PROFESOROSTWO ZAKRZEWSCY JERZY SAMSON ZAKRZEWSKI M oja rodzina ze strony ojca, prof. Aleksandra Zakrzewskiego, do XVII wieku zamieszkiwała w Wielkopolsce, a następnie przeniosła się na Podole i pozostawała tam do 1920 roku. Była wpisana w naj starszej - VI księdze - szlachty rodowej przed 1787 rokiem, pieczętowała się herbem Samson. Mój pradziad, Feliks Woyna-Orański (1822-1876), był uczestnikiem powstań w 1848 i 1863 roku. Dziadek mój, Mikołaj, był współzałożycielem i głównym udziałowcem Fabryki Mechanicznej "Motor" w Kamieńcu Podolskim (istnieje ona do dzisiaj). Żona Mikołaja, Felicja Woyno-Orańska herbu Kościesza, pochodziła z bardzo bogatej rodziny z Kresów. Mój ojciec Aleksander urodził się 12 kwietnia 1909 r. w Oleksińcu Podleśnym na Podolu, miał dwie siostry: Irenę i Marię. Krótko przed zajęciem Kamieńca Podolskiego przez bolszewików w 1920 roku rodzina Zakrzewskich przeniosła się do Poznańskiego. Przebywali najpierw w Murowanej Goślinie, gdzie brat mojej babki - Tytus Woyna-Orański - był w latach 30. proboszczem. Zaraz po przyjeździe do Polski dziadek Mikołaj, nie mając jeszcze obywatelstwa polskiego, nie mógł kupić majątku ziemskiego. Kiedy je uzyskał, nastąpiła dewaluacja, co doprowadziło go do ruiny finansowej. Musiał znaleźć inne zajęcie - był zarządcą majątku w Dobrzycy, a następnie w majątku państwa Żurowskich, też uciekinierów z Podola. Ponieważ dziadkowie pracowali w majątku w Dobrzycy, ojciec i obie jego siostry uczęszczali do gimnazjum w Pleszewie. Po maturze w 1926 roku ojciec rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Obie siostry ojca ukończyły maturalne studia nauczycielskie. Starsza Irena wyszła za mąż za podpułkownika Franciszka Jurasza (w czasie kampanii wrześniowej był dowódcą obrony przeciwlotniczej Warszawy). Pierwszy ich syn Krzysztof urodził się w 1937 roku. W czasie oblężenia Warszawy urodził im się drugi syn Bogdan. Bogdan Jurasz ukończył Wydział Lekarski Akademii Medycznej w Poznaniu i jest urologiem. Ryc. 1. Świadectwo szlachectwa z 1886 r. wydane przez Departament Heroldii Senatu Rządzącego mojemu dziadowi Mikołajowi Samsonowi Zakrzewskiemu ODPIS CBHflfcTeJIhCTBO. no ysasy ETO HMIIEPATOPCKA VO BEJIH*JECTBA, aaao cie im, AenapraiceHTa repojn.juB HpillHTęjttcIByiomaro C e r a i a Ikr U s i A * : ! A A A A -t*se*zs7-cć)C.€cćs6Gsax& r JlBopnHeitaro JtenyraTCKaro c.obpaHia tsr¥eAL£r*ć&Ł<&/ 69 er. IX T. CB. 3SK. O COCT.. lfi\- 1876 rewa, cO£>% 3a Bł:U;Ąy cBĘjlf:T\jM.JIBł o jtBqxlBCTBt 2JedSt¥r/fY£&?<* AApNTMsmvc>. tr&fóf/tsTz&r «I I" JI Hfl 188 A rojia. 1\ JepO.łb3. *fttcmepb JI Łonu iiiu *. JppoAbJ Awiicmc p« &&L ... ,r* i L>: m % CAwtAfcapi I Ill«m I-Ti rejMMM« IIp.mjujkcfrijułiaii! t w a , Ojciec w czasie studiów wykazywał duże zainteresowania naukowe, pracował między innymi jako demonstrator w Zakładzie Anatomii Prawidłowej, następnie jako wolontariusz, a potem na stanowisku młodszego i starszego asystenta, w Klinice Laryngologicznej kierowanej przez prof. Alfreda Laskiewicza. Aby poszerzyć swoje zainteresowania humanistyczne, podjął studia filozoficzne, uzyskując w roku 1935 tytuł magistra filozofii. W 1932 roku na podstawie pracy Wyniki leczenia ozeny w Klinice Otolaryngologicznej Uniwersytetu Poznańskiego uzyskał tytuł doktora medycyny wszech nauk lekarskich. W roku 1937 ojciec ożenił się z Aleksandrą Durską, która ukończyła Wydział Lekarski w Poznaniu w 1938 roku. W tym samym