczenie biblioteka ratuszowa, zniszczał gmach Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, jako stały salon wystawowy, a modernistyczny "Salon 35" również uległ ogólnemu rozbiciu. - Wiele innych placówek kulturalnych zaledwie wegetuje bez dachu nad głową, a w okaleczałym mieście nie ma ośrodka centralnego, któryby skupił terytorialnie różne kulturalne instytucje. Przy odbudowie Starego Rynku należałoby wzgląd ten wziąć pod rozwagę celem stworzenia takiego ośrodka, uwarunkowanego topograficznie, gdzie we wzajemnym, bezkonkurencyjnym oparciu się o siebie istnieć by mogły wspomniane instytucje. A więc najpierw ratusz! Po odbudowie sal ratuszowych należałoby zakwalifikować ratusz jako zabytek muzealny, a zbiory spalonego Muzeum Miejskiego rozmieścić w ratuszowych salach, tych zwłaszcza, które nie będą przeznaczone dla reprezentacji. Wzory takich urządzeń znajdujemy w różnych wielkich miastach Europy, np. we Wiedniu, gdzie muzeum miejskie i zabytki starej Windobony zajmują dwa piętra olbrzymiego ratusza. muje dwie strony wspaniałej "Piazza di San Marco", w gmachu tzw. "Procurazie Nuove". Trzecia strona placu to uzupełnienie historii miasta Wenecji: wspaniały pałac dożów, władców Wenecji od wieku VII do XVIII. W krótkim spacerze po Placu św. Marka wchłonąć można całą historię miasta, poznać władców Wenecji w galeriach "Prokuracyj" , oraz kulturę wenecjańską od najwspanialszego jej rozkwitu w obrazach Tintoretta i Veronese'a, oraz rzeźbach Canovy do poczerniałych, historycznych obrazów miasta, ilustrujących dzieje weneckiej republiki. Również i w Genui zabytki miejskie zajmują szereg sal ratuszowych, w tzw. P a l a z z o D o r i a T u r s i, gdzie w pamiątkach, portretach, spiżowych pomnikach, archiwaliach czci Genua wybitnych swoich synów, jak np. Krzysztofa Kolumba, oraz innych żeglarzy i artystów o wszechświatowej sławie, jak np. Paganiniego. W "gabinetto deI Podest!" spoczywają listy Kolumba, które oglądać można tylko za osobistym porozumieniem się z każdorazowym prezydentem miasta. Podobnie P a l a z z o V e c c h i o we Florencji, z szeregiem sal i pokojów reprezentacyjnych, urządzonych muzealnie, i przylegające do ratusza (Palazzo Vecchio) - "Uffizi", czyli Palazzo degli Uff i z i, a więc dawniejsze biura miejskie, służą dziś najwspanialszym pokazom florentyńskiej sztuki. A cóż dopiero mówić o Rzymie, gdzie na Forum Romanum, Forum Traiani, Forum Augusti itd. konserwuje "wieczne" miasto najdawniejszą swoją historię? Ale i mniejsze miasta Zachodu mają pęd do kulturalnego przedstawienia swej historii, jak np. D r e z n o, gdzie w nowoczesnym ratuszu (zbudowanym dopiero w latach 1905-1910) mieści się muzeum miejskie, archiwum i biblioteka. A nawet stara, celtycka niegdyś Ratysbona (Regensburg) pokusiła się o urządzenie swego "lapidarium" miejskiego w starym kościele minorytów, już nieużywanym dla nabożeństw. Dlaczegożby i Poznań nie zechciał posiadać w ratuszu swej bogatej historii? Dawne zabytki miejskie historyczno-kulturalne i cechowe należałoby powiększyć o inne działy, jak teatrologiczny, muzyczny, operowy, publicystyczny itd. skiego, lecz barwną swą przeszłością, poświęceniem dla dobra ogółu jego obywateli, mówiłby językiem świetności miasta i okresami upadku, jakie przeżywa każdy organizm żywy. · - Hejnał ratuszowy, co godzinę z wieży rozgłaszany, mówiłby miastu, że czuwa tam strażnik, już nie wypatrujący nieprzyjaciół, jak niegdyś, lecz przypominający każdym dźwiękiem przeszłość miasta, zaklętą w zabytku ratuszowym i jego zbiorach. Czy wolno nam projektować dalej, czy wolno nam marzyć nie tylko o ratuszu, jako zabytku, lecz o całym Starym Rynku jako o rezerwacie kultury? Czy wolno nam wyobrazić sobie ratusz jako zabytek, który otaczają biblioteki, muzea, kluby artystyczne, sale koncertowe, szkoły zdobnicze, domy dla artystów z pracowniami malarskimi i rzeźbiarskimi l?.. Zanim Stary Rynek się odbuduje, centrum handlowe miasta przeniesie się w inne dzielnice, prawdopodobnie w górne, zachodnie i południowe części miasta. Rynek i jego otoczenie w zniszczeniu obecnym na długie jeszcze lata będą handlowo nieczynne. Arterie ruchu przemysłowego zapewne inaczej się ukształtują. Dolna część miasta, czyli poznańskie Stare Miasto, powoli bardzo dźwigać się będzie do nowego życia. Czyż więc w momencie, gdy można pokierować nurtem spraw miejskich nie należałoby zakwalifikować całą dzielnicę ratuszową, czyli cały Stary Rynek jako zabytek i urządzić tam miejsce przeznaczone dla instytucyj kulturalnych? Wyłączmy tramwaj ze Starego Rynku, wyłóżmy jego kwadrat płytami z ciosanego kamienia, bez odróżnienia jezdni i chodnika, wyobraźmy sobie w każdym narożniku kwadratu rynkowego fontannę, jak na sztychach Minutoliego, odtwórzmy sobie w wyobraźni kamienice, odbudowane według dawnych planów, dajmy więcej przestrzeni ratuszowi przez usunięcie nowej i później dobudowanej jego części, a zatęsknimy do koncepcji, aby tak odbudowana część miasta stała się jego kulturalnym ośrodkiem. W takim rozplanowaniu muzeum ratuszowe byłoby ośrodkiem głównym w tej dzielnicy kultury, Odwach mógłby stać się muzeum pamiątek napoleońskich, skoro mamy w Wielkopolsce zbiory twórcy Legionu Polskiego we Włoszech, Dąbrowskiego. Pałac Działyńskich mógłby wystawy plastyczne, szkoły artystyczne, konserwatoria muzyczne, nawet lokale rozrywkowe o poziomie artystycznym, kluby, mieszkania i pracownie dla artystów. Zawrzałby Stary Rynek innym życiem. W miejsce patrycjatu kupieckiego, który ongiś był chlubą Poznania i przyozdobił Stary Rynek stwarzając kamienice "złote" i "czerwone" i "pod daszkiem", w miejsce indywidualnych pałaców - powstałyby pałace sztuki dla wszystkich, którzy szukaliby miejsca wytchnienia, odpoczynku, kulturalnej rozrywki. Patrycj at artystów i nowe jego latorośle rozsławiłyby Poznań z t a k i m Starym Rynkiem - po całej Polsce.

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Stoł. M. Poznania: czasopismo poświęcone sprawom kulturalnym stołecznego miasta Poznania: organ Tow. Miłośników Stoł. Miasta Poznania 1945 sierpień R.18 Nr1 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry