TADEUSZ WALKOWSKI - LEKARZ Z ZAWODU, MALARZ Z UMIŁOWANIA* JAROSŁAW MULCZYŃSKI T adeusz Walkowski należał do postaci niezwykle barwnych w międzywojennym Poznaniu, o czym świadczy wielokrotne umieszczanie go w Szopce Poznańskiej. Łączył znakomicie praktykę lekarską i pasję malowania. Należał do osób bardzo towarzyskich, skupiając wokół siebie przyjaciół: artystów, aktorów, był "duszą towarzystwa" i znakomitym gawędziarzem. Znany był również ze swoistego dowcipu, nie zawsze zresztą cenzuralnego, i błyskotliwego humoru. Jego powiedzonka, długo powtarzane, krążyły po Poznaniu, wzbudzając śmiech u słuchaczy. Koledzy mówili o nim żartobliwie "najlepszy malarz wśród lekarzy i najlepszy lekarz wśród malarzy". Zawód lekarza uprawiał rzetelnie, czując się mocno związany ze swoimi pacjentami, jednak w naturze i osobowości Tadeusza Walkowskiego przeważała dusza artystyczna. Jego bogate życie zawodowe i artystyczne, pełne przygód i interesujących wydarzeń, stanowi jednocześnie przykład typowego życiorysu Wielkopolanina urodzonego pod zaborem pruskim w końcu XIX wieku. Tadeusz Walkowski urodził się 27 kwietnia 1891 r. w Żółczu (pow. gnieźnieński), jako syn Michała (1838-1922), rolnika, i Walerii z domu Florkowskiej (zm. 1913). Był najmłodszym dzieckiem (miał jeszcze cztery siostry ijednego brata), będących w podeszłym wieku rodziców; naj starszy brat Józefbył starszy o 20 lat. Michał Walkowski był właścicielem majątku Woźniki, a ponadto dzierżawił folwark Żółcz (400 ha), gdzie przyszedł na świat syn Tadeusz. Tam mieszkali do ok. 1893 roku, po czym przenieśli się do Gniezna. Ojciec Tadeusza zmarł w 1922 roku ijako jeden z nielicznych wówczas pozostałych powstańców 1863 roku pochowany został w mundurze weterana z honorami wojskowymi na cmentarzu gnieźnieńskim. Młody Tadeusz uczęszczał w Gnieźnie do gimnazjum, gdzie nauczyciel rysunków Otto Lawrenz dostrzegł u niego uzdolnienia plastyczne. W tym okresie powstały pierwsze szkice w plenerze. Działał również w tajnym Towarzystwie Tomasza Zana. Z powodu zamiłowania do rysunku musiał powtórnie zdawać maturę, ponieważ na egzaminie pisemnym z języka niemieckiego, prawdopodobnie na skutek zażycia środków uspokajających, nie był w stanie niczego napisać i w zamian narysował portret Goethego w ujęciu "en face" i portret Schillera z profilu. Zachęcany przez O. Lawrenza, w 1909 roku zdecydował się na studia artystyczne i wyjechał do Monachium. W maju 1912 roku zapisał się do tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, do "szkoły malarskiej" Heinricha von Ziigla 1 , a ponadto do 1915 roku kształcił się u Angelo Janka i Ludwiga Hertericha z tej Akademii. Będąc stypendystą Towarzystwa N aukowej Pomocy im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, został po pewnym czasie zobligowany przez to Towarzystwo do obrania studiów prawniczych albo lekarskich. Wybrał medycynę, ze względu na bliskie sąsiedztwo z gmachem Akademii Sztuk Pięknych. Zdał sobie jednak sprawę, że artystyczna atmosfera środowiska monachijskiego nie sprzyja studiom medycznym i w 1915 roku przeniósł się do Kilonii, rezygnując ze studiów artystycznych. W tym samym roku powołany został do wojska i jako lekarz polowy (Feldunterarzt) przebywał na wielu frontach, od zachodniego po wschodni. Został nawet odznaczony Żelaznym Krzyżem za bohaterski czyn uratowania życia oficerowi, dowódcy baterii. "Pod wpływem niezrozumiałego - jak twierdził - impulsu" - według spisanej relacji Michała Thiela - zgłosił się na ochotnika i wraz z sanitariuszem przedarł się pod silnym ostrzałem francuskiej artylerii do rozbitej niemieckiej baterii z rannymi. U ratowany młody