WIELKOPOLANIN URODZONY NA KRESACH IWONA GAJDZIŃSKA Ościukowicze Był rok 1932. Zofia Tukałłowa została sama z trójką dzieci. Zycie we dworze w Ościukowiczach toczyło się jak dawniej - rankiem Władzia Czepanowska, wierna ochmistrzyni, nastawiała w kredensie samowary, Józio Tokarewicz w liberii ze złotymi guzikami zjawiał się w salonie meldując, że ford sprawiony do drogi, guwernantka Krysia Klimczakówna zaganiała dzieci do nauki, a Żańcio Kiełczewski - choć brat, po którym by można się spodziewać pomocy, tuż po śniadaniu z szuraniem dreptał do swoich studiów nad Bonapartym. Jakby nic się nie zmieniło. Jakby Janusz wciąż siedział w swoim gabinecie za drzwiami. Tymczasem życie na Wileńszczyźnie płynęło z dala od wrzącej jak w tyglu Warszawki. Tymczasem na reelekcję czekał prezydent Ignacy Mościcki, w cieniu pozostawał schorowany Piłsudski, nadzieje budziły reformy, a zwątpienia - Bereza Kartuska i Brześć, który był dla sanacji źródłem siły i moralnej klęski. W Niemczech zaczynał królować faszyzm, który razem z "Falangą" rozbudził w Polsce nacjonalizm. Za pięć lat wybuchnie wojna. Za osiem lat Zofię Tukałło rozstrzela gestapo. Ościukowicze spłoną na oczach jej dzieci, a osierocony Konstanty znajdzie schronienie w Wilnie i później z transportem repatriantów trafi do Wielkopolski. Dopiero po latach powróci do Ościukowicz jako wybitny chirurg, profesor zwyczajny i senator RP. Ościukowicze będą wówczas już tylko cmentarzyskiem historii, na którym pozostały groby przodków, szczątki kapliczki w dawnym parku, cokoły kolumn i zarośnięte drzewami schody na tarasie zrujnowanego pałacu. Wielkie poruszenie, Ościukowicze zaszczyci sam Prezydent Ignacy Mościcki. Bywali tu wprawdzie biskupi, starostowie, oficerowie wysokiej rangi, nawet sam arcybiskup Archidiecezji Wileńskiej J ałbrzykowski... Ale żeby sam Mościcki? Dobrze, że wreszcie chce się Wileńszczyźnie przypatrzyć. Ryc. 1. Dwór w Ościukowiczach Ochmistrzyni Czepanowska kłóci się w kuchni ze starą gosposią Boczkowską, choć już dawno pani Zofia Tukałłowa dała wszystkie rozporządzenia dotyczące kuchni. N erwowo biegają po domu pokojówki, a guwernantka Baumanowa nie wiedzieć po co daje Konstantemu ostatnie wskazówki. A on wie przecież, że po polsku może mówić tylko po obiedzie i nie dłużej niż do podwieczorku, bo przez cały dzień językiem obowiązującym w domu jest francuski. Nie będzie krykieta, gry w serso. Dom, w którym panują rezydenci, ciotki, krewni typu wujcia Zańcia, guwernantki, ożywa wzniecanym przez nich duchem historii i wzniosłych nadziei związanych z odrodzeniem Polski. Zofia zawsze żyła powstaniem styczniowym i Cudem nad Wisłą, choć wojna rosyjsko-polska doprowadziła Ościukowicze niemal do ruiny. Sam pałac pozostał w stanie prawie nienaruszonym, choć po mozaikach podłogowych przejeżdżali konni (szczęściem posadzka w sali balowej ocalała). Dyrekcja Zamku Królewskiego w Warszawie chciała ją nawet zakupić za zawrotną kwotę 30 tys. zł. Janusz przychylał się do tej propozycji, nie najlepiej szły interesy. W kraju szalała recesja, załamanie koniunktury... Ale potem okazało się, że wszystkie pomysły, które przywiózł z poznańskiej Pewuki, postawiły Ościukowicze na nogi i nie trzeba było ich ratować sprzedażą posadzki), zostały sztukaterie, kasetony, międzyokienne lustra i marmurowe kominki, resztki złoconych mebli w stylu Ludwika XV - kredensy i krzesła z herbami Szreniawa Tukałłów i Niezabytowskich. Iwona Gajdzińska W 1460 roku protoplasta rodu - Maciej, w imieniu strony litewskiej podpisał akt unii lubelskiej, wiążąc z tą ziemią losy potomków. Wśród nich do historii początków XVII wieku przeszedł Stanisław - podsędek lidzki, a sto lat później koniuszy lidzki Józef z Oldzewa i jego syn - Michał, który zyskał przydomek "Budowniczy". Tukałłowie podpisywali elekcje królewskie, a pierwszym w Ościukowiczach był podkomorzy wilejski i powstaniec 1831 roku - Ignacy. Na zesłanie do Tomska skazany został Konstanty - jego młodszy syn. Starszy - Mieczysław - marszałek wilejski za to, że nie podpisał aktu lojalności wobec carskiej władzy, skazany został na zsyłkę do Wierchoturia i utratę Ościukowicz. Odzyskał je po latach dopiero syn noszący imię po dziadku, który żonaty z Heleną Niezabytowską zmarł bezpotomnie, zapisując majątek siostrzeńcowi - Januszowi. W księgach metrycznych Kościoła Świętych Apostołów Filipa i Jakuba w Wilnie za rok 1922 zapisany jest akt ślubu Janusza Kazimierza Tukałło z Zofią Kiełczewską, córką Jana i Marii z Salmonowiczów. Ich najmłodszy syn Konstanty, urodzony w roku 1929, nosił imię po przodku - zesłańcu. Ryc. 2. Konstanty Tukałło w wieku 8 lat Wojna Konie i forda kupionego przez