ZAPO:\IXL\ '\'Y P.UII-Ę:TNIKARZ WIELKOPOLSKL (J. N. Gniewosz z Olek sowa).

Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym stoł. m. Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1931 R.9 Nr3

Czas czytania: ok. 12 min.

II. C z e r won a s a l a.

Kto chociaż na krótki czas zajrzał do :-,toli('y wielkopolskiej ziemi - do Poznania i poszpdł na Stary Rynek. ah- się przypatrzeć staroż'tnej p-:<znej budowie gmachu ratuszowego, obzedł zapewne i rynek wokoło, a na zachodniej stronie tegoż przy ulicy wiodącej do kościoła 00. Franciszkanów i na zamek Przemysławów, w którym prusactwo zatarło wszelkie ślady przeszłości pomalowawszy go wokoło na żółto, zwiedzający zatrzymał się niezawodnie przy wejściu do ulicy Franciszkail!-'kicj, aby się przypatrzeć jedYłlPj staroświeckiej hudmyie prywatnej, która nie zdolała oprzeć nietylko przekształceniu ze"nętrzllemu, ale tak Jak przpd kilku wiekami jpst niepokalanem ogniskiem ciucha polskiego i wiary polskiej. Gmach ten znany jest niet-Iko w Poznaniu, ale w całej wielkopolskiPj ziemi jako pałac rodziny Dzial)'ilSkil'h. Front jcgo nie jest zhyt szeroki, gd-ż cah' budyneli ciągnie się wzdłuż \\' górę ku kościołowi Franeiszkai1skicmu i zhudowany tak, że gdy na froncie jest pierwsze piętro, \v drugim k0l1cu na tym samym poziomie jest parter zakoilczony wirydarzykiem, ouejmujcym zaledwie kilkanaście sążni kwadmtowych. Parter z frontu tworzą dwie bramy wjezdne. z których w jedłWj umieszczono sklpp czyli handel odclawalł' z\\-klp Polakowi i to takiemu, który jest na dorohku. Bramy pl'Owadzą od 01hrzymiej sieni, która służy równocześnie za wozowli, a dalej mieszczą się kuchnie. mieszkania służh- i stajnie, zupełnie w trłl sposóh, jak to w dawniej3zych czasach zużytkowane były wszystkie kamienice po większych miastach polskich, a należ/Jcp do znakomitych rodzin. Szer0kie sl'hud pro,,-adzą lIa pierwsze i Ha drugie pi(:tro, gdzie wzdłuż aż do ulicy Fl'aneisz

]\.all:kiej jest cal- szereg wielkich komnat. ](omnatr te oprócz da wHej kontrukc'j wielkich okien, kominków i stroświeckich kaflo"Tch pieców, nie odznaczają f;ię uiczem szczególncm, gdyż po ,,-ięk:-;zej części są tylko wapnem pobielane. Oawnej świetJlOści nie ujrzrsz tam w samych ścianach, ho palac przechodził różne i nieraz ciężkie doie, ale za to w każdym zakątku :-;potyka:<z się z przedmiotami gromadzonemi w tell sposóh, że na pierw!'zy rzut oka przPjmllje ci_ jakaś cześć dia t-ch rąk i dusz, które tu ż-ły i żyją. Ani tam śladu blichtru mianowicie nowocZPsłlego. Za to olo'uch- przeszłości pIelęgnowane jak relikwiarze rodzinna praca polska nastraja zwiNlzającego do pO\yażnych rze\\"nTh myśli o tcrażniejszości i przeszłości. Ozdobą pra\vdziwą tego pałacu, jako hudowr. jest wiell;:jch rozmiarów czworokątna :,.ala, która zajmuje od frontu znaczną część piprwszego pitl'a. Sl1la ta dekorowana głównie czerwoną mozajką, naladującą marmur z (lwoma_ wielkich ł-Ozmiarów kominkami, lIa któn-ch zimą płoną cale polana, z dwoma łlad niemi portretami familijuemi, ktÓn-eh imion sobie już uie przypominam; ze stropem podpartym kolumnami. są to jed-ne zahytki, które się z lepszej przeszłości zachowały. Naprzedw od wnijścia prowadzą na zewmtr7 wielkip drzwi oszklone na drugi l;alkołl, który zajmuje cały fwnt pałacu. Sala ta nazwana od koloru mozajki "czerwoną" ma osobne dzieje swoje, i gd-hy ktoś na miejscu, którPlllu przystępne ardłiwum i kronika Dział'llskich chciał spisal dzieje tejże od c:zasli budowy- palacu. oddałby lIie małą przyslugę nietylko lIaszemu, ale i prz,\'szlym pokoleniom, przedstawiając ż-wot znakOlllitego rodu, ktÓłT w dziPjach Polski od początku aż do nas nie zO!-,tał lIiczem skalany, żaden cielł ujpmllY nie pada na ten dom magnacki, gdyż zaw"ze cieszyl siQ wspólnie z narodem, ucze..;tnil'zyl w jego słav\ ie, a gd' dni gToz- i niewoli nastały, holał z nim wspólnip i boleje. Kil' mająe materjałÓw pod ręką, zmuszoll- jestem ograni('Z-C się na opisaniu dziejów "cZen\'OłlPj sali" podług tych źródeł, które nawiasowo tylko za"iągllęłem i na które sam patrzylem.

