BRĘBOROWICZ ZNACZY LEKARZ DANUTA KSIĄŻKIEWICZ-BARTKOWIAK M edycyna w rodzinie Henryka Bręborowicza, profesora, lekarza ginekologa i położnika, splata się z życiem codziennym w niespotykanym stopniu. Lekarzami są wszyscy Bręborowicze, ich żony i dzieci. Dwa lub trzy wyjątki nazywają wypadkami przy pracy. Z Henia będzie profesor Jan i Stanisława Bręborowiczowie, rodzice Henryka, pochodzili z Wielkopolski. Stanisława, z domu Swięcioch, urodziła się w Lusowie, a Jan w Wielichowie. W pierwszych latach XX wieku wyjechali do Westfalii, gdzie Jan Bręborowicz znalazł pracę w kopalni. W Niemczech mieszkali kilkanaście lat. Tam przyszły na świat wszystkie dzieci Bręborowiczów. Co najmniej dwoje zmarło we wczesnym dzieciństwie, przeżyła trójka - Stefan, Wanda i najmłodszy Henryk, który urodził się 13 sierpnia 1909 r. w Recklinghausen. W 1918 roku Bręborowiczowie wrócili do Wielkopolski i zamieszkali w Poznaniu przy ul. Bukowskiej. W latach 30. zaczęli budować dom przy ul. Belwederskiej, niestety, nagła śmierć Jana w 1937 roku zahamowała dalszą budowę na poziomie parteru. W tym nieukończonym domu Stanisława, nazywana przez wnuki Siwą Babcią, mieszkała do śmierci w 1954 roku. Najstarszy z rodzeństwa Bręborowiczów Stefan zakończył edukację na szkole powszechnej. Jako kilkunastoletni chłopak brał udział w powstaniu wielkopolskim. Potem wstąpił do wojska, był podoficerem zawodowym. W 1939 roku uczestniczył w kampanii wrześniowej, walczył w Brygadzie Podhalańskiej i z tą brygadą przeszedł cały szlak bojowy. Do Polski powrócił jako oficer. Osiadł na ziemiach zachodnich w Międzyrzeczu, ożenił się, miał dwie córki bliźniaczki. Zmarł w 1965 roku. Wanda po powrocie z Niemiec zachorowała na "hiszpankę", wyjątkowo złośliwą odmianę grypy, która dawała w znacznej liczbie przypad Ryc. l. Henryk Bręborowicz (drugi od prawej) z rodzicami, bratem Stefanem i siostrą Wandą, fot. z lat 20. ków powikłania kończące się śmiercią. Wanda przeżyła, ale w następstwie przebytego zapalenia opon mózgowych nie wstała już z łóżka. Długie lata zajmowała się nią matka. Po wojnie oddała córkę do prowadzonego przez siostry Zakładu dla Przewlekle Chorych przy ul. Sielskiej. Wanda zmarła w 1962 roku. Henryk bardzo chciał się uczyć. - W domu dziadków żartowano, że z Henia chyba będzie profesor - Elżbieta i Jan, naj starsze dzieci Henryka Bręborowicza, wiedzą o tym z opowiadań babki - ale kiedy po latach przeglądaliśmy świadectwa szkolne ojca, byliśmy nieco zaskoczeni. Nie dość że oceny wcale nie były celujące, to jeszcze ojciec jedną klasę powtarzał! Podobno w terminowym ukończeniu szkoły przeszkodziła Henrykowi hodowla królików, przy której zapomniał o bożym świecie. Mimo to po kilkudziesięciu latach potrafił przepytywać swoje dzieci z łaciny i historii, a także pomagać im w rozwiązywaniu zadań z matematyki i fizyki. Młody Bręborowicz uzyskał świadectwo dojrzałości w Liceum im. Paderewskiego w Poznaniu, jednak naukę rozpoczął w Liceum im. Karola Marcinkowskiego. Nie wiadomo, dlaczego to ostatnie musiał opuścić, ale właśnie z "Marcinkiem" był do końca życia najbardziej emocjonalnie związany. Zapewne z tego powodu po latach wszyscy jego synowie ukończą tę szkołę. W liceum Henryk miał dwóch bliskich przyjaciół - Lenartowskiego, później prawnika i mecenasa, zwanego "Grubasem", i Gintera, w przyszłości lekarza internistę, z którym dość ściśle współpracował. Gintera nazywano w czasach licealnych "Bekasem". Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. 2. Matura w Liceum im. Paderewskiego w Poznaniu (pierwszy od lewej Henryk Bręborowicz), maj 1928 r. Po ukończeniu liceum Henryk wstąpił do wojska. Miał się zgłosić do Czempinia, ale ostatecznie wysłano go do Rawy Ruskiej. W październiku 1928 roku był już podchorążym. Wkrótce jednak doszedł do wniosku, że nie chce wiązać swej przyszłości z wojskiem i w 1930 roku rozpoczął studia na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego. Jednym z jego akademickich nauczycieli był prof. Roch Knapowski, ojciec Jana Knapowskiego, w przyszłości męża córki Henryka Elżbiety. - Z czasów studenckich datuje się również znajomość z Ludomirem i Wandą Szczepińskimi, przyszłymi prawnikami, z którymi do końca życia się przyjaźnił - dodaje Jan. - Po roku ojciec doszedł do wniosku, że prawo nie bardzo leży w kręgu jego zainteresowań. Zdał egzaminy i za zgodą dziekana przeniósł się na Wydział Lekarski Uniwersytetu Poznańskiego. O czasach studenckich Henryka niewiele dziś wiadomo. Studia skończył 15 maja 1936 r. i rozpoczął kilkumiesięczne staże w szpitalach Poznania, Wągrowca i Siemianowic Śląskich. - Ojciec wspominał, że w Siemianowicach, w szpitalu należącym do kopalni, bardzo dobrze zarabiał, chyba najlepiej w całej swej lekarskiej karierze - mówi Jan. Henryk wrócił do Poznania 1 sierpnia 1937 r. i podjął pracę w Klinice Położniczo-Ginekologicznej Uniwersytetu Poznańskiego przy ul. Polnej. W 1938 roku Henryk Bręborowicz opublikował w "N owinach Lekarskich" swoją pierwszą pracę naukową na temat zakażeń pałeczką tężca w przypadkach położniczych. W tych latach rozpoczął również pisanie rozprawy doktorskiej. Plany miał ambitne. Początkowo zgłosił się do prof. Zeylanda, jednego z najwybitniejszych naukowców w ówczesnym Poznaniu. Profesor Zeyland zapytał go krótko: "Panie kolego, czy zna pan języki obce?" "Oczywiście, panie profesorze, doskonale znam niemiecki". "Proszę zatem nauczyć się angielskiego i wtedy pan się do mnie zgłosi - odpowiedział Zeyland. - Język niemiecki się w nauce skończył". - Tę historię opowiadałem w łatach 70. prof. Wiktorowi Dedze, a on mi wtedy powiedział: "Widzi pan, panie kolego, jak systemy totalitarne źle wpływają na naukę" - wspomina Jan Bręborowicz. - Rozmowa z Zeylandem miała później znaczące konsekwencje w naszym życiu - opowiada Andrzej, najmłodszy syn Henryka. - Od wczesnego dzieciństwa ojciec gonił nas do nauki języków. W domu odbywały się lekcje dla całej rodziny, nawet podczas wakacji, ponieważ ojciec uważał, że to najlepszy czas, "bo co my będziemy przez te długie miesiące robili!" Nawet wtedy, gdy w 1964 roku ojciec leżał w szpitalu po przebytym zawale serca, każde odwiedziny łączyły się z odpytywaniem nas z zadanej uprzednio porcji materiału z angielskiego. Zeyland, czego zapewne się nigdy nie spodziewał, miał również znaczący wpływ na językowe obycie uczniów ojca. Jak wspomina prof. Eugeniusz Grys, obecnie kierownik Kliniki Ginekologii, ojciec miał zwyczaj przepytywać osobiście młodszych kolegów ze znajomości języków obcych, Ryc. 3. Henryk Bręborowicz (drugi od prawej) z kolegami ze studiów, Poznań, 8 maja 1930 r. Danuta Książkiewicz- Bartkowiak 192? NOS RECTOR ET DECANUS FACULTAT1S Y'wSt-c-* - **-a«-i"'*v"'i<"'«/ IN UNIVERSITATE POSNANIENSI LECTURIS SALUTEM IN ĘOMINO! N otum ac manifestWN & 8ÓWrWiis'> H &t iHgilli ; Dominum tsM ilfi* yriundum £SHJ)'anno, I \v in Album Universitatis Posnaniensis PacuHatis _AvAiAtjW "**AeAwA_t_tAAAtAAite relatum (mul'. esse. Id, quod manu propria et siguio U niversitatis praesentibus adpresso lestamur. Posnaniae die * j , meiisis * * * ł A t * * ł ( A Anno 192 7 Podpis wła&narccstty student* 'i t. 4.1n. t. DECANUS FACULTATIS 0*# Ryc. 4. Indeks Henryka Bręborowicza, studenta Wydziału Prawno-Ekonomicznego, a później Lekarskiego UP, wydany w 1929 rktóre ci wymienili w kwestionariuszach przedkładanych przed przystąpieniem do specjalizacji z ginekologii i położnictwa. Na przełomie lat 60. i 70. organizował nawet prywatne lekcje języka angielskiego dla swoich asystentów. Ostatecznie Henryk Bręborowicz otworzył przewód doktorski u prof. Bolesława Kowalskiego, ówczesnego kierownika Kliniki Ginekologiczno- Położniczej Uniwersytetu Poznańskiego. Tematem rozprawy doktorskiej była ocena 376 przypadków przerywania ciąży dokonanych w Uniwersyteckiej Klinice Położniczo-Ginekologicznej w latach 1919-38. Intencją tej pracy była krytyczna ocena wskazań do przerywania ciąży. - Ojciec przez całe życie był przeciwnikiem przerywania ciąży - mówi Andrzej. - O jego postawie moralnej może świadczyć fakt, że był biegłym lekarzem Kurii Biskupiej w Gorzowie Wielkopolskim. Prezent ślubny od saperów W klinice przy ul. Polnej Henryk Bręborowicz i jego starszy o cztery lata kolega Stefan Hałaziński poznali dwie piękne brunetki, absolwentki Liceum im. Dąbrówki w Poznaniu, a wówczas studentki Wydziału Lekarskiego Uniwersyte tu Poznańskiego, siostry Micukówny: Alfredę i Łucję. Ich rodzice, Leontyna i Antoni Micuk, poznańscy kupcy, w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego w latach 30. przenieśli się do Równego na Wołyniu. Panny Micukówny pozostały w Poznaniu, aby kontynuować studia i w połowie 1939 roku uzyskały dyplomy lekarza medycyny. - Oczywiście obaj panowie pojęlije za żony, ojciec Alę, a Stefan Łucję - opowiada Jan Bręborowicz - ale zrobili to dość niefrasobliwie , bo Stefan ożenił się w czerwcu, a Henryk w sierpniu 1939 roku! Drugie wesele w rodzinie Micuków odbyło się w Równem. Jeszcze tego samego dnia, w którym państwo młodzi powiedzieli sobie sakramentalne" tak", Henryk Bręborowicz dostał powołanie do wojska, do pułku saperów w Puławach. Znajdowało się wśród wielu telegramów z życzeniami dla małżonków. Wieczorem Alfreda wraz ze swym ojcem odprowadzili Henryka na dworzec kolejowy. - Małżeństwo nie zostało skonsumowane - śmieją się dziś synowie. I 4Q8/36 DYPLOM LEKARZA Rektor u {Po&Ttari&MięgO i Dziekan Wydziału Lekarskiego te"'oż Uniwersytet» oświadczamy, co następuje:rodem i &ecjUingńausen Sad. obviKA '& 'Xzecxp. QbJsJiiej po odbycia ustawą przepisanych studjów lekarskich w Uniwersytecie {Poznańskim wlotachodr.4930 io*.-j935 i pomyślnem złożeniu przepisanych egzaminów otrzymał w myśl art 41 ustawy z dnia 15 marca 1933 r o szkołach akademickich (Dz. U. R. P. Nr 29, poz. 247), oraz zarządzenia Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z dnia 16 marca 1928 r. (Dz. Urz. Min. W. R. i O f Nt 8. poz. 132), utrzymanego w mocy rozporządzeniem Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Z dnia 2 stycznia 1934 r. (Dz. Urz. Min. W- R. i O. P. Nr l, poz. 9) stopień LEKARZA,stanowiący dowód ukończenia uniwersyteckich studjów lekarskich i uprawniający do ubiegania się o stopień doktorski, a nadto dający prawo do wykonywania praktyki lekarskiej w granicach ustaw, obowiązujących w Rzeczypospolitej Poiskiejłśbzriań . im, 45 maja \<>36 Ryc. 5. Dyplom ukończenia studiów lekarskich przez Henryka Bręborowicza Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. 