oficer okazał się siostrzeńcem wysoko postawionego generała Wehrmachtu i po pewnym czasie lejtnant Walkowski otrzymał odznaczenie. Ryc. 1. Tadeusz Walkowski podczas szkicowania, Gniezno, 1 r. W grudniu 1918 roku powrócił do kraju. Po wybuchu powstania wielkopolskiego dołączył w Gnieźnie do grupy uzbrojonych powstańców, biorąc także udział w walce pod Zdziechową. Następnie w Poznaniu wstąpił w szeregi powstańców i jako doświadczony lekarz frontowy brał udział w walkach na terenie Jarosław Mulczyński Ryc. 2. Studenci Akademii Sztuk Pięknych w Monachium z prof. Heinrichem von Zuglem, Tadeusz Walkowski z prawej, 1912 r. Wielkopolski. W marcu 1919 roku wraz z oddziałami powstańczymi udał się z odsieczą do Lwowa i na Kresy Wschodnie. W tym czasie brał udział w kursach medycznych, organizowanych w Poznaniu i we Lwowie, a w styczniu 1920 roku, w czasie krótkiego urlopu w Poznaniu, zawarł związek małżeński z Walentyną Krysiewiczówną. Powrócił na front, skąd został odkomenderowany na studia medyczne do Lwowa. Tam również spędził z żoną miesiąc miodowy. Naukę przerwała wojna polsko-bolszewicka i wyprawa na Kijów, a potem odwrót i "cud nad Wisłą". W listopadzie 1920 roku przyjechał na krótko do domu, by zobaczyć nowo narodzoną córeczkę Basię (w 1922 roku urodziła się jeszcze druga córka Anna). W roku następnym został zdemobilizowany i prosto z frontu wschodniego udał się do Lwowa. Po złożeniu w sierpniu 1921 roku ostatnich egzaminów na tamtejszym Uniwersytecie Jana Kazimierza uzyskał dyplom doktora wszechnauk lekarskich. Za udział w powstaniu wielkopolskim oraz w walkach w obronie Lwowa i Kresów Wschodnich otrzymał Krzyż Powstańców, Odznakę Orląt, gwiazdę Wołyńską, Krzyż Niepodległości i Krzyż Walecznych. W 1921 roku osiedlił się na stałe w Poznaniu. Zamieszkał z żoną i córeczką przy ul. Ratajczaka 26, gdzie otworzył również praktykę lekarską na parterze (wejście 7). W nie długim czasie przenieśli się do sześciopokojowego mieszkania Ryc. 3. Tadeusz Walkowski (po lewej) z kolegami w czasie studiów medycznych w Kilonii, 1915 r. Ryc. 4. Tadeusz Walkowski ze swoją przyszłą żoną, Walentyną Krysiewiczówną, 1919 r. Jarosław Mulczyńskiprzy Świętym Marcinie 16/17 (obecnie 29) na II piętrze, w kamienicy należącej do teściów. Swoją praktykę lekarską otworzył piętro niżej, gdzie mieszkały siostry artysty. Znajdował się tam gabinet lekarski z niezbędnymi urządzeniami i poczekalnia. Początkowo przez kilka lat specjalizował się w dermatologii, pracując pod kierunkiem dra Adama Karwowskiego, ówczesnego naczelnego lekarza chorób skórnych przy Szpitalu Miejskim (później profesora tej specjalności na Uniwersytecie Poznańskim). Po zetknięciu się z wyjątkowo groźnymi przypadkami chorób wenerycznych, a także z powodu własnej bakteriofobii zrezygnował z kontynuowania tej specjalizacji. Gdy porzucił dermatologię, pozostał lekarzem ogólnym. Leczył biedniejszą grupę pacjentów z rejonu śródmieścia, wywodzącą się przeważnie ze sfer drobnourzędniczych, robotników, rzemieślników. Jak wspomina żona Walentyna: "Podchodził do nich w sposób bezpośredni, troskliwy, przyjacielski - interesując się szczerze nie tylko ich chorobą, ale ich stosunkami rodzinnymi; w niejednym przypadku wyjątkowej biedy wspomagał finansowo". Znamienne jest, że unikał pacjentów prywatnych, którzy ,jakoby za pieniądze usiłowali kupić jego wiedzę lekarską". Potwierdzał to także w swoich wspomnieniach dr Bolesław Piechowski: "Jako lekarz cieszył się wielkim zaufaniem wśród swych pacjentów i szacunkiem kolegów, którzy cenili jego wiedzę lekarską. Nie był nigdy groszorobem i milszymi byli mu pacjenci niezamożni, jak to się