Czeł'\\ ona ,ala, mianowicie od pierwszego l'olhioru Pobki.

h-Ia t H1 punktem zborn m, gdzie pod gościnnym dachem patl'jOt cznego rodu zbierali si znakom id lł1(,'żowie tak w zlej doli, jakoteż wtenczas, gd- dlOdaż lIajnlł1iej:<z- promyk słolIeczny ośw iecał Pł'z-szłosć. \Y sali tej radzono o konfederacji har..;;kiC'j i prz-"tąpieniu do niej. Hadzuno, gdy Tadeu:<z I(ośdu:-:zko zjawił SIl;' w Krakowie i gdy zabrzl;'kła ko:<a Bartosza Głowackiego, ,,ala C'zen\'ona" nie hyła ohcą Janowi 1\ilillskiemu, gdy prz-brł do Poznania, ah' się naradzie z ludźmi dobrej ,,-oli, jak nalrż- prz-gotować w(lne Repnina ś\\'ięcone \\. \Yarsza\\"ic. \Y roku IS0(i, gdy jenerał H('nryk Dąln'o\\-ski ws/.edł do Poznania :la czele hufców polskieh, które zdob-wał' Saragossę, wąwóz pud ()nłlno-SipłTa i nie mało przTz-nił si!,' do sław- orłÓw Napoleol):<kich, o stropy "czerwOJlPj sali" odlJijały się echa "iekopomnej pieśni legjonó\\-: "Jeszcze Polska nie zginęła", a gdy nadp:<zla gwiazda mocarza, ktÓłT chciał świat podhić i łu(lzil Polskę jej w:<krzeszeniem, niejeden z rozbitkó" polskich z nad Berez-ny, z pod Lip:,.ka i Pan-ża znajd-\\'ał u gospodarz' ..czerwonej :-:aii" jakby pod rodzinną strzech, hratni. serdeczny prz,dułek.

Gdr po noc- listopadowej zahrzmialo znowu hasło: "do broni", nicodł'odn- potomek rodu swego już nietylko sam, alp I: młodą małżOłlk swoj. ohdarzon również dzielnym polskim duchem, \\'TU"Za z "czrl"\mnej sali" ponad \\'isłę, gdzie płoną ogniska olJozO\ve; fOl'mujP PUłli, a w tym pulku jest pienvsz-ł11 żołnierzem w śdsłrm słowa tego zuaczeniu. Nie stawiajc się \\-.\-żej jak tpn poczdwy kmiotpk polski. któIT porzuciwszy w polu pług i kozie!,', ujął za lanc(,', od której tak serdecznie pi'zelllawiała do niego dwuharwna chorągie\vkało diś dzielI opowiadają starz' weterani o tej rzadkich cnót polskiej niewieśde, ktÓra, o ile :<ię dało, dzieliła trudy ohomwe wraz z mężem, a potem na rów'ni z ostatJli sługą szpitali polnych. opatn-wała rany hohaterów; a hyła to C e c y ł j a z hr. Zamojskich 'l ytusowa hl'. D z i a ł - 11 s k a, którą jeszcze w obecnej chwili pra\Hlziwa laska Boża zatrzymuje pomiędz- nami, ahjak gwiaz1la przewodnia świeciła cnotami córom polskiej zipmi.

