WILLA POZNAŃSKIEGO ARCHITEKTA SŁAWOMIR LEITGEBER M iędzy 1928 a 1930 rokiem architekt Czesław Leitgeber postawił u zbiegu ulic N aramowickiej i Serbskiej, na posesji przy ul. N aramowickiej 47, swoją drugą willę. (Pierwszą willę Leitgeber wzniósł dla siebie około 1924 roku, przy ul. N aramowickiej 5.) Po wojnie willa ta, uszkodzona poważnie w czasie walk o Cytadelę, nadawała się jednak do odbudowania. Jako spadkobierca Czesława Leitgebera podjąłem się tego zadania w 1947 roku i willa została odbudowana w dawnej swej postaci. Projekt wykonał dla mnie znany poznański architekt Franciszek Morawski (autor projektu odbudowy Katedry poznańskiej). Niestety, po wywłaszczeniu mnie z willi, władze Poznania nie zadbały o należyte jej zabezpieczenie przed wandalami i została ona zdewastowana. Wobec krytyki na łamach poznańskiej prasy wybrano najłatwiejszy sposób wyciszenia sprawy- zarządzono rozbiórkę. Willa, zwrócona frontem ku ul. N aramowickiej, postawiona na bardzo wysokich suterenach mieszkalnych, chociaż oddalona od ulicy - była widoczna z daleka. Otaczał ją obszerny (liczący 2 tys. 500 m 2) ogród, głównie ozdobny. Posesja od frontu i ul. Serbskiej ogrodzona była wysokim parkanem, a od strony sąsiada (czyli od Naramowic) - grubym murem, po którym pięły się szlachetne gatunki wInogron. Od bramy frontowej do willi biegła alejka, po obu stronach obramowana starannie strzyżonym żywopłotem z ligustru. Bramę wieńczyły ozdobne ośmiograniaste lampy. Aleję wjazdową oświetlały lampy przypominające latarnie uliczne, lecz znacznie mniejsze. Od strony ul. Serbskiej do wnętrza ogrodu prowadziła furtka. Ligustrowa alejka dzieliła ogród na rozległy trawnik i sad owocowy, gdzie posadzone przez fachowego ogrodnika szlachetne odmiany drzew owocowych rodziły doskonałe owoce. Jeszcze przez długie lata, gdy już przenieśliśmy się już na stałe do Puszczykówka, nasz naramowicki stróż Orlewicz dostarczał nam ogromne ilości moreli i brzoskwiń oraz doskonałych gruszek i winogron. Sławomir Leitgeber Ryc. 1. Willa Czesława Leitgebera wzniesiona w latach 1928-30 przy ul. N aramowickiej 47 JV a&»\ W wysokich suterenach willi mieściło się biuro przedsiębiorstwa Czesława Leitgebera. (W jego skład wchodziły, oprócz firmy budowlanej, także zakłady pomocnicze, jak wielka stolarnia produkująca okna i drzwi, tzw. gater, wytwarzający płyty i boazerię, maszyny do produkcji parkietów, wytwórnia betonowych prefabrykatów, żwirownia, skąd wagonikami, zwanymi także lorami, po szynach dostarczano żwir do betoniarni i na place budowy w mieście, oraz odlewnia metali kolorowych, wykonująca z mosiądzu klamki, "oliwki" do okien i inne okucia. Na placu magazynowym znajdowały się także stajnie dla koni pociągowych). Paradne wejście do domu prowadziło przez taras wznoszący się wysoko nad ogrodem. Prowadziły nań szerokie schody z bloków granitowych, zaopatrzone w balustrady, które zwieńczone były ustawionymi na słupach wazonami pełnymi kwiatów. Poniżej tarasu znajdowała się duża nisza o niewiadomym mi przeznaczeniu. Spore kwadratowe otwory suterenowych okien zabezpieczono solidnymi kratami. Wejście do pomieszczeń suterenowych prowadziło z korytarza. Dodatkowe drzwi zewnętrzne znajdowały się z boku domu, po stronie północnej. Były przeszklone, podobnie jak wszystkie drzwi w suterenie, co zapewniało większy dostęp dziennego światła. W pierwszym z pomieszczeń przy samym wejściu znajdował się kocioł co. oraz hydrofor. Stałymi mieszkańcami sutereny byli dozorca Orlewicz z rodziną, szofer Strzelczyk z rodziną oraz pokojówka. Z sutereny klatka schodowa prowadziła na parter - do niedużego przedpokoju, na taras, do przestronnej kuchni oraz do wielkiego holu. W holu tym znajdował się kominek, wokół którego rozstawione były wygodne skórzane fotele oraz nieduży, odpowiadający im stylem stolik. Ściany pomieszczenia, podobnie jak całego mieszkania, obwieszone były licznymi obrazami. Dyskretne oświetlenie zapewniały zwisająca z sufitu lampa ze złoconego brązu i stojąca kuta lampa o rozłożystym abażurze. Na parkietowej posadzce leżał duży puszysty dywan. Stąd dwubiegowe szerokie schody z jasnego dębu, o ciemniejszych, lśniących poręczach, pokryte czerwonym chodnikiem, wiodły na piętro. Drzwi z podestu w połowie ich wysokości prowadziły do pokoju gosposi. Schodząc z piętra z powrotem na parter do holu, miało się złudne wrażenie, że vis-a-vis istnieją tu bliźniacze schody. Działo się tak dzięki pomysłowi właściciela, który na szerokości całej klatki schodowej kazał tutaj umieścić ogromne lustra sięgające od sufitu do ZIemI. Z holu szerokim korytarzem przechodziło się do wyjątkowo dużej kuchni, z którą sąsiadowały spiżarnia i pomieszczenie kredensowe, gdzie myło się naczynia wracające po posiłkach ze stołu w jadalni. Pokój jadalny, położony naprzeciw kuchni, umeblowany był ciężkimi meblami gdańskimi, wyłożony parkietem, a ściany pokrywała ciemna, dębowa boazeria z podłużnymi płycinami i rzeźbionym fryzem. Poza lampą wiszącą nad stołem ozdobne lampy umieszczone były także w czterech narożnikach sufitu. Podłogę pokrywał ciemny, wzorzysty dywan. Jadalnia urządzona była praktycznie: jeden ze stolików pod ścianą służył jako miejsce do składania zbieranych przez pokojówkę ze stołu sztućców i porcelany, na drugim znajdowała się okazała kantyna - rodzaj kuferka o wielu szufladkach kryjących srebra stołowe. Czesław Leitgeber nie był "szczęśliwym" spadkobiercą rodzinnych sreber, które przypadły jego bratu. Posiadał jednak zamiast sreber platery frażetowskie, tejże firmy trójramienne świeczniki i bardzo okazałe, pięcioramienne kandelabry. Uświetniały one zawsze duże przyjęcia, które lubił urządzać dla swej licznej bliższej i dalszej rodziny. Z wyposażenia jego domu dziwnym trafem zachowały się frażetowskie "instrumenty" do konsumowania raków, rarytasu dziś prawie nieznanego. Dużajadalnia nie sprawiała wrażenia zatłoczonej pomieszczonymi w niej licznymi meblami. A stały tutaj jeszcze dwa potężne kredensy, pokryte rzeźbami o motywach roślinnych i różnych postaci, w których znajdowała się porcelana, mogąca stanowić dumę pana domu, starego kawalera, gdyż były to piękne okazy porcelany ćmielowskiej - bogato złocone kolorowe filiżaneczki do czarnej kawy, większe filiżanki do herbaty z cienkiej niczym bibułka porcelany rosentalowskiej, duży serwis do obiadu na 12 osób tejże firmy, "kabaret" ze starej niemieckiej porcelany i mnóstwo innego rodzaju akcesoriów. Ozdobą pokoju jadalnego były martwe natury - dzieła poznańskich malarzy, m.in. dwa płótna Zamiara przedstawiające bukiety maków. Z jadalni duże rozsuwane drzwi, oszklone matowymi szybkami, prowadziły do salonu o powierzchni 45 m 2 . Ten pokój, urządzony jak typowy salon z epoki fin de siecle, nie był tak poważny w charakterze, jakjadalnia. Ściany także wyłożono boazerią, podłoga zasłana była bardzo grubym, wełnianym dywanem w kwiaty o wyjątkowo subtelnej, pastelowej tonacji. Meble tu się znajdujące, o jasnych obiciach z rypsu, pochodziły ze znanej fabryki mebli Sroczyńskiego w Poznaniu, przy ul. Śniadeckich, mającej swoje salony wystawowe w gmachu kina Bałtyk. Projektantem tych mebli był Węcławski, kierownik artystyczny w fabryce Sroczyńskiego. Salon