wówczas mówiło »z Kasy Chorych«, aniżeli tzw. prywatni. Nie umiał i nie chciał swej wiedzy lekarskiej otaczać tajemniczym nimbem i wykorzystywać merkantylnie". Przyjmował w godzinach porannych od 9 do 10 i po południu od 15 do 18. W poczekalni pacjentów przyjmowała Jadwiga, dawniejsza niania rodzeństwa Walkowskich, która pomagała w prowadzeniu gabinetu. Punktualnie o godz. 18 roznosił się głos doktora Wałkowskiego: "Jadwiga! Kuniec! (sic) A jak mi jeszcze kogo wpuścisz, to cię zastrzelę!" Nota bene miał pozwolenie na broń, pistolet leżał w szufladzie biurka albo nosił go przy sobie. Jadwiga wywieziona została w czasie okupacji na roboty do Niemiec, skąd pisała długie i rzewne listy, m.in.: "jak bardzo chciałabym jeszcze usłyszeć, że pan doktór mnie zastrzeli..." W latach 20. był także zatrudniony jako lekarz w Teatrze Polskim w Poznaniu. Przebywając wieczorami za kulisami, szkicował i rysował liczne portrety. Lubił życie towarzyskie i miał ogromną łatwość nawiązywania kontaktów. Często zapraszał bohemę teatralną i artystyczną Poznania do mieszkania przy Świętym Marcinie. Interesował się również sportem, zwłaszcza zapasami. Sam natomiast działał w kółku kręglarskim, utworzonym przez kilkunastu lekarzy poznańskich, którzy co tydzień zbierali się na kręgielni. Jak pisał o nim wspomniany dr Bolesław Piechowski: "Przemiły człowiek i szczery przyjaciel (00.) który nam laikom w dziedzinie sztuki malarskiej wyjaśniał jej tajniki. Czynił to zwłaszcza na wystawach w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych przy placu Wolności, czy też innych wystawach w Poznaniu. Był znawcą historii sztuki, prawdziwym erudytą, a poza tym wspaniałym gawędziarzem. Umiał tak pięknie i ciekawie mówić o sztuce, z takim entuzjazmem, że zawsze zbierało się wokół niego grono słuchaczy, którzy naprawdę godzinami całymi słuchali go z niesłabnącym zainteresowaniem - ba, byli niepocieszeni, że z powodu późnej pory mu siał przerwać swe tak ciekawe wywody". Dopiero w bliskich kontaktach przyjacielskich ukazywała się jego wrażliwa natura artysty i człowieka. Bogata i zarazem delikatna struktura osobowości skrywana była za maską rubaszności i jowialności. Porzucał ją w czasie spotkań z najbliższymi. Sugestywnie ujął to prof. dr Bolesław Gładysz, kiedy na wysiedleniu w Tarnowie spotykał się z T. Walkowskim, dzieląc się wspomnieniami i wrażeniami z najpiękniejszych momentów życia. "W tych rozmowach - zwierzeniach - pisał po latach - wkrótce pierwszeństwo doskonałego kozera obejmował dr Walkowski. O malarstwie, o pięknie architektury, o ciekawych ludziach spotkanych, o wszystkim, co może stanowić urok życia - mówił z całym smakoszostwem i znawstwem. Zdradzał wtedy już nie maskowaną subtelność odczucia, szczerość podziwu, radosną rozkosz życia". I na koniec dodał: "Lecz nie tylko umiał interesująco mówić, ale równocześnie umiał z zaciekawieniem słuchać i przejmować się troskami drugiego, co właśnie stanowiło o walorach Jego jako kompana i przyjaciela". Malarstwo dla Tadeusza Walkowskiego stanowiło ucieczkę od codzienności i uprawianego zawodu lekarskiego. Poświęcał mu cały swój wolny czas, przede wszystkim niedziele i coroczne wakacje. Gdy sprzyjała pogoda, wyjeżdżał w okolice Poznania - do Strzeszynka, Wierzenicy, Rogalina czy Rosnówka i tam wędrował z plecakiem, sztalugami i przyborami malarskimi. W pierwszych latach jeździł pociągiem i dopiero pod koniec lat 30. miał do dyspozycji dwa chevrolety należące do braci Golimowskich, którzy często towarzyszyli mu w tych malarskich wyprawach. Potrafił wyjechać o godz. 6 rano, by potem kilometrami w upale przemierzać pola i lasy w