Po roku 1831, gdy wJaściciel "Czerwonej sali" nie pojmując nawet, jak Polak może ugiąć karku przed caratem, nie wynióslszy nic z sobą z magnackiego mienia, ,,-olał podzielić wraz z swą serdeczną towarzyszką ży,,'ota tulaczą dolę braci, chodaż rzd pruski zagrabił całą fortunę i nie dziw, że i pałac w Poznaniu wraz z "Czerwoną salą" przeszedł pod zarząd pruskich czynownikó\c Dzipjp tułactwa jednej z najszlachetniejszych rodzin ziemi pobkicj, zasługiwałyby na osobną kart w kronikach niewoli chociażhy dlatego, aby był' świadectwem, jak pojmowali obowiązki swoje ohy,,-atele tPj ziemi, których sumienie zachowalo hart przekazan- od przodków, a serc nie wyzięhiło samolubstwo. Takie rody nie !i(zą między sobą dezerterów z szeregów narodowych; ich patrjotyzl1l nie schodzi na błędne manowce, nie szuka sojuszów, a tem mniej zaszcz tów i nowego blasku tam, gdzie ręka zwalana jest krwią bratnią. \V takiej wierze ojców wytnyał dotąd ród Działyil:<kich w wielkopolskiej ziemi, który ina tylko dwa hasła: "hój śmiertelny z wrogiem" lub "nieustajcą niezmonlo\vaną pracę dla dobra kraju". Gdy śp. Tytus DziałYłlski mógł lwz u<;zczerhku honoru narodowego powrócić w Poznailskie, rozpoczął zno,,'u żywot mozolnej pracy, która z ogólnego rozbicia i drst..ukcji, znosiła cegiełkę po cegiełce do trwałej hudow przyszłości. O ile pomn, l'yło to po reku 1840, a po śmierci F/'rderyka Wilhclma III, gdy śp. hr. T tus Dzia}Yllski wraz z rodziną przybył do Poznania i tanI zamiei'zkał, a h-ło to w czasie, gdy grono dzielnych patrjotów wielluJlJOI:<kich, jak śp. hr. Edward Raczyiu;ld, Seweryn l\Iielżyilski, Pot" orow:<ki Guta w, a szczególniej wiekopomnej dla wielkopobkiej pamięci dr. Karol J\1arcinkowski z takim znowu Karolem LiheJtem i innymi wiarusami z r. 1831, złąo-ywszy się w jeden nier07pł'\valny lańcuch, jakby różdżką czarodziejską, budzili hrad do nowego polskiego życia; a z każdego czoła i oka tych mężów jaśniala taka siła cywilnej i obywatelskiej ()(hvagi, o jaldej dzh;iejsze pokolenie nawet już prawie pojęcie zatraca. A przecież nie były to dni swobody - ha nawet oddechu woh1Pgo dla \delkopolskipj ziemi, gd taki apostoł germanizmu i degeneracji ducha polldego, jak Flottwell, ów