Janusza Tukałłę z okazji narodzin najmłodszego syna Konstantego zarekwirowano już wcześniej, ale wtedy w Ościukowiczach tak naprawdę nie czuło się wojny. W ościukowickim pałacu wybuchła 17 września 1939 r. Tego dnia wóz zaprzężony w parę koni czekał o 6 rano. Wszystko co najbardziej niezbędne spakowali przez dwie godziny. Postanowili uciekać do pobliskiej Wilejki. Jan, pięć lat starszy od Konstantego, i o dwa lata starsza siostra Magdalena uczyli się tam w gimnazjum. Ale miesiąc życia w Wilejce starczył. To nie było miejsce, w którym można było się schronić. Zaczęły się aresztowania kupców, lekarzy, nauczycieli. Rósł strach przed Sowietami. Tukałłowie uciekli do Wilna, gdzie życie miało pozory normalności. Kiedy skończyły się zasoby, które udało się zabrać z Ościukowicz, Zofia pracowała jako pielę Ryc. 3. Zofia Tukałłowa z dziećmi: Janem, Magdaleną i Konstantymgniarka w szpitalu. Lato upłynęło w wolnej Litwie, w Koszedarach, w majątku krewnych Strumiłłów. Potem tylko w Wilnie było można się schronić. Bliski krewny Tukałłów - Mieczysław Bohdanowicz, pan na Obodowcach leżących tuż obok Ościukowicz, wręczył wtedy Zofii mieszek złotych monet, dzięki którym mieli przeżyć. Ale szans na przeżycie nie było już nigdzie na Kresach, nawet w Wilnie. I to nie tylko z powodu Niemców. Znacznie większy strach budziło NKWD. To Sowieci nieśli ze sobą największe zagrożenie. Najstarszy Tukałło, 16-1etni Jan przez cztery dni pieszo przebył 170 km, żeby dotrzeć do Ościukowicz. Postanowili powrócić do domu, jeśli nie mogli czuć się bezpieczni nawet w Wilnie. Ochmistrzyni Czepanowska zaopiekowała się wyczerpanym paniczem i natychmiast kazała zaprząc konie. Po trzech dniach przywiozły Tukałłów: matkę - Zofię i młodsze dzieci: Konstantego i Magdalenę. * * * Zycie w Ościukowieżach wcale nie było bezpieczne. W pałacu ukrywał się nauczyciel młodych Tukałłów, utalentowany skrzypek, Żyd Adam Singer. Zofia Iwona Gajdzińska Tukałłowa ukrywała również żydowskie małżeństwo - Rosę i Załmana Libów, którzy dbali w majątku o udój mleka i serowarnię. Tymczasem w sąsiedniej liii wyraźnie odczuwało się eksterminację Żydów. Kiedy Niemcy nakazali kontrybucje, Tukałłowie oddawali za nich najpierw swoje złoto, a później oddawali zboże. Potem zaczęła się też eksterminacja Polaków jako odwet za partyzancki napad na więzienie w Pińsku. Bohdanowicz przyjechał wtedy po raz ostatni do Tukałłów. Z Zofią spotkał się w kościele pw. Serca Jezusowego w liii. "Nie siedź tu Zosiu, tu jest wszystko stracone" - powiedział. Zanim znalazł schronienie w Warszawie, w Ościukowiczach nastąpiła rewizja gestapo. Zofię Tukałło aresztowano za ukrywanie Żydów. Konstanty miał wtedy 11 lat, Magdalena - o dwa lata więcej, a naj starszy brat Jan miał lat 16. Zostali w Ościukowiczach sami. Z przerażeniem i wyczerpanym w polowie mieszkiem złotych monet. Ale tylko one mogły dać ich matce ratunek. Postanowili przekupić Niemców i zanieść mieszek na posterunek gestapo. W zamian za okup matka miała wrócić do domu następnego dnia rano. Ale nigdy nie wróciła. Od jej współwięźniów bracia Tukał łowie dowiedzieli się, że została rozstrzelana przez gestapo. Kiedy okup trafił do rąk Niemców, prawdopodobnie już nie żyła. Nikt nie znał dokładnej daty egzekucji. Był rok 1942. * * * Pozostali w pałacu we troje, z chłopami holenderskimi, którzy zajęli piętro. Magdalena dostała u nich pracę przy dojeniu krów, Jan został zatrudniony w spichrzu, a wypasem owiec zajął się Konstanty. To była ryzykowna praca ze względu na hordy wygłodniałych wilków. Jedynym sposobem ich odstraszenia było rzucanie głowniami i palenie ognisk. Alternatywą była kulka w łeb za utratę owcy. Zapłatą - zboże, 9 kg miesięcznie. Tak było na początku, ale potem zabrakło nawet zboża. Żywności brakowało wszędzie. Od kwietnia aż do żniw 1942 roku jedynym pożywieniem stały się zmarznięte, nadgniłe ziemniaki. Ludzie, którzy kiedyś pracowali w ościukowickim pałacu, przynosili czasem młodym Tukałłom chleb. Łamało się go w rękach, zapychając usta. Nigdy nie miał lepszego smaku. Po klęsce Niemców pod Stalingradem na całym Wschodzie szerzył się coraz większy głód, im większe były sukcesy Sowietów na froncie wschodnim, tym żyło się gorzej. Mnożyły się rabunki, sowieccy pseudopartyzanci grabili wszystko, co znaleźli. Do czasu można ich było przekupić solą i samogonem, które ceniono bardziej od pieniędzy. Ale wkrótce także Ościukowicze padły ich łupem. Spalone zostały stajnie, obory, cielętnik. Gdy wydawano białoruskie dowody osobiste, tylko trzy osoby podały, że są narodowości polskiej. Byli to Jan, Magdalena i Konstanty Tukałłowie. W marcu 1944 roku rozzuchwaleni defensywną