poszukiwaniu interesującego pejzażu. Malował szybko, obraz powstawał w ciągu 2-3 godz. Był więc artystą bardzo płodnym i gdyby nie wojna, pozostawiłby po sobie ogromną spuściznę. Większość prac jednak zaginęła, zachowało się jedynie ok. 80 obrazów (w posiadaniu rodziny). Pod względem formalnym był wyznawcą malarstwa realistycznego, z pewnymi elementami impresjonistycznymi, negatywnie ustosunkowując się do nowatorskich kierunków ; , WM* R Y c 5 ł , t , t alu g a i i P lecakiem wy rusza z p o n e m sz m W plener Wielkopolski, 1925 r. Jarosław Mulczyński w sztuce, którym wytykał częsty brak podstaw rysunkowych i umiejętności malarskich. Pewnego razu dla żartu namalował w ciągu pół godziny dwa obrazy w duchu futurystycznym, które zyskały u zwolenników nowego kierunku podziw i uznanie. Do wybuchu wojny malował także w wybudowanej przez siebie w latach 20. pracowni na poddaszu kamienicy przy ul. Święty Marcin 16/17. Powstawały tam zwłaszcza martwe natury i portrety. Pracownia na poddaszu była też miejscem licznych spotkań. Schodzili się tu przyjaciele i artyści, m.in. najbliżsi sercu - malarz i rysownik Leon Prauziński i rzeźbiarz Marcin Rożek, a także malarz Hieronim Malina, rzeźbiarz Władysław Marcinkowski, malarz i scenograf Zygmunt Szpingier i malarka Zofia Dziurzyńska-Rosińska. W czasie swoich podróży artystycznych po Europie udostępniał pracownię zaprzyjaźnionym artystom. W latach 1923-1937 udawał się wielokrotnie do Francji, gdzie kontynuował studia pejzażowe, m.in. w Paryżu i Concarneau w Bretanii. W latach 1930-1934 wyjeżdżał też do Niemiec. W 1930 roku studiował powtórnie u prof. Angelo Janka w Akademii w Monachium, a następnie u prof. Maksa Bergmanna w W orth i Heimhausen (w Platynacie Nadreńskim). Tam w wesołej kompanii, wśród kolegów, przyjaciół i pod kierunkiem wspomnianych profesorów pogłębiał studia animalistyczne, malując zwłaszcza ulubione przez siebie krowy, a poza tym m.in. akty w plenerze, pejzaże. Z każdego pobytu przywoził po kilkanaście prac. W1937 roku udał się po raz ostatni do Niemiec, gdzie wyczuwał już napiętą sytuację polityczną. Przeżyciem był wyjazd w 1935 roku do Włoch - zwiedzał Rzym, Wenecję, Florencję i Toskanię. Obrazy malarstwa włoskiego wydały mu się "gładkie, słodkie, mdłe i nudne" ("i to równie nudne włoskie niebo jak blacha"), dopiero więc odetchnął z ulgą w sali "z Holendrami", a później w Wenecji, gdy podziwiał malarstwo Tiepola i Guardiego. Również z Włoch przywiózł obrazy, m.in. Motyw z Palatynu, Pejzaż toskański, Ponte Imperiale, Fiesole i cykl San Gimignano. Kiedy powracał do domu ze swoich podróży, rozkładał świeże jeszcze płótna w salonie na podłodze (w powietrzu unosił się zapach farby olejnej), prezentując na końcu te najlepsze. W przeglądach obowiązkowo uczestniczyła żona Walentyna (nazywana w domu Walą), z której zdaniem i oceną bardzo się liczył. W1936 roku udał się do Holandii i Anglii i była to pierwsza podróż zagraniczna bez sztalugi i płócien. Powrócił oczarowany Anglią i jej wspaniałym kolorytem. Krajobraz angielski przyrównał do Rogalina, "który rozciągał się wzdłuż Tamizy". Ogromny jego zachwyt wzbudziło malarstwo angielskie, znane do tej pory głównie z reprodukcji, a więc pejzaż (Turner , Constable) oraz portret. Za każdym razem gdy wracał z zagranicy, powtarzał: "nie zdajecie sobie sprawy, jakim my jesteśmy biednym krajem" i złorzeczył przodkom, "że takie sobie miejsce obrali". Przywoził także różne mody kulinarne i przyzwyczajenia. Któregoś roku zapragnął pojechać do Zakopanego, skąd jednak uciekł po trzech dniach, ponieważ góry go przytłaczały. "Gdziekolwiek się obróciłem - mówił po powrocie - tam