(-zesn prezyuent - lIaczelnik prowincji torował drogi dzisiejszym Bismarkom. Cicho wjechała do pałacu swego rodzina Dział-11,ł.,i{'1J, gd) ż obca wszplkicj Imcie ostentacyjnej, nip odróżniała się ni{'żelU w cOllzienllem życiu od najbiedniejszego szlachcica, jak tylko \H;wnętrzną mil ością, Ojczyzm-. która LI niej jakhy żnicz plOłą-la na ofiarnYlu ołtarzu serca. COllziennic l ychlym rankimn bcz względu na porę roku, i czy to slota luh pogoda, wychodziła z bramy pałacowej matrona w to'Vał'zytwie jednej lub dwóch dzie\vic. Zaiste truduoby było obcemu domyśleć się po zewnętrznym pozol'ze, a szczególniej po lIajskromniejszych perkalikowych sukienkach z krajowych warsztatów, takich samych wełnianych chustkach, kapeluszadl slomianych i obuwiu z niewykwintnej skóry, że to hyla hr. Tytusowa Działyi'Jska wraz z córkami. Dążyły zawsze uo świątyni pai'lskiPj, a stamtąd spieszyly bocznellli ulicami Ha !wzedmieście jak Rybaki, Chwaliszewo i Śródka, gdzie w nędZlłych lepiankach zamieszkiwała jeszcze większa nędza. .:"<iie wielp było potrzeba czaf.U na to. ahy zjawienie się tych lIiewiast polsJdch było wszędzie zwiastunem przyhycia opiekui'lczych aniołów. - Gdziekolwiek się zjawiały te nasze serdeczne córy polskiej ziemi, tanl nadzieja i radość rozświecały oblicza. Hzadko było ujrze{ zajeżd7.ają,cą karetę lub powóz przed pałac Dzialyi'lskich, ale za to nieustannie od rana do wieczora zdążali biedacy, gdzie byli pewni nieomh1Pj pomocy. \V bramie, chociaż tał jak ('crl1Pr stary wiarus o zawiesistych siwych wąsach i grenadjerskiej ohozowej furażerce, samym ściągnieniem krzaczastych brwi odstraszający Niemców i natrętne żydowstwo, hył jakhy harankieul wobec nędzarzy, okrytych często resztłiami lachmanów. 1\.to w t.ej epoce mieszkal w Poznaniu, nie mógł nie zwrócić u\vagi na osobistość, która już na pierwszy rzut oka wzhudzała w każdyn1. nieZ\'vykły szacunek. Był to InężC:lyzna jeszcze w sile wieku, okazałej, wysokiej postaci, chociaż się trzymał idąc jakh- cokolwiek przygarbiony, który to objaw napotyka się zwykle u ludzi pracujących czy to umysłowo, czy fizy('znie z niezwykią cnergjQ. Flzjognomja tej osobistosci przedslawiałapra\Hlziwy typ szlacheckiej powagi i szlaehctłlości żywCJta, a w(ls i faworyty 11l"zypomiłlały ży"'o żołnierza z 1'. 1831. Czolo gsto poorane natężeniem myśli. a hre\'\! cokolwiek śeiąglJięVt uwydatnia/a, Żf ta m śJ na chwilę nie spoczy,,-a i hada ..;prawy poważne. \Vyraziste oko, pp}ne ognia i siły skupiało 'v irełlil'Y to wszystko, co wzniosłem nazywamy i co odróżnia łliezwyklych ludzi na\\et pośród naj/iczniejszej rzeszy; hył to wzrok, jaki je:<t właśchvy ludziom posiadającym \vielkie zasohy cywilnej odwagi. Za to uhiór stanowił pewną sprzeczność, ho stał tylko w harmonji z powierzchownością niewiasty i jej cór, które codziennie wThodziłr z pałacu Dzia}YI1skich. Gdy z bramy pałacO\vej wyszła poważna osobistość, jak np.

zimą w wyhlakł m fezie turecłdm, umieszczonym lIiedhale na glo\vie, w lisiurze dlugiej kapotow III krojem, a pokrytej zilonm !-'uknem, na łokriach, na plccach i po hokach dohrze już wytartem, ho sir; wreszcie i łatki wstawionej można hyło dopatrzeć, wszaral zkowych szarawarach starym wojskowym krojem i obuwiu, u którego znowu i olJ("as się prosił, ahy go nadsztnko\\-ać, gd-hy kto się znajdowal \'" pobliżu. dopatrzyłhy się również za każdym raZl'ł11 prawie, że oko jakby zlowrogo si zatoczyło, a usta konwulsyjnip zadrgały. Szlachetna ta posta( uie mogła zapanowar nad tym ohjmn'm grozy czy nienawiści. gdyż naprzed\'\! bramy stała nipzwykłych lsztaItów IJUdo" a z herbami polskimi i armaturą lIa <;zczycie frontonu, a przed nią spostrzpgleś hudkę malowaną na czarno i hiało, na kozie hęhen, dalej szereg karahiuÓw pllopienlll'ch ua :<tojakach, przed którymi pru'chadzał się tam i napowrót solllat pruski nieznający nawet ludzkiego języka. Był to Cfh\"ach jezcze 7. cza"ów pol:<kich. Ha który zariągal uiegdyś pułk Działy1'1skich, a osohistość, o któl'pj mówimy - hyl to znakomit- nwż naszego wiekll - "ielki patrjota - mąż lIippośledniej wiedzy, żelaznego hartu ducha; kość z kości pJ"Zodków swoich - p. Tytus hr. D z i a ł y 11 ski. Stary rynek poznałlski w tych czasach h ł jeszcze prawie w połowie zajęty przez obywateli polskich - poważnych kupcÓw "- reprezentantów firm, które od wieków i ,,-ięcej chlubnie rpprezentowały handel i przemy:<ł polski. Otóż gdy się tylkopokazała postać. która w każdem prawie scrl"U budziła cześć, kupcy i przemysłowcy wychodzili przed swe :"klppy dla złożenia hołdu temu, który całą siłą możności i zdrowej rady nietylko zagrzewał do pracy, ale niósł jej pomoc radą i czyuem. Pałac DziałYl1skich był znany z tego, że tylko w ostateczności zamawiał i zakupywał potrzeby swoje u cudzoziemców, a takie zaufanie budził tell szlachetny ród, iż było lla\yet mniemanie i wiara, że kto zrana hr. Działy}1skiego lub jego żonę spotlm. to mu już to samo spotkanie szczęścic prz niesie. Innego też to autoramentu była ta rodzina, aniżeli zwykłe pojęcie o pallach i magnatach. \Vytarta lisiura i perkalowa sukienka \vięcej były czczone i nieomal uhóstwianr, alliżeli u innych sobole i hrylantami świecące ordery. Tak samo jak matronę \V słOłnkowym kapeluszu i welnianej chustce spot-kałeś po zaułkach: na Rybakach, Sl'ódce tak samo zno\vu mogłeś hardzo często ujrzeć wytartą lisiurę i fez po rzemieślniczych warsztatach, gdzie magnat polski \\-ehodził \V najmnil'jsze ich '3zczegóły, ahy szukać środków, jak siQ da podnieść dohrohyt kraju. Nie wsh-dził się i nie uważał tego za uhliżenie klpjnotowi szlacheckiemu, jeżeli ściskał rękę pracownika polskiego, szorstką i twardą od młota, pilnika luh hebla. Co więcej, znal się na t-clt rzeczach tak, iż panów majstrów i czeladź wprowauzał \V lliemałe zdumienie, skąd tej Hauki nabył, jak to potrzeha odkuć najtrudniejszą sztuk żelaza, łub inny materjał przerobić prawidłowo. Przy uliey Nowej, ktÓra dopiero około roku tRiO ł10\Vstala.