6. Alfreda Micuk (trzecia od lewej) w okresie studiów, Poznań 1938 r. Ryc. 7. Alfreda i Henryk w dniu ślubu, Równe na Wołyniu, 27 sierpnia 1939 r. Henryk do Puław nie dotarł, byli tam już Niemcy. W pierwszych dniach wojny dostał się do niewoli, ale uciekł z transportu polskich oficerów do oflagu. Przez krótki czas ukrywał się, a następnie przedostał się do Generalnej Guberni, gdzie zaczął pracowaćjako lekarz. Pod koniec 1939 roku dzięki jego staraniom Alfreda przeszła "zieloną granicę" w okolicach Dorohuska i dołączyła do męża. Wojnę Bręborowiczowie spędzili we wsi Waśniów, powiat Opatów w Górach Świętokrzyskich. Niedaleko, w Starachowicach mieszkali Łucja i Stefan Hałazińscy. Stefan, zaangażowany w działalność konspiracyjną, pełnił wówczas funkcję szefa Służby Zdrowia AK w Okręgu Świętokrzyskim. W Waśniowie Alfreda i Henryk leczyli miejscową ludność i przesiedleńców z okolic Wielkopolski; jednym z małych pacjentów obojga był wówczas Jan Knapowski, ich przyszły zięć. Ale udzielali także lekarskiej pomocy polskim partyzantom i Niemcom. - Zdarzało się, że w jednym pokoju leczyliśmy Niemca, a w drugim Polaka z tej samej potyczki - opowiada Alfreda Bręborowicz. W latach 1944-45 Henryk pracował także w szpitalu w Ostrowcu Świętokrzyskim. N a Kielecczyźnie przyszła na świat dwójka dzieci Bręborowiczów - w czerwcu 1941 roku urodziła się Elżbieta, a w listopadzie 1942 roku Jan. W lutym 1945 roku Henryk przyjechał za przesuwającym się na zachód frontem do Poznania. W dniu 22 lutego, jako jeden z pierwszych, zarejestrował się w Poznaniu na liście lekarzy, na zgłoszeniu jest nr 14, i rozpoczął pracę w klinice przy ul. Polnej. Klinika szczęśliwie, . .. poza nieznacznym znIszczenIem skrzydła od strony ul. Patrona Jackowskiego, ocalała z pożogi wojennej. - Ojciec wpadł na pomysł, żeby lekarze pracujący w klinice pomogli w odgruzowaniu uszkodzonych pomieszczeń, aby można było ustawić w nich łóżka i przyjąć pacjentki. Propozycja ta nie spotkała się jednak z aprobatą części kolegów - wspomina Jan Bręborowicz. W tym czasie Henryk pilnie poszukiwał mieszkania. Udało mu się wynająć lokal w pięknej, secesyjnej kamienicy państwa Kuszów przy ul. Patrona Jackowskiego 41, w znakomitym miejscu, bo dokładnie naprzeciwko kliniki. Piętro niżej mieszkał ówczesny kierownik kliniki prof. Bolesław Kowalski. Już 13 marca 1945 r. Henryk sprowadził do Poznania żonę z dwójką małych dzieci. Na podstawie ukończonej przed wojną pracy doktorskiej Henryk Bręborowicz uzyskał w 1945 roku stopień doktora nauk medycznych, a 5 grudnia tego roku Zarząd Izby Lekarskiej Poznańskiej uznał, że dr Henryk Bręborowicz odbył wyszkolenie specjalistyczne z zakresu chorób kobiecych i położnictwa i upoważnił go do prowadzenia praktyki lekarskiej w tej dziedzinie. Wtedy uznano również specjalistyczne przygotowanie Alfredy Bręborowicz w dziedzinie pe Ryc. 8. Państwo Bręborowiczowie z córeczką Elżbietką, Waśniów, 3 listopada 1942 r. Danuta Książkiewicz- Bartkowiak PROF. DR. FRANCISZEK ŁABENDZfNSK! LEKABZ SPECiAUSTA CHORÓ3 WEWNĘTRZNYCH «J". ...3.0. JJLBBa. . . . . . . .m$. * )20i Dziekanat V¥yazis.ln Lekarskiego TJ.t. Praca lek. Breborowicza traktuje obrany temat obszernie, omawiając go z kilku oaretmyen punktów widzenia, (wskazań., metofly operacyjnej, przebiegu, wyników ostatecznych itd)iUtor rozporząflz&Ł bardzo wielki« ntaterjalem, który pilnie o racov.-aX i rozklasyfikowłi umiejętni«, stwarzając plastyczny obraz tak ważnego zagi ni la. Praca lek. B. ,jest nowym poważny?" , rsrzfczyrakiem al" 'Af-vfr. ieni' 'a-estj i foruszanyfch, mi - aowleie wskazań, i nie jeft win$ autora, że nie daje zadewałniajacej odpowiedzi na wiele dręczących pytań. Uważam że praca zss3Ttu*uje na ocenę "dobra" i źe może być nrzyjeta jako praca doktorsko. II I j/% 8 /. lA., m-s* Ryc. 9. ReceIĘja pracy doktorskiej Hemyka Bręborowicza z 30 lipca 1945 r. diatrii. - Matka rozpoczęła pracę w Klinice Dziecięcej przy ul. św. Marii Magdaleny pod kierunkiem prof. Karola Jonschera - dodaje Andrzej. W mieszkaniu przy ul. Patrona Jackowskiego w październiku 1948 roku przyszedł na świat drugi syn Alfredy i Henryka Grzegorz. - Gdy urodził się Grzegorz, byłem z siostrą we Wrocławiu - opowiada Jan. - Ona miała siedem lat, ja sześć. Wsiedliśmy do tramwaju i wtedy obwieściłem: Dziecko nam się urodziło. Wszystkim się to bardzo podobało. - Nieprawda - ripostuje Grzegorz - Ciotka Lila, siostra matki, wspominała, że w tym tramwaju opowiadaliście, że dziecko jest brzydkie, pomarszczone i krzywe. Wyjęty spod prawa W początkach lat 50. Henryk Bręborowicz, wówczas już adiunkt, został decyzją ówczesnych władz politycznych usunięty z kliniki. Kończył wtedy pracę habilitacyjną. - Na dyżurze, w czasie którego ojciec był lekarzem nadzorującym, zmarła żona drugiego sekretarza partii - opowiada Grzegorz. - O tę śmierć obwiniono ojca. Bezpartyjny fachowiec, a przy tym praktykujący katolik, był łatwym łupem dla robiących kariery zawodowe partyjnych kolegów. W lutym 1951 roku Henryk dostał nakaz pracy w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie został ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Miejskiego. - Dla ojca cała ta sprawa i konieczność opuszczenia Poznania była naprawdę wielkim ciosem - opowiada Jan Bręborowicz. W Gorzowie Henryk szybko zyskał opinię bardzo dobrego lekarza. Wielu starszych gorzowian do dziś go pamięta i wspomina z dużą sympatią. Ale gorzowski epizod pozostawił też w życiu Bręborowiczów trwały ślad - w tym okresie, w marcu 1954 roku urodził się ich najmłodszy syn Andrzej. - Ciąża była przenoszona, Andrzej urodził się długi i chudy, był dystrofikiem - wspomina pani Alfreda Bręborowicz, jedyny świadek tego ważnego wydarzenia. - Kiedy urodziłam czwarte dziecko - opowiada - mój mąż stwierdził: Ciebie to można opisać jako przykład patologii ciąży, nie miałaś tylko porodu poprzecznego i pośladkowego. Powiedziałam mężowi, że mogę zgodzić się na piąte dziecko, ale pod warunkiem, że tym razem poród odbędzie się w Paryżu, ponieważ dotychczas każde kolejne dziecko przychodziło na świat w miejscu coraz bardziej wysuniętym na zachód Europy - Elżbieta i Jan w Górach Świętokrzyskich, Grzegorz w Poznaniu, Andrzej we Wrocławiu. Ryc. 10 Alfreda i Henryk Bręborowiczowie z córką Elżbietą i synem Janem w Międzyzdrojach, fot. z lat 50. Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Moralność outsidera W 1956 roku Sąd Najwyższy ostatecznie oczyścił Henryka ze wszystkich ciążących na nim zarzutów. Otrzymał wówczas propozycję przejścia do Warszawy, ale z niej nie skorzystał. Pojechał do Gdańska, gdzie 1 stycznia 1957 r. podjął pracę jako adiunkt w Klinice Położnictwa i Chorób Kobiecych tamtejszej Akademii Medycznej. Jeszcze tego samego roku doc. Michałkiewicz, ówczesny szef Kliniki Ginekologiczno- Położniczej przy ul. Polnej, zgodził się na powrót Henryka Bręborowicza do poznańskiej kliniki. Michałkiewicz był znakomitym ginekologiem i potrzebował równie znakomitego położnika. Wiedział, że lepszego nie znajdzie. Bręborowiczów znał od dawna - studiował z Alfredą i był kolegą Henryka z Polnej przed ich wyjazdem do Gorzowa. Dawni współpracownicy obu wspominają, że Bręborowicz mógł wrócić, bo przestał być dla Michałkiewicza groźny - podczas przymusowej zsyłki Henryka do Gorzowa Michałkiewicz objął schedę po prof. Roszkowskim, kolejnym następcy prof. Bolesława Kowalskiego. Niektórzy oceniają dziś, że gdyby Bręborowicz został wtedy w Poznaniu, to sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. Henryk chętnie wrócił do Poznania, bo lubił to miasto. Od początku był prawą ręką Michałkiewicza, choć dla nikogo nie było tajemnicą, że współpraca między nimi nie zawsze układała się dobrze. - Przy bardzo impulsywnym Michałkiewiczu Bręborowicz był uosobieniem spokoju - tak zapamiętali tę parę ich dawni koledzy z kliniki. Henryk był człowiekiem olbrzymiej wiedzy i wśród współpracowników uchodził za niekwestionowany autorytet moralny. Profesor Grys wspomina, że mimo pozornego dystansu i niedostępności Henryk Bręborowicz był traktowany przez młodszych kolegów jak nauczyciel-ojciec. Pomagał nie tylko w rozwiązywaniu problemów zawodowych, ale także w zwykłych sprawach życiowych. - Gdy mieliśmy jakiś problem - wspomina prof. Grys - mówiliśmy: Idziemy do "Wuja", on nam pomoże! Niejednokrotnie bronił swych asystentów, gdy uznał, że mają rację. W ten sposób świadomie narażał się na ataki pod swoim adresem. Profesor Grys pamięta odprawę lekarzy w bibliotece kliniki przy ul. Polnej, gdy po kolejnym, frontalnym ataku Bręborowicz wstał i oświadczył, że nie widzi innego wyjścia i rezygnuje z pracy w klinice. Nikt się wówczas takiej reakcji nie spodziewał. Powiało skandalem, sytuację szybko próbowano załagodzić. - Mam satysfakcję - mówi Grzegorz Bręborowicz - że kilkanaście lat po śmierci ojca prof. Michałkiewicz na zebraniu Poznańskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego publicznie przyznał, że zbyt późno sobie uświadomił, że prof. Bręborowicz nie był jego wrogiem i jak wiele jemu zawdzięcza. - Mój teść był człowiekiem pod względem moralnym nie pasującym do ówczesnej rzeczywistości - dodaje Jan Knapowski, mąż Elżbiety - a niekiedy przychodziło mu współpracować z ludźmi, z którymi było dokładnie odwrotnie. - Niestety, ciągły stres wynikający z charakteru pracy położnika, jak i z warunków, w jakich przyszło pracować mojemu ojcu, doprowadził go w 1964 roku do pierwszego zawału serca - mówi Andrzej. - Miałem wtedy zaledwie dziesięć lat. Po powrocie do Poznania Bręborowiczowie kupili dom na poznańskich Ogrodach. W przeprowadzce pomagał kierowca ze szpitala przy Polnej, niejaki Łęcki, zwany hrabią Łęckim. - Bo mimo kilku lat nieobecności ojciec miał wciążw tym szpitalu przyjaciół, nie tylko wśród lekarzy. Mnóstwo ludzi go pamiętało i szanowało, jako lekarza i jako człowieka - mówi Grzegorz. Żona Henryka Alfreda rozpoczęła pracę w szpitalu przy ul. Polnej na oddziale noworodków z docent Kazimierą Jerzykowską. W 1968 roku przeniosła się do Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa. - To była właściwie decyzja ojca - mówi Grzegorz Bręborowicz. - Twierdził, że praca w szpitalu nie pozwala im na normalne życie. Oboje mieli ciągle jakieś dyżury i w zasadzie się mijali. Pasja życia W1961 roku Henryk Bręborowicz uzyskał stopień doktora habilitowanego na podstawie pracy Badania histometryczne łożyska. Przez dziesięć kolejnych lat pracował w klinice przy ul. Polnej na stanowisku docenta. W tym czasie zajął się szczegółowo problemem patologii ciąży. Powstałe wówczas prace dotyczą zagadnień, które nigdy wcześniej nie były opracowane w polskich klinikach. Obok tematyki łożyskowej, której poświęcił pracę habilitacyjną, interesowała go również diagnostyka zagrożeń płodu. Walczył z pewnymi stereotypami, które zbyt wiele chorób u noworodków tłumaczyły urazami poporodowymi. Uważał, że zdrowe dziecko rodzi się z prawidłowo przebiegającej ciąży i nawet najłatwiejszy poród nie naprawi wcześniej powstałych szkód, dlatego tak ważna była dla niego opieka nad matką i dzieckiem jeszcze przed porodem. Według opinii prof. Grysa wiele jego koncepcji naukowych wyprzedzało tamte czasy. Ze względu na niedostępność metod badawczych ich realizacja stała się możliwa dopiero po wielu latach. Henryka interesowała nie tylko działalność naukowa. Dążył