roku urodziłem się ja. Również w rodzinie mojej mamy były pewne tradycje zawodu lekarskiego: brat mojej babki Jadwigi Frydrychowicz, Tadeusz, przed wojną był lekarzem wojskowym w stopniu majora. W czasie okupacji pełnił funkcję szefa służby medycznej AK Jerzy Samson Zakrzewski Ryc. 2. Prof. A. Laskiewicz (siedzi w środku) z asystentami, dr Aleksander Zakrzewski po lewej stronie, lata 30na okręg warszawski. Jesienią 1944 roku został aresztowany w Legionowie przez NKWD i podstępnie wywieziony za Ural do kopalni złota, skąd powrócił w 1953 roku. Dr Tadeusz Prydrychowicz zmarł w Ostrowie w 1967 roku. Babka mojej matki była córką doktora Piotra Niche, którego dyplom lekarski z roku 1848 zachował się w naszej rodzinie. Natomiast ojciec Piotra Niche był chirurgiem napoleońskim i podczas powrotu wojsk spod Moskwy w 1812 roku zatrzymał się w Polsce i ożenił z moją praprababką. W 1939 roku ojciec miał prawie ukończoną pracę habilitacyjną, lecz wybuch wojny nie pozwolił na jej obronę. We wrześniu, przed zajęciem Poznania przez Niemców, rodzice uciekli w kierunku Warszawy. Ojciec ewakuował całe wyposażenie kliniki na dwóch wozach konnych, zabranych z majątku mojego dziadka ze strony matki - doktora weterynarii, Stanisława Durskiego. Nie dotarli jednak do Warszawy i po dwutygodniowej tułaczce powrócili do Głuchowa - majątku Durskich. Narzędzia lekarskie zostały ocalone i zabezpieczone w Zakładzie Anatomii. W listopadzie 1939 roku Niemcy wyrzucili moich rodziców z mieszkania w Poznaniu przy ul. Mierzyńskiego oraz dziadków z Głuchowa i po trzytygodniowym pobycie w obozie przejściowym przy ul. Głównej wszyscy pojechaliśmy do Warszawy. Mieszkaliśmy razem w jednym bloku na Mokotowie. W tym samym roku urodziła się moja siostra Anna. Ryc. 3. Dyplom doktora Piotra Niche z 1848 roku OVUIP fEl. U r AYSITtKIVF ESSI SVIrtlVt! NVlIEN IVIIEAT AVSPICIIS [.AKTlSSlMlS KT SALVUERRIMJS SERENISSIMI AC POTWTttSIMJ l'RlNOIPfS FRIDERICI GVILELMI W. UORVSSORVM RBQIS oef m REGlS AC DOJilN! NOSTRI SdNKNTISSJM1 NSTISSMii CI.EIMiNTISSIMI EIYSQVE 'YCIDWTATK AECIA VNIVERSITATIS UITERARIAE FIUDltltlCAE 'GVILELMAE RECTURE "AONIRCO CARO LO IMMANVEL NITZSCH EX DEC KETO GRATIOSI MEDICORVM OitDINISrROHffio* LECtrulE CONSTITYTVS CHRISTlANVS GODOFREOVS EHRENBERGg. sooiT nsouJurji LOXDIXDUU raoallilUAi KACVLTATIS MHHCAE II. T UECUiVSvmo atRissmo A1UVK IKXTISSJIIO IOANN1 AEMILIO NICHfi MEUICINAE CANDtlIATO OKMKBM AOSTQVAM TENTAMEN ET EXAMEN RICOROSVM CYM lAVDE SVSTJNYERAT DISSERTATIONKM HYDROPSUS DOCTORIS MEDICINAE ET CHIRVRGIAElKMVKITAWS ET HOTllECU rnN\MHrIA ET IIONORES BE XJFH 1 IL OcrOiWS t KDMEKLYlI! PVBLICO HOC DIPLOMATE MEDICOaVM OltiilNIS OBSIGNATION*; COMPROBATO Do Powstania Warszawskiego OJCIec pracował w kilku szpitalach warszawskich oraz prowadził praktykę prywatną w Śródmieściu. Był jednocześnie organizatorem i wykładowcą na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Zachodniego. Był to drugi, obok warszawskiego, tajny uniwersytet. Uniwersytet Zachodni tworzyli głównie wysiedleni pracownicy Uniwersytetu Poznańskiego. Rektorem był prof. Adam Wrzosek, przyjaciel mojego ojca. Studenci tajnego uniwersytetu byli zatrudniani jako sanitariusze, co tłumaczyło ich obecność w szpitalach lub gabinetach lekarskich, gdzie uczestniczyli w zajęciach. Po latach wielu tych studentów stało się znanymi lekarzami, jak np. prof. H. Czarnecki - pracujący w Warszawie w Klinice