był Giewont". Wrócił zresztą ku zaskoczeniu domowników, ponieważ pod jego nieobecność odbywało się zawsze malowanie mieszkania i wielkie porządki w domu. W latach 30. udał się też do Truskawca, gdzie malował kolorowe chaty kryte strzechą. Ostatnie lata przed wojną podzielił pomiędzy Ryc. 6. Tadeusz Wielkopolskę (1936-1939), poswlęcając się ulubionym motywom pejzażowym, oraz Egipt (1938-1939). Ze wszystkich podróży przysyłał dowcipne widokówki i listy (uzupełniane rysunkami), które jedynie żona Walentyna była w stanie odczytać. Pierwsza relacja z Egiptu nie była entuzjastyczna, brzmiała: "niebieskie + żółte [oddzielone linią], brud, smród [na dole]". Powoli i stopniowo odkrywał uroki tego kraju, czego dowodem było ok. 30 szkiców olejnych. To była ostatnia podróż artystyczna Tadeusza Walkowskiego. Powrócił krótko przed wybuchem wOJny. Tadeusz Walkowski brał czynny udział w życiu artystycznym Poznania. Nie był artystą, który tworzył wyłącznie dla siebie. Od około połowy lat 20. regularnie wystawiał w salonach poznańskich, a od 1926 roku z Grupą Artystów Wielkopolskich "Plastyka", której był współzałożycielem, wystawiał na terenie całej Polski. Należał również do Związku Polskich Artystów Plastyków. Znaczącym wyróżnieniem było przyznanie mu w 1935 roku Nagrody Artystycznej Miasta Poznania. Rok później obchodził jubileusz 25-lecia pracy artystycznej i z tej oka Jarosław Mulczyński Ryc. 7. Tadeusz Walkowski (w środku) na swojej indywidualnej wystawie w Salonie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Poznaniu w 1936 r., obok Leon Prauziński i Hieronim Malina zji w salonie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Poznaniu przy pi. Wolności 18 zorganizowana została wystawa indywidualna 2 . Zaprezentował na niej ponad 70 obrazów, przeważnie olejnych, z lat 1911-1936. Kilkanaście lat po śmierci artysty, w 1958 roku odbyła się w Centralnym Biurze Wystaw Artystycznych w Poznaniu retrospektywna wystawa obrazów, obejmująca ponad 80 3 prac . Na początku sierpnia 1939 roku został zmobilizowany. Wówczas po raz pierwszy od prawie dwudziestu lat założył mundur i rogatywkę i tak ubrany maszerował po ul. Święty Marcin. Budził sensację i zdumienie wśród napotkanych swoich pacjentów, którzy znali go ubranego w biały kitel. Wraz z grupą zmobilizowanych lekarzy rezerwistów wyjechał do Kowna w celu zorganizowania Wielkopolskiego Szpitala Wojennego. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej na terytorium Polski został tam zatrzymany i skierowany wraz z innymi lekarzami do obozu w Starobielsku. Szczęśliwie udało mu się wysiąść z transportu w Równem i uciec, unikając śmierci. Dotarł do pierwszego domu, gdzie dzięki pomocy nieznanych ludzi otrzymał cywilne rzeczy i przez Lwów powrócił w końcu października do Poznania. Był to jednak dopiero początek okupacyjnych nieszczęść i tułaczki. Zaczęły się niemieckie represje wymierzone w inteligencję, przedstawicieli wolnych zawodów, bogatych kupców. Tadeusz Walkowski był na to przygotowany, spodziewając się każdej nocy aresztowania przez gestapo. Gdy Ryc. 8. Tadeusz Walkowski, Baśka przy oknie (córka artysty), 1938, 01. pł., wł. rodziny. Fot. J. Nowakowski. przyszli w styczniu 1940 roku, był spokojny i opanowany. Zostawili z żoną wszystko, cały swój bogaty, zasobny dom, do którego on już nigdy nie powrócił. W obozie przejściowym na Głównej, dokąd zostali skierowani, znaleźli się wśród wielu znajomych i przyjaciół. Po 2-3 tygodniach wysiedlono całą rodzinę do Generalnej Guberni. Po czterodniowej jeździe pociągiem w nieznane, w temperaturze minus 20 st. C, znaleźli się w Miechowie, skąd saniami przez