też do tego, aby zintegrować specjalistyczne środowiska naukowe, głównie ginekologiczne i pediatryczne, wokół problemów, którymi się zajmował. W 1967 roku próbował powołać do życia Towarzystwo Medycyny Perinatalnej. Nie udało się. W zamian zaproponowano mu utworzenie Sekcji Medycyny Perinatalnej w ramach Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Nie przejął się zbytnio tym faktem - obojętnie pod jaką nazwą, mógł w końcu działać. Został pierwszym prezesem sekcji. W 1969 roku zorganizował wraz ze współpracownikami I Konferencję Naukową Sekcji Medycyny Perinatalnej na temat zakażenia płodu i noworodka, która wzbudziła ogromne zainteresowanie środowiska lekarskiego w Polsce. Wydane drukiem materiały naukowe z konferencji miały prawie 500 stron i zawierały ponad 80 prac i streszczeń prac naukowych. W 1970 roku doc. Henryk Bręborowicz został kierownikiem Kliniki Patologii Ciąży i zastępcą dyrektora ds. lecznictwa Instytutu Ginekologii i Położnictwa AM. - Jeszcze w 1968 roku prof. Stefan Soszka z Białegostoku, wówczas krajowy konsultant ds. położnictwa i ginekologii, na zorganizowanej przez ojca konferencji naukowej w Poznaniu poświęconej medycynie perinatalnej zapytał Michałkiewicza: Słuchaj Witold, dlaczego nie puszczasz Bręborowicza na profesora? - wspomina Grzegorz. - Ojciec był już wtedy mocno schorowany. Henryk Bręborowicz otrzymał tytuł profesora we wrześniu 1971 roku. Ogłosił drukiem 109 prac naukowych na temat różnych zagadnień położnictwa i ginekologii, był współautorem, wraz z Witoldem Michałkiewiczem, Tade D an u ta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. II. Henryk Bręborowicz z asystentami na Zjeździe Perinatologii, Poznań 1968 r. uszem Pisarskim i Zbigniewem Słomko, dwóch ważnych podręczników. Profesor Słomko pisał później, że inicjatywa i realizacja jednego z nich, Diagnostyki i terapii zagrożeń płodu - książki, która uzyskała znakomite oceny, szybko stała się bestsellerem i której drugie wydanie ukazało się niespełna rok po pierwszym - należała do Henryka Bręborowicza 1 . Profesor Bręborowicz był członkiem PTPN, Polskiego Towarzystwa Endokrynologicznego, Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego i przewodniczącym jego poznańskiego oddziału. Ale przede wszystkim był lekarzem, klinicystą. W badaniach naukowych szukał rozwiązań dla problemów klinicznych. Nie grał w szachy, nie łowił ryb i nie chodził po górach, pasją jego życia była medycyna. N awet w ostatnich tygodniach życia, gdy leżał w szpitalu przy ul. Długiej, nie przestawał pracować. Jak wspomina prof. Stefan Grajek, wtedy młody asystent w Klinice Kardiologii, pokój, w którym leżał Henryk Bręborowicz, był zarzucony książkami medycznymi, a on sam niechętnie patrzył na odwiedzające go osoby, ponieważ przeszkadzały mu w pracy. Był trudnym pacjentem, każde zalecenie długo dyskutował z lekarzami opiekującymi się nim. Zmarł 1 sierpnia 1973 r. w Poznaniu. * * * Profesor Henryk Bręborowicz był humanistą, interesował się historią, mnóstwo czytał. Krótko po wojnie, kiedy nie było żadnego piśmiennictwa medycz nego, nauczył się rosyjskiego, ponieważ jedynymi dostępnymi w Polsce czasopismami, w których można było przeczytać streszczenia naj nowszych publikacji medycznych, były periodyki rosyjskie. Przez całe lata rytuałem stały się jego popołudniowe wizyty w bibliotece akademickiej. Tam poznał go dr Jan Jaroszewski z Zakładu Histologii. - Nie miałem z nim zajęć, będąc studentem, nie wiedziałem, jak wygląda, chociaż oczywiście o nim słyszałem, szczególnie o jego przejściach w czasach stalinowskich - wspomina dzisiaj. - Zagadnął mnie o budowę IgA i różnice w budowie tej cząsteczki immunoglobuliny wydzielin w porównaniu z IgA surowiczą, mechanizmy wydzielania, transportu, bo - jak powiedział - "pan się tym zajmuje". Zawstydził mnie, wiedział znacznie więcej ode mnie. Szok był tym większy, że moja opinia o wiedzy klinicystów, i to wiedzy o sprawach nauk podstawowych, była niska. Po latach poprosiłem go o pomoc, gdy moja żony miała problemy z donoszeniem ciąży. Pomógł. "Ile płacę", spytała żona. "Nie płaci pani", odpowiedział. Poszedłem z kwiatami podziękować, pytając czy mogę się jakoś zrewanżować. "W razie potrzeby zwrócę się o pomoc", zakończył. Pracując w Akademii Medycznej, a potem w PAN słyszałem wiele opinii, często złośliwych, o pracownikach służby zdrowia. Natomiast o prof. Bręborowiczu mówiono nieodmiennie z wielkim szacunkiem. Sądzę, że był przykładem tego, jak pięknych i zdolnych ludzi potrafią tępić partyjni karierowicze. - Ojciec stronił od polityki - wspomina Elżbieta - ale równocześnie był wyczulony na dobro drugiego człowieka. Uczył nas szacunku dla ludzi, niezależnie od ich pochodzenia i statusu materialnego. Był bardzo rodzinny, ale nie lubił "wielkich" zjazdów, które wyraźnie go męczyły. Miał silną i bogatą osobowość. Potrafił być bardzo surowy i bardzo ciepły, ale nigdy wylewny. Wymagający i jednocześnie sprawiedliwy. Spojrzeniem potrafił karać i uczyć. - Takie spojrzenie - mówi Elżbieta - noszę do dziś w sobie i bywa, że jeszcze teraz powstrzymuje mnie ono w pół kroku przed niewłaściwą decyzją. Budził nasze zaufanie i gwarantował wsparcie w każdej sytuacji, ale nie znosił marnotrawienia czasu i pustej gadaniny. - Telewizor w naszym domu pojawił się dopiero na początku lat 70. - dodaje Andrzej. - Jednak nawet wtedy należało uważać, aby podczas oglądania programu telewizyjnego nie usłyszeć krótkiego pytania