Laryngologicznej WAM. Latem 1944 roku wyjechaliśmy, jak co roku, na wakacje pod Warszawę, do Jabłonnej, gdzie przebywaliśmy 2-3 miesiące. Ojciec w każdą sobotę dojeżdżał do nas z Warszawy. Wybuch Powstania Warszawskiego uniemożliwił nam powrót Jerzy Samson Zakrzewskido Warszawy. Powstanie zastało ojca w Warszawie, po kilku dniach przyjechał do Jabłonnej, a po tygodniu, na prośbę powstańców, udał się z nimi do Kampinosu, gdzie razem z trzema innymi lekarzami zapewniał opiekę bardzo dużemu zgrupowaniu AK (4-5 tys. powstańców). Próba przebicia się oddziałów szturmowych do Warszawy przez Dworzec Gdański nie udała się (straty były bardzo duże - około 500 zabitych i rannych). Ojciec był laryngologiem, ale warunki wojenne zmuszały go do wykonywania zabiegów chirurgicznych - opatrywania ran, wykonywania amputacji itp. Zgrupowanie w Kampinosie było bardzo dobrze zaopatrzone nie tylko w broń, ale także w potrzebne lekarstwa. Kiedy w pewnym momencie wybuchła czerwonka, spowodowana złąjakością wody, dowództwo porozumiało się drogą radiową z Londynem i już po dwóch dniach nastąpiły zrzuty potrzebnych lekarstw z samolotów alianckich. W czasie jednej z potyczek z Niemcami żołnierze AK przyprowadzili kilku jeńców niemieckich, w tym jednego z dużym krwawieniem z poszarpanej rany. Byli tam również lżej ranni akowcy, ale ojciec najpierw opatrzył Niemca. Spotkało się to z bardzo nieprzychylną oceną kilku polskich oficerów, którzy uważali, że w pierwszej kolejności powinien udzielić pomocy rannym Polakom. Ojciec odpowiedział, że najpierw udziela pomocy bardziej potrzebującym, a w tym ZBoWiD. ŚRODOWISKO GRUPY "KAMPINOS" A.K. ul. Słowackiego 2705 ffi. 191 H-ii/Warszawa Konto: PKO VIII OjM. Warszawa Nr 1586-34454-132 Warszawa dn. 30 listopada 1982 r Ł.d«. HgfOU/ib Zaświadczenie Hiniejszym stwierdzam, że Kol.dr Aleksander ZAKRZEWSKI, syn Mikołaja i Felicj i ur. 14 kwietnia 1909 rOleksińcu Podleśnym należał do Z»Z - Al od grudnia 1939 r Zaprzysiężony w 3 Eejonie na Mokotowie, pełnił funkcje lekarza w tym Rejonie. * czasie Powstania zgłosił sie .do Grupy Kampinos Al, gdzie pełnił funkcje chirurga. W bitwie pod Jaktorowem dostał sie do niewoli, zachorował na tyfus brzuszny i to uratowało go od wywiezienia do obozu jenieckiego . Józe"'jmiCZmSfcWirom, w st.sp. "0.00 Warszawa. uL Dubois 1 Ryc. 4. Zaświadczenie o przynależności Aleksandra Zakrzewskiego do ZWZ-AK, zaprzysiężonego w grudniu 1939 rprzypadku dotyczy to właśnie Niemca. Było to zgodne z zasadą Hipokratesa. Ojciec często wspominał, że zgodnie z jego filozofią lekarz nie powinien należeć do żadnej partii politycznej, gdyż może to wpłynąć na niejednakowy stosunek do chorych. Dlatego ojciec nigdy nie przystąpił do partii, jedynie od grudnia 1939 roku był zaprzysiężonym członkiem ZWZ - AK. W chwili odejścia ojca do Kampinosu matka moja została wraz z dziećmi w drewnianym, letniskowym domu w Jabłonnie, bez ciepłej odzieży i zaopatrzenia. Jechaliśmy tam przecież jedynie na kilka letnich tygodni. Brak opieki lekarskiej dla ludności cywilnej w Jabłonnie oraz dla powstańców i ludności opuszczającej Warszawę skłonił moją mamę do zorganizowania małego szpitala w piwnicach szkoły. Prowadziła tam leczenie ogólne oraz - z konieczności - chirurgiczne, mając do pomocy dwie pielęgniarki i kilka kobiet. Liczba pacjentów stale rosła. Mama pracowała cały dzień, a do nas wracała dopiero wieczorem. Często opatrywała również