przez co połąrzono Star- Rynek z Placem naz\Van m przez Prusak6w "Wilhelmowskim", mipściła się że tal, powiem w Poznaniu Hatellczas główna repl'Pzentacja mrówczej polskiej pracy umysłowej i pl'zemysłowo-hamlłowej. Za podnietą również wielkiego patl'joty śp. dr. Karola .!\lardnkowskiego znakomitego lekarza któr' popularność swą i wzięcie zużytkO\\"ał jedynie dla podniesienia dołJl'a kraju i rozbudzcnia ducha prawdziwego patrjotyzmu zbudowała szlachta wielIwpoIska wraz z ohywatelanti miejskimi akcyjnym funduszem, jak na POZnal}, olbrzymi gUlach nazwany "BaZal'ełn", mieszczący \\" sobie hotel, reprezentację handlu i przemysiu polskiego czyli kasyno. l\a ułirytej z wyjątkiem kilku sklepów żydowskich mieścił,\- siQ głównie handle pobkie prowadzone przez ludzi, którzy nietylko miły grosz mieli na celu. Po lewej stronie od Rynku był stary dom dosyć pochylony obok cerkwi greckiej, której mała paraf ja kładająca '3ię zaledwie z kilkunastu rodzin, stała w pierwszym szpregu wielkopolskich patrjotów. Głową tej gromadki wyznaniowej hył Jan KOlistanty Żupaiiski. \V Peznaniu do roku 1840 była tylko jedyna ksiQgarnia polsIm Reiznera niegrzesząca bynajmniej po:-;tQpem z duchem czasu, gdyż była ostatniem tempem raczej kramarstwa odpu:-;to'YCgo k'3ięgarskiego. \V tym starym dOlIm przy '-11. Nowej Jan I(onstanty Żllpallski, serdeczny druh dra l'vIarcinkowsldego, Lihelta, Seweryna J\£ielżYllskipgo i inn\"Ch, otworzył pierwszą księ!!"arniQ podług wymogów czasu, po nim pO\'\lstały ksiQgarnie \Valelltego Stefailsldego i Spółki, JQdrzeja Moraczewskiego i JaHa Nepomucena Kamillskiego.