Ojca: "Czy nie masz nic lepszego do roboty?" Nie był to jednak dom zimny, którego się baliśmy. Ojciec miał olbrzymie, choć wyrafinowane poczucie humoru. Dzieci wychowywał własnym przykładem, jak wtedy, gdy w czasie srogiej zimy w latach 60. odwozi taksówką do domu leżącego w śniegu pijaka. - Patriotyzmu uczył nas in situ - mówią Elżbieta i Jan. - Chodził z nami na spacery na Stare Miasto, sekundowaliśmy odbudowującej się po wojnie Katedrze, śledziliśmy prowadzone przy tej okazji badania archeologiczne. Pokazywał nam Gniezno, Kraków i Warszawę. - Szczególnie dbał o naszą edukację - opowiada Elżbieta. - Organizował nam letnie praktyki wakacyjne (nie było jeszcze wtedy praktyk studenckich). Posyłał nas do swoich kolegów na internę, chirurgię czy do laboratorium. Wtedy protestowaliśmy, ale później wszyscy skończyliśmy studia z wyróżnieniem i szybko robiliśmy doktoraty. To nie znaczy, że nie mieliśmy wakacji! Danuta Książkiewicz-Bartkowiak Ryc. 12. Alfreda i Henryk z synem Andrzejem, Jugosławia 1968 r. Bręborowiczowie najczęściej jeździli nad polskie morze, które Henryk bardzo lubił. Przez wiele lat pociągiem, później samochodem. Pierwszym samochodem w rodzinie była stara "dekawka" , którą Henryk w latach 50. kupił od znajomego lekarza. - W utrzymaniu w dobrym stanie technicznym samochodu dzielnie pomagał Jasiu, który lubił majsterkować - wspomina Elżbieta. - Któregoś dnia ojciec nie mógł znaleźć kluczyków od samochodu. Jasiu wyciągnął z kieszeni drut, a w kieszeniach nosił wszystko, przygiął go, poklepał młotkiem i... samochód zapalił. Samochód dał nam szansę zwiedzenia przepięknych okolic Gorzowa, bo tam wtedy mieszkaliśmy. Bywało, że ojciec na takie eskapady zabierał nie tylko swoje dzieci, ale również dzieci przyjaciół. Do dziś pamiętam zdumienie w oczach mijanego milicjanta, który próbował nas policzyć. Później jeździliśmy do ulubionej przez ojca Jugosławii, a także do innych krajów europejskich, zawsze z gotowym programem zwiedzania. - Pamiętam - dodaje Andrzej - że przed wyjazdem do Hiszpanii w 1970 roku ojciec kupił płyty gramofonowe do nauki języka hiszpańskiego i zarządził w domu studiowanie podstaw tego języka. Henryk Bręborowicz był mistrzem ceremonii i to on budował klimat domu. Przy stole znaczył nożem znak krzyża na każdym bochenku chleba i wszystkim podawał krojone przez siebie kromki. Bywało, że z dziećmi wędził szynkę wielkanocną w kaflowym piecu. - Wszyscy leżeliśmy na podłodze, przed otwartym popielnikiem - wspomina Elżbieta - ktoś dmuchał, ktoś obracał, ktoś spryskiwał wodą tlące się drewienka. Jak matka to znosiła, do dzisiaj nie mogą zrozumieć. Cieszył się przychodzącymi na świat wnukami. W stosunku do nich tracił zupełnie swoją surowość. Do swojej wnuczki Magdy, córki Elżbiety, pisał z wakacji: "Martwię się o ciebie, ilekroć w nocy się obudzę, bo boję się, że jeśli jesteś odkryta to Twoja mamusia na to nie zwraca uwagi tylko śpi i może jeszcze chrapie. Pozdrów swojego przemądrzałego braciszka". - Ojciec bardzo kochał naszą matkę - mówi Elżbieta. - Nie było w tym żadnej taniej czułostkowości, pustych gestów ani słów. Rozumieli się doskonale i doskonale się uzupełniali. Ojciec niewątpliwie dominował, ale matka w sposób niezwykle mądry na tę dominację się zgadzała. Ojciec potrzebował towarzystwa matki, nie lubił sam wychodzić z domu, podejmować decyzji - chociaż obserwatorowi z zewnątrz mogło się wydawać, że to on o wszystkim decyduje. Nie waham się powiedzieć, że matka jest nie cytowanym współautorem życiowego sukcesu ojca. - Matka powinna dostać Oscara za rolę drugoplanową - podsumowuje Andrzej Bręborowicz. Wspominając dom rodzinny Bręborowiczów, nie sposób zapomnieć o dobrym duchu tego domu. Leokadia Ratajczak z Dłużyny pod Włoszakowicami przez kilkadziesiąt lat, od 1947 roku, prowadziła gospodarstwo lekarskiej pary i hołubiła kolejne przychodzące na świat dzieci. To dzięki niej rodzina spotykała się trzy razy dziennie przy nakrytym stole, niedziele pachniały drożdżowym plackiem (- W domowych wypiekach miałem swój znaczący udział - chwali się Andrzej), a w spiżarni stały rzędy kompotów. - Wszyscy ją kochaliśmy - mówi Elżbieta. - Pozostała w naszej pamięci niewysoka, drobna, z nieodłączną ścierką w ręku, którą dodawała siły swoim wypowiedziom i wymierzała sprawiedliwość zanadto rozbrykanym "małym Bręborom". Zmarła w 1983 roku. Wszystkie dzieci profesora Najstarsza córka Bręborowiczów Elżbieta, szczególnie przez ojca ukochana, ukończyła Liceum im. Dąbrówki, podobnie jak przed laty jej matka i siostra matki ciotka Lila. Jest jednym z nielicznych lekarzy będących Ryc. 13. Leokadia Ratajczak z wnukiem Bręborowiczów Michałem Knapowskim Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. 