niemieckich żołnierzy, zanim odstawiono ich do szpitala wojskowego W drugiej części drewnianego domku mieszkał żołnierz niemiecki, który widząc, że cały dzień jesteśmy sami, bez mamy, dzielił się z nami swoją racją zupy. Gdy front 15 września ustalił się na Wiśle, Jabłonna znalazła się na jego linii. W związku z tą sytuacją był tam silny ostrzał artyleryjski, trwający niekiedy kilka godzin. Wtedy mama zabierała nas do piwnicy w szkole. Po upadku Starego Miasta w Warszawie, 28 września 1944 r. do Legionowa zostali przewiezieni ewakuowani stamtąd mieszkańcy domu starców - Niemcy porzucili ich na dworcu. Mama dowiedziała się o ich beznadziejnej sytuacji i przy pomocy kilku furmanek udało się ich przetransportować do kilku jeszcze nie spalonych domów w pobliżu szkoły-szpitala. Oczywiście tak nagłe powiększenie się liczby osób wymagających leczenia i opieki spowodowało kłopoty z wyżywieniem, lekami i opatrunkami. Mama, zwykle bardzo łagodna i wrażliwa, w sytuacjach kryzysowych stawała się osobą bardzo zdecydowaną i dobrze zorganizowaną. Ponieważ miała dobre układy z Niemcami stacjonującymi w Jabłonnie (jednostka SS Herman G6ring), z uwagi na świadczoną im pomoc lekarską, postanowiła udać się do nich z prośbą o zaopatrzenie szpitala. Znała język niemiecki, co pozwalało na bezpośrednią rozmowę z oficerem wspomnianej jednostki. Przedstawiła tragiczną sytuację braku żywności i leków. Niemiecki oficer odpowiedział mamie: "Dziwię się pani doktor, że mając dwoje małych dzieci bawi się pani w szpital, zamiast uciekać z linii frontu". Na drugi dzień do szpitala przyjechał łazik wojskowy i przywiózł dwa worki mąki, kaszę, opatrunki i lekarstwa. Po nieudanej próbie przebicia się do Warszawy stacjonujące w Puszczy Kam, pinoskiej oddziały AK miały pomaszerować w kierunku Gór Swiętokrzyskich. Oddziały te były bardzo źle dowodzone (nie zredukowano liczby taborów), przemieszczały się głównie w ciągu dnia, a nie nocą: z łatwością zostały wykryte przez Niemców i rozbite pod Jaktorowem. Przebiły się jedynie oddziały kawalerii. Ojciec ewakuował się wraz z rannymi wiezionymi na konnych wozach (w jednym przypadku amputacja ręki odbyła się w trakcie transportu). W nocy w czasie ostrzału moździerzowego konie poniosły, a ojciec schronił się w bura Jerzy Samson Zakrzewskikach przy drodze. Tam został złapany przez Ukraińców w służbie niemieckiej, którzy chcieli go zastrzelić, jednak szczęśliwym trafem pistolet zaciął się. Ojciec znał ukraiński (w dzieciństwie ukończył trzy klasy w szkole ukraińskiej w Kamieńcu Podolskim), wyjaśnił, że nie jest żołnierzem, tylko lekarzem, nie majednak dokumentów, ponieważ znajdowały się w wozie taborowym. Ukraińcy zaprowadzili ojca do sztabu, gdzie przesłuchiwał go oficer niemiecki. Na dowód, że jest lekarzem powiedział, że leczył również żołnierzy niemieckich, podając datę przewiezienia rannych Niemców do Kampinosu. Ta wiadomość została potwierdzona telefonicznie, gdyż jeden z Niemców opisał ojca i potwierdził, że leczył go polski lekarz. Potem ojciec zachorował na dur brzuszny i został przewieziony do szpitala w Modlinie. W tym czasie praca w szpitalu w Jabłonnej stała się niemożliwa, więc mama postanowiła go ewakuować. Poprosiła o transport Niemców, którzy zaoferowali wracające z frontu samochody amunicyjne. W ten sposób udało się przewieźć kilkadziesiąt osób: wszystkich chorych oraz personel do twierdzy w Modlinie. Tam