postawą Niemców patryzanci sowieccy wtargnęli do ościukowickiego pałacu z kanistrami benzyny. Konstanty z bratem ukryli się w zagajniku, patrząc jak ogień niemal błyskawicznie trawi dach kryty gontem. Kilkusetletnia siedziba Tukałłów spłonęła na oczach jej najmłodszychpotomków. Wtedy nie było jak pozostać w Ościukowiczach. Nigdzie nie było bezpiecznego miejsca. Schronienia można było szukać tylko w Wilnie. Wilno Konstanty i Magdalena schronili się u ciotki Marii Zabielskiej. Jan miał już 20 lat, skoro więc mógł pozostawić w dobrych rękach młodsze rodzeństwo, założył mundur i w szeregach VI brygady AK, wraz ze starszymi synami ciotki, wyruszył na front. Słuch na długo o nim zaginął, bo przez Sowietów został wywieziony do Kaługi, dzieląc losy niejednego akowca. Gdyby nie zgodził się wstąpić do podchorążówki w Siedlcach nad Oką, z pewnościąjak inni by przepadł, a tak przeszedł cały bojowy szlak do Berlina w mundurze podporucznika. Konstanty, mimo że miał 14 lat, też otrzymał bojowe zadania. A to dzięki ciotce Zabielskiej, która aktywnie działała w ruchu oporu, za nic mając świadomość ryzyka. To w jej mieszkaniu była zlokalizowana konspiracyjna drukarnia, u niej ranni partyzanci wracali do sił i zdrowia. Chwacka cioteczka, a przy tym żarliwa patriotka, wyznaczyła Konstantemu rolę kuriera i obserwatora, toteż całymi dniami musiał pasać jedną lichą krowę w okolicach lotniska oraz skrzętnie odnotowywać liczbę lądujących niemieckich samolotów bojowych i przypuszczalny załadunek odlatujących jednostek, na których była swastyka. Jako kurier przekazywał też grypsy i szyfrem spisane informacje, biegnąc z nimi co sił na wileńskie przedmieścia do kościoła pw. Św. Piotra i Pawła. Ktoś tam na nie czekał i odbierał przesyłki po podaniu hasła. Najbardziej ryzykowne eskapady związane były z przenoszeniem broni. Konstanty, który nigdy nie był nadzwyczajnej postury przemykał ulicami Wilna obwieszony granatami albo krył pod połami za dużego płaszcza zdobyczny karabin, klucząc skrótem między bramami. Znajomość języka mogła być jego jedynym orężem na wypadek nieoczekiwanego spotkania z niemieckimi patrolami. Jakże wówczas błogosławił zacną panią Baumanową - guwernantkę w Ościukowiczach. Nie znosiłjej kiedyś, a przecież teraz nie mógłby stanąć oko w oko z Niemcem, gdyby nie jej rygorystyczny upór w egzekwowaniu znajomości języka. Gdy tylko w Wilnie zostało reaktywowane polskie gimnazjum, Konstanty przystąpił do egzaminów wstępnych, a że program nauczania pierwszych lat przerabiał z nim brat jeszcze w Ościukowiczach, zdał bez problemu. Repatriacja Pociąg z repatriantami był nadludzko zatłoczony. W jednym wagonie mieściło się co najwyżej pięć rodzin. Oczywiście nie sposób było przesiedlić się z całym dobytkiem, ale każdy chciał wziąć jak najwięcej, opuszczając rodzinny dom. Tylko jedna z ciotek Konstantego dostała specjalne zezwolenie na przewóz fortepianu. Nie musiała rozstawać się z instrumentem dlatego, że była profesorem Konserwatorium. Ciotka Zabielska opuszczając Wilno, sprzedała część mebli za nędzne 20 rubli, spakowała co cenniejsze sprzęty, obrazy, trochę odzieży i zapasy żywności na czas podróży. Mimo to miejsca w pociągu nie było za wiele i Konstanty wraz z kuzynami większą część drogi do Polski odbył na dachu wagonu. Gdy tylko pociąg stawał, wystawiano na zewnątrz "trójnóżki", gotowano wodę Iwona Gajdzińska na herbatę albo zupę dla dzieci, szukano wody, inwentarz trzeba było też nakarmić i napoić. Na gwizd lokomotywy likwidowano pospiesznie prowizoryczne ogniska, wnoszono posiłki do wagonów. Transporty repatriantów stawały się łatwym łupem band grasujących na Wschodzie. Przesiedleńcy musieli barykadować się w pociągach, nieraz stawać do walki z uzbrojonymi hordami, narażając dobytek i własne życie. Poczuli się bezpieczni dopiero wówczas, gdy przekroczyli granicę Polski. Widok kolejarza z biało-czerwona opaską na rękawie munduru był dla wszystkich niezapomnianym przeżyciem. Jak bardzo czuli się wówczas Polakami. Na polskich dworcach czekały na nich gorące posiłki w punktach repatriacyjnych. Choć zapasy żywności dawno się już skończyły, głód już nie dokuczał. Część repatriantów opuściła pociąg już w Olsztynie, część razem z ciotką i jej fortepianem pozostała w Toruniu. Ciotka Zabielska z synami i Konstantym postanowili jechać dalej. Zadecydowali że osiedlą się w Wielkopolsce. Może dlatego, że ojciec Konstantego - Janusz Tukałło bardzo o niej wiele opowiadał, gdy wrócił do Ościukowicz z Powszechnej Wystawy Krajowej. Był pod wrażeniem Pewuki, imponowała mu gospodarność, z którą zetknął się w Wielkopolsce. Tu kupował też krowy rasy holenderskiej, które