14. Elżbieta Bręborowicz i Jan Knapowski z rodzicami w dniu ślubu, 27 sierpnia 1962 r. specjalistami w zakresie mikrobiologii klinicznej. Specjalizację w tym zakresie, a także stopień naukowy doktora nauk medycznych uzyskała w 1971 roku. Po powrocie z kilkumiesięcznego stażu w Hospital Medical School na Uniwersytecie Londyńskim zorganizowała dwie pracownie bakteriologiczne, najpierw w szpitalu przy ul. Przybyszewskiego, a potem w Wielkopolskim Centrum Onkologii przy ul. Garbary. Jest członkiem Wojewódzkiego Zespołu ds. Uznawania Kompetencji Laboratoriów Diagnostycznych. W 1962 roku, 27 sierpnia, wyszła za mąż za Jana Knapowskiego, syna przyjaciół rodziców. Matka Jana pochodziła ze znanej poznańskiej rodziny lekarskiej Krysiewiczów. - Gdy Elżbieta była na III roku medycyny, mój przyszły teść poprosił, żebym przepytał ją przed egzaminem z patologii. Przygotowywanie do egzaminu było bardzo miłe - wspomina Jan Knapowski. - Pracowałem wówczas w Katedrze Patologii, której szefem był prof. Antoni Horst. Na początku lat 70., po konflikcie z ówczesnym rektorem Akademii Medycznej prof. Michałkiewiczem, prof. Horst przeszedł do Polskiej Akademii Nauk, a ja, jako naj starszy, przejąłem po nim Katedrę Patologii, potem przemianowaną na Katedrę Patofizjologii. Przez długi okres oba zakłady, Patofizjologii i Genetyki Człowieka (należący do PAN), zgodnie funkcjonowały w sąsiednich pomieszczeniach Collegium Anatomicum. W 1967 roku Jan Knapowski uzyskał tytuł doktora habilitowanego, a w 1979 roku został mianowany profesorem. Elżbieta i Jan Knapowscy mieszkają na poznańskim Sołaczu i mają dwoje dzieci - w 1966 roku urodził się Michał, a w 1971 roku przyszła na świat Magdalena. Michał skończył archeologię, ożenił się z Marią Kostecką i jest ojcem bliźniąt: Stasia i Tosi. Magdalena, filolog klasyczny, 27 sierpnia 1999 r. wyszła za mąż za Andrzeja Niziołka i ma synka Tadzia. Ślub odbył się tego samego dnia, w którym przysięgę małżeńską składały babcia Ala i matka Magdy. Jan, o rok młodszy brat Elżbiety, podobnie jak później pozostali bracia zdał maturę w Liceum im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. - Długo chciałem być przyrodnikiem, biologiem teoretykiem - wspomina. - Pamiętam, że ojciec zapytał mnie kiedyś, dlaczego nie chcę zająć się biologią stosowaną, np. ogrodnictwem. Dopiero na kilka miesięcy przed maturą zdecydowałem się zdawać na medycynę, ale od początku zakładałem, że nie będę lekarzem leczącym przy łóżku chorego. Interesował się początkowo fIZjologią, ale ostatecznie wybrał patologię. Podczas pracy w ówczesnym Zakładzie Anatomii Patologicznej zajął się endokrynologią. Na wybór tego kierunku miały zapewne wpływ dyskusje z ojcem, który był świetnie zorientowany w zagadnieniach endokrynologicznych związanych z ginekologią. - Pracę doktorską poświęciłem patologii kory nadnerczy, a ojciec był pierwszym czytelnikiem maszynopisu - dodaje Jan Bręborowicza. Później Jan zajął się diagnostyką nowotworów przy wykorzystaniu metod immunologicznych. Zadecydowały o tym w dużym stopniu stypendia naukowe w Wielkiej Brytanii, Japonii i Kanadzie. Był pionierem stosowania metod immunohistochemicznych i hybrydyzacji in situ nie tylko w skali kraju. Ryc. 15. Alfreda, Jan, Danuta, Henryk, Elżbieta Bręborowiczowie i Łucja Hałazińska oraz Michał Knapowski i Anna Bręborowicz, fot. z 1970 r. Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Jan Bręborowicz dwadzieścia lat pracował w Zakładzie Patomorfologu Akademii Medycznej przy ul. Przybyszewskiego pod kierunkiem prof. Przemysława Gabryela. Stosunkowo szybko zrobił habilitację. Od kilkunastu lat kieruje Katedrą Onkologii AM przy ul. Łąkowej. W 1990 roku został mianowany profesorem. - Jednocześnie wprowadziłem do rodziny kolejnych lekarzy, ponieważ ożeniłem się w 1966 roku z koleżanką z roku Danutą Ruszkiewicz, obecnie doktorem medycyny, specjalistką w tej samej dziedzinie, co ja - opowiada Jan. - Inspiratorem jej pracy doktorskiej, poświęconej komórkom i immunoglobulinom siary, był mój ojciec. Obecnie Danuta Bręborowicz kieruje pracownią histopatologii w Wielkopolskim Centrum Onkologii. - Brat żony Zbyszek Ruszkiewicz jest ginekologiem i położnikiem, dwa lata był asystentem mojego ojca, a obecnie pracuje z moim bratem Grzegorzem w klinice przy ul. Polnej - mówi Jan. W1967 roku urodziła się córka Jana i Danuty - Anna. Jest lekarzem, zajmuje się histopatologią i terminuje u swej matki. Cztery lata młodszy syn Piotr chciał być informatykiem, ale oczywiście poszedł na medycynę i kończy obecnie doktorat z kardiologii. Ożenił się z lekarką Elżbietą Nowicką, która specjalizuje się w chorobach wewnętrznych, ale zajmuje się także diagnostyką nowotworów piersi. Kolejny syn Bręborowiczów Grzegorz po maturze w "Marcinku" postanowił studiować matematykę. - Ojciec może się i dziwił - wspomina - ale nie protestował, mimo że odbiegało to od medycznej tradycji rodzinnej. Gdy zorientował się, że wykazuję inne zainteresowania, organizował mi spotkania ze znanymi poznańskimi matematykami. Po dwóch latach studiów w Poznaniu przeniosłem Ryc. 16. Anna i Grzegorz z synami Maciejem i Andrzejem, fot. z 1995 r. się do Wrocławia, bo tam była sekcja zastosowań matematyki w naukach biologicznych. Może już wtedy odezwały się w nim dominujące w rodzinie Bręborowiczów geny! Skończył studia, obronił pracę magisterską i zaczął pracować w Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Nie wytrzymał tam długo. Złożył papiery na Akademię Medyczną we Wrocławiu i został przyjęty bez egzaminów wstępnych. Po pierwszym roku przeniósł się do Poznania. W czasie studiów medycznych, przez pięć lat pracował równocześnie w Akademii Medycznej jako matematyk, w Zakładzie Informatyki i Statystyki Medycznej. - Miałem wtedy zajęcia z moją przyszłą żoną Anną - wspomina. Jest, podobnie jak ojciec, specjalistą ginekologii i położnictwa. Interesuje go głównie medycyna perinatalna. W pracy lekarskiej wykorzystuje wykształcenie matematyczne, które jest bardzo przydatne podczas stosowania nowoczesnych metod diagnostycznych płodu. Swoją wiedzę w tym zakresie poszerzył podczas dwuletniego stypendium w Cambridge, w połowie lat 80. Grzegorz