mama dowiedziała się przypadkowo, że na oddziale zakaźnym leży w ciężkim stanie jej mąż. Po wyzdrowieniu ojca wszyscy pojechaliśmy do Skierniewic, gdzie dach nad głową ofiarował nam Teodor Rafiński - późniejszy profesor pediatra. W Skierniewicach przeżyliśmy przejście frontu i nadejście Rosjan. Ojciec pojechał do Poznania, gdy na Cytadeli bronili się jeszcze Niemcy. Ponieważ pomieszczenia Kliniki Laryngologicznej były zniszczone, postanowił zorganizować klinikę na I i II piętrze kamienicy przy ulicy Matejki 60. Zamieszkaliśmy na III piętrze tego domu. Dziadkowie i moje trzy ciotki zamieszkali w pobliżu na ulicy Grottgera, ponieważ majątek w Głuchowie został nam zabrany (pozwolono z niego zabrać jedynie umeblowanie dwóch pokoi). Klinika Laryngologiczna była organizowana w bardzo trudnych warunkach. Narzędzia przechowane w Collegium Anatomicum uratowały się i stanowiły podstawę wyposażenia. Po lekarstwa ojciec sam chodził na zdobytą już Cytadelę, a po meble - szafy, łóżka, umywalki itp., jeździł na ziemie zachodnie, przywożąc je ze zniszczonych szpitali niemieckich. Początkowo mama pomagała ojcu w klinice jako lekarz i pielęgniarka. Liczba chorych w krótkim czasie doszła do około 60, był to wówczas jedyny oddział laryngologiczny w Poznaniu. Ojciec napisał do Londynu, do prof. Alfreda Łaskiewicza, który był do 1939 roku kierownikiem Kliniki Laryngologicznej z zapytaniem, czy wróci do kraju. Profesor odpisał, że do Polski wracać nie zamierza. W 1945 roku rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, a moja siostra Anna - rok później. Moja babcia Felicja Zakrzewska w czasie wojny była w Warszawie. Po powstaniu znalazła się w obozie w Pruszkowie, potem wróciła do Poznania i mieszkała tu aż do śmierci w 1952 roku. W 1948 roku ojciec odebrał od rosyjskich władz wojskowych szpital mieszczący się przy ul. Przybyszewskiego 49 i przeniósł tam Klinikę Laryngologiczną. Przez osiem lat, będąc kierownikiem kliniki, był również faktycznie dyrektorem szpitala, nie pobierając za to żadnej pensji. W tych latach mieszkaliśmy na parterze willi znajdującej się na terenie szpitala. N a piętrze mieszkał znany pediatra Karol J onscher. Pracę habilitacyjną obronił ojciec w roku 1945, a w roku 1949 otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego. W 1956 roku zdałem maturę w Liceum im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu. Dyplom lekarza otrzymałem w 1963 roku. Zacząłem pracować w klinice mojego ojca. W 1972 roku doktoryzowałem się, a w 1980 uzyskałem stopień doktora habilitowanego. Moja praca habilitacyjna była drukowana w USA i Anglii oraz otrzymałem za nią nagrodę Ministra Zdrowia. Przez rok 1973 pracowałem w Paryżu, a w latach 1983-85 przebywałem w Algierii, gdzie pracowałem na stanowisku profesora kontraktowego. Siostra moja Anna również ukończyła Wydział Lekarski, specjalizowała się w rehabilitacji u prof. Degi, uzyskując tytuł doktora medycyny. Jej córka Joanna też jest lekarzem, okulistą. Mąż mojej siostry, prof. Eugeniusz Wąsiewicz od wielu lat pracuje w Akademii Medycznej w Poznaniu. Przez lata Klinika Laryngologiczna dzięki staraniom ojca była stale rozbudowywana i coraz lepiej wyposażana. Stała się jedną z najlepszych klinik laryngologicznych w Polsce, znana była jako "szkoła prof. Zakrzewskiego". W pewnym okresie, wraz z oddziałem dziecięcym, liczyła 120 łóżek. W latach 60. na terenie Kliniki Laryngologicznej