jako jedyny w willi ozdobiony był na ścianach rodzajem fresków z motywami roślinnymi. Chociaż powstały one około 1929 roku, sprawiały nieodparcie wrażenie malowideł z fin de siecle'u. Ich pendant stanowiły, pełniące rolę lamp, spore statuy z brązu ustawione w rogach pokoju. Znajdowały się na nich ni to mityczne nimfy czy boginki, dziś już tego dokładnie nie Sławomir Leitgeber pamiętam. Wyłaniały się spośród zarośli czy trzcin, z których zamiast pąków wysuwały się odpowiedniego kształtu żarówki. W tym pokoju znajdowała się również serwantka pełna bibelotów, głównie figurek z porcelany oraz holenderskich statuetek z Delft, o charakterystycznych błękitnych barwach. Na ścianach wisiały obrazy Jacka Malczewskiego, Juliana Fałata, ogromne płótno Wyczółkowskiego, obrazy Tetmajera, Kotowskiego i Piotrowskiego. Salon zdobiły także piękne przedmioty z porcelany miśnieńskiej i ze srebra. Ostatnim pokojem na parterze był gabinet pana domu. Urządzony był kompletem ciężkich, skórzanych mebli, ustawionych wokół okrągłego, wspartego na jednej nodze stołu. Stało tu też duże, solidne biurko Czesława Leitgebera. N ad biurkiem wisiały dwa portrety pana domu: jeden z 1909 roku, wykonany kredką przez poznańskiego malarza Sonnewendta, autorem drugiego był krakowski malarz Procajłowicz. W gabinecie znajdowały się także inne obrazy, wśród nich kopie rodzinnych portretów, przedstawiające parę małżeńską Antoniego i Marię Klarę z Nowiszewskich Leitgeberów oraz ich syna Józefa Napoleona. Oryginały są w posiadaniu Sławomira Leitgebera. Przedwojennych pamiątek z gabinetu zachowało się do dziś niewiele. Należą do nich dwa stare, mosiężne lichtarze i komplet na biurko, dekorowany motywami głów psa i konia. Parkietową posadzkę w gabinecie pokrywał również cenny dywan. N a parterze znajdowały się jeszcze toaleta dla gości i w. c, wyłożone flizkami oraz płytkami. N a pierwszym piętrze istniał drugi, znaczenie mniejszy hol, gdzie stały zgrabne mebelki pokryte obiciami w kwiaty o pastelowych barwach. Urządzony na tej kondygnacji pokój pana domu wyglądał bardzo okazale. Najpiękniejszym w nim meblem było ogromne, mosiężne łoże (dziś ten wspaniały mebel, prezentując się żałośnie, poniewiera się u nas w domu, gdzieś na strychu). Znajdowała się tutaj także toaletka o marmurowym blacie oraz krzesła i inne sprzęty, wszystkie okute mosiądzem. Całą podłogę sypialni pokrywała jasnobłękitna tkanina, przymocowana mosiężnymi śrubami do posadzki. Oszklone drzwi przez niewielki korytarz prowadziły do dużej łazienki o ścianach wyłożonych holenderskimi kafelkami oraz flizami na posadzce. W pomieszczeniu, które nazwałbym buduarem pana domu, znajdowało się ogromne, antyczne lustro i obszerne szafy z garderobą osobistą właściciela. Willa, od frontu jednopiętrowa, posiadała od przeciwnej strony nieduże drugie piętro, a na nim dwa przytulne, identycznie umeblowane pokoje. Dochodziło się do nich przez schody zamaskowane pomysłową obudową. Okna tych pokoi wychodziły na stronę zachodnią. Były to typowe pokoje gościnne, rzadko kiedy wykorzystywane, gdyż mój stryj, człowiek niezwykle pracowity, raczej gości na dłuższy okres do siebie nie zapraszał. U wejścia do holu wisiał na ścianie gong o bardzo melodyjnym dźwięku. Składał się z wielu różnej długości stalowych rurek. Używała go pokojówka na znak, że stół do posiłku jest nakryty i czeka na gości, a wówczas mój stryj i jego goście schodzili do pokoju jadalnego. Około 1932 roku Czesław Leitgeber, liczący wówczas dopiero lat 55, postanowił zawiesić działalność swej firmy budowlanej i osiąść w swoim majątku ziemskim.