jest współtwórcą Polskiego Towarzystwa Medycyny Perinatalnej. Udało mu się to, czego nie dane było doczekać jego ojcu, zrealizował ideę, dla której nie było wcześniej odpowiednich warunków. W chwili obecnej przewodniczy Towarzystwu, jest także członkiem zarządów europejskiego i światowego towarzystwa perinatologii. Stworzył pierwszy w Polsce periodyk naukowy poświęcony medycynie perinatalnej - "Archives of Perinatal Mediane". W 1993 roku otrzymał nominację profesorską. Od 1999 roku pełni funkcję prorektora Akademii Medycznej w Poznaniu. Żona Anna, z domu Wysocka, pochodzi za znanej poznańskiej rodziny lekarskiej. Ojciec Anny, prof. Kazimierz Wysocki, internista i hematolog, był wybitnym lekarzem, naukowcem, a przede wszystkim wychowawcą wielu pokoleń lekarzy. - Był dla wszystkich wzorem człowieka i lekarza, w czasach gdy tak trudno było o prawdziwe autorytety - mówi Grzegorz. Anna Bręborowicz jest docentem, pediatrą. Dzieci - Maciej urodzony w 1980 roku i o rok młodszy Andrzej - studiują oczywiście medycynę. - Zostałem przyjęty na Akademię Medyczną w tym samym roku, co Grzegorz - opowiada naj młodszy syn Bręborowiczów Andrzej. - Od drugiego roku studiów byliśmy nawet razem w grupie studenckiej. Pracę rozpocząłem w Klinice Intensywnej Opieki Medycznej, specjalizując się w anestezjologii. Ponieważ zawsze balem się, że nie sprawdzę się jako lekarz w akcji, dla zmobilizowania się postanowiłem wybrać specjalizację, która wymaga natychmiastowych decyzji. Jednak im dłużej pracowałem, tym bardziej byłem przekonany, że interesuje mnie przede wszystkim praca naukowa. - Już wtedy doszedłem do wniosku, że lekarz ze mnie będzie kiepski, w zasadzie kontakt z pacjentami mnie męczył - wspomina. - Aby być dobrym lekarzem, należy posiadać nie tylko wiedzę, ale i umiejętność kontaktu z chorym człowiekiem. To jest pewien dar, który się albo posiada, albo nie. Ten dar mają na pewno moja żona Halinka i mój brat Grzegorz, ja tego nie mam. Jeszcze w Instytucie Anestezjologii obronił doktorat, ale już na podstawie badań doświadczalnych (tematem pracy była dializa otrzewnowa). W 1981 roku przeszedł do Zakładu Patofizjologii. Nie chciał do końca zrywać kontaktu z kii Danuta Książkiewicz- Bartkowiak Ryc. 17. Alfreda Bręborowicz i Andrzej Bręborowicz z żoną Haliną i córką Ewą, dom przy ul. Dąbrowskiego, Poznań 2001 rniką, więc równocześnie zrobił pierwszy stopień z interny. W 1986 roku zrobił habilitację, która była rozwinięciem tematu pracy doktorskiej. Od tego momentu skoncentrował się już tylko na pracy naukowej. W tym samym roku wygrał konkurs na stypendium naukowe ufundowane przez Kanadyjską Fundację Nefrologiczną. Od tego czasu datuje się jego ścisła współpraca z prof. D. G. Oreopoulosem z Uniwersytetu w Toronto, pionierem badań nad dializą otrzewnową. Ocena wyników realizowanych przez Andrzeja Bręborowicza badań naukowych była jednoznaczna - trzykrotne zdobył pierwszą nagrodę na kongresach naukowych w USA i Europie. W 1995 roku uzyskał nagrodę Międzynarodowego Towarzystwa Dializy Otrzewnowej za całokształt dotychczasowego dorobku naukowego. W czerwcu 1998 roku rodzinne miasto przyznało Andrzejowi Nagrodę Naukową Miasta Poznania. W 1994 roku został profesorem. - Cieszę się, że nominację wręczał mi prezydent Lech Wałęsa - mówi dzisiaj. Od 1995 roku jest kierownikiem Katedry Patofizjologii AM, którą przejął po mężu swej siostry Elżbiety Janie Knapowskim. Obecnie Katedra współpracuje z najbardziej liczącymi się ośrodkami naukowymi na świecie: Uniwersytetem w Toronto, Uniwersytetem Humboldta w Berlinieczy Instytutem Karolińskim w Sztokholmie. - Jest to niewątpliwie zasługą całego zespołu - twierdzi Andrzej - ale przede wszystkim Jana Knapowskiego, który w czasach realnego socjalizmu potrafił utrzymać w zakładzie atmosferę prawdziwej nauki. - Żonę poznałem w zakładzie, ślub wzięliśmy w 1986 roku. Potem Halinka zrobiła specjalizację z okulistyki w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym - opowiada Andrzej. Halina Bręborowicz, skwierzynianka, studia medyczne skończyła w Poznaniu, jest doktorem medycyny, specjalistą chorób oczu. Po piętnastu latach małżeństwa mówi, że związek z Andrzejem to najwspanialsza rzecz, jaka jej się w życiu przytrafiła. Mają jedną córkę Ewę, która w kwietniu 1999 roku wyszła za mąż za Mikołaja Bauma. - Jesteśmy lekarską rodziną - mówi Andrzej Bręborowicz, syn, brat, szwagier i wuj lekarzy - ale to dobrze, że otrzymaliśmy silne wsparcie humanistyczne - Ewa i Mikołaj są polonistami! Dawniej przy okrągłym, dzisiaj przy owalnym stole w rodzinnym domu Bręborowiczów na poznańskich Ogrodach od zawsze rozmawiało się o sprawach medycznych. Ten fakt powodował, że dzieciom Alfredy i Henryka, a później ich wnukom, trudno było wybrać inny zawód niż medyczny. Dlatego nie są przeciętną, poznańską rodziną - jest wśród nich kilkunastu lekarzy i kilku profesorów medycyny. Ta lista będzie się zapewne w najbliższej przyszłości wydłużać, ponieważ kolejne pokolenie Bręborowiczów opuści niebawem mury poznańskiej Akademii. Seniorka rodu Alfreda Bręborowicz z najmłodszym synem Andrzejem i jego żoną Haliną nadal mieszkają w rodzinnym domu Bręborowiczów na Dąbrowskiego. Wspólnie starają się zachować szczególną atmosferę tego miejsca, w którym cała rodzina nadal się spotyka. PRZYPISY: 1 Zbigniew Słomko, Henryk Bręborowicz, twórca i pierwszy prezes polskiej medycyny perinatalnej, "Ginekologia Polska", 1991, T. LXII, nr 2.