powstał oddział foniatryczny, przekształcony później w pierwszą w Polsce Klinikę Foniatryczną kierowaną również przez ucznia ojca - prof. A. Pruszewicza. Klinika Laryngologiczna została włączona do Instytutu Chorób Układu Nerwowego i Narządów Zmysłów, w którym kierownikiem został prof. M. Wender. Pod jego kierownictwem zlikwidowano bibliotekę, pracownię rentgenowską, laboratorium, które było specjalnie przystosowane do badań w schorzeniach laryngologicznych oraz zamknięto pracownię fotograficzną, która wykonywała filmy szkoleniowe dla lekarzy i studentów. Prof. Zakrzewski przez okres osiem lat pełnił funkcję prorektora Akademii Medycznej, a w latach 1961-62 zastępował rektora, którym był prof. Wiktor Dega. Opublikował około 250 prac naukowych, pod jego kierownictwem ogłoszono dalszych 270 prac, był głównym autorem i redaktorem najobszerniejszego podręcznika laryngologii wydanego po wojnie w Polsce. Był promotorem sześciu habilitacji, 41 doktorantów i 122 specjalizacji z laryngologii. Ojciec szczególnie lubił wykłady połączone z demonstracją chorych. Prowadził je w sposób niekonwencjonalny. W czasie wykładów wtrącał anegdoty i wartościowe myśli filozoficzne. R . 5. Prof Aleksander Zakrzewski , yc lata 50. Jerzy Samson Zakrzewski Prowadził ożywioną działalność w zagranicznych towarzystwach naukowych. Od 1964 roku był członkiem zespołu redakcyjnego "Excerpta Medica". Ojciec profesorem zwyczajnym został po 28 latach oczekiwania, dopiero w 1977 roku, podczas gdy jego uczniowie, z racji przynależności do PZPR, ten tytuł otrzymali przed nim. W roku 1979 ojciec przeszedł na emeryturę, pozostając dalej czynnym zawodowo, między innymi jako redaktor naczelny "Otolaryngologii Polskiej". Bardzo przeżył przejście na emeryturę, tym bardziej, że stosunki z jego następcą, prof. Z. Szmeją, nie układały się najlepiej. Był erudytą, interesował się wielom a dziedzinami nauki, znał sześć języków: angielski, francuski, niemiecki, rosyjski, ukraiński i łacinę. Był zaprzyjaźniony z wieloma profesorami z całego świata, szczególne więzy łączyły go z francuskimi profesorami G. i M. Portmanami, Sterkersem i Aboulkerem, u którego szkoliłem się w 1973 roku. Będąc konsultantem wojewódzkim ojciec starał się o rozwój podstawowej opieki laryngologicznej i oddziałów laryngologicznych województwie poznańskim. Organizował nowe oddziały w Poznaniu, Koninie, Jarocinie, Śremie i Zielonej Górze. Bardzo lubił jeździć na konsultacje do Zielonej Góry, gdzie ordynatorem był dr med. Stanisław Pytlewski, nie tylko świetny specjalista. Ojciec bardzo go cenił jako laryngologa, ale również za zalety charakteru. Mówił o nim: "najbardziej wytworny z moich uczniów". Moja matka, pracując cały czas w Klinice Laryngologicznej, za badania nad sklerozą otrzymała tytuł docenta. Nie doczekała się tytułu profesora (wniosek został jednogłośnie poparty na Radzie Wydziału) jako osoba" wrogo nastawiona do systemu PRL i bardzo silnie powiązana z klerem". Do 69 roku życia pracowała na stanowisku docenta i brak awansu nie był dla niej szczególnym zmartwieniem. Uważała, że przydatność w pracy zawodowej i przynoszenie (w cierpieniu) ulgi chorym jest najważniejszą nagrodą. Z racji jej wysokiej fachowości medycznej, jak i dobroci, 19nęli do niej bardzo liczni pacjenci, szukając pomocy nie tylko związanej ze zdrowiem. Miała też pacjentów spośród wyższego i niższego duchowieństwa, m.in. leczyła i operowała biskupów Antoniego Baraniaka i Jana Czerniaka. W czasie przyjazdu dostojników kościelnych na konsultacje koledzy należący do PZPR chowali się w gabinetach, aby nikt nie mógł ich podejrzewać o kontakty z wyższym klerem. Można tylko powiedzieć "o tempora, o mores!". Ryc. 6. Doktor Irena Zakrzewska, lata 70. Ryc. 7 . Jedno ze spotkań rodziny i przyjaciół wGrzebienisku. Po stronie prawej (bez marynarki) Aleksander Zakrzewski. Pierwsza z lewej H. Suchocka późniejszy premier R.P. - obok niej (w środkowym rzędzie) Irena Zakrzewska, lata 70. Ryc. 8. Profesorostwo Zakrzewscy na ganku wGrzebienisku Jerzy Samson Zakrzewski Mama bardzo kochała swoją pracę, jeszcze tydzień przed śmiercią marzyła o tym, aby jeszcze raz założyć fartuch lekarski i poczuć zmęczenie pracą. Ojciec bardziej odczuwał pomijanie go w awansie naukowym, ale zawsze podkreślał, że najważniejsze w życiu jest zachowanie własnej godności i - jak mawiał - "noblesse oblige" - szlachectwo jest nie przywilejem, ale przede wszystkim obowiązkiem służenia Rzeczypospolitej. W tamtych latach Rada Wydziału złożona była przede wszystkim z docentów i profesorów z rodowodami PZPR lub SD, jednak w sposób nieoficjalny uznawała charakter ojca. Mówiono o nim: "ostatni szlagon Rady Wydziału". Bardzo cierpiał, gdy jego uczniowie wstępowali do PZPR lub SD, a zwłaszcza w czasie powstania "Solidarności" nie popierali tego ruchu Ueden z uczniów wstąpił nawet do PRON). Mówił do mnie, że może to jest jego wina, bo nie umiał wpoić swoim uczniom postaw patriotycznych. Mistrz przecież formuje swoich uczniów nie tylko pod względem zawodowym, ale również kształtuje ich postawy moralne i patriotyczne. Był znany z tego, że bardzo chętnie pomagał wszystkim swoim wrogom, bo - jak mówił - jeżeli ktoś upadł, to niezależnie, kto to jest, należy podać mu rękę. Niektórzy rozumieli to opacznie - jako akceptację swoich zachowań. Jednocześnie ojciec był osobą bardzo towarzyską, integrującą środowisko swoich przyjaciół. Zorganizował wGrzebienisku 50- i 52-lecie swojej matury, połączone z wizytą w Pleszewie i mszą w intencji zmarłych nauczycieli i kolegów. Atmosfera naszego dworku w Grzebienisku pozwalała oderwać się od rzeczywistości PRL. Ojciec lubił tam przebywać, spacerować po parku. Zmarł 24 kwietnia1985 r. W okresie "Solidarności" rodzice byli bardzo zaangażowani w ten ruch, sponsorując go finansowo. Sam również bardzo włączyłem się w jego organizowanie w Szpitalu Klinicznym nr 1. Zostałem wybrany do rady" Solidarności" zakładowej jako delegat Kliniki Laryngologicznej i Kliniki Chirurgii Szczękowej, działałem w niej aż do stanu wojennego. Współpracowałem też przy reaktywowaniu Izb Lekarskich. W roku 1993 zostałem zmuszony przez następcę ojca do opuszczenia kliniki. Obecnie jestem ordynatorem Oddziału Laryngologicznego w Śremie. Stworzyliśmy organizację ludzi dobrej woli w celu zbierania funduszy na zakup aparatu USG i mammografu. Wraz z Ryszardem Zawadzkim w tutejszym szpitalu wydajemy periodyk" Goniec Sremski". Żona moja Róża studiowała historię i stomatologię. Stopień doktora medycyny obroniła w roku 1975. Od wieków rodzina nasza była związana z rolnictwem. Z przyczyn ekonomicznych, po utracie majątków ziemskich w powstaniach 1831,1848,1863 roku, kilku Zakrzewskich wybrało zawód lekarski. Dwaj moi synowie, Mikołaj i Paweł, ukończyli Akademię Rolniczą w Poznaniu, nawiązując do tradycji przodków.