metrowe śniegi przebijali się do wiejskiego dworu Kleszczyńskich w Czechach. Byli tam goszczeni z wielką serdecznością wraz z przebywającymi w nim krewnymi i znajomymi gospodarzy, rezydentami i innymi bezdomnymi. Stworzone tu warunki umożliwiły Tadeuszowi Walkowskiemu malowanie - w tym okresie powstało kilkadziesiąt obrazów olejnych (przeważnie małych formatów) oraz kilkaset szkiców ołówkowych i kredkowych. W 1941 roku przyjął stanowisko lekarza prymariusza w szpitalu psychiatrycznym i dla chorych na płuca w Kobierzynie koło Krakowa. W 1942 roku musiał w ciągu trzech dni opuścić szpital. Wtedy przeniósł się do Tarnowa, gdzie pracował jako lekarz zakładowy w Kolejowych Zakładach Naprawczych. Jednak w tym czasie zapadał już poważnie na zdrowiu i jego miejsce - co zostało zaplanowane, żeby pomóc T. Walkowskiemu - zajął wymieniony wcześniej dr Bolesław Gładysz. Wtedy w tych samych zakładach objął funkcję tzw. lekarza zaufania, której pełnienie związane było z pracą admi Jarosław Mulczyńskinistracyjną i orzecznictwem. Były to więc czynności nie wymagające większego wysiłku fizycznego i zapewniające względny spokój choremu. Wspomniany prof. dr Bolesław Gładysz pisał: "W tej atmosferze nietrudno było mi znaleźć od pierwszej chwili właściwą formę współpracy z kolegą starszym o dwa dziesięciolecia i całe doświadczenie lekarskie i życiowe. Zresztą poczucie dystansu w zawrotnym tempie zostało zniwelowane przez dra Walkowskiego, przez Jego talent do zbliżania się do człowieka, przez Jego zdolność do wzbudzania szczerej przyjaźni, nacechowanej bezpośrednim kontaktem (...)". I dalej opisuje w pełni harmonijną współpracę na polu zawodowym, utrudnioną trwającymi działaniami wojennymi: "Praca nasza w wielu punktach zazębiała się i uzupełniała (00.). Decyzje co do orzeczeń lekarskich w czasie okupacji nie zawsze ograniczały się do aspektu czysto medycznego, ale bardzo często łączyły się z zagadnieniami społecznymi, bytowymi i patriotycznymi. Z reguły chcąc być uczciwym w stosunku do pacjenta, trzeba było lekceważyć przepisy prawne narzucone przez okupanta (00.). W trudnych przypadkach decyzje te podejmowaliśmy wspólniew poczuciu solidarnej odpowiedzialności, w atmosferze zupełnego wzajemnego zaufania. Chwile te pozwoliły mi poznać, jak wrażliwy na ludzką niedolę był dr Walkowski" . Tadeusz Walkowski zmarł 20 lutego 1944 r. w Tarnowie. W tych ostatnich latach swojego życia, pomimo trudności materialnych i ciężkiej pracy, maluje sporo portretów i pejzaży. Niestety nie doczekał zakończenia wojny i nie zostało spełnione jego marzenie o powrocie i osiedleniu się na stałe na wsi wielkopolskiej, gdzie mógłby całkowicie poświęcić się malarstwu. "Chciałbym wrócić do Poznania - mówił na wysiedleniu - żebym mógł jeszcze malować te cholerne równiny! " *W niniejszym tekście wykorzystałem wspomnienia córki artysty - pani Anny Walkowskiej-Kaźmierskiej i żony artysty - Walentyny Walkowskiej oraz wspomnienia prof. dra Bolesława Gładysza, dra Bolesława Piechowskiego i mec. Michała Thiela, siostrzeńca Tadeusza Walkowskiego. Za udostępnienie wymienionych wspomnień i zdjęć pragnę bardzo serdecznie podziękować pani Annie Walkowskiej-Kaźmierskiej z Gdyni. PRZYPISY:l H . Stępień, M. Liczbińska, Artyści polscy w środowisku monachijskim w latach 1828-1914. Materiały źródłowe, Warszawa 1994, ss. 25, 65, 75. 2Tadeusz Walkowski. Wystawa retrospektywna 1911-1936, Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Poznaniu, pi. Wolności 18, kwiecień 1936, katalog, Poznań [1936]. 3 Tadeusz Walkowski. Retrospektywna wystawa obrazów, Poznań, Centralne Biuro Wystaw Artystycznych, styczeń 1958, katalog.