sprowadził do siebie na Litwę. Konstanty świetnie pamiętał także, że z Wielkopolski pochodziła jego guwernantka pani Baumanowa, wciąż wracała tu wspomnieniami, opowiadając o swym rodzinnym Krotoszynie. Ciotka Zabielska z Konstantym i synami dojechała do Gorzowa, gdzie znalazła pracę w Dyrekcji Lasów Państwowych. Konstanty poczekał na siostrę, która jechała innym transportem i gdy tylko dowiedział się, że dotarła i razem z ciotką Ireną Baehr jest w Konarzewie pod Krotoszynem, natychmiast ruszył do niej. Poniemieckie gospodarstwo rolne, w którym wspólnie zamieszkali stało się ich nowym domem. Mieli 15 hektarów pod uprawę, siły do pracy i wielkie nadzieje. Ościukowicki pałac i półtora tysiąca hektarów na Wileńszczyźnie stanowiły przeszłość, o której w nowych czasach lepiej było zapomnieć. Toteż zarówno Konstanty, jak i jego siostra Magdalena nie chwalili się, że po francusku mówią równie biegle, jak po polsku, i to ani w gimnazjum, ani później, gdy oboje trafili na uczelnie. Krotoszyn Krotoszyńskie Gimnazjum im. Hugona Kołłątaja jeszcze w zaborze pruskim zasłynęło w całej Wielkopolsce jako wszechnica matematyczno-przyrodnicza, której wykładowcami są wybitni nauczyciele. Troskliwie zajęli się edukacją kresowiaka, który po latach odpłacił im z nakładem, stając się bodaj najwybitniejszym absolwentem. W krotoszyńskiej szkole wisi teraz jego portret, niedawno odsłonił popiersie patrona przed budynkiem i otrzymał - jedną z niewielu - pamiątkową statuetkę. Przyznana mu pamiątka ma numer 1. Wówczas Konstanty nie mógł trafić lepiej, zwłaszcza że już jako gimnazjalista miał niewzruszoną pewność, że w przyszłości zostanie chirurgiem. Gdy inni jego koledzy wieszali na ścianach swoich pokoi wizerunki pin-up girl, on przypinał nad biurkiem wycinki z gazet medycznych i zdjęcia z sal operacyjnych. Te szczególne zainteresowania pojawiły się pewnie już w Wilnie. Konstanty na patrzył się na poranionych odłamkami podczas bombardowań, gdy biegał ulicami jako kurier podczas zdobywania miasta przez sowieckie wojska. Nieraz też asystował ciotce Zabielskiej, gdy opatrywała rannych partyzantów, którym udzielała w domu schronienia. Może jednak marzenia o studiach medycznych zakiełkowały już na Wileńszczyźnie? Wszak w Ościukowiczach próżno było szukać lekarza, u felczera w liii niejeden pacjent do reszty stracił zdrowie, a do Wilejki, gdzie po fachową pomoc było najbliżej, niejeden chory nie zdążył dojechać. Konstanty dzielił jedną ławkę w krotoszyńskim gimnazjum i Liceum Przyrodniczym z Wojciechem Chełkowskim - jednym z ostatnich potomków właścicieli pałacu w Śmiełowie, wywodzących swoje rodzinne korzenie od roku 1388. I zapewne właśnie pochodzenie, kultura domu, staranne wykształcenie, ogłada i wychowanie obu chłopców tak bardzo ich do siebie zbliżyły. Wojtek został na długie lata bliskim przyjacielem Konstantego, a w końcu - ku wielkiej radości obu - stał się jego powinowatym. Na razie, po zdaniu matury w 1948 roku rozeszły się ich drogi, bo wybrali różne szkoły. Konstanty spełniając swoje marzenia, przystąpił do egzaminów wstępnych na Akademię Medyczną w Poznaniu. Po takim przygotowaniu, jakie mu zapewniło krotoszyńskie liceum, zdobycie indeksu nie stanowiło problemu. Konstanty został przyjęty w poczet studentów. Na studia przyjechał w swetrze i płaszczu z UNRRY, z tekturową walizeczką, w której były książki. Pieniądze, które miały starczyć na życie, przez cały rok akademicki wzięły się ze sprzedaży kur i kartofli. I tak nie było komu o nie dbać w Konarzewie. Ciocia Baehrowa była już mocno schorowana, a siostra Konstantego - Magdalena dawno przeniosła się do Poznania, bo od dwóch lat studiowała na Akademii Handlowej. W dodatku nastała noc stalinowska. Konarzewskie gospodarstwo liczące 15 ha, miało te 5 ha za dużo, więc ludowa władza postanowiła je rozkułaczać. Studia Magdalena, która wcześniej zaczęła studiować, dostała miejsce w akademiku. Konstanty nie miał takiego szczęścia. Szukając stancji, trafił na ul. Mostową, gdzie pazerna pani Krzeska upychając studentów w jednym pokoiku, zdzierała z nich skórę. Konstantemu dostał się pokój wynajmowany już przez studenta Akademii Handlowej i przyszłego fizyka, w którym pomieszkiwali dodatkowo trzej inni koledzy, nie płacąc za najem. Dziwna to była brać, a w nauce niezbyt pilna. Nie takich kompanów szukał, traktując studia poważnie. Brak pieniędzy też nieźle dokuczał. Skromny fundusz ze sprzedaży konarzewskich plonów i ptactwa nie na wiele starczał. Na szczęście pamiętała o Konstantym ciotka z Torunia, która dorabiała lekcjami muzyki, dzięki temu że przytaszczyła w transporcie repatriantów fortepian. Gdyby nie ona ijej