\V perjodzie tym ksiQgarnia Żupailskiego umieszczona w ni:;,kim niepozornym lokaju, lJez wszelkiej o<;tentacyj była tym Zni(zem, który nietylko Ha KsiQstwo Poznańskie, ale na całobszar ziem polskich wywierał czarodziejski wpływ odrodzenia ducha i wiedzy. Gdyby istniała kronika pierwszych lat btnienia tej księgarni, byłaby nieocenioną wskazówką dla dziejopisa. Przechodzieil przez ulicQ "Nową" mógł prawie codziennie widzieć tam grono kilku mężów opierających siQ o stół ksiQgarski lub siedzących lla pakach jeszcze nie wysłanych lub nie rozłożonych po półkach książrk, zajętyeh poważną rozmową, a raz po raz zaogniało się oko i ręka dokai'tczała energicznym gestem dysput-. Kto z powag wielkopolskich lub innych cZQści ziemi naszej przybył do Poznania, dążył przedewszystIdem do księgarni Żupailskiego. Otóż jakhy to wczoraj dopiero się działo, widzimy jeszcze dziś po latach blisku czterdziestu i naszego hr. Tytusa w fezie i lisiurze siedzącego na pace, a ohok niego opierającego hrodę na lasce szczupłego mQża ubranego w skromną czamarę, dr. Karola, a dalej o stół opartego drugiego Karola Libelta, Żupailskiego, Ioraczewskiego, dziehwgo reprezentanta kalwinów wielkopolskich, Gustawa Potworowskiego,' to znowu hr. Edwarda Haczy1'1skiego, lliezmordowanego zbieracza klejnotów wiedzy polskiej i wielu innych, jak tam poruszali najżpvotniC'jsze sprawy polskiej pracy. Gdy młodzi i starzy przechodzili lub wst{'po\\'ali po książki, wstępowała w nich jakaś błoga otucha a na mężów zpbranych w tym skromnym prz-b'tku patrz'li z taką czcią, jakby na świętości w relikwiarzu. O bo to byli i inni ludzie, - i inną posiadający moc do zapalania pochodni }1rzyszlości. Jakby z granitu wykuci z niepokalanym i niczem niezaćmionym dogmatem \viary ojców siali zbawienny plon po pobkich niwaelL Swoi wierzyli w nich i na skinienie byli im pm;luszni. \Vróg naturalnie nienawidził ich i drżal przed nimi; nie pomimo tego musial \V duchu uginae przed nimi czoła i bezwarunkowo lil'zyć się z nimi. Ale wróćmy do naszej "Czenvl.luej Sali" gdyż nas tam pro,,-adzi otwierając gościnne pedwoje i serce gospodarz po jednej z wyż wymipnionych pogawędek z księ;arni Żupailskiego. Dla goci swych prz gotował bowiem niezwykłą ucztę, która jaJ.by eliksir ż-wota doda wala sił i pobudzała do czynu. Śp. Jędrzej :\Ioraczewski ł'ozpoczął cały szereg odczytów "O dziejach Polsld", a niedługo poszedł za nim Libelt wypędzając ze świątnIi pol:<kiej zarazem Heglów i rozwijając natomiast caly skarbiec klejnotów naj kosztowniejszych pereł i dyanwntów, uczył myśleć po polsku, kochać sztukę i piękno, te najjaśniejsze promienie sloneczne na drodze żywota. Nauka przyrody by la wtenczas w kolebce. uważana po wiQkSZf'j części za llaukę slich, a przystępna tylko w'branym jednostkom. na które jeszc.ze patrzono, jakby na tradycyjnych alchemików i czarnoksiężników. Otóż w hufcu ohozującym po r. 1830 na Wielkopobkiej ziemi był żołnierz a towarzysz Libelta; obaj tak gracko eksperymentowali warunl\:i praw fizycznych i chemicznej składni na polach Grochowa, Ostrołęki i innych lanoratorjach akademickich, szczególniej zamieniając teorję praln'kę o balistyce, która tak bezwzględne szczerby tworz-ła w szeregach Dyhicza. Żołnierzem tem artylerzystą był dr. medyc'n- Teofil Matecki, i on pierwszy rozpoczął dział przyrodni('zy z eksperymentalnej fizyki i chemji. Nastąpiło potem danie z literatury, które podawał laknącym na ówczas wiele obiecu

;)

Powyższy artykuł jest częścią publikacji Kronika Miasta Poznania: kwartalnik poświęcony sprawom kulturalnym stoł. m. Poznania: organ Towarzystwa Miłośników Miasta Poznania 1931 R.9 Nr3 dostępnej w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej dla wszystkich w zakresie dozwolonego użytku. Właścicielem praw jest Wydawnictwo Miejskie w Poznaniu.
Do góry