instrument Konstanty mógłby jadać pewnie obiady tylko co niedziela, a dzięki beztalenciom, które chciały u ciotki wyrosnąć na wirtuozów - zyskiwał jego żołądek i studencka stołówka. W Konarzewie i tak nie było komu gospodarować, więc wiosną, zanim zaczęła się sesja egzaminacyjna, przekazał władzom gospodarstwo i w gminie Zdu Iwona Gajdzińskany uzyskał świadectwo ubóstwa. Był to dokument decydujący o życiu zdanego na własne siły studenta. Dzięki niemu można było bowiem uzyskać stypendium. A to stypendium w kwocie 800 zł - to była niebagatelna suma dla kogoś pozbawionego stałych środków utrzymania. Wprawdzie wszystkie wakacje między kolejnymi latami studiów Konstanty przeznaczał na pracę, ale uzyskane pieniądze i tak topił w książkach. Zresztą ileż mógł zarobić przez dwa letnie miesiące spędzone po pierwszym roku kształcenia w Dyrekcji Lasów Państwowych u ciotki Zabielskiej, a później w szpitalach i laboratoriach? Na szczęście w życiu Konstantego pojawili się Plebańscy. Zamieszkiwali oni spore piętro starej willi przy ul. Botanicznej i chcąc się bronić przed administracyjną decyzją, która przyzna w ich mieszkaniu powierzchnię jakiejś - nie daj Bóg - hałaśliwej rodzinie, postanowili znaleźć studenta. Zajmując pokój w ich domu, mógłby wybronić ich przed kwaterunkiem. Traf chciał, że w ciotce Żuli - siostrze ojca Konstantego, Tadeusz Plebański kochał się ongiś jak szaleniec. Wprawdzie ciotka Żula wyszła za mąż za Stanisława Przybyszewskiego, ale pozostały sentymenty i wspomnienie. Dzięki nim Plebański nie wahał się ani przez moment, natychmiast dał Konstantemu pokój za czynsz stanowiący niewielki ułamek kwoty, jaką ustaliła Krzeska na Mostowej. U Plebańskich Konstanty odnalazł dawną, rodzinną atmosferę, dlatego że panował u nich podobny klimat i dlatego, że oni również przeżyli niejedną tragedię, za którą można było winić tylko Boga i historię. Tadeusz Plebański był dyrektorem Państwowej Stadniny Koni, ale w roku 1949, z uwagi na rodowód bynajmniej nie robotniczo-chłopski, musiał opuścić nie tylko swój dyrektorski gabinet, ale i stadninę, jakby prawidłowe pochodzenie interesowało tak władzę, jak i konie. Na szczęście mniej było chyba ważne dla wiedzy, skoro Plebański zrobił doktorat w roku 1956 i zaczął pracę w PAN. Największy rodzinny dramat dotyczył jednak jego najstarszego brata, który trzy dni cieszył się życiem i wolnością od chwili wypuszczenia przez UB z więzienia. Torturowany tam, po trzech dniach od zwolnienia zmarł. Konstanty bolał nad jego śmiercią, jakby to był jego brat. Bardzo się zżył z Plebańskimi, a piętro na Botanicznej miał za własny dom. Panią Władzię - gospodynię u Plebańskich traktował niemal jak ochmistrzynię Czepanowską, a młodszy syn Plebańskich - Tomasz, studiujący w Warszawie, też był mu bliski jak brat. Zresztą kontakty z Janem Tukałło nieco po wojnie osłabły. Po zdobyciu Berlina stacjonował on w opolskim garnizonie i dojeżdżał do Wrocławia, gdzie studiował chemię. Zdobył dyplom i stopień kapitana, potem został wyrzucony z wojska za złe pochodzenie. Z tych samych przyczyn dyrektorskie stanowisko w zakładach przetwórstwa spożywczego było w jego życiu krótkim epizodem. Janowi nigdy nie będzie już dane zobaczyć Ościukowicz. Resztę swoich dni, do 1984 roku spędzi w Sandomierzu - rodzinnym mieście żony, jako nauczyciel. Pół wieku ze skalpelem Konstanty skończył studia w 1953 roku. Wtedy o miejscu pracy decydowały przydziały i wszystko wskazywało na to, że jako świeżo upieczony lekarz znajdzie etat w Gorzowie. Wszyscy jego koledzy też zresztą porozjeżdżali się po Polsce, bo pracę w dobrej klinice gwarantowały w tych czasach tylko koneksje polityczne. Na co mógł liczyć Konstanty? Jedyną organizacją, z którą się utożsamiał, był Związek Studentów Polskich. Na żadne poparcie nie mógł liczyć, arystokratyczne pochodzenie, na dodatek z Kresów Wschodnich, z góry do skazywało na niepowodzenie, a w dodatku z niewiadomych przyczyn uchodził za klerykała. Na szczęście poznał się na Konstantym Profesor Stanisław Nowicki, wówczas kierownik I Kliniki Chirurgicznej Akademii Medycznej w Poznaniu przy ul. Długiej. Był to wspaniały lekarz i wielki autorytet. Dla niego liczył się tylko "wrodzony talent, niespotykane predyspozycje operacyjne, rozwaga, dokładność, troskliwość, ofiarność, poczucie odpowiedzialności, nadzwyczajna pracowitość, wszechstronne wykształcenie medyczne" - jak pisał, wystawiając mu po kilku latach opinię. To dzięki prof. Nowickiemu młody kresowiak, który nie mógł liczyć na życzliwość w obcym sobie mieście, dostał nobilitującą pracę w I Klinice Chirurgicznej AM. Już po czterech latach od skończenia studiów, jako starszy asystent, zrobił I stopień specjalizacji w zakresie chirurgii ogólnej. W wieku 29 lat został ordynatorem. Wcześniej jednak zdążył założyć rodzinę. Ryc. 4. Zespół I Kliniki Chirurgicznej AM w Poznaniu, 1960 r. Iwona Gajdzińska Przyszłą żonę poznał przy łóżku szpitalnym jej brata Jacka, który umierał już na chorobę nowotworową. Wojtek Chełkowski - dawny przyjaciel z czasów gimnazjalnych w Krotoszynie prosił, by Konstanty odwiedził jego krewnego i dodał mu ducha. Konstanty troszczył się o pacjenta tak jak jego rodzona siostra Maria i to wspólne poświęcenie zapewne pozwoliło im połączyć się na lata. Ślub Marii Teresy Chełkowskiej z Konstantym Tukałło odbył się w roku 1956 roku w kościele św. Jana Vianey na poznańskim Sołaczu. W ich wspólnym związku połączyły się dwa rody: szlachty litewskiej i wielkopolskiej. Przodkami Marii są Władysław Jerzykiewicz i August Chełkowski. Spośród dużo wcześniej notowanych na kartach historii - Józef Chełkowski, dziedzic Kuklinowa od 1833 roku, urzędnik Komisji Skarbu w Królestwie, radca Ziemstwa Kredytowego, Franciszek - poseł na Sejm Pruski, który zmarł w Starymgrodzie jako jego dziedzic i właściciel Dzierżanowa, Rzemiechowa, Lipowca, Czarnego Sadu i Smiełowa. Babka żony Konstantego - Maria Donimirska sprowadziła do Smiełowa samego Ignacego Paderewskiego, kiedy odbierał w Poznaniu doktorat honoris causa, a wcześniej... sprowokowała powstanie wielkopolskie. To właśnie ona bowiem odebrała wracającego z Ameryki Paderewskiego prosto z Gdańska i przywiozła go do Poznania, żeby przemówił w Bazarze do Wielkopolan. Do zwariowania zakochana w Mickiewiczu towarzyszyła podczas odprowadzania jego zwłok na Wawel, stając się pierwszą orędowniczką powstania w Smiełowie, w którym wieszcz ongiś bywał, muzeum . ... Jego ImIenIa. Maria de domo Chełkowska Tukałłowa, z wykształcenia inżynier ogrodnik, projektant małej architektury, całe swoje życie poświęciła zawodowej pasji i rodzinie. Tyle że w odwrotnej kolejności. Dzięki temu Konstanty mógł niemal w całości oddać się Ryc. 5. Konstanty Tukałło z żoną w dniu otrzymania s w o i m pacjentom, uczniom i letytułu profesorskiego w Belwederze, 1990 r. karskiemu powołaniu. Dziękiswojej żonie, która zdjęła zjego barków codzienne problemy, mógł poświęcić się też pracy naukowej i społecznej, i nie rezygnując ze szpitalnej praktyki udźwignął wszystkie obowiązki, z którymi miał się zmierzyć w przyszłości jako senator RP. * * * Pierwszą naukową publikację zamieścił Konstanty w "Przeglądzie Chirurgicznym" w roku 1957. Dotyczyła PrzYpadków młodzieńczej marskości wątroby. Od tej pory w polskich i zachodnich pismach naukowych, recenzjach, biuletynach i podręcznikach medycznych zostało zamieszczonych 95 jego prac naukowych. Wszystkie następne lata życia Konstantego Tukałły to kalendarium sukcesów i dokonań zawodowych: 1957 -1 stopień specjalizacji z chirurgii ogólnej i stanowisko starszego asystenta w I Klinice AM; 1960 - II stopień specjalizacji z chirurgii ogólnej i stanowisko adiunkta; 1961 - doktorat na podstawie badań fizjopatologii zakrzepicy żylnej; 1973 - wykładowca i zastępca kierownika kliniki urazowej AM w Poznaniu; 1974 - habilitacja na podstawie dorobku naukowego i pracy na temat fizjopatologii gojenia się ran czystych, skażonych i zakażonych; - mianowanie na stanowisko ordynatora Oddziału Chirurgicznego A Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Poznaniu; - powołanie na Konsultanta Wojewódzkiego ds. Chirurgii dla woj. leszczyńskiego; 1983 - mianowanie na stanowisko docenta; - powołanie na konsultanta wojewódzkiego dla woj. poznańskiego; - stanowisko kierownika Kliniki Chirurgii Wydziału Nauk o Zdrowiu AM w Poznaniu; 1990 - tytuł profesora nadzwyczajnego; 1994-1998członek Rady Naukowej przy Ministerstwie Zdrowia; 1997 - tytuł profesora zwyczaJnego . W 1977 roku prof. dr Wiktor Dega z Instytutu Ortopedii i Rehabilitacji napisał do Konstantego Tukał ły: "Jesteśmy wszyscy, to znaczy moi koledzy i ja sam, pełni uznania nie tylko dla wielkiego, fachowego doświadczenia Pana Kolegi, ale także dla jego niezwykłego poczucia koleżeńskości i sposobu jego okazywania. Proszę przyjąć wyrazy głębokiego szacunku i poważania". Zapewne już wówczas przewidywał, że adresata listu spotka w przyszłości najwyższy w Polsce honor, który może uzyskać chirurg - tytuł Honorowego Członka Towarzystwa Chirurgów Polskich. Zdobyciu gruntownej i wszechstronnej wiedzy służyły też Konstantemu Tukalle staże i stypendia w zagranicznych ośrodkach: 1963 - Klinika Charite Berlin; 1967 - Szpital Cochin w Paryżu - stypendium ministerstwa spraw zagranicznych rządu francuskiego - chirurgia wątroby, dróg żółciowych i trzustki; 1969 - Atkinson Morley Hospital, St. Jack Hospital, Londyn - chirurgia urazowa i neurotraumatologia; 1970 - Klinika Salpetiere w Paryżu - chirurgia jamy brzusznej i przepony - stypendium ministerstwa spraw zagranicznych Francji; 1970 - Klinika Chirurgiczna w Erfurcie - torakochirurgia urazowa; 1975 i 1976 - Klinika Św. Klary w Sierrę - Szwajcaria - gastrochirurgia; 1977 - N ew York University i Boston U niversity oraz Concord Hospital - USA - transplantacja nerek; 1978 - Pekin, Szanghaj, Chiny - replantacja kończyn, mikrochirurgia i leczenie oparzeń; 1987 Iwona Gajdzińska - Międzynarodowy Kongres Chirurgów w Paryżu; 1989 - Konferencja naukowa pL Entretien de Bichat; 1990 - Konferencja Chirurgów Litewskich - Wilno. Profesor nigdy nie chciał zostać za granicą, mimo że chirurgowi o tak wszechstronnych możliwościach, wyśmienitej znajomości kilku języków obcych i rzadko spotykanej fachowości wielokrotnie proponowano pracę w zachodnich klinikach. Nie uległ ani finansowym pokusom w klinikach szwajcarskich i paryskich, ani obawom, gdy miał wracać z Zachodu do Polski podczas wypadków czeskich. Dzięki Szwajcarii zyskał może trochę pieniędzy, które starczyły na zakup samochodu. Najcenniejsza z tych medycznych peregrynacji była jednak podróż do Chin. Ale praca nad doskonaleniem własnych umiejętności nigdy nie stała się celem samym w sobie. Dla dobra medycyny, a zwłaszcza ludzi, którzy mogli zawdzięczać jej swoje życie i zdrowie, wiedzą medyczną i umiejętnościami należało się dzielić. Tak to pojmował profesor Tukałło, zanim jeszcze poszukiwał wiedzy i doświadczeń gdziekolwiek na świecie. Dlatego już od 1953 roku prowadził wykłady, ćwiczenia i seminaria dla studentów V roku Wydziału Lekarskiego AM w I Klinice Chirurgicznej Akademii Medycznej w Poznaniu. Od 1976 roku zaczął prowadzić wykłady, ćwiczenia i seminaria dla II i IV roku Wydziału Nauki o Zdrowiu z dziedziny chirurgii ogólnej i medycyny katastrof oraz dla III roku Wydziału Lekarskiego z zakresu pomocy doraźnej na bazie Kliniki Chirurgii Wydziału Nauk o Zdrowiu. Był promotorem 42 obronionych prac magisterskich, 30 lekarzy wyspecjalizował na I stopień specjalizacji, 18 lekarzy - na II stopień specjalizacji, a 6 lekarzy pod jego pieczą uzyskało stopnie doktora nauk medycznych. Kiedy z końcem 2000 roku, po 47 latach czynnej pracy przy stole operacyjnym żegnał oddział, w którym tyle lat był ordynatorem, dostał od swoich uczniów kieszonkowy zegarek z wygrawerowanym napisem: "Naszemu profesorowi współpracownicy". Oddział, którym kierował, posiadał 70 łóżek, pracowały w nim zespoły: urologiczny, naczyniowy i transplantacyjny. Leczyło się na tym oddziale rocznie od 1300 do 1500 chorych, u których wykonywało się w ciągu roku od 900 do 1100 zabiegów operacyjnych. Dzięki prof. TukaIle już w 1980 roku wdrożono diagnostykę i terapię endoskopową, w następnym roku zorganizowano w oddziale pracownie diagnostyki urologicznej. W 1988 roku wykonano pierwszą w szpitalu i drugą w Polsce operację laparoskopową wycięcia pęcherzyka żółciowego. W tym samym roku wdrożono wykonanie zabiegów z zakresu chirurgii naczyniowej z operacjami cieknących tętniaków aorty włącznie. Standardy postępowania i nowe techniki operacji opracowane w oddziale prof. Tukałły prezentowano na zjazdach chirurgów i wprowadzano w innych szpitalach. Wreszcie w styczniu 1994 roku na oddziale chirurgicznym A przy ul. Lutyckiej rozpoczęto przeszczepianie nerek. W marcu 2000 roku Jacek Łukomski - dyrektor Szpitala Wojewódzkiego i były wiceprezydent Poznania napisał: "To dzięki Pana przychylności i inicjatywie postał Zespół Transplantacji N erek, który działał w ramach Oddziału Chirurgicznego A. W skład Zespołu wchodzili i kierowali nim Pańscy uczniowie. Składam Panu Profesorowi serdeczne wyrazy wdzięczności za organizację, fachowe Ryc. 6. "Liderzy" chirurgii poznańskiej, 1999 r. wsparcie Zespołu i stwarzanie właściwych warunków do działania, dzięki któremu Zespół mógł osiągnąć znaczące wyniki w skali całego kraju"... Senator Większość zasiadających w wyższej izbie parlamentu RP to senatorzy z wyboru. Konstanty Tukałło senatorem się urodził. W każdym kontakcie z nim odczuwa się to wyraźnie. Nie tylko dlatego że emanuje z niego siła, za którą stoi rodowa przeszłość. Składa się na to otaczająca go charyzma, szacunek wobec jego zawsze wyważonych, przemyślanych opinii, patriotyzm i odpowiedzialność, które w jego hierarchii wartości stały najwyżej, budząca zdumienie pracowitość i konsekwencja. Konstanty Tukałło został senatorem w Izbie Wyższej II kadencji. Do 1980 roku nie zajmował się polityką, ale już w pierwszych tygodniach istnienia "Solidarności" włączył się w nurt pracy politycznej, a wykorzystując liczne wyjazdy na kongresy naukowe do Francji, przyczynił się do organizowania medycznej pomocy charytatywnej, świadczonej przez Towarzystwo Pomocy oraz Kawalerów Maltańskich, został wiceprezesem Wielkopolskiej Fundacji Wschodniej twierdząc, że nie wolno być obojętnym na losy polskich patriotów rozsianych na Wschodzie. Wreszcie wstąpił do Unii Demokratycznej z ramienia której znalazł się w Senacie. Chciał jako senator działać na rzecz poprawy losu ludzi samotnych, starych, inwalidów, pracujących matek i walczyć z problemem narastającego bandytyzmu, którego skutki obserwował na łóżkach szpitalnych. Iwona Gajdzińska Ryc. 7. Senatorowie II kadencji parlamentu RP, 1993 r. W Senacie został wiceprzewodniczącym Komisji Zdrowia i Polityki Społecznej oraz członkiem Komisji ds. Polaków za Granicą. Został też lekarzem premier Hanny Suchockiej i polskich delegacji rządowych, którym towarzyszył kilkakrotnie w Londynie, Wiedniu, Brukseli, Rzymie i Mińsku. Profesor mocno się zaangażował w prace senackie nad budżetem służby zdrowia, w ostateczny kształt legislacyjny ustawy antyaborcyjnej, ale rezultaty swych parlamentarnych działań przyjmował z umiarkowaną satysfakcją. Każde z jego 30 plenarnych wystąpień było w Senacie sporym wydarzeniem. Ale Profesor Tukałło żywił nadzieję, że Senat nie stanie się powieleniem Sejmu, że senatorowie będą tak jak ongiś w II Rzeczpospolitej reprezentować swoje ziemie. Miał więc nadzieję, że będzie mógł zgodnie z lokalnym, poznańskim patriotyzmem, strzec interesów Wielkopolski, w którą wrósł poprzez szkołę średnią w Krotoszynie, studia, wieloletnią pracę i dom. Ponieważ organizacja prac w Senacie przyniosła jakieś rozczarowanie, rozwiązanie parlamentu zostało przyjęte przez Profesora z cieniem ulgi. Dawało się zresztą we znaki ogromne zmęczenie. Profesor mimo aktywności w pracy senackiej wciąż spędzał w sali operacyjnej dwa dni w tygodniu. Powrót sentymentalny W domu rodziny Tukałłów pierwiastki wielkopolskie zdominowały ducha Kresów Wschodnich. W lokalnym, poznańskim patriotyzmie wychowywane by Ryc. 8. Podróż dyplomatyczna do Włoch, premier H. Suchocka i senator K. Tukałło, 1991 r. ły trzy Tukałłówny: Zofia, urodzona w roku 1957 - farmaceutka, która teraz pracuje w Polfarmie, młodsza od niej o dwa lata Agnieszka - nauczycielka francuskiego w Liceum Urszulanek i najmłodsza 30-1etnia Aleksandra - anglistka, lektor na uniwersytecie. Ale przy rodzinnym stole zasiadano do obiadu, którego najbardziej wyśmienitym daniem były kołduny w barszczu, a wigilijna wieczerza nie mogła się odbyć bez zupy grzybowej, jaką Konstanty Tukałło pamiętał z czasów wileńskich. Nigdy nie zatarła się pamięć o Ościukowiczach, a w ciasnym mieszkaniu Tukałlów, w jednym z bloków przy ul. Przybyszewskiego, ożywały dzieje kresowych przodków. Pierwsza podróż do Ościukowicz była jednak możliwa dopiero w roku 1989. I była to smutna podróż. Ślady przeszłości łatwiej było znaleźć na rodowym cmentarzu w Staczynkach, bo nic prawie nie zostało z pałacu. Zachował się grób Mieczysława Tukałły - marszałka szlachty powiatu wileńskiego, zmarłego w 1883 roku, udało się odnaleźć pomniki podkomorzyny Konstancji ze Swidów Tukałłowej, zmarłej w 1844 roku, i Alfonsa, pochowanego w 1909 roku. Doskonale zachowany okazał się również pomnik nagrobny ojca Konstantego - Janusza Tukałły. Jego matka - Zofia zamordowana przez hitlerowców, nigdy nie miała grobu. Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich wystąpiła z wnioskiem do Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie o przyznanie Zofii Tukałło Me Iwona Gajdzińska dalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata za ratowanie Żydów przed ludobójstwem hitlerowskim. W Ościukowieżach - atmosfera marazmu. Wynędzniali ludzie siedzący na przyzbach w poczuciu otępiającej bezczynności. Bieda i ponury brak perspektyw. Ziemia w kierunku Ościukowicz, Legowszczyzny, w kierunku miasteczka Ilia i w stronę dawnej gajówki - wszędzie dziko porośnięta, nie zasiewana latami. Zrujnowana gorzelnia, mała kapliczka w parku i cmentarna kaplica w Obodowcach. Po ościukowickim pałacu zostały obrośnięte zielonym buszem podstawy kolumn ganku, na którym witany był prezydent Mościcki i schody tarasu, z którego można było kiedyś przejść do parku. Wśród żyjących był jeszcze Wicia - syn ogrodnika, który służył w ościukowickim pałacu i Józio Iwaszkiewicz - syn stolarza oraz Stefcia -już staruszka, której pamięć mimo lat nie zawiodła. Potem było jeszcze kilka podróży na Litwę. Zawsze był to powrót na cmentarz, który pozostawiła